Skocz do zawartości

Bajeczki z morałem


Gość arkad

Rekomendowane odpowiedzi

"Dawno temu mieszkała we wsi pewna kobieta, której wprost nie zamykały się usta. Trajkotała i plotkowała o wszystkim i wszystkich. Pewnego dnia przez swoją paplaninę przysporzyła ogromnych problemów innej kobiecie. Zrobiło jej się z tego powodu przykro i pożałowała, że znów nie umiała poskromić języka. Wyspowiadała się więc ze swojego grzechu i spytała, jaką dostanie pokutę.

- Idź jutro na targ i kup dwie kury – powiedział proboszcz.- A żebyś miała co robić, wracając z targu do domu, kury te po drodze oskubiesz. Następnie znowu przyjdziesz do mnie i zdasz relację.

Kobieta zrobiła, co jej ksiądz zlecił. Poszła na targ, kupiła tam dwie kury, a idąc przez wieś do domu, oskubała je z piór. Następnie udała się do proboszcza i doniosła mu, że wszystko wykonała tak, jak jej polecił.

- Dobrze – odrzekł proboszcz. – Teraz pozostało ci jeszcze tylko jedno, aby dopełnić pokuty: Idź przez wieś i pozbieraj wszystkie rozrzucone przez siebie pióra."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Pewien król ogromnie się bał śmierci i był zawsze przygotowany na jej nagłe przyjście. Kiedy doniesiono mu, że kilku lekarzom oraz magom udało się spreparować przedłużającą życie miksturę, z miejsca kazał ich zawołać na swój dwór, aby zawsze mieć pod ręką dający nieśmiertelność napój.

Jeden z ministrów bardzo się smucił, widząc króla pogrążonego w takim obłędzie, zwłaszcza że owi lekarze i magowie wywierali na władcę coraz silniejszy wpływ. Dlatego wyczekiwał okazji, kiedy znów miano podać jego królowi tajemniczy napój nieśmiertelności. Gdy ta nadeszła, błyskawicznie pochwycił cenną czarę i wychylił do dna.

Rozwścieczony król kazał go schwytać i wydał rozkaz, aby za ten zuchwały, karygodny występek skazać ministra na śmierć. Minister pozostał jednak całkiem opanowany i rzekł spokojnie do króla:

- Ten rozkaz, mój królu, jest kompletnie bezcelowy, bo przez twój napój stałem się właśnie nieśmiertelny. Jeśli jednak pomimo wszystko miałbym umrzeć, to będzie mi Wasza Wysokość, dłużni ogromne podziękowanie za to, że uwolniłem Was od bandy oszustów.

Ta mądra odpowiedź uratowała mu życie, a królowi przyniosła opamiętanie."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"W kotlinie, otwartej tylko na morze, z dala od pozostałych domostw położonych w głębi lądu, zamieszkiwała niewielka wiejska wspólnota. Ludzie żywili się tu od pokoleń tym, co dało im morze i co przyniosły im plony ich mało urodzajnych, skąpych poletek. Wraz z upływem lat wzrastała liczba mieszkańców. Coraz częściej brak było miejsca i pożywienia. Największym wśród nich śmiałkom pozostawało tylko udać się w nieznane, czy to wypływając łodzią w morze z nadzieją na lepszy los, czy też pokonując góry, by dotrzeć do innych mieszkańców kraju.

Wiejska starszyzna postanowiła, że kilku dzielnych młodych mężczyzn poszuka drogi przez góry. Dopiero po trzech miesiącach dwu z czterech mężczyzn powróciło z tej eskapady do rodzinnej wsi. Jeden z mężczyzn – jak relacjonowali – zaraz na początku wyprawy wpadł do głębokiego wąwozu. Drugi zaś pozostał w mieście oddalonym jedynie o pięć dni drogi. Mężczyźni przez wiele tygodni przemierzali okolice i pełni rozpaczy chcieli zawracać, kiedy w końcu natrafili na pasterza owiec, który wskazał im wcale nie tak męczącą drogę do miasta, jak to mogli stwierdzić podczas powrotu. Nadzwyczaj niebezpieczna była natomiast droga górami, przez które nie wiodła żadna wydeptana ścieżka i którą zagradzały strome skalne zbocza oraz głębokie parowy.

Nie wiadomo było, co począć. Uprawiać handlu z miastem nie mogli, bo transport towarów przez góry był przecież niemożliwy. Emigracji i opuszczenia swojej uroczej nadmorskiej kotliny też sobie nie wyobrażali.

- Już nasi ojcowie niezmiennie odrzucali pomysł zbudowania statku i pożeglowania hen w nieznane morze w nadziei lepszej przyszłości. Poza tym budowa odpowiednio dużego statku trwałaby latami, do czego brak nam doświadczenia. Nic innego nam nie pozostaje, jak tylko usunąć obie góry, które zagradzają nam dostęp w głąb kraju. Jeżeli zabierzemy się wspólnie do pracy, będziemy mogli zrobić bezpieczną ścieżkę, a może nawet wybudować drogę, aby raz na zawsze skończyła się nasza bieda.

Wieśniacy wbili z niedowierzaniem wzrok w swojego seniora. Wprost nie mogli uwierzyć w to, co właśnie usłyszeli. Jeszcze nikomu z nich nie przyszedł do głowy tak niesamowity pomysł. Nie przypominali sobie także, aby któryś z ich przodków kiedykolwiek coś takiego zaproponował, bo przecież tak osobliwa myśl nie przepadłaby w minionych pokoleniach bez echa.

Kiedy, otrząsnąwszy się z pierwszego zdumienia, znów przyszli do siebie, jeden spośród zgromadzonych spytał seniora:

- Ale gdzie usuniemy gruz i piach? Rozbierając góry doprowadzimy do powstania nowych gór w innym miejscu.

- Nie będzie z tym problemu – odpowiedział najstarszy we wsi. – Cały nakład wsypiemy do morza, a później do wąwozów.

- Ależ to są przecież wszystko brednie – gorączkowało się paru ludzi. – To przecież jest nie do wykonania i byłoby tylko zmarnowaniem naszych sił, których pilnie potrzebujemy, aby uprawiać nasze pola i łowić ryby. Wielu z nas jest już starych, nieliczni tylko są młodzi lub w średnim wieku, a dzieci przy takim przedsięwzięciu nie bierze się wcale pod uwagę.

- Jednocześnie macie rację i nie macie: Tym, czego pilnie potrzebujemy, jest kontakt z pozostałymi mieszkańcami w głębi kraju, by móc uprawiać handel. Dlatego będziemy pracować w zmieniających się grupach, zaspakajając z jednej strony nasze codzienne potrzeby, z drugiej zaś stopniowo realizując wielki cel. Przy tym liczy się każdy z nas, tak stary, jak i dziecko. Bo naturalnie my starzy nie dożyjemy już tej chwili, gdy droga będzie ukończona. I może także nasze dzieci jeszcze tego nie doczekają. Ale przecież od pokoleń szukaliśmy drogi. Cóż by więc mogło nam teraz przeszkodzić w naszej zakrojonej na pokolenia pracy, zmierzającej do wytyczonego celu? I pomyślcie tylko: Góry stoją w miejscu i się nie zmieniają. Także się nie rozmnożą ani nie urosną, ale my będziemy się zmieniać i wzrastać.

- Dlatego góry nie mają z nami żadnych szans. Jeśli nie stracimy z oczu naszego celu, pokonamy je. A gdy będziemy się trzymać razem, to już je pokonaliśmy."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

W pewnym kraju, daleko, daleko stąd, za wieloma górami, a co za tym idzie i wieloma dolinami, mieszkał sobie pewien Sułtan. Sułtan był władcą wielkiego imperium. Tak wielkiego, że zarządzanie nim przekraczało jego możliwości. Dlatego też miał Wielkiego Wezyra, który w jego imieniu zarządzał wszystkimi wezyrami i kalifami, a więc całym imperium. Sułtan był na tyle mądry by wysoce cenić sobie nie tyle swojego Wielkiego Wezyra, co jego Wielką Mądrość, Rozwagę i Zaradność. Szczególnie jednak cenił sobie jego Lojalność i Oddanie.

Nie zdziwił się więc acz jednak bardzo zasmucił, gdy Wielki Wezyr przyszedł do niego i powiedział z powagą:

-Sułtanie służyłem ci lat wiele. Oddałem ci swoje siły, swoją wiedzę, swoje umiejętności, swoją sprawność. I już ich nie mam wystarczająco by zarządzać twoim imperium. Nie oddałem ci całej mojej miłości i to ona kazała mi przyjść do ciebie i powiedzieć: Czas mi odpocząć, czas oddać obowiązki komuś młodszemu, silniejszemu, sprawniejszemu (nie wspomniał o emeryturze, bo w tym imperium emerytury nie było – jeszcze nie było lub już nie było.). Sułtan zadumał się, posmutniał, co normalnym jest gdy pojawiają się problemy a nawet tylko zadania do zrealizowania. Po chwili, a nawet dwu chwilach zadumy powiedział:

- Mój ukochany Wielki Wezyrze daj mi trochę czasu bym znalazł twojego następcę. Sprawa nie jest prosta ani szybka. Jeszcze nigdy tego nie robiłem więc jest dla mnie nowa. Nie wiem nawet jak się za to zabrać. Jak znaleźć osobę tak kompetentną, jak ty?

-Takiej pewnie nie znajdziesz, bo oprócz minie nikt w tym imperium nie zarządzał nim – odpowiedział Wielki Wezyr. Ale gdy ja zaczynałem za twojego ojca, też nie miałem tych kompetencji, co teraz. Podumali, pogadali, pomilczeli i ustalili, że Wielki Wezyr jeszcze przez rok będzie Wielki Wezyr. Sułtan miał więc cały rok czasu.

Nie ociągał się jednak. Nie mitrężył. Już następnego dnia wyruszyli heroldowie po całym imperium, nawet w jego najdalsze zakątki, głosząc posłanie Sułtana. W posłaniu Sułtan informował poddanych, że za 360 dni od dnia dzisiejszego odbędzie się Wielki Konkurs na stanowisko Wielkiego Wezyra (konkursy na stanowisko znane były w tym imperium).

Czas płynął. Heroldowie rozgłaszali. Poddani dyskutowali, polemizowali, plotkowali, intrygowali. Jak to poddani w imperium. Jednak nikt nie wiedział, nawet obecny Wielki Wezyr, na czym konkurs ów będzie polegał. Czy to egzamin ustny lub pisemny, a może walka wręcz lub na argumenty. Co zadecyduje? Może uroda lub układność. Może dobre wychowanie, moralność albo pobożność.

Gdy zbliżył się termin Wielkiego Konkursu na stanowisko Wielkiego Wezyra do stolicy zaczęły zjeżdżać się tłumy obywateli imperium a nawet kilku cudzoziemców. Wyznaczonego dnia, rankiem, Specjalny Herold ogłosił, że Sułtan oczekuje w samo południe wszystkich kandydatów i widzów postronnych na szczycie góry, która, jak to góra, góruje nad stolicą. Jeszcze godzinę przed terminem szczyt góry wypełnił się kandydatami i gapiami. Wolną została jedynie ogrodzona przestrzeń dla Sułtana i jego świty. Wielu martwiło się, że zabraknie miejsca a Wielki Konkurs będzie trwał do późnej nocy.

Punktualnie w samo południe na szczycie zjawił się Sułtan i osobiście ogłosił:

-Wielkim Wezyrem zostanie ten, kto strąci w przepaść ogromny głaz, który od niepamiętnych czasów leży na szczycie góry.

Po tych słowach tłum kandydatów ruszył ku stolicy opuszczając górę. Było to oczywiste. Głaz był nie do ruszenia. Było to widać gołym okiem i to z daleka. Znalazł się jeden osiłek o bardzo płaskim czole, który z rozbiegu rzucił się na głaz. Odbił się jednak od niego i pokaleczony, złorzecząc poszedł do miasta. Był jeszcze drugi, równie silny acz bystrzejszy. Zaparł się nogami i naparł na głaz lecz ten nawet nie drgnął. On także machnąwszy ręką bez słowa odszedł, postukując się po czole. W świcie Sułtana powiało grozą. Taka kompromitacja. W tłumie gapiów podniósł się zgiełk i dosadne uwagi o jakości zadania w Wielkim Konkursie. Jedynie Sułtan siedział spokojny i uśmiechnięty.

Do głazu podszedł już ostatni z kandydatów. Człowiek raczej szczupły, nie sprawiający wrażenia siłacza. Zaczął zaglądać pod głaz ze wszystkich stron. Obmacywać go szukając szczelin i pęknięć. Deptając sprawdzał drogę, którą głaz mógł się stoczyć. Zapierał się i rękami i plecami usiłując głaz poruszyć. Wreszcie po wielu nieudanych próbach przekrzykując gwizdy i obelgi gawiedzi zwrócił się do Sułtana:

-Czcigodny Sułtanie, przeliczyłem swoje siły, nie potrafię zrzucić tego głazu. Nawet go nie poruszę. Wybacz mi, że cię rozczarowałem. Jednak równocześnie dziękuję ci za możliwość zmierzenia się z tym zadaniem. Wiele mnie to nauczyło.

Gwizdy nasiliły się a nawet niektórzy zaczęli wymachiwać pięściami. Ucichli jednak z szacunkiem bo Sułtan wstał i ogłosił:

-Z radością informuję wszystkich, że oto mamy nowego Wielkiego Wezyra.

 

Autor nieznany

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prosze oto dwie genialne bajeczki na dobranoc :)

 

"Nigdy nie czujemy się bardziej upokorzeni, niż wówczas, gdy mówi się o nas źle za naszymi plecami lub gdy jesteśmy niesłusznie obwiniani. Politycy uczą się dość szybko żyć z takimi doświadczeniami. Powodem może być przeciwnik polityczny z opozycyjnych kręgów, który chce się ich kosztem wybić, lub też dziennikarz, szermujący dla sensacji samowolnymi spekulatywnymi twierdzeniami. Wprawdzie takie przypadki stanowią raczej wyjątek, a odpowiedzialni politycy z reguły wykorzystują poważną krytykę jako miernik stopnia akceptacji swojej pracy, to jednak rzadko udaje się im uniknąć przykrej sytuacji, w której czyni się im nieuzasadnione zarzuty.

Po wyborach wytrawny polityk z wieloletnim stażem był poddawany nieustannym napaściom ze strony nowego członka parlamentu. Parlamentarzysta nie przepuszczał żadnej okazji, aby go zaatakować w swoich parlamentarnych przemowach lub w mediach, robiąc pod jego adresem pogardliwe uwagi. Jednak stary polityk nie czynił żadnych zabiegów, aby położyć temu kres. Nawet gdy jego przeciwnik przerywał mu grubiańsko w czasie parlamentarnej debaty, miał niezmiennie obojętny wyraz twarzy i ignorował jego krzykliwe wtrącenia.

Po jakimś czasie jeden z przyjaciół spytał owego polityka, w jaki sposób udaje mu się zachować spokój, jak może być tak opanowany i dlaczego w obliczu tego niestosownego zachowania i oczerniania ze strony owego adwersarza nie rewanżuje mu się tym samym całą mocą swojego autorytetu.

- Na twoje pytanie mogę ci najlepiej odpowiedzieć historyjką z mojego dzieciństwa – odrzekł polityk. Wówczas to, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, mieszkał ze mną po sąsiedzku stary człowiek, który miał psa. Zawsze, gdy świecił księżyc, pies zaczynał wyć i trwało to czasami ponad godzinę. Początkowo, budząc się w środku nocy, bardzo się bałem. Również dla pozostałych mieszkańców domu wycie to było dość uciążliwe, ale nie przeciwdziałano temu, ponieważ sąsiad był stary i samotny, a na dodatek głuchy jak pień.

Polityk przerwał, spojrzał na zegarek, po czym spiesznie wstał i powiedział:

- Muszę już iść. Zobaczymy się w komisji.

- Jeszcze chwilę! – zawołał przyjaciel. Nie opuścisz mnie przecież w połowie swojej historii! Co się potem stało?

- Właściwie nie mam już nic do dodania – odparł polityk z szelmowskim uśmieszkiem. – Kiedyś w końcu wycie to znudziło się psu, a księżyc dalej świecił."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Przy furtce zacisznego klasztoru jakiś człowiek pociągnął gwałtownie za dzwonek i domagał się, aby go wpuszczono. Furtian przekazał mistrzowi imponującą, ozdobioną złoceniami wizytówkę, na której można było przeczytać: Konrad von Takiataki, a poniżej: Prezes Takiegoatakiego Przedsiębiorstwa.

Mistrz zwrócił furtianowi wizytówkę z uwagą:

- Powiedz mu, że trafił pod zły adres.

Furtian zrobił, jak mu kazano.

- Wybacz, proszę, to był mój błąd – powiedział wytworny pan. Przekreślił znajdujące się na wizytówce słowa i napisał na odwrocie: Konrad.

- Bądź tak miły i poproś jeszcze raz swojego mistrza, aby mnie wpuścił.

Furtian ponownie zaniósł mistrzowi wręczoną mu wizytówkę.

- Aaa! Konrad czeka na zewnątrz – powiedział mistrz. – Chciałbym go zobaczyć. Wpuść go."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Pewien Amerykanin ożenił się w Anglii. Ponieważ jednak jego żona po długiej chorobie zmarła, postanowił wrócić wraz ze swoją córeczką do starej ojczyzny. Długa morska podróż wydawała mu się skutecznym sposobem na pokonanie zmartwienia.

W drugim dniu podróży ojciec z córeczką przechadzali się w tę i z powrotem na pokładzie statku. Po czym stanęli przy barierce górnego pokładu i patrzyli, jak statek pruł spokojne fale morza. Przygnębieni tragicznym wydarzeniem utraty żony oraz matki spoglądali z fascynacją w nieskończoną morską dal.

Po chwili wyrażając na głos swoje myśli, dziewczynka cicho spytała:

- Tatusiu, czy Bóg kocha nas tak samo, jak my kochaliśmy mamę?

- Tak, moje kochanie – odpowiedział ojciec. - Nie ma w świecie nic większego nad miłość Boga.

- Jak ona jest duża? – spytało dziecko.

- Jak duża? Spróbuję ci to wyjaśnić. Spójrz na rozległe morze. Spójrz w górę, a potem w dół. Boża Miłość jest tak wielka, że roztacza się wokół nas jeszcze szerszym kręgiem niż ta cała woda, którą tu widzisz i wznosi się wyżej niż niebo ponad nami, i sięga głębiej niż najgłębsza głębina pod nami, nad którą unosi nas statek.

Dziewczynka usiłowała to pojąć. Na jej twarzy widać było ogromny wysiłek, a w jej oczach stanęły łzy. Już chciał ją ojciec pocieszyć, gdy wtem objęła oburącz jego ramię i z rozpromienioną twarzą powiedziała:

- Ależ to wspaniałe, bo przecież znajdujemy się w jej centrum!"

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

Bajka o białym koniu.

 

Za górami, za lasami, za jeziorami i za rzekami była sobie wieś, a w przysiółku tejże wsi mieszkał sobie pewien starzec. Był wdowcem. Miał gospodarstwo, jedynego syna i białego konia. Gospodarstwo było w sam raz dla niego, syn pracowity i oddany ojcu i koń. Koń był wspaniały. Urodziwy, ze wspaniałą grzywą, błyskiem w oku. Silny, skoczny. Przecudnej postawy.

Razu pewnego do wsi przyszli handlarze koni. Oglądali, targowali, kupowali. Dotarli do przysiółka i ... zaniemówili. Kupować chcieli bez targów. Żywym złotem płacić. Ofiarowali majątek a może nawet i dwa. Stary jednak niezmiennie odpowiadał:

- Przyjaciół się nie sprzedaje.

I przyszli do Starego ludzie ze wsi i mówili:

-Aleś ty Stary głupi! Mógłbyś do końca swoich dni leżeć do góry brzuchem, nic nie robić i dla twojego syna zostałoby na najdłuższe życie w nieróbstwie. Głupiś ty Stary, oj głupiś.

A Stary spoglądał i powiedział jedynie:

-Może tak, a może nie! Któż to wie? Tylko Bóg i Los.

Koń pasał się na łące przy lesie. Wolny, swobodny. Jednego ranka wieś obiegła straszna wieść. Biały koń Starego zniknął. Minionej nocy ślad po nim zaginął.

I przyszli ludzie ze wsi do Starego. Niby współczuli, jednak mówili:

-Aleś ty Stary głupi. Miałeś taki majątek a teraz – NIC. Nawet nie będziesz miał jak pola obrobić. Oj głupiś ty, głupi!

A Stary spoglądał i powiedział jedynie:

-Może tak, a może nie! Któż to wie? Tylko Bóg i Los.

I po tygodniu gruchnęła wieść po wsi:

- U Starego na łące pasą się dwa białe konie. Biały koń przyprowadził równie piękną, a może nawet jeszcze piękniejszą białą klacz.

I przyszli do Starego ludzie ze wsi i gadali:

-Aleś ty Stary szczęściarz. Jak to dobrze, że nie sprzedałeś swojego białego konia. Teraz będziesz miał jeszcze piękne białe źrebięta. Zamożny będziesz jak książę.

A Stary spoglądał i powiedział jedynie:

-Może tak, a może nie! Któż to wie? Tylko Bóg i Los.

I wieś obiegła straszna nowina. Oto syn Starego podczas ujeżdżania klaczy spadł i rozlegle połamał nogę. Leży teraz w łupkach i już zawsze będzie utykał.

I przyszli ludzie ze wsi do Starego. Kiwali głowami, załamywali ręce i mówili:

-Źle ci to było stary? Potrzebna była ci ta biała klacz? Takiś chciwy! Takiś pazerny, i teraz masz! Takie nieszczęście, takie nieszczęście!

A Stary spoglądał i powiedział jedynie:

-Może tak, a może nie! Któż to wie? Tylko Bóg i Los.

Nie upłynęło wiele czasu a do wsi przybyli werbownicy. Szykowała się wojna. Władza zarządziła pobór. Wszyscy młodzi mężczyźni a nawet chłopcy zostali w płaczu i lamentach zabrani do wojska na wiele lat. Jedynie syn Starego ostał się, bo utykając do wojska się nie nadawał.

I przyszli zapłakani ludzie ze wsi do Starego. Wylewali swoje żale, wypłakiwali rozpacz. I mówili:

-Ech Stary, ty to masz szczęście. Cóż z tego, że trochę utyka, cóż z tego, że niepełnosprawny. Przecież jest. Zajmie się tobą na starość. I majątek ogromny masz w swoich koniach. Ech Stary ty to masz dobrze!

A Stary spoglądał i powiedział jedynie:

-Może tak, a może nie! Któż to wie? Tylko Bóg i Los.

Wojna nie trwała długo i krwawą nie była. Szybkie zwycięstwa, ucieczka wrogów. Nieprzyjaciel pobity i łupy zdobyte. Wracali wszyscy młodzieńcy ze wsi obładowani dobrem wszelakim. Złoto i srebro. Kamienie szlachetne, najcieńsza porcelana, złotą nitką tkane gobeliny.

I przyszli rozradowani ludzie ze wsi do Starego. Pokazywali co cenniejsze zdobycze i mówili:

-Ej Stary, popatrz, zazdrość. Ten twój kaleka nic ci nie przyniósł. Teraz my również możemy sobie kupić wspaniałe konie. Wspanialsze niż twoje. A ty co? Nic nie zyskałeś bo masz ułomka.

A Stary spoglądał i powiedział jedynie:

-Może tak, a może nie! Któż to wie? Tylko Bóg i Los.

Nie minął miesiąc, no może dwa, jak we wsi ludzie zaczęli mrzeć jak muchy. Wracający z wojny przywlekli jakowąś zarazę. Śmierć szalała, tak, że nie było komu grzebać zmarłych.

I nie miał kto przyjść do Starego.

 

Autor nieznany

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Dwaj przyjaciele przysięgli sobie, że w czasie swojej długiej podróży będą się wzajemnie wspierać we wszystkich problemach i niebezpieczeństwach. Gdy tak samotnie wędrowali, zdarzyło się raz, że olbrzymi niedźwiedź zwietrzył ich trop i zaczął za nimi podążać.

Jeden z przyjaciół w panice natychmiast zapomniał o wszystkich dobrych postanowieniach ochrony i pomocy. Podbiegł do drzewa, skoczył na najniższy konar i wspiął się w górę, zapewniając sobie bezpieczeństwo.

Drugi wędrowiec, dając radę opowiadaniom, że niedźwiedź nie atakuje nigdy człowieka martwego, rzucił się na ziemię i udawał nieżywego.

Niedźwiedź zbliżył się, obwąchał domniemanego zmarłego z wszystkich stron, po czym odstąpił od leżącego nieruchomo ciała i poszedł sobie.

Towarzysz podróży zeskoczył z drzewa, potrząsnął leżącego bez ruchu przyjaciela i spytał go, szczerząc w uśmiechu zęby:

- Cóż też ci ten niedźwiedź powiedział? Widziałem dokładnie, jak zbliżył swój pysk do twego ucha.

- No cóż, dał mi dobrą radę, abym nigdy nie ufał takim przyjaciołom, którzy przy pierwszych oznakach niebezpieczeństwa dają nura i zostawiają człowieka w potrzasku."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Pewien człowiek rozwinął w sobie skłonność do uprawiania krytykanctwa w stosunku do wszystkich i wszystkiego. Stale miał powód do gderania. Nie podobało mu się to albo znów tamto. I najczęściej miał zaraz w pogotowiu parę ulepszających propozycji.

Pewnego dnia zauważył, że z cienkiej łodyżki wyrasta duża dynia.

- Jak to jest głupio pomyślane – zawołał – by na tak drobnym pędzie rosła potężna dynia! Gdybym ja stworzył świat, to potężne dynie rosłyby na potężnych dębach, zamiast tych małych żołędzi, których na nich prawie wcale nie widać.

Wyczerpany wysiłkiem rozmyślania nad swym wspaniałym pomysłem, spoczął w cieniu wielkiego dębu, który zainspirował go do tego rozważania. Zamknął właśnie oczy, aby uciąć sobie drzemkę, kiedy coś pacnęło go w głowę. To żołądź spadła z drzewa.

Pocierając bolące miejsce, pomyślał: „Bogu dzięki, że na dębach nie rosną dynie”.

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Jeden z licznych uczniów, którzy skupiali się wokół mistrza, podejrzewany był o to, że jest złodziejem. Oskarżenie doniesiono mistrzowi, jednak ten nie ustosunkował się do zaistniałego problemu.

Jakiś czas później uczeń ów został przyłapany na kradzieży. Teraz podejrzenie stało się faktem. Uczniowie oczekiwali, że mistrz pociągnie sprawcę do odpowiedzialności. Ale on znów nic nie poczynił w tej sprawie.

Wówczas oburzeni uczniowie wystosowali do mistrza petycję, prosząc go, aby w końcu ukarał złodzieja, gdyż w przeciwnym wypadku wszyscy odejdą.

Tak więc mistrz zawołał do siebie uczniów i powiedział:

- Wy, którzy się oburzacie, jesteście mądrymi uczniami, bo zrozumieliście, co jest słuszne, a co słuszne nie jest. Możecie więc odejść, jeśli uważacie, że już niczego się tu nie nauczycie. Nikt was tu nie zatrzymuje. Lecz ten wasz biedny kolega nie potrafi jeszcze odróżniać tego, co słuszne, od tego, co niesłuszne. Kto go zatem pouczy, gdy ja tego nie uczynię. Jeśli chcecie, idźcie, ale jego zostawię przy sobie.

Łzy wstydu oczyściły duszę złodzieja, a pokora napełniła pokojem serca oburzonych."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Pewien Arab miał konia czystej rasy i tak nadzwyczaj pięknego, że każdy, kto go zobaczył, natychmiast odczuwał pragnienie, aby go posiąść. Jeden z beduińskich szejków oferował za niego dwa szlachetne wielbłądy. Jednak Arab nie był tym zainteresowany i nie chciał zamienić swojego konia nawet na całe stado wielbłądów szejka.

„Jeśli nie chce sprzedać mi konia za wszystko, co posiadam, to musi mi się to udać podstępem”, pomyślał Beduin i przebrał się za żebraka.

Udając, że ma ciężkie bóle, położył się na brzegu drogi, którą, jak się dowiedział, miał przejeżdżać Arab na swoim koniu. I tak też było. Pełen współczucia dla cierpiącego żebraka, Arab zsiadł z konia, pochylił się nad biednym chorym człowiekiem i zaproponował, że zaprowadzi go do lekarza.

- Jestem zbyt słaby, aby chodzić – pojękiwał żebrak. – Już od wielu dni nic nie jadłem. Nie mogę wstać, nie mam siły.

Silnymi rękoma Arab podniósł chorego żebraka z ziemi i posadził go w siodle. Ten ledwo usiadł na koniu, uderzył stopami w jego boki i pogalopował.

Arab z miejsca pojął, że Beduin go przechytrzył i zawołał za szejkiem, aby się zatrzymał, ponieważ musi mu coś powiedzieć. Dumnie, ale też z ciekawością, szejk zatrzymał konia w bezpiecznej odległości.

- Ukradłeś mi mojego konia – zawołał Arab. – Nic już na to nie poradzę. Ale jeśli masz w swym sercu choć odrobinę przyzwoitości, to spełnij moją prośbę i nie opowiadaj nikomu, w jaki sposób mnie nabrałeś.

- Dlaczego miałbym to uczynić – odkrzyknął mu szyderczo szejk.

- Ponieważ kiedyś mógłby leżeć na skraju drogi naprawdę chory i bezradny żebrak. A gdy twoje zachowanie stanie się znane, to nikt już nie będzie chciał mu pomóc.

Szejk oblał się rumieńcem wstydu. Zawrócił i bez słowa przekazał szlachetnego konia prawowitemu właścicielowi."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Do mędrca przyszła pewna kobieta z prośbą o radę, ponieważ jej mąż z powodu swojej gwałtowności i skąpstwa strasznie utrudniał rodzinie życie.

Mędrzec poprosił kobietę, aby go przysłała. Mąż, ciekaw, czego mędrzec do niego chce, przystał na to. Nieźle się jednak przestraszył, kiedy ten, w geście groźby, podsunął mu pod nos zaciśniętą pięść.

- Jak byś określił pięść, która by zawsze tak wyglądała? – spytał mędrzec.

- Jako zniekształconą, zdeformowaną, zeszpeconą – powiedział mężczyzna.

Następnie mędrzec otworzył dłoń, rozcapierzył i wygiął do tyłu palce, po czym spytał:

- A jak określiłbyś dłoń, gdyby tak zawsze wyglądała?

- Jako zniekształconą, zdeformowaną, zeszpeconą – odparł mężczyzna.

- Ponieważ bardzo dobrze to rozumiesz – rzekł z namysłem mędrzec – zakładam, że jesteś dobrym mężem. Możesz odejść.

Mąż udał się do domu w głębokiej zadumie i zmienił swoje zachowanie."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

Pewien człowiek bardzo chciał poznać Bożą drogę, dlaczego świat wygląda jak wygląda. Kiedy położył się pod drzewem i rozmyślając nad tym prosił Boga o odpowiedź, stanął przy nim anioł i powiedział:

- Chodź ze mną a pokażę ci drogi Pana. Nie namyślając się długo poszedł za aniołem. Spotkali na swojej drodze dwóch ludzi. Jeden człowiek zły wręczył złoty kielich drugiemu dobremu. Anioł zaczekał, aż zasną, zabrał kielich dobremu i zaniósł do złego. Człowiek idący z aniołem spytał:

 

- Co robisz przecież to złodziejstwo. - Nie zadawaj pytań tylko chodź i patrz, a poznasz drogi Boże - odpowiedział anioł.

 

Poszli więc dalej do chaty pewnego biednego człowieka. Gdy wyszedł z domu, anioł podpalił jego dom. Zirytowany człowiek idący z aniołem oburzył się na niego i zaczął gasić płomień, jednak anioł mu nie pozwolił:

 

- Jak możesz podpalać dom tego biednego człowieka. Powinieneś pomagać ludziom, a nie ich dręczyć - krzyczał człowiek

 

- Powiedziałeś, że chcesz poznać zamysł Boga nie wtrącaj się więc tylko chodź dalej!

 

Idąc dalej dotarli do strumienia i zatrzymali się przed kładką. Gdy zbliżył się ojciec ze swoim synkiem i weszli na kładkę, anioł przewrócił kładkę tak, że ojciec z synkiem wpadli do wody. Prąd wody porwał dziecko i utopiło się. Ojciec wyszedł z wody i zasmucony wrócił do domu.

 

- Nie tego już za wiele. Zniosłem jak okradłeś sprawiedliwego, podpalałeś dom biednego człowieka, ale to że zabiłeś niewinne dziecko to za dużo. Nie jesteś żadnym aniołem tylko demonem - krzyczał człowiek zdzierając kaptur z głowy anioła.

 

- Jestem aniołem wysłanym na ziemię przez Boga aby wypełnić Jego wolę na ziemi, a tobie wyjaśnić jaka jest Jego droga - odpowiedział

 

- Nieprawda Bóg taki nie jest. Na pewno nie kazał Ci robić tego co robisz - krzyczał dalej człowiek.

 

- Dobrze! opowiem ci dlaczego zachowałem się właśnie tak w każdej sytuacji. Otóż w kielichu, który zabrałem sprawiedliwemu człowiekowi była trucizna. Gdybym zostawił ten kielich człowiek ten otrułby się. Człowiek podstępny, który chciał otruć sprawiedliwego poniesie karę za swoje czyny. Biedny człowiek, któremu podpaliłem dom, znajdzie w zgliszczach wielki skarb, który pozwoli mu żyć dostatnio do końca dni. Człowiek, którego spotkaliśmy tu nad strumieniem, był złym człowiekiem. Nie chce znać Boga i prowadzi życie bardzo rozwiązłe. Po stracie swego małego synka, który i tak znajdzie się w Niebie, nawróci się do Boga i zmieni swe życie. Tak obaj będą w Niebie, Gdybym tego nie uczynił obaj zostaliby potępieni. Czy te wyjaśnienia pomogły ci zrozumieć wolę Bożą?

 

Człowiek słuchając z zainteresowaniem opowieści anioła zrozumiał, że Bóg widzi wszystko inaczej i bardziej doskonale niż on sam. Zrozumiał też, że na wszystko ma najlepsze rozwiązanie, choć zewnętrznie wydaje się ono bardzo bolesne.

 

Autor nieznany

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczeniaki na sprzedaż

 

Właściciel sklepu przytwierdził nad wejściem tabliczkę z napisem: "Szczeniaki na sprzedaż".

Takie ogłoszenia zazwyczaj przyciągają dzieci, toteż niebawem w sklepie pojawił się mały chłopiec.

- Po ile pan sprzedaje swoje szczeniaki? - zapytał.

- Tak po 30 do 50 dolarów - odparł właściciel.

Chłopczyk sięgnął do kieszeni i wydobył z niej kilka drobnych monet.

- Mam 2 dolary i 37 centów - powiedział. - Czy mógłbym zobaczyć te pieski, proszę pana?

Sprzedawca uśmiechnął się i zagwizdał. Z budy wyszła Lady. Truchtem pobiegła przez sklep,

a za nią potoczyło się pięć malusieńkich, drobniuteńkich kuleczek.

Jedno ze szczeniąt wyraźnie zostawało w tyle. Chłopiec natychmiast wskazał na nie nadążającego

za resztą, kulejącego psiaka i spytał:

- Co mu się stało?

Właściciel wyjaśnił mu, że badał go już weterynarz i okazało się, że psiak ma niewłaściwą budowę biodra.

Zawsze już będzie kulał, na zawsze pozostanie kaleką.

Chłopiec zapalił się natychmiast.

- Właśnie tego szczeniaka chciałbym kupić! - oznajmił.

- Nie, nie. To niemożliwe, byś chciał kupić tego pieska - odparł sprzedawca. - Jeśli naprawdę ci na nim zależy, po prostu ci go dam.

Chłopczyk wyglądał na poważnie zdenerwowanego. Spojrzał właścicielowi prosto w oczy i wskazując palcem, odezwał się:

- Nie chcę, żeby pan mi go dawał. Ten piesek jest wart co do grosza tyle samo co pozostałe szczeniaki i zapłacę za niego całą sumę.

Właściwie, to zapłacę panu teraz tylko 2 dolary i 37 centów, lecz co miesiąc będę przynosił 50 centów, dopóki go nie spłacę.

Sprzedawca zaoponował:

- Ależ ty nie możesz chcieć takiego psa. On nigdy nie będzie mógł biegać, skakać, bawić się z tobą tak, jak inne szczeniaki.

Chłopczyk schylił się i podwinął lewą nogawkę spodni, odsłaniając kaleką nogę, wspieraną dużą metalową klamrą. Spojrzał na właściciela sklepu i odparł cicho:

- Cóż, ja sam dobrze nie biegam, a ten szczeniak potrzebuje kogoś, kto to zrozumie!

 

Dan Cla

 

***

 

"Pewien chłop wiózł do młynarza na ośle ciężki wór ziarna. Po drodze worek ześlizgnął się z grzbietu osła i leżał teraz na drodze. Chłop wprawdzie bardzo się wysilał, aby podnieść worek, ale mu się to nie udawało, bo dla jednego człowieka był on zbyt ciężki. Tak więc nic mu innego nie pozostało, jak tylko poczekać, aż będzie ktoś przechodził, kto mógłby mu pomóc.

Po chwili usłyszał zbliżającego się jeźdźca i najchętniej zaszyłby się w mysią dziurę, kiedy rozpoznał w nim pana hrabiego we własnej osobie z położonego nieopodal zamku. Zdecydowanie wolałby naturalnie poprosić o pomoc innego chłopa lub też czeladnika, ale prosić o pomoc tak wysoko postawionego pana – to wydawało mu się rzeczą niemożliwą.

Hrabia podjechał bliżej, zobaczył w czym problem, zsiadł z konia i powiedział:

- Jak widzę, miałeś małego pecha, mój przyjacielu. Przybywam ci więc w samą porę z pomocą.

To powiedziawszy, chwycił worek z jednej strony, chłop zaś wziął jego drugi koniec i wspólnie zarzucili go na grzbiet osła.

Wciąż jeszcze całkiem osłupiały chłop wydukał:

- Mój panie, jak mogę ci to wynagrodzić?

- Całkiem prosto – powiedział panicz. – Jeśli kiedykolwiek zobaczysz człowieka w tarapatach, uczyń to samo, co ja."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Pewien człowiek miał zwyczaj nieustannie mruczeć pod nosem „szczęścia i pomyślności” i pozdrawiać tym powiedzeniem innych. Kiedy go spytano, dlaczego wciąż to czyni, opowiedział swoją historię.

- Dawniej pracowałem jako tragarz. Pewnego dnia zupełnie wyczerpany usiadłem w cieniu drzewa i z głębi serca westchnąłem: „Ach, Boże, gdybyś dał mi bez takiej ciężkiej harówki tylko dwa chleby dziennie, to byłbym do końca życia szczęśliwy i zadowolony”.

Może na chwilę przysnąłem, bo ni stąd ni zowąd usłyszałem nagle dochodzący z pobliża hałas, który poderwał mnie na równe nogi. Dwaj mężczyźni toczyli między sobą zaciętą walkę. Kiedy wszedłem pomiędzy nich, aby rozdzielić zawadiaków, otrzymałem gwałtowny cios w nos i krwawiąc obsunąłem się na ziemię.

Hałas zaalarmował nadzorcę, który zaaresztował obu awanturników. Ponieważ zobaczył mnie leżącego i zakrwawionego, sądził, że również ja brałem udział w bijatyce, więc tak jak owych dwu wsadził mnie do więzienia. Tam przetrzymano mnie jakiś czas i otrzymałem dziennie dwa chleby, na które nie musiałem pracować.

Kiedy zasmakowałem już goryczy aresztu, a ironia losu sprawiła, że moje pragnienie spełniło się co do joty, usłyszałem pewnej nocy we śnie głos, który mi powiedział: „Masz, czego chciałeś. Prosiłeś o dwa chleby, ale nie o szczęście i pomyślność!”

Gdy się przebudziłem ze snu, natychmiast zawołałem: „Szczęścia oraz pomyślności”. I oto przyszedł strażnik i powiedział:

- Tragarzu, jesteś wolny, możesz iść.

Z powodu tej lekcji życzę wszystkim ludziom i sobie tylko jednego: szczęścia oraz pomyślności."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Pewien król podróżując po kraju przybył do najdalszej ze swoich prowincji. By powitać monarchę i jego okazały orszak, na dużym placu stolicy regionu zgromadził się tłum ludzi.

Jakiś stary człowiek przecisnął się na sam przód, przed pierwszy rząd zebranych i zawołał do króla:

- Dobry królu, oby niebo obdarzyło cię długim życiem, wszystkimi skarbami świata i licznym potomstwem!

Król zatrzymał swojego konia i odrzekł mu:

- Dzięki za twoje życzenia. Na pewno wypowiedziałeś je w dobrej wierze. Ale mylisz się sądząc, że są one dobre, ponieważ duża rodzina, to dużo problemów, duże bogactwo, to duży ciężar, a długie życie, to nieskończone pasmo rozczarowań.

- Moje życzenia są szczere i przyświeca im twoje dobro – odrzekł starzec. – Jeśli niebo obdarzy cię dużą rodziną, w której wszyscy członkowie będą wypełniać w stosunku do siebie swoje powinności, jakich problemów możesz się wówczas obawiać?

Jeśli posiadłbyś duże bogactwo i sprawiałoby ci radość dobrowolne rozdawanie swoich dóbr wśród biednych i potrzebujących twojego królestwa, to jak mogłoby ci ono być ciężarem?

Jeśli zaś będziesz panował w swym królestwie z roztropnością, twoje rządy wśród ludu dadzą ci radość, a kiedy weźmie górę nierozsądek, możesz na osobności pracować nad sobą i się doskonalić: wówczas długie życie cię nie rozczaruje."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Kiedy zamiatacz ulic sprzątał co tydzień przed jej domem, kobieta wychodziła do niego, dawała mu szklankę lemoniady i kawałeczek ciasta. Był miłym, starszym człowiekiem, dziękował uprzejmie i znów powracał do swojej pracy.

Pewnego wieczoru zadzwonił dzwonek. W ręku trzymał bukiecik kwiatów i pudełeczko czekoladek. Wydawał się być trochę stremowany, gdy mówił do kobiety:

- Proszę to przyjąć, droga pani, w podzięce za pani życzliwość.

- Ależ to całkiem niepotrzebne – powiedziała kobieta trochę zażenowana. – Szklanka lemoniady to przecież drobiazg.

- Możliwe, że to niewiele, ale o wiele więcej, niż zrobili inni."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Właściciel małego domku z dużą parcelą założył wspaniały ogród, w którym spędzał każdą wolną minutę. Chociaż w skutek wypadku przed paroma laty oślepł. Sadził i podlewał rośliny, pielęgnował trawnik, przycinał róże, tak iż o każdej porze roku – na wiosnę, w lecie i w jesieni ogród pełen żywych kolorów, prezentował się bardzo okazale.

Kiedyś zajrzał tam przyjezdny z miasta, który usłyszał we wsi o niewidomym ogrodniku.

- Proszę mi powiedzieć, dlaczego pan to robi? – spytał miastowy. – Przecież, jak słyszałem, pan nie widzi.

- Ani trochę!

- Dlaczego więc męczy się pan z tym ogrodem? Co panu po tych kwiatach, skoro nie rozróżnia pan kolorów?

Niewidomy ogrodnik oparł się o ogrodzenie i powiedział do obcego z uśmiechem:

- Robię to z kilku istotnych powodów: Po pierwsze zawsze lubiłem pracę w ogrodzie. To, że straciłem wzrok, wydawało mi się niewystarczającym powodem, aby ją zarzucić. Wprawdzie nie mogę zobaczyć tego, co tu rośnie, ale mogę dotykać i czuć. Nie mogę oglądać kolorów, ale mogę wdychać zapach kwiatów, które posadziłem. Kolejnym zaś powodem jest pan.

- Jak to ja? Przecież pan mnie wcale nie zna!

- Pana osobiście nie znam. Ale w piękne dni zagląda tu czasami ktoś, tak jak teraz pan i zatrzymuje się na moment. Gdyby ten kawałek ziemi stanowił tylko zdziczałą, zaniedbaną parcelę, to byłby dla pana niemiły widok. Moim zdaniem nie ma powodu, aby czegoś nie czynić tylko dlatego, że na pierwszy rzut oka nie daje to zbyt wiele nam samym, skoro daje to coś innym.

- Nigdy dotychczas o tym nie pomyślałem – powiedział z zadumą przybysz.

- A poza tym – kontynuował z uśmiechem niewidomy ogrodnik – ludzie zaglądają, cieszą się, zatrzymują się na chwilę i ucinają ze mną małą pogawędkę, tak jak pan to właśnie teraz czyni. To bardzo wiele znaczy dla człowieka, który nie widzi."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bajeczki dla Vampi i 19,630252110084034 osob je czytajacych :)

 

"Uczeń żalił się mistrzowi z powodu doznanego nieszczęścia.

- Możliwe, że nie dasz teraz temu wiary – powiedział mistrz – ale ta przeciwność losu, na którą się obecnie uskarżasz, może stać się również twoim szczęściem, jeśli weźmiesz sobie za przykład lokaja z następującej historii.

Król dał jednemu ze swoich lokajów rzadki owoc do skosztowania. Lokaj spróbował go, zawahał się chwilę, po czym powiedział, że jeszcze nigdy w swoim życiu nie jadł tak wyśmienitego owocu.

To zaciekawiło króla, wziął więc ze złotej patery owoc tego samego gatunku, by się nim uraczyć. Ledwie go jednak nadgryzł, natychmiast skrzywił się z obrzydzeniem.

„Czy chciałeś sobie ze mnie zakpić?!” – wrzasnął na lokaja.

„Ani mi to było w głowie – odrzekł lokaj. – Jednak już tyle dobra doświadczyłem od Waszej Wysokości, że wydało mi się nie na miejscu uskarżać się z powodu odrobiny goryczy.”

Król zdziwiony i ucieszony tą odpowiedzią lokaja, sowicie go obdarował."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Dawno, dawno temu, w czasie wznoszenia ogromnej katedry przyszedł do zawiadującego jej budową majstra nieznany rzemieślnik i spytał, czy mógłby zaoferować swoje usługi. Ponieważ jednak kamieniarzy mieli pod dostatkiem, majster chciał obcego odprawić. Ale nieznajomy wyjaśnił, że nie pragnie ciosać kamieni, lecz prosi o pozwolenie wykonania jednego z witraży. Jeśli nie da się inaczej, to na próbę, nawet bez zapłaty.

Majster zgodził się, choć przypuszczał, że trzeba będzie ten witraż po jego ukończeniu wybić i pracę zlecić fachowcowi.

W następnych tygodniach nikt nie zaprzątał sobie głowy obcym rzemieślnikiem, który przez wiele miesięcy, do czasu ukończenia swojego okna, pracował za prowizorycznie skleconym przepierzeniem.

W końcu przyszedł dzień, który wydobył na światło dzienne to, co tak długo powstawało w ukryciu: witraż o pełnych blasku kolorach, którego piękno było wprost nie do opisania i jakiego nikt dotychczas nie widział, wspanialszy od wszystkich innych witraży katedry. Pod względem intensywności oraz blasku barw witraż był tak wyjątkowy, że przyjeżdżali go oglądać ludzie z bliska i z daleka.

- Ale skąd wziąłeś to wspaniałe mieniące się szkło? – spytał rzemieślnika zdziwiony, a jednocześnie zachwycony majster. A nieznajomy odpowiedział:

- Ach, tu i tam, w pobliżu innych warsztatów znajdowałem pojedyncze kawałki. Witraż jest wykonany z odłamków szkła, które inni wyrzucili jako bezużyteczne."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella
bajeczki dla Vampi i 19,630252110084034 osob je czytajacych :)

Oj nie narzekaj masz już 2,336 wyświetleń i co najmniej kilku stałych czytelników łącznie ze mną :D

Tych bajek co ja wstawiam to ludzie już tak chętnie nie czytają ...

Edytowane przez Vampirella
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Mistrz nigdy nie omieszkał dziękować Bogu, obojętnie, czy czasy były złe, czy dobre.

Pewnego dnia, gdy wichura trzęsła drzewami i w całej okolicy lało jak z cebra, jego adepci snuli domysły, co mogło przy tej strasznej pogodzie skłonić mistrza do radosnych słów dziękczynienia.

- O Boże – mówił mistrz – dziś tu jest naprawdę strasznie nieprzyjemny dzień. Ale dziękujemy Ci, że nie każdy dzień jest tak straszny."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Jak pan to robi, że jest pan zawsze taki miły, zrównoważony i zadowolony? – pytała reporterka człowieka, o którym powszechnie było wiadomo, że los go nie rozpieszczał.

- To żadna tajemnica – odpowiedział mężczyzna. – Po prostu bardzo szybko nauczyłem się żyć z tym, co nieuchronne."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Potężny władca szukał godnego zaufania człowieka, któremu chciał powierzyć wszystkie sprawy podatkowe swojego królestwa. Zasięgał rady wszystkich ministrów, jednak nikt nie potrafił polecić kogoś właściwego. W końcu usłyszał o tym także stary nauczyciel władcy. Ponieważ znał się na ludziach i wiedział, że król bardzo to docenia, powiedział do niego:

- Jeśli zechcesz zrobić dokładnie to, co ci poradzę, to znajdziesz do tego trudnego zadania właściwego człowieka.

Gdy władca zapewnił go o swoim całkowitym poparciu, rozesłał po miastach i wsiach wszystkich zakątków królestwa posłańców, by obwieścili życzenie króla.

Niebawem zgłosiło się w pałacu kilkuset młodych ludzi. Nauczyciel poddał ich surowym egzaminom i wybrał spośród tych licznych kandydatów stu mężczyzn, których zamierzył przedstawić władcy.

Owych stu wybrańców odziano po kąpieli w pełne przepychu szaty, po czym musieli przejść długim, ciemnym korytarzem do sali audiencyjnej.

Tam powitał ich w całej swej krasie przepych zgromadzonego dworu, pośrodku którego siedział na tronie władca. Stary nauczyciel podniósł się, podszedł do wybranych kandydatów i powiedział:

- Władca życzy sobie, abyście dla niego zatańczyli!

Pałacowa orkiestra zagrała pierwsze takty, jednak dziewięćdziesięciu dziewięciu spośród wybranych nie ruszyło się z miejsca. Tylko jeden tańczył z lekkością do dźwięków muzyki. Wszyscy inni, zaczerwieni po uszy, stali nieruchomo, jak słupy soli.

Nauczyciel skłonił się przed władcą, a następnie wskazał na tancerza i powiedział:

- Oto człowiek, którego szukasz.

Władca spytał ze zdziwieniem, skąd może być tego pewien.

- Sprawdziłem starannie umiejętności wszystkich mężczyzn, którzy zgłosili się na twój apel. Spośród nich wybrałem stu dysponujących największą wiedzą. Znałem zatem już ich wiedzę, ale nie wiedziałem jeszcze nic o ich charakterze. Dlatego kazałem ich odziać we wspaniałe szaty z obszernymi kieszeniami i poprowadzić ciemnym korytarzem, gdzie wszędzie stały wypełnione złotem skrzynie oraz szkatuły pełne drogocennych kamieni, które wprost zapraszały do tego, by obie coś z nich uszczknąć. I jak możesz zgadnąć, wszyscy ci, którzy nie byli w stanie tańczyć, obłowili się obficie twoimi skarbami. Ich kieszenie, wypełnione złotem i diamentami, są teraz tak ciężkie, że trudno jest się im poruszać. Tylko ten jeden, który może tańczyć, nie skorzystał z okazji. Jest on właściwym człowiekiem na ten urząd."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj nie narzekaj masz już 2,336 wyświetleń i co najmniej kilku stałych czytelników łącznie ze mną :D

Tych bajek co ja wstawiam to ludzie już tak chętnie nie czytają ...

 

a gdzie wstawiasz? Będę czytać:D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Młody człowiek z zamożnego domu długi czas nie mógł się zdecydować na podjęcie nauki zawodu. Uprawianie handlu wydawało mu się nazbyt przyziemne, urzędnikiem też nie chciał zostać, by nie musiał bić pokłonów przed wyżej postawionymi.

W końcu postanowił terminować u najsłynniejszego w kraju mistrza, który nauczał trudnej, elitarnej sztuki zabijania smoków. Siedem lat trwała ta nauka i kosztowała go prawie cały jego majątek.

Otrzymał wspaniały dyplom. Ale smoka nigdy nie widział na oczy i dlatego nie mógł w praktyce wykorzystać sztuki, którą posiadł."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Dwóch myśliwych zobaczyło na niebie lecące na północ dzikie gęsi. Jeden z nich załadował strzelbę i powiedział:

- Jeśli trafię jakąś gęś, ugotuję ją i zjemy sobie dobry posiłek.

- Chyba nie proponujesz mi na serio konsumowania gotowanej gęsi! Dziką gęś należy upiec, bo inaczej nie jest smaczna! – odrzekł drugi myśliwy.

Tak więc dyskutowali jakiś czas, czy lepiej byłoby ją ugotować, czy upiec. W końcu przystali na klasyczny kompromis, postanawiając jedną połowę upiec, a drugą ugotować.

Tylko że gęsi nie czekały na koniec sporu i odleciały."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Starszy z dwu braci pozostawił młodszemu odziedziczone małe gospodarstwo i udał się do pewnego mędrca, aby wkroczyć na drogę wiodącą do oświecenia.

Po siedmiu latach powrócił do swojej wsi i odwiedził młodszego brata.

- Wybacz mi moją ciekawość, starszy bracie – rzekł młodszy – ale powiedz mi, proszę, co osiągnąłeś przez wszystkie te lata, które spędziłeś poza domem? Czy zbliżyłeś się choć trochę do swojego szczytnego celu?

- Chodź ze mną nad rzekę – powiedział starszy brat. – Coś ci pokażę.

Nad brzegiem rzeki zatopił się w krótkiej modlitwie, a następnie przeprawił się pieszo przez wodę.

Kiedy młodszy brat ocknął się ze swojego pełnego zdumienia podziwu, dał przewoźnikowi kilka groszy i poprosił, aby go przewiózł na drugi brzeg.

- To było naprawdę wspaniałe – powiedział, kiedy dobił do brata. – Ale wciąż jeszcze nie chce mi się wierzyć, starszy bracie, że te wszystkie lata surowych umartwień i medytacja świętych pism nic ci innego nie przyniosły jak tylko sztuczkę, która jest warta parę groszy."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Przez liczne wojenne wyprawy marszałek powiększał coraz bardziej terytorium swojego państwa, aż sięgnęło ono granic kraju najpotężniejszego władcy. Ten zaprosił zdobywcę na wspaniały bankiet.

Zamiast soczystej pieczeni i wybornych owoców gospodarz podał swojemu gościowi paterę pełną pereł i drogocennych kamieni.

- Ale przecież pereł i szlachetnych kamieni nie można jeść! – zawołał ze zdziwieniem marszałek.

- To mnie dziwi – odrzekł gospodarz. – Czyżby w twoim kraju nie jadło się klejnotów?

- Jem dziennie tylko dwa chleby i to nie zawsze. W każdym razie mnie to wystarcza.

- Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, w co absolutnie nie wątpię – powiedział z namysłem władca – to z pewnością te dwa chleby znalazłyby się także w twojej ojczyźnie. Dlaczego więc wyruszyłeś na podbój tylu krajów?"

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mędrzec pyta pewnego możnowładcę:

- Co wolisz: grzech, czy złoto?

- Wolę złoto – odpowiedział możnowładca.

- To dlaczego bierzesz ze sobą na tamten świat grzech, a złoto zostawiasz?"

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Czterej żebracy na czterech krańcach wioski przez cały dzień nastawiali przechodniom swoje żebracze miseczki. Kiedy nastał wieczór, każdy z nich udał się do pochyłej od wiatru chaty na skraju wsi, w której razem mieszkali. Wyczerpani z głodu przycupnęli wokół małego, dającego nikłe światło paleniska, ledwo rozpraszającego panującą ciemność.

Tego dnia pierwszy żebrak dostał tylko kawałeczek mięsa. Drugiemu dano do miseczki trochę jarzyn. Trzeci otrzymał parę przypraw, a czwarty miał kilka garści ryżu.

Tak więc, siedząc w półmroku swojej chaty, żebracy utyskiwali z powodu skąpej jałmużny i debatowali, jak ją spożytkować, aż w końcu jeden z nich zaproponował, by każdy wrzucił to, co otrzymał do wspólnego garnka, a w krótkim czasie będą mieć wyborną zupę, która każdego z nich dostatecznie nasyci.

Propozycja została przyjęta z zachwytem. Przynieśli wodę i garnek z wodą, powiesili nad paleniskiem. Po czym znów usiedli w krąg, czekając na wyśmienitą, gorącą zupę.

Pierwszemu żebrakowi przyszła do głowy myśl, że skoro inni włożą do garnka ryż, jarzyny oraz przyprawy, to on nie musi już przecież dodawać swojego małego kawałka mięsa. Dlatego zamierzał, w chwili gdy woda zacznie się gotować, tylko udawać, że wkłada mięso do garnka i zatrzymać je dla siebie.

Kiedy woda się zagotowała, postąpił, jak postanowił. Tak samo uczynił drugi żebrak ze swoimi jarzynami, trzeci ze swoimi przyprawami, a czwarty ze swoim ryżem i każdy mówił, że to, co miał, oddał na tę wyborną zupę.

We wsi opowiadają, że tej nocy w chacie żebraków podniósł się wielki krzyk i rozpętała zażarta kłótnia, kiedy zdjąwszy garnek z paleniska, zajrzeli do środka i stwierdzili, że poza gorącą wodą nic więcej w nim nie było."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Amerykański milioner podziwiał okazały trawnik ogrodnika z Oxfordu.

- Ma pan wspaniały trawnik. Szalenie bym chciał mieć taki sam u siebie w Chicago. Czy może mi pan dać jakąś wskazówkę?

Stary ogrodnik spojrzał na niego z uśmiechem i powiedział:

- Potrzebuje pan trochę tej dobrej naszej ziemi.

- Nie ma problemu – rzekł bogacz. – Zaraz dam polecenie, aby zaokrętowano kilkaset ton.

- I naturalnie naszych dobrych nasion – dorzucił ogrodnik.

- Oczywiście – powiedział milioner. – Każę kupić.

- Następnie musi pan zadbać o to, aby ziemia została równomiernie rozprowadzona i dobrze nawodniona – objaśniał ogrodnik. Kiedy nasiona zostaną już posiane, ziemię wałuje się. Poza tym konieczne jest dobre przycinanie. Przycinać i wałować trzeba wiosną i latem. Należy usuwać chwast, ziemię wzruszać i wałować, a potem znów przycinać trawę. I tak w kółko.

- A jak długo trzeba robić to cięcie, wzruszanie, wałowanie? – spytał Amerykanin.

- No cóż – powiedział z namysłem ogrodnik – jeżeli chce pan mieć naprawdę pierwszorzędny trawnik, to około dwustu lat wystarczy."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Malarz z indiańskiego plemienia Siuksów zjawił się na otwarciu wystawy swoich obrazów w tradycyjnym indiańskim stroju. Na szyi miał zawieszony naszyjnik z zębów, który robił na wszystkich duże wrażenie.

Pewna koneserka sztuki spytała Indianina, co też za zęby nosi wokół szyi i usłyszała w odpowiedzi, że naszyjnik jest zrobiony z zębów aligatora.

- Przypuszczam – powiedziała na to – że dla pana naszyjnik ten znaczy tyle, co dla nas naszyjnik z pereł.

- Niezupełnie – odrzekł Indianin – bo wyjęcie pereł z muszli ostrygi to nic wielkiego."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"W czasie wojny kilku oficerów domagało się zakwaterowania w klasztorze. Kiedy podano im to samo skąpe jedzenie, jakie mieli w zwyczaju jeść zakonnicy, jeden z oficerów uznał za stosowne oburzyć się. Był zdania, że również tu mogą oczekiwać uprzywilejowanego traktowania, do jakiego byli przyzwyczajeni.

- Czy wiecie właściwie, kogo macie przed sobą? – zawołał ze złością. – Jesteśmy żołnierzami. My oddajemy za ojczyznę nasze zdrowie i nasze życie, żebyście wy z resztą ludności mogli żyć w pokoju. A więc, proszę nas, z łaski swojej, lepiej traktować.

- A za kogo wy uważacie nas? - spytał cichym głosem opat. – My też jesteśmy żołnierzami. Ale my jesteśmy żołnierzami miłości. I w przeciwieństwie do was naszych zadaniem jest ratowanie wszystkich ludzkich istnień. Dlaczego więc mielibyśmy was lepiej traktować niż nas samych?"

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"W życiu nie ma absolutnego bezpieczeństwa – powiedział mędrzec. – I kiedy kto zbyt lękliwie zabiega o nie, to niewykluczone, że właśnie z tego powodu straci swe życie, jak o tym opowiada historia pewnego bojaźliwego namiestnika.

Namiestnik, który piastowany przez siebie urząd zawdzięczał jedynie swemu pochodzeniu, uchodził za człowieka podszytego strachem. Ciągle czuł się osaczony przez jakieś niebezpieczeństwa, wszędzie wietrzył podstęp oraz spiskowców. I jedynie kapitanowi swojej straży przybocznej miał odwagę się z tego zwierzać.

Książę sąsiedniego kraju w tej słabości namiestnika upatrywał dla siebie korzyść. Gdyby odniósł nad nim zwycięstwo w walce i wygnał go z kraju, mógłby połączyć oba terytoria i administrować nimi z korzyścią dla siebie. Jego władza oraz wpływy na dworze wzrosłyby wraz z wielkością jego prowincji. A więc zaczął zbroić się do walki.

Kiedy namiestnik otrzymał wiadomość, że wojska sąsiedniego kraju maszerują na podbój jego zamku, zgromadził do obrony wszystkich swoich żołnierzy, kazał podnieść zwodzony most i obsadzić forty. Sam schował się w swojej komnacie, ryglując i zamykając na klucz jej mocne dębowe drzwi.

Wkrótce wojska wroga natarły szturmem na mury obronne i wtargnęły na teren zamku. Kapitan straży przybocznej dostarczył te złe wiadomości trzęsącemu się ze strachu namiestnikowi. Ten wskoczył czym prędzej do dębowej skrzyni z grubymi żelaznymi okuciami i wydał kapitanowi następujące dyspozycje.

- Zamknij dobrze skrzynię na klucz. Ukryj ją w najdalszym zakamarku mojej komnaty. Zamknij następnie również drzwi wejściowe i schowaj gdzieś klucz, aby wróg nie znalazł go przy tobie.

Wtedy kapitan wykonał sumiennie wszystkie rozkazy swojego bojaźliwego pana. Po czym bronił się zaciekle przed nacierającym wrogiem i padł w walce. Klucze odkryto przypadkiem wiele lat później."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"W poniedziałki przychodził do starszej pani młody człowiek, który odbywał u niej swoją służbę cywilną.

- Dzień dobry – pozdrowił ją radośnie. – Jak się pani ma?

- Dobrze, nic mi nie dolega.

- To w takim razie wczoraj na pewno pni wychodziła? – spytał poborowy.

- Naturalnie. Byłam w kościele. Nawet dwa razy: Rano na mszy, a wieczorem na nabożeństwie.

- No, pani to zostanie prawdziwą świętą, jak tak dalej pójdzie. A jakie było kazanie?

- Dobre. Ten młody proboszcz zawsze ma dobre kazania.

- O czym mówił?

- O czym mówił? Zaraz, muszę pomyśleć.

- Zapomniało się, nieprawdaż? – droczył się młody człowiek.

- To było bardzo dobre kazanie – powiedziała starsza pani z naciskiem.

- Jestem tego pewien. A jaki tekst czytano na wieczornym nabożeństwie? – drążył dalej poborowy.

- Treści teraz nie pamiętam, ale jestem pewna, że tekst był z Ewangelii św. Jana. Zaraz sobie przypomnę.

Ubawiony tym młody człowiek z miną starego mądrego nauczyciela potrząsnął głową mówiąc:

- Znów się wszystko, moja młoda pani, zapomniało, co? Pytam się, jaki sens ma chodzenie w niedzielę dwa razy do kościoła, gdy w poniedziałek zapomina się już wszystkie te pobożne słowa. Dlaczego nie spędzi pani tego czasu jakoś miło w domu i…

- Czy uczyniłby mi pan przysługę? – spokojnie przerwała starsza pani jego docinki. – Niech pan weźmie ten stary kosz, podstawi go pod kran, naleje do niego wody i zaniesie do ogrodu, aby podlać róże.

Młody człowiek głośno się roześmiał.

- Nie nabierze mnie pani na to. Nawet za sto lat nie naczerpałbym tym koszem wystarczająco dużo wody. A gdybym go doniósł do ogrodu, nie byłoby w nim już ani kropli.

Starsza pani uśmiechnęła się.

- Może ma pan rację – powiedziała potulnie. – Może ma pan naprawdę rację, że w koszu nie zostałaby ani kropla wody, ale kosz byłby trochę czystszy."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"W nocy spadł pierwszy śnieg i pokrył całą okolicę grubą, białą pierzynką.

Dwaj chłopcy założyli się, który z nich przejdzie po bardziej prostej linii przez dużą łąkę do szkoły.

- Nie ma nic łatwiejszego! – powiedział pierwszy chłopiec i patrząc pod nogi, uważnie stawiał stopy. Jednak kiedy przebył prawie połowę drogi i podniósł głowę, spoglądając na swoje ślady za sobą, stwierdził, że przebiegały one po śniegu dużym zygzakiem.

- Pokaż, co ty potrafisz! – zawołał w stronę czekającego przyjaciela.

- Proszę bardzo. Nie ma nic łatwiejszego! – odkrzyknął przyjaciel i biorąc na cel bramę szkoły, z podniesioną głową brnął w jej kierunku po śniegu, aż do niej dotarł. Jego ślad przebiegał w prostej linii."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KROKODYL

 

Opowiem wam bajkę o krokodylu:

Przed laty tylu a tylu

Żył pewien krokodyl w Nilu.

Raz w miejscu upatrzonym

Zabił człowieka ogonem,

Ale zżarł tylko połowę,

A więc kończyny i głowę,

Tułów natomiast zakopał roztropnie

I powiedział: "To jutro się opchnie."

 

Bierzcie z niego przykład, dzieci,

Nie zjadajcie wszystkiego jak leci,

Lecz przy kąsku najsmaczniejszym

Pomyślcie o dniu jutrzejszym.

 

KUKUŁKA I DROZD

 

A oto jest nowa bajka,

Choć problem bynajmniej nienowy:

Kukułka podrzucała stale swoje jajka

Do gniazda pewnej drozdowej.

Całkiem więc naturalne, że drozd

Dziwił się później ogromnie:

"Trudno to zrozumieć wprost,

Że stale mam pisklęta niepodobne do mnie.

Ha, niewierna małżonka zdradza mnie z amantem!"

Rzekł - i puścił drozdową kantem.

 

Tak to, dzieci, z wami bywa:

Wasza matka nieszczęśliwa,

Wzór wierności, w cnocie pości,

A słyszy, że jesteście podobne do gości.

 

OWIECZKA I WILK

 

Owieczka zaprosiła wilka na śniadanie.

Wilk był głodny niesłychanie,

Bo o pustym żołądku zwykle się wałęsa.

Dań jest dużo. Patrzy na nie...

Cóż to? Jarskie każde danie,

Ale ani kęsa

Mięsa!

Wilk zawahał się troszeczkę

I - zjadł gościnną owieczkę.

 

Uczcie się, kochane dzieci:

Gdy ciocia raczy was marchewką z groszkiem,

A wam się marzy kotlecik,

Zjedzcie ciotunię jaroszkę.

 

OSIOŁ I KOŃ

 

Osioł zadręczał konia oślą serenadą.

Koń początkowo uśmiechał się blado,

Ale osioł ryczał tak fałszywie,

Że konia aż darło w grzywie.

Rżał więc zniecierpliwrony: "Czy nie ma sposobu

Na to, żeby nas obu

Nie uwiązywano do jednego żłobu?"

Rżał, prychał, aż go w końcu taka złość poniosła,

Że zadnią nogą kopnął niesfornego osła.

 

Kto z tą bajką się uporał

Może z niej wyciągnąć morał:

Koń to jest szlachetne zwierzę,

Niech więc każde dziecko z konia przykład bierze.

 

WILK I GĄSKA

 

Wilk pewien, przystojny i młody,

Poznał gąskę niezwykłej urody.

Kręcił się przy niej zawzięcie

I wciąż przynosił w prezencie

Świętojańskie robaczki

I grylażowe raczki,

Marcepanowe grzybki,

Złote i srebrne rybki,

Czekoladowe żabki

I śmietankowe babki.

Raz, kiedy spotkał gąskę,

Podał jej bzu gałązkę

I tak przemówił grzecznie:

 

"Będę cię kochał wiecznie

I z tobą się ożenię,

Bo jesteś jak marzenie,

Jesteś jak biała chmurka

W swoich powiewnych piórkach,

A zgrabna niczym sarna,

A jaka gospodarna!

Wyznaję to prosto z mostu,

Że gdy widzi się twoje zalety,

Chciałoby się ciebie zjeść po prostu!"

 

No - i zjadł ją. Miał dobry apetyt.

 

KOKOSZKA I ORZEŁ

 

Choć to się przyrodnikom wyda dziwne troszkę,

Pewien orzeł poślubił kokoszkę.

Kokoszka mężem była zachwycona,

Tuliła go, karmiła jak najczulsza żona,

A kiedy nieraz głowę na jej piersi złożył,

Mawiała z dumą: "Orzeł jesteś! Orzeł!"

 

Lecz sielanka mieszczańska wkrótce mu obrzydła,

Orli duch dnia pewnego wstąpił w orle skrzydła

I kiedy sen kokoszkę przypadkowo zmorzył,

Chyłkiem opuścił kurnik i frunął w obłoki.

Kokoszka, zobaczywszy jego lot wysoki,

Powiedziała z niesmakiem: "Nie! To nie był orzeł!"

 

OSIOŁ I WIELBŁĄD

 

Był sobie raz osioł-garbus,

Co miał garb wielki jak arbuz.

Kogoś więc o podobnym szukając wyglądzie

Upatrzył sobie w Zoo małżeństwo wielbłądzie.

Wielbłądzica spojrzała na niego przez kraty

I rzekła do swego wielbłąda:

Czy widzisz tego osła, co się nam przygląda?

Mógłby mi się podobać, ale jest garbaty!"

 

KUKUŁKA I JASKÓŁKA

 

Kukułka namówiła raz pewną jaskółkę,

Żeby zawarła z nią autorską spółkę.

Podrzuciła jej tedy jajko swe do gniazdka,

Mówiąc: "Wysiedź je. Będzie powiastka."

Wylęgło się więc pisklę i w puchu podściółki

Czubek w czubek podobne było do kukułki.

Jaskółce na ten widok z żalu pękło serce,

A kukułka, lecąc w knieję,

Powiedziała: "Patrzcie, tak się zawsze dzieje,

Gdy świetny temat dać byle fuszerce!"

 

ŻYRAFA

 

Pewien uczony

Okropnie roztargniony

Szukał dla siebie żony.

 

A szukając popełnił gafę,

Bo kiedy spotkał żyrafę,

Oświadczył jej przez roztargnienie:

"Chętnie się z panią ożenię."

 

Mówili mu ludzie: "A fe!

Jak można brać za żonę żyrafę?"

A on odpowiedział: "Kochani,

Spójrzcie, jaką ma szyję,

Takie szyje malował tylko Modigliani,

Nie widziałem czegoś podobnego jak żyję!"

Szeptał do niej: "Być może się spietrasz,

Bo w mieszkaniu mam zbyt mały metraż,

A poza tym nie zmieścisz się w windzie,

Więc na razie zamieszkamy gdzie indziej."

 

W tym celu

Udali się do hotelu,

Ale portier formalista i tetryk

Zażądał od nich metryk.

 

Uczony rzekł: "Przyjacielu,

Wiesz chyba, że nie potrafię

Wyrobić metryki żyrafie.

Masz tu stówę i wpisz, że to zebra..."

 

Ale portier łapówek nie brał.

Zostali wię bez dachhu nad głową.

 

Jeśli chcieć do tej sprawy podejść naukowo,

Można by, unikając wszelkich mielizn i raf,

Powiedzieć, że na żony nie bierze się żyraf.

Bo choć żyrafa ma najdłuższą szyję -

Nie samą szyją się żyje.

 

PIES, ŚWINIA I OSIOŁ

 

We wsi na brzegu Odry

Mieszkał gospodarz niedobry

Choć nie znał, co to bieda,

Innym nigdy nic nie dał,

Nie tylko łyżki strawy,

Lecz nawet wiązki trawy,

Nawet skrawka rogoży.

Zwierzęta głodem morzył,

Aż gorszyli się ludzie.

 

Psa trzymał w brudnej budzie,

Świnia z głodu zgłupiała,

Osioł przez rok bez mała

Dostawał sieczkę zgniłą,

Tak im się podle żyło.

 

Raz po raz ludzie wokół

Mówili ze łzą w oku,

Bo któż by szczędził łez:

- Co ten człowiek wyczynia?

Pies jest brudny jak świnia,

Świnia głupia jak osioł,

Osioł głodny jak pies! -

Aż zwierzęta się wściekły

I gdy świt jeszcze siniał

Rzekły: - Bodajbyś sczezł! -

Po czym razem uciekły -

Więc pies brudny jak świnia,

Świnia głupia jak osioł,

Osioł głodny jak pies.

 

Biegły dniem, biegły nocą,

Ale dokąd i po co,

Mało kto dziś pamięta.

Uciekały zwierzęta,

Jakby ugryzł je giez,

Biegły aż do Zbąszynia -

Więc pies brudny jak świnia,

Świnia głupia jak osioł,

Osioł głodny jak pies.

 

A w Zbąszyniu starosta,

Gdy je w ręce swe dostał,

Psa stróżować nauczył,

Świnię pięknie utuczył,

Osła zaprzągł do bryczki

I przemierzał uliczki

W niedzielne popołudnie,

Gdy w mieście jest najludniej.

 

Zwierzętom odtąd życie

Upływa w dobrobycie.

A jednak czy myślicie,

Że jest im dziś weselej?

 

Gdybyście sprawdzić chcieli,

Pojedźcie do Zbąszynia,

Bo to już bajki kres

O psie brudnym jak świnia,

Świni głupiej jak osioł,

Ośle głodnym jak pies!

 

Brzechwa

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

specjalnie dla anastel

 

"Kiedy budowano kolońską katedrę, któregoś dnia przybył na plac budowy jakiś człowiek. Chodził po niej, wszystkiemu się przyglądał z zaciekawieniem, po czym spytał jednego z robotników, co tu robi.

- Ciosam kamienie – brzmiała mrukliwa odpowiedź kamieniarza, który nawet na moment nie oderwał oczu od swojej pracy.

- A ty co robisz? – spytał obcy innego robotnika.

- Zarabiam tyle pieniędzy, ile się tylko da – odrzekł robotnik.

Zwiedzający poszedł dalej i spytała trzeciego robotnika, który właśnie dźwigał na ramionach kamienny głaz, jaką wykonuje pracę.

Kreśląc wolną ręką szeroki krąg ponad placem budowy, robotnik powiedział:

- Pomagam, mój panie, budować katedrę."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bajeczki dla Lejdi Szarlot :)

 

"Trasa nowej szosy dawno została wytyczona. Jednak poprowadzenie jej odcinka w pobliżu pewnej małej miejscowości zostało uniemożliwione przez duży głaz. Planiści zadecydowali, że najbardziej korzystnym cenowo rozwiązaniem będzie krótki tunel. Okoliczni mieszkańcy przyzwyczaili się już do trwającego od wielu dni hałasu trąbek sygnałowych i ogłuszającego huku detonacji.

Robotnicy budowlani byli doświadczonymi ludźmi, dla których prace detonacyjne stanowiły codzienność. Główny specjalista wypełniał wywierconą dziurę dynamitem, po czym dawał sygnał do schronienia się w bezpiecznym miejscu. Nigdy nie było wypadku. Jednak pewnego dnia stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Właśnie przebrzmiał ostrzegawczy sygnał, wszyscy wycofali się w bezpieczne miejsce, lont palił się i za moment należało spodziewać się eksplozji, kiedy nagle robotnicy zobaczyli ku swemu przerażeniu małe dziecko biegnące w stronę, gdzie miało dojść do detonacji.

Nieświadome grożącego mu niebezpieczeństwa, pochyliło się beztrosko, by podnieść z ziemi kolorowy kamyk. Stojący w kryjówkach mężczyźni w panice wołali dziecko i dawali mu znaki rękoma, lecz ono w odpowiedzi na to tylko radośnie im pomachało. Nikt z mężczyzn nie zrobił w kierunku dziecka ruchu, by mu przyjść z pomocą, tak jakby przerażenie sparaliżowało im nogi. Każdy z nich wiedział bowiem, że nie byłoby już dla nich drogi powrotnej. Grożące nieszczęście wydawało się nieuniknione.

I gdyby w porę nie nadeszła matka dziecka, zostałoby ono śmiertelnie przywalone masami gruzu. Natychmiast zorientowała się w sytuacji i dokonało czegoś, co w takich okolicznościach może dokonać tylko matka. Uklękła i uśmiechając się otworzyła szeroko ramiona, a dziecko podbiegło do niej.

Kiedy huk eksplozji rozerwał zalegającą ciszę, dziecko było już bezpieczne w ramionach matki."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

Pewien człowiek zakończył swoją wędrówkę po ziemskim padole, a może tylko to mu się śniło?

Jedno tylko wiadomo, że przeniósł się w zaświaty, do całkiem innej rzeczywistości.

Tam, w zaświatach, jak to zwykle w tej pozaziemskiej rzeczywistości bywa, został przyjęty przez Dobrego Ducha.

Dobry Duch zaprosił go najpierw do wielkiego, wspaniałego pomieszczenia, w którym na środku stał ogromny kocioł, a ponad nim unosiła się niebiańska woń smakowitego jedzenia.

Wokół tego kotła tłoczyli się obszarpani, wynędzniali ludzie.

Poszturchiwali się nawzajem, przepychali i krzyczeli na siebie, bo każdy chciał nabrać jak najwięcej jadła, a mógł to zrobić tylko przy pomocy długiej, przytwierdzonej do ręki łyżki.

Łyżka była jednak tak długa, że nawet przy największym wysiłku trudno nią było trafić do ust – zarówno tym najbardziej zręcznym, jak i tym najsprytniejszym, czy najbardziej wytrwałym; wszystkim!

- „To jest piekło!” - powiedział człowiek.

„-Nie mylisz się – odrzekł Dobry Duch - to jest piekło! Ale chodź za mną dalej.”

Po krótkim marszu dotarli do wielkiego, wspaniałego, i bardzo podobnego do poprzedniego, pomieszczenia, w którym na środku także stał ogromny kocioł, a wokół unosiła się niebiańska woń wspaniałego jedzenia. A ponadto, jakby z oddali, słychać było miłe dla ucha dźwięki pięknej muzyki.

Tam też zgromadziło się dużo ludzi. Wyglądali oni jednak na dobrze odżywionych i zadowolonych.

Każdy z nich miał przytwierdzoną do ręki długą łyżkę.

Łyżka była tak długa, że nawet przy największym wysiłku trudno nią było trafić do ust.

W pewnym momencie człowiek zobaczył dwie kobiety, które spokojnie podeszły do kotła. Każda z nich zanużała w kotle swoją łyżkę i karmiła ... drugą!

„To jest niebo” – pomyślał z radością.

Dobry Duch uśmiechnął się w milczeniu do jego myśli.

 

Autor nieznany

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Vampi, wszystkie sa dla Ciebie :)

 

"Żebrak puka do klasztornej bramy i prosi o rozmowę z opatem. Furtian nie chce wpuścić obdartusa, oferując mu jedynie chleb oraz wodę. Jednak żebrak obstaje przy swoim i dzięki nieustępliwości zostaje w końcu poprowadzony do opata.

Przybywszy do niego, nadstawia mu swoją miseczkę i pragnie, aby ten napełnił ją monetami. Opat jest wielce oburzony z powodu nadmiernie wygórowanego życzenia żebraka, a poza tym twierdzi, że miseczka jest zbyt duża. Jednak żebrak nie ustępuje, bo przecież w końcu, jak mówi, intencją klasztoru jest wspomaganie potrzebujących.

Po długiej wymianie słów opat każe napełnić miseczkę żebraka po brzegi monetami, aby wreszcie pozbyć się natręta.

Żebrak trzymając w rękach miseczkę pełną pieniędzy, jest bezgranicznie szczęśliwy. Nie posiadając się z radości, wysypuje całą jej zawartość pod stopy opata i woła zachwycony:

- Od dawna już było moim największym życzeniem, by złożyć na twój klasztor ofiarę. Ale ponieważ ja, nędzny biedaczyna, nic nie miałem do dania, postanowiłem pieniądze na ten cel wyżebrać od ciebie samego."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jedna bajeczka dla Vampi i dwie dla Lejdi Szarlot

 

"Mistrz spytał ucznia, który do niego przyszedł:

- Czego tu szukasz?

- Szukam u ciebie drogi do oświecenia – odrzekł uczeń.

- Dlaczego szukasz u mnie? – spytał mistrz. – Masz swoją własną skarbnicę mądrości. Dlaczego szukasz na zewnątrz?

Uczeń zawołał zdziwiony:

- Ja miałbym mieć skarbnicę mądrości? Powiedz mi, gdzie jest ta moja skarbnica?

- Twoją skarbnicą jest to, o co pytasz – odparł mistrz. – Otwórz ją i korzystaj z jej skarbów."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mistrz napomniał swoich uczniów słowami:

- Chcieć wypowiadać się na temat Boga po lekturze świętych pism jest taką samą naiwnością i niedorzecznością jak opisywanie miasta, kiedy widziało się je tylko na mapie o małej skali."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Wśród uczniów mistrza rozgorzał spór, który z nich jest najbardziej pobożny. Mistrz przysłuchiwał się temu jakiś czas, po czym powiedział cichym głosem, którego jednak nie sposób było nie usłyszeć:

- Żaden z was nie jest pobożniejszy od naszego sąsiada.

Uczniowie zamilkli. Następnie najbardziej głośny spośród nich ośmielił się zauważyć:

- Ależ on co najwyżej rano wymamrocze Boże imię. Potem pracuje przez cały dzień na polu i może jeszcze raz je wymamrocze, gdy wieczorem idzie zmęczony do łóżka. Dlaczego zatem miałby ten chłop być bardziej pobożny niż my, którzy co dzień godzinami medytujemy i modlimy się.

Wówczas mistrz wziął miseczkę, napełnił ją wodą i nakazał przemądrzałem uczniowi okrążyć wraz z nią dziesięciokrotnie drzewo, pod którym siedzieli.

Uczeń obszedł dziesięć razy drzewo bez uronienia choćby jednej kropli wody. Pewny zwycięstwa, oddał mistrzowi miseczkę, ten zaś spytał go, jak często podczas okrążania drzewa myślał o Bogu.

- Jakże miałem myśleć o Bogu, skoro całą moją uwagę skupiłem na tym, by nie wylać ani jednej kropli wody.

Mistrz rzekł na to:

- Ta miseczka z wodą tak bardzo zaprzątnęła twoją uwagę, że zapomniałeś o Bogu. I masz czelność porównywać się z owym chłopem, który modli się dwa razy dziennie, chociaż ciążą na nim trud pracy i znój życia?!"

 

Norbert Lechleitner

Edytowane przez arkad
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zrozum to jedno – powiedział mędrzec. – Kto to jedno pojmie, pojmie wszystko. Zera stają się milionami, gdy stoją za jedynką. A jeśli się jedynkę zabierze, nie zostaje nic.

Tak zatem wszystkie zera mają wartość tylko w odniesieniu do jednego. Ono jest na pierwszym miejscu, potem zera, które w przeciwnym wypadku są bez znaczenia. Najpierw Bóg, potem świat."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

Wkrótce po narodzinach braciszka mała Sachi poprosiła rodziców, by pozwolili jej pozostać sam na sam z bobasem.

Rodzice obawiali się, że dziewczynka, jak większość czterolatków, czuje się zazdrosna i może uderzyć lub wytarmosić maleństwo, toteż się nie zgodzili.

 

Sachi jednak nie okazywała najmniejszych oznak zawiści. Opiekowała się czule niemowlakiem, a jej nalegania, by pozostawiono ją samą z braciszkiem nasiliły się. Rodzice postanowili więc pozwolić jej z nim zostać. Wniebowzięta z radości udała się zaraz do pokoju brata i zamknęła za sobą drzwi. Uchyliły się jednak troszeczkę - dość, by zaintrygowani rodzice mogli zajrzeć do środka i podsłuchać. Zobaczyli, jak Sachi podchodzi cichutko do łóżeczka brata, nachyla się nisko nad jego twarzyczką i szepcze:

 

- Malutki, powiedz mi, jak pachnie Bóg. Zaczynam zapominać...

 

Dan Millman

 

***

 

"Pogrążony w głębokiej zadumie uczeń siedział już od wielu godzin pod cienistym drzewem. W końcu podszedł do niego mistrz i spytał, jakie zmartwienie ciąży mu na sercu, że tak bardzo szuka odosobnienia.

- Dumam nad pytaniem, jak mam dobrze przeżyć życie, bez konieczności pójścia do klasztoru, aby móc się oprzeć niebezpieczeństwom tego świata – powiedział uczeń.

- Przyjrzyj się łodzi tam na rzece – odrzekł mistrz. – Łódź musi być w wodzie, ale woda nie może być w łodzi. Kto ma za cel Boga, może jak najbardziej żyć w świecie, ale świat nie może żyć w nim."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Mędrzec spotkał ascetę, który był bardzo dumny z umiejętności wykorzystywania sił czerpanych z ćwiczeń jogi. Poprosił on mędrca o dotrzymanie mu towarzystwa i rozmawiali na temat odmiennych dróg, którymi kroczyli, by dojść do oświecenia.

Gdy tak dyskutowali, przeszedł obok nich słoń i mędrzec spytał ascetę:

- Czy możesz siłą woli zabić słonia?

- Oczywiście, że mogę – powiedział asceta. Podniósł lewą rękę, poruszył niesłyszalnie ustami i słoń głośno rycząc, runął na ziemię, po czym zdechł.

- Jestem pod dużym wrażeniem twojej cudownej siły, którą uzyskałeś. – Ale myślę, że skoro masz moc zabijania, to jesteś też władny przywrócić słonia do życia.

- Ależ oczywiście, mogę również sprawić, by znów ożył – powiedział asceta. Uniósł prawą rękę, pomruczał tajemnicze słowa i rzeczywiście: słoń powrócił do życia. Podniósł się jeszcze trochę zamroczony, a następnie oddalił się truchtem.

Mędrzec chwalił cudowną moc ascety:

- To rzeczywiście coś wyjątkowego. Nigdy jeszcze nie spotkałem człowieka, który siłą swojej woli potrafi zabić słonia i przywrócić go znów do życia. Ale zdradź mi jeszcze jedno: Co tym zyskałeś? Czy zbliżyłeś się tym choć odrobinę do pełni poznania?

Tym pytaniem mędrzec pożegnał się z ascetą, który na te słowa popadł w zadumę."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mędrzec pokazując na swoje serce, miał zwyczaj mawiać:

- Co ktoś ma w środku, to i na zewnątrz. Kto nie znajduje Boga w swoim wnętrzu, to nie znajdzie Go również poza nim. Kto Go jednak dostrzeże w świątyni swego serca, ten rozpozna Go też w świątyni świata."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mędrzec powiedział do człowieka, który zazdrościł swojemu sąsiadowi sukcesu i bogactwa:

- Zawiść nie tylko czyni cię chorym, jest ona przy tym zupełnie bezsensowna, bo każdy człowiek przeznaczony jest albo do raju albo do piekła. Jeśli dostanie się do nieba, to wszystko tam otrzyma. Dlaczego w takim razie zazdrościsz mu tego niewiele, co posiada tu na ziemi? Ale jeśli pisane jest mu piekło, to wtedy tym bardziej nie masz powodu zazdrościć mu tego, co ma, do czasu, gdy dosięgnie go jego okropny koniec."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Pewien bogacz przechwala się swoimi posiadłościami i luksusem, którym się otacza.

- Jeżeli zamkniesz oczy – mówi na to mędrzec – czuwając lub śpiąc, to nic nie widzisz z tego, co posiadasz. Jak więc możesz być dumny z posiadania czegoś, co znika, jak tylko zamkniesz oczy."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Kiedy król cwałował przez miasto, wszyscy jego mieszkańcy kłaniali mu się na klęczkach w pyle ulicy, chyląc do ziemi głowy. Tylko jakiś obcy przybysz w łachmanach szedł swoją drogą z wysoko podniesioną głową, jakby zachowanie miejscowych nic go nie obchodziło.

Król podjechał na koniu do mężczyzny i zażądał wyjaśnień:

- Powiedz mi, nietutejszy człowieku, zdający się nie widzieć potrzeby okazania mi szacunku, chociaż odziany jesteś tylko w parę łachmanów: Kto z nas dwu ma lepiej, ty, czy ja?

- Wprawdzie ty odziany jesteś w złoto – odpowiedział mężczyzna – ale trapi cię ślepota. Kto bowiem sam siebie wywyższa, ten nic nie zrozumiał. Nie mam nawet cienia wątpliwości, że ja mam tysiąc razy lepiej niż taki człowiek jak ty. Twoja pieska żądza opanowała twoją ślepą duszę. Zniżyła cię ona do poziomu osła. Panuje nad tobą, trzyma cię w ryzach i kieruje twoją głową, tak jak jej się podoba. Niczym niewolnik czynisz wszystko to, co chce. Jesteś tylko nic nieznaczącym człowiekiem.

W przeciwieństwie do ciebie znam tajemnicę serca. Moją pieską żądzę uczyniłem moim osłem, na którym jeżdżę i którym kieruję. Natomiast twój pieski pan, którym jest twoja żądza, opanował cię. Uczyń go swoim osłem, jeśli nie chcesz być dłużej jego osłem."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Dawno temu żył sobie szczęśliwie w małym domku na zielonym wzgórzu chłopczyk. Całkiem niezmącone to jego szczęście jednakże nie było, ponieważ istniało coś, czego ponad wszystko pragnął.

Co wieczór siedział na schodach przed domem i z łokciami na kolanach oraz głową wspartą na dłoniach nie odwracał oczu od domu po drugiej stronie rozległej doliny, którego okna migotały ku niemu złotem. Dom ten całkowicie zawładnął jego fantazją i wyobrażał sobie, jaki to musi być nieprawdopodobnie wspaniały pałac, skoro jego okna iskrzą tak jak złoto. Śnili mu się też jego domownicy. Mieszkając w tak cennym domu, musieli być szlachetnie urodzonymi ludźmi i niczego goręcej nie pragnął, jak tylko tego, by się u nich znaleźć.

Pewnego dnia nie mógł się już dłużej oprzeć swojemu tęsknemu pragnieniu. Zamiast, jak każdego ranka, pójść do szkoły, postanowił udać się do domu ze złotymi oknami.

Szedł wiele godzin, aby dotrzeć do swojego tajemniczego celu: zboczem w dół, jarem, a następnie łąkami. Około południa usiadł pod drzewem, zjadł swoją szkolną kanapkę i niechybnie zapadłby ze zmęczenia w sen, gdyby nie ptaki w konarach, które nie pozwalały mu zasnąć. Jednak jego wypoczynek musiał trwać trochę dłużej, niż przypuszczał, bo zaczęło już zmierzchać, kiedy wreszcie wspiął się po przeciwległym zboczu i dotarł do upragnionego celu swojej wędrówki. Ale jakże był rozczarowany, kiedy zamiast wyśnionego pałacu ze złotymi oknami zastał tylko zwykłą chłopską chatę. Jej okna zaś nie miały złotych szyb, lecz całkiem zwyczajne szkło.

W domu tym mieszkało dwoje starych ludzi, którzy serdecznie przyjęli wyczerpanego chłopca. Ze smutkiem potrząsali głowami, gdy mały wędrowiec opowiadał im o swoich snach i marzeniach oraz o swoim ogromnym rozczarowaniu. Po gorącej zupie z grubą pajdą chleba położyli chłopca we wspaniale pachnącym łóżku, gdyż było już zbyt późno, aby wracał do domu.

Chłopczyk przebudził się wcześnie rano. Z początku nie wiedział wcale, gdzie się znajduje, lecz po chwili przypomniał sobie wydarzenia minionego dnia. Wstał, podszedł do okna i kiedy odsunął zasłonę, dokonał cudownego odkrycia. W oddali, na wzgórzu po drugiej stronie doliny stał również dom, którego okna błyszczały i skrzyły jak szczere złoto, tak pięknie, jak tego jeszcze nigdy w życiu nie widział.

Ale prawdziwe wzruszenie ogarnęło go dopiero wówczas, gdy pojął, że patrzy na własne okna i nie posiadał się ze szczęścia, kiedy powrócił do swojego domu ze złotymi szybami."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Życie może być tylko na tyle piękne, na ile jest się w stanie to dostrzec – rzekł mędrzec i opowiedział o człowieku, który pokonywał drogę na ośle.

Po pewnym czasie minął go jeździec na szlachetnym koniu. „Ten może pozwolić sobie na wspaniałego konia, gdy tymczasem ja muszę zadawalać się osłem”, pomyślał trochę z zawiścią.

Wkrótce potem nadszedł z naprzeciwka człowiek, który stękając i pocąc się, pchał obładowany wózek. „Ach, ten biedny człek musi się tak męczyć – powiedział do siebie – gdy ja mogę sobie pozwolić przynajmniej na osła.”"

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Dwaj mężczyźni razem wzrastali i byli od szkolnych lat zaprzyjaźnieni, bo obu łączyła wielka pasja: futbol. W każde sobotnie popołudnie spotykali się na stadionie, gorączkowali się wraz ze swoim klubem grą, a po meczu rozmawiali o nim w swojej knajpce. Naturalnie znali wszystkich zawodników i pozycje w tabelach każdego sezonu. Nie było meczu, który by opuścili.

Prawie nie było, gdyż w którymś sezonie nie poszli na siedem spotkań. Zdarzyło się to w tym roku, kiedy jeden z nich ciężko się rozchorował. Zamiast iść samemu na mecz i opowiedzieć o nim potem choremu, zdrowy pozostawał ze swoim przyjacielem, siedział przy jego łóżku i rozmawiali o szczytowych okresach oraz porażkach swojego klubu.

Chory nie wyzdrowiał i wkrótce potem zmarł, a jego przyjaciel powiedział jakiś czas później:

- Widziałem wiele dobrych meczy, Widziałem kilka wybitnych meczy. Ale największą przyjemność sprawiły mi te mecze, na które nie poszedłem."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Król ma w czasie podróży ogromne pragnienie. Zabrane zapasy wody wyczerpały się. Pewien wielce mądry człowiek z jego świty mówi do niego:

- Gdybyś teraz, podczas tej podróży, nie znalazł jeszcze przez dziesięć dni źródła, to czy oddałbyś za jeden kubek świeżej wody połowę swojego królestwa?

- Tak, uczyniłbym to – odpowiada król.

- A gdyby się okazało, że twoje usta i twoje gardło są tak wyschnięte, że potrzebujesz pomocy lekarza, aby móc się napić, to czy wówczas dałbyś lekarzowi drugą połowę swojego królestwa?

- Tak, również to bym uczynił – przytakuje król.

- To nie przywiązuj swojego serca do królestwa, które warte jest jedynie jeden kubek wody."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mędrzec mówi:

- Często żałowałem, że się odzywałem. Ale nigdy nie musiałem żałować, że milczałem.

Jedna z podstawowych prawd składa się z dziesięciu części. Pierwsza z nich, to: mało mówić. Dziewięć pozostałych to: milczeć.

Aby prowadzić uczone dysputy na temat nauki i mądrości, nie potrzeba wiele rozumu. Ale nieskończenie wiele rozumu potrzebuje uczony, aby milczeć."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Wszystkie przewodniki polecały tę położoną idyllicznie w zatoce wioskę w formie wskazówki tylko dla wtajemniczonych, ściągając do niej w ten sposób całego gromady gości. Siedząc na restauracyjnych tarasach i w ulicznych kawiarniach napawali się oni wspaniałym widokiem na morze, chwalili sobie jego świeżo złowione owoce, delektowali się wytrawnym winem z okolicznych winnic i przez parę godzin byli przekonani o tym, że dobre życie jest tu zadomowione na stałe. Nie raczyli przy tym dostrzec ogromnej pracy miejscowych rodzin, które dogadzając turystom, ciężko harowały w letnim skwarze. Tubylcy się jednak nie skarżyli. Byli radzi, że ich mała miejscowość zyskała pewną sławę, zapewniając im w lecie dochody pozwalające przeżyć pozostałe miesiące w roku. A od czasu, kiedy autor pewnego przewodnika uznał, że należy o tym miejscu umieścić jakąś oryginalną brzmiącą wzmiankę, nawet tamtejszy wiejski idiota stał się znany daleko poza granicami swojej wsi i pozyskał w ten sposób źródło utrzymania.

Ów przewodnik donosił mianowicie, że wieś ta jest romantyczna, okoliczne widoki są wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ceny tak korzystne, że nawet Mirco, wiejski idiota, woli przyjmować monetę o nominale 25 niż 50 para, jako że jest większa od tej mającej wartość pół dinara.

Zatem wielu gości, wypróbowawszy najpierw zalety kuchni, wystawiało żartem na próbę także i Mirco. Zawsze można go było spotkać w pobliżu restauracji i gdy któryś z gości przywoływał go słowami: „Hej, Mirco, chodź no tu!”, podawał mu dwie różne monety do wyboru, po czym wybuchał śmiechem, a Mirco głupkowato szczerzył zęby, to znajdowali się zaraz i inni goście chcący poddać go tej samej próbie. I było pewne, że wiejski idiota weźmie za każdym razem dużą monetę, mającą jedynie połowę wartości monety mniejszej.

Miejscowi uśmiechali się przy tym pod nosem. Bowiem w zimie, kiedy nie było urlopowiczów, a mężczyźni z wioski raczyli się szklaneczką wina, stawiając ją także i Mirco, właściciel gospody spytał go, dlaczego przyjmuje zawsze monetę o mniejszym nominale, skoro tak samo łatwo mógłby otrzymać tę drugą o dwa razy większej wartości.

- Bo – odrzekł Mirco, biorąc do ust spory haust wina – taki głupi to ja znów nie jestem, żebym przyjmując cenniejszy pieniądz, miał sobie popsuć cały interes. Zamiast dwóch monet do wyboru nie zaoferowano by mi potem nawet jednego para."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mędrzec został zaproszony na przyjęcie do domu pewnego bogatego człowieka. Kiedy jednak przybył tam o umówionej porze, pan domu przyjął go wielce wzburzony. Mędrzec nie mógł się zorientować, co było tego przyczyną, a tym bardziej nie rozumiał, dlaczego gospodarz właśnie na niego zgrzytał zębami i ciskał przekleństwami.

Mędrzec mimo wszystko uprzejmie pozdrowił rozłoszczonego mężczyznę i spytał go:

- Powiedz mi, czy często przyjmujesz w swoim domu gości?

- Ależ naturalnie! Uwielbiamy przyjmować gości i praktykować gościnność.

- A jak się zazwyczaj do tego przygotowujecie?

- Przyrządzamy wyśmienite potrawy, serwujemy wyborne wina, wyjmujemy elegancki obrus oraz wytworną zastawę i stawiamy piękne kwiaty.

- A co robicie, gdy gościom nagle coś wypadnie i nie mogą skorzystać z zaproszenia?

- Cóż, wówczas cieszymy się, bo sami wszystko zjadamy.

- Tym więc razem mnie zaprosiłeś na kolację, ale przyjąłeś bardzo niegrzecznie. Nie chcę jednak odpłacać ci pięknym za nadobne, bowiem niegrzeczności nie można pokonać niegrzecznością, a nienawiści - nienawiścią. Tu może pomóc jedynie wielkoduszność i dlatego też chcę ci sprawić radość: ponieważ po tym niegościnnym powitaniu nie mogę przyjąć twojego zaproszenia, możecie wszystko zjeść sami."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:))))

 

"Omar był przemytnikiem. Każdy w obszarze granicznym to wiedział. Tylko że nigdy nie można go było przyłapać na gorącym uczynku. Kiedy Omar raz po raz przybywał ze swoim obładowanym osłem na granicę, celnicy jak najskrupulatniej przeszukiwali jego kosze i odzież. Ale z reguły znajdowali tylko parę daktyli i górę słomy, którą porządnie przetrząsali, nie dostrzegając w niej jednakże nic niedozwolonego.

- Poczekaj no, bratku, już my cię złapiemy – pomrukiwali ponuro, kiedy go, jak zwykle, przepuszczali. Omar tymczasem był coraz bogatszy, co jeszcze bardziej podsycało ich ambicję przyłapania go na domniemanym procederze. Nikt bowiem nie potrafił sobie inaczej wytłumaczyć, skąd brał pieniądze na tak dostatnie życie.

Kiedy Omar zarobił dostatecznie dużo pieniędzy, przeniósł się do sąsiedniego kraju, wybudował duży dom ze wspaniałym ogrodem i żył szczęśliwie.

Pewnego dnia w swojej nowej ojczyźnie spotkał w kawiarni jednego z celników, którzy zawsze poddawali go jak najdokładniejszej kontroli.

- Teraz, gdy już jestem na emeryturze, a zresztą po tej stronie granicy nie mogę ci nic zrobić, możesz mi chyba wyjawić, co wówczas przemycałeś – poprosił go celnik.

- Osły – rzekł Omar."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Chłop i piekarz zawarli umowę: chłop nabywał u piekarza chleb, a piekarz u chłopa masło. Produkty miały być dostarczane w trzyfuntowych kawałkach. Ten wymienny handel funkcjonował od lat bez zakłóceń.

Po czym ni z tego, ni z owego piekarz nie mógł pozbyć się podejrzenia, że osełki masła nie ważą już tyle, co dawniej. Położył więc jedną sztukę na wagę i co stwierdził? Brakowało przynajmniej pół funta. I to nie tylko w przypadku tej jednej, lecz wszystkich trzech sztuk z ostatniej dostawy.

Rozgniewany udał się do chłopa i oskarżył go o oszustwo. Chłop jednak nie poczuwał się do winy, mówiąc, że od lat wszystko robi tak samo.

- Spotkamy się przed sądem – zawołał z wściekłością piekarz i udał się czym prędzej do sędziego, by złożyć na chłopa skargę.

Sędzia kazał sprowadzić oskarżonego na przesłuchanie.

- Cieszy mnie twoje opanowanie, ale z oskarżeniem piekarza nie ma żartów. Ta oto waga wskazuje jednoznacznie, że twoje osełki masła ważą tylko dwa i pół funta, a nie, jak to ustaliłeś z piekarzem, trzy funty.

- Mnie to również zaskakuje – odrzekł chłop – ale przysięgam, że naprawdę od lat robię wszystko dokładnie tak samo, a piekarz nigdy się nie skarżył.

- Faktem jest jednak, że w każdej sztuce brak pół funta. Może twoja waga jest zepsuta albo wziąłeś złe odważniki?

- Moja waga jest wprawdzie stara, ale zbudowana tak prosto, że z pewnością bym zauważył, gdyby jakaś część się zepsuła. Zaś odważników nigdy do ważenia masła nie używałem.

- Tu więc tkwi przyczyna. Jak chcesz dokładnie odmierzać piekarzowi masło, skoro nie używasz odważników? Może na wyczucie?

- Nie, w żadnym wypadku – odparł chłop, trochę już wyprowadzony z równowagi. – Mówiłem przecież wielokrotnie, że zważyłem masło dokładnie tak samo jak zwykle i skoro wcześniej było dobrze, to teraz też musi się zgadzać.

- W takim razie, jak ważysz masło, nie posiadając odważników?

- Na jedną szalę wagi kładę jeden z trzyfuntowych chlebów piekarza, a na drugą tak dużo masła, aż waga się wyrówna. Cóż w tym jest nieprawidłowego?

- Nieprawidłowa jest waga chleba – powiedział sędzia i kazał aresztować piekarza."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bajeczka dla ilao :)

 

"Mędrzec przechodząc nieopodal, usłyszał, jak jakiś człowiek z zapalczywością łajał swojego osła. Obrzucał go obelgami, zasypywał zarzutami, ale osła, jak się zdawało, wcale to nie obchodziło.

- Ależ z ciebie głupiec – powiedział mędrzec do właściciela osła. – To zwierzę z całą pewnością nie nauczy się twojego języka. Dlatego będzie lepiej, jeśli przestaniesz sobie zdzierać gardło i nauczysz się języka osła."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Kiedy siedzieli jeszcze razem po wieczornej medytacji, jeden z uczniów powiedział:

- Mistrzu, już od trzech lat studiuję i medytuję u ciebie. Ale mam wrażenie, że nawet o krok nie zbliżyłem się do stanu oświecenia. Wciąż jeszcze nie wszystko, co mówisz, rozumiem. Czasami twoje słowa bardzo mnie irytują.

- To twoja ogromna szansa – powiedział mistrz"

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

Było raz stare majestatyczne drzewo, którego gałęzie rozpościerały się ku niebu. Gdy kwitło, motyle rozmaitych kształtów, barw i rozmiarów przelatywały i tańczyły wokół niego. Gdy rodziło owoce przylatywały do niego ptaki z dalekich krajów. Jego gałęzie były jak ramiona wyciągnięte na wietrze, całe wyglądało tak cudnie, tajemniczo, pięknie. Codziennie mały chłopiec przychodził bawić się pod nim i drzewo zakochało się w małym chłopcu. Wielki drzewo nie uważało się za wielkie-tylko ludzie mieli o nim takie wyobrażenie. Dla miłości nie ma małego, dużego, nikt nie jest mały, obejmuje wszystkich.

A więc w drzewie obudziła się miłośc do chłopca, który bawił się blisko niego. Jego gałęzie były wysoko, ale ono je zgięło by mógł się bawić, by mógł zrywać kwiaty i zbierać owoce. Miłość zawsze była gotowa się zgiąć.

Przychodziło swawolne dziecko, a drzewo zginało gałęzie. Gdy dziecko zrywało kwiaty, drzewo się cieszyło, że może coś dać.

Chłopiec rósł, czasem spał w zagłębieniach drzewa, czasem jadł owoce, czasem nosił koronę z kwiatów i zachowywał się jak mały król. Wspinał się na drzewo, huśtał się w jego gałęziach.

Z upływem czasu na chłopca spadł nadmiar obowiązków, pojawiły się ambicje. Zdawał egzaminy, rywalizował z przyjaciółmi, więc nie przychodził regularnie.

A drzewo czekało cierpliwie. Przywoływało go całą duszą "przyjdz do mnie, czekam na Ciebie". Było smutne gdy chłopiec nie przychodził, było smutne bo nie mogło mu dać wszystkiego.. Chłopiec przychodził coraz rzadziej. Był ambitny i pochłonięty swoimi sprawami. Dlaczego miałby odwiedzać drzewo?

Pewnego dnia gdy przechodził obok niego drzewo zawołało "czekam na Ciebie każdego dnia" , ten głos unosił się w powietrzu. Chłopiec zapytał "co masz takiego, nic nie możesz mi dać, ja chcę pieniędzy a Ty ic nie masz, nie zamierzam tracić z Tobą czasu".

Drzewo odpowiedziało "nie mam pieniędzy, nie znam pieniędzy, kwitną na mnie kwiaty, tańczę na wietrze i śpiewam pieśni, daję kojący cień, mogę Ci dac wszystko co mam, zerwij wszystkie moje owoce i sprzedaj je".

Chłopiec zrobił to, zerwał wszystkie owoce, nawet te niedojrzałe. Działał tak gwałtownie, że liście opadły i odszedł nawet się nie oglądając.

A drzewo było szczesliwe, że mogło coś dać... szczesliwe połamane drzewo...

Nie wracał. A drzewo smutne tęskniło. Po wielu latach jako dorosły mężczyzna przechodził tamtędy a drzewo powiedziało "chodź do mnie i obejmij mnie". Na co mężczyzna odpowiedział: "skoncz wreszcie z tym nonsensem i przestań gadać na próżno, ja chcę zbudowac dom".

Drzewo rzekło "dom, ja nie znam domu, ale mozesz obciąć moje gałęzie-wtedy będziesz mógł zbudowac dom". Mężczyzna nie zwlekając przyniósł siekierę i odrąbał wszystko. Nie raczył nawet podziękować. Zbudował dom.

Mijały lata. Pień czekał. Nikt go nie odwiedzał. Chciał przywołać chłopca, ale nie miał gałęzi ani głosu, wiatry wiały a on nie mógł wydobyć głosu. Ale w duszy rozbrzmiewał głos "przyjdz".

Upłynęło wiele czasu, mężczyzna stal się starcem. Przechodził kiedyś i stanął przy pniu. Pień zapytał co jeszcze może dla niego zrobić. "Nic nie możesz zrobic"-zirytował się starzec-"potrzebuję łodzi by popłynąć do ciepłych krajów". Drzewo radośnie odrzekło "zetnij mój pień i zrób łódź".

Starzec przynósł piłę, ściął pień i odpłynął.

Teraz drzewo to tylko kawałek pnia, nic już nie ma...

Pewnej nocy odpoczywałam koło tego pniaka i usłyszałam:

"Mój przyjaciel jeszcze nie wrócił, bardzo się o niego martwię, czy nie utonął, czy nie zginął. gdybym jeszcze mógł mu coś dać, wtedy mógłbym umrzeć szcześliwie..."

 

Mam nadzieje , ze się na mnie nie pogniewasz uwielbiam to opowiadanie , ale moje troszkę jest inne i ma szczęśliwsze zakończenie, dlatego pozwoliłam je umieścić w Twoim wątku.:)

 

images?q=tbn:ANd9GcTWujbp1tCRyeYUxnYlaXhfw-I-XcvIFk9Ktyb_cMvsCgGFGbM&t=1&usg=__rt0uoB6_kaYvQ5gQh_0_i6B77ew=

 

Szlachetne drzewo

Istniało kiedyś drzewo, które bardzo kochało małe dziecko. Dziecko codziennie odwiedzało je, zbierało jego liście, plotło z nich korony aby potem bawić się w króla lasu. Wchodziło na jego pień i huśtało się na jego gałęziach. Jadło jego owoce a potem wspólnie bawili się w chowanego.

Dziecko gdy było zmęczone, zasypiało w cieniu drzewa a liście śpiewały mu kołysankę.

Dziecko kochało drzewo całym swym małym serduszkiem.

I drzewo był o szczęśliwe.

Ale czas płynął a dziecko rosło. Teraz, gdy dziecko było duże, drzewo często czuło się osamotnione.

Pewnego dnia dziecko przyszło zobaczyć drzewo, a drzewo poprosiło:

- Zbliż się, moje dziecko, wejdź po moim pniu i zrób sobie huśtawkę z moich gałęzi, jedz moje owoce, baw się w moim cieniu

i bądź szczęśliwe.

- Jestem już zbyt duże, by wspinać się na drzewo i by bawić się – odrzekło dziecko. – Chcę mieć pieniądze. Czy możesz mi dać pieniądze?

- Przykro mi – odpowiedziało drzewo. – Nie mam pieniędzy. Mam jedynie liście i owoce. Weź moje owoce i sprzedaj je w mieście. Będziesz miało pieniądze i będziesz szczęśliwe.

Wówczas dziecko wspięło się na drzewo, zebrało wszystkie owoce i odeszło.

Drzewo było szczęśliwe.

Ale dziecko długo nie wracało… I drzewo stawało się coraz smutniejsze.

Pewnego dnia dziecko powróciło a drzewo zadrżał o z radości i powiedziało:

- Zbliż się, moje dziecko, wejdź po moim pniu, zrób sobie huśtawkę z moich gałęzi i bądź szczęśliwe.

- Jestem zbyt zajęte i nie mam czasu wspinać się na drzewa – odpowiedziało dziecko. – Chcę mieć dom, który by mnie ochraniał. Chcę mieć żonę i dzieci, potrzebuję więc domu. Czy możesz dać mi dom?

- Ja nie mam domu – powiedziało drzewo. – Moim domem jest las, ale ty możesz obciąć moje konary i możesz zbudować

sobie z nich dom. Wówczas będziesz szczęśliwe.

Dziecko poobcinało wszystkie konary i wzięło je ze sobą , aby zbudować sobie dom. A drzewo było szczęśliwe.

Przez długi czas dziecko nie powracało. Gdy znów się pokazało, drzewo było tak szczęśliwe, że z ledwością mogło mówić.

- Zbliż się, moje dziecko – szeptało. – Chodź pobawić się.

- Jestem zbyt stare i zbyt smutne, by bawić się – powiedziało dziecko. – Chcę mieć łódź, by uciec stąd daleko. Czy możesz dać mi łódź?

- Zetnij mój pień i zrób sobie z niego łódź – powiedziało drzewo. – Będziesz mogło odpłynąć stąd i być szczęśliwe.

Wówczas dziecko ścięło pień i zbudowało sobie łódź, by uciec nią. Drzewo zaś było szczęśliwe… ale nie w pełni.

Po długim czasie dziecko znów wróciło.

- Przykro mi, moje dziecko – powiedziało drzewo – ale nic ci już nie mogę dać… Nie mam już owoców.

- Moje zęby są zbyt słabe, by jeść owoce – powiedziało dziecko.

- Nie mam gałęzi – ciągnęło drzewo – nie możesz już huśtać się na nich.

- Jestem zbyt stare, by huśtać się na gałęziach – powiedziało dziecko.

- Nie mam już pnia – powiedziało drzewo. – Nie możesz już wspinać się po nim.

Jestem zbyt zmęczone, by wspinać się – powiedziało dziecko.

- Martwię się – westchnęło drzewo. – Chciałobym bardzo dać ci coś, ale już nic nie mam. Jestem jedynie starą kłodą. Przykro mi bardzo…

- Niewiele mi już potrzeba – odrzekło dziecko. – Potrzebuję jedynie spokojnego miejsca, by usiąść i odpocąć. Czuję się bardzo zmęczone.

- A więc – powiedziało drzewo, rozprostowując się, jak tylko to było możliwe – stara kłoda będzie odpowiednia. Możesz usiąść na niej i odpocząć. Zbliż się, moje dziecko, usiądź sobie i odpoczywaj.

Dziecko tak zrobiło.

A drzewo było bardzo szczęśliwe.

(Shel Silvertein)

 

Dziś wieczorem usiądź sobie w cichym kąciku i pomóż twemu sercu podziękować wszystkim “drzewom” twego życia.

 

 

Dzięki za te bajki !!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Po śmierci swojego zarządcy król szukał na jego miejsce godnego następcy, który dobrze by pełnił tę ważną funkcję. Zwołał więc wszystkich dworzan, po czym zaprowadził ich pod potężne dębowe drzwi z żelaznymi okuciami i ciężkim zamkiem.

- Oto problem, moi panowie, który należy rozwiązać – powiedział król. – Tych drzwi nie można otworzyć. Klucz niestety przepadł. Kto sobie z nimi poradzi, temu przekażę urząd zarządcy. Czy zatem ktoś chce spróbować?

Wystąpił Pierwszy Kamerdyner, obejrzał dokładnie zamki i potrząsając głową usunął się na bok. Mistrz Ceremonii, człowiek starej daty, wyczyścił swój monokl i skwitował całą sprawę machnięciem ręki. Naczelny Wódz doradzał przestrzelić zamek haubicą. Astrolog mamrotał coś pod nosem o niekorzystnym układzie gwiazd. Nadworny Matematyk dokonał obliczeń, zaś Koniuszy chciał przy pomocy dwudziestu koni wyrwać drzwi z zawiasów. A ponieważ ani uczeni, ani praktycy tak naprawdę nie wiedzieli, co począć i uważali to zadanie za nierozwiązalne, żaden niższy rangą dworzanin nie próbował już nawet podjąć się rozwiązania go. Wszyscy stali przed drzwiami z pustym wyrazem twarzy. Niektórzy, chcąc się wyróżnić, mówili żywo gestykulując: „Należałoby…”, „Trzeba by…”, „Można by…”, jednak nikt nic nie czynił.

Tylko pewnie młody myśliwy zbliżył się do drzwi, przyjrzał się im dokładnie, pomacał je tu i tam, lekko nimi potrząsnął, a następnie jednym zwinnym ruchem pociągnął do dołu rygiel i zamek puścił. Bowiem król, obmyślając zadanie, celowo sprawił, że mechanizm ryglujący nie zaskoczył prawidłowo, przez co młody człowiek z łatwością otworzył masywne drzwi.

Dworzanie spuścili ze wstydu oczy. Paru uważało, że wywiedziono ich w pole. Niektórzy czuli się obrażeni. Jednak nikt nie odważył się szemrać, kiedy król przywołał do siebie myśliwego i powiedział:

- Ten oto młody człowiek jest nowym zarządcą. Szanujcie go tak, jak mnie szanujecie. Był jedynym. Był jedynym, który nie dał się odstraszyć ani trudnością zadania, ani waszą negatywną opinią. Dla niego liczyło się nie to, co widział i słyszał, lecz ufność w swoje umiejętności i poleganie na tym, co sam sprawdził i wypróbował."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Trzy miesiące byłem w podróży, aby dotrzeć tu do ciebie, żebyś mnie pouczył, jak kroczyć drogą mądrością – powiedział wielce gorliwy uczeń do mistrza.

- Mogłeś sobie oszczędzić tej dalekiej drogi – odrzekł mędrzec – nie mówiąc już o długiej drodze do zdobycia prawdziwej mądrości.

- Jak mam to rozumieć? – bąknął zbity z tropu uczeń.

- Zamiast twoich wielu tysięcy kroków, aby tu przybyć, wystarczyłby tylko jeden.

- Tylko jeden krok?

- Tak – odpowiedział mędrzec. – Jeden krok od siebie samego."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zmiataj stąd! Wynoś się! Już cię tu nie ma! Czego tu szukasz? Nikt cię tu nie zna!

Cała paczka zwróciła się przeciw obcemu.

- To nic, że nikt mnie tu nie zna. Ważne, że sam siebie znam – powiedział z całym spokojem obcy. – Byłoby źle w przypadku odwrotnym: gdyby wszyscy mnie znali, a ja nic bym o sobie nie wiedział."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Stary biedny Grek udał się na nabożeństwo. Po mszy zatrzymał się jeszcze chwilę w świątyni, aby oddać cześć świętym. Następnie rozłożył ręce przed obrazem Władcy Świata, prosząc Wszechmogącego, aby dał mu coś do zjedzenia, bo nie ma żony ani rodziny, nikt się o niego nie troszczy, a tak bardzo pragnąłby zjeść trochę mięsa i warzyw, chleb i sera oraz parę oliwek, no i, póki pamięta, przydałaby się też ogromnie butelka ouzo.

Jego modlitwę słyszała posługująca w świątyni kobieta i powiedziała:

- Czyż w twoim wieku nie byłoby raczej wskazane zamiast o wódkę prosić Boga o umocnienie wiary i zachowanie cię od grzechów, abyś w Dzień Sądu nie poszedł na wieczne potępienie?

- Droga kobieto – powiedział stary – prosiłem Boga o to, czego mi brak do życia. A nie brak mi wiary, lecz butelki ouzo."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"W czasie polowania król odłączył się przez nieuwagę od swojej świty. Już dobre parę godzin cwałował samotnie przez las, nie spotkawszy ani jednego człowieka. W pewnej chwili dostrzegł pomiędzy drzewami unoszący się w górę cienki słup dymu i udał się w jego kierunku. Kiedy tam dotarł, okazało się, że przybył do chaty starego drwala, który właśnie przygotowywał sobie jedzenie.

Król zsiadł z konia, podszedł do drwala i powiedział:

- Jestem twoim królem i chcę, żebyś mnie ugościł, bo zgłodniałem. Co gotujesz?

- Fasolę – odrzekł krótko drwal.

- Czy dasz mi połowę twej fasoli? Jestem w końcu królem i z chęcią ci się odwdzięczę.

- Nie, nie dam – odpowiedział mężczyzna – ponieważ wystarczy jej tylko dla mnie, a bez jedzenia nie mogę wykonywać mojej pracy. Poza tym, ta fasola jest warta więcej niż wszystko, co ty posiadasz. Ty chciałbyś dostać moją fasolę, ale ja nie chcę nic z tego, co ty nazywasz swoją własnością. Dlatego moja fasola jest dla mnie o wiele cenniejsza. Pomyśl, ilu zazdrośników, intrygantów i wrogów kwestionuje twoje prawo do majątku, który posiadasz i królestwa. Ja mam tylko moją chatę, moją pracę i moją fasolę, ale jestem wolny od wszystkich sporów. I chcę, żeby tak zostało.

Król spojrzał na niekwestionowanego właściciela fasoli i pomyślał o swoim spornym prawie do królestwa. Po czym pogrążony w zadumie bez słowa odjechał."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

Bogaty kupiec zaczął się starzeć, dlatego bardzo leżało mu na sercu, aby uczynić coś dla zbawienia swojej duszy. Kazał więc załadować na wspaniale przystrojony wóz najcenniejsze towary swojego domu handlowego i dostarczyć

je do leżącego nieopodal klasztoru. Oczekiwał, że zostaną one z

entuzjazmem przyjęte przez opata, ale gorzko się rozczarował.

- Twoje dary nie są tym, czym być się zdają - wnósł zastrzeżenie opat.

Olejek różany i piżmo są niczym innym jak łzami róży i krwią piżmowca.

Znajdowanie radości we łzach i krwi to obłęd. Cóż tak,iego pięknego jest w zapachu kadzidełka? Przecież to właściwie tylko dym. Wychwalasz jedwab i aksamit, które w zasadzie są śliną jakiejś gąsiennicy. Tak, nawet ten smaczny, słodki miód jest niczym innym jak wydzieliną biednej pszczoły.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bajka dla mojej ksiezniczki

 

Świętość.

 

Do pewnego mistrza przyszedł kapłan i powiada:

- Chcę być świętym! Co mam robić?

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Rozdaj wszystko co masz potrzebującym.

Kapłan odszedł.

Po pewnym czasie przyszedł ponownie i mówi:

- Czy już jestem świętym?

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Nie.

- Co mam zatem robić? - zapytał kapłan.

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Rozdaj wszystko co masz potrzebującym.

- Już rozdałem. Wszystko co mam jest na mnie. Co mam zatem robić?

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Rozdaj wszystko co masz potrzebującym.

Kapłan odszedł.

Po pewnym czasie przyszedł ponownie nagi i mówi:

- Czy już jestem świętym?

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Nie. Tylko śmiesznym.

- Co mam zatem robić? - zapytał kapłan.

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Rozdaj wszystko co masz potrzebującym.

- Widzisz, że jestem nagi i nic nie mam - zdenerwował się kapłan.

- Niczego już nie mogę rozdać - wysapał.

Mistrz spojrzał i powiedział:

- Jeśli niczego nie masz do rozdania to jak możesz zostać świętym?

 

***

 

"Pewien młody człowiek prosił mędrca o radę:

- Postanowiłem, że moje życie nie będzie zdeterminowane pogonią za pieniędzmi, bogactwem, czy prestiżem i do tej pory konsekwentnie się tego trzymałem – oświadczył. Traf jednak chciał, że poznałem cudowną młodą kobietę, którą naprawdę kocham i która mnie również bardzo kocha. Chcielibyśmy być ze sobą na zawsze. Ale ona jest jedyną spadkobierczynią bardzo zamożnej rodziny i nie jestem pewien, czy jej bogactwo nie obróci się kiedyś przeciwko nam.

- Istotne jest tylko to – powiedział mędrzec – jak dużą wagę przywiązujesz do bycia bogatym lub biednym.

Młody człowiek pokiwał w zadumie głową i po chwili powiedział:

- Zrozumiałem.

- To dobrze – odrzekł z uśmiechem mędrzec. – Jeśli zrozumiałeś, możesz równie dobrze być bogaty."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Król pewnego wspaniałego i bogatego królestwa zapadł na poważną i tajemniczą chorobę. Każdego dnia przychodziły tłumy najmądrzejszych medyków z kraju i z zagranicy. Każdy stawiał mądrą diagnozę i kazał podawać nowe lekarstwa.

Jednak królowi nic nie pomagało. Z dnia na dzień słabł i mizerniał coraz bardziej.

Nadeszła piękna jesień, a król czuł się już tak bardzo źle, że całkiem stracił nadzieję na wyzdrowienie. I właśnie wtedy po króle-stwie rozeszła się wieść, że oto, z dalekiej, nieznanej krainy przybył tajemniczy, bardo mądry medyk.

Wezwano go natychmiast do króla.

Przybysz popatrzył swymi bystrymi i mądrymi oczami na wymizerowanego władcę.

Zbadał puls, opukał chorego, pomyślał chwilę i powiedział: - „wiem już, co królowi dolega, wiem też, jakie lekarstwo może królowi pomóc - tym jedynym lekarstwem jest koszula Szczęśliwego Człowieka.”

Gdy król to usłyszał, kazał natychmiast słać sługi, aby odszukali Szczęśliwego Człowieka i odkupili od niego koszulę.

Słudzy szukali najpierw w stolicy, a nie znalazłszy nikogo, kto na pewno byłby Szczęśliwym Człowiekiem, rozbiegli się po całym królestwie.

Mijały dni, tygodnie, miesiące.

Król czekał cierpliwie. W jego serce wstąpiła nadzieja i wyglądał jakby nieco lepiej.

Wyobrażał sobie często, jak piękna musi być koszula Szczęśliwego Człowieka; utkana z najdelikatniejszej przędzy, ozdobiona guzikami z diamentów, albo z innych drogocennych i szlachetnych kamieni.

W swoich myślach, każdego dnia ubierał już tę wymarzoną koszulę Szczęśliwego Człowieka.

Ale mijały miesiące, minął rok, a słudzy zmęczeni poszukiwaniami w kraju i za granicą ciągle powracali z pustymi rękami. „Wielki i kochany Królu - mówili - szukaliśmy w kraju i za granicą, szukaliśmy w miastach i wsiach, w bogatych pałacach i w ubogich chatach, ale nie znaleźliśmy ani jednego Szczęśliwego Człowieka...”

Ale król kazał im szukać dalej; wszak ta piękna koszula, tkana z najdelikatniejszej przędzy, ozdobiona guzikami z diamentów, albo z innych drogocennych kamieni, koszula Szczęśliwego Człowieka, była jego jedyną nadzieją.

Mijały kolejne miesiące i król poczuł się znowu gorzej.

Wreszcie przyszła wiosna, ale słudzy nadal wracali z pustymi rękami.

Pewnego majowego, słonecznego poranka, gdy król już zupełnie opadł z sił, cichym i smutnym głosem rozkazał otworzyć na oścież okno swojej komnaty, by jeszcze chociaż raz zobaczyć słońce.

I wtedy usłyszał dźwięczny, wesoły, jakby prosto z serca płynący śpiew. Jakiś męski, donośny głos wyśpiewywał pochwałę wiosny i życia.

„Tak może śpiewać tylko człowiek szczęśliwy...” - pomyślał król.

I natychmiast posłał swoich ludzi, aby jak najprędzej przyprowadzili owego człowieka do pałacu.

Jakież było zdumienie królewskich posłańców, którzy, podążając za głosem, odnaleźli śpiewaka i mogli zobaczyć go z bliska! Był to bowiem owczarz, wiodący swoją trzodę na pastwisko, a jego cały ubiór stanowiły... długie, zakurzone spodnie.

„Śpiewasz tak pięknie, twój głos płynie prosto z serca i tak wiele radości jest w twoim śpiewie, czy jesteś Szczęśliwym Człowiekiem?” - zapytali pasterza królewscy wysłannicy.

„Tak - odpowiedział owczarz - jestem bardzo szczęśliwy!”

„A czy zechcesz podarować naszemu królowi swoją koszulę?” - zapytali słudzy.

„Tak, natychmiast dałbym ją naszemu Panu, z największą radością, ale... niestety, ja nie mam ani jednej koszuli!” - z ogromnym smutkiem odrzekł Szczęśliwy Człowiek.

 

Autor nieznany

 

***

 

"Nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł to okropne podejrzenie, ale gdy Naito się pojawiał, trudno już było nie słyszeć szeptów za jego plecami i nie dostrzec wymownych spojrzeń innych mnichów.

Przełożony wezwał go do siebie i upomniał z naciskiem, aby już nigdy nie więcej nie naruszał reguły zakonu i nie spoglądał podczas swych porannych żebraczych wędrówek na tę piękną młodą kobietę, nie mówiąc o rozmowie z nią.

Klęcząc z pokorą Naito powiedział:

- Przebacz mi, mistrzu, jeśli wykroczyłem przeciwko regule. Działałem w dobrej wierze, sądząc, że będzie lepiej dawać owej kobiecie niosące jej pomoc słowa pociechy i myśleć przy tym o Bogu, niż recytować pobożne wersety i myśleć jednocześnie o jakiejś pięknej kobiecie.

Na te słowa mistrz głośno się roześmiał, wiedząc już, jakie zagadnienie wyłoży swoim adeptom następnego dnia."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Mistrz wciąż napominał swoich uczniów, że konieczne są nie tylko czyny, lecz w równej mierze także umiejętność żywienia nadziei.

Dla jednego z uczniów wskazówka ta była niezrozumiała i poprosił o wyjaśnienie.

Mistrz udał się z uczniem nad jezioro i wszedł wraz z nim do łodzi. Następnie odepchnął łódź od brzegu, a gdy odpłynęli od niego spory kawałek, zaczął wiosłować tylko jednym wiosłem. Łódź przestała posuwać się naprzód i wciąż kręciła się w kółko.

- Ależ, co ty robisz?! – zawołał uczeń. – Żeby posuwać się naprzód musisz używać dwóch wioseł!

- Słuszna uwaga – przytaknął mistrz. – Jedno wiosło to praca, drugie to nadzieja. Tylko ten, kto łączy czyn z pełną nadziei tęsknotą, robi postępy i do czegoś dochodzi."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Pewien człowiek koniecznie chciał zostać uczniem mistrza.

Nauczyciel przeprowadził z nim długą rozmowę. Przy pożegnaniu obiecał mu, że wkrótce poinformuje go o swojej decyzji.

Następnego dnia mistrz poprosił zamożnego i rzetelnego kupca, aby zaoferował owemu człowiekowi stałą, dobrze płatną posadę w swoim domu handlowym, nie wspominając jednak ani słowem o jego pośrednictwie.

Wkrótce potem mistrz otrzymał od swego niedoszłego ucznia list tej oto treści: „Łaskawym zrządzeniem losu otrzymałem dzisiaj do znaczącego przedsiębiorcy z naszego miasta ofertę pracy, której przy najlepszych chęciach nie mogę odrzucić. Mając między innymi na względzie interes mojej rodziny, będę musiał bez reszty poświęcić się temu nowemu zadaniu. Żałuję bardzo, ale nie widzę obecnie możliwości terminowania u ciebie jako twój uczeń”.

- Popatrzcie – powiedział mistrz do uczniów – również i on przybył tu tylko dlatego, że przeżył jakieś rozczarowanie, z którym chciał się uporać."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Czas to pieniądz – tak brzmiała dewiza naszego przedsiębiorcy, który znów spieszył na kolejne spotkanie. Dzięki wytrwałości i ambicji wybudował dochodową fabrykę, upajał się swoimi wpływami oraz władzą i już od dawna nie znał granic w dążeniu do wzrostu produkcji i zysku.

Kiedy pewnego dnia dowiedział się, że przez jego miasto ma przejeżdżać znany mędrzec, postanowił koniecznie pokazać się z tym poważanym człowiekiem w prasie.

Jednak mędrzec ani myślał afiszować się z wyzyskiwaczem. Szybkim krokiem minął główne wejście do fabryki. Ignorując istny huragan reporterskich fleszów oraz samego przedsiębiorcę, powędrował dalej, udając się w stronę miasta.

Wściekły, że mędrzec go zignorował, przedsiębiorca dał swojemu sekretarzowi kuksańca i wycedził przez zęby:

- Zatrzymaj go i sprowadź tutaj!

Ale już po kilku spiesznych krokach sekretarz skulony w sobie, z pytającym spojrzeniem w oczach dał za wygraną i powrócił.

- Idiota! – sapał ze złości przedsiębiorca, a ponieważ uważał, jak zawsze, gdy inni zawodzili, że wszystko musi zrobić sam, osobiście pobiegł za mędrcem. Tak szybko nie biegł już od lat. Gdy zbliżył się do niego na odległość dwudziestu metrów, zawołał:

- Zatrzymaj się wreszcie!

Jednak mędrzec spokojnie kroczył dalej.

- No, zatrzymaj się wreszcie! – zawołał ponownie przedsiębiorca i chociaż dogonił mędrca, odstęp między nimi zdawał się nie zmniejszać.

- Stój spokojnie. Dokąd tak gonisz? Chcę z tobą porozmawiać! – zawołał znów fabrykant.

- Ja nie gonię – odpowiedział mędrzec. – To ty gonisz i nie możesz spokojnie ustać. To ty się zatrzymaj!

Chce mnie wodzić za nos, czy co? – pomyślał przedsiębiorca. – Zazwyczaj tacy ludzie mówią przecież prawdę.

- Cóż to ma znaczyć? – krzyknął za mędrcem. – Ja stoję, a ty mi zarzucasz, że tego nie robię, sam natomiast pędzisz naprzód, a mówisz coś przeciwnego. Jak to jest więc możliwe?

Mędrzec odwrócił się w jego stronę i rzekł:

- Moje nogi się poruszają, ale mój duch jest spokojny. Twoje nogi są spokojne, ale twój duch gnany jest przez wściekłość, ambicję i żądzę zysku. Również teraz, kiedy spełnia się twoje życzenie i możesz wreszcie ze mną rozmawiać, twój duch jest wzburzony, jesteś miotany namiętnościami i żądzami. Dlatego powiedziałem: Ja nie gonię, lecz ty tak.

Wówczas człowiek ten dostrzegł, że jest niczym w trybach, zależny od swojej pożądliwości, zniewolony, przykuty do swojego bogactwa i do żądzy prestiżu, dostrzegł, że jest niewolnikiem samego siebie.

W zadumie powrócił do fabryki, uporządkował swoje sprawy i przekazał dzieło swojego życia w ręce najstarszego syna, po czym podążył za mędrcem."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Handlując wiele lat walutą i towarami zgromadził ogromny majątek. Miał domy i posiadłości ziemskie w różnych krajach, luksusowe samochody i wspaniały jacht. Niczym jednak nie potrafił się tak naprawdę cieszyć, ponieważ pomnażanie fortuny i zarządzanie nią pozbawiało go największego luksusu, jakim jest czas dla samego siebie.

I to właśnie chciał teraz zmienić. Doszedł mianowicie do wniosku, że ulokował już dość pieniędzy na kontach, w akcjach i nieruchomościach, które będą się pomnażać niejako samorzutnie. Jego zarządcy byli sumienni i niezawodni, tak iż mógł sobie pozwolić na rok wypoczynku: nie myśleć o interesach, podróżować dla przyjemności samego podróżowania, napawać się pięknem krajobrazów, delektować przysmakami regionalnych kuchni i dając się nieść podmuchom wiatru, wypływać swoim jachtem hen za morze.

Sprawy potoczyły się jednak zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanował: lekarze stwierdzili u niego śmiertelną chorobę, której przyczyny nie znali i której rozwoju nie potrafili zahamować.

- Dam wam połowę mojego majątku, jeśli umieścicie mnie w najlepszej klinice świata, aby nie dopuścić do mojej śmierci! – brzmiała jego oferta.

- Nie jest to możliwe w żadnej klinice świata – odrzekli lekarze.

- Dam trzy czwarte tego, co posiadam, lekarzowi, który potrafi przedłużyć mi życie przynajmniej o pół roku!

- Tego nie potrafi żaden lekarz – powiedzieli medycy.

- Dam wam wszystko, co mam, jeśli zdobędziecie dla mnie lekarstwo, które pozwoli mi przeżyć przynajmniej jeszcze jeden miesiąc!

- Nie ma takiego lekarstwa – brzmiała ich odpowiedź.

- W takim razie postarajcie się zachować mnie przy życiu przynajmniej tak długo, abym mógł spisać kilka wskazówek i myśli! – zażądał bogacz.

- Na to starczy ci jeszcze czasu! – obiecali lekarze.

W swych ostatnich godzinach człowiek ów zadysponował by cały jego majątek przekazać fundacji wspierającej badania w dziedzinie medycyny i promocję racjonalnego trybu życia. Po czym dopisał na koniec jeszcze takie oto słowa: „Nawet jednej godziny życia nie mogłem okupić moimi pieniędzmi. Wykorzystaj, człowieku, dobrze swoje życie i postaraj się dostrzec jego wartość”."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

W zastępstwie ja dzisiaj wklejam bajki :)

 

"Żal po śmierci jedynego dziecka przyprawił młodą kobietę nieomal o utratę zmysłów. Sąsiedzi chcieli ją pocieszyć i polecili jej udać się do sławnego mędrca, który mieszkał w oddalonym o dwa dni drogi klasztorze. Mieli nadzieję, że ta mała podróż złagodzi nieco jej cierpienie.

Zrozpaczona kobieta udała się do klasztoru i zawodząc błagała mędrca, żeby przywrócił jej syna do życia.

- Przynieś mi ziarenka gorczycy z domu, w którym jeszcze nikt nie zaznał cierpienia – polecił matce mędrzec – a uczynię, co tylko będzie w mojej mocy, by przywrócić twojemu synowi życie.

Pełna nowej nadziei opuściła świątynię i z miejsca wstąpiła do najbliższego domu, aby przedstawić swą prośbę.

- Co masz na myśli mówiąc o braku cierpienia? Spójrz na wzdęty brzuch mojej córeczki. Napiła się niedobrej wody i z powodu kolek umiera z bólu.

Kobietę ogarnęło ogromne współczucie dla chorej dziewczynki. Potrafiła się także dobrze wczuć w cierpienie matki. Przyrządziła zatem znaną jej specjalną herbatkę i troszczyła się wraz z matką o małą tak długo, aż spadła gorączka.

Następnie udała się do domu, którego wygląd wskazywał na bogactwo i pomyślność. Potwierdzał to także przepiękny ogród i znajdujące się w nim źródło.

Kto jest taki bogaty i posiada własny zdrój, ten ma najlepszą źródlaną wodę i z pewnością nie wie, co to jest cierpienie – pomyślała.

Zdziwiona, że drzwi stały otworem, wstąpiła do domu, ale nikt nie wyszedł jej naprzeciw. Z wahaniem udała się w głąb willi, rozglądają się ze zdumieniem po bogato wyposażonych pomieszczeniach.

- Tu człowiek może się mieć tylko dobrze – powiedziała do siebie i otworzyła ostrożnie drzwi do jakiegoś pokoju.

W nim, na okazałej kanapie leżała przepiękna, wytwornie ubrana dama z szeroko rozwartymi, zatroskanymi oczyma utkwionymi nieruchomo w dal. Po kilkakrotnych nawoływaniach leżąca na sofie piękność zwróciła w stronę kobiety swój załzawiony wzrok, nie zrozumiawszy chyba jednak do końca istoty jej prośby.

- Mój ukochany, którego dziecka się spodziewam, nie mogąc znieść mojego widoku, rzucił mnie dla innej. Co też się stanie z mym dzieckiem i ze mną, skoro nie mamy nikogo, kto by się o nas zatroszczył?

Kobieta została tam więc do czasu rozwiązania, ciesząc się wraz ze swoją towarzyszką niedoli szczęśliwym porodem i przyjściem na świat zdrowego chłopca.

Teraz tym bardziej czuła się przynaglona do zdobycia dających uzdrowienie ziarenek gorczycy i znów wyruszyła w drogę w poszukiwaniu domu bez cierpienia.

Jednak dokądkolwiek się udała, wszędzie ludzie opowiadali jej o ciężkich ciosach losu, jakie ich spotkały. To plony zostały zniszczone, to ktoś spadł nieszczęśliwie z drzewa, to znów zginął na morzu, to chałupa się spaliła, to zmarł jedyny żywiciel rodziny. Zatem, choć ją samą spotkał ciężki los, próbowała pomagać i pocieszać, bowiem wiedziała, co znaczy cierpienie.

Z czasem coraz łatwiej było jej dźwigać własny ból, aż w końcu dała mu w swoim sercu miejsce obok radosnych wspomnień.

Gdy wróciła do domu, wszyscy dziwili się jej wewnętrznemu pokojowi, z chęcią ją odwiedzali i zasięgali jej rady."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

"Wojna była na ustach wszystkich. Wprawdzie walki toczyły się daleko, lecz przecież trzeba było jakoś wyjaśnić dzieciom te potworne wydarzenia, których skutki odczuwał każdy dom. Jednak rodzice nie wiedzieli, w jaki sposób mieliby to uczynić.

- Tato, jak właściwie powstają wojny? – spytał chłopczyk swojego ojca.

Ojciec podniósł wzrok znad gazety, spojrzał na syna i po namyśle powiedział:

- Załóżmy, że dwa sąsiadujące ze sobą państwa żyją zgodnie obok siebie, jak na przykład Kanada i USA, po czym nagle jeden kraj chce mieć coś, czego drugi kraj nie chce dać. Wówczas Kanada wysyła do USA swoich żołnierzy…

- Nie opowiadaj dziecku takich bredni! – zawołała matka. – Kanada nie prowadziła nigdy wojny z USA.

- Czemu się wtrącasz? – bronił się ojciec. – Przecież tylko podałem przykład…

- Twoje przykłady są wyssane z palca i więcej czynią zamętu w głowie, niż cokolwiek tłumaczą. Przecież jest absolutną nieprawdą twierdzenie, że Kanada prowadziła wojnę ze Stanami.

- Chcesz zrobić ze mnie przed dzieckiem kłamcę? Próbuję tylko coś wyjaśnić, a ty mnie krytykujesz i czepiasz się. Jeśli uważasz, że potrafisz to zrobić lepiej ode mnie, sama wyjaśnij tę kwestię, Ja już nic nie powiem!

- Jak ty ze mną rozmawiasz w obecności dziecka? Czy nie potrafisz się opanować? Zawsze musisz…

- Przestańcie się kłócić – zawołał syn, wpadając matce w słowo. – Teraz mogę sobie z łatwością wyobrazić, jak zaczynają się wojny."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Dwa położone po sąsiedzku księstwa wiodły ze sobą spór, ponieważ każde z nich rościło sobie prawo do grobli, która chroniła obydwa kraje przed powodzią. Ich władcy postanowili w końcu rozstrzygnąć sprawę na drodze wojennej.

Kiedy mędrzec dowiedział się, że wrogie sobie wojska stoją już naprzeciw siebie i że w każdej chwili może dojść do bezsensownej masakry, próbował zaradzić najgorszemu. Pospieszył do obu obozów i poprosił tak jednego, jak i drugiego księcia, aby zechcieli spotkać się wraz z nim na grobli i po raz ostatni spróbowali zawrzeć rozejm.

- Czy ta grobla, chroniąca ludzi w waszych księstwach, ma poza tym jeszcze jakąś wartość? – spytał mędrzec obu władców.

- Nie, sama w sobie nie przedstawia żadnej wartości – odpowiedzieli.

- Jeśli będziecie teraz prowadzić ze sobą wojnę, to czyż nie polegnie wielu waszych ludzi, a może i wy sami?

- Tak, jest to możliwe.

- A czy ta krew was wszystkich, która będzie przelana i utracone w walce życie mają mniejszą wartość od tej grobli?

- Nie, z całą pewnością nie – odpowiedzieli książęta. – Życie każdego człowieka jest wartością najwyższą.

- Czy zatem chcecie to, co jest nieskończenie cenne, złożyć w ofierze za coś, co samo w sobie nie ma żadnej wartości? – spytał mędrzec.

Pytanie to położyło kres ich zaślepieniu i obiecali znaleźć pokojowe rozwiązanie konfliktu."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mistrz zlecił uczniowi kilka uciążliwych zadań, które rozpieszczonemu synkowi z bogatego domu niełatwo było wykonać.

Doniesiono o tym matce ucznia. Jako lekarka zdobyła ona poważanie i bogactwo. Otrzymawszy zatem ową wiadomość natychmiast kazała zawieźć się do mistrza, by interweniować u niego w sprawie syna, wznosząc zażalenie dotyczące ciężarów, jakimi go obarczył.

- On jest przecież na to o wiele za słaby i zbyt delikatnej budowy – ubolewała. – Zaraz przyślę czterech silnych służących, którzy wykonają to zadanie!

- Dobra kobieto – rzekł mistrz. – Jest pani przecież lekarką. Jak pani sądzi: jeżeli syn miałby gorączkę, to czy wówczas powinienem zaaplikować lekarstwo jego służącym zamiast jemu?"

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Stary ojciec trapił się wielce z powodu swojego syna hulaki. Był przekonany, że wkrótce po jego śmierci syn roztrwoni cały spadek i będzie musiał wieść żywot w nędzy i w pogardzie.

Udał się więc do mędrca i opowiedział mu o swoim zmartwieniu.

- Powiedziałeś, że twój syn lubi dużo pić, utrzymuje swoich przyjaciół, nie stroni od dziewcząt lekkich obyczajów, a poza tym jest dość porywczy, z drugiej strony jednak nigdy cię ni okłamał. Dlatego też dam ci trzy rady, z których twój syn powinien skorzystać. Jeśli ci to obieca, uwolnisz się od swoich trosk.

Starzec zapamiętał sobie zalecenia mędrca i podziękował mu za pomoc. Już teraz zrobiło mu się lżej na sercu, jako że znów z nadzieją spoglądał na przyszłość swojego syna.

Kiedy wkrótce potem poczuł, że zbliża się jego ostatnia godzina, przywołał do siebie syna i poprosił go, aby obiecał, że spełni jego ostatnią wolę i weźmie sobie w przyszłości do serca jego trzy rady.

- Moja pierwsza rada to: Jeśli koniecznie chcesz iść do gospody, idź tam dopiero dwie godziny po północy. Moja druga rada brzmi: Jeśli chcesz pójść do dziewczyny, udaj się do niej dwie godziny po wschodzie słońca. A moja trzecia rada mówi: Jeśli wieczorem wpadniesz w gniew, nie czyń nic aż do rana.

Syn obiecał spełnić życzenia ojca, tak więc starzec mógł umrzeć spokojnie.

Kiedy minął czas żałoby i w życiu syna wszystko wróciło do normy, pewnego wieczoru gwałtownie zapragnął pójść do gospody, by wychylić wraz z przyjaciółmi parę kieliszków. Ale przypomniał sobie o danej ojcu obietnicy i poczekał z pójściem do swojej knajpki, aż zegar wybije dwie godziny po północy. Jego radosne oczekiwanie przemieniło się jednak w uczucie wstrętu, kiedy zobaczył swoich kompanów całkiem już o tej porze pijanych, leżących w zamroczeniu po kątach. Oddalił się pełen odrazy i obiecał sobie, że nie powróci tam już nigdy w życiu.

Potrzebował kilku dni, aby uporać się z tym niemiłym przeżyciem. Gdy się z tego otrząsnął poczuł chęć odwiedzenia jednej z dziewcząt lekkich obyczajów. W tym momencie przyszła mu jednak na myśl dana ojcu obietnica, więc poskromił swoje żądze, pukając do pięknotki dopiero dwie godziny po wschodzie słońca. Drzwi otworzyła zaspana szlampa i chrapliwym głosem, nie przebierając w słowach, spytała czego się tu o tej porze szwenda, każąc mu się wynosić do wszystkich diabłów. On jednak, nim odszedł, dobrze przyjrzał się jej twarzy, na której rozmazały się tusz i szminka stanowiące nocą jej urodę, zobaczył sterczące, spocone strąki włosów i zwrócił uwagę na pomiętą halkę z opadającym ramiączkiem. Ten widok wrył mu się w pamięć i był pewien, że nigdy więcej nie odwiedzi ani jej, ani żadnej z jej przyjaciółek.

Ponieważ wyzbył się już dwóch trzecich swoich złych nawyków, jego styl życia zmienił się niepostrzeżenie. Praca zaczęła sprawiać mu przyjemność. Pomnażał zatem stopniowo odziedziczony majątek. Znalazł też nowych przyjaciół i dobrze się czuł w ich towarzystwie. Naturalną koleją rzeczy zakochał się w końcu w mądrej, pełnej wdzięku młodszej siostrze jednego z przyjaciół i ożenił się z nią.

Wkrótce jednak szczęściu świeżo upieczonej pary los zgotował pierwszą próbę. Trzy miesiące po ślubie młody małżonek musiał się udać w długą zagraniczną podróż. Jeździł z miejsca na miejsce i powrócił dopiero po półtora roku nieobecności.

Lato miało się już ku końcowi, kiedy nocą, około godziny dziesiątej przybył pod swój dom. Właśnie zamierzał, pełen radosnego oczekiwania na spotkanie, obwieścić swój powrót, gdy wtem przez otwarte okno sypialni usłyszał głos swojej żony, która coś do kogoś mówiła. Jak dwa tygrysy opadły go zazdrość i gniew i już chciał wyważyć kopniakiem drzwi, ale nagle przypomniał sobie obietnicę daną umierającemu ojcu. Tak więc pełen bólu i cierpienia oddalił się, wynajął pokój w najbliższym hotelu i przez całą noc walczył z potwornymi przeczuciami.

Następnego dnia rano udał się opanowany, choć wiele go to kosztowało, do swojego domu, pociągnął za dobrze znany dzwonek i czekał z bijącym sercem, aż drzwi się otworzą.

Zasuwa odsunęła się i w drzwiach, najpierw nieznacznie uchylonych, a następnie z okrzykiem radości otworzonych na oścież, ukazała się jego żona, rzucając mu się w ramiona. To sprawiło, że w pierwszej chwili zaniemówił i pozwolił poprowadzić się za rękę do domu. Wówczas wyszła mu na spotkanie roześmiana teściowa, wyciągając w jego stronę śliczne niemowlę.

- Czyje to dziecko? – wybąkał.

- Ty głuptasie – skarciła go żona – to twój syn, o którym pisałam ci w wielu listach!

- Ale ja nie otrzymywałem żadnej korespondencji, bo wciąż byłem w drodze. A gdzie dziecko śpi? – spytał.

- Naturalnie u mnie, w twoim pustym łóżku, abym mogła je utulić, gdy się budzi – usłyszał w odpowiedzi.

I podczas tego wielce radosnego powitania z okazji powrotu z wolna zrozumiał, że jego żona, której głos słyszał minionej nocy w sypialni, czule rozmawiała z jego synem. Tym bardziej był teraz rad, że opanował wówczas swoją zapalczywość.

I dziękował w duchu ojcu, który wymógł na nim obietnicę przestrzegania tych trzech dziwnych rad."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mędrzec odwiedził pewną kobietę, która nie przestając nawet na moment uskarżać się i płakać, przez wszystkich na wsi nazywana była Wieczną Płaczką. Spytał ją zatem, co stanowi powód jej tak wielkiej zgryzoty, że ustawicznie musi ronić łzy.

- Mam dwie córki – wyjaśniła łkając. – Kocham je nad życie. Starsza robi parasole, a młodsza sandały. Ale w słoneczne dni, moja starsza córka nie ma zbytu na swoje parasole, co mnie tak bardzo przygnębia, że nie mogę się powstrzymać od łez. Natomiast kiedy pada deszcz, moja młodsza córka nie ma chętnych na sandały i to doprowadza mnie do rozpaczy. Nigdy nie jest dobrze, zawsze tylko niekorzystne okoliczności i straty. Dlatego moje troski i żale nie mają końca.

- Nie w tym leży cały kłopot. Twój problem stanowi sposób widzenia spraw – odrzekł mędrzec. – Co byś powiedziała na to, by podczas pięknej pogody cieszyć się z tego, że twoja młodsza córka może sprzedawać sandały, zaś podczas deszczu z tego, że twoja druga córka sprzedaje parasole. W ten sposób będziesz miała zawsze powód do radości.

Przemiana, jaka się stopniowo w niej dokonała, wprawiła sąsiadów w niemałe zdumienie. Wkrótce też przemianowali ją oni z Wiecznej Płaczki na Wesołą Kumoszkę i już tylko tak ją nazywali."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Jak głosi legenda mądry król Salomon rozumiał mowę ptaków. Kiedyś przyszedł do niego człowiek, który trzymał w złotej klatce słowika.

- Mam tego słowika od trzech lat. Był radością moich dni – relacjonował królowi. – Dzień i noc śpiewał niezmordowanie, a ja w dowód wdzięczności za te trele starałem się, by niczego mu nie brakowało. Zawsze troszczyłem się o to, aby miał świeżą wodę i dobrą karmę, aby mógł schronić się w dającym chłód cieniu i aby żaden kot zbytnio się do niego nie zbliżał. Jednak już od dwóch tygodni nie śpiewa i jestem z tego powodu niepocieszony.

Następnie król posłuchał, co ma mu do powiedzenia słowik.

- W pogoni za smaczną przynętą wpadłem w sidła łowcy ptaków. Ów sprzedał mnie pewnemu handlarzowi, który wędrował z miejsca na miejsce, aż w końcu nabył mnie od niego ten oto człowiek. Wprawdzie umieścił mnie w pięknej klatce, jednak to była nadal niewola, tak więc moje skargi nie miały końca, ponieważ przez zwykły kaprys utraciłem wolność. Ludzie brali mój smutek z powodu niewoli i moją tęsknotę za wolnością za wyraz radości i wdzięczności za to, że mogę przebywać w złotej klatce i jestem otaczany ich opieką.

Myślałem tylko o swoim bólu i nie przyszło mi to do głowy aż do chwili, kiedy przed kilkoma dniami usiadł na mojej klatce skowronek i powiedział: „Przestań lamentować! Bo tylko ze względu na twój lament trzymają cię w zamknięciu!”. Po czym pospiesznie odfrunął, a ja od tamtej pory nie wydałem z siebie ani jednego dźwięku. I nie uczynię tego, dopóki będę w niewoli.

Król Salomon opowiedział właścicielowi ptaka to, o czym mówił słowik. Zasmucony tymi słowami człowiek otworzył drzwiczki klatki i rzekł: - Po co mi słowik, który nie śpiewa?

Słowik wyfrunął z klatki i wyleciał przez okno. Usiadł na pobliskim drzewie i zaśpiewał pieśń wolności. A człowiekowi zdawało się, że żaden ptak jeszcze nigdy tak pięknie nie śpiewał."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zmęczony i wyczerpany wędrowiec kroczył noga za nogą. Dawno już zapadła noc, a do schroniska było jeszcze bardzo daleko.

Nagle zatańczyło przed jego oczami światełko i kiedy tak migotało w żwawych esach-floresach, to unosząc się w górę, to znów opadając w dół, rozpoznał w nim robaczka świętojańskiego, który mu przyświecał. Wówczas zrobiło mu się raźniej na sercu i zapytał:

- Powiedz mi robaczku świętojański, dlaczego świecisz jedynie w ciemnościach?

- Wy, ludzie, widzicie nas tylko, gdy otaczają was ciemności. Ale my świecimy zawsze. W świetle nas nie dostrzegacie. Nie możemy mierzyć się ze słońcem."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Tomasz, człowiek wątpiący i poszukujący, miał sen: Archanioł Gabriel trzymał w ręku jakąś księgę. Tomasz spytał go więc, co jest w niej napisane.

- W tej księdze – powiedział Gabriel – zapisuję imiona przyjaciół Boga.

- Czy zapisałeś już także moje? – spytał Tomasz.

- Dlaczego zadajesz mi takie pytanie? Wiesz przecież, że nie jesteś przyjacielem Boga – odrzekł anioł.

- To prawda, nie jestem przyjacielem Boga – wyznał Tomasz. – Ale jestem przyjacielem przyjaciół Boga.

Anioł spojrzał na Tomasza w milczeniu i zadumie, po czym powiedział:

- Właśnie polecono mi wpisać twoje imię na samej górze, bowiem nadzieja rodzi się z beznadziejności."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

o Vampi, jak nas "widać" to i bajeczki powinny już zadziałać. Gdzie arkad? gdzie arkad? Dawać go tu, dawać go tu. Albo nie, albo nie. Bajeczki dawać......

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Znów w zastępstwie wklejam :D

 

Bajeczki od arkada dla Szarlotki i dla mnie :)

 

"Za mało, żeby żyć, za dużo żeby umrzeć – pomyślał sobie mechanik, rozglądając się po swoim małym zakładzie.

- Nie mogę poprzestać na tym, do czego doszedł mój ojciec. Od niego wszystkiego się nauczyłem, ale nie realizując własnych pomysłów, nie będę miał żadnych perspektyw na przyszłość. Jeśli jednak skonstruuję precyzyjny sprzęt, który wprowadzi zgodnie z moją wiedzą konieczne ulepszenia, to pomimo potężnej konkurencji powinienem być w stanie wypełnić istniejącą na rynku lukę i zdobyć dla siebie cały sektor.

Skonstruowanie pierwszego prototypu zajęło mu dwa lata. W tym czasie nie miał ani jednej wolnej chwili i był teraz niezmiernie zadłużony. Jednak już na pierwszych targach przemysłowych przyjął tyle zamówień, że jego mała firma miała zapewnioną pracę na ponad rok.

Po kolejnych sześciu latach mógł w końcu wprowadzić się wraz ze swoją powiększoną załogą do bardzo nowoczesnego i udanego pod względem architektonicznym nowego kompleksu budynków firmy.

Chociaż przez całe swoje zwieńczone sukcesami życie zawodowe był jednym z tych, którzy jako pierwsi przekraczali rankiem bramę zakładu, to jednak nie dało się ukryć, że nie wchodził nigdy od razu do windy prowadzącej na wyższe piętra, lecz znikał za niepozornymi drzwiami w kącie recepcji. Nie udało mu się również uniknąć kosmicznych plotek na temat jego osobliwego zachowania: pogłoski, że uprawia tam poranną gimnastykę lub że wchodzi do tajnego skarbca, aby liczyć swoje skarby, stanowiły jedne z bardziej niewinnych spekulacji. Jednak nikt z załogi nigdy nie wpadł na trop jego tajemnicy, bowiem nawet długoletnia sekretarka firmy nic pewnego na ten temat nie wiedziała.

W dzień swoich sześćdziesiątych piątych urodzin wycofał się z interesu i podczas oficjalnej, podniosłej uroczystości przekazał swojemu synowi symboliczny klucz do przedsiębiorstwa.

Kiedy uroczystość dobiegła końca, a budynki firmy opustoszały przed rozpoczynającym się weekendem, ojciec wyjął z pęku kluczy jeden, wyglądający całkiem niepozornie i powiedział do syna:

- Pracując w naszym przedsiębiorstwie, które jest teraz przede wszystkim twoje, wzrastałeś w nie i łączącą się z tym ogromną odpowiedzialność. Dzisiaj złożyłem na twoje barki kolejny ciężar. Ostatnim obarczę cię, kiedy mnie już zabraknie. Abyś mógł udźwignąć wszystkie te obciążenia i tę odpowiedzialność, pragnę przekazać ci również ten oto klucz i powierzyć ci moją tajemnicę, tajemnicę źródła mojej energii i mojego sukcesu.

Powiedziawszy to, poprowadził syna do owych niepozornych drzwi, otworzył je kluczem i obaj weszli do pomieszczenia, które doprawdy nie mogło być skromniejsze – stało tam jedynie stare, poplamione biurko z wyszczerbioną, zieloną stalową ramą, przed nim stało zdezelowane drewniane krzesło obrotowe, na blacie biurka leżał gruby, wytłuszczony notes, zaś na ścianie wisiał stary, niebieski kitel roboczy. To było wszystko. Więcej rzeczy w tym pozbawionym okien pomieszczeniu nie było.

- Tu przychodziłem każdego ranka, by rozmyślać i podejmować decyzje. I ty będziesz bez wątpienia robił wiele rzeczy inaczej niż twój ojciec dla stworzenia sobie własnej przyszłości, tak, jak ja to uczyniłem. Ale byłem tu każdego dnia, by nie zapomnieć, skąd się wziąłem. I ty o tym nie zapominaj."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Nad przetaczającymi się ociężale morskimi falami unosiła się gęsta mgła bardzo utrudniająca widoczność i tak już nie najlepszą z powodu zapadającego zmroku. Potężny okręt wojenny pruł nieubłaganie morskie fale, zmierzając ku tajnemu celowi, który znał jedynie admirał.

- Światło! Prawa burta przodem! – zameldowano z oka.

Admirał wydał rozkaz natychmiastowego wysłania następującego sygnału: „Jesteście na kursie kolizyjnym! Zmieńcie kurs o 20 stopni!”.

Bezpośrednio po tym statek otrzymał wiadomość tej treści: „Uwaga! Proszę natychmiast zmienić kurs o 20 stopni!”.

Admirał był tym meldunkiem brzmiącym jak echo jego wezwania nieco poirytowany i kazał w odpowiedzi zakomunikować: „Tu statek wojenny. Natychmiast zmienić kurs!”.

„Byłoby lepiej, gdybyście to wy natychmiast zmienili kurs o 20 stopni!”, przyszła odpowiedź.

Teraz admirał był już wyraźnie rozłoszczony.

„Najwidoczniej nie wiecie kogo macie przed sobą! – kazał przesłać w odpowiedzi. – Jesteśmy największym statkiem floty i płyniemy w eskadrze wraz z trzema niszczycielami, czterema krążownikami i kilkunastoma eskortowcami. Zmieńcie natychmiast kurs, albo wymusimy zmianę siłą!”.

„Największy statku floty – brzmiała odpowiedź – tu latarnia morska!”."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Dla Lejdi Szarlotki i dla mnie od arkada :)

 

"Pewnemu człowiekowi zmarła żona, tak więc mieszkał w swym domu tylko z synem.

Któregoś dnia ojciec musiał wyjechać.

Kiedy był w podróży, wioskę napadła banda rabusiów, którzy rozkradli bydło i cały dobytek, zaś mieszkańców pozabijali lub wydali na pastwę płomieni pochłaniających domy i tylko jego syna oszczędzili, uprowadzając go, by służył im jako niewolnik.

Po powrocie ojciec szukał syna w gruzach. Pogrążony w cierpieniu wziął jakieś zwęglone chłopięce ciało za swoje dziecko i pochował je z ciężkim sercem.

Mężczyzna odbudował dom, troszczył się o swoje pola, jednak żałość z powodu śmierci syna nigdy go nie opuszczała.

Po trzech latach chłopcu udało się wyrwać z rąk bandytów. Drogami pełnymi niebezpieczeństw przybył pewnej nocy pod rodzinny dom i zapukał do drzwi.

- Tato! To ja, twój syn! – zawołał.

- Wynoś się! Nie mam już syna. Zginął w płomieniach – odpowiedział ze środka głos, w którym chłopak rozpoznał swojego ojca.

Zaczął więc płakać i błagał, by go wpuścił. Ale ojciec, opanowany przez żałość, zawołał tylko:

- Znikaj wreszcie i zostaw mnie samego!

Rozczarowany i zmęczony chłopiec zarzucił w końcu swoje błagalne prośby i pomyślał, że może będzie lepiej, kiedy przyjdzie rankiem.

Położył się więc gdzieś w kącie, a po kilku godzinach snu ponownie zapukał do drzwi ojcowskiego domu. Wołał i błagał, jednak ojciec był nieprzejednany, sądząc, że ktoś ze wsi chce mu spłatać brzydkiego figla.

- Zostaw mnie wreszcie w spokoju i zwiewaj stąd – odpowiadał w kółko.

Syn poddał się w końcu, porzucił ojcowski dom i już nigdy nie powrócił.

Opowiedziawszy tę historię, mistrz rzekł:

- Wielu jest tak zaślepionych i ciasno myślących, tak przekonanych o swojej słuszności i tak pełnych uprzedzeń, że nie otworzyliby swoich drzwi również wówczas, gdyby sama prawda prosiła o wejście. Nie wpuszczą jej."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Mistrzu – powiedział uczeń – proszę cię o radę, ponieważ nie mogę się na niczym skoncentrować przez dłuższą chwilę. Ciągle chcę robić coś innego niż to, co właśnie robię i myśleć o czymś innym, niż o tym, co w danej chwili konieczne.

- Postaraj się być dobrym pływakiem – odpowiedział mistrz.

- Nie rozumiem, jak może mi pomóc pływanie?

- Zły pływak musie się gwałtownie poruszać, aby utrzymać się na wodzie. Dobry pływak jest niesiony przez wodę."

 

Norbert Lechleitner

Edytowane przez Vampirella
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Bajeczki dla Lejdi Szarlotki i dla mnie od arkada :)

 

"Do mistrza przybył nowy uczeń, który opowiadał, że w czasie swoich podróży dotarł do pewnego miejsca w Himalajach. Żyje tam – jak mówił – pewien guru mający dar patrzenia w przeszłość i w przyszłość. Ma on również kilku uczniów, którym przekazuje swoje umiejętności.

- Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i zostałem tam przez jakiś czas. Jednak im dłużej tam przebywałem, czułem, że to nie do końca to, czego szukam. Udałem się więc w dalszą drogę. I tak oto przyszedłem do ciebie, aby dowiedzieć się, jaką ty przekazujesz wiedzę.

- To, czego naucza tamten guru, nie robi na mnie żadnego wrażenia – powiedział mistrz. – Droga, której ja uczę, jest o wiele trudniejsza.

- Cóż może być trudniejszego nad widzenie przeszłości i przyszłości? – spytał zdumiony uczeń.

- Życie w teraźniejszości."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Szczególnie pilny uczeń zażywał każdego ranka i wieczora kąpieli w rzece, aby obmyć się ze swych złych myśli i ze swych przewinień.

Pewnego dnia mistrz powiedział do niego:

- Jeśli sądzisz, że woda rzeki może zmyć twoje grzechy i słabości, to zgodnie z twoim przekonaniem wszystkie ryby, żaby i raki musiałyby być święte.

Oczyszczenie ze swoich win znajdziesz tylko w wodach miłującej dobroci, nad brzegami współczucia. Czysta i przejrzysta jest tu woda. Zanurz się w niej i daj się nieść jej falom, wówczas także twoja dusza nie będzie zmącona i żadna rzeka nie będzie ci potrzebna do oczyszczenia."

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Dla Lejdi Szarlotki i dla mnie od arkada :)

 

"Szczupły, przystojny mężczyzna o niezłej aparycji wysiadł z nonszalancją ze swojej szałowej limuzyny, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia. Zarzucił sobie z fantazją kaszmirowy płaszcz na ramiona, przejechał prawą ręką po czarnych, gęstych włosach skroni, migotając złotym zegarkiem oraz sygnetem i lekkim krokiem wspiął się po marmurowych schodach.

Zaciekawieni jego widokiem ludzie szeptali między sobą i pytali:

- Kim jest ten mężczyzna, tak elegancki i bogaty? Musi być wybrańcem niebios.

- Wręcz przeciwnie – odrzekła na to jakaś starsza kobieta w lichej odzieży – nie jest wybrańcem niebios, lecz kimś bardzo biednym. Bowiem gdyby Bóg nie odwrócił od niego swojego oblicza, nie musiałby demonstrować takiej próżności."

 

Norbert Lechleitner

 

***

 

"Pewien zamożny człowiek zrozumiał na starość, że bogactwo nie może mu dać wewnętrznego zadowolenia, jak się tego kiedyś spodziewał. Dlatego przekazał wszystko, co posiadał, swojemu synowi i przyłączył się do wspólnoty, która poprzez prostotę i wyrzeczenia szukała drogi wiodącej ku poznaniu.

Któregoś dnia wysłano go wraz z jednym współbratem do miasta w celu sprzedania na targu dwóch starych osłów, ponieważ już nie były wspólnocie do niczego przydatne.

Na targu podeszło do niego kilku zainteresowanych kupców.

- Czy te osły są jeszcze użyteczne? – spytał jeden.

- Gdyby były użyteczne, nie sprzedawalibyśmy ich! – rzekł w odpowiedzi.

- Dlaczego skóry ich grzbietów i końce ich ogonów są tak łyse? – spytał inny.

- Ponieważ kładą się co parę kroków i musimy im wówczas batem, że tak się wyrażę, wygarbować skórę, a następnie ciągniemy je za ogon tak długo, aż wstaną.

Nic dziwnego, że nikt nie chciał kupić ich osłów. Nie załatwiwszy sprawy, udali się zatem w powrotną drogę. We wspólnocie zarzucono ich pytaniami i jego towarzysz opowiedział wszystko tak, jak było.

- Dlaczego to zrobiłeś? Czyżbyś nagle stał się zbyt głupi, by sprzedać parę osłów? – Przecież wcześniej robiłeś niezłe interesy – oburzali się współbracia.

- Myślicie, że porzuciłbym wszystko, co posiadałem, moje domy i ogrody, a nawet rodzinę, żeby następnie z powodu dwóch starych osłów zostać kłamcą?"

 

Norbert Lechleitner

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

"W ogrodzie rosły pomiędzy drzewami i krzakami, kwiatami oraz kwitnącymi klombami – dąb i róża. Dąb – był drzewem majestatycznym, a jego potężne konary wydawały się tworzyć jakąś koronę, która rozpościerała się władczo nad skromnymi kwiatami ogrodu.

Róża – posiadała tylko łodygę z nielicznymi zielonymi listkami oraz kłującymi kolcami. Miała wygląd anemiczny i wydawało się, że lada moment zwiędnie.

Krzepki dąb zabawiał się upokarzaniem jej: <<Jesteś jedynie marną, kolczastą gałązką>>.

Gdy wiał wiatr, wielkie drzewo nauczyło się poruszać swoimi niezliczonymi listkami, modelując szum, wydając egzotyczne świsty i pełne wdzięku harmonijne dźwięki.

Wszystko to sprawiało, że dąb był dumny.

<<Wypełniam niebo wspaniałymi symfoniami! Jestem niczym orkiestra! Nie jestem taki, jak ten nędzny patyczek, który nie potrafi zrobić niczego! Do czego właściwie służy róża?>>.

Nieśmiała róża, wystraszona bardzo, milczała.

Gdy nadszedł maj, zakwitła.

Cały ogród zaczął oklaskiwać ją długo, szczerze i gorąco."

 

Są tacy, którzy udają, że są lepsi, że są silniejsi, niż jest w rzeczywistości. Nie chcą pokazać się takimi, jakimi są naprawdę.

Kwiaty po prostu kwitną.

 

Bruno Ferrero

 

***

 

"Pewien turysta zatrzymał się przypadkowo w pobliżu ładnej wsi, położonej wśród pól. Jego uwagę przyciągnął mały cmentarzyk: był otoczony drewnianym płotem. Pełno w nim było drzew, ptaków i cudownych kwiatów. Turysta zaczął powoli przechodzić pomiędzy grobami, jasnymi płytami, rozmieszczonymi nieregularnie wśród drzew.

Zaczął odczytywać napisy. Pierwszy głosił: Jan Tareg, żył 8 lat, 2 tygodnie i 3 dni. Tak małe dziecko pochowano w tym miejscu…

Mężczyzna odczytał napis na sąsiedniej płycie: Denis Kalib, żył 5 lat, 8 miesięcy, 3 tygodnie. Inne dziecko…

Czytał kolejne napisy na innych płytach. Wszystkie zawierały podobne dane: nazwisko, dokładny wiek osoby zmarłej. Najdłużej żyło dziecko, które przekroczyło zaledwie 11 lat… Turystę opanował wielki smutek. Usiadł i zaczął płakać.

Jakiś starzec, który właśnie tam przechodził popatrzył w milczeniu na płaczącego, potem spytał, czy opłakuje kogoś z rodziny.

<<Nie, nie ma tu żadnego krewnego>> powiedział turysta. <<Ale co się dzieje w tej wsi? Co strasznego tu się dzieje? Co za okropne przekleństwo ciąży na tych mieszkańcach, że umierają same dzieci?>>.

Staruszek uśmiechnął się i powiedział: <<Proszę się uspokoić. Nie chodzi tu o żadne przekleństwo. Po prostu tutaj jesteśmy wierni starodawnemu zwyczajowi. Gdy ktoś kończy 15 lat, rodzice dają młodemu człowiekowi mały zeszycik, taki jaki mam zawieszony na szyi. Zgodnie z tradycją, każdy z nas, gdy przeżywa coś bardzo intensywnie, otwiera zeszycik i notuje, jak długo trwało to silne i głębokie szczęście. Zakochał się… Jak długo trwało to wielkie uczucie? Tydzień? Dwa? Trzy i pół? A potem emocje związane z pierwszym pocałunkiem, jak długo trwały? Minutę pocałunku? Dwa dni? Tydzień? A ciąża i narodziny pierwszego dziecka? A ślub przyjaciół? Podróż najbardziej upragniona? A spotkanie z bratem powracającym z dalekiej krainy? Jak długo trwała radość z powodu tych wydarzeń? Godziny? Dni? W ten sposób notujemy w zeszyciku każdą chwilę szczęśliwą… każdy moment szczęścia. Gdy ktoś umiera, naszym zwyczajem otwieramy jego zeszycik, sumujemy chwile, w których odczuwał pełną i doskonałą satysfakcję, a ten wynik zapisujemy na jego grobie. Według nas, to jedyny prawdziwie przeżyty czas."

 

Nie ograniczaj się do istnienia… Żyj!

Nie ograniczaj się do dotykania… Odczuwaj!

Nie ograniczaj się do patrzenia… Zobacz!

Nie ograniczaj się do słuchania… Usłysz!

Nie ograniczaj się do mówienia… Powiedz coś!

 

Bruno Ferrero

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajka o dyrektorze

 

Lecący balonem mężczyzna uświadomił sobie nagle, że się zgubił. Zmniejszył

wysokość lotu i zobaczył w dole kobietę. Opuścił się jeszcze niżej i

krzyknął do niej:

- Przepraszam, czy może mi Pani pomóc? Obiecałem przyjacielowi, że dolecę do

niego w ciągu godziny, ale sam już nie wiem gdzie jestem.... Kobieta

odpowiedziała:

- Jest Pan w balonie napełnionym gorącym powietrzem, unoszącym się około 10

metrów nad ziemią. Znajduje się Pan między 40 a 41 stopniem północnej

szerokości geograficznej oraz między 56 a 60 stopniem długości zachodniej...

- Pani jest inżynierem ? - spytał mężczyzna z balonu.

- Tak - odpowiedziała kobieta - a skąd Pan wie?

- No cóż - rzekł baloniarz - wszystko to, co Pani powiedziała, jest z

merytorycznego i fachowego punktu widzenia prawdziwe, ale ja w dalszym ciągu

nie mam bladego pojęcia co zrobić z tymi wszystkimi informacjami, a fakty są

takie, że się zgubiłem. Szczerze mówiąc, w ogóle Pani mi nie pomogła, a tak

zasadniczo, to nawet przez Panią jestem jeszcze bardziej spóźniony.

- A pan jest na pewno dyrektorem!? - odpowiedziała kobieta.

- Niesamowite!!! Faktycznie jestem dyrektorem... - odpowiedział mężczyzna

- Skąd Pani wiedziała?

- No cóż... Nie wie Pan, gdzie Pan jest, nie wie Pan, dokąd Pan zmierza,

osiągnął Pan tę pozycję zużywając dużo powietrza, złożył Pan obietnicę,

której nie jest Pan w stanie dotrzymać, oczekuje Pan od ludzi, którzy

znajdują się niżej, że rozwiążą za Pana Pańskie problemy. Poza tym fakty są

takie, że jest Pan nadal dokładnie w tej samej sytuacji, w jaką Pan sam się

wprowadził, ale uważa Pan, że to moja wina....

 

***

 

Pokłóciły się okrutnie części ciała. No bo kto tu rządzi?

- Toż jasnym jest, że ja - burknął mózg - to ja tu myślę i wszystko

kontroluję.

- Bzdura! - zaprotestowały ręce - my tu robimy najwięcej, zarabiamy na

wasze utrzymanie.

- Eech! - westchnęły nogi - to nasza rola rządzić, to my decydujemy jaką

drogę obrać i dążyć w słusznym kierunku.

- My! - odparły oczy - my szefami - my wszystko widzimy i naprawdę nic

nam nie umyka.

- Nieprawda! - odparł żołądek - to ja tu rządzę, wytwarzam wam wszystkim

energię, ciężko pracuję i trawię. Beze mnie zginiecie ...

- JA BĘDĘ SZEFEM!!! - nagle odezwała się milcząca dotąd Dupa - I JUŻ!.

-- Śmiech ogólny nastąpił taki, że całe ciało nie może się pozbierać.--

- DOBRA! - odparła obrażona Dupa - jak tak, to STRAJK! i przestała robić

cokolwiek.

Minęło kilka godzin ...

Mózg dostał gorączki. Ręce opadły. Nogi zgięły się w kolanach.

Oczy wyszły na wierzch. Żołądek wzdęło i spuchł z wysiłku.

Szybko zawarto porozumienie...

Szefem została DUPA.

I tak to już jest, drodzy moi ...

Szefem może zostać tylko ten, co G... ROBI! ))

 

***

 

"Pewna młoda matka oczekiwała narodzin drugiego dziecka. Gdy dowiedziała się, że to dziewczynka, nauczyła swego pierworodnego synka Michała, żeby opierając główkę na jej brzuchu, razem z nią śpiewał kołysankę maleństwu, które miało się urodzić. Piosenka, która zaczynała się od słów: <<Gwiazdko, gwiazdeczko, zbliża się noc…>>, bardzo podobała się chłopczykowi. Śpiewał ją wielokrotnie.

Poród był przedwczesny i skomplikowany. Malutka dziewczynka została umieszczona w inkubatorze i poddana intensywnej opiece. Rodzice pełni lęku byli przygotowani na najgorsze: ich córeczka miał bardzo nikłe szanse na przeżycie. Mały Michał błagał ich: <<Chcę ją zobaczyć! Muszę koniecznie ją zobaczyć!>>.

Po tygodniu stan dziecka jeszcze się pogorszył. Wówczas matka postanowiła zaprowadzić Michała na oddział intensywnej terapii. Pielęgniarka starała się nie dopuścić do tego, ale matka zdecydowanie zaprowadziła chłopca do łóżeczka siostrzyczki, podłączonej do wielu aparatów, pod którymi maleńka walczyła o życie.

Zbliżywszy się do inkubatora, Michał instynktownie zaczął śpiewać cichutko: <<Gwiazdko, gwiazdeczko…>>.

Dziewczynka zareagowała natychmiast. Zaczęła oddychać spokojnie, bez zadyszki.

Matka ze łzami w oczach powiedziała: <<Śpiewaj, śpiewaj dalej Michałku!>>.

I Michał śpiewał.

Dziewczynka zaczęła poruszać maleńkimi rączkami.

Mamusia i tatuś płakali i uśmiechali się na przemian. Pielęgniarka patrzyła na tę scenę zdumiona, nie dowierzając własnym oczom.

W kilka dni później, maleńka znalazła się w domu., przyniesiona przez rodziców. Michał głośno okazywał swą radość.

Lekarze z kliniki, zdumieni poprawą stanu noworodka, w mądrych słowach starali się wytłumaczyć ten fakt. Mamusia i tatuś wiedzieli, że ta poprawa – to cud. Cud miłości braciszka do siostrzyczki, tak bardzo oczekiwanej."

 

Możemy żyć tylko wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że ktoś na nas czeka.

Jedno z najpiękniejszych zapewnień Jezusa brzmi: <<Idę przygotować wam miejsce (…) abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem>> (J 14, 2-3).

 

Bruno Ferrero

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Dwóch odważnych i walecznych rycerzy brało udział w walkach, ryzykownych przygodach, narażając się na niebezpieczeństwa. Służyli wielu panom.

Pewnego wieczoru, jeden z nich patrząc na zachodzące słońce powiedział: <<Pozostaje mi jeszcze ostatnia przygoda!>>.

<<Jaka?>>.

<<Chcę wejść na górę, na której mieszka Bóg!>>.

<<Dlaczego?>>.

<<Chcę się dowiedzieć, dlaczego nakłada na nas ciężary i trudy ogromne przez całe życie i nadal wymaga coraz więcej, zamiast ulżyć nam przynajmniej co pewien czas>> - powiedział z goryczą pierwszy rycerz.

<<Pójdę z tobą! Sądzę jednak, że Bóg wie, co czyni>> - stwierdził drugi.

Podróż była długa i uciążliwa. Dotarli do góry Pana. Wchodzili w milczeniu, idąc obok koni, gdyż ścieżka była stroma i uciążliwa. Już widoczny był szczyt góry we mgle, gdy jakiś głos zabrzmiał z wysoka: <<Zabierzcie ze sobą wszystkie kamienie, jakie znajdziecie na ścieżce>>.

<<A widzisz?>> - zaprotestował pierwszy rycerz. <<Zawsze ta sama historia. Po całym tym wysiłku, Bóg chce nas jeszcze obarczyć dodatkowo. Ja już się na to nie godzę!>>. I wrócił z powrotem.

Drugi rycerz uczynił to, czego domagał się głos Boga. Kosztowało go to dużo czasu i wysiłku. Ale gdy pierwsze promienie słoneczne rozbłysły, kamienie umieszczone w pojemnikach na koniu i niesione przez poranione ręce pobożnego rycerza, rozbłysły wspaniałym blaskiem.

Zmieniły się w cudowne diamenty o niebywałej wartości."

 

Panie, stawiam o wiele więcej pytań niż Ty to czynisz. Sądzę, że proporcja wyraża się liczbowo jak dziesięć do jednego.

 

Pytam:

- Dlaczego dopuszczasz cierpienie?

- Jak długo muszę je znosić?

- Jaki jest cel tego?

- Czy zapomniałeś o swym miłosierdziu?

- Zmęczyłeś się?

- A może obraziłeś się?

- Odrzuciłeś mnie?

- Kiedy utraciłem Twoje kierownictwo?

- Kiedy zagubiłem się?

- Czy nie widzisz mojej ogromnej rozpaczy?

 

Ty mnie tylko pytasz:

- Czy ufasz Mi?

 

Bruno Ferrero

 

***

 

"Zimno było przenikliwe. Paterze grzali się przy ogniu. Wieść o narodzeniu nowego Króla obwieściły im świetliste, skrzydlate postacie. Wiadomość ta zupełnie ich poraziła. Chcieli pójść i zobaczyć Go, uczcić, a potem prosić Go o zdrowie i pokój.

Również Filip, chłopak, który od niedawna przebywał z pasterzami, usłyszał wieść przekazaną przez aniołów. Zastanawiał się, jaki dar zanieść Dzieciątku do Betlejem.

Ale jeżeli wszyscy pasterze wyruszali, kto będzie opiekował się owcami? Z pewnością nie można zostawić ich samych!

Żaden z pasterzy nie chciał zrezygnować z zobaczenia nowonarodzonego Króla. Jeden z pasterzy miał pomysł: niech pozostanie i opiekuje się owcami ten, kto przygotował najlżejszy dar.

Przyniesiono wagę blisko ognia.

Pierwszy umieścił na wadze wielki dzban pełen mleka oraz ciężki kawał sera. Drugi przyniósł ogromny kosz pełen jabłek. Trzeci z trudem umieścił na wadze wiele gałęzi i kawałków drewna, które płonąc miały ogrzewać stajenkę przez dłuższy czas.

Pozostał jeszcze Filip.

Chłopiec ze smutkiem spoglądał na swą maleńką latarnię, jedyne bogactwo, jakie posiadł. To był dar, który chciał zanieść Dzieciątku Królowi. Ale ten dar był taki lekki!

Zawahał się przez chwilę, potem zdecydowanie usiadł na wadze z latarnią w ręce i powiedział:

<<Ja jestem darem dla Króla! Dzieciątko nowonarodzone z pewnością potrzebuje kogoś, kto Mu przyniesie latarnię>>.

Wokół ogniska zapadła głęboka cisza. Pasterze patrzeli na chłopca siedzącego na wadze, zaskoczeni jego słowami. Jedno było pewne: w żadnym wypadku Filip nie zostanie i nie będzie pilnował owiec."

 

Darem jesteś ty, a nie rzeczy, które przynosisz.

 

Bruno Ferrero

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewien człowiek zabłądził na pustyni

i od dwóch dni wędrował wśród nie kończących się,

rozgrzanych słońcem piachów. Był już u kresu sił.

 

Niespodziewanie ujrzał przed sobą sprzedawcę krawatów.

Nie miał on przy sobie nic innego - jedynie mnóstwo krawatów.

I natychmiast próbował sprzedać jeden z nich

człowiekowi umierającemu z pragnienia.

Wyczerpanemu i spragnionemu wędrowcy handlarz wydał się szalony:

 

Czyż ktoś przy zdrowych zmysłach

próbowałby sprzedać krawat człowiekowi łaknącemu jedynie wody?

 

Sprzedawca wzruszył obojętnie ramionami i ruszył w dalszą drogę.

Przed zapadnięciem zmroku znużony wędrowiec,

już z wielkim trudem poruszający zbolałymi nogami, uniósł głowę i osłupiał:

znajdował się przed elegancką restauracją,

obok której stał szereg samochodów!

Budynek był okazały, a dookoła niego rozciągała się pustynia.

 

Z trudem dowlókł się do drzwi restauracji i prawie mdlejąc z pragnienia wyszeptał:

- Litości, wody!

- Przykro mi, proszę pana,- rzekł ze współczuciem uprzejmy szwajcar - nie przyjmujemy gości bez krawatów.

 

Są osoby przemierzające pustynię swego życia

z ogromnym pragnieniem przyjemnych doznań.

Za głupców uważają tych, którzy chcą ich zapoznań z Ewangelią.

Jest to posłanie zbyt zaskakujące dla ich pustyni!

Lecz kiedy zapragną wejść do "Hotelu Pana", zostanie im powiedziane:

"Przykro mi, tutaj nie można wstąpić bez odnowionego serca".

 

Bruno Ferrero "40 opowiadań na pustyni"

 

***

 

FATHER FORGETS

 

Posłuchaj synu: mówię to, gdy śpisz, z rączką pod policzkami

i z blond włoskami rozsypanymi na czole.

Sam wszedłem do twojego pokoju. Przed kilku minutami, gdy usiadłem w bibliotece,by poczytać, ogarnęła mnie fala wyrzutów i pełen winy zbliżam się do twego łóżka.Myślałem o swoim postępowaniu: dręczyłem ciebie, robiłem ci wymówki,gdy przygotowywałeś się, aby wyjść do szkoły, gdyż zamiast umyć się wczoraj, jedynie otarłeś sobie twarz ręcznikiem i zapomniałeś wyczyścić sobie buty.

Zwymyślałem cię, gdy zrzuciłeś coś na podłogę.

W czasie śniadania też wytykałem ci twoje uchybienia, że spadło ci coś na na serwetkę,że przełykałeś chleb niczym zagłodzony zwierzak, że oparłeś się łokciami o stół,że zbyt grubo posmarowałeś masłem chleb.

Gdy się bawiłeś, ja przygotowywałem się do wyjścia na pociąg.

Oderwałeś się od zabawy, pokiwałeś mi rączką i zawołałeś:

Cześć tatulku! A ja zmarszczyłem brwi i powiedziałem: Trzymaj się prosto.

 

Wszystko zaczęło się na nowo późnym popołudniem.

Gdy przyszedłem z pracy, bawiłeś się klęcząc na ziemi.

Zobaczyłem wtedy dziury w twych skarpetkach.

Upokorzyłem cię przed kolegami , wysyłając cię do domu.

Skarpety kosztują, mówiłem, gdybyś musiał je kupić je sam,

obchodziłbyś się z nimi bardziej ostrożnie.

Przypominasz sobie, jak wszedłeś nieśmiało do salonu,

ze spuszczonymi oczami, drżąc cały po przeżytym upokorzeniu ?

Gdy uniosłem oczy znad gazet, zniecierpliwiony twym wtargnięciem,

z wahaniem zatrzymałeś się przy dzrzwiach.

Czego chcesz? - zapytałem ostro.

Ty nic nie powiedziałeś, podbiegłeś do mnie, zarzuciłeś mi ręce na szyję i ucałowałeś mnie, a twoje rączki uścisnęły mnie z miłością, którą Bóg złożył w twoim sercu,a która - choćby i nie odwzajemniona - nigdy nie więdnie.

Potem poszedłeś do swego pokoju, drepcząc wolno po schodach.

 

Otóż synu, zaraz potem, gdy z ręki wysunęła mi się gazeta,

ogarnął mnie wielki lęk.

Co się ze mną dzieje?

Przyzwyczajam się do wynajdowania win, do robienia wymówek.

Czy to ma być nagroda za to,że nie jesteś osoba dorosłą, że jesteś tylko dzieckiem ?

Dzisiejszej nocy tylko tyle.

Przyszedłem tu, do twojego łóżka i uklęknąłem pełen wstydu.

 

Wiem, że to jest nędzne wynagrodzenie ,że nie zrozumiałbyś tych spraw, gdybym ci o nich powiedział, gdy się obudzisz.

Ale jutro będę dla ciebie prawdziwym tatusiem.

Będę ci towarzyszył w twoich zajęciach i zabawach ,będę czuł się niedobrze, gdy tobie będzie źle i śmiać się będę, gdy ty będziesz się śmiał.Ugryzę się w język, gdy do ust ciśnąć mi się będą słowa zniecierpliwienia.

Będę ciągle powtarzał sobie:

" On jest jeszcze dzieckiem, małym chłopczykiem! ".

 

Boję się naprawdę, że dotąd traktowałem cię jak osobę dorosłą .

Tymczasem, gdy teraz widzę cię, synu,skulonego w łóżeczku, rozumiem że jesteś jeszcze dzieckiem.

Wczoraj twoja główka spoczywała bezbronnie na ramieniu mamusi.

Zawsze wymagałem od ciebie zbyt wiele.

 

Wymagamy zawsze zbyt wiele...od innych

 

Bruno Ferrero

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Pewnego razu, dwóch małych chłopców zaprzyjaźnionych, jeździło na łyżwach po małym zamarzniętym stawku. Był wieczór zimny i chmurny. Dzieci bawiły się spokojnie, nagle lód załamał się i jeden z chłopców wpadł do wody.

Staw nie był głęboki, ale woda zaczęła w dziurze zamarzać, pokrywając otwór.

Drugi chłopiec wrócił na brzeg, porwał największy znaleziony kamień i pobiegł tam, gdzie jego mały przyjaciel wpadł do stawu. Zaczął uderzać lód kamieniem z całych sił i w końcu udało mu się go rozbić. Uchwycił rękę przyjaciela i pomógł mu wydostać się z wody…

Gdy zjawili się strażacy i zobaczyli co się stało, zastanawiali się zdumieni.

<<Jak to ten chłopiec zrobił? Lód był gruby i mocny, jak chłopczyk mógł go rozbić>>.

W tym momencie pojawił się jakiś starzec i powiedział: <<wiem jak to zrobił!>>.

<<Jak?>> - spytali.

Staruszek odpowiedział:

<<Nie było przy nim nikogo ostrzegającego go: „To ci się nie uda…”>>.

 

Istnieją zdumiewające siły w nas, ale wystarczy tak niewiele, by o nich zapomnieć!

 

Bruno Ferrero

 

***

 

Pewien żółw żył sobie spokojnie na wsi.

Któregoś dnia kuzynka mieszkająca w mieście zaprosiła go do siebie.

Ponieważ żółw bardzo pragnął zobaczyć trochę świata, przyjął zaproszenie.

Odległość nie była duża - wynosiła nie więcej niż kilometr,

lecz dla żółwia stanowiło to prawdziwą wyprawę.

Łudził się jednak, że dotrze w miarę prędko i dopiero rankiem wyruszył w drogę.

"Idąc pewnym i niezmiennym krokiem - myślał

- dojdę na miejsce na pewno jeszcze przed południem.

A więc w samą porę, by zasiąść do stołu".

 

Wyruszył podśpiewując... Szedł, szedł i szedł...

Do południa żółw przebył zaledwie kilkaset metrów.

Gdy usłyszał dzwon bijący godzinę dwunastą, mruknął ze złością:

"Co to za głupi dzwon!

Nie minęła jeszcze godzina od czasu, gdy wyszedłem z domu,

a ten już wydzwania południe.

Ten zegar na pewno jest zepsuty".

 

Szedł, szedł...

Słońce już skryło się za horyzontem,

a na niebie zabłysły gwiazdy, lecz żółw nie przebył jeszcze nawet połowy drogi.

Zdenerwowany jak nigdy dotąd zaczął pomstować:

 

"Świat nie jest już taki jak kiedyś!

Słońce zachodzi szybciej, gwiazdy pojawiają się za wcześnie.

Zegary wciąż się psują.

A dni są krótsze niż te przepisowe dwadzieścia cztery godziny!"

I tak złorzecząc pod nosem, podjął dalszą wędrówkę,

nieustannie przeklinając drogę,

która wydawała mu się kręta i zbyt gęsto porośnięta krzewami.

 

Zawsze znajdzie się dobry powód, aby źle myśleć o innych.

 

Bruno Ferrero

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"W starożytnym Rzymie w czasach Tyberiusza żył pewien zacny człowiek, który miał dwóch synów. Jeden zaciągnął się do wojska i wysłany został do najdalszych prowincji Cesarstwa. Drugi był poetą i oczarowywał Rzym wierszami.

Pewnej nocy ojciec miał sen. Zjawił mu się we śnie anioł i rzekł, że słowa jednego z jego synów staną się sławne i będą powtarzane na całej kuli ziemskiej z pokolenia na pokolenie.

Starzec zbudził się płacząc ze szczęścia, bo życie było dla niego łaskawe i objawiono mu coś, co napełniłoby dumą serce każdego ojca.

Krótko potem zginął, niosąc ratunek jakiemuś dziecku, które dostało się po koła wozu. A skoro przez całe życie był prawy i uczciwy, poszedł prosto do nieba i spotkał anioła, który niegdyś odwiedził go we śnie.

- Byłeś zawsze dobrym człowiekiem – rzekł do niego anioł. – Żyłeś otoczony miłością i umarłeś godnie. Mogę zatem dzisiaj spełnić każde twoje życzenie.

- Życie również łaskawie się ze mną obeszło – odrzekł starzec. – Gdy zjawiłeś się w moim śnie pojąłem, że moje starania nie idą na marne. Poematy mojego syna pozostaną w ludzkiej pamięci na wieki. Dla siebie o nic nie proszę, niemniej każdy ojciec szczyciłby się sławą dziecka, które pielęgnował w dzieciństwie i wychowywał, gdy był dorastającym młodzieńcem. Pragnąłbym posłyszeć słowa mojego syna w przyszłości.

Anioł dotknął leciutko ramienia starca i obaj przenieśli się w daleką przyszłość. Ukazał się przed nimi ogromny plac, gdzie tysiące ludzi porozumiewało się przedziwnym językiem.

Radość wypełniła oczy starca łzami.

- Wiedziałem zawsze – rzekł do anioła – że strofy mojego syna są piękne i nieśmiertelne. Czy mógłbyś mi powiedzieć, który z poematów recytują ci ludzie?

Wówczas anioł zbliżył się do niego ostrożnie i usiedli na jednej z ławek ustawionych na placu.

- Wiersze twojego syna poety były bardzo sławne w Rzymie – powiedział anioł. – Wszyscy czytali je z rozkoszą. Jednak gdy dobiegły końca rządy Tyberiusza, poszły w niepamięć. Słowa powtarzane przez tych oto ludzi wyszły z ust twojego drugiego syna, tego który był żołnierzem.

Starzec słuchał anioła nie dowierzając własnym uszom.

- Syn twój służył w odległej prowincji, gdzie został mianowany setnikiem. Był to człowiek pełen dobroci i sprawiedliwości. Pewnej nocy jeden z jego sług ciężko zachorował i był blisko śmierci. Twój syn słyszał kiedyś wieści o rabinie, który uzdrawiał chorych. Ruszył zatem bez zwłoki na jego poszukiwanie. Po długich dniach wędrówki dowiedział się, że człowiek, którego szuka jest Synem Boga. Spotkał po drodze ludzi przez niego uleczonych, poznał jego nauki i mimo, że był rzymskim setnikiem, przyjął jego wiarę. Pewnego ranka stanął wreszcie przed obliczem owego Rabina.

Powiedział mu, że jeden z jego sług zaniemógł i Rabin był gotów pójść do jego domu. Setnik ów był jednak człowiekiem wiary i gdy powstali wszyscy wokół, a on spojrzał głęboko Rabinowi w oczy, pojął, że naprawdę stoi przed obliczem Syna Bożego.

- A oto słowa twego syna – rzekł anioł do starca. – Słowa, którymi przemówił do Rabina i których nie zapomniano nigdy: Panie, nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale powiedztylko słowo, a będzie uzdrowiony sługa mój."

 

Paulo Coelho – „Alchemik”

 

***

 

Po wypełnieniu prostego i pogodnego życia zmarła pewna kobieta

i znalazła się natychmiast w długiej i uporządkowanej procesji osób,

które przesuwały się powoli w stronę Najwyższego Sędziego.

Przesunąwszy się do połowy kolejki coraz bardziej przysłuchiwała się słowom Boga.

Słyszała jak Bóg mówił do kogoś:

 

-Ty, co pomogłeś, kiedy miałem wypadek na drodze i zawiozłeś mnie do szpitala,

wstąp do mojego Raju.

 

Potem mówił do kogoś innego:

 

-Ty, co bez żadnego zysku pożyczyłeś wdowie pieniądze,

wstąp, aby otrzymać wieczną nagrodę.

 

A potem znów:

 

-Ty, który wykonywałeś bezpłatnie bardzo skomplikowane operacje chirurgiczne,

pomagając mi przynosić wielu ludziom nadzieję, wstąp do mego Królestwa.

 

I tak dalej.

 

Uboga kobieta przeraziła się bardzo,

bowiem - choć wysilała się jak tylko mogła

- nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego szczególnego dokonania

czy czynu w swoim życiu.

Przepuściła nawet kolejkę, by mieć więcej czasu na penetrowanie swojej pamięci,

ale nie wymyśliła niczego ważnego.

Pewien uśmiechnięty ale stanowczy anioł

nie pozwolił jej ponownie przepuścić długiej kolejki.

Z bijącym sercem i z wielkim strachem dotarła przed oblicze Boga.

Ogarnął ją natychmiast swoim uśmiechem.

 

-Ty, która prasowałaś wszystkie moje koszule... Dziel się moją Radością!

 

Czasem jest nam bardzo trudno wyobrazić sobie

rzeczy nadzwyczajne w sposób zwyczajny.

 

Bruno Ferrero

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...