Skocz do zawartości

Słowa mądrości


Gość sheina

Rekomendowane odpowiedzi

Gość cyganicha

Bliscy i oddaleni

 

Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają

i muszą się spotykać aby się ominąć

bliscy i oddaleni Jakby stali w lustrze

piszą do siebie listy gorące i zimne

rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty

by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało

są inni co się nawet po ciemku odnajdą

lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać

tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął

byliby doskonali lecz wad im zabrakło

bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej

niektórzy umierają - to znaczy już wiedzą

miłości się nie szuka jest albo Jej nie ma

nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek

są i tacy co się na zawsze kochają

i dopiero dlatego nie mogą być razem

jak bażanty co nigdy nie chodzą parami

można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie

nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem.

Ks. J. Twardowski

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Załóżmy, że pole energii jest pierwotne, a wszystkie przejawy fizyczne są w stosunku do niego wtórne. Uczeni usiłują połączyć różne przejawy energii w ramach jednej teorii i niedługo pojawią się jakieś rezultaty. Jednak potem trzeba będzie znowu coś łączyć i godzić, ponieważ liczba postaci przejawów rzeczywistości jest nieskończona. Nie wdając się w szczegóły, rozpatrzymy energię jako pewną abstrakcyjną siłę, która, mimo że jest niewidoczna, obiektywnie istnieje. Na użytek własnych rozważań w zupełności wystarczy, jeśli przyjmiemy, że energia myśli człowieka jest całkiem materialna.

Energia myśli nie kręci się zamknięta w ludzkiej głowie, tylko rozchodzi się w przestrzeni i wchodzi w interakcje z otaczającym polem energetycznym. Fakt ten obecnie już niewielu kwestionuje. Dla naszej wygody, jako parametr emisji myśli możemy, na wzór fali radiowej, przyjąć jej częstotliwość. Kiedy o czymś myślisz, częstotliwość energii Twych myśli nastrojona jest na określony obszar w przestrzeni wariantów. Kiedy energia dostaje się do sektora przestrzeni wariantów, powstaje materialne urzeczywistnienie danego wariantu.

Energia posiada złożoną strukturę i przeszywa wszystko na świecie. Przechodząc przez ciało człowieka, energia jest modulowana przez myśli, i na wyjściu przybiera już określone parametry im odpowiadające. Według tej samej zasady działa nadajnik radiowy. Parametry energii pobierają charakterystyki myśli. W taki sposób na wyjściu mamy emisję myśli, która przekształca sektor przestrzeni wariantów w materialne urzeczywistnienie. Kiedy myślisz o czymś negatywnym lub pozytywnym, emitujesz do przestrzeni wariantów taką energię myśli. Modulowana energia nakłada się na określony sektor i wnosi przez to określone zmiany w nasze życie. Warunki życia kształtują nie tylko określone czyny, lecz i charakter myśli człowieka. Jeśli masz wrogie nastawienie do świata, to on będzie Ci odpowiadał tym samym. Jeśli wciąż wyrażasz niezadowolenie, to będziesz miał ku temu coraz więcej powodów. Jeśli w Twoim stosunku do rzeczywistości przeważa pesymizm, to świat będzie się odwracać do Ciebie, pokazując swą najgorszą stronę. I odwrotnie. Stosunek pozytywny będzie w naturalny sposób zmieniać Twe życie na lepsze.

Człowiek otrzymuje to, co wybiera. Taka jest rzeczywistość, niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie. Dopóki Twe myśli są pod względem ukierunkowania mniej więcej jednorodne, znajdujesz się na jednej i tej samej linii życia. Kiedy tylko stosunek do rzeczywistości zmienia się w jedną lub druga stronę, parametry emisji myśli przybierają nowe charakterystyki i materialne urzeczywistnienie warstwy Twojego świata przechodzi na inną linię. Tam zdarzenia rozwijają się według innego scenariusza, odpowiednio do parametrów Twojej emisji. Jeśli z jakichś powodów scenariusz Ci nie odpowiada, będziesz walczył i starał się zmienić sytuację.

Każdy, kto spotyka na swej drodze przeszkody, reaguje negatywnie, wyrażając niezadowolenie lub popadając w zniechęcenie. Wówczas emisja myśli przestraja się na linię, na której przeszkód jest jeszcze więcej. I w sumie okazuje się, że człowiek zaczyna zmierzać dokądś po równi pochyłej. Dany proces zdaje się nie do opanowania, ale faktycznie to Ty swoimi myślami kierujesz swe urzeczywistnienie na pełne problemów okolice w przestrzeni wariantów. Uważasz, że swymi działaniami pokonujesz przeszkody. A okazuje się, że otrzymujesz to, co sam wybrałeś. Wybierasz walkę z przeszkodami i otrzymujesz ich nadmiar. Pochłaniają Cię myśli o problemach i zawsze będą one obecne w Twoim życiu. Ukierunkowujesz działania na zmianę sytuacji na bieżącej linii życia, ale nie jesteś w stanie zmienić scenariusza w przestrzeni wariantów. Masz możliwość jedynie wybrać inny. Usiłując zmienić trudne fragmenty w scenariuszu, myślisz właśnie o tym, co Ci się nie podoba. Tym samym Twój wybór skutecznie się urzeczywistnia i otrzymujesz to, czego nie chcesz...

Weźmy naprzykład taką energię miłości. Każdy sądzi, że ją zna, no bo przecież nie raz był zakochany. Nic z tych rzeczy. W przestrzeni ziemskiej energia miłości nie jest dla nas wcale taka oczywista. W zasadzie to nawet nic o niej nie wiemy. Zazwyczaj mylimy miłość z wszystkimi innymi rodzajami energii, które są jej namiastka, lecz miłością nie są, takie jak podziw, bogactwo albo emocjonalna zależność. Te mylne pojęcia miłości dotyczą naszych związków i mimo, że uda nam się je nawiązać, ciągle szukamy czegoś na zewnątrz siebie, nie wiedząc po co i na co. Dlaczego coś jest nie tak, chociaż powinno wszystko. Sami nie wiemy, czego szukamy, tylko szukamy... Ktoś powie, że dziury w całym... Kiedyś też nie wiedziałam o co chodzi... Dziś już wiem, szukamy na zewnątrz bezwarunkowej miłości, którą zna nasza dusza, a która jest w rzeczywistości w głębi naszego serca. Paradoks, na który wszyscy się nabieramy powoduje, że tak do końca nigdy nie czujemy się szczęśliwi.

Ludzie wciąż szukają źródła swoich problemów i niepowodzeń wszędzie, tylko nie w sobie. Obarczają winą wszystkich, tylko nie siebie. Nie rozumieją podstawowego prawa natury, prawa przyczyny i skutku, metafizycznego prawa przyciągania.

Usprawiedliwiając się przed samymi sobą, uciszając poczucie winy przez zrzucenie odpowiedzialności za siebie na innych ludzi i na okoliczności, nadal postępują w ten sam, prowadzący do niepowodzeń sposób. Nadal zasiewają ziarna problemów i dysharmonii.

Prawo przyciągania działa na kilku płaszczyznach.

Po pierwsze, na poziomie materialnym, fizycznym – myśląc i postępując w określony sposób wywołujesz określone przyczyny prowadzące do określonych rezultatów.

Po drugie, na poziomie duchowym; według niektórych systemów filozoficznych (metafizycznych) umysł stwarza rzeczywistość. Dosłownie – stwarza rzeczywistość. Umysł, będąc określonego „kształtu”, tworzy odzwierciedlającą go rzeczywistość. Przyjęcie takiej teorii za prawdę umożliwia bezpośrednie wpływanie na rzeczy, na które „normalnie” nie mamy wpływu. Jeżeli umysł stwarza rzeczywistość, to wszystko jest umysłem. Zmieniając umysł, zmieniasz wszystko.

A więc zacznijmy zwracać uwagę na to, co myślimy i co robimy oraz jakie są tego skutki, a potem przyjmijmy za prawdę (przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie zweryfikujemy tego w praktyce), że nasz umysł bezpośrednio tworzy rzeczywistość i że cała nasza rzeczywistość jest naszym własnym dziełem, projekcją naszego umysłu.

Mając świadomość, że władamy tak potężnym, cudownym i fenomenalnym narzędziem, jakim jest umysł, zamiast rozbijać się o wszystkie napotkane bariery i przeszkody, możemy – znając zasady i działając właściwie, dokonać doprawdy wszystkiego…

Dlatego powinniśmy zacząć zwracać baczniejszą uwagę na to, co myślimy, bowiem jakość naszych myśli bezpośrednio wpływa na nasze zdrowie i jakość życia. Na ruinach porażki zawsze można wznieść trwałą i piękną budowlę z myśli sukcesu… A gdy te zadomowią się na dobre, wyprą myśli bólu, braku, niepowodzenia i przeistoczą się w życie pełne harmonii, miłości, nadziei i pomyślności. W taki właśnie sposób bardziej świadomie lub mniej tworzymy nasz wspólny świat.

Do respektowania zasady przyczyny i skutku musi też dojść spójność i harmonia, kreacja i inspiracja… Dla wielu stanowi to problem. Czują pewien dyskomfort i zagubienie na nowym nieznanym gruncie. A wtedy szybko biorą górę stare stereotypy myślowe, wciągając w głębokie koleiny utartych dróg… i wychodzi klops, porażka (!) …. i właśnie „Tu jest pies pogrzebany”. Małej wiary jesteśmy i nie dostrzegamy skarbów, które mamy przed oczyma. A wiecie, dlaczego tak się dzieje? Bo ludzie nie wierzą w skarby....

najwaniejsze.jpg

"Niektóre osoby pochłonięte tworzeniem świata, do którego nie zdoła przeniknąć żadne zagrożenie z zewnątrz, rozwijają w sposób przesadny mechanizmy obronne wobec obcych ludzi, nieznanych miejsc i nowych doświadczeń - zubażając swój wewnętrzny świat. Wtedy nieodwracalne szkody zaczyna wyrządzać Gorycz. Głównym celem ataku Goryczy - jest wola. Ludzie dotknięci tą chorobą tracą chęć do czegokolwiek i po upływie kilku lat nie są w stanie wyjść ze swego świata, bo zużyli już przecież zapasy energii na zbudowanie wysokich murów broniących dostępu do upragnionej rzeczywistości."

"Chcąc zabezpieczyć się przed atakiem zewnętrznym, ograniczyli również swój rozwój wewnętrzny. Nadal chodzą do pracy, oglądają telewizję, narzekają na korki, wychowują dzieci, ale wszystko to dzieje się automatycznie i bez większych emocji, bo wszystko mają pod kontrolą." (P.Coelho - Weronika postanawia umrzeć..)

 

Pobrano z ogólnie dostępnych stron internetowych

  • Lubię to! 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość cyganicha

W zaufaniu

 

Zmęczona zamykam oczy,

oddając się w Twoje ręce,

mój rozum jeszcze się droczy,

moje ciało nie chce nic więcej.

 

Twój szept we mnie słyszę:

Chodź będziemy między nami,

do snu cię ukołyszę,

czy widzisz to niebo z gwiazdami?

 

Nauczycielem moim Jesteś Panie,

we śnie nauki mi udzielasz,

mam do Ciebie pełne zaufanie,

obrazami kolorowymi rozweselasz.

 

Anioł Snów – I. Porożyńska

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nasze Królestwo, nasz Prawdziwy Dom, gdzie przebywamy w szczęśliwości, mądrości i radości to Niebo. Na Ziemię, na piękną ale trudną do egzystencji planetę, wpadamy tylko na chwilę i tylko po to by sprawdzić na ile jesteśmy doskonali. Wyobraźmy sobie, że pobyt na Ziemi to pobyt w Szkole Stwórcy. W szkole idealnie pomyślanej bo mającej sprawiedliwe i uczciwe reguły przechodzenia z klasy do klasy. Kto nas uczy i promuje? My sami. W innych istotach możemy się przeglądać jak w lustrze. Kto nas osądza i nagradza? My sami. Jesteśmy kowalami swego losu – co zasiejemy to zbierzemy. Jaki jest najdoskonalszy sposób na

życie w tej szkole i główny powód przybycia do niej z własnej woli? Rozwój osobisty – przez pomaganie sobie i innym. Jaka jest prosta reguła rozwoju? To co ci się nie podoba w innych – nosisz w sobie. Zmień na Ziemi to co nie godne będzie w Niebie – pozbądź się kiepskich uczuć i głupawych myśli. Zapytaj się kim jesteś i znajdź odpowiedz. Nie jesteś tylko ciałem bo przecież co chwila ono się zmienia. Nie jesteś zbiorem uczuć ani myśli bo możesz sam je zmieniać. Kto jest tym, który to wszystko czyni w tobie? Odpowiedz sobie. Jesteś monadą boską, połączoną tak ze Stwórcą jak promień ze Słońcem.

-----------------------------

Królestwo Snu to nie Nasz Prawdziwy Dom.

„... Sen odświeża nasze fizyczne ciało. Organy wewnętrzne odnawiają się w tym wypoczynku. Pożądania cichną podczas snu i nie narzucają się organizmowi. Na jawie - gdy organizm jest odświeżony i wypoczęty pragnienia mają nowe, większe możliwości do wyrażania się i ekspansji. Jasne jest, że im mniej się wtrącamy w działanie wewnętrznych organów naszego ciała, tym lepiej. Im mniej myśl chce rządzić ciałem, tym zdrowsze i naturalniejsze są jego funkcje.

Sen ma bezsprzecznie duże znaczenie, ale im pożądania są w nas mocniejsze, tym znaczenie snu jest mniejsze. Pożądania, czy to pozytywne czy negatywne są często zabarwione agresywnością i utwierdzają nasze "ja", a sen jest czasowym agresywności zawieszeniem. Sen jest stanem, w którym pożądania nie mogą działać. Podczas snu uciszają się "powierzchniowe warstwy" naszej świadomości, a przez to samo stają się otwarte na wpływy warst głębszych.

Jest zupełnie możliwe połączenie wszystkich „warstw” naszej świadomości, tak aby były w ciągłym z sobą kontakcie, zarówno podczas dnia - na jawie , jak i w nocy, podczas snu. Takie połączenie pozbawia intelekt poczucia swej ważności, a tym samym odbiera mu jego dominującą rolę. Wówczas jego tendencje oraz wysiłki ku ekspansji i agresywności znikają całkiem prosto i naturalnie.

Jeszcze coś więcej zachodzi podczas snu: oto nieraz "samoistnie" rozwiązują się nurtujące nas problemy. Gdy świadomy umysł cichnie, staje się zdolny do przyjmowania odpowiedzi na zagadnienia które nas nurtują; a dzieje się to zupełnie prosto.

Ale rzeczą jeszcze ważniejszą i nad wszystko doniosłą jest dokonujące się w nas podczas snu odnowienie, bez żadnego z naszej strony wysiłku. Można rozwijać świadomie jakąś zdolność lub dar natury, można wykorzystywać technikę, czy też dostosowywać swe postępowanie do jakiegoś wzoru, ale nie będzie w tym odnowienia.

Rozwijanie, "wyrabianie" siłą woli czegoś nie jest nigdy twórcze. Odnowienie twórcze dokonuje się samo, gdy nie ma z naszej strony żadnego wysiłku, gdy dobrowolnie odrzucamy wszelki impuls do gromadzenia, zdobywania doświadczeń. Właśnie ten zaborczy i samoobronny impuls uniemożliwia twórcze odnowienie.

Świadomość taka jaka znamy, działa zawsze w czasie, zapamiętuje i gromadzi doświadczenia na różnych swych poziomach; i wszystko, co się w tej świadomości odbywa jest jej własną projekcją, posiada właściwe sobie cechy . Podczas snu ta świadomość albo doznaje rozwoju , albo też zachodzi coś zgoła przeciwnego.

U większości z nas sen wzmacnia nasze dotychczasowe przeżycia, i jest procesem pamiętania i gromadzenia, w ciągu którego dokonuje się ekspansja, ale nie odnowienie. Rozszerzanie swego "ja" - proces ekspansji - daje nam uczucie podniosłego podniecenia, zachwytu własnym osiągnięciem. Jest dokonaniem - jak się nam zdaje - czegoś wielkiego, ale to wszystko nie jest bynajmniej twórczym odnowieniem.

Cały ten proces stawania się i zdobywania musi skończyć się, ale nie po to, by nam ułatwić nowe doświadczenia; musi po prostu samorzutnie się skończyć.

Nieraz podczas snu, a niekiedy i za dnia, gdy troska o własne "rozwijanie sie" całkowicie znika, gdy skutki jakiejś przyczyny przestają działać, rodzi się to, co jest poza czasem, poza obrębem wymiernej przyczynowości.”

Fragmenty "myśli" J.Krishnamurtiego - z art. SEN.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Mały Książe poszedł zobaczyć się z różami.

- Nie jesteście podobne do mojej róży, nie macie jeszcze żadnej wartości - powiedział różom. - Nikt was nie oswoił i wy nie oswoiłyście nikogo. Jesteście takie, jakim był dawniej lis. Był zwykłym lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz zrobiłem go swoim przyjacielem i teraz jest dla mnie jedyny na świecie.

Róże bardzo się zawstydziły.

- Jesteście piękne, lecz próżne - powiedział im jeszcze.

- Nie można dla was poświęcić życia. Oczywiście moja róża wydawałaby się zwykłemu przechodniowi podobna do was. Lecz dla mnie ona jedna ma większe znaczenie niż wy wszystkie razem, ponieważ ją właśnie podlewałem. Ponieważ ją przykrywałem kloszem. Ponieważ ją właśnie osłaniałem. Ponieważ właśnie dla jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z których chciałem mieć motyle). Ponieważ słuchałem jej skarg, jej wychwalania się, a czasem jej milczenia. Ponieważ... jest moją różą.

Powrócił do lisa.

- Żegnaj - powiedział.

- Żegnaj - odpowiedział lis. - A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.- powtórzył Mały Książe, aby zapamiętać.

- Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu.

- Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu... - powtórzył Mały Książe, aby zapamiętać.

- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie - rzekł lis. - Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę.

- Jestem odpowiedzialny za moją różę... - powtórzył Mały Książe, aby zapamiętać.

 

 

Miałem pewne podstawy, aby sądzić, że planeta, z której przybył Mały Książe, jest gwiazdą B-612. Ta gwiazda była widziana raz tylko, w 1909 roku, przez tureckiego astronoma, który swoje odkrycie ogłosił na Międzynarodowym Kongresie Astronomów. Nikt jednak nie chciał mu uwierzyć, ponieważ miał bardzo dziwne ubranie. Tacy bowiem są dorośli ludzie. Na szczęście dla planety B-612 turecki dyktator kazał pod karą śmierci zmienić swojemu ludowi ubiór na europejski. Astronom ogłosił po raz wtóry swoje odkrycie w roku 1920 - i tym razem był ubrany w elegancki frak. Cały świat mu uwierzył.

 

 

- Znam planetę na której mieszka pan o czerwonej twarzy. On nigdy nie wąchał kwiatów. Nigdy nie patrzył na gwiazdy. Nigdy nikogo nie kochał. Niczego w życiu nie robił poza rachunkami. I cały dzień powtarza tak jak ty: "Jestem człowiekiem poważnym, jestem człowiekiem poważnym". Nadyma się dumą. Ale to nie jest człowiek, to jest grzyb.

- Co?

- Grzyb!

 

 

- Nie odchodź - odpowiedział Król, który był tak dumny z posiadania poddanego. - Nie odchodź, mianuję cię ministrem.

- Ministrem czego?

- Hm... sprawiedliwości!

- Ależ tu nie ma kogo sądzić! (...)

- Wobec tego będziesz sam siebie sądzić. To najtrudniejsze. Znacznie trudniej jest sądzić siebie niż bliźniego. Jeśli potrafisz dobrze siebie osądzić, będziesz naprawdę mądry.

 

 

- Gdzie są ludzie? - zaczął znowu Mały Książe. - Czuję się trochę osamotniony w pustyni...

- Wśród ludzi także jest się samotnym - rzekła żmija.

 

 

- Poznaje się tylko to, co się oswoi - powiedział lis. - Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół.

 

 

- Ludzie tłoczą się w pociągach - powiedział Mały Książe - nie wiedząc, czego szukają. Dlatego są podnieceni i kręcą się w kółko...

- A potem dorzucił: - Nie warto... (...)

- Ludzie z twojej planety - powiedział Mały Książe - hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie i nie znajdują w nich tego, czego szukają...

- Nie znajdują - odpowiedziałem.

- A tymczasem to, czego szukają, może być ukryte w jednej róży lub w odrobinie wody...

- Oczywiście - odpowiedziałem

Mały Książe dorzucił:

- Lecz oczy są ślepe. Szukać należy sercem.

 

 

Wybór fragmentów - Mały Książę - Antoine De Saint-Exupery

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość cyganicha

W takim dniu jak dzisiejszy... by tolerancja była w nas każdego dnia...

 

Tolerancja nie stanowi jedynie wyuczonego frazesu, którym posługują się ludzie, chcący uzyskać określone korzyści. Jednakże, w wielu kręgach jest uważana za narzędzie manipulacji. Tolerancja to pojęcie wybitnie wieloznaczne, oczywiście wiąże się z akceptacją, jednak nie stanowi pojęcia tożsamego. Akceptacja jest bezwarunkową tolerancją, która pozwala na pogodzenie się z losem, a nawet w dalszej perspektywie miłość, albo sympatię dla człowieka o odmiennych poglądach. Tolerancja jest jedynie przyzwoleniem na określone zachowanie. Nie musi oznaczać, iż się z nim zgadzamy, na to, aby człowiek zachowywał się w dany sposób. Wiemy, jedynie, że nie posiadamy realnej siły, która pozwoliłaby na zmianę istniejącego stanu rzeczy. Akceptacja nie wynika z żadnej materialnej potrzeby. Jest wynikiem naszej świadomej decyzji, która musi być skutkową chęci i obaw. Tolerancja wiąże się niezbywalnie z prawami człowieka. Każdy może wyznawać swoje własne zasady i wierzyć w co chce. Najważniejsze, aby nie skrzywdził drugiego człowieka, aby potrafił współistnieć w społeczeństwie. Oczywiście, granice tolerancji nie są z góry ustalone. Każdy ma własny poziom wrażliwości i postępuje w zgodzie z własnym sumieniem. Tolerancja jest pewną świadomą decyzją, może mieć różne pobudki, niekiedy ludzie są tolerancyjni, ponieważ boją się oskarżeń ze strony społeczeństwa. Jeżeli nie tolerujemy danego zachowania, a pod względem prawnym jest ono dozwolone, nie powinniśmy, w żaden sposób działać na szkodę ludzi. Za przykład mogą posłużyć grupy homoseksualne. Niektórzy mogą stwierdzić, iż nie robią oni niczego złego, więc powinni spokojnie żyć w społeczeństwie; inni sądzą, iż szerzą oni degrengoladę i zepsucie moralne. Wszystko zależne jest od sposobu patrzenia oraz od recepcji pewnych zdarzeń. Zanim potępimy dany system zachowań, powinniśmy dokładnie przypatrzeć się systematyce oraz sposobowi funkcjonowania odmiennych grup. Nie możemy wydawać wiążących decyzji, w chwili, kiedy nie jesteśmy przekonani, co dane grupy sobą reprezentują. Tolerancja wiąże się niekiedy z faktem, iż nie chcemy poznać dokładnie systematyki danej grupy i wydajemy osąd na podstawie powszechnego zdania społeczeństwa. Niekiedy, owa generalizacja jest potrzebna, jednakże bardzo często stosujemy zabieg oszczędności poznawczej bez wyraźnego powodu. Oszczędność poznawcza polega na wyłapywaniu pewnych informacji, które utrwalają pewne stereotypy myślowe. Oczywiście, większość społeczeństwa woli się zwolnić z samodzielnego myślenia i wykorzystywać informacje przetworzone przez innych ludzi. Media, telewizja, gazety są bardzo silnym narzędziem, potrafią manipulować ludźmi w dość inteligentny, a zarazem bardzo przewrotny sposób. Każdy ma inne granice tolerancji, każdy też hołduje innym wartościom moralnym. Oznacza to, iż niektórzy ludzie są w stanie zaakceptować niektóre zachowania, natomiast inni nie potrafią tego uczynić. Wszystko jest zależne od naszego sposobu patrzenia. Jeżeli nie jesteśmy w stanie zaakceptować pewnych zachowań, to przynajmniej powinniśmy je przecierpieć. Tolerancja wiąże się z wyrzeczeniami, nie możemy dostawać w życiu wszystkiego co chcemy.

Znalezione w necie

 

„ Bądź wyrozumiały dla cudzych błędów,

bo i sam wyrozumiałości potrzebujesz. ”

- Adolph Knigge

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żył raz sobie pewien człowiek. Niczym szczególnym nie różnił się on od ludzi, żyjących

w okolicy. Nie był biedny, ale też nie był bogaty. Nie był już młody, ale też nie był jeszcze stary.

I nie był ów człowiek silny duchowo…

Chociaż były w duszy nasiona dobra, lecz nie kiełkowały…

Żył owy człowiek tak, jak wszyscy wokół niego żyli… Kierowały nim zachcianki i wady jego… Obezwładniały go lęki i słabości. I nie było mu dobrze w tym: szarością dni upływało mu życie… Nie było w nim ani radości, ani spełnienia…

Codziennie wieczorem ów człowiek myślał: „Od jutra będę postępował lepiej, nie ulegnę już więcej słabościom i wadom swoim!”

Za każdym razem, gdy nadchodziło jutro, znów kierowały nim zachcianki i wady jego, obezwładniały go lęki i słabości jego…

Pewnego razu ów człowiek zamyślił się: „Czemu nie mogę żyć tak, jak sam bym tego chciał? Dlaczego nie postępuję tak, jak czynić się powinno? Dlaczego kierują mną wady

i obezwładniają mnie lęki moje?”.

Zaczął on się zastanawiać i nie widział przyczyny, dla której miałby nie żyć tak, jak uważał za słuszne, nie postępować w sposób, który uważał za właściwy.

Zapytał wówczas ów człowiek Boga: „Ojcze mój i Stwórco! Czemu nie potrafię żyć tak, jakbym chciał, postępować tak, jak uważam za słuszne? Czemu stałem się niewolnikiem swoich wad, zachcianek, lęków i słabości? W czym tkwi przyczyna?”.

Odparł mu Bóg: „Przecież nie ma tu żadnej przyczyny! Masz prawo postępować tak, jak sam chcesz postępować!”.

Mówi wówczas człowiek: „Poradź, proszę, co począć, co zrobić, żeby wady moje i słabości przestały kierować mym życiem?”.

I odpowiedział Bóg: „Za każdym razem zanim coś zrobisz lub powiesz — posłuchaj głosu swego serca duchowego i zrób tak, jak ono każe! Wówczas opanujesz słabości, lęki, pozbędziesz się wad i zachcianek!”.

Postanowił więc człowiek pójść za Bożą radą.

Wstał następnego ranka pełen zdecydowania za każdym razem radzić się serca duchowego — zanim jakiegoś czynu dokona, zanim słowo wypowie…

A każdego ranka jego stary ojciec mówił mu słowa niemiłe, marudził i zwymyślał. Mówił, że do niczego się nie nadaje, że całe pokolenie synów ludzkich żyje niewłaściwie

i wymieniał wszystkie krzywdy, i smutki swoje. Oskarżał syna swego za wszystko, czego tamten był i nie był winien…

Oto zaczął ojciec syna ganić i mówić mu słowa przykre.

I zakipiał gniew w człowieku od słów tych gorzkich, oskarżających… Chciał już, jak zawsze ojcu w odpowiedzi słowa jadowite rzec, ale przypomniał sobie Bożą radę.

A zdążyło serce jego wyszeptać: „Powstrzymaj słowa obraźliwe, bowiem kocha cię ojciec twój. Przecież martwi się z powodu twoich kłopotów!

I ty go kochasz! Powstrzymaj słowo gniewne —

i poproś o wybaczenie!…”.

Więc w odpowiedzi na zwymyślanie ojcowskie ukłonił się ów człowiek i rzekł: „Wybacz mi!” I zgasł gniew. Objął człowiek ojca i poszedł do swoich spraw.

A ojciec jego zdziwił się i przestał odtąd go rugać.

… Wieczorem wraca ów człowiek do domu po ciężkiej pracy. Kupił jedzenie rozmaite i myśli

o tym, jak będzie kosztował przysmaki różne…

A przejawiał on skłonność do obżarstwa…

I wstąpił do domu młodej wdowy, żyjącej

z małymi dziećmi. Kobieta musiała mu dług oddać, ale wciąż nie mogła nazbierać pieniędzy…

Już od dawna miał zamiar powiedzieć, że chce darować jej dług. I postanowił, że dzisiaj wreszcie to zrobi. Wszedł zatem do domu biednej wdowy

i oznajmił, że daruje jej dług. Wdowa nisko mu się kłaniała, dziękowała. Chciał już iść, a serce szepcze cichutko: „Zostaw dzieciom to jedzenie, które sobie kupiłeś! Będą się cieszyły!…”.

Człowiek ów z wielkim trudem nakaz serca wykonał. Ale gdy oddał przysmaki dzieciom, które z radości zatańczyły, to radość w nim wielka wezbrała! Idzie do domu z lekkością, przepełniony jest szczęściem. A serce w piersi jakby pieśń śpiewało!

Nie zawsze udawało się człowiekowi usłyszeć głos serca, nie zawsze czynił on to, co mu szeptało. Jednak z dnia na dzień coraz bardziej starał się on żyć tak, jak kazało serce. Z każdym dniem coraz mniej kierowały nim jego zachcianki i wady, coraz mniej krępowały go jego lęki i słabości. Kiełkowały w jego duszy nasiona serdecznej miłości!

Pewnego razu zobaczył ów człowiek silnych

i złych ludzi, którzy bili dobrego młodzieńca. Ludzie zaś, którzy obok przechodzili, tylko przyspieszali kroku, odwracali się, nie wtrącali — żeby im samym od tamtych złych nic złego się nie stało.

A ów człowiek odwagą się nie odznaczał. Chciał także przejść obok, co go przecież obchodzi… Serce zaś jego — nie szepcze, lecz krzyczy: „Jeśli nie pomożesz, to zabiją dobrego człowieka! A ty uratować go możesz!”.

A ów człowiek boi się, nie jest w stanie pokonać swojego strachu. Ani pójść nie może, ani pomóc…

A serce nie ucisza się: „Ratuj szybciej!”.

Zawołał wtedy człowiek Boga, ponieważ nie potrafił poradzić sobie ze strachem. I nie szeptem, nie w myśli, lecz na cały głos zakrzyczał: „Boże! Przyjdź tutaj! Boże! Przyjdź tutaj!”.

Ludzie, którzy przechodzili obok, ze zdziwienia zatrzymali się. I ci, którzy mijali ich

z daleka, też się zbliżyli. Zaczęli także inni ze wszystkich stron podbiegać do tego miejsca, zatrzymywać się i patrzeć: o co tu chodzi

i gdzie tu jest Bóg? I taki tłum się zgromadził, że wystraszyli się źli ludzie, puścili młodzieńca

i zniknęli czym prędzej.

Młodzieniec wtedy podniósł się z ziemi

i dziękował temu człowiekowi: „Jaki jesteś odważny! Uratowałeś mnie!”.

Idzie człowiek do domu, a serce w piersi jak słoneczko świeci i mówi mu: „Miłość jest silniejsza od wszelkich strachów!”.

…Mijał czas. Lżejsze i radośniejsze stawało się życie tego człowieka.

Pewnej niedzieli poszedł ów człowiek na spacer. Naprzeciw idzie wdowa — ta, której podarował on dług. Uśmiecha się do niego czule, kłania się nisko.

I człowiek zapatrzył się na jej urodę. A miał on słabość do kobiet, choć uznawał swoje pożądanie za wielki grzech.

Odwrócił wzrok swój, aby nie patrzeć na nią. Nagle przypomniał sobie o sercu i zapytał go

o radę.

A serce mu mówi: „Popatrz lepiej

i z uważnością duszy. Czy miła ci ta kobieta?”.

Spojrzał człowiek na nią i wszystko w nim od miłości się rozbłysło!

Mówi on do serca: „Nie ma lepszej od niej! Wszystko bym jej dał!…”.

„Więc czym się martwisz? Nie jest żądzą to, czego pragniesz nie dla siebie, ale innemu chcesz dać! To właśnie miłość w tobie się obudziła! Idź

i powiedz jej, że ją kochasz!”

Człowiek tak właśnie zrobił. Podszedł

i powiedział: „Kocham cię! Bądź mi żoną!”.

Wszyscy znajomi i sąsiedzi wokół zaczęli mówić: „Oto dureń! Dopiero wszystkie sprawy zaczęły mu się układać korzystnie i mógłby przecież sobie znaleźć bogatą narzeczoną! On natomiast wdowę z małymi dziećmi bierze sobie!… Przecież wdowa i tak, bez zamążpójścia, nie odmówiła by…”.

A człowiek pieśń serca słyszy: „Kto szczęście daje, ten szczęście dostaje. Za pieniądze szczęście się nie sprzedaje!”.

I płonie serce coraz to jaśniej, coraz większą miłością! I przemienia ono słowa i czyny jego!

Wkrótce ożenił się ów człowiek z ową kobietą. Ich wzajemna serdeczna miłość życie im oświetlała, dom ogrzewała! Razem chowali dzieci

i rodziców swoich czcili.

I dziękował człowiek Bogu: „Ojcze mój

i Stwórco! Rada twoja całe moje życie odmieniła, szczęście mi podarowała! Teraz przezwyciężyłem zachcianki swoje i wady swoje, pokonałem słabości swoje i lęki swoje!”.

Odpowiada mu Bóg: „Ten, kto głos serca duchowego nauczył się słyszeć — ten jeszcze więcej może dokonać! Bowiem głos serca to głos Miłości! A wszystko, co przy pomocy miłości się tworzy i czyni, to ode Mnie pochodzi! Bowiem Ja jestem MIŁOŚCIĄ!”.

znalezione w necie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[h=2]Przypowieść o miłości[/h] Niegdyś żył sobie człowiek. Pewnego razu usłyszał on: „Bóg jest Miłością!”.

Postanowił zatem wyruszyć w drogę, by miłość odnaleźć. I zaczął słuchać: co ludzie o miłości powiadają?

* * *

I usłyszał:

… „Kocham mięso!” — jeden człowiek rzekł. Poszedł więc, zarżnął jagnię, podsmażył je, a potem ciało jego zaczął jeść…

… „Kocham polowanie! — powiedział inny. — W locie potrafię każdego ptaka namierzyć, każde zwierzę w gęstwinie odszukać, bez chybienia zabić i skórę zedrzeć!”

… „A ja właśnie kocham nosić futra!” — oznajmiła pewna ślicznotka.

… „A ja też kwiaty kocham!” — inna dodaje, w wielkie bukiety je układa i do wazonów wkłada. Patrzy, rozkoszując się, jak po cichutku umierają, więdną… A o jej „miłości” do nich kwiatki wcale nie wiedzą!… Że też symbolem miłości oraz piękna stały się kwiaty o korzeniach swych odciętych!

… A inny mężczyzna powiada:

„Kobietę kocham swą! Tak silna jest namiętność moja, że jeśli nagle z innym zdradzi mnie, zabije ją!”.

… „Ja sławę — kocham ponad wszelkie kobiety! — tak wódz dodaje. — Za chwilę sławy zdecydowany jestem oddać wszystko!”. Znajduje więc dla siebie wrogów i wojsko swe wysyła na śmierć. Gotowy życie ludzi poświęcać, by tylko chwilę sławy osobistej mieć…

… „Ja władzę lubię! — tak cesarz mówi. — Sam tworzę prawa dla kraju! Posłuszni wszyscy będą mym życzeniom! Wszystko będzie wedle moich rozkazów: ja ułaskawiam lub karzę śmiercią, mogę wprowadzić pokój lub rozpocząć wojnę!”

Jeszcze o innej miłości człowiek usłyszał:

„Kochamy Boga! Jesteśmy gotowi umrzeć za naszą wiarę! Jesteśmy gotowi zabić za naszą wiarę!”.

* * *

I przeraził się człowiek tym, co usłyszał i zawołał: „Przecież to nie może być miłością!”.

Wtenczas echem odezwały się góry: „To nie jest miłość!”.

I zaszeleściły liście: „To nie jest miłość!…”.

I zakrzyczały ptaki: „To nie jest miłość!…”.

I zaszemrały rzeki: „To nie jest miłość!…”.

I zahuczał przypływ fal oceanicznych: „Nie jest miłością to, że ktoś dla siebie czegoś pragnie i krew rozlewa!…”.

Więc poszedł człowiek dalej…

* * *

Zobaczył w innym kraju dziecię dobre i spytał:

„Co kochasz?”

„Matkę swą kocham, kocham ojca, kocham łąkę tę, co w kwiatach cała. I rzeczkę kocham i las! Lubię też tańczyć, śpiewać, lubię pracować i się bawić! A moja miłość wszystkich naokoło cieszy! I wszyscy mnie kochają!”

… Mężczyznę zakochanego człowiek zobaczył i spytał o to samo. Ten zakochany w odpowiedzi powtórzył słowa, które do ukochanej mówił: „Szczęśliwa bądź, ma ukochana! Choć teraz jesteś z innym. Znów powtórzę: bądź szczęśliwa, kochana moja! Bądź szczęśliwą! Wiedz: cieszę się wraz z tobą!”.

… Ujrzał człowiek ogród piękny, jak gdyby rozkwitała sama ziemia! Zobaczył łań zboża oraz tego, kto to wszystko wypielęgnował i zapytał go: „Co kochasz?”.

A ten odpowiedział: „Kocham ziemię! I na niej pielęgnuję ogrody, zboża, kwiaty, a w zamian dają mi one swoje owoce, piękno oraz aromaty. Owoce piękne spożywa ten, kto ogród pielęgnował i wszystkim swoją miłość ofiarował!”.

… Zawędrował człowiek do kraju, w którym był ład i spokój. I rozkwitało tam życie ludzkie.

I władcę kraju zapytał:

„Co kochasz?”

„Kocham kraj i wszystkich jego ludzi! — powiedział mądry władca. — I gotów jestem pochylić głowę przed upokorzeniem mej osoby, aby zapewnić pokój dla kraju i do wojny nie dopuścić!”

… Szedł człowiek dalej — słuchał oraz patrzył.

Wtem ujrzał Mistrza Duszy, który Boga całym sercem kochał.

I ów człowiek Mistrza spytał: „Powiedz, jaka jest miłość, której uczy Bóg? I jak ją poznać? Jak miłość i nie miłość mam odróżnić?”.

Mistrz rzekł: „Miłości nie ma w pragnieniu dla siebie! To są namiętności, zachcianki, pragnienia występne… Miłość to podstawa Wszechświata! Poza tym miłość to światło twojej duszy!”.

I dalej Mistrz tak nauczał:

„Woda toczy swój potok przezroczysty i poi wszystkich — tak kocha Bóg!

Ziemia pielęgnuje i dźwiga na sobie wszystkie formy życia — tak kocha Bóg!

Świeci słońce i oświetla wszystkich i wszystko — tak kocha Bóg!

Kochaj też ty — obdarowując wszystkich zawsze troską i czułością!

 

Miłość ofiarowująca — oto światło duszy!

Miłość więc w sobie wypielęgnuj, a wówczas odczuwać oraz widzieć Boga będziesz mógł!”.

 

 

znalezione w necie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

coś z książki dla dzieci, co mnie urzekło i stanie się moim "testamentem", coś prostego, a dla mnie ważnego:

"Obiecajcie mi coś - powiedział dziadek

A co?

Kiedyś...gdy mnie zabraknie, nie róbcie z mojej biblioteki masy spadkowej. Proszę was o to. Każda książka, jaka stoi na naszych półkach, jest cenna, wyjątkowa i potrzebna, bo każdą z nich czytał ktoś z waszych bliskich. Cieszył się tymi książkami, uczył się z nich, nad niejedną płakał, na inną się śmiał. Jeśli sami nie będziecie ich chcieli, oddajcie je tym, którzy książki kochają. Obiecujecie?"

 

Małgorzata Musierowicz, "Język Trolli"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wróciłam do domu w nastroju najgorszym z możliwych. Dzień mijał tragicznie. Spóźniłam się na zajęcia, oblałam kolokwium a na domiar złego w czasie drogi powrotnej złapała mnie ulewa. Był to jeden z tych dni, w których świat nagle bez żadnej przyczyny wali się na głowę a człowiek czuje się smutny i opuszczony w ogromnym świecie. Każdy chyba przeżył coś podobnego w swoim życiu, każdy chyba czuł się tak, jakby świat obrócił się przeciwko niemu.

Weszłam szybko do pokoju spodziewając się wymówek za nieposprzątaną kuchnię i niezrobione zakupy. Zamknęłam za sobą drzwi i krzyknęłam w głębi duszy:

- Ile jest w stanie wytrzymać człowiek? Czy mam na to wystarczająco siły?

Patrzyłam pustymi oczami na klamkę jakbym oczekiwała, że odpowie na moje retoryczne pytanie. Byłam załamana, sfrustrowana i nie miałam kompletnie żadnych chęci do życia.

- Powiem ci ile możesz wytrzymać - usłyszałam nagle za sobą.

Odwróciłam się i zobaczyłam anioła. Miał długie kasztanowe włosy i zielone oczy, do stóp spływała długa błękitna szata. Był piękny, ale.... jego ciało nosiło ślady walki.

- Jesteś w stanie wytrzymać wszystko, co przyniesie ci los. Jeśli będziesz wierzyć. Jeśli będziesz kochać. Jeśli będziesz walczyć.

Patrzyłam jak ogłupiała na jego rany, były mi tak dziwnie znajome, że aż przeszyły mnie ciarki.

- A teraz powiedz... - Zaczął znowu - Ile jestem w stanie wytrzymać ja? I czy mam na to wystarczająco siły?

Po tych słowach wszystko zrozumiałam. Tę ranę nad czołem zadałam, kiedy powiedziałam siostrze żeby nie przychodziła do mnie z żadnymi problemami. Rana na przedramieniu to efekt tego, że zwymyślałam koleżankę za to, że znowu się spóźnia na spotkanie. Stróżka krwi na policzku z pewnością pojawiła się w chwili, gdy starałam wykręcić się od codziennych obowiązków.

Naprawdę sama to wszystko zrobiłam?

- Tak, ty możesz wszystko - wyszeptałam ledwo słyszalnie - bo... jesteś aniołem!

- My też tracimy siły. My też umieramy, jeśli nasi podopieczni nas krzywdzą i w nas nie wierzą. Wtedy powoli tracimy energię i nie możemy ich chronić. W dalszej części ich wiara coraz bardziej zanika i to znów odbiera nam moc. Koło zamyka się i toczy aż jedno z nas zginie.

- Ja w ciebie wierzę! - krzyknęłam jak małe dziecko.

- Więc przyjmij świat takim, jakim jest, znoś jego trudy. Nie krzywdź innych, nie rań mnie. I pozwól mi w ciebie wierzyć tak jak ty wierzysz we mnie, wtedy oboje będziemy mogli wszystko wytrzymać i na pewno będziemy mieli na to siłę.

 

Każdy dobry uczynek i iskierka nadziei to jedno piórko w skrzydłach Anioła Stróża

 

 

opowiadanie znalezione w necie

Edytowane przez Radiana
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj jest rocznica ślubu moich Rodziców. Gdy się rano obudziłam, od razu pomyślałam właśnie o nich. I przypomniało mi się coś, co zdarzyło się bardzo dawno temu, gdy jeszcze chodziłam do podstawówki. Przypomniały mi się słowa mądrości mojego Taty. Ale po kolei. Gdy byłam w siódmej klasie w naszej szkole grupa psychologów i socjologów robiła jakieś badania. To były testy, ankiety, rozmowy, części opisowe. Była też część dla rodziców. Mieli wypełnić wielostronicową ankietę. My mieliśmy dostarczyć to do szkoły w zaklejonej kopercie, zabroniono nam to czytać. No i jak każdy zakaz, tak i ten wzbudził w nas, dzieciakach ogromną ciekawość. Większość z nas jednak zajrzała. Ja też. I uderzyły mnie dwie odpowiedzi, jakich udzielił mój Tata . Jedno z pytań dotyczyło, czy dziecko jest: a) planowane, B) przypadkowe, c) czy było nieprzyjemnym zaskoczeniem. Tata przekreślił wszystkie zdania i drukowanymi literami napisał "UPRAGNIONE!!!!!!!!"

Inne pytanie dotyczyło planów wobec dziecka, tego jak rodzice chcą je ukierunkować, co ma być dla niego najważniejsze: a) wykształcenie, B) pieniądze i kariera, c) zdrowie, d) zbawienie. Oczywiście Tatuś przekreślił wszystkie odpowiedzi i napisał: "SZCZĘŚCIE".

Przepraszam za tę prywatę, jednak słowa mądrości są nie tylko w książkach i Internecie, ale także w życiu, wokół nas:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie:, „Jaki jest dźwięk jego głosu? W co lubi się bawić? Czy zbiera motyle?”

Oni spytają was: „Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec?” Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu.

Jeżeli mówicie dorosłym: „Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z geranium w oknach i gołębiami na dachu” – nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba im powiedzieć: „Widziałem dom za sto tysięcy złotych”. Wtedy krzykną: „Jaki to piękny dom!”

 

A taki mały fragment z Małego Księcia, nadal bardzo aktualny :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo miłość mój drogi to:

 

To chcieć czynić drugiego wolnym, a nie uwodzić go,

to uwolnić go z jego więzów, jeśli pozostawał więźniem,

Aby on także mógł powiedzieć: "kocham ciebie",

nie będąc do tego zmuszonym nieposkromionymi pragnieniami.

 

Kochać to wejść do drugiego, jeśli otwiera tobie

bramy swego tajemniczego ogrodu, po drugiej

stronie okrężnych dróg, kwiatów i owoców

zrywanych na skarpie,

Tam, gdzie zadziwiony potrafisz wyksztusić: to

"ty", moje kochanie, ty jesteś moją jedyną...

 

Kochać to chcieć ze wszystkich sił dobra drugiej

osoby nawet z pominięciem siebie, to czynić

wszystko, by ona wzrastała i rozwijała się

Stając się z każdym dniem człowiekiem jakim

być powinna a nie takim, jakiego chciałbyś ukształtować

według swoich marzeń.

 

Kochać to ofiarować swoje ciało, a nie zabierać

ciała drugiej osoby, lecz przyjąć je gdy daje siebie,

To skoncentrować siebie i wzbogacić, aby

ofiarować ukochanej całe swoje życie skupione w

ramionach twojego "ja", co znaczy więcej niż

tysiące pieszczot i szalonych uścisków,

 

Kochać to ofiarować siebie drugiej osobie, nawet

jeśli ona przez moment się wzbrania

To dawać nie licząc tego, co inny ci daje,

płacąc bardzo drogo, nie domagając się zwrotu.

 

Największa miłość wreszcie to przebaczyć, gdy

ukochana niestety odchodzi, usiłując oddać

innym to, co przyrzekła tobie.

 

Kochać to zastawić stół, aby przy nim zasiadł twój

gość i nie sądzić, że możesz obejść się bez niego,

Ponieważ pozbawiony żywności, jaką on ci przynosi,

na twoje świąteczne przyjęcie nie postawisz

dań królewskich lecz tylko suchy chleb biedaka.

 

Kochać to wierzyć drugiej osobie i ufać jej,

wierzyć w jej ukryte siły, w życie które posiada,

jakiekolwiek byłyby kamienie do usunięcia dla

wyrównania drogi.

 

To zdecydować się rozsądnie i odważnie wyruszyć na

drogi czasu, nie na sto, tysiąc czy dziesięć

tysięcy dni, ale na pielgrzymkę, która się nie skończy,

bo jest pielgrzymką, która trwać będzie ZAWSZE.

 

Powinienem ci to powiedzieć, aby oczyścić twe

marzenia, że kochać to zgodzić się na cierpienie,

śmierć sobie samemu, aby żyć i ożywiać,

Ponieważ tylko ten, kto może bez bólu zapomnieć

o sobie dla drugiego, może wyrzec się życia dla

siebie tak, żeby nie umarło w nim cokolwiek z niego.

 

Kochać wreszcie to jest to wszystko, o czym

powiedziano i jeszcze więcej,

Bo kochać to otworzyć się na nieskończoną MIŁOŚĆ,

to pozwolić się kochać, być przejrzystym

wobec tej MIŁOŚĆI, która zawszę w porę.

 

To jest, o wzniosła Przygodo, pozwolić Bogu

kochać tego, którego ty w sposób wolny

decydujesz się kochać!

 

Michael Quist

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie znalazłam piękną modlitwe :*

 

 

'Modlitwa do Archanioła Haniela'

 

Łagodny, przenajświętszy Archaniele Hanielu,

 

Któremu Pan Zastępów powierzył wszystko,

 

Co przyjemne w życiu człowieka.

 

Kiedy odwiedzasz ziemię

 

Napełniasz ją bogactwem i pięknem.

 

Zwracam się dziś do Ciebie.

 

Przynieś mi miłość, radość i harmonię.

 

Naucz mnie czytać w ludzkich sercach,

 

Abym odnalazła miłość prawdziwą i szczerą

 

I umiała rozpoznać prawdziwe uczucie,

 

Odróżniając je od chwilowego zauroczenia.

 

Pomóż mi utrzymać związek, w którym jestem,

 

Jeśli jest on dobry dla mnie i dla partnera.

 

Przynieś mi proszę, odwzajemnione uczucie

 

Do wspaniałego człowieka, z którym razem

 

Będziemy szczęśliwie iść przez życie

 

I nawzajem dawać sobie najpiękniejsze doznania.

 

Niech nasze wspólne przebywanie ze sobą

 

Daje nam radość, rozkosz i odprężenie,

 

Niech związek nasz będzie dla nas

 

Oparciem, ukojeniem i inspiracją do życia.

 

Niech nasza wzajemna miłość

 

Będzie dla nas źródłem Mocy, siły i natchnienia.

 

Spraw Łagodny Archaniele, Opiekunie uczuć,

 

Że ta miłość da nam obojgu spełnienie

 

Na wszystkich płaszczyznach istnienia,

 

Wzbogacając nas o najpiękniejsze doświadczenia.

 

Przynieś mi szczęśliwą, odwzajemnioną miłość

 

I osłoń ją swoimi skrzydłami....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"- Idź naprzód i nie zwracaj na mnie uwagi - powiedziała dusza do ciała - ponieważ On i tak mnie nie słucha.

- Zachoruję - odpowiedziało ciało - i wtedy zacznie Cię słuchać."

 

Przepisu na zdrowie nie znajdziemy na recepcie, lecz w swojej codzienności i trybie życia.

Nasza kondycja zależy od emocji, od tego co przeżywamy każdego dnia. Chorujemy, gdy psychika została wyprowadzona z naturalnej równowagi. Dusza wtedy próbuje zawiadomić posługując się ciałem. Istnieje wzajemne oddziaływanie między nastrojem, stanem emocjonalnym a układem nerwowym i gospodarką hormonalną. Tak więc okazywanie emocji, duchowe nastawienie, życiowe decyzje i przyjęte wartości wywierają silny wpływ na funkcje naszego organizmu. Nazywa się to psychoneurimmunologia

 

Tak więc, najprostszym przykładem wpływu psychiki na układ immunologiczny jest fakt, że przewlekły stres obniża poziom antyciał w naszym organizmie i wzrasta nasza podatność na infekcje. Kto tłumi w sobie złość, ten obniża wytwarzanie opioidów (morfino podobnej substancji), które tłumią ból i podczas reakcji stresowych. Natomiast stan zakochania i dobry nastrój wytwarza antyciała i opioidy, wzmacniając układ immunologiczny.Psychiczne obciążenia zmieniają również poziom cukru we krwi.

 

To jak przeżywamy życie ma wpływ na każdą część naszego ciała. A ono jest jakby tylko projektorem naszej świadomości. Przyczyną choroby bywają wewnętrzne obciążenia, częst dość długo lekceważone, nierozwiazane problemy i decyzje odkładane na później. Określone nastawienie na szczeście działa w obie strony - wpływa również na bycie zdrowym.

Pozytywne myślenie to szybszy powrót do zdrowia. Ono jest jakby niematerialną treścią, którą przyjmujemy, która jest pokarmem duszy. Złe nastawienie krąży "niestrawione" po naszym ciele i psychice.

Słuchaj również swoich uczuć - ich się nie da wyłączyć lub uciszyć. W przypadku agresji,smutku, rozgoryczenia, nienawiści, przemocy, trzeba koniecznie wyładować emocje przy pomocy sportu, a nie zbierać je w sobie.

Staraj zmienić swoje złe nawyki - przede wszystkim żywieniowe i ruchowe. Zmiany te przychodzą bardzo ciężko, gdyż większość z nich mamy w spadku po rodzicach. Nawyki z dzieciństwa pozostawiają wielki ślad w organizmie. Tak powstają uwarunkowane choroby rodzinne, które dają o sobie znać przez wiele pokoleń. Tak więc, zapewniając sobie jedność ciała, duszy i umysłu, zapewniamy sobie jedność naszego bytu.

W czasie długiego i spokojnego snu odpoczywa ciało i dusza przetwarzając wrażenia z całego dnia, regeneruje się. Jeśli nie wyciszymy myśli przed zaśnięciem, będziemy mieli problemy ze snem. Może właśnie dlatego dzieci, wiedząc to podświadomie, przed zaśnięciem lubią opowiadać swój dzień rodzicom?

Oddychanie spełnia również dużą rolę. Podczas głębokiego oddychania rozluźniają się nasze emocje i blokady - pozbywamy się obciążenia.

Relaks jest ważnym elementem naszego dnia. Każdy z nas ma swój sposób relaksowania się - medytacja, kąpiel, sport, muzyka, sztuka, TV. Ważne jednak jest by w ciągu dnia znaleźć kilka minut czasu na zamknięcie oczu i pozwolenie myślom na przypływanie i odpływania. Pomożesz sobie uspokoić umysł, nerwy i zapanować nad stresem.Znajdź czas dla siebie i zrób to,co zawsze było twoim pragnieniem. Spędzaj czas sam ze sobą.

I ostatnie - bądź uważny....

"Uważaj na swoje myśli, bo staną się słowami.

Uważaj na swoje słowa, bo staną się czynami.

Uważaj na swoje czyny, bo staną się twoimi przyzwyczajeniami.

Uważaj na swoje przyzwyczajenia, bo staną się twoim charakterem.

 

Uważaj na swój charakter, bo stanie się twoim losem"

znalezione w necie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
Gość Vampirella

W tym właśnie sęk, że Czas nie znosi, aby go zabijano. Gdybyś była z nim w dobrych stosunkach zrobiłby dla Ciebie z twoim zegarem wszystko, co byś tylko chciała.

 

 

- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja. - O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika. - Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja. - Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.

 

 

Wszystko jest możliwe, trzeba tylko wiedzieć o sposobach.

 

 

– Nalej sobie więcej herbaty – rzekł z wielką powagą Szarak.

– Jeszcze w ogóle nie piłam – odparła Alicja urażona ta propozycją. – Trudno więc, abym nalała sobie w i ę c ej.

– Chciałaś powiedzieć, że trudno, abyś nalała sobie m n i e j. – wtrącił się Kapelusznik. – Przecież znacznie łatwiej nalać sobie w i ę c e j niż nic.

 

 

– A skąd wiesz, że ty jesteś obłąkany?

– Po pierwsze – odpowiedział Kot – pies nie jest obłąkany. Zgadzasz się z tym?

– Chyba tak – odpowiedziała Alicja.

– No, więc widzisz – ciągnął Kot – że pies warczy, jak się rozgniewa, a kiedy jest zadowolony – macha ogonem. Otóż ja normalnie warczę, kiedy jestem zadowolony, a macham ogonem, jak się rozgniewam. I dlatego jestem obłąkany.

 

 

- Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść? - mówiła dalej.

- To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść - odparł Kot-Dziwak.

- Właściwie wszystko mi jedno.

- W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz.

- Chciałabym tylko dostać się dokądś - dodała Alicja w formie wyjaśnienia.

- Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.

 

 

Szalony podwieczorek

 

Na wprost domu, pod drzewem, stał stół nakryty do podwieczorku, a przy nim siedzieli: Zając Marzec i Kapelusznik. Miejsce na krześle pomiędzy nimi zajmował Suseł. Sąsiedzi, trochę bezceremonialnie, widać dla większej wygody, opierali na nim łokcie i rozmawiali ponad jego głową.

-Niezbyt to wygodne dla Susła - powiedziała Alicja - widać jednak, że mu to obojętne... Nie należy się mieszać do nie swoich rzeczy - dodała trochę ciszej,jako przestrogę dla siebie. Stół był duży, lecz cała trójka siedziała przy jednym jego końcu.

- Nie ma miejsca, nie ma miejsca! - zawołali siedzący, gdy zobaczyli Alicję.

- Nie ma miejsca? - odparła obrażona. - Ależ kilkanaście osób jeszcze by się zmieściło.

Mówiąc to, usadowiła się wygodnie tuż koło Zająca Marca.

- Może byś się napiła wina? — zapytał gospodarz bardzo uprzejmym tonem. Alicja spojrzała uważnie na stół. Oprócz herbaty, mleka, chleba i masła nic na nim nie było.

- Nie widzę tu wina - zauważyła.

- Bo też go i nie ma - powiedział Zając Marzec.

- Jakżeś mnie mógł nim częstować! – zawołała gniewnie Alicja.

- A czy to było grzecznie zająć miejsce przy nas bez zaproszenia? - bronił się Zając Marzec.

-Nie przypuszczałam, aby to był stół tylko dla was. Jest was trzech, a nakryć jest kilkanaście. Czy mogłam przewidzieć, że możesz przy nich zasiadać tylko ty i twoi goście?

- Powinnaś mieć obcięte włosy - zupełnie niespodziewanie odezwał się Kapelusznik, który od samego początku pilnie przyglądał się dziewczynce.

- Czy nie wiesz o tym, że podobne uwagi są dowodem braku wychowania? - natychmiast udzieliła mu nagany.

Kapelusznik otworzył szeroko oczy, zaskoczony, zawstydził się nieco, wreszcie zapytał.

- Czym się różni kruk od biurka?

Alicji zabłysły oczy z radości. „Widać w tym domu mówią zagadkami” pomyślała. Lubiła je niezmiernie i już się cieszyła myślą, że usłyszy zupełnie dla siebie nowe.

-Przyznaję, że nie umiem ci na to odpowiedzieć — odrzekła na pytanie Kapelusznika po chwilowym namyśle.

-Myślisz, że nie możesz znaleźć na to odpowiedzi - powiedział Zając Marzec.

- Tak, istotnie - odrzekła.

- W takim razie powiedz, co o tym myślisz.

- Właśnie to mówię - zawołała z pośpiechem. - Przynajmniej myślę, co mówię, czyż to nie to samo?

- Och, zupełnie nie - powiedział Kapelusznik.

- Przyznaj, czy będzie ci wszystko jedno, jeśli powiem: „Widzę wszystko, co jem”, czy też „Jem wszystko, co widzę”.

- Mogłabyś w takim razie utrzymywać - dodał Zając Marzec - że „lubię to, co dostaję” znaczy to samo co „dostaję to, co lubię”.

- W takim razie równoznaczne byłyby też określenia - dorzucił Suseł jakby przez sen - „oddycham, kiedy śpię” i „śpię, kiedy oddycham”.

- Akurat w twoim przypadku są równoznaczne — powiedział Kapelusznik i na tym rozmowa na razie się urwała.

 

Lewis Carroll "Alicja w Krainie Czarów"

Edytowane przez Vampirella
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja. - O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika. - Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja. - Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.

 

To mi się bardzo podoba... za każdym razem, gdy to czytam Dziękuję Vampi :buziak:

hmm.. :mysli: chyba wstawią sobie to w sygnaturę :mysli:

Edytowane przez Mana
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anienko też ten właśnie fragment miałam w sygnaturce swego czasu :D

Pamiętam :usmiech: a skoro już nie masz... to teraz ja mam ^^

 

Świetny jest, boski po prostu ...

zgadzam się całkowicie :buziak:

 

 

:slonko:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Buziak na szczęście

 

Kolejka trzęsie i podskakuje, jej koła bardziej zawzięcie niż zwykle zgrzytają na stalowych szynach. Wokół nas zima. Posępna zatoka Arsta z okien pędzącego pociągu wygląda jak lodowata otchłań. Wagon wypełniony jest zziębniętymi, znudzonymi i obojętnymi na wszystko pasażerami. Dzień dobry!

 

Nagle jakiś chłopczyk zaczyna się przeciskać między nogami nieprzyjaznych starszych osób - takich, co to niechętnie zrobią trochę miejsca - i siada przy oknie. Sam pośród rozeźlonych wczesną porą dorosłych. Ale zuch - myślę. Jego ojciec stoi przy drzwiach za nami. Pociąg, kiwając się, wjeżdża w podziemny świat tuneli.

 

Nagle zdarza się coś zupełnie niespodziewanego. Poważny mały chłopiec zsuwa się z siedzenia i kładzie dłoń na moim kolanie. Przez chwilę myślę, że chce wrócić do ojca, więc robię mu przejście. Jednak malec pochyla się do przodu i wyciąga głowę w moim kierunku. Następna myśl: Pewnie chce mi coś powiedzieć na ucho. Ach, te dzieci... Pochylam się, aby go wysłuchać. I znów pomyłka! Zamiast tajemniczej wiadomości otrzymuję głośnego buziaka w policzek.

 

Chłopiec jak gdyby nigdy nic siada z powrotem na swoim miejscu i dalej patrzy w okno. Ja zaś jestem kompletnie oszołomiony ze zdumienia.

 

O co tu chodzi? Małe dziecko w czasie podróży metrem obdarza pocałunkiem zupełnie nieznaną dorosłą osobę. Komu przyszłoby do głowy całować takie nieprzystępne typy jak my - poranni pasażerowie. Jednak wkrótce wszyscy siedzący obok mnie podróżni również dostają po buziaku. Zdezorientowani, uśmiechamy się nerwowo do ojca dziecka, który sposobiąc się do wyjścia dostrzega nasze pytające spojrzenia i spieszy z wyjaśnieniem.

- On się tak bardzo cieszy, że żyje - mówi. - Bardzo ciężko chorował.

 

Po chwili tata z synem znikają w tłumie ludzi wysiadających z wagonu. Na policzku wciąż czuję ciepło pocałunku sześciolatka - pocałunku, który poruszył moją uśpioną duszę.

 

Czy dorośli potrafiliby obcałowywać się ze zwykłej radości, że chodzą po tym świecie? Ilu w ogóle zastanawia się, jakim darem jest życie? Całe zdarzenie przywodzi na myśl scenę z powieści Svena Delblanca - Rzeka pamięci, w której pewien mężczyzna, jadąc pociągiem, składa gazetę, pochyla głowę i zaczyna płakać. Co by się stało, gdybyśmy wszyscy odważyli się być sobą, bez żadnych zahamowań? Na pewno zapanowałby totalny chaos.

 

Ten mały chłopiec rozdający buziaki dał nam słodkie, choć całkiem poważne ostrzeżenie: Uważajcie, abyście nie umarli, zanim przestanie bić wasze serce! I nagle powód, dla którego dzieciom łatwiej dostąpić Królestwa Niebieskiego, wydał mi się zupełnie oczywisty.

 

Dag Retso

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Muzyka brzmiała z daleka jak małe srebrne dzwoneczki. Ogromne białe płatki śniegu tańczyły w powietrzu - wirując z wdziękiem jak baletnice z najlepszego musicalu. Zatrzymując się na moment w świetle ulicznych lamp jak modelki w świetle fleszy fotografów, całując nosy i policzki przechodniów, zmęczone, miękko opadały w dół. Ciepłe światła dekoracji Bożonarodzeniowych migotały w wystawach sklepowych. Stare miasto wyglądało jak kartonowy teatr! Och, jak cudownie, wdychałam całą sobą tę unikatową atmosferę świąt.

 

Wieczorem przed snem pomyślałam, że jednak cieszę się, że biuro, w którym pracuję, przeniesiono w okolice Starego Miasta. Przypomniało mi się, że marzyłam kiedyś o tym, żeby pracować na Starym Mieście, otoczona starymi murami, pomiędzy kościołami, które przeżyły już tak wiele. Takie małe, dziecinne, zapomniane, marzenie. O którym oczywiście zapomniałam i nie szukałam pracy szczególnie w tym miejscu.

A teraz zdumienie. Pan Bóg pamiętał o takim małym marzeniu? Zdumienie, że jednak to prawda: my śpimy, a w trakcie naszego snu, Pan Bóg spełnia nasze marzenia. Nawet te najmniejsze. Kimże jestem, że o nich pamięta?

 

Myślałam o tym, kładąc się spać....

 

Nagle poczułam, że ktoś mnie budzi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Anioła siedzącego obok mnie.

- Przyszedłem, aby odpowiedzieć na twoje pytania - powiedział.

Wziął mnie za rękę i zaprowadził do okna:

- Spójrz w górę.

Spojrzałam... a w górze było czarne niebo pełne świetlistych gwiazd.

- Widzisz gwiazdy? - kontynuował - to właśnie ludzkie marzenia i życzenia. Ludzie marzą, mają głowy pełne snów. Kładą się spać, a te marzenia są w nich, krążą nad ich głowami. A wtedy my, Anioły, w samym środku nocy przychodzimy do ludzi, aby zebrać te marzenia. I umieszczamy je na niebie!!. To jest cała tajemnica!! Zbieramy wszystkie marzenia, nawet te najmniejsze. Pan Bóg powtarza nam: "ludzkie marzenia to bardzo cenny wymiar ludzkiego życia. Dlatego uważajcie i bądźcie bardzo ostrożni. Nie pozwólcie, aby jakiekolwiek marzenie zostało upuszczone".

Przerwał i spojrzał na mnie. Wpatrywałam się w niego, a on uśmiechnął się.

- Ale. Musisz pamiętać. Jest jeden warunek. Jeden bardzo ważny warunek. Tylko jeśli ten warunek jest spełniony, jesteśmy w stanie zebrać marzenia. Jest to możliwe...

Usiadł na parapecie i patrzył na mnie uważnie.

- ... jest to możliwe tylko wtedy, gdy marzenie zostało powierzone Panu Bogu.

- Co to znaczy? - zdziwiłam się.

- To jest proste. Wystarczy, że przed snem powiesz Panu, że oddajesz Jemu swoje marzenia i poprosisz, aby On się nimi zaopiekował.

- To rzeczywiście proste! - znowu byłam zdziwiona, tym razem, że to takie proste.

- Wydaje się to rzeczywiście proste - powiedział Anioł, ale wyglądał trochę smutno - Ale w praktyce... nie zawsze jest to takie łatwe. Są ludzie, którzy nie wierzą w Boga, nawet o Nim nie myślą, więc nie ma szans, aby oddali Bogu swoje marzenia. Inni znowu nie chcą oddać Panu Bogu swoich marzeń. Boją się, że je stracą na zawsze. Trzymają je w sobie i nie wiedzą, że przez to nie mogą być one spełnione. Inni znowu zupełnie przestali marzyć, gdy dorośli. I to wszystko jest dla nas, Aniołów, bardzo smutne.

 

Westchnął. Chciałam go objąć i pocieszyć, ale bałam się ruszyć, żeby nie zniknął. Na szczęście za moment znowu się uśmiechał.

 

- Jednak mamy również powody do radości. Wiele, wiele ludzi marzy i powierza Bogu swoje marzenia. A my zbieramy te powierzone Bogu marzenia i wieszamy na nieboskłonie. I w tym momencie marzenia stają się częścią świata - od tej pory nigdy już nie zginą.

 

A Pan Bóg... On nigdy nie zapomina o waszych marzeniach i wie dokładnie, które gwiazdy są czyje.

Uwielbia przechadzać się po niebie pomiędzy nimi. Ogląda je i cieszy się każdą gwiazdą, nawet jeśli jest bardzo mała i niezdarna, i świeci bardzo niepewnie. Cieszy się, bo każda gwiazda jest wyrazem zaufania człowieka do Boga.

 

- No, dobrze - przerwałam - ale czy Pan Bóg spełni każde marzenie? Znam ludzi, którzy marzyli i ich marzenia nie spełniły się. No tak, mówiłeś, że mogły być marzenia nie powierzone Bogu. Ale jeśli są powierzone, czy zawsze są spełniane?

 

- Masz rację. Ludzie mają też czasem marzenia, które nie zawsze są dobre dla nich. Oni sami nie zawsze to wiedzą, bo tylko Bóg jest Tym, Który Wie Wszystko. Ale ludzie, którzy ufają Bogu, wiedzą też, że On zweryfikuje ich marzenia, używając swojej Mądrości, Dobroci i Miłości. I to On decyduje, które marzenia mają zostać na zawsze na niebie - i świecić Blaskiem Gwiazd Zaufania (a cieszy się nimi, jak wszystkimi innymi), a które mają zostać spełnione i kiedy jest Czas ich spełnienia. Które gwiazdy mają zostać połączone, a które rozdzielone. Które muszą być ociosane, które muszą nauczyć się większej pokory, a którym trzeba dodać odwagi. Tutaj my Anioły mamy dużo pracy. To nasza rola przekonać Nieśmiałego Marzyciela, że bez jego działania, Bóg sam nie może wiele zdziałać. Bóg z każdego snu wyciąga tę dobrą cząstkę, łączy ją z inną, i w tym sensie każde marzenie, nawet jeśli jest bardzo niedobre w filozofii Bożej, zostaje przemienione w Dobro w momencie, gdy zostanie powierzone Panu Bogu.

 

Rozumiesz więc, co znaczy, że możesz spać, a marzenia się spełniają? Tylko trzeba je mieć. I powierzyć Bogu. Każdy może ich mieć tyle, ile tylko zapragnie. Bóg raczej smuci się ich brakiem, niż nadmiarem. I wiesz co, powiem tylko tobie, że twój zbiór gwiazd jest ostatnio bardzo mały. Bóg nie za bardzo ma z czego wybierać. Czy coś się stało?

 

Ach, muszę lecieć. - zerwał się nagle, nie czekając na moją odpowiedź. - Wiesz, za parę dni obchodzimy Urodziny Naszego Pana i z tej okazji przygotowujemy Program Niespodzianek dla Ziemi i na nasze przyjęcie w niebie. Mamy skrzydła pełne roboty!! Pomyśl o tym, co powiedziałem, a ja wrócę pewnej nocy, by odpowiedzieć na twoje dalsze pytania.

 

Wstał i ....zniknął. Po minucie zobaczyłam go za oknem, wiszącego w powietrzu. Zapukał w okno i powiedział (nie wiem, jak to się stało, że słyszałam jego łagodny cichy głos, ale słyszałam):

 

- Zapomniałem powiedzieć!. To okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Bardzo ważny czas dla ludzi, w którym to czasie pojawia się szczególnie dużo marzeń i życzeń. Pamiętaj! Gdy w czasie Świąt będziecie składać sobie nawzajem życzenia, wieszajcie te marzenia od razu na niebie! To bardzo pomoże nam w pracy!

 

Pomachał mi i odleciał.

A mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie.... a może niedowierzanie....

Czy my, dorośli, mamy rzeczywiście tak beztrosko marzyć jak dzieci?

 

Ale jego już nie było, aby odpowiedzieć na moje pytanie.

 

Zostałam tak z oczami utkwionymi w niebo, myśląc o gwiazdozbiorze własnych marzeń.

 

a.jpg1.png

Po długiej chwili.... położyłam się dalej spać. Postanowiłam mieć wiele marzeń i ogarnęło mnie silne nieodparte przeczucie, że coś pozytywnego wkrótce się wydarzy. (Bajka pochodzi ze strony ~*~ Bajka o gwiazdach~*~ )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

BOŻONARODZENIOWY DAR

 

Czerwona tarcza słońca coraz szybciej chyliła się ku zachodowi. Ostatnie długie promienie przetykały łagodnie czuby najwyższych sosen, wzniecając kręgi iskier w napotkanych pojedynczych płatkach śniegu. Dobiegał końca kolejny, mroźny grudniowy dzień.

 

Na skraju niewielkiej świerkowej polany tkwił nieruchomo samotny człowiek. Zamyślonym wzrokiem błądził po obsypanych świeżym śnieżnym pierzem drzewach, jak gdyby czegoś jeszcze poszukiwał. Tuż za nim, na starych drewnianych saneczkach, leżała ścięta przeszło godzinę temu mała choinka

na święta. Nic nie mąciło przedwieczornej ciszy, nawet urwis-wiatr z rzadka

tylko potrącał tę czy inną gałązkę.

 

- Najwyższy czas wracać już do domu – pomyślał samotny człowiek.

 

Było już naprawdę późno. Zdecydował się nie wracać tą samą drogą co

zawsze, tylko wybrał mniej wygodny skrót przez sosnowy zagajnik.

Dokuczało mu zmęczenie i niewiele go obchodziły pierwsze płatki śniegu,

które niebawem poczęły wirować w powietrzu. Odetchnął za to z ulgą,

kiedy doleciało go znajome naszczekiwanie psów, a później zamajaczyły

tuż przed nim – niczym wielkie śnieżne grzyby – wtulone w grudniową noc

domki rodzinnej wioski. W każdym z nich paliło się światło, rozlegały się krzyki zachwyconych dzieci, raz nawet poczuł zapach przyrządzonej świątecznej ryby. Tylko ostatni domek mocno odróżniał się od pozostałych: nienaturalnie cichy, mroczny, jakiś nieswój – nawet dróżkę prowadzącą do drzwi zdążył przysypać świeży śnieg.

 

Był to jego dom. Dom-przyjaciel, ale również niemy świadek

bolesnych wydarzeń.

 

Dwa lata wcześniej przetoczyła się przez wioskę epidemia szkarlatyny.

Bezlitosna choroba, drwiąc z wysiłków lekarzy, wyciągała drapieżne ręce

po coraz to nowe ofiary. Zanim została pokonana, wielu ludziom nadszarpnęła zdrowie. W domu leśniczego poczyniła największe spustoszenie: najpierw straciła życie córka, a w parę dni później również młoda żona leśniczego. Usłużny i miły do tej pory człowiek zmienił się w samotnika o ponurym spojrzeniu. Ludzie zaczęli się go bać. Prawie nikt go nie odwiedzał, zresztą on sam wolał całe dnie przesiadywać w lesie, gdzie spędził też pierwsze święta po stracie rodziny.

 

Upływający czas łagodził stopniowo ból tęsknoty za najbliższymi. Młody

leśniczy stał się spokojniejszy i przestał stronić od ludzi. Nadal jednak

częstym gościem na jego twarzy był bezbrzeżny smutek, zwłaszcza kiedy

widział inne rodziny, szczęśliwe, rozbrzmiewające hałasem dziecięcych

zabaw. On był sam i to najbardziej go gryzło.

 

Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi:

 

Wstańcie, pasterze – doleciał go w pewnej chwili donośny śpiew kolędy z

domu sąsiada-piekarza.

 

- Tak, to prawda – pomyślał leśniczy.

 

- Ja też mam powstać i nie dać się zwyciężyć rozpaczy, chociaż straciłem najbliższe mi istoty. Może i dla mnie zajaśnieje dziś szczęśliwa gwiazda?

 

Pracy w domu czekało go mnóstwo. Najpierw narąbał drew i rozpalił w piecu, gdyż w całym mieszkaniu było bardzo chłodno. Potem wziął się za sprzątanie. Wytrzepał stary chodnik, pozamiatał, poodkurzał. Przy ubieraniu choinki poczuł się nagle dziwnie radosny – po raz pierwszy w ciągu tych ostatnich ponurych lat. Przyrządzając kolację w małej kuchence, z wdzięcznością wspominał żonę, która, wykazując dużo cierpliwości, nauczyła go gotowania kilku potraw. Myślał też o niespełna siedmioletniej córeczce, często śpiewającej mu wesołe piosenki. Którąś z tych piosenek zapamiętał dosyć dobrze i nawet polubił. Nakrywając teraz do stołu, mruczał dziecięcą kolędę, z rzadka tylko fałszując.

 

Tuż przed posiłkiem wyszedł na chwilę z domu. Lubił takie krótkie,

wieczorne spacery. Pod nogami chrzęścił świeży dywan ze śniegu,

wiatr ustał zupełnie i tylko niebo nad głową iskrzyło się coraz to nowymi gwiazdami. Wieczorną ciszę przerywały jedynie radosne okrzyki dzieci

sąsiadów. Trójka chłopców wybiegła na dwór, by ulepić przed domem

bałwana ze świeżego śniegu. Po skończeniu zabawy zmęczeni ale i

szczęśliwi chłopcy pobiegli do domu cieszyć się z otrzymanych

świątecznych prezentów.

 

Wróciwszy do mieszkania, leśniczy bardziej wyczuł niż spostrzegł jakąś zmianę. Podejrzliwie obejrzał wszystkie kąty. Wszędzie panował porządek, tylko że ktoś niespostrzeżenie odwiedził jego mieszkanie i potrącił choinkę. Dolna gałąź drzewka kołysała się jeszcze, przyozdobiona wielkim sercem z piernika.

 

- Kto go tu powiesił? – zdziwił się leśniczy, podchodząc bliżej. Delikatnie wziął piernik do ręki. Oby twoje serce było wielkie – błysnął lukrowy napis na boku czekoladowego serduszka. Ze wzruszenia mężczyzna wypuścił piernik z dłoni.

 

- To na pewno dzieci piekarza go przyniosły – domyślił się wreszcie.

 

- Kochane dzieciaki, pamiętały o mnie!

 

Zasiadł do kolacji. Dopiero w tym momencie poczuł, jak bardzo był zmęczony i głodny. Barszcz z grzybami, chociaż może nie najlepiej przyrządzony, smakował mu jak rzadko kiedy. Równie szybko zniknęła z talerza ryba w galarecie. Kiedy rozpoczął deser, usłyszał pukanie do drzwi. Właściwie nie było to pukanie, tylko jedno dość silne uderzenie w drzwi.

 

- Co się tam dzieje? Czyżby wiatr na nowo rozpoczął swe nocne harce? – pomyślał. – Nie, tym razem to nie może być wiatr.

 

Dłuższą chwilę nasłuchiwał, ale hałas nie powtórzył się więcej. Nie mogąc dłużej powstrzymywać ciekawości, szarpnął za klamkę i gwałtownie otworzył drzwi. Zamiast wybuchnąć złością, ze zdziwienia aż otworzył usta.

 

Na progu siedziała drobna, wynędzniała postać. Podarte, przyprószone śniegiem stare ubranie nie stanowiło wystarczającego zabezpieczenia przed kłującym zimnem, czego najlepszym dowodem był głośny kaszel dziecka.

 

Leśniczy nie tracił czasu. Zabrał niespodziewanego przybysza do środka, ściągnął zeń podarte ubranie, polecił ogrzać się przy piecu. Dziewięcioletnia może, wystraszona dziewczynka z przyjemnością przytuliła się do ciepłego kaflowego pieca. Po dwóch kubkach gorącej herbaty zaczęła trochę nabierać rumieńców, nadal jednak kaszlała. Chciwie pochłonęła podaną jej resztę barszczu. Kiedy postawił przed nią dopiero co odgrzane drugie danie, spojrzała na niego z wdzięcznością, choć nieśmiało, i zabrała się do jedzenia.

 

Leśniczy czuł się tak onieśmielony, że nie bardzo wiedział, jak zacząć

rozmowę. W pewnym momencie jego wzrok padł na czekoladowe serduszko, wiszące teraz spokojnie na gałęzi choinki. Podszedł do drzewka, zerwał piernik i przyniósł go dziecku. W oczach dziewczynki błysnęła prawdziwa radość. Wbiła zęby w piernik i delektowała się każdym jego kęsem.

 

- Dziękuję – wykrztusiła między jednym a drugim kęsem. – Kiedy jeszcze

miałam mamę, marzyłam o takich piernikach. Ale mama była biedna…

 

Nie zamierzał pytać o nic więcej. Najprawdopodobniej matka dziewczynki wędrowała od wioski do wioski i najmowała się do każdej domowej pracy – prania, sprzątania… Co się właściwie stało z tą biedną kobietą i w jaki sposób jej córka trafiła do domku leśniczego? Odpowiedź na to pytanie leśniczy uznał za sprawę mało ważną. Być może dziewczynka sama kiedyś o tym opowie, jak nabierze więcej sił i ochoty.

 

- Czy upieczesz mi jeszcze takie serduszko? – zapytało dziecko już śmielszym głosem.

 

- Jeśli zostaniesz, upiekę ci całe mnóstwo czekoladowych serduszek – obiecał.

 

Jakiś czas siedzieli jeszcze przy piecu. Później, kiedy dziewczynka zaczęła

się robić senna, przeniósł ją na łóżko w sypialni, dokładnie okrył grubą kołdrą

i sam też położył się spać. Kaszel minął i dziecko zapadło w zdrowy, głęboki sen.

 

Przed zaśnięciem leśniczy jeszcze chwilę się modlił. Wspominał zmarłą żonę i córeczkę, dwa ponuro przeżyte lata i to, że dane mu było w dniu dzisiejszym wyzwolić się z ciemnej nocy duchowego załamania. Wspominał i dziękował, a jego anioł stróż z radością przedkładał tę modlitwę u tronu Najwyższego.

 

- Boże, najbardziej Ci dziękuję, że znowu zesłałeś mi kogoś, kogo mogę kochać – wyszeptał na zakończenie leśniczy, po czym mocniej przytulił dziecko do siebie, jakby w obawie, że ten świeżo zdobyty skarb odpłynie w nieznaną dal wraz z pierwszym oddechem nowego, bożonarodzeniowego poranka.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
Gość cyganicha

Ucz się szczęścia

 

Szczęścia nigdzie kupić się nie da,

szczęścia nikt nikomu nie sprzeda,

jego źródło płynie w tobie,

poznaj siebie samego i uwierz sobie.

 

Tak wiele od ciebie zależy,

o czym myślisz i w co wierzysz,

jakimi oczami na wszystko patrzysz

i czy piękno wokół ciebie coś znaczy.

 

Nie wzruszaj obojętnie ramionami,

nie idź przez świat z zamkniętymi oczami,

uszu nie zatykaj niepotrzebnie,

sama nie wiesz, ile tracisz bezwiednie.

Anioł Szczęścia - I.Porożyńska

Edytowane przez cyganicha
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Był kiedyś filozof, który za dnia chodził z palącą się latarnią w ręku.

Pewnego dnia przybył do wioski, w której nie było prądu. Kiedy szedł przez nią z lampą w ręku, ktoś powiedział

- Proszę pana, jest dzień, słońce świeci, dlaczego chodzi pan z zapaloną lampą w ręku?

Filozof odpowiedział – Szukam człowieka.

- Co? Szukasz człowieka? – zapytał mieszkaniec wioski. Filozof powtórzył – Tak, szukam człowieka. Kim jesteś?

- Jestem lekarzem – odpowiedział wieśniak.

- Rozumiem, jesteś lekarzem, nie człowiekiem - zauważył filozof. Zaczął pytać innych mieszkańców.

- Kim jesteś?

- Jestem cieślą – ktoś odpowiedział.

- Dziękuję. A ty, kim jesteś?

- Jestem panią domu. A ktoś inny – Jestem uczniem i idę do szkoły.

- Kim ty jesteś?

- Jestem tancerką, jestem artystą, prawnikiem, lekarzem, urzędnikiem, duchownym, policjantem. Jestem władzą, bogaczem, wszechwiedzącym itd.

Wszyscy odpowiadali podając swój zawód, swoją rolę, czyli… swoją maskę, grę?

Nikt nie powiedział, że jest istotą ludzką.

 

 

Moja refleksja

 

Zdjąć maski , to droga pod prąd.. lecz warta największego wysiłku .. na kolanach do celu , celu wytchnienia .

 

 

 

Edytowane przez Radiana
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 9 miesięcy temu...

Mały Książę, co pewien czas pojawia się na naszej planecie. Postaciami dzieci, które przybiera będąc na Ziemi - zwraca nam uwagę na umykające ważności. Pokazuje rzeczy, jakich nie dostrzegamy, omijając je z lekceważenia, czy głupoty. Mały Książę wie, że potrzebujemy Jego mądrości. Bez jego pomocnych rad, zatracamy się w obojętności, popadamy w odrętwienie i swoim działaniem, krzywdzimy bezmyślnie, najbliższe osoby. Spotkanie na swojej drodze Małego Księcia, Oskara, Kasi, Oli, czy Tomka sprawia, że zaczynamy wiedzieć i rozumieć więcej. Poznanie Ich, wyzwala chęć poszukiwania głębszego sensu i właściwszego smakowania życia. Przywraca barw istnieniu, które atakuje bezbarwny letarg.

 

10 letni chłopiec - mierzy się z dylematami, które w obliczu śmierci - są za trudne dla każdego. Stara się zrozumieć otaczająca go przestrzeń, wypełnioną przestraszonymi, kłamiącymi dorosłymi. Oscar doskonale zdaję sobie sprawę ze stanu swojego zdrowia. Wie o śmierci, która jest w jego przypadku - nieodwracalnie blisko. Złości się, kiedy ludzie traktują go z lekceważeniem i litością. Widzi odrzucenie i tchórzostwo. Smuci i mierzi fakt, że rodzice zawiedli go w okrutny sposób. Czuje, że potrafią kochać tylko zdrowe dziecko, a nowe, którym się stał - z obrzydzeniem i bojaźnią unikają.

 

Pielęgniarka, która w ostatnim dla chłopca czasie, opiekuje się nim całym sercem – radzi pogubionemu chłopcu, przelewać swoje myśli i emocje na papier. Wyzbywać się ich i uwalniać tym samym siebie - z przykrych myśli, które męczą i pozbawiają spokoju. Ciocia Róża rozumie, jak ważne dla Pacjentów, z którymi ma do czynienia od wielu lat - jest zrozumienie i szczerość, którą mu ofiarowuje z pełnym zaangażowaniem...

 

Jajogłowy, odzyskuje wiarę w siebie dzięki rozmowom z Panią Różą. Postanawia działać i mając świadomość tego, jak ma mało czasu – przeżyć życie najpełniej jak się da, ceniąc każdą upływającą minutę. Nie ma w nim już jednak smutku i żałoby. Kontakt z Ciocią Różą sprawia mu wiele radości i szczęścia, a ,,rozmowy’’ z Bogiem – stają się zadaniem, które traktuje bardzo poważnie. W listach do Szanownego Pana Boga, chłopiec opisuje swoje rozczarowania światem dorosłych i spostrzeżenia, jakie ma dziecko w obliczu własnej, śmiertelnej choroby.

 

Rozmowy z Bogiem, jakie prowadzi Oscar, odsłaniają obraz mądrego, bardzo wrażliwego chłopca, który ma wiele trafnych i prawdziwych spostrzeżeń. Opowieści, jakie śle do swojego uważnego Słuchacza, pokazują błędy dorosłych, jakich czasem jesteśmy nieświadomi. Zatraceni w nieszczęściu i pochłonięci przeżywaniem smutnych faktów – nie dostrzegamy najważniejszego. Nie widzimy, że własnym smutkiem i przedwczesną żałobą – pogrążamy jeszcze dotkliwiej i tak przybitego chorego. Ten ostatni wspólny czas, jaki pozostał na ,,razem’’ rodzinie, ważne jest przeżyć w harmonii i spokoju. W radości i szczerości, która będzie wybawieniem dla wszystkich.

 

Chłopiec, co jakiś czas zaskakuje Czytelnika - i z pewnością również Szanownego Pana Boga - swoją spostrzegawczością i otwartością. Pokazuje proste rzeczy bez zbędnego nadęcia i wydumanych filozofii. Przedstawia otoczenie i współmieszkańców swojego świata obiektywnie i logicznie. Dylematy wyjaśnia sobie na podstawie zdobytego doświadczenia, a udzielane sobie odpowiedzi nie raz mogą zawstydzić wyedukowanych i wywyższających się dorosłych. Oscar ujmuje nas swoją dojrzałością i podejściem. Obnaża tchórzostwo i kłamstwo, do którego uciekamy się z bezradności, czy wygody. Ma żal do najbliższych, że ukrywają przed nim nieuniknione i boją się z im rozmawiać o śmierci, z którą to on, musi się zmierzyć pierwszy.

 

W obliczy śmiertelnej choroby jest w tym chłopcu wiele wrażliwości i serca. W jego główce jest miejsce na troskę o inne dzieci i ludzi. Bardziej zawiedziony jest swoim organizmem, który nie poradził sobie z przeszczepem i nie przyczynił się do zadowolenia lekarzy, którzy musieli bezradnie rozłożyć ręce. Jak na ironię, to On umierając, tłumaczy dorosłym jak powinni sobie z tym poradzić. Pociesza i uczy ich życia, bez poczucia winy i smutku. Rozczula żartem i komentarzami w sposób niebywale przejmujący. Czytelnik mając świadomość trudnej sytuacji – uśmiecha się ciepło czytając listy do Stwórcy i obdarza chłopca sympatią, która nie zniknie po zakończeniu lektury…

 

Postać Oscara pokazuje, jak odnaleźć wiarę, przegonić strach i nie poddać się mimo przeciwności losu. To opowieść o drzemiącej w nas sile i nadziei, która prowadzi o wiele dalej, niż przypuszczamy…

 

Słowa i zachowanie Oscara zawstydziło mnie szczerze. Wytknął moje złości i lenistwa, na które sobie bezmyślnie pozwalam, myśląc, że na wszystko mam czas. Wypunktował wady i zachowania, które były niewłaściwe i lekkomyślne. Pokazał ile czasu marnuję na kompletne bzdury i głupoty zapominając, że można cieszyć się najdrobniejszymi rzeczami, które mijam - szukając wyimaginowanych szczytów. Chcąc za dużo mogę nie zobaczyć nic. Sięgając za daleko – stracić najcenniejsze rzeczy czekające w zasięgu ręki. Staram się wnikliwiej i uważniej przeżywać to, co mnie spotyka. Kiedy mam kłopot, szukam pomocy u Małego Księcia, który jest w otoczeniu każdego z nas…

 

Wybrane cytaty, jeśli nie nauczyły mnie czegoś cennego, to z pewnością wprowadziły w zadumę i zachęciły do popatrzenia na wiele spraw… sercem…

 

 

 

,, - [...] codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy...

 

-[...] życie, to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczką. I próbuje się na nie zasłużyć.

 

- Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jak byśmy byli nieśmiertelni.

 

- Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać ‘być może’. Tylko na nieciekawe pytania, można udzielić ostatecznych odpowiedzi.

 

- Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera.

 

- Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz.

 

- Im więcej dostajesz po buzi, tym więcej możesz wytrzymać.

 

- Bo fakt, że to nie sztuka mieć dzieci, ale trzeba jeszcze mieć czas, żeby je wychować.

 

- Jeżeli będę zajmował się tym, co myślą głupcy nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni.

 

- Właściwie nie boję się nieznanego. Tylko trochę szkoda mi tracić to, co mam.

 

- Oskarze, z chorobą jest tak jak ze śmiercią. Jest faktem, nie jest żadną karą

 

- [...] kiedy spotka się kogoś miłego, zwykle myśli się, że jest biedny.

 

- Dojrzewanie to jest naprawdę syf! Dobrze, że przechodzi się przez to tylko raz.

 

- Tak to już jest z człowiekiem, że na starość nie za bardzo lubi podróżować.

 

- Szanowny Panie Boże, (…) PS: Ne mam Twojego adresu. Co robić?

 

PS: Dzisiaj Cię o nic nie poproszę. Będziesz mógł sobie odpocząć.

 

PS: …teraz,kiedy jesteśmy już kumplami, co chcesz dostać ode mnie na urodziny?’’

 

Cytaty wybrane z książki - ,, Oscar i Pani Róża''.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasem myśli trudno ubrać w słowa i je wygłosić ,wymówić ale jeszcze trudniej przelać na papier

by powracając jako echo do autora zbyt bardzo tej pierwotnej myśli nie utracić .

 

 

G...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oświecenie

 

Pewnego dnia Mistrz ogłosił, że jeden z młodych mnichów osiągnął głęboki wgląd. Wiadomość wywołała poruszenie, część mnichów chciała zobaczyć młodzieńca.

 

— Słyszeliśmy, że osiągnąłeś oświecenie. Czy to prawda? — spytali go.

 

— Tak — odpowiedział

 

— I jak się czujesz?

 

— Tak nędznie, jak nigdy dotąd — odparł młody mnich.

 

z netu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ego

 

Pierwszy minister dynastii Tang, dzięki sukcesom jakie osiągnął zarówno jako mąż stanu, jak i naczelny dowódca, był uważany za narodowego bohatera. Ale pomimo sławy, władzy i majątku jakie posiadał, pozostawał pokornym i oddanym buddystą. Często odwiedzał swojego ulubionego mistrza Zen, by móc pod jego pieczą oddawać się praktyce. Byli dobrymi przyjaciółmi, a relacja mistrz-uczeń nie została zakłócona wysoką funkcją państwową jaką pełnił uczeń.

 

Pewnego dnia, podczas jednej z wizyt minister zapytał mistrza:

 

— Czcigodny, czym według Buddyzmu jest egoizm?

 

Twarz mistrza poczerwieniała, po czym zirytowanym tonem wykrzyknął:

 

— Cóż to znowu za głupie, idiotyczne pytanie!?

 

Niemiła reakcja mistrza tak bardzo zaskoczyła ministra, że stał się on zły i wyraźnie spochmurniał. Mistrz spostrzegł to, uśmiechnął się i powiedział:

 

— Wasza ekscelencjo, TO właśnie jest egoizm.

 

z sieci

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Pewien człowiek znalazł jajko orła.

Zabrał je i włożył do gniazda kurzego w zagrodzie.

Orzełek wylągł się ze stadem kurcząt

i wyrósł wraz z nimi.

 

Orzełek przez całe życie

zachowywał się jak kury z podwórka,

myśląc, że jest podwórkowym kogutem.

Drapał w ziemi szukając glist i robaków.

Piał i gdakał. Potrafił nawet

trzepotać skrzydłami

i fruwać kilka metrów w powietrzu.

No bo przecież, czyż nie tak właśnie fruwają koguty?

 

Minęły lata i orzeł zestarzał się.

Pewnego dnia zauważył wysoko nad sobą,

na czystym niebie wspaniałego ptaka.

Płynął wspaniale i majestatycznie

wśród prądów powietrza,

ledwo poruszając potężnymi, złocistymi skrzydłami.

 

Stary orzeł patrzył w górę oszołomiony.

- Co to jest? - zapytał kurę stojącą obok.

- To jest orzeł, król ptaków - odrzekła kura - Ale nie myśl o tym

Ty i ja jesteśmy inni niż on.

 

Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał.

I umarł wierząc,

że jest kogutem w zagrodzie.

 

Anthony De Mello

Edytowane przez Silvey
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Święty człowiek

 

Po okolicy rozeszła się wieść o Świętym Mężu, który mieszkał w małym domku na szczycie góry. Mieszkaniec pewnej wioski postanowił odwiedzić go, mimo że droga była długa i niebezpieczna. Gdy przybył na miejsce, zobaczył w drzwiach domku starego służącego, który przywitał go.

 

— Chciałbym widzieć się ze słynnym w tej okolicy Świętym Mężem — powiedział do służącego.

 

Ten uśmiechnął się i wprowadził do środka. Gdy szli przez dom, gość niecierpliwie rozglądał się za Świętym Człowiekiem, bowiem gorąco pragnąc go spotkać. Ani się nie obejrzał, jak został doprowadzony z powrotem do drzwi i wyprowadzony na zewnątrz. Zaskoczony mężczyzna powiedział do służącego:

 

— Ale przecież chciałem zobaczyć Świętego Męża!

 

— Już widziałeś — odparł stary człowiek. Każdego kogo spotykasz na swej drodze — także gdy to prosty, niczym nie wyróżniający się człowiek — postrzegaj jak tego słynnego Świętego Człowieka. Jeśli to zrobisz, wówczas każdy problem z którym dziś tutaj przyszedłeś zostanie rozwiązany.

 

przypowieść zen.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ego

 

Pierwszy minister dynastii Tang, dzięki sukcesom jakie osiągnął zarówno jako mąż stanu, jak i naczelny dowódca, był uważany za narodowego bohatera. Ale pomimo sławy, władzy i majątku jakie posiadał, pozostawał pokornym i oddanym buddystą. Często odwiedzał swojego ulubionego mistrza Zen, by móc pod jego pieczą oddawać się praktyce. Byli dobrymi przyjaciółmi, a relacja mistrz-uczeń nie została zakłócona wysoką funkcją państwową jaką pełnił uczeń.

 

Pewnego dnia, podczas jednej z wizyt minister zapytał mistrza:

 

— Czcigodny, czym według Buddyzmu jest egoizm?

 

Twarz mistrza poczerwieniała, po czym zirytowanym tonem wykrzyknął:

 

— Cóż to znowu za głupie, idiotyczne pytanie!?

 

Niemiła reakcja mistrza tak bardzo zaskoczyła ministra, że stał się on zły i wyraźnie spochmurniał. Mistrz spostrzegł to, uśmiechnął się i powiedział:

 

— Wasza ekscelencjo, TO właśnie jest egoizm.

 

przypowieść zen.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 tygodni później...

Nigdy się nie poddawaj

 

 

 

Jest wiele sentencji odnośnie motywacji na które możemy się natknąć. Każdy ma swoje powiedzonko czy parę słów, które dają radość i chęć do życia. Motywują do działania, do codziennego wstawania z łóżka i zajmowania się rzeczami, które nie zawsze się lubi, jednak wykonuje się je w nadziei o lepsze jutro. Szczęśliwi Ci, którzy lubią to co robią.

 

Nigdy nie traćmy czasu na robienie czegoś co nie daje nam radości czy nie budzi w nas innego pozytywnego uczucia. Mamy tylko jedno życie... wczoraj już się nie da zmienić. Jest tylko dziś i jutro, nie starajmy się go zepsuć. Wydaje nam się, że mamy wiele lat na życie, ale tak nie jest. Liczy się każda godzina, minuta, sekunda. Starajmy się ją wykorzystać jak najlepiej dla nas. I nie, nie ma w tym nic egoistycznego, przecież ktoś za nas nie przeżyje. To my musimy decydować za siebie i mieć na uwadze nasze własne szczęście.

 

Nie bójmy się upadać i podnosić, nie bójmy się robić błędów i je poprawiać, nie bójmy się mylić i szukać prawdy. Do osiągnięcia szczęścia, samospełnienia i poczucia, że zrobiliśmy wszystko co było możliwe jest potrzebny taki nasz własny system motywacyjny. Tak łatwo się jest poddać i nie robić nic, ale podnieść się ten jeden raz więcej niż się upadło to jest prawdziwy sukces, to jest coś co daje nam szczęście. Osiągajmy sukcesy... małe i duże i nigdy nie poddawajmy się temu głosikowi w nas, że nie warto, że nie ma sensu. Zawsze warto i zawsze jest sens... dla nas.

 

 

znalezione w necie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

„Owoce dojrzewają w słońcu, ludzie zaś w świetle miłości”

 

Julius Langbehn

 

Chciałabym opowiedzieć Wam teraz bardzo starą przypowieść o człowieku, który nie wierzył w miłość.

Był to zwy*czajny człowiek, taki jak ty lub ja, wyróżniał się jed*nak sposobem myślenia. Sądził, że miłość nie istnieje.

Nieraz próbował ją odnaleźć.

 

Przyglądał się ludziom wokół siebie. Stracił mnóstwo czasu, sporą część ży*cia poszukując miłości, po to tylko, by stwierdzić, że nie istnieje.

Gdziekolwiek był, rozpowiadał na prawo i lewo, że miłość jest wyłącznie wymysłem poetów, wynalazkiem religii, która posługuje się nią do manipulowania sła*bymi umysłami, do zdobywania nad nimi kontroli i wymuszania wiary.

Mawiał, że wiara nie jest niczym rzeczywistym i dlatego żaden człowiek jej nie odnajdzie, nawet jeśli usilnie jej poszukuje.

Człowiek ten był bardzo inteligentny i przekonu*jący.

Przeczytał mnóstwo książek, zgłębiał wiedzę w najlepszych uniwersytetach i stał się szanowanym naukowcem.

Potrafił przemawiać w każdym miejscu przed dowolną publicznością, zawsze z miażdżącą logiką.

 

Propagował pogląd, że miłość jest jak narkotyk, wprawia w krótkotrwały uzależniający błogostan. Można się bowiem chorobliwie uzależnić od miłości.

A co się stanie, jeśli zakochany nie dostanie swojej codziennej dawki miłości, tak jak narkoman potrze*bujący swojej codziennej działki?

Udowadniał, że większość relacji między kochan*kami przypomina związek narkomana z dealerem.

Ten, kto pożąda bardziej, przypomina nałogowca, a ten, komu mniej zależy, postępuje jak dealer.

Kochanek, który ma mniejszą potrzebę miłości, kontroluje cały związek.

Mechanizm zjawiska jest bardzo jasny i łatwy do prześledzenia, ponieważ w związku niemal zawsze jest ten, kto kocha bardziej, i ten, kto pozwala się kochać i tylko wykorzystuje tego drugiego, kto daje jej lub jemu całe serce.

Pojąwszy, w jaki sposób ci dwoje sobą manipulują, na czym polegają wszystkie ich akcje i reakcje, zauważymy, że są niczym narko*man i dealer.

Uzależniony, czyli ten, kto jest w potrzebie, żyje w ciągłym strachu, że mógłby nie dostać następnej dawki miłości czy narkotyku.

Myśli: „Co zrobię, gdy mnie zostawi?"

Z kolei lęk wywołuje zaborczość. „To moje!"

Uzależniony staje się bardzo zazdrosny i wy*magający ze strachu, że nie dostanie następnej daw*ki.

Dealer kontroluje i manipuluje tym, kto potrze*buje narkotyku, podając mu większe czy mniejsze dawki lub w ogóle odcinając mu dostawę. Ten, kto jest w większej potrzebie, poddaje się całkowicie, pod*porządkowuje, gotów jest zrobić wszystko, byle unik*nąć odrzucenia.

 

Tymczasem nasz bohater nie ustawał w objaśnia*niu wszystkim dookoła, dlaczego miłość nie istnieje:

 

...To, co ludzie nazywają miłością, jest tylko związkiem opartym na strachu i kontroli, wykorzystywaniu prze*wagi.

 

A gdzie szacunek?

 

Gdzie wreszcie miłość, o któ*rej tyle mówią?

 

Nie ma miłości.

 

Młodzi ludzie przed obliczem Boga, rodziny i przyjaciół składają sobie nawzajem mnóstwo obietnic: pozostać ze sobą na zawsze, kochać się i szanować, być razem na dobre i na złe. Obiecują miłość i poważanie i jeszcze wiele innych rzeczy. Najbardziej zdumiewające jest to, że naprawdę wierzą w te obietnice. Ale zaraz po ślubie, tydzień później, miesiąc czy kilka miesięcy, okazuje się, że nie dotrzymują żadnej z nich.

To, co widzimy w małżeństwie, to walka o władzę, o to, kto kim będzie rządził.

Kto będzie dealerem, a kto uzależnionym.

Kilka miesięcy później widać, że szacunek, jaki sobie przysięgali, ulotnił się.

Widzimy urazy, emocjonalne toksyny, zauważymy, jak ranią się nawzajem, stopniowo, dzień po dniu, jak to narasta coraz bardziej, aż w końcu nawet nie wiedzą, kiedy miłość się kończy.

Pozostają ze sobą, ponieważ boją się samotności, opinii innych ludzi, a także wyroków swoich własnych wewnętrznych sędziów.

Ale czyż to jest miłość?

Mężczyzna zwykł dowodzić, że widywał wiele starych małżeństw o trzydziesto-, czterdzieste-, pięćdziesięcio*letnim stażu, które szczyciły się tym, że przeżyły ra*zem te wszystkie lata.

Ale kiedy mówią o swoim związ*ku, wcześniej czy później padają słowa:

„Wytrwaliśmy w małżeństwie".

To oznacza, że jedno z nich podpo*rządkowało się drugiemu. W pewnym momencie na przykład ona się poddała i postanowiła przetrzymać cierpienie. Ten, kto miał silniejszą wolę i mniejszą potrzebę bycia z tym drugim, wygrał wojnę.

Ale gdzież jest ten płomień, który nazywają miłością? Traktują się przecież nawzajem jak swoją własność: „Ona jest moja", „On jest mój".

Człowiek ciągnął dalej.

Rozprawiał o wszystkich powodach, dla których wierzył, że miłość nie istnie*je, i gorąco przekonywał: „Ja już przeszedłem przez to wszystko. Nikomu więcej nie pozwolę manipulo*wać moim umysłem i w imię miłości rządzić moim życiem".

Jego argumenty były całkiem logiczne, toteż przekonał wielu ludzi, że miłość nie istnieje.

 

Pewnego dnia spacerował po parku i tam, na ła*weczce, zobaczył piękną kobietę, która płakała. Jej płacz wzbudził w nim ciekawość. Usiadł obok i spy*tał, czy mógłby jej w czymś pomóc.

Zainteresował się, dlaczego płacze. Jakież było jego zdumienie, kiedy odpowiedziała, że płacze, bo miłość nie istnieje.

„To zdumiewające! - zawołał. - Kobieta, która wierzy, że miłość nie istnieje?!"

Oczywiście zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej.

„Dlaczego mówisz, że miłość nie istnieje?" - spy*tał.

„To długa historia - odparła. - Wyszłam za mąż bardzo młodo i byłam pełna miłości, wszystkich tych złudzeń, nadziei, że będę dzielić życie z moim męż*czyzną.

Przysięgliśmy sobie lojalność, szacunek i poważanie i stworzyliśmy rodzinę. Ale wkrótce wszyst*ko się zmieniło. Byłam oddaną żoną, troszczącą się o dom i dzieci. Mój mąż robił karierę, a sukces i opi*nia innych ludzi stały się dla niego ważniejsze od ro*dziny.

Stracił szacunek do mnie, a ja do niego.

Raniliśmy się nawzajem i pewnym momencie zrozumia*łam, że go nie kocham, a on nie kocha mnie.

Ale dzieci potrzebowały ojca i to było moje uspra*wiedliwienie i powód, żeby zostać i zrobić wszystko dla utrzymania rodziny. Teraz dzieci dorosły i ode*szły.

Nie mam już wymówki, żeby z nim zostać.

 

Nie ma między nami szacunku, nie ma czułości, nawet uprzejmości. Na domiar złego wiem, że nawet jeśli znajdę kogoś innego, historia się powtórzy, ponie*waż miłość nie istnieje. Nie ma więc sensu szukać cze*goś, co nie istnieje. Dlatego płaczę".

 

Świetnie rozumiejąc rozterki swej rozmówczyni, objął ją i powiedział: „Masz rację. Miłość nie istnie*je. Szukamy miłości, otwieramy serca, pozwalamy dominować drugiej osobie tylko po to, by znaleźć egoizm. To boli, nawet jeśli sądzimy, że nie damy się zranić. Nieważne, jak wiele mamy za sobą związków. To samo powtarza się za każdym razem. Po cóż więc szukać miłości?"

 

Byli do siebie tak podobni, że zaprzyjaźnili się. To był wspaniały związek. Szanowali się i nigdy nawet nie próbowali się poniżać.

Uszczęśliwiało ich wszystko, co robili razem.

Nie było w nich zawiści i zazdrości, nie było przymusu ani zaborczości. Ich związek sta*wał się coraz pełniejszy.

Uwielbiali być ze sobą, po*nieważ każde spotkanie oznaczało świetną zabawę, a kiedy się rozstawali - tęsknili do siebie.

Pewnego dnia mężczyznę, gdy był poza domem, naszła przedziwna myśl.

„A może - rozmyślał - to, co czuję do niej, to miłość? Jest to tak inne od tego, co czułem kiedykolwiek przedtem!

To nie jest to, o czym mówią poeci, ani to, co głosi religia, ponie*waż nie jestem za nią odpowiedzialny.

Niczego od niej nie biorę, nie potrzebuję opieki z jej strony, nie muszę winić jej za moje niepowodzenia ani przerzucać na nią swoich nieszczęść. Po prostu dobrze nam razem, lubimy się nawzajem. Szanuję jej sposób myślenia i odczuwania.

Ani trochę mi nie ciąży, nie muszę sięo nią martwić.

Nie czuję zazdrości, kiedy jest z inny*mi ludźmi, nie czuję zawiści, kiedy odnosi jakiś suk*ces. Może miłość jednak istnieje, tylko nie jest taka, jak nam się wydawało?"

 

Ledwie się doczekał powrotu do domu, by z nią porozmawiać i zwierzyć się ze swych szalonych myśli.

 

Gdy tylko zaczął mówić, rzekła: „Wiem, co chcesz powiedzieć. Już dawno temu też naszły mnie takie myśli, ale nie chciałam się nimi z tobą dzie*lić, bo wiem, że nie wierzysz w miłość. Miłość chy*ba istnieje, tylko jest czym innym, niż sądziliśmy".

Postanowili zostać kochankami i zamieszkać razem, i ku ich zdumieniu nic się nie zmieniło. Nadal się szanowali, pomagali sobie nawzajem i byli coraz bardziej zakochani.

Każde głupstwo sprawiało, że czuli się szczęśliwi.

Serce mężczyzny wypełniło tyle miłości, że pewnej nocy zdarzył się wielki cud.

 

Patrzył na gwiazdy i od*nalazł najpiękniejszą.

 

Jego miłość była tak wielka, że gwiazda spłynęła z nieba wprost w jego otwarte dłonie. Potem stał się drugi cud: jego dusza połączyła się z gwiazdą.

 

Był niewymownie szczęśliwy i ledwie mógł się doczekać, kiedy pobiegnie do kobiety i zło*ży gwiazdę w jej dłoniach, aby dowieść swojej miło*ści. Wręczył jej gwiazdę, lecz kobieta zawahała się. Choć był to ledwie moment zwątpienia, gwiazda ze*śliznęła się między palcami, upadła i potłukła się na milion drobnych kawałeczków.

 

Teraz stary człowiek znów przemierza świat, przy*sięgając, że miłość nie istnieje.

I jest stara piękna kobieta, która czeka w domu na mężczyznę, roniąc łzy za rajem, który miała w dłoniach i który straciła przez jeden krótki moment zwątpienia.

Tak się koń*czy historia o człowieku, który nie wierzył w miłość.

Lecz kto popełnił błąd?

Co poszło nie tak?

Błąd leżał po stronie mężczyzny, ponieważ myślał, że może dać kobiecie swoje szczęście.

I mylił się, składając je w jej rękach.

Szczęście bowiem nigdy nie przychodzi z zewnątrz.

Był szczęśliwy miłością, która pochodziła od niego. I ona była szczęśliwa z powodu miłości, która z niej emanowała.

Jednak kiedy powierzył jej swoje szczęście, potłukła gwiazdę, bo nie mogła za nią odpowiadać.

To nieważne, jak bardzo go kochała, nie mogła go uszczęśliwić, ponieważ nie wiedziała, co jest w jego głowie. Nie mogła poznać jego oczekiwań, ponieważ nie mogła poznać jego snów.

 

Jeśli swoje szczęście złożysz w dłoniach drugiej oso*by, ona wcześniej czy później je potłucze.

 

Jeśli dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić.

 

Natomiast kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezulta*tem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzial*ny.

 

Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowie*dzialności za własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to wymiana obrączek.

 

Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że partner nas uszczęśliwi.

 

Nie ma zna*czenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak nigdy nie bę*dziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner.

 

To błąd, który większość z nas popełnia na począt*ku każdego związku.

 

Budujemy poczucie szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na niepowodzenie.

 

 

 

Czystość jest świadomością, że człowiek dysponuje takim darem, który tylko raz można ofiarować i tylko raz otrzymać.

 

Fulton Sheen

 

Żenić się jedynie ze względu na piękno, to tyle, co kupować ziemię ze względu na róże.

To ostatnie byłoby jeszcze rozsądniejsze, ponieważ róże zakwitają co roku

Kotzebue

Prawdziwą miłość poznaje się nie po jej sile, lecz po czasie jej trwania

Robert Poulet

 

Na podstawie:

 

Ruiz Don Miguel – Ścieżka Miłości. Sztuka budowania związków

 

 

 

Pobrano z Eioba.pl

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Trzeba mieć wytrwałość i wiarę w siebie. Trzeba wierzyć, że człowiek jest do czegoś zdolny i osiągnąć to za wszelką cenę.

 

Jeśli już było to przepraszam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość MyStErIoUs_WoMaN
„Owoce dojrzewają w słońcu, ludzie zaś w świetle miłości”

 

Julius Langbehn

 

Chciałabym opowiedzieć Wam teraz bardzo starą przypowieść o człowieku, który nie wierzył w miłość.

Był to zwy*czajny człowiek, taki jak ty lub ja, wyróżniał się jed*nak sposobem myślenia. Sądził, że miłość nie istnieje.

Nieraz próbował ją odnaleźć.

 

Przyglądał się ludziom wokół siebie. Stracił mnóstwo czasu, sporą część ży*cia poszukując miłości, po to tylko, by stwierdzić, że nie istnieje.

Gdziekolwiek był, rozpowiadał na prawo i lewo, że miłość jest wyłącznie wymysłem poetów, wynalazkiem religii, która posługuje się nią do manipulowania sła*bymi umysłami, do zdobywania nad nimi kontroli i wymuszania wiary.

Mawiał, że wiara nie jest niczym rzeczywistym i dlatego żaden człowiek jej nie odnajdzie, nawet jeśli usilnie jej poszukuje.

Człowiek ten był bardzo inteligentny i przekonu*jący.

Przeczytał mnóstwo książek, zgłębiał wiedzę w najlepszych uniwersytetach i stał się szanowanym naukowcem.

Potrafił przemawiać w każdym miejscu przed dowolną publicznością, zawsze z miażdżącą logiką.

 

Propagował pogląd, że miłość jest jak narkotyk, wprawia w krótkotrwały uzależniający błogostan. Można się bowiem chorobliwie uzależnić od miłości.

A co się stanie, jeśli zakochany nie dostanie swojej codziennej dawki miłości, tak jak narkoman potrze*bujący swojej codziennej działki?

Udowadniał, że większość relacji między kochan*kami przypomina związek narkomana z dealerem.

Ten, kto pożąda bardziej, przypomina nałogowca, a ten, komu mniej zależy, postępuje jak dealer.

Kochanek, który ma mniejszą potrzebę miłości, kontroluje cały związek.

Mechanizm zjawiska jest bardzo jasny i łatwy do prześledzenia, ponieważ w związku niemal zawsze jest ten, kto kocha bardziej, i ten, kto pozwala się kochać i tylko wykorzystuje tego drugiego, kto daje jej lub jemu całe serce.

Pojąwszy, w jaki sposób ci dwoje sobą manipulują, na czym polegają wszystkie ich akcje i reakcje, zauważymy, że są niczym narko*man i dealer.

Uzależniony, czyli ten, kto jest w potrzebie, żyje w ciągłym strachu, że mógłby nie dostać następnej dawki miłości czy narkotyku.

Myśli: „Co zrobię, gdy mnie zostawi?"

Z kolei lęk wywołuje zaborczość. „To moje!"

Uzależniony staje się bardzo zazdrosny i wy*magający ze strachu, że nie dostanie następnej daw*ki.

Dealer kontroluje i manipuluje tym, kto potrze*buje narkotyku, podając mu większe czy mniejsze dawki lub w ogóle odcinając mu dostawę. Ten, kto jest w większej potrzebie, poddaje się całkowicie, pod*porządkowuje, gotów jest zrobić wszystko, byle unik*nąć odrzucenia.

 

Tymczasem nasz bohater nie ustawał w objaśnia*niu wszystkim dookoła, dlaczego miłość nie istnieje:

 

...To, co ludzie nazywają miłością, jest tylko związkiem opartym na strachu i kontroli, wykorzystywaniu prze*wagi.

 

A gdzie szacunek?

 

Gdzie wreszcie miłość, o któ*rej tyle mówią?

 

Nie ma miłości.

 

Młodzi ludzie przed obliczem Boga, rodziny i przyjaciół składają sobie nawzajem mnóstwo obietnic: pozostać ze sobą na zawsze, kochać się i szanować, być razem na dobre i na złe. Obiecują miłość i poważanie i jeszcze wiele innych rzeczy. Najbardziej zdumiewające jest to, że naprawdę wierzą w te obietnice. Ale zaraz po ślubie, tydzień później, miesiąc czy kilka miesięcy, okazuje się, że nie dotrzymują żadnej z nich.

To, co widzimy w małżeństwie, to walka o władzę, o to, kto kim będzie rządził.

Kto będzie dealerem, a kto uzależnionym.

Kilka miesięcy później widać, że szacunek, jaki sobie przysięgali, ulotnił się.

Widzimy urazy, emocjonalne toksyny, zauważymy, jak ranią się nawzajem, stopniowo, dzień po dniu, jak to narasta coraz bardziej, aż w końcu nawet nie wiedzą, kiedy miłość się kończy.

Pozostają ze sobą, ponieważ boją się samotności, opinii innych ludzi, a także wyroków swoich własnych wewnętrznych sędziów.

Ale czyż to jest miłość?

Mężczyzna zwykł dowodzić, że widywał wiele starych małżeństw o trzydziesto-, czterdzieste-, pięćdziesięcio*letnim stażu, które szczyciły się tym, że przeżyły ra*zem te wszystkie lata.

Ale kiedy mówią o swoim związ*ku, wcześniej czy później padają słowa:

„Wytrwaliśmy w małżeństwie".

To oznacza, że jedno z nich podpo*rządkowało się drugiemu. W pewnym momencie na przykład ona się poddała i postanowiła przetrzymać cierpienie. Ten, kto miał silniejszą wolę i mniejszą potrzebę bycia z tym drugim, wygrał wojnę.

Ale gdzież jest ten płomień, który nazywają miłością? Traktują się przecież nawzajem jak swoją własność: „Ona jest moja", „On jest mój".

Człowiek ciągnął dalej.

Rozprawiał o wszystkich powodach, dla których wierzył, że miłość nie istnie*je, i gorąco przekonywał: „Ja już przeszedłem przez to wszystko. Nikomu więcej nie pozwolę manipulo*wać moim umysłem i w imię miłości rządzić moim życiem".

Jego argumenty były całkiem logiczne, toteż przekonał wielu ludzi, że miłość nie istnieje.

 

Pewnego dnia spacerował po parku i tam, na ła*weczce, zobaczył piękną kobietę, która płakała. Jej płacz wzbudził w nim ciekawość. Usiadł obok i spy*tał, czy mógłby jej w czymś pomóc.

Zainteresował się, dlaczego płacze. Jakież było jego zdumienie, kiedy odpowiedziała, że płacze, bo miłość nie istnieje.

„To zdumiewające! - zawołał. - Kobieta, która wierzy, że miłość nie istnieje?!"

Oczywiście zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej.

„Dlaczego mówisz, że miłość nie istnieje?" - spy*tał.

„To długa historia - odparła. - Wyszłam za mąż bardzo młodo i byłam pełna miłości, wszystkich tych złudzeń, nadziei, że będę dzielić życie z moim męż*czyzną.

Przysięgliśmy sobie lojalność, szacunek i poważanie i stworzyliśmy rodzinę. Ale wkrótce wszyst*ko się zmieniło. Byłam oddaną żoną, troszczącą się o dom i dzieci. Mój mąż robił karierę, a sukces i opi*nia innych ludzi stały się dla niego ważniejsze od ro*dziny.

Stracił szacunek do mnie, a ja do niego.

Raniliśmy się nawzajem i pewnym momencie zrozumia*łam, że go nie kocham, a on nie kocha mnie.

Ale dzieci potrzebowały ojca i to było moje uspra*wiedliwienie i powód, żeby zostać i zrobić wszystko dla utrzymania rodziny. Teraz dzieci dorosły i ode*szły.

Nie mam już wymówki, żeby z nim zostać.

 

Nie ma między nami szacunku, nie ma czułości, nawet uprzejmości. Na domiar złego wiem, że nawet jeśli znajdę kogoś innego, historia się powtórzy, ponie*waż miłość nie istnieje. Nie ma więc sensu szukać cze*goś, co nie istnieje. Dlatego płaczę".

 

Świetnie rozumiejąc rozterki swej rozmówczyni, objął ją i powiedział: „Masz rację. Miłość nie istnie*je. Szukamy miłości, otwieramy serca, pozwalamy dominować drugiej osobie tylko po to, by znaleźć egoizm. To boli, nawet jeśli sądzimy, że nie damy się zranić. Nieważne, jak wiele mamy za sobą związków. To samo powtarza się za każdym razem. Po cóż więc szukać miłości?"

 

Byli do siebie tak podobni, że zaprzyjaźnili się. To był wspaniały związek. Szanowali się i nigdy nawet nie próbowali się poniżać.

Uszczęśliwiało ich wszystko, co robili razem.

Nie było w nich zawiści i zazdrości, nie było przymusu ani zaborczości. Ich związek sta*wał się coraz pełniejszy.

Uwielbiali być ze sobą, po*nieważ każde spotkanie oznaczało świetną zabawę, a kiedy się rozstawali - tęsknili do siebie.

Pewnego dnia mężczyznę, gdy był poza domem, naszła przedziwna myśl.

„A może - rozmyślał - to, co czuję do niej, to miłość? Jest to tak inne od tego, co czułem kiedykolwiek przedtem!

To nie jest to, o czym mówią poeci, ani to, co głosi religia, ponie*waż nie jestem za nią odpowiedzialny.

Niczego od niej nie biorę, nie potrzebuję opieki z jej strony, nie muszę winić jej za moje niepowodzenia ani przerzucać na nią swoich nieszczęść. Po prostu dobrze nam razem, lubimy się nawzajem. Szanuję jej sposób myślenia i odczuwania.

Ani trochę mi nie ciąży, nie muszę sięo nią martwić.

Nie czuję zazdrości, kiedy jest z inny*mi ludźmi, nie czuję zawiści, kiedy odnosi jakiś suk*ces. Może miłość jednak istnieje, tylko nie jest taka, jak nam się wydawało?"

 

Ledwie się doczekał powrotu do domu, by z nią porozmawiać i zwierzyć się ze swych szalonych myśli.

 

Gdy tylko zaczął mówić, rzekła: „Wiem, co chcesz powiedzieć. Już dawno temu też naszły mnie takie myśli, ale nie chciałam się nimi z tobą dzie*lić, bo wiem, że nie wierzysz w miłość. Miłość chy*ba istnieje, tylko jest czym innym, niż sądziliśmy".

Postanowili zostać kochankami i zamieszkać razem, i ku ich zdumieniu nic się nie zmieniło. Nadal się szanowali, pomagali sobie nawzajem i byli coraz bardziej zakochani.

Każde głupstwo sprawiało, że czuli się szczęśliwi.

Serce mężczyzny wypełniło tyle miłości, że pewnej nocy zdarzył się wielki cud.

 

Patrzył na gwiazdy i od*nalazł najpiękniejszą.

 

Jego miłość była tak wielka, że gwiazda spłynęła z nieba wprost w jego otwarte dłonie. Potem stał się drugi cud: jego dusza połączyła się z gwiazdą.

 

Był niewymownie szczęśliwy i ledwie mógł się doczekać, kiedy pobiegnie do kobiety i zło*ży gwiazdę w jej dłoniach, aby dowieść swojej miło*ści. Wręczył jej gwiazdę, lecz kobieta zawahała się. Choć był to ledwie moment zwątpienia, gwiazda ze*śliznęła się między palcami, upadła i potłukła się na milion drobnych kawałeczków.

 

Teraz stary człowiek znów przemierza świat, przy*sięgając, że miłość nie istnieje.

I jest stara piękna kobieta, która czeka w domu na mężczyznę, roniąc łzy za rajem, który miała w dłoniach i który straciła przez jeden krótki moment zwątpienia.

Tak się koń*czy historia o człowieku, który nie wierzył w miłość.

Lecz kto popełnił błąd?

Co poszło nie tak?

Błąd leżał po stronie mężczyzny, ponieważ myślał, że może dać kobiecie swoje szczęście.

I mylił się, składając je w jej rękach.

Szczęście bowiem nigdy nie przychodzi z zewnątrz.

Był szczęśliwy miłością, która pochodziła od niego. I ona była szczęśliwa z powodu miłości, która z niej emanowała.

Jednak kiedy powierzył jej swoje szczęście, potłukła gwiazdę, bo nie mogła za nią odpowiadać.

To nieważne, jak bardzo go kochała, nie mogła go uszczęśliwić, ponieważ nie wiedziała, co jest w jego głowie. Nie mogła poznać jego oczekiwań, ponieważ nie mogła poznać jego snów.

 

Jeśli swoje szczęście złożysz w dłoniach drugiej oso*by, ona wcześniej czy później je potłucze.

 

Jeśli dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić.

 

Natomiast kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezulta*tem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzial*ny.

 

Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowie*dzialności za własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to wymiana obrączek.

 

Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że partner nas uszczęśliwi.

 

Nie ma zna*czenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak nigdy nie bę*dziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner.

 

To błąd, który większość z nas popełnia na począt*ku każdego związku.

 

Budujemy poczucie szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na niepowodzenie.

 

 

 

Czystość jest świadomością, że człowiek dysponuje takim darem, który tylko raz można ofiarować i tylko raz otrzymać.

 

Fulton Sheen

 

Żenić się jedynie ze względu na piękno, to tyle, co kupować ziemię ze względu na róże.

To ostatnie byłoby jeszcze rozsądniejsze, ponieważ róże zakwitają co roku

Kotzebue

Prawdziwą miłość poznaje się nie po jej sile, lecz po czasie jej trwania

Robert Poulet

 

Na podstawie:

 

Ruiz Don Miguel – Ścieżka Miłości. Sztuka budowania związków

 

 

 

Pobrano z Eioba.pl

 

Coś...PIĘKNEGO...

 

Dziękuję Radianko...:serce::*

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Każde niemal dziecko wie, że istnieją trzy rodzaje smoków. Smoki złe, przepełnione nienawiścią, bardzo sprytne, przebiegłe i umiejące czarować – najstraszliwsze ze wszystkiego na świecie. Obok nich istnieją smoki dzikie, które są zwykłymi drapieżnymi zwierzętami. Łatwo wywieść je podstępem w pole, a są złe jedynie o tyle, że podobnie jak ludzie potrzebują jeść i pożerają biedne owieczki z pól. Wreszcie są też smoki głupie. Tak samo silne i potężne jak inne zachowują się jednak zawsze w ten sam sposób – są jak sterowane z zewnątrz maszyny. Porywają jakąś księżniczkę, bądź inną dziewicę i więżą ją w wieży póki nie przybędzie jakiś bohater takowego smoka ukatrupić. To opowieść związana jest właśnie z jednym z takowych smoków.

 

W pewnym dawno zapomnianym królestwie żyła bardzo żywiołowa i jednocześnie wyjątkowo samotna księżniczka. Wszystko zaczęło się od tego, że niedługo po jej narodzinach królestwo owo toczyło wielką wojnę i rycerze z zamku wyjechali walczyć o chwałę swego kraju, a damy musiały wziąć na siebie ich codzienne obowiązki i również nie miały czasu dla młodej następczyni tronu. Wszyscy byli tak zajęci poważnymi sprawami, że nikt nie miał czasu by wyjaśnić księżniczce dlaczego została opuszczona. Wojna przedłużała się niesłychanie, a biedna królewna dorastała w przekonaniu, że nikt jej nie lubi i dlatego wszyscy od niej uciekli. Nabierała tym większej pewności o prawdziwości swego przypuszczenia, że ilekroć chciała z kimś porozmawiać słyszała wciąż w odpowiedzi, że ma się zająć swoimi sprawami i nie przeszkadzać w ważnych zajęciach. Tak więc księżniczka dorastała przekonana, że nikt jej nie lubi i że dla innych ludzi jest tylko utrapieniem. Pragnęła z całego serca jednej rzeczy: by ktoś ją pokochał lub choćby zaakceptował. Zazdrościła nawet ubogim i głodującym sprzątaczkom oraz praczkom, które widywała z okien swego pałacu. Zazdrościła im tego, że one były komuś potrzebne. Chciała bardzo dowiedzieć się co jest w niej złego i dlaczego jest nielubiana, lecz niestety nikt nie miał czasu z nią porozmawiać i wyjaśnić jej sytuacji.

 

Po wielu latach jej samotności na owo zapomniane dziś królestwo spadła klęska. Na zamek napadł smok i porwał księżniczkę by uwięzić ją w jakiejś wieży i czekać, aż uśmierci go jakiś śmiałek w zamian za rękę królewny i pół królestwa. Gdy tylko wieść o tym dotarła do króla i królowej natychmiast zawarli pokój z sąsiednią krainą i zakończyli trwającą wiele lat wojnę oraz wyznaczyli stosowną nagrodę dla bohatera, który oswobodzi ich córkę, a także wysłali posłańców do wszystkich zakątków znanego świata, be zebrać jak najwięcej śmiałków gotowych stawić czoła smokowi.

 

Tymczasem królewna całą sytuacją nie była bynajmniej przerażona. Ów straszny potwór, który ją porwał, był pierwszą w jej świadomym życiu istotą, która zwróciła na nią uwagę. Poza tym samotność tak przeraźliwie jej dokuczała, że nie było w niej radości życia i nie obawiała się jego utraty. Smoki to wyjątkowo silne stworzenia dysponujące ogromnymi i bardzo ostrymi zębami oraz pazurami, a także twardym i zwinnym ogonem, którego uderzenie może zmiażdżyć nawet zakutego w ciężką zbroję rycerza. Poza tym potrafią ziać ogniem tak gorącym, że pod jego wpływem topią się nawet skały. Jednakże najpotężniejszą bronią smoczą jest paraliżujący strach, jakim obezwładniają swe ofiary. Jest on tak przemożny, że nawet najodważniejsi wojownicy, którym uda się przezwyciężyć lęk walcząc ze smokiem poruszają się dwa razy wolniej po trzykroć zastanawiając się nad każdym swym poruszeniem w obawie, że najmniejszy błąd przyniesie im śmierć i przez to niewielkie mają szanse by wyjść zwycięsko z takiego starcia. Wyjątek stanowią ludzie zaślepieni nienawiścią lub lekceważący potęgę smoka – ci nie lękają się ich i nigdy nie zrozumieją swego błędu, bowiem nie zachowując ostrożności w starciu ze smokiem żyją bardzo, ale to bardzo krótko.

 

Inaczej rzecz się miała z księżniczką. Nie lękała się smoka, bowiem nie mógł jej nic złego uczynić – mógł odebrać jej życie, lecz to nie było dla niej cenne. Nie lekceważyła go również, bowiem nie brakowało jej inteligencji i widziała jego ogromną siłę, a nawet podziwiała ją. Była swym porywaczem bardzo zafascynowana i straszliwie chciała poznać istotę, która zwróciła na nią uwagę. Nie wiedziała jedynie jakim słowy się do niego zwrócić.

 

Smok był bardzo zdziwiony zachowaniem królewny. Całe życie uczono go, że ludzie to straszne istoty przepełnione nienawiścią, których jedynym celem jest wymordować wszystkie smoki. Jego własne doświadczenie długiego życia potwierdzało przekazane mu nauki. Od ludzi słyszał jedynie złorzeczenia. Jednakże ta, którą porwał była zupełnie inna – w jej wzroku nie było nawet odrobiny nieżyczliwości.

 

Takim oto zrządzeniem losu stała się rzecz bardzo dziwna. Piękna i bestia zaprzyjaźnili się głęboko. Wiele czasu spędzali rozmawiając i milcząc ze sobą. Poznawali siebie nawzajem odkrywając swoje najtajniejsze tęsknoty i najskrytsze smutki. Księżniczka po raz pierwszy odnajdywała drugą istotę i poznawała to, co poza samotnością, a potwór po raz pierwszy odkrywał uczucie inne niż nienawiść. Jego dotychczasowe życie sprowadzało się bowiem do odpłacanie terrorem ludziom za doznawane od nich zło i pogardę.

Oboje dobrze wiedzieli, że ta sytuacja długo potrwać nie może i tym bardziej wykorzystywali czas, jaki im był dany. Przeznaczeniem smoka było zginąć z ręki jakiegoś sprytnego i odważnego zabijaki, a losem księżniczki było zostać żoną rębajły, który zabije jej jedynego przyjaciela.

 

Pewnego dnia walczyć ze smokiem przyszedł rycerz inny niż wszyscy. Nie był zakuty w zbroję, lecz na twarz zasuniętą miał maskę chroniącą przed ogniem, w lewej ręce trzymał tarczę o podobnych właściwościach, a w prawicy dzierżył potężną włócznię. Stanąwszy na drodze prowadzącej do wieży zakrzyknął po trzykroć donośnym głosem: “smoku… smoku… smoku!” Wówczas bestia zleciała stanąwszy przed nim i usłyszała takie słowa: “Znam waszą słabość. Wiem, że jesteście potężne lecz senne i wystarczy tak długo męczyć was walką, aż się znużycie, a wówczas nie obudzi was nawet ostrze tej włóczni wbite prosto w serce. Umiem też unikać waszych szponów, pazurów i ogona, a przed ogniem chroni mnie ta maska i tarcza. Jeśli staniemy do walki pokonam cię prawdopodobnie. Jednakże nie lubię nikomu odbierać życia, więc proszę cię uwolnij królewnę, a ja nie będę na ciebie polował. Jest ona bardzo potrzebna w swoim królestwie, choć może o tym nie wie.”

 

Smok długo spoglądał na rosłego rycerza z zaciekawieniem i uznaniem nim odpowiedział mu tymi słowy: “Godnym jesteś przeciwnikiem i co dla mnie bardzo zaskakujące nie kierujesz się nienawiścią. Ze względu na twą szlachetność, uczciwość oraz odwagę być może zgodziłbym się uczynić to, o co prosisz, lecz nie mogę stąd odejść ani też jej uwolnić. Trudno mi jednak znaleźć będzie godniejszego przeciwnika, a polec z ręki głupca, któremu sprzyjało szczęście i podstęp nie jest niczym chwalebnym. Nie mogę odmienić swego przeznaczenia, którym jest zginąć tu, lecz mogę wybrać chwilę jego dokonania. Uszanuj mą ostatnią wolę i przekaż ode mnie królewnie, że to ja cię wybrałem.”

 

W tej samej chwili smok skoczył niespodziewanie na rycerza odsłaniając miękką skórę na spodzie swego cielska trzymając z dala kły, pazury oraz groźny ogon. Wojownik odruchowo przyklęknął zasłaniając się tarczą i nadstawiając włócznię. Nim zorientował się w sytuacji smok leżał martwy u jego boku. Długo stał nad ciałem potwora rozważając znaczenie ostatnich smoczych słów: “To ja cię wybrałem”, nim odwrócił wzrok w stronę wieży i ruszył na poszukiwanie księżniczki.

Następczyni tronu widząc nadchodzącego człowieka zrozumiała, że jej jedyny przyjaciel nie żyje i zalała się łzami. Bardzo wiele razy rycerz powtarzał jej historię swego dziwnego spotkania ze smokiem nim dotarły do niej jego słowa. Wówczas odmienił się jej wzrok i spojrzała na swego wyzwoliciela bez nienawiści. To jego na towarzysza życia wyznaczył jej ukochany przyjaciel przypłacając ten wybór własną śmiercią. Wracając do ojczyzny usypali kamienny kurhan nad ciałem smoka, by nie zostało sponiewierane przez poszukiwaczy trofeów, czy dzikie zwierzęta.

 

Po śmierci królewny wspominano ją pięknie jako bardzo mądrą królową, która umiała łagodzić wszelkie spory, dbać o pokój zarówno wewnętrzny jak i zewnętrzny, troszczyć się o dobrobyt i szczęście swych poddanych, ale przede wszystkim jako bardzo niezwykłą osobę, której serce było całkowicie wolne od wszelkiej nienawiści i złości. Dziwiono się tylko dlaczego tak łagodna i pełna miłości kobieta godłem swojego królestwa uczyniła wizerunek podłego gada, jakimi są smoki.

 

Adam Leśniak

VII 2009

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Skuteczne planowanie czasu.

 

Pewnego dnia, pewien stary profesor został zaangażowany aby przeprowadzić kurs dla grupy dwunastu szefów wielkich koncernów amerykańskich, na temat skutecznego planowania czasu. Kurs ten był jednym z pięciu modułów przewidzianych na dzień szkolenia. Stary profesor miał więc do dyspozycji tylko jedną godzinę by wyłożyć swój przedmiot.

 

Stojąc przed tą elitarną grupą (która gotowa była zanotować wszystko, czego ekspert będzie nauczał), stary profesor popatrzył powoli na każdego z osobna, następnie powiedział: Przeprowadzimy doświadczenie. Spod biurka, które go oddzielało od studentów, stary profesor wyjął wielki dzban (o pojemności 4 litrów), który postawił delikatnie przed sobą. Następnie wyjął około dwunastu kamieni, wielkości piłki do tenisa, i delikatnie włożył je kolejno do dzbana. Gdy dzban był wypełniony po brzegi i niemożliwym było dorzucenie jeszcze jednego kamienia, podniósł wzrok na swoich studentów i zapytał ich: Czy dzban jest pełen? Wszyscy odpowiedzieli: Tak.

 

Poczekał kilka sekund i dodał: Na pewno?. Następnie pochylił się znowu i wyjął spod biurka naczynie wypełnione żwirem. Delikatnie wysypał żwir na kamienie po czym potrząsnął lekko dzbanem. Żwir zajął miejsce miedzy kamieniami... aż do dna dzbana. Stary profesor znów podniósł wzrok na audytorium i znów zapytał: Czy dzban jest pełen? Tym razem świetni studenci zaczęli rozumieć. Jeden z nich odpowiedział: Prawdopodobnie nie. Dobrze odpowiedział stary profesor.

 

Pochylił się jeszcze raz i wyjął spod biurka naczynie z piaskiem. Z uwaga wsypał piasek do dzbana. Piasek zajął wolna przestrzeń miedzy kamieniami i żwirem. Jeszcze raz zapytał: Czy dzban jest pełen? Tym razem, bez zająknienia, świetni studenci odpowiedzieli chórem: Nie. Dobrze odpowiedział stary profesor.

 

I tak, jak się spodziewali, wziął butelkę wody, która stała na biurku i wypełnił dzban aż po brzegi. Stary profesor podniósł wzrok na grupę studentów i zapytał ich: Jaka wielka prawdę ukazuje nam to doświadczenie?

 

Niegłupi, najbardziej odważny z uczniów, biorąc pod uwagę przedmiot kursu, odpowiedział: To pokazuje, że nawet jeśli nasz kalendarz jest całkiem zapełniony, jeśli naprawdę chcemy, możemy dorzucić więcej spotkań, więcej rzeczy do zrobienia.

 

Nie odpowiedział stary profesor, To nie o to chodziło. Wielka prawda, która przedstawia to doświadczenie jest następująca: jeśli nie włożymy kamieni, jako pierwszych do dzbana, później nie będzie to możliwe.

 

Zapanowało głębokie milczenie, każdy uświadomił sobie oczywistość tego stwierdzenia. Stary profesor zapytał ich: Co stanowi kamienie w waszym życiu? Wasze zdrowie? Wasza rodzina? Przyjaciele? Zrealizowanie marzeń? Robienie tego, co jest wasza pasja? ?Uczyć się? Odpoczywać? Dać sobie czas...? Albo jeszcze coś innego? Należy zapamiętać, że najważniejsze jest włożyć swoje KAMIENIE jako pierwsze do życia, w przeciwnym wypadku ryzykujemy przegrać... własne życie. Jeśli damy pierwszeństwo drobiazgom (żwir, piasek), wypełnimy życie drobiazgami i nie będziemy mieć wystarczająco dużo cennego czasu, by poświęcić go na ważne elementy życia. Zatem nie zapomnijcie zadać sobie pytania: Co stanowi kamienie w moim życiu? Następnie, włóżcie je na początku do waszego dzbana (życia) Przyjacielskim gestem dłoni, stary profesor pozdrowił audytorium i powoli opuścił salę...

 

Źródło: http://www.tylkobiblia.dekalog.pl/artykuly/kamienie.htm

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Mądra Aborygenka

 

Siedziałem w małej kawiarence w centrum Perth. W pewnym momencie podszedł do mnie stary Aborygen.

- Daj mi pół dolara - powiedział.

Nigdy nie lubiłem żebraków. Już miałem mu odmówić, ale uśmiechnął się tak szeroko i przyjaźnie, że sięgnąłem do portfela i wręczyłem mu dwa dolary. Uprzejmie podziękował i skierował się w stronę wyjścia. Dwa dni później byłem w tym samym miejscu i znowu się pojawił. Podszedł do mnie. Już sięgałem po portfel, ale powstrzymał mnie i powiedział: "dzisiaj ja stawiam". Chyba wyglądałem na zdziwionego, bo dodał: "Przecież dzisiaj jest moja kolej". Kupił mi piwo i usiadł koło mnie. Pomyślałem, że pewnie chce mnie dzisiaj naciągnąć na większą sumę.

- Skąd jesteś? - zapytał.

- Z Polski. A ty?

Popatrzył na mnie swoimi śmiejącymi się oczami.

- Dobry dowcip - powiedział, po czym powoli, jakby w zamyśleniu dodał:

- Skąd może być stary Aborygen? Widzisz - podniósł oczy - ludzie przybywają tu z całego świata, szukają swojego miejsca na ziemi, szukają szczęścia.

- Australia to piękny i spokojny kraj - powiedziałem - ja też przyleciałem, żeby tu zamieszkać.

- Czy wierzysz, że będziesz tu szczęśliwszy niż gdziekolwiek indziej?

- Tak, wierzę, że ja i moja rodzina będziemy tu szczęśliwi.

- Czemu odpowiadasz w imieniu innych, nawet jeżeli są Twoją rodziną?

- Przywiozłem ich tu, a więc czuję się za nich odpowiedzialny.

- Nie możesz być odpowiedzialny za niczyje szczęście oprócz własnego.

- Jesteś filozofem? - zapytałem.

- W pewnym sensie - odparł.

- Wyglądasz na inteligentnego - popatrzyłem na niego - czemu jesteś żebrakiem?

- Czy widziałeś, żeby żebrak stawiał komuś piwo?

- To czemu chodzisz i prosisz o pieniądze?

- To najlepszy test na jakość człowieka.

- Co w ten sposób testujesz?

- Czy warto z nim nawiązać bliższą znajomość.

- Widzę, że w Twoim teście wypadłem pozytywnie. Ile trzeba Ci dać, żeby zdać twój test?

- Nie ma znaczenia, czy ktoś mi coś da, czy nie. Znaczenie ma, jak to zrobi.

- A więc teraz, kiedy test zaliczony, jaki będzie następny krok?

- To zależy od ciebie. Zależy czy ja zaliczyłem test w twoich oczach. Każdy z nas bez przerwy testuje ludzi i świat wokoło. To, co w jego mniemaniu wypada pozytywnie, przyjmuje za swoje. Ale muszę już iść. Miło się z Tobą rozmawiało. Wpadnij do mnie przy okazji.

To mówiąc podał mi wizytówkę. Spojrzałem na nią i przeczytałem: Dr John Smith lekarz medycyny.

 

Przez kilka następnych dni byłem zajęty sprawami biznesowymi, lecz ten niezwykły człowiek często przychodził mi na myśl. Weekend zapowiadał się luźniejszy. W sobotę rano zadzwoniłem do niego.

- Cześć John, co u ciebie słychać?

- Cześć - odparł - wszystko OK. Dobrze, że dzwonisz. Dzisiaj wieczorem zaprosiłem kilka osób na barbeque. Wpadnij o siódmej. Miło będzie, jak zabierzesz ze sobą żonę.

 

Wieczór był ciepły po upalnym dniu. John przywitał nas w drzwiach. Zaprowadził do dużego salonu, gdzie było kilka osób. Przedstawił nas i poczęstował chłodnym napojem. Atmosfera była luźna, ludzie sympatyczni. Po pieczonej baraninie siedliśmy przed domem przy kawie. Wiatr od oceanu, jak zwykle pod wieczór, dawał ożywczy chłód. W pewnym momencie Judy - szczupła dziewczyna japońskiej urody - zapytała: "John, mam pewien problem. Czy mogłabym z Tobą porozmawiać na osobności?".

- Oczywiście - odparł John i wyszli. Wrócili za ok. piętnaście minut. Wtedy Greg i Samantha - młoda para - poprosili o to samo. Gdy wrócili, okazało się, że wszyscy po kolei chcieli rozmawiać na osobności z Johnem. Wydawało się nam to trochę dziwne, ale widocznie takie tu mają zwyczaje. W końcu jest emerytowanym lekarzem, może zasięgają porad medycznych.

Potem John wyjął z barku szlachetnie wyglądającą butelkę i poprosił mnie, żebym czynił honory podczaszego. Gdy degustowaliśmy ten wytrawny trunek, Judy zapytała:

 

- John, powiedz nam, jak to naprawdę jest tam, w Twoim świecie.

- W moim świecie? - uśmiechnął się - Ja nie mam swojego świata. To wy macie swoje światy i dlatego się wam wydaje, że wszyscy muszą je mieć. Kiedyś też miałem, ale zrezygnowałem, bo okazał się do niczego nie potrzebny. Wymagał ciągłej uwagi i aktywności, narzucał bezsensowne reguły i prawa, stresował przemijaniem czasu. Skończyłem z nim i radzę Wam zrobić to samo.

- Jak to skończyłeś? - zapytał Alex - młody prawnik - przecież jesteś tu z nami, istniejesz w świecie, nie umarłeś.

- Żeby skończyć ze światem nie trzeba umierać, tylko zrozumieć. Albo nawet nie zrozumieć, bo to słowo wiąże się z rozumem, raczej powiedziałbym - uświadomić. To lepsze pojęcie, bo wiąże się ze świadomością.

- Jaka jest różnica między rozumem a świadomością, i co trzeba sobie uświadomić? - zapytał ponownie Alex.

- Świadomość, to szersze pojęcie niż rozum. Oczywiście chodzi mi o czystą świadomość, bo w potocznym rozumieniu słowo "świadomość" używa się zamiennie z pojęciem rozum czy umysł. Otóż czysta świadomość umożliwia istnienie wszystkiemu, co istnieje, sama nie będąc żadną z tych rzeczy. To tak jak światło słońca umożliwia życie na Ziemi, ale nim nie jest.

 

Popatrzyłem na Alexa i z wyrazu jego twarzy wywnioskowałem, że z wyjaśnienia Johna zrozumiał niewiele. Zwykle lubiłem różnego rodzaju rozważania filozoficzne i czułem, że to, co mówi John, ma swoistą logikę, ale nie łapałem jeszcze całości. Zapytałem więc:

- Rozumiem, że czysta świadomość jest jakimś rodzajem energii, który umożliwia istnienie światu. Jaka jest więc relacja pomiędzy naszą, ludzką świadomością a tą czystą?

- Podam ci przykład - powiedział - gdy pali się ognisko, to ogień trawi drewno, ale nie jest nim. Jego natura jest dużo subtelniejsza niż natura drewna. Drewno to materia, ogień to energia. Relacja pomiędzy twoim ciałem a umysłem jest analogiczna do relacji między drewnem a ogniem. Twoja świadomość jest płomieniem trawiącym twoje ciało. I tak jak trzeba dorzucać drewna do ogniska, żeby nie zgasło, tak musisz karmić swoje ciało i umożliwiać mu wszelkie potrzebne życiowe funkcje, żeby płomień świadomości nie zgasł. Podobna relacja zachodzi pomiędzy twoją świadomością, czyli rozumem, a czystą świadomością. Czysta świadomość, z kolei, to płomień trawiący świadomość.

 

Logicznie widziałem tu sens, ale w sensie technicznym nie byłem w stanie tego uchwycić. John chyba to wyczuł, bo dodał: nie staraj się tego zgłębiać umysłem, bo do czystej świadomości umysł nie ma wstępu. Ci, co chcą tam dotrzeć, muszą swój umysł zostawić w przedsionku do jej komnat. Zaśmiał się głośno, a my wszyscy za nim.

Nasuwało mi się wiele pytań, ale nie zadałem już wtedy żadnego więcej. Temat, o którym mówił John, nie był mi obcy. Był okres, że czytałem różne książki o Buddyzmie i Zenie i dostrzegałem tu wiele analogii.

Umówiłem się z Johnem na następny dzień. Chciałem spokojnie z nim porozmawiać. Usiedliśmy z filiżanką kawy.

- John - zacząłem - niektóre z twoich wypowiedzi bardzo mnie zastanawiają. Sprawiasz wrażenie, jakbyś dostrzegał w świecie inne wartości niż my wszyscy.

- Widzisz - popatrzył na mnie - spotkałem kiedyś kogoś, kto powiedział mi, że świat, w którym żyję, jest złudzeniem, i najlepiej przestać sobie nim zawracać głowę. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłem tej osobie i zacząłem konsekwentnie stosować się do jej wskazówek. Po pewnym czasie doświadczyłem tego, że wszystko, co mi mówiła, było prawdą. To była stara kobieta, żyjąca samotnie na skraju aborygeńskiej osady. Uważano ją za pomyloną, bo często widziano ją, jak godzinami siedziała lub stała bez ruchu. Ja też tak sądziłem, aż pewnego dnia spotkałem ją na drodze. Niosła ciężką torbę i zaproponowałem, że jej pomogę. Popatrzyła na mnie i powiedziała: wiedziałam, że to będziesz ty. Podała mi torbę i szliśmy przez około piętnaście minut. I te piętnaście minut zmieniło moje życie.

- Co takiego się stało? - zapytałem.

- Powiedziała: wiedziałam, że właśnie ty do mnie podejdziesz, bo jesteś jedynym w wiosce, który umie patrzeć. Nie wiedziałem, co przez to chce powiedzieć, ale nie przerywałem. Widzisz, jestem już stara i czas na "daleką podróż", ale zanim odejdę, chciałam jeszcze komuś powierzyć prawdę. W wiosce uważają mnie za wariatkę i wygodnie mi z tym, bo nikt mi głowy nie zawraca. Miałam dużo czasu na obserwację i przemyślenia. Doznałam w życiu wielu nieszczęść. Mój mąż zapił się na śmierć. Wcześniej często mnie bił. Dzieci odeszły do miasta i zapomniały o starej matce. Ale teraz jestem już poza tym wszystkim. Był czas, kiedy bez przerwy o tym myślałam i moje życie było jednym wielkim pasmem udręki. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko o tym, jak bardzo jestem nieszczęśliwa. I nagle wszystko się zmieniło. A było to podczas święta corroborree. Pamiętam, że od dziecka to święto było dla mnie bardzo wzruszające. Gdy patrzyłam na tańczących, zapomniałam o wszystkim. Wczuwałam się w każdą scenę tego tańca: w stwarzanie świata, w umieranie i przebywanie zmarłych poza czasem. I gdy tak stałam i patrzyłam, nagle poczułam, jak coś wewnątrz mnie pęka. Coś się we mnie otworzyło. Wręcz namacalnie zobaczyłam ten świat, w którym czas nie istnieje. Było to najcudowniejsze przeżycie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Nie wiem ile trwało, ale gdy się ocknęłam, stałam sama pod drzewem. Wszyscy już poszli. Zaczęłam powoli wracać do domu i znowu wróciła myśl o tym, jaka to jestem samotna i nieszczęśliwa. Ale również uświadomiłam sobie, że coś się we mnie zmieniło. Gdy zaczynałam myśleć o sobie i swoich problemach, dostrzegłam, że coś z głębi mnie patrzy się na mnie. I co więcej, im bardziej użalałam się nad sobą, tym ironiczniej to coś na mnie spoglądało i wręcz się śmiało. Przestraszyłam się, że zwariowałam, ale pomyślałam, że do rana mi przejdzie. Ale nie przeszło. Gdy stres się pojawiał, to coś wracało. Zauważyłam, że najszybciej potrafię się go pozbyć, jak spokojnie usiądę i zaczynam go obserwować, tak jak on obserwuje mnie. Gdy wracałam do codziennych zajęć, wyzwalało we mnie niepokój. Uspokajało się, jak ja się uspokajałam. Dlatego w pewnym momencie przestałam zajmować się jakimikolwiek zajęciami, tylko po prostu siedziałam. Wiem, że to w oczach ludzi nie wyglądało normalnie, ale moja świadomość była przytłumiona i nie odbierała wyraźnie świata na około. Nie wiem ile to trwało, ale pewnego dnia zorientowałam się, że to coś, to ja, ale ta prawdziwsza ja, i że tak naprawdę obserwuję siebie samą. Każdego dnia spędzałam większość czasu medytując w ten sposób. Czułam, że codziennie przekopuję się przez kolejne poziomy czegoś, co przez lata narosło we mnie i zaśmieciło mnie do tego stopnia, że już sama nie wiem, kim jestem. Znowu minął jakiś czas, zobaczyłam, że to coś, to nawet nie jestem ja, bo tak naprawdę mnie nie ma. Ja znikło. Ale wraz z nim, znikło wszystko, co związane było ze mną, cały mój świat. Znowu byłam poza czasem. Trwałam tam aż do wyczerpania się energii. Wtedy świadomość wracała. Często marzyłam o tym, żeby już nie wrócić. Nie wiedziałam, czy do tego trzeba umrzeć, ale jeśli nawet tak, to było mi wszystko jedno. Tamten świat był tak wspaniały. Pewnego dnia zaczęłam w czasie medytacji prosić Wielką Siłę, żeby pozwoliła mi już tu nie wracać. Nagle usłyszałam głos, ale nie uszami, tylko jakby wewnątrz mnie. Głos zapytał: "Czy jesteś w stanie złożyć w ofierze to wszystko, czym jesteś, swoją świadomość, pamięć i życie?". Bez wahania odpowiedziałam, że

tak. I wtedy to się stało. Wkroczyłam TAM i wiedziałam, że stamtąd nie ma powrotu. Ty widzisz teraz moje ciało, które już nie jest moje, bo mnie już nie ma. Oddałam swoje ja. To ciało do ciebie mówi, ale nie jest już bardziej moje, niż ciała i umysły wszystkich ludzi na świecie. Wiem, że jeszcze teraz tego nie pojmujesz, ale chcę ci powiedzieć, że twój prawdziwy świat jest tam, gdzie nie istnieje czas. Dopóki żyjesz w czasie, żyjesz w świecie złudzeń.

 

Mimo że od dziecka słyszałem różne dziwne historie, bo Aborygeni bardzo lubią opowieści o różnych niestworzonych rzeczach, to jednak ta opowieść była zbyt niewiarygodna.

- A jeśli to jednak wariatka? Jeśli to wszystko jest wymysłem jej chorej wyobraźni? - pomyślałem.

 

- Zastanawiasz się, czy jednak nie jestem wariatką - wyczytała z moich myśli.

- Nie! - zaprzeczyłem, bo głupio mi się zrobiło.

- Zaśmiała się głośno.

Dochodziliśmy do jej domu. Otworzyła drzwi i wzięła ode mnie torbę.

Dziękuję - powiedziała i weszła do środka.

Stałem, nie wiedząc co zrobić. Byłem ciągle pod wrażeniem jej historii i nasuwało mi się wiele pytań.

- Przyjdź jutro wieczorem - usłyszałem jej głos.

Oczywiście przyszedłem, i następnego dnia również. I następnego. Byłem u niej codziennie. Im dłużej z nią przebywałem, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę z tego, że pod tą zniszczoną czasem i życiem powłoką tkwi nieograniczone źródło mądrości. Chwilami jej słownictwo było zwykłym żargonem tubylców, a chwilami potrafiła użyć takich sformułowań, jakich nie powstydziłby się profesor uniwesytetu. To ona nauczyła mnie o tym, że świat ma strukturę wymiarową, że świadomość i umysł to dwie różne rzeczy. Gdy zapytałem ją, skąd czerpie swoją wiedzę, przecież nawet nie umie czytać, powiedziała, że rzeczywiście, książek to czytać nie umie, ale umie czytać świat.

- Cały świat bez przerwy mówi do ciebie i przekazuje ci swoją prawdę - mówiła. Patrz uważnie i słuchaj. Bo gdy musi powtórzyć swoją lekcję, wtedy staje się to bolesne.

- Co to znaczy? - zapytałem.

- Ludzie cierpią nie dlatego, że nie mają innego wyjścia. Zanim do kogoś przyjdzie cierpienie, najpierw ten człowiek dostaje od świata wszystkie informacje i instrukcje, jak tego uniknąć. Żeby to odczytać, wystarczy chwila uwagi i logika myślenia. Widzisz, ja cierpiałam bardzo długo, bo brakowało mi tych dwóch czynników. Nie potrafiłam myśleć logicznie, bo moją całą uwagę pochłaniała emocja. Gdybym odkryła to wcześniej, mogłabym uniknąć bólu.

- W jaki sposób? - zapytałem - przecież twoje cierpienie związane było z sytuacją, jaka cię spotkała. Czy mając wiedzę, można kształtować bieg wydarzeń?

- Oczywiście, że tak. Nawet nie mając wiedzy, bez przerwy to robisz, ale nieświadomie, dlatego nie zawsze odbywa się to z korzyścią dla świata. A jeśli to, co robisz, nie odbywa się z korzyścią dla świata, to i nie ma w tym korzyści dla ciebie i prowadzi do cierpienia. Świat, dając ci cierpienie, upomina cię, jak dobry rodzic, żebyś nie robił rzeczy głupich.

- Czy zawsze działanie, które daje mi korzyść, będzie dawać korzyść światu i odwrotnie?

- Oczywiście, że tak, przecież jesteś częścią tego świata.

- To jakie działanie przynosi największą korzyść zarówno mnie, jak i jemu?

- Działanie zmierzające do uwolnienia się od jego wpływu. Widzisz, ten materialny świat nie służy do tego, żeby go budować, kształtować, wzbogacać o wielkie idee. To tylko szkoła, która uczy, jak przenieść świadomość na kolejne poziomy. Cała praca, jaką masz tu wykonać, to uwolnić się od niego.

 

Zanim odeszła, powiedziała mi, co robić, żeby pozbyć się świata złudzeń. Powiedziała, żebym obserwował siebie. Mówiła, że obserwując siebie i zadając sobie pytanie: kim naprawdę jestem?, uwalniam swoją świadomość od zależności materialnego świata.

 

 

znalezione w necie -prawdopodobnie autorem jest polski podróżnik Wolniewicz

Edytowane przez Radiana
  • Lubię to! 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajka o starym psie…

 

 

 

 

To jest bajka o starym, schorowanym psie, który umarł niczyj, bo przez całe życie był niczyj.

 

Czasem ktoś go pogłaskał, czasem dał jeść, a czasem uderzył i przegonił.

 

Ten pies trafił do przedsionka psiego nieba, były tu piękne łąki do biegania, czysta woda do picia, zabawki, gałęzie, gryzaki. A na samym końcu był tęczowy most. I ten pies widział, że są tu też inne psy i że te inne trafiają tu najpierw tak jak on – stare, chore, kalekie, ranne, ale po chwili wszystkie biegają i bawią się, wszystko przestaje je boleć, zdrowieją. Ale żaden nie przechodził przez most. Czasem zdarzało się, że przychodził jakiś człowiek, głaskał niektóre psy i one wtedy młodniały, a kilka innych, czasem jednego zabierał ze sobą i przechodzili razem przez most. Ten człowiek i ten pies nigdy już nie wracali. Kiedy zapytał jednego z psów, które były tu dłużej, co to za ludzie i dokąd razem z psami idą, ten odpowiedział mu, że miejsce, gdzie się znajdują, jest tylko przedsionkiem psiego raju, a raj jest za mostem. Ale na most może wejść tylko ten pies, który przyprowadzi ze sobą swojego człowieka. Dlatego wszyscy tu czekają. Kiedy umiera człowiek, który na Ziemi był ich opiekunem, jego zwierzęta przechodzą razem z nim przez tęczowy most i idą do psiego nieba. Te psy, które człowiek pogłaskał i które odmłodniały to te, które spotkał w swoim życiu i w jakiś sposób im pomógł, np dając dom na czas poszukiwania prawdziwego domu, karmiąc głodne czy lecząc i doglądając przez czas powrotu do zdrowia. Ale te psy nie mogą z nim iść, muszą czekać na swojego człowieka. Więc kładą się i czekają spokojne i szczęśliwe, bo w przedsionku nieba czas nie istnieje i to wcale nie jest długie czy przykre czekanie.

 

Pies o nic już nie pytał, wstyd było mu się przyznać, że on nigdy nie miał swojego człowieka i nie ma go kto przeprowadzić przez most. I tak dni mijały, różne psy przechodziły do nieba ze swoimi ludźmi, a on cały czas pozostawał w przedsionku. Aż pewnego dnia wszystko było jakoś inaczej. Od samego rana widać było, że coś ma się dziś wydarzyć, wśród psów panowało poruszenie, radość, nawet te najstarsze i zazwyczaj obojętne teraz były odmienione.

 

I w końcu tak jak już nie raz przyszedł człowiek, ale ten człowiek podchodził do każdego psa, zagadywał, brał na ręce. Dotykał każdego psa i wszystkie psy zrobiły się znów młode i żwawe. Nawet on – do końca niczyj i bez domu czy człowieka. Potem człowiek zaczął iść w stronę tęczowego mostu i ku zdumieniu niczyjego psa zabrał ze sobą wszystkie, nawet na niego zawołał i poczekał. Razem z tym człowiekiem wszystkie psy przeszły na drugą stroną mostu. A kiedy niczyj pies zapytał towarzysza, dlaczego tak się dzieje i kim jest ten nieznajomy, on odpowiedział, że ten człowiek na Ziemi był wolontariuszem. Pomagał wszystkim bezdomnym psom, nie wybierał i na miarę swoich możliwości próbował jak najwięcej z nich uratować. Ale wszystkich uratować nie sposób. Kiedy umiera wolontariusz, Bóg pozwala mu spełnić ostatni dobry uczynek dla niczyich psów i człowiek ten może przeprowadzić przez most psy i koty, którymi nigdy nikt się nie opiekował, bo taki człowiek za nic nie mógłby wejść do nieba, pozostawiając je w jego przedsionku. Nie umiałby być w tym niebie szczęśliwy.

 

tekst znaleziony w internecie, niestety nie znam autora

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z cyklu krzepiące opowieści pt. Wszystko jest możliwe :)

07.04.2013

Byliśmy w Mc Donaldzie - A, Be, Ce i ja.

Zaproponowałam - to może jeszcze po ciastku ? Są leśne i jabłkowe. Jakie wybieramy ?

 

A powiedział - to weźmy dwa, zjemy po połowie. Chcę leśne.

Be też chciała leśne i ja takie chciałam.

a ty Ce, jakie chcesz ?

- jabłkowe, wybrał Ce.

No Ce zostałeś przegłosowany.

- ale ja chcę jabłkowe, Ce się upierał.

W żaden sposób nie wychodzi jabłkowe :)

- trudno, niechętnie zgodził się Ce.

 

Poszłam po ciastka.

- proszę o 2 ciastka, leśne

- ale nie ma leśnych. Teraz są wiśniowe.

- to proszę o 2 wiśniowe.

- ale wiśniowe jest tylko jedno

- to proszę 1 wiśniowe i 1 jabłkowe. :)

Ce okazał się szczęściarzem.

 

Wyciągnęliśmy wniosek :

jeśli masz coś dostać, to to dostaniesz, mimo, że nic na to nie wskazuje.

:)

 

Z netu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...