Skocz do zawartości

Baśnie tysiąca i jednej nocy


Gość Vampirella

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Vampirella

Opowieść o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie

 

Mówią – lecz tylko Allach jest wszechwiedzący i najmędrszy, wszechpotężny i pełen

świetności – że był niegdyś, w dawnych czasach, minionych wiekach i stuleciach, na wyspach

Indii i Chin król pewien z Sasanidów znakomitych, pan rycerstwa i świty, niewolników i sług.

Król ten miał dwóch synów, z których jeden był starszy, drugi zaś młodszy. Obaj byli

dzielnymi rycerzami, lecz starszy dzielnością swoją przewyższał jeszcze młodszego brata.

Panował on w kraju i rządził poddanymi sprawiedliwie, toteż kochał go lud w całym jego

kraju i królestwie. Nazywano go królem Szachrijarem. Młodszy brat nosił imię Szachzaman i

był królem perskiej Samarkandy. Bracia pomyślnie sprawowali rządy w swych krajach przez

lat dwadzieścia, każdy z nich był dla poddanych władcą sprawiedliwym, a powodzenie i

szczęście nie opuszczały ich. I żyli tak, aż starszy brat zatęsknił za młodszym i rozkazał

wezyrowi, aby wyprawił się do tamtego i wrócił z nim razem.

Szachzaman powiedział: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym przygotował się do drogi i

wyprowadziwszy z miasta wielbłądy, namioty, muły, służbę i świtę, rządy w kraju powierzył

swemu wezyrowi i wyruszył zmierzając ku ziemiom brata. Lecz o północy spostrzegł, że

zapomniał czegoś w swym pałacu. Zawrócił więc, a wszedłszy do zamku, zobaczył swą żonę

śpiącą na posłaniu w ramionach czarnego niewolnika. Kiedy to ujrzał, pociemniało mu w

oczach i rzekł do siebie: „Jeżeli takie rzeczy dzieją się, gdy ja jeszcze na dobre nie opuściłem

miasta, do czego dojdzie ta rozpusta, gdy będę bawił dłużej u brata?” Obnażył miecz i uderzył

nim, zadając obojgu śmierć na posłaniu. Po czym natychmiast zawrócił, dał rozkaz do

wymarszu i jechał, aż dotarł do miasta swego brata. Szachrijar uradował się wieścią o

przybyciu Szachzamana i zaraz wyszedł mu na spotkanie, pozdrowił go i ciesząc się

niezmiernie, kazał przystroić gród na jego cześć. I usiadł przy nim uradowany, i rozmawiali,

lecz wtem przypomniał sobie kroi Szachzaman, co było z jego żoną. Przejął go wielki

smutek, pobladł, a ciało ogarnęła słabość. Gdy brat ujrzał go w takim stanie, pomyślał w

duszy, że przyczyną tej słabości jest troska o kraj opuszczony, jak i zaniedbanie jego spraw.

Nie zapytał więc o nic. Pewnego dnia jednak rzekł: „Bracie mój, widzę, że twarz ci pobladła,

a ciało osłabło.” – „Bracie mój – odrzekł Szachzaman – jestem zraniony do głębi serca.” Lecz

nie opowiedział o tym, jak zobaczył swoją żonę. Wtedy rzekł Szachrijar: „Chciałbym, żebyś

pojechał ze mną na łowy i polowanie. Może rozweseli się tym twoje serce.” Szachzaman

wymówił się jednak od tego i starszy brat sam wybrał się na łowy.

Okna w pałacu króla Szachzamana wychodziły na ogród. Król wyglądał przez okno i nagle

ujrzał, że brama pałacu otwarła się i wyszło z niej dwadzieścia niewolnic i dwudziestu

niewolników, a między nimi szła też żona jego brata – a była ona niezwykłej piękności i

urody. Zbliżyli się wszyscy do basenu z fontanną, zdjęli szaty i usiedli razem, a żona króla

Szachrijara zawołała: „Masud!” I podszedł do niej czarny niewolnik, objął ją i ona go objęła.

I czarny ów niewolnik posiadł żonę króla. Tak samo czynili pozostali niewolnicy z

dziewczętami i nie zaprzestawali pocałunków, uścisków i wszelkiej rozwiązłości, póki dzień

nie zaczął się zmierzchać. Brat króla Szachrijara ujrzawszy to rzekł sobie w duchu: „Na

Allacha! Moje nieszczęście mniejsze jest od tego.” Po czym ustąpiły dręczące go zmartwienia

i troska i rzekł: „Zaiste, to było gorsze od tego, co mnie się zdarzyło.” Nabrał też ochoty do

jedzenia i picia. Gdy drugi król wrócił z wyprawy, bracia pozdrowili się wzajemnie, a

Szachrijar spojrzawszy na Szachzamana zauważył, że odzyskał on swój zdrowy wygląd, że

zarumieniły mu się policzki i ze smakiem jadł to wszystko, czego przedtem ledwie tknął.

Zdziwiło to króla i rzekł: „Widziałem, mój bracie, że twoje oblicze było blade, a teraz oto

wróciły ci rumieńce. Opowiedz mi więc, co się stało.” Odrzekł: „Opowiem ci, co było

przyczyną mej bladości, lecz uwolnij mnie od opowiadania, dlaczego wróciły mi rumieńce.”

Rzekł Szachrijar: „Niech więc najpierw usłyszę, czemu osłabłeś i zmieniłeś się na twarzy.” I

mówił Szachzaman: „Wiedz, mój bracie, że kiedy przysłałeś swego wezyra wzywając mnie

przed twe oblicze, zaraz się przygotowałem i wyruszyłem z miasta. Przypomniałem sobie

jednak, że w zamku została ta perła, którą ci ofiarowałem. Wróciłem więc i wtedy ujrzałem

moją żonę z czarnym niewolnikiem, śpiących na moim posłaniu. Zabiłem oboje i przybyłem

do ciebie, lecz ciągle rozmyślałem o tej sprawie. I to było przyczyną mej słabości i tego, że

znikły mi rumieńce. Co zaś do zmiany tego stanu, nie żądaj ode mnie wyjaśnień.” Gdy

Szachrijar usłyszał słowa brata, zawołał: „Zaklinam cię na Allacha, powiedz mi, jaka była

tego przyczyna!” Szachzaman powtórzył więc wszystko, co widział, a wówczas rzekł

Szachrijar: „Chciałbym zobaczyć to na własne oczy.” Odrzekł mu brat: „Zrób tak, jakbyś

miał wyjechać na polowanie i łowy, a tymczasem ukryj się u mnie. Wtedy sam będziesz tego

świadkiem i przekonasz się naocznie.” Król Szachrijar niezwłocznie ogłosił wyprawę.

Wyszło wojsko z namiotami poza miasto i wyruszył z nimi król, a gdy już spoczął w

namiocie, rzekł do swych paziów: „Niech nikt do mnie nie wchodzi!” Potem przebrał się i

niepoznany wrócił do zamku, gdzie czekał jego brat. Zasiadłszy przy oknie wychodzącym na

ogród, Szachrijar wyglądał chwilę, gdy wtem wyszły niewolnice ze swą panią i z

niewolnikami, i czynili tak, jak opowiadał Szachzaman. A trwało to aż do późnego

popołudnia. Gdy król Szachrijar zobaczył to wszystko, uleciał mu z głowy rozsądek i rzekł do

swego brata Szachzamana: „Wstań, pojedziemy w świat, nie dla nas bowiem jest godność

królewska. Będziemy wędrowali, póki nie zobaczymy, że kogoś innego spotkało to samo co

nas. Jeśli tego nie osiągniemy – śmierć lepsza będzie dla nas od życia.” Szachzaman przystał

na to i bracia wyszli z zamku tajemnymi drzwiami, i wędrowali bez ustanku dniami i nocami,

aż przybyli nad brzeg słonego morza. Rosło tam drzewo pośrodku łąki, a obok biło źródło.

Napili się z tego źródła i usiedli, by odpocząć.

Minęła tak godzina, gdy nagle morze się wzburzyło i wynurzył się z niego jakiś czarny

słup sięgający nieba, i zaczął zbliżać się ku łące. Ujrzawszy to bracia, przerażeni, wdrapali się

na wierzchołek wysokiego drzewa i patrzyli, co będzie dalej. Niebawem ujrzeli dżinna

ogromnej postaci, o czole szerokim i piersi olbrzymiej, niosącego na głowie skrzynię. Dżinn

wyszedł na ląd i zbliżywszy się do drzewa, na którym ukryli się królowie, usiadł pod nim.

Otworzył teraz skrzynię, wyjął z niej szkatułkę, a gdy i tę otworzył, wyszła ze szkatułki

dziewczyna zdumiewającej piękności, podobna promiennemu słońcu, jak ta, o której mówił

poeta:

Gdy przyszła, dzień wśród nas zagościł,

Zorze przydały jej jasności.

Słońca jaśnieją jak jej lice,

Zazdrosne kryją się księżyce.

Kiedy rozchyla swe zasłony,

Korzy się przed nią świat zdumiony,

A gdy w namiotach znika swoich,

Ziemia się łzami rosy poi.

Spojrzawszy na nią dżinn rzekł: „O pani szlachetnie urodzonych, którą porwałem w noc

zaślubin, chciałbym się trochę przespać.” Po czym ułożył głowę na jej kolanach i zasnął.

Wtedy dziewczyna podniosła oczy ku wierzchołkowi drzewa i ujrzała obu królów, którzy

właśnie tam się skryli. I zdjęła głowę dżinna ze swych kolan, ułożyła ją na ziemi, a stanąwszy

pod drzewem, zaczęła dawać im znaki: „Zejdźcie, nie bójcie się tego ifrita!” Odpowiedzieli:

„Na Allacha, zaklinamy cię, nie wymagaj tego od nas.” Ona zaś rzekła: „Zaklinam was na

Allacha, zejdźcie, bo inaczej obudzę ifrita, a on zada wam najokrutniejszą śmierć.” Bracia

przerazili się i zeszli, a wówczas dziewczyna stanęła przed nimi i rzekła: „Wbijajcie mocno,

niczym dziryty, bo inaczej obudzę ifrita.” Król Szachrijar rzekł w strachu do swego brata

Szachzamana: „Wypełnij, bracie, jej żądanie.” – „Nie wypełnię – odrzekł młodszy król – póki

ty nie uczynisz tego przede mną.” I zaczęli dawać sobie znaki, który pierwszy ma ją

zaspokoić. Widząc to, dziewczyna rzekła: „Dajecie sobie tylko znaki, a żaden nie zaczyna.

Róbcie, co kazałam, bo inaczej obudzę ifrita!” I tak, ze strachu przed dżinnem, uczynili,

czego od nich żądała. Gdy już obaj skończyli, rzekła: „Wstawajcie!” I wydobyła z kieszeni

sakiewkę, a z niej naszyjnik, na którym było pięćset siedemdziesiąt pierścieni. „Czy wiecie,

co to jest?”, zapytała. Odrzekli: „Nie wiemy.” Powiedziała: „Właściciele wszystkich tych

pierścieni przyprawiali ze mną rogi temu ifritowi. Więc i wy, bracia, dajcie mi swoje

pierścienie.” Dali dziewczynie zdjęte z palców pierścienie, a wówczas ona powiedziała: „Ten

ifrit porwał mnie w noc mych zaślubin. Potem wsadził mnie do szkatułki, szkatułkę umieścił

w skrzyni, a na skrzynię nałożył siedem zamków. I trzyma mnie na dnie burzliwego morza, o

falach uderzających jedna o drugą, nie wiedząc, że jeśli któraś z nas, kobiet, czegoś pożąda,

nic jej nie zdoła powstrzymać, jak o tym już ktoś powiedział:

Przyrodzeniem się rządzą w uciechach i gniewie,

W miłości wiarołomność okazują swoją,

W zdradliwości są hojne, o wierność nie stoją.

Niech opowieść Jusufa będzie ci przestrogą

Nie zaufaj kobietom, ich wierności nie wierz,

Przed zdradą, którą one ugodzić cię mogą.

Czyliż nie wiesz ty o tym, że z niewieściej winy

Adam musiał opuścić swe rajskie dziedziny?

A ktoś inny tak rzekł:

Porzuć niechęci, minie trochę czasu

I miłość żądzę rozpali w dwójnasób.

Wszakże nic zgoła nie stało się więcej

Nad to, co z dawna znają oblubieńce.

Ten człowiek jeno dziwić się jest w stanie,

Co nie wie, czym jest niewieście knowanie.”

Gdy bracia wysłuchali słów dziewczyny, dziwili się niezmiernie i rzekł jeden do drugiego:

„To jest ifrit, a zdarzyło mu się coś gorszego niż nam. Niechże więc to nas pocieszy.” I

natychmiast odeszli, i powrócili do miasta króla Szachrijara. Weszli do pałacu, a tam król

kazał ściąć głowę żonie, a także niewolnicom i niewolnikom.

I odtąd stało się zwyczajem króla Szachrijara, że każdej nocy brał sobie dziewczynę nie

tkniętą jeszcze, a pozbawiwszy dziewictwa, polecał ją zabić z upływem nocy. Trwało to trzy

lata. Ludzie podnieśli lament i uchodzili z córkami, aż nie została w mieście ani jedna

dziewczyna zdolna do małżeństwa. A kiedy król według swego zwyczaju rozkazał wezyrowi,

aby przyprowadził mu nową dziewczynę, wezyr wyszedł i szukał, lecz nie znalazł żadnej.

Udał się wtedy do swoich komnat zgnębiony i smutny, bojąc się gniewu króla.

A wezyr ów miał dwie córki, młode dziewczyny o kształtach młodych, pełne piękności,

wdzięku i urody. Starsza miała na imię Szeherezada, młodszą zaś zwano Dunjazada.

Szeherezada przeczytała liczne księgi i kroniki, podania o życiu starożytnych królów i

opowieści o żyjących niegdyś ludach. Mówiono, że zgromadziła ona tysiąc ksiąg związanych

z dziejami wcześniejszych pokoleń i królów minionych czasów, a także o poetach.

Szeherezada spytała ojca: „Cóż widzę? Jesteś jakiś zmieniony i troska cię gnębi, i smutek.

Przecież powiedział był ktoś:

Rzeknij temu, kogo smutków dręczy wiele,

Że niedługo żyją smutki.

Jako radość rychło mija i wesele,

Tak i troski czas jest krótki.”

Gdy wezyr usłyszał słowa córki, opowiedział jej od początku do końca, co mu się zdarzyło

z królem. Odrzekła: „Na Allacha, mój ojcze, wydaj mnie za króla. Albo zachowam życie,

albo stanę się wybawieniem dla dziewic muzułmańskich i ocalę je przed królem.” Rzekł: „Na

Allacha, zaklinam cię, nie narażaj swego życia!” Rzekła: „Tak musi być!” – „Boję się –

powiedział wezyr – żeby nie spotkało cię to, co zdarzyło się w opowieści o wole, ośle i

gospodarzu.” Zapytała Szeherezada: „Cóż im się przytrafiło, ojcze?” Wezyr opowiedział:

Opowieść o ośle, wole i gospodarzu

Wiedz, moja córko, że był pewien kupiec, który posiadał majątek i bydło. A miał on żonę i

dzieci. Allach Najwyższy obdarzył go też znajomością mowy zwierząt i ptaków. Mieszkał ów

kupiec na wsi l trzymał w domu osła i wołu. A pewnego dnia wół wszedł do zagrody osła i

ujrzał, że jest ona wymieciona i zroszona wodą, a w żłobie znalazł jęczmień przesiany i

przebraną sieczkę, osioł zaś leżał wypoczywając. Rzadko tylko, w razie potrzeby, dosiadał go

pan, ale osioł wnet wracał do swoich wygód. I usłyszał kupiec któregoś dnia jak wół mówił

do osła: „Niech ci idzie na zdrowie! Ja jestem strudzony, ty – wypoczęty. Ty jadasz przesiany

jęczmień, ciebie obsługują, a pan dosiada cię tylko czasem i zaraz wraca. A ja wiecznie

jestem przy orce i mieleniu.” Rzekł na to osioł: „Gdy wyprowadzą cię w pole i założą ci na

kark jarzmo, połóż się i nie wstawaj, choćby cię nawet bili. A gdybyś wstał, połóż się znowu.

Gdy zaś odprowadzą cię do obory i nałożą ci bobu, nie jedz go, tak jakbyś był chory.

Powstrzymaj się od jedzenia i picia dzień albo dwa dni, albo i trzy. W ten sposób

wypoczniesz po trudzie i wysiłku.” Ich słowa słyszał kupiec.

Kiedy poganiacz przyszedł do wołu, aby go nakarmić, ten zjadł tylko trochę. Rano zaś,

gdy poganiacz zabrał wołu do orki, zauważył, że jest słaby. Rzekł mu wtedy kupiec: „Weź

osła zamiast wołu i oraj nim cały dzień.” Wrócił więc ów człowiek, a zabrawszy osła zamiast

wołu, orał nim dzień cały. A gdy pod koniec dnia osioł powrócił do zagrody, wół dziękował

mu za jego dobroć, za jej sprawą bowiem tego dnia wypoczął po trudach. Lecz osioł nie

odpowiedział mu, bo ogromnie żałował swych rad. Nazajutrz przyszedł siewca i wziąwszy

osła, orał nim aż do schyłku dnia. Osioł powrócił do zagrody wyczerpany, z grzbietem

obdartym ze skóry. Gdy go wół zobaczył, dziękował mu i sławił go, osioł zaś odpowiedział:

„Wypoczywałem sobie i nie zaszkodziło mi nic innego, tylko moja szlachetność.” A potem

dodał: „Wiedz, że jestem dobrym doradcą. Słyszałem, jak pan nasz mówił poganiaczowi:

«Jeżeli wół nie podniesie się z legowiska, oddaj go rzeźnikowi na zarżnięcie. Skórę niech

potnie na sztuki.» Boję się o ciebie i przestrzegam cię. Na tym koniec!” Gdy wół usłyszał

słowa osła, podziękował mu i rzekł: „Jutro pójdę z nimi do pracy.” Potem wół zjadł całą swą

paszę i nawet żłób ozorem wylizał. A właściciel słyszał, co mówiły zwierzęta. Nazajutrz

kupiec wszedł ze swą żoną do zagrody dla bydła i usiedli tam. Przyszedł też poganiacz i

chwyciwszy wołu wyprowadził go. A gdy wół ujrzał swego pana, podniósł ogon, wypuścił

wiatry i brykał, a kupiec śmiał się z tego do rozpuku. I zagadnęła go żona: „Z czego się tak

śmiejesz?” Odrzekł: „Z czegoś, co widziałem i słyszałem, lecz czego nie mogę wyjawić, bo

bym umarł.” Rzekła: „Musisz mi powiedzieć, jaki był powód tego śmiechu, choćbyś nawet

miał umrzeć.” Odrzekł: „Nie mogę tego wyjawić ze strachu przed śmiercią.” Rzekła: „Bo ty z

niczego innego się nie śmiałeś, tylko ze mnie.” I nie przestawała męczyć i gnębić męża

gadaniem, aż całkiem go pokonała. Nie widząc innej rady, kupiec zgromadził swe dzieci,

posłał po sędziego i świadków chcąc sporządzić testament i wyjawiwszy tajemnicę, umrzeć.

Kochał bowiem swą żonę bardzo, jako że była córką stryja i matką jego dzieci. A kupiec ów

żył już sto dwadzieścia lat. Sprowadził też całą rodzinę żony i mieszkańców swej dzielnicy i

opowiedział im całą przygodę i to, że umrze, gdyby komukolwiek zdradził swą tajemnicę. I

wszyscy ludzie, którzy byli przy tym obecni, mówili do żony kupca: „Zaklinamy cię na

Allacha, porzuć te żądania, by nie umierał twój mąż, ojciec twoich dzieci!” Lecz kobieta

odrzekła: „Nie odstąpię od tego, póki mi nie powie. Choćby miał potem umrzeć.” Zamilkli

więc, a kupiec wyszedł i udał się do zagrody dla bydła, by tam dokonać ablucji. Potem miał

wrócić, wyjawić tajemnicę i umrzeć. Kupiec ów miał koguta i pięćdziesiąt kur i miał także

psa. I usłyszał, jak pies zawołał koguta i zwracając się do niego mówił: „Ty się weselisz, a

pan nasz zamyśla umrzeć.” I zapytał kogut: „Cóż to za nowina?” Powtórzył mu pies całą

opowieść, na co kogut powiedział: „Na Allacha, doprawdy, panu naszemu brak rozumu! Ja

mam pięćdziesiąt żon i gdy zadowolę tę, to tamtą rozgniewam, a pan nasz ma tylko jedną

żonę i nie wie, jak ułożyć z nią swoje sprawy. Czemu nie weźmie na nią rózgi z morwowego

drzewa, a wszedłszy do jej izby, nie bije jej tak długo, aż wyzionie ducha albo poczuje

skruchę i przestanie go nagabywać?” Gdy kupiec usłyszał, co powiedział kogut do psa,

odzyskał rozum i postanowił żonę obić.

I rzekł wezyr do swej córki Szeherezady: „Kto wie, czy nie postąpię z tobą tak, jak kupiec

ze swą żoną.” Zapytała: „A co on uczynił?” Rzekł: „Wszedł do jej izby, przedtem uciąwszy

rózgę z morwy i schowawszy ją w pokoju, i rzekł: «Wejdź do izby, opowiem ci, gdy nikt nie

będzie widział, a potem umrę.» I weszła, a wtedy kupiec zamknął drzwi i rzucił się na żonę z

rózgą. Bił ją aż do utraty przytomności. A ona zaczęła wołać: «Żałuję!», a potem ucałowała

mu ręce i nogi okazując skruchę. Później oboje wyszli, a zgromadzeni i jej rodzina radowali

się. Odtąd żyli najszczęśliwiej aż do śmierci.”

Gdy córka wezyra wysłuchała opowiadania swego ojca, rzekła: „A jednak musi tak być!”

Wtedy wezyr przygotował Szeherezadę i poszedł do króla. A Szeherezada wydała polecenie

swej młodszej siostrze mówiąc: „Gdy tylko przybędę do króla, zaraz po ciebie poślę. Kiedy

przyjdziesz do mnie i zobaczysz, że król zaspokoił już ze mną swe żądze, mów tak:

«Opowiedz nam, siostro, jakąś ciekawą opowieść, abyśmy skrócili sobie godziny czuwania.»

Wtedy ja opowiem jakąś opowieść i jeśli Allach pozwoli, będzie to dla nas ocaleniem.”

Potem wezyr, ojciec dziewcząt, wprowadził Szeherezadę do króla. Kiedy go król ujrzał,

ucieszył się i spytał: „Czy masz dla mnie to, czego mi trzeba?” Odrzekł: „Tak.” Gdy król

chciał posiąść Szeherezadę, ona zaczęła płakać. „Co ci to?” – zapytał wówczas. „O królu –

odrzekła – mam młodszą siostrę i chciałabym ją pożegnać.” Posłał więc król po Dunjazadę, a

ona niebawem przyszła do siostry, uścisnęła ją, po czym siadła przy łożu. A wtedy król

podniósł się i zabrał dziewictwo Szeherezadzie.

Potem siedzieli rozmawiając, a Dunjazada rzekła: „Na Allacha, siostro, opowiedz nam

cokolwiek, by skrócić bezsenne nocne godziny.” Szeherezada odrzekła: „Bardzo chętnie,

jeżeli tylko zezwoli mi nasz światły król.” A do króla sen jakoś nie przychodził, gdy więc

usłyszał te słowa, uradował się, że posłucha opowieści.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o rybaku i dżinnie

 

Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że niegdyś żył pewien stary rybak. Był on bardzo ubogi,

a miał żonę i troje dzieci. Swoim zwyczajem zarzucał sieci codziennie cztery razy; nigdy

mniej ani więcej.

Pewnego dnia w porze południowej rybak zaszedł na brzeg morza, postawił kosz na ziemi,

zarzucił sieć, poczekał, aż zanurzy się w wodzie, a gdy ściągnął jej sznury, poczuł, że jest

ciężka. Zaczął wyciągać sieć, lecz nie mógł podołać. Wydobył zatem koniec sieci na ląd, wbił

kołek w ziemię i przymocował do niego sieć, po czym zdjąwszy odzienie wszedł do wody tuż

przy sieci i póty się wysilał, aż wydostał ją na brzeg. Uradowany, ubrał się, poszedł do sieci,

lecz znalazł w niej zdechłego osła. Posmutniał, gdy to zobaczył, i wykrzyknął: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!”, i mówił: „Zaiste, przedziwny dar zesłały

mi niebiosa”, a potem wypowiedział te oto wiersze:

O pogrążony w ciemnościach nocy, w smutku, w męczarni!

Poniechaj trudów, bowiem trud chlebem cię nie nakarmi.

To powiedziawszy raz jeszcze spojrzał na zdechłego osła, wytrząsnął go z sieci, wykręcił

ją i rozciągnął. Potem wszedł w morze i wymawiając imię Allacha zarzucił sieć powtórnie.

Poczekał, aż opadnie na dno, po czym spróbował ciągnąć i poczuł, że jest jeszcze cięższa i

mocniej trzyma się dna niż za pierwszym razem. Pomyślał, że to ryby tak w niej ciążą.

Znowu uwiązał sieć, obnażył się, zanurzył w wodę i nie przestawał ciągnąć, aż poddała się i

mógł ją wydobyć na brzeg. A był w niej wielki garnek pełen piasku i mułu. Ujrzawszy to

zachmurzył się i wyrzekł słowa poety:

O losie dręczycielski, ustąp,

A jeśli nie, to chociaż – zmniejsz się.

Nie jest mi widać dane szczęście,

I mimo trudów sieć mam pustą.

Wyszedłem chleba szukać ninie,

Lecz oto los mi chleb odebrał.

Iluż to głupcom światła nie brak,

A iluż mędrców w mroku ginie!

Wyrzucił garnek, wyżął i oczyścił sieć i prosząc Allacha o przebaczenie, wszedł w morze

po raz trzeci, zarzucił sieć, poczekał, aż pójdzie na dno, i wyciągnął; znalazł w sieci skorupy

naczyń i dzbanów. I wypowiedział słowa poety:

Nie zwiąże, nie rozwiąże twych strapień los, co przed tobą stanął,

Bowiem ni pióra, ni pisma ci nie darowano.

Potem wzniósłszy oczy ku niebu, przemówił: „Boże, ty wiesz, że zarzucam sieć tylko

cztery razy, a oto trzykrotnie już ją zarzucałem!”

Z takim wezwaniem do Allacha zarzucił sieć w morze. Odczekał, aż opadnie, po czym

pociągnął, ale wydobyć jej nie mógł, tak ugrzęzła w mule. I rzekł: „Nie ma potęgi ni siły poza

Allachem Wielkim i Mocnym.” Znowu obnażył się, zanurzył się w wodzie przy sieci i ciągnął

tak długo, aż wydostał ją na brzeg. Gdy otworzył sieć, znalazł w niej dzban z żółtej miedzi

czymś wypełniony, z szyjką zalaną ołowiem, na którym widniał znak pieczęci pana naszego

Sulejmana. Ujrzawszy to rybak uradował się i rzekł: „Zaraz sprzedam go na bazarze, gdzie

handlują miedzią; wart jest na pewno dziesięć złotych denarów.” Potrząsnął dzbanem, a

czując jego ciężar mówił: „Muszę go otworzyć. Zobaczę, co jest w środku, a potem schowam

go do worka i sprzedam na targowisku miedzi.” Wyjął nóż, dobrał się do ołowiu, wygrzebał

go z szyjki, postawił dzban na ziemi i wstrząsnął nim, by wypadło wszystko, co mogło w nim

się znajdować. Nic z niego jednak nie wypadło. Z dzbana wyszedł tylko dym, który wzniósł

się ku obłokom na niebie i słał się po ziemi. Rybaka ogarnęło bezgraniczne zdumienie. A

dym po chwili zaczął przybierać kształty, zgęstniał, po czym, drgnąwszy, zmienił się w ifrita,

co głowę miał w podniebnym blasku, a stopy w nadbrzeżnym piasku. Głowa jego była jak

kopuła, ręce jak wiosła, nogi jak maszty, usta jak pieczara, zęby jak skały, oczy jak

pochodnie, nozdrza jak dzbany, włosy miał zmierzwione, a oblicze ponure. Gdy rybak ujrzał

ifrita, lędźwie mu zadrżały, zęby zwarły się, ślina wyschła i był podobny do ślepca na drodze.

Ifrit, dostrzegłszy go, odezwał się: „Nie ma boga prócz Allacha, a Sulejman jest Jego

prorokiem.” I mówił dalej: „O proroku Allacha, nie zabijaj mnie, bo przecież wróciłem nie po

to, by się tobie słowem sprzeciwiać czy okazywać nieposłuszeństwo twym rozkazom.”

Rybak rzekł: „O maridzie, mówisz mi o Sulejmanie, proroku Allacha, a wszakże Sulejman

zmarł przed tysiącem i ośmiuset laty, my zaś żyjemy u kresu czasu. Jakie są twoje sprawy i co

jest powodem tego, żeś znalazł się w dzbanie?” Marid wysłuchawszy słów rybaka rzekł: „Nie

ma boga prócz Allacha. Ciesz się, rybaku.” – „Z czegóż mam się cieszyć?” – zapytał rybak, a

ifrit odparł: „Z tego, że w tej chwili zginiesz najgorszego rodzaju śmiercią.” Rybak rzekł: „O

książę ifritów, zasługujesz na to, by utracić opiekę Opatrzności. Co jest przyczyną tego,

Oddalony, że chcesz mnie uśmiercić? Czym zasłużyłem na zgubę? Przecież uwolniłem cię z

dzbana i uratowałem, wydobywając z głębiny morza na ląd.” Lecz ifrit rzekł: „Wybieraj

rodzaj śmierci, jaką mam ci zadać, i sposób zgładzenia, który stanie się twoim udziałem.” A

rybak spytał: „Jaka jest moja wina, że aż taką karę chcesz mi wymierzyć?” Ifrit rzekł na to:

„Rybaku, posłuchaj mego opowiadania.” Rybak rzekł na to: „Mów, ale zwięźle, dusza

bowiem do stóp mi zbiegła.”

Ifrit zaczął opowiadać: „Wiedz, że należałem do dżinnów odszczepieńców i że

zbuntowałem się przeciw Sulejmanowi, synowi Dauda, wraz z dżinnem imieniem Sachr.

Sulejman przysłał więc po mnie swego wezyra Asafa syna Barachiji, a ten zjawił się, siłą

zawiódł mnie do swego pana i lekceważąc mą dumę postawił mnie przed jego obliczem. A

gdy mnie Sulejman zobaczył, zabezpieczył się przede mną zaklęciami i zażądał, bym

przysiągł mu posłuszeństwo. Gdy odmówiłem, wyszukał ten dzban i zamknął mnie w jego

wnętrzu, opatrując szyjkę ołowianą pieczęcią, na której wyryte było imię Najwyższego.

Potem nakazał jakiemuś dżinnowi, aby mnie wyniósł w tym dzbanie i wrzucił w sam środek

morza. Przebywałem tam przez sto lat, mówiąc sobie w duchu: «Każdego, kto by mnie

uwolnił, uczynię na wieki bogatym.» Sto lat minęło, a nikt mnie nie wyzwolił. Gdy

wkroczyłem w drugie stulecie, mówiłem: «Każdemu, ktokolwiek mnie uwolni, odkryję

skarby ziemskie», lecz nikt mnie nie wyzwolił. W ciągu czterystu następnych lat mówiłem:

«Każdemu, ktokolwiek mnie uwolni, spełnię trzy życzenia», ale nikt mnie nie uwolnił.

Rozgniewałem się wtedy wielce i powiedziałem sobie: «Każdego, ktokolwiek uwolni mnie

teraz, zabiję, pozwalając mu jedynie na wybór śmierci.» Ty oto wyzwoliłeś mnie, pozwalam

ci więc obmyślić sobie rodzaj śmierci, którą chcesz umrzeć.” Rybak wysłuchał słów ifrita i

rzekł: „O cudzie boski, dlaczego nie uwolniłem cię kiedy indziej, tylko właśnie dzisiaj?” Po

czym zwrócił się do ifrita: „Daruj mi życie, a tobie Allach daruje. Nie zabijaj mnie, Allach

zaś da ci siłę, która cię chronić będzie przed zgubą.” Lecz marid rzekł: „Nie masz przed

śmiercią ucieczki, wybieraj zatem, w jaki sposób chcesz zginąć. A rybak, całkiem już pewny

swej zguby, raz jeszcze zwrócił się do marida mówiąc: „Oszczędź mnie za to że cię

uwolniłem.” I rzekł ifrit: „Zabiję cię za to właśnie, żeś mnie uwolnił.” Rybak odpowiedział:

„O szejchu ifritów, czyż nie wyświadczyłem ci dobra? A ty mi za to odpłacasz złem! Nie

kłamie więc przysłowie, które mówi:

Byliśmy dobrzy, a odpłacono nam przeciwieństwem dobra.

Na moje życie, tak czynić zwyczajem łotrów jest jeno.

Kto dobro czyni innym ludziom, kto drogę uczciwą obrał,

Wynagradzany bywa jak taki, co się lituje nad hieną.”

Gdy ifrit wysłuchał tych wierszy, rzekł: „Nie proś, bo twoja śmierć jest postanowiona.”

Wtedy rybak rzekł do siebie: „To jest dżinn, ja zaś jestem człowiekiem, którego Allach

obdarzył doskonałym rozumem. Posłużę się więc swym umysłem i przebiegłością i obmyślę

coś na jego zgubę.”

I zastanowiwszy się, rzekł podstępnie i chytrze do ifrita: „Czy niewzruszenie trwasz w

zamiarze zadania mi śmierci?” – „Tak” – odrzekł ifrit. Rybak powiedział: „W imię

Najpotężniejszego, wyryte na pieczęci Sulejmana, pozwól, że zapytam cię o coś i powiedz mi

prawdę.” Dżinn zadrżał z bojaźni na dźwięk imienia Najpotężniejszego i odezwał się: „Pytaj,

byle krótko.” Zapytał tedy rybak: „Jakże mogłeś przebywać w tym dzbanie? Wszak nie

zmieściłaby się w nim nawet twoja ręka ani noga, a cóż dopiero cała postać?” A ifrit rzekł:

„Czyżbyś nie dawał wiary, że w nim byłem?” I rzekł rybak: „Nie uwierzę ci nigdy, chyba

żebym cię na własne oczy zobaczył w tym dzbanie.” Wtedy ifrit zadrżał, zmienił się w dym

skłębiony w powietrzu, zgęstniał i powoli, powoli zaczął wchodzić do dzbana. A gdy go sobą

wypełnił, rybak chwycił pospiesznie ołowiany korek opatrzony pieczęcią, zatkał nim szyjkę

dzbana i zawołał do ifrita: „Wybieraj u mnie rodzaj śmierci, jaką chcesz umrzeć. Albo nie,

lepiej wrzucę cię do morza i zbuduję sobie tu dom, a każdemu, kto tu przybędzie łowić,

zabronię tego mówiąc: «Tu jest ifrit, który temu, co go wyłowi, podaje różne rodzaje śmierci,

pozwalając dokonać wśród nich wyboru.» Ifrit, słysząc słowa rybaka, próbował wyjść, lecz

nie mógł. Pojął, że jest uwięziony i zamknięty pod odciskiem pieczęci Sulejmana, i

zrozumiał, że rybak trzyma go w dzbanie jak najnikczemniejszego, najbardziej nieczystego i

najmniejszego z ifritów. A rybak skierował się wraz z dzbanem ku morzu. Ifrit wołał do

niego: „Nie, nie!”, ale rybak mówił: „Tak, tak.” Wtedy ifrit przemówił słodkimi słowami, stał

się pokorny i zapytał: „Cóż chcesz począć ze mną, rybaku?”, a ów rzekł: „Wrzucę cię do

morza. Przebywałeś tam już tysiąc osiemset lat, a ja sprawię, że doczekasz w morzu Godziny

Sądu. Czyż nie mówiłem ci: «Oszczędź mnie, a Allach i ciebie oszczędzi. Nie zabijaj mnie,

bo Allach i ciebie zabije.» Lecz ty nie posłuchałeś moich słów. Miałeś ochotę postąpić ze

mną zdradliwie, więc Allach oddał ciebie w moje ręce! Przechytrzyłem cię.” I rzekł ifrit:

„Otwórz mi, bym mógł ci świadczyć dobro.” Odrzekł rybak: „Kłamiesz, przeklęty. My dwaj

jesteśmy podobni do wezyra króla Junana i do mędrca Rujana.” Ifrit zapytał: „Jak miała się

rzecz z wezyrem króla Junana i z mędrcom Rujanem? Jakie są ich dzieje?” Rybak zaczął

opowiadać:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o wezyrze króla Junana i o mędrcu Rujanie,

 

z tego, co w niej zawarte, podobna do poprzedniej.

Wiedz, o ifricie, że w dawnych czasach, w minionych wiekach i stuleciach żył w pewnym

perskim mieście, na ziemi Ruman, władca zwany królem Junanem. Był on panem wielkich

bogactw i wojsk, miał potęgę i różnego rodzaju służbę. Lecz ciało jego było dotknięte trądem,

wobec którego lekarze i mędrcy okazali się bezsilni. Nie pomagały napoje lecznicze ani

proszki, ni maści i żaden z lekarzy nie był zdolny uleczyć go. Aż kiedyś przybył do miasta

króla Junana wielki mędrzec podeszły w latach, którego zwano hakimem Rujanem. Znał on

księgi greckie, perskie, bizantyjskie, arabskie i syryjskie, zgłębił też wiedzę medyczną i

astrologię. Posiadł znajomość ich zasad i wiedział, kiedy szkoda, a kiedy korzyść z ich

działania wyniknąć może. Szczególnie dobrze znał się na roślinach, trawach i ziołach,

zarówno szkodliwych, jak pożytecznych, posiadł też nauki filozoficzne, lekarskie i inne.

Gdy mędrzec ów przybył do miasta króla Junana i zabawił w nim parę dni, posłyszał wieść

o królu i o tym, że jego ciało zostało dotknięte trądem, którym doświadczył go Allach, i

dowiedział się też, że zarówno lekarze, jak inni uczeni nie są w stanie go uleczyć. Mędrzec,

usłyszawszy tę wieść, całą noc spędził przy pracy, a gdy nastał ranek i zaświtał zorzą, a

słońce pozdrowiło piękno jutrzenki, odział się w swe najpiękniejsze szaty i wszedł do króla

Junana. Ucałował ziemię przed nim i życzył mu długotrwałej potęgi i dobrodziejstw, a

wszystko, co mówił, było zaiste piękne. Powiadomił też króla o sobie i rzekł: „Królu, doszła

mnie wieść o cierpieniu, które trawi twoje ciało, i o tym, że rozliczni lekarze nie znają

sposobu, by je od niego uwolnić. Otóż ja cię uzdrowię, królu, nie pojąc cię lekami ani nie

nacierając maściami.” Król Junan wysłuchawszy tych słów zdumiał się i rzekł: „Jakże to

uczynisz? Na Allacha! Jeśli potrafisz wrócić mi zdrowie, wzbogacę ciebie i potomków twoich

dzieci, obdaruję cię, uczynię wszystko, czego tylko zapragniesz, a ty będziesz mi

przyjacielem i towarzyszem.”

Potem król Junan obdarował mędrca Rujana honorową szatą, obsypał dobrodziejstwami i

zapytał: „Czy naprawdę, potrafisz mnie uleczyć z tej choroby nie stosując leków ni maści?”

Rzekł: „Tak, uzdrowię cię, nie dręcząc twego ciała.” Król dziwił się niezmiernie i rzekł:

„Lekarzu, o jakim czasie i którego dnia stanie się tak, jak mówisz? Spiesz się z tym, mój

synu!” Mędrzec Rujan odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny”, a wyszedłszy od króla,

wynajął sobie dom i złożył w nim swe księgi, zioła i leki. Po czym wybrał odpowiednie zioła

i leki, a z nich uczynił kij do gry w polo, wydrążył go i zrobił rurkę, a także sporządził wedle

swej wiedzy piłeczkę. Nazajutrz, gdy już wszystko przygotował i wykończył, udał się do

króla i wszedł do niego. Ucałował przed królem ziemię i polecił mu, aby się wybrał na plac

gonitw i tam zabawiał piłeczką i kijem do gry w polo. Udali się więc razem z królem

emirowie, szambelanowie, wezyrowie i inni dostojnicy państwowi. Zanim dotarli do placu,

podszedł do króla mędrzec Rujan, wręczył mu kij i rzekł: „Weź ten kij, ujmij go takim oto

sposobem, wejdź na plac i uderzaj w piłeczkę z taką siłą, by spociła ci się dłoń i całe ciało i

by lekarstwo z dłoni przeniknęło i rozeszło się po całym twym ciele. Gdy się spocisz i

nasiąkniesz lekarstwem, wróć do zamku, wejdź do łaźni, tam się umyj, potem zaśnij.

Wyzdrowiejesz!” Wziął więc król Junan od mędrca kij do gry, ujął go w rękę, dosiadł rumaka

i cisnąwszy piłeczkę, popędził za nią. Gdy dopadł piłeczki, uderzył z całej siły kijem, który

mocno trzymał za rączkę. I nie przestawał uderzać kijem w piłeczkę, aż dłoń i całe jego ciało

okryły się potem, a lekarstwo przeniknęło w głąb jego ciała przez rurkę umieszczoną w kiju

do gry. Mędrzec Rujan poznał, że lekarstwo rozeszło się po ciele króla Junana, polecił mu

więc wrócić do zamku i udać się zaraz do łaźni. Król Junan zawrócił w tej chwili i kazał

opróżnić łaźnię, co też zostało spełnione.

Pospieszali słudzy i prześcigali się nawzajem biali niewolnicy. Przygotowali królowi

szaty, a on wszedł do łaźni, umył się dokładnie i w łaźni wdział swoje suknie. Po czym

wyszedł i udał się do zamku, a tam położył się spać.

Oto co działo się z królem Junanem.

Co zaś do mędrca, to powrócił on do swego domu i spędził w nim noc. A skoro nastał świt,

udał się do króla, prosząc, by mu pozwolono widzieć się z nim. A gdy król przyzwolił,

mędrzec wszedł, ucałował przed władcą ziemię i tymi wierszami zwrócił się do niego:

Rozjaśnia się lico wymowy, gdy ciebie ojcem jej nazwą,

Lecz skoro zwą tak innego, odwraca od niego twarz swą.

O panie pięknego oblicza, którego blaski swą siłą

Zdolne są ciemność rozproszyć, sprawę rozjaśnić zawiłą.

Niechaj twe lico na wieki w jarzących tonie promieniach,

By gniewem się nie chmurzyła świetlista twarz przeznaczenia.

W szczodrobliwości swej dla mnie dałeś mi dar swój, który

Jest mi, jak wzgórzom bezwodnym napój dające chmury.

Rozdałeś swe mienie, by hojność ludziom okazać bogatą,

I oto losy twe wielkość dać ci zechciały za to.

Skoro mędrzec Rujan zakończył swe wiersze, król podniósł się, uścisnął go, posadził u

swego boku i darował mu wspaniałe honorowe szaty.

Gdy bowiem król wyszedł z łaźni i obejrzał swe ciało, nie znalazł na nim ani śladu trądu;

ciało miał czyste jak jasne srebro. Uradował się tym wielce, uciecha wypełniła mu pierś i był

bardzo szczęśliwy. A gdy nastał ranek, udał się do sali przyjęć, by zasiąść na tronie swego

królestwa. Przybyli do niego szambelanowie i możni i przybył również mędrzec Rujan. Król,

ujrzawszy go, powstał szybko i usadowił go przy sobie. Wówczas wniesiono stoły zastawione

potrawami i mędrzec jadł, i ucztował cały dzień w towarzystwie władcy. A gdy nadeszła noc,

król wręczył mędrcowi oprócz honorowych szat i innych darów jeszcze dwa tysiące denarów,

po czym kazał przyprowadzić swego własnego konia i hakim Rujan powrócił do domu.

A król był zdumiony jego umiejętnościami i mówił: „Uzdrowił moją cielesną powłokę, nie

nacierając mnie żadną maścią. Na Allacha! On posiadł głęboką wiedzę, moim obowiązkiem

jest zatem otoczyć go dobrobytem i obsypać dobrodziejstwami, by mieć w nim towarzysza i

zaufanego do końca mych dni.”

Noc tę król spędził radosny i zadowolony ze stanu swego ciała i z tego, że uwolnił się od

choroby. Z nadejściem poranka wyszedł, by zasiąść na tronie. Stanęli przed nim dostojnicy

państwowi, a emirowie i wezyrowie zajęli miejsca po jego prawicy i lewicy. Wtedy król kazał

prosić mędrca Rujana, a skoro ów zjawił się i padł przed nim na twarz, władca powstał i

posadziwszy go u swego boku, jadł z nim razem, życzył mu długiego żywota i gawędzili, aż

noc nadeszła. Potem król darował mędrcowi pięć szat honorowych i tysiąc denarów. Hakim

Rujan pełen wdzięczności dla króla powrócił do swego domu.

Następnego ranka, gdy król przyszedł na posiedzenie dywanu, otoczyli go emirowie,

wezyrowie i szambelanowie. A król miał wśród wezyrów jednego, który odznaczał się

szpetnym i złowrogim wyglądem, był zły, chciwy, zazdrosny i ogromnie zawzięty w zawiści i

nienawiści. Gdy wezyr ów dostrzegł, że król zbliżył się do mędrca i obsypuje go darami,

znienawidził hakima Rujana i począł knuć przeciw niemu, tak jak mówi przysłowie: „Żadne

ciało nie jest wolne od zawiści, niegodziwość zaś w duszy się ukrywa; siła ją ujawnia, a

słabość tai.” Podszedł więc ten wezyr do władcy, padł przed nim na twarz i rzekł: „O królu

czasu i stulecia, który otaczasz ludzi dobrodziejstwami – mam dla ciebie ważną i dobrą radę.

Gdybym ją przed tobą zataił, byłbym bękartem! Jeśli zezwolisz mi wyjawić tę wieść, wyjawię

ci ją.” I rzekł król, zaniepokojony słowami wezyra: „Jakaż jest ta dobra rada?” – „O dostojny

królu – odpowiedział wezyr – wszak już starożytni powiadali: «Kto o skutkach nie myśli,

temu los nie jest przyjacielem» – a oto widzę, że król nierozumnie obsypuje

dobrodziejstwami swego wroga, który czyha na upadek jego rządów. Król świadczy mu

dobro, darzy najwyższym poważaniem i dopuszcza go do siebie jak najbliżej. Lękam się więc

w związku z tym o króla.” Król zaniepokoił się, zbladł i rzekł do wezyra: „Któż to jest ten, o

którym mówisz, że będąc wrogiem korzysta z mych łask?” I odpowiedział mu wezyr: „O

królu, ocknij się, skoro śpisz – wskazuję ci na mędrca Rujana!” Lecz król odrzekł: „Na

Allacha, przecież to mój serdeczny przyjaciel, którego ukochałem ze wszystkich ludzi

najbardziej, ponieważ za pomocą czegoś, co trzymałem w ręce, wyleczył mnie z choroby,

wobec której okazali się bezsilni wszyscy lekarze! Podobnego jemu nie znajdziesz wśród

współczesnych, ani na zachodzie, ani na wschodzie. Jak ty możesz coś takiego o nim

powiedzieć? Wyznaczę mu od dnia dzisiejszego płacę i uposażenie: dam mu każdego

miesiąca tysiąc denarów. A gdybym miał nawet swym królestwem podzielić się z nim, nie

byłoby to jeszcze za wielkim dla niego dobrodziejstwem. Przypuszczam, że twoje słowa

płyną z zazdrości, tak jak to słyszałem o królu Sindibadzie.” Po czym król Junan rzekł:

„Ludzie opowiadają, a wiedzą obdarza ich Allach...”

Tu zaskoczył Szeherezadę poranek i przerwała dozwoloną jej opowieść. A wtedy

odezwała się do niej Dunjazada: „O siostro, jakże miłe, rozkoszne, pełne słodyczy i wspaniałe

jest twoje opowiadanie!” Na to rzekła Szeherezada: „Lecz czymże ono jest w porównaniu z

tym, co opowiedziałabym wam w przyszłą noc, gdybym dożyła i gdyby mnie król

oszczędził!” I rzekł król do siebie: „Na Allacha, nie zabiję jej, póki nie wysłucham reszty jej

opowieści, albowiem jest to opowieść przecudna.”

Tak więc spędzili ową noc aż do rana w swoich objęciach. Potem król udał się do sali

sądów i sprawował rządy; sądził, rozsądzał, zwalniał z urzędów, wydawał rozkazy i zakazy,

aż minął cały dzień. Wtedy zakończył posiedzenie dywanu i powrócił do swego zamku. A

gdy już noc się zbliżała, król zażył rozkoszy z córką wezyra „Szeherezadą...

A skoro nastała noc piąta, Szeherezada rzekła: Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że król

Junan powiedział do swego wezyra: „O wezyrze, zazdrość w ciebie wstąpiła z powodu tego

mędrca i chcesz, bym go zabił, a potem żałował tego tak samo, jak król Sindibad żałował, że

zabił sokoła.” – „Jakże to było?” – zapytał wezyr. A król opowiedział:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o królu Sindibadzie

 

Wieść niesie, że był wśród władców perskich pewien król, rozmiłowany w widowiskach,

spacerach, łowach i polowaniach. Miał on sokoła, którego sam oswoił, i nie rozstawał się z

nim nocą ani we dnie. Przez całą noc trzymał sokoła na dłoni i brał go ze sobą, ilekroć

wybierał się na polowanie. Kazał zrobić dla sokoła kubek ze złota, zawiesił mu go na szyi i

poił go z tego naczynia. Pewnego razu do króla, który właśnie odpoczywał, zwrócił się

człowiek doglądający myśliwskich ptaków: „O królu czasu, nadeszła pora, by ruszać na

łowy.” Król przygotował się do drogi i wziął sokoła na ramię. Jechali, aż przybyli do pewnej

doliny i tam rozstawili sidła. A wtem złapała się w sidła gazela. Król rzekł wówczas: „Zabiję

każdego, kto pozwoli umknąć tej gazeli.” I zacisnął się krąg myśliwych wokół gazeli, a ona

nagle podbiegła do króla, uniosła się na tylnych nogach jakby do skoku, przednie nogi

składając ha piersiach, jakby miała przed królem ziemię ucałować ku jego czci. Nachylił się

więc król do gazeli, lecz ona skoczyła ponad głową władcy i pomknęła w otwartą przestrzeń.

Król obrócił się ku wojsku, a ujrzawszy, że dają sobie znaki i wskazują na niego, spytał:

„Wezyrze, cóż powiadają rycerze?” I odrzekł wezyr: „Mówią, żeś nakazał zabić każdego,

komu by umknęła gazela.” I zawołał król: „Na moją głowę, będę ją więc ścigał poty, póki z

nią nie powrócę!” I począł się wspinać na górę w ślad za gazelą, i nie przestawał ścigać jej

wraz ze swym sokołem, który dopadłszy gazeli, bił ją skrzydłami po oczach, oślepił ją i

ujarzmił. – Wtedy król dobył buławy, uderzył gazelę i powalił. Potem zeskoczył z konia,

zarżnął gazelę obdarł ją ze skóry i przytroczył do łęku siodła. Ponieważ była to pora upałów,

a oni znajdowali się na pustyni, gdzie nie było wody, król zaś i jego koń byli spragnieni,

władca rozejrzał się i zobaczył drzewo, z którego spływała ciecz podobna do tłuszczu. Dłonią

odzianą w skórzaną rękawicę król zdjął kubek z szyi sokoła, napełnił go tym płynem i

postawił przed sobą. Wtedy sokół skrzydłem uderzył w kubek i przewrócił go. Król ujął

kubek po raz drugi, napełnił go i sądząc, że i sokół jest spragniony, postawił go przed nim.

Lecz ten po raz wtóry uderzył skrzydłem i przewrócił naczynie. I rozgniewał się król na

sokoła, napełnił kubek po raz trzeci i podsunął go koniowi, ale sokół znowu wywrócił go

skrzydłem. I rzekł król: „Allach ukarze cię, nieszczęsny ptaku! Pozbawiłeś napoju mnie,

samego siebie i mego konia.” To rzekłszy król ugodził sokoła mieczem, odcinając mu

skrzydła. I uniósł sokół głowę, chcąc tym znakiem powiedzieć: „Spójrz, co jest na drzewie.”

Król podniósł wzrok i dostrzegł na drzewie żmiję, a to, co ściekało, to był jej jad! I król

począł żałować, że obciął skrzydła swemu sokołowi. Wstał, dosiadł konia i jechał z gazelą, aż

przybył na poprzednie miejsce. Tam rzucił gazelę kucharzowi ze słowami: „Weź ją i ugotuj.”

Potem władca zasiadł na tronie z sokołem na ramieniu. A sokół westchnął głęboko i zdechł,

król zaś krzyczał ze smutku i żalu, że zabił sokoła, który uratował go od śmierci. Oto

opowieść o królu Sindibadzie.

Gdy wezyr wysłuchał słów króla Junana, rzekł mu: „O królu potężny i możny! cokolwiek

uczyniłem, było koniecznością. Dostrzegłem w mędrcu Rujanie zło i powoduje mną jedynie

troska o ciebie, a ty przekonasz się, że jest to prawda. Jeśli mnie posłuchasz, będziesz

bezpieczny, jeśli nie, zginiesz, jak zginął wezyr, który uknuł zdradę przeciw synowi pewnego

króla.” Król zaciekawił się: „A jakże to było?” Wezyr opowiedział mu:

Opowiadanie o niewiernym wezyrze

Pewien król miał syna, który ogromnie lubił polowanie i łowy, i miał też wezyra, któremu

polecił, by towarzyszył królewskiemu synowi wszędzie, gdziekolwiek by on skierował swe

kroki.

Pewnego dnia królewicz wyruszył na polowanie i łowy, a razem z nim udał się wezyr jego

ojca. Gdy tak razem jechali, obaj ujrzeli wielkiego zwierza. Wezyr rzekł do królewskiego

syna: „Dalejże, pędź za tym zwierzem, doścignij go!” Królewicz pogonił za zwierzyną, lecz

zwierz zniknął mu z oczu i przepadł w pustyni, a młodzieniec stanął bezradnie, nie wiedząc,

w którą udać się stronę, gdy wtem na skraju drogi dojrzał jakąś płaczącą dziewczynę. Zapytał:

„Kim jesteś?” Odrzekła: „Jestem córką jednego z królów Indii. Jechałam przez pustynię, gdy

wtem ogarnęła mnie senność i spadłam bezwiednie z wierzchowca. Pozostałam opuszczona,

samotna i bezradna.” Królewicz, wysłuchawszy tych słów, ulitował się nad dziewczyną i

posadził ją na grzbiet swego rumaka, by jechała z nim razem. Gdy przejeżdżali koło jakichś

ruin, dziewczyna odezwała się do młodzieńca „O mój panie, chciałabym oddalić się za

potrzebą”, i królewicz zsadził ją przy ruinach. Gdy nie powracała czas jakiś, a jemu poczęło

się dłużyć oczekiwanie, udał się po kryjomu jej śladem. I okazało się, ze była to ghula.

Królewicz bowiem posłyszał, jak mówiła do swoich dzieci: Moje dzieci, przyprowadziłam

wam dziś tłustego młodzieńca.” A one rzekły: „Przyprowadź go nam, matko, byśmy mogły

napełnić nim nasze brzuszki.” Skoro syn króla posłyszał te słowa, nabrał pewności, że czeka

go śmierć, zadrżały mu lędźwie i ogarnęło przerażenie. Zawrócił tedy, lecz wówczas wyszła

ghula, a ujrzawszy, że jest pełen trwogi i trzęsie się ze strachu, rzekła: „Cóż to się stało, że

jesteś tak zatrwożony?” I odrzekł królewicz: „Mam wroga i boję się go.” A na to powiedziała

ghula: „Wszakże mówiłeś, że jesteś królewskim synem.” Odparł: „Tak.” – „Dlaczegóż więc –

mówiła dalej – nie dasz swemu prześladowcy trochę pieniędzy, by go nimi zaspokoić?”

Odrzekł: „On nie zadowoli się pieniędzmi; nic poza mą duszą go nie zaspokoi, dlatego lękam

się go i czuję się zgubiony.” – „Skoro uważasz, że jesteś zgubiony – rzekła ghula – zwróć się

do Allacha z błaganiem. On na pewno ustrzeże cię od zła i krzywdy, które ci grożą.”

Królewicz wzniósł więc swą głowę ku niebu i zawołał: „O Ty, który wysłu****esz

uciśnionego, gdy zwraca się do Ciebie z prośbami! Ty, który wykrywasz nieprawości –

dopomóż mi przeciw memu wrogowi i oddal go ode mnie. Ty możesz bowiem zdziałać

wszystko, co zechcesz!” Ghula słysząc owo wołanie oddaliła się od królewicza, a on powrócił

do swego ojca i opowiedział mu, jak wezyr z nim postąpił.

„Tak i ty, królu – mówił wezyr – gdy zaufasz mędrcowi, najsroższą śmierć od niego

poniesiesz. A jeśli łaską go darząc, pozwolisz mu na zbytnie zbliżenie, to on zgotuje ci zgubę.

Wszakże zdajesz sobie sprawę, że hakim Rujan wyleczył cię z choroby, działając na

powierzchnię twego ciała czymś, co trzymałeś w dłoni. Czyż zatem, to mając na uwadze, nie

przychodzi ci na myśl, że równie łatwo przyszłoby mu zgładzić cię za pomocą podobnej

rzeczy, którą ujmiesz w rękę?” – „Prawdę mówisz – odrzekł król Junan – mogłoby się

zdarzyć, tak jak rzekłeś, wezyrze, dobry doradco. Możliwe, że mędrzec ten jest szpiegiem i

przybył tu, by zadać mi śmierć. Bo zaprawdę, skoro potrafił uzdrowić mnie czymś, co

trzymałem w dłoni, to z pewnością potrafi mnie zgubić za pomocą czegoś, co powącham.” To

powiedziawszy król zwrócił się do wezyra: „Jakże więc mam z nim postąpić, wezyrze?” I

odrzekł wezyr: „Każ go wezwać natychmiast, a gdy przybędzie, zetnij mu głowę. W ten

sposób uchronisz się przed jego nikczemnością i uwolnisz się od niego, podstępem swym

uprzedzając knowania, które on mógłby przeciwko tobie skierować.” I rzekł król Junan:

„Słusznie mówisz, wezyrze.” Po czym wydał rozkaz, by przyprowadzono mędrca przed jego

oblicze. Hakim Rujan przybył wesoły, nie przeczuwając, co mu zgotował Miłosierny, jak o

tym powiedział był ktoś w takich oto wierszach:

O ty, co się lękasz losu, porzuć smutku ciężkie brzemię,

Wszystkie sprawy swoje powierz temu, który stworzył ziemię,

*

Bo koleje przeznaczenia w każdej wiodą cię godzinie,

Co zaś nie jest ci sądzone, to na pewno cię ominie.

I zwracając się do króla, mędrzec przemówił słowami poety:

Jeślim kiedyś ci nie złożył podziękowań mych najpierwszych,

Powiedz jeno, komu składam dziękczynienia dań i wierszy?

Obsypałeś mnie darami, zanim cię prosiłem o to,

Obdarzyłeś mnie sowicie, niezdradliwie i z ochotą,

Pragnę dzięki składać tobie i wysławiać twą osobę,

Pragnę chwalić wielkość twoją i w ukryciu, i wszem wobec.

Za twe czyny winien jestem nieustanne dziękczynienie,

Czyny twe są lekkie w słowach, lecz dla ramion są brzemieniem.

I wypowiedział także i te wiersze:

Odwróć się od wszelkiej troski,

Oddaj się wyrokom boskim,

Ciesz się każdą twą godziną,

Zapominaj dni, gdy miną.

Chociaż smutnych spraw jest wiele,

Po nich przyjdzie ci wesele!

Allach wszystko sprawić zdolen,

Przeto szanuj jego wolę.

Po czym wypowiedział jeszcze takie wiersze:

Zawierz się Wszechmogącemu, niech ku niemu myśl ulata,

I zaniechaj dóbr doczesnych, odwróć się od tego świata.

Wiedz, że nie tak, jakbyś pragnął, wyglądają wszystkie sprawy,

Ale tak, jak zechce tego Wszechmogący Allach prawy.

A potem wypowiedział te wiersze:

Nie smućże się i zapomnij o tym wszystkim, co cię gnębi,

Bowiem troski oddalają spokój z twego serca głębi.

Na cóż zda się niewolnikom rządzić się człowieczą wolą?

Porzuć ją i bądź szczęśliwy, bez utrapień, co cię bolą.

Skoro więc zjawił się hakim Rujan, król rzekł mu: „Czy wiesz, dlaczego; cię wezwałem?”

– Nikt poza Allachem Najwyższym nie zna tajemnic” – odparł mędrzec. I rzekł mu król:

„Sprowadziłem cię tu po to, by cię zabić i pozbawić ducha.” Zdumiał się hakim Rujan wielce

tym powiedzeniem i zapytał: „O królu, dlaczego chcesz mnie zabić? Jakież to moje

przestępstwo wyszło na jaw?” I rzekł król: „Powiadomiono mnie, że jesteś szpiegiem, i

przybyłeś tu po to, by mnie uśmiercić. Lecz oto ja zadam ci śmierć, zanim ty zdołałbyś to

uczynić.” I zakrzyknął król na kata: „Zetnij głowę temu zdrajcy, by uchronić nas przed jego

niegodziwością!” I rzekł mu hakim Rujan: „Daruj mi życie, a Allach i tobie daruje. Nie

zabijaj mnie, gdyż i ciebie Allach zgładzi.”

Potem mędrzec Rujan zwracał się jeszcze wiele razy do króla, tak jak ja zwracałem się do

ciebie, ifricie, lecz ty nie chciałeś mnie wysłuchać, tylko pragnąłeś mej śmierci!

Lecz król Junan rzekł do hakima Rujana: „Nie zaznam spokoju, póki cię nie zabiję,

uzdrowiłeś mnie bowiem za pomocą czegoś, co trzymałem w ręce, nie jestem więc pewny,

czy nie mógłbyś mnie zabić także za pomocą czegoś, co bym powąchał lub innym

sposobem.” I rzekł mędrzec: „Królu, czy taka jest twoja wdzięczność? Czy złem chcesz

płacić za dobro?” Lecz król rzekł: „Musisz umrzeć natychmiast.” Gdy hakim Rujan upewnił

się, że władca rzeczywiście każe go zabić i że jest to nieuniknione, zapłakał i począł się

skarżyć, iż świadczył dobro, a nie otrzymał podzięki, tak jak to powiedziane jest w wierszu:

Majmunę rozum omija z daleka,

Chociaż rozumem jest samym jej rodzic.

Któż by chciał bagnem lub po grudzie chodzić

Bez światła, które prowadzi człowieka?

A potem kat zbliżył się do mędrca, zawiązał mu oczy, dobył miecza i zwrócił się do króla:

„Racz zezwolić! „Mędrzec zaś mówił do króla płacząc: „Oszczędź mnie, by Allach

oszczędził i ciebie. Nie zabijaj mnie, bo Allach i ciebie zabije.” I wygłosił wiersze poety:

Czyny me były szlachetne, ale mi szczęścia nie dały,

Uszczęśliwiony jest za to jeno oszczerca zuchwały.

Moja poczciwość sprawiła, żem pogrzebany jest klęską,

Gdy przeciw mnie obróciła świata nikczemność zwycięską.

Gdybym swe życie zachował, zacność porzuciłbym ninie,

A jeśli śmierć mi pisana, na grób przekleństwo niech spłynie,

We wszelkich ziemi językach, gdy śmierć mnie zgładzi niemiła,

Mnie, posiadacza zacności, co sama siebie zgubiła.

A potem rzekł mędrzec do króla: „Jeśli taką masz dla mnie zapłatę, to wiedz, że jest to

zapłata krokodyla.” Król spytał: „Jaka jest opowieść o krokodylu?” Lecz mędrzec odparł:

„Nie mogę opowiadać w takim stanie. Raz jeszcze zaklinam cię na Allacha: oszczędź mnie, a

Allach i ciebie oszczędzi.” I mędrzec zatkał gwałtownie. Niektórzy dostojnicy królewscy

powstali, a jeden z nich rzekł: „Królu, daruj mi krew tego mędrca, bo zaprawdę, nie

widzieliśmy, by postąpił z tobą zdradliwie, byliśmy natomiast świadkami, że wyleczył cię z

choroby, która drwiła z innych lekarzy i mędrców.” Lecz król rzekł: „Nie znacie powodu, dla

którego postanowiłem go zabić. Chodzi o to, że gdybym oszczędził mędrca Rujana, z

pewnością sam byłbym zgubiony. Kto bowiem uleczył mnie z choroby, co mnie nękała, za

pomocą przedmiotu, który trzymałem w ręce, mógłby mnie również zabić za pomocą czegoś,

co by mi dał do wąchania. Obawiam się, że on mnie zgładzi i otrzyma za to wynagrodzenie,

gdyż mniemam, że jest szpiegiem, który przybył tu tylko po to, by mnie uśmiercić.” A

mędrzec prosił znowu: „Oszczędź mnie, a Allach i ciebie oszczędzi! Nie zabijaj mnie, gdyż

Allach i ciebie zabić może.”

Gdy jednak hakim Rujan upewnił się, o ifricie, że król na pewno go każe zabić, rzekł mu:

„Królu, skoro moja śmierć jest nieunikniona, udziel mi choć trochę czasu; chciałbym pójść do

swego domu, by wywiązać się z pewnych zobowiązań, zalecić rodzinie i sąsiadom, by mnie

pochowali, i wreszcie chciałbym porozdawać moje lekarskie księgi. Mam jedną księgę, która

jest szczególną rzadkością – tę ofiaruję tobie w darze, byś ją miał w swym skarbcu.” I zapytał

król hakima Rujana: „Cóż to jest za księga?” I odparł mędrzec: „Są w niej sprawy

nieprzeliczone. A najdrobniejszą spośród zawartych w niej tajemnic jest ta, że gdy zetniesz

mi głowę, a potem otworzysz tę księgę, odliczysz trzy karty, później zaś trzy wiersze na

stronie, która wypadnie po twej lewej ręce – wówczas przemówi do ciebie moja głowa i

odpowie ci na wszystko, o co ją zapytasz.” Król niezmiernie się tym zdziwił i uradował, i

rzekł; „Hakimie Rujanie, czy naprawdę przemówisz do mnie, gdy zetnę ci głowę?” – „Tak,

królu – odrzekł – Jest to niezwykła rzecz.” I pozwolił król mędrcowi wyjść pod strażą.

Poszedł więc mędrzec do swego domu i w tym samym dniu doprowadził wszystkie swe

sprawy do porządku. A na drugi dzień wszedł do sali tronowej, gdzie przybyli również

wszyscy emirowie, wezyrowie, szambelanowie, zarządcy i możni państwa. I sala tronowa

stała się podobna do ogrodu kwietnego. Wszedł tedy mędrzec do sali tronowej, mając ze sobą

księgę i pudełko z jakimś proszkiem, i stanął przed królem, po czym usiadł i rzekł:

„Przynieście mi półmisek!” A gdy mu podano, czego żądał, wsypał proszek z pudełka na

półmisek, rozprowadził równomiernie i rzekł: „Weź tę księgę, królu, ale nic z nią nie czyń,

dopóki moja głowa nie zostanie ścięta. A gdy się to stanie, umieść mogą głowę na półmisku i

rozkaż, by ją dociśnięto do tego oto proszku. Gdy tak uczynisz, krew przestanie spływać z

głowy. Wtedy otwórz księgę.”

Król otworzył księgę, a skoro zauważył, że karty są poklejone, włożył palec do ust, zwilżył

go śliną i obrócił pierwszą kartę, potem drugą i trzecią. A karty z trudem tylko dały się

przewracać. I tak król odwrócił sześć kart i obejrzał je, lecz nie znalazł na nich pisma.

Powiedział tedy do mędrca; „Mędrcze, nic tu nie jest napisane.” Rzekł mędrzec: „Odwracaj

karty jeszcze dalej”, i król odwracał dalej. I upłynęło zaledwie trochę czasu, gdy nagle w ciało

króla przedostała się trucizna. Księga bowiem była zatruta! Król zaczął się słaniać, krzyknął i

zawołał: „Jad we mnie wstąpił!” A hakim Rujan wypowiedział te słowa:

Ty panowałeś nad nami, władałeś długo i trwale

I nagle – jakby twej władzy nigdy nie było wcale.

Gdybyś był prawy, twe losy sprzyjałyby tobie dalej,

Lecz za haniebne czyny los taką darzy zapłatą.

On dzisiaj ciebie rozpaczą, plagami pognębił za to,

Dowiedz się tedy o tym, przed czym cię język ostrzegał,

Że to za twą niegodziwość, więc losu swojego nie gań.

Gdy tylko mędrzec Rujan wyrzekł te słowa, król padł na ziemię martwy.

„A wiedz, ifricie, że gdyby król zachował był mędrca Rujana przy życiu, Allach byłby

oszczędził i jego. Skoro jednak król odmówił mędrcowi, i postanowił go zabić, Allach nie

oszczędził króla. Gdybyś więc ty, ifricie, darował mi życie, Allach zachowałby i ciebie.

Ponieważ jednak nie pragnąłeś niczego poza mą śmiercią, więc teraz ja zadam śmierć tobie i

uwięziwszy w dzbanie, wrzucę cię do morza.” Marid krzyknął wówczas i zawołał: „Na

Allacha, rybaku, nie czyń tego! Oszczędź mnie w swej szlachetności i nie chowaj do mnie

urazy za mój czyn. Jeśli byłem zły, ty okaż swą dobroć. Wszakże mówią znane przysłowia:

«O ty, co świadczyłeś dobro temu, kto ci wyrządził krzywdę! Wystarczy już zło jego

uczynku.» Nie czyń więc podobnie, jak to postąpił był Umama z Alikiem.” – „Jakże to było z

nimi?” – zapytał rybak. Lecz ifrit odparł: „Nie czas na opowiadanie, gdy jestem więźniem w

dzbanie. Opowiem ci o nich, gdy mnie wypuścisz z zamknięcia.” Ale rybak rzekł: „Nie

odstąpię od mego zamiaru, by wrzucić cię do morza, skąd nie będziesz mógł się wydostać.

Przecież prosiłem cię o litość, korząc się przed tobą, ty zaś postanowiłeś zabić mnie, mimo że

na to nie zasłużyłem żadną zbrodnią i nic złego ci nigdy nie wyrządziłem. Przeciwnie,

doznałeś ode mnie samego dobra przez to, że wypuściłem cię z twego więzienia. Ale skoro ty

postąpiłeś sobie ze mną w ten sposób, przekonałem się, jak jesteś nikczemny. Toteż wiedz, że

wrzucę cię do morza, a każdemu, kto by cię wydobył, opowiem o tobie i ostrzegę go przed

tobą, a wtedy on znowu wrzuci cię do morza. Pozostaniesz tam już do końca swoich dni, aż

zrozumiesz, że to właśnie jest odpowiednia dla ciebie kara.” I rzekł ifrit: Wypuść mnie na

wolność. Oto teraz nadarza ci się sposobność, byś okazał swą wspaniałomyślność. A ja

przysięgam, że nigdy ci krzywdy nie wyrządzę, lecz dopomogę ci w jakiś sposób i na zawsze

wybawię cię od nędzy.” Przyjął więc rybak przysięgę ifrita, że odzyskawszy wolność nigdy

nie wyrządzi mu żadnego zła, tylko zawsze będzie mu świadczył dobro. Zabezpieczony

przysięgą i obietnicami, rybak otworzył ifritowi dzban, zaklinając go w imię Allacha.

I wzbił się dym wysoko, aż cały wyszedł z dzbana, zgęstniał i przyjął postać ifrita o

strasznym wyglądzie, który kopnięciem wtrącił dzban do morza. Gdy rybak ujrzał, jak dzban

ów pochłonęło morze, pomyślał, że już nie ma dla niego ucieczki przed zgubą, i ze strachu

zmoczył się mówiąc w duszy: „Niedobry to znak.” A potem dodając sobie otuchy powiedział:

„O ifricie, wszakże Allach Najwyższy nakazał: «Dotrzymuj przysięgi, kiedyś bowiem

przyjdzie ci zdawać z tego sprawę.» Przysiągłeś mi i obiecałeś, że mnie nie oszukasz. Gdybyś

mnie zawiódł, pokarałby cię Allach, który zsyła pomstę i który jest nierychliwy, ale

sprawiedliwy. Mówiłem do ciebie tak, jak mówił mędrzec Rujan do króla Junana: «Oszczędź

mnie, a Allach i ciebie oszczędzi.»” Ifrit roześmiał się, ruszył przed siebie i rzekł: Chodź ze

mną, rybaku.” I poszedł rybak, zwracając baczną uwagę na ifrita, bo nie był jeszcze całkiem

pewny swego bezpieczeństwa. Tak oddalili się od przedmieść, wspięli się na szczyt góry, a

potem zeszli w rozległą dolinę, pośrodku której znajdował się staw pełen wody. Ifrit

przystanął nad stawem i rozkazał rybakowi, by zarzucił tam sieć i łowił. Rybak spojrzał do

wody i zobaczył w niej ryby barwy białej, czerwonej, niebieskiej i żółtej. Zdumiony tym

zarzucił sieć, gdy ją wyciągnął, znalazł w niej cztery ryby, każdą innego koloru. I uradował

się wielce, skoro je ujrzał, a ifrit rzekł: „Udaj się z rybami do sułtana i podaruj mu je, a

władca z pewnością sowicie cię za to nagrodzi. Ty zaś, na Allacha, wysłuchaj mej prośby i

przebacz mi, ale naprawdę nie mam teraz innej możliwości, by ci się odwdzięczyć za twój

czyn, przebywając bowiem tysiąc i osiemset lat w morskiej toni, nie oglądałem do tej chwili

powierzchni ziemi. Lecz nie łów z tego stawu więcej niż jeden raz dziennie. I niechaj Allach

ma cię w swej opiece.”

To powiedziawszy ifrit nogą uderzył w ziemię przed sobą, a ona rozstąpiła się i pochłonęła

go. Rybak zaś poszedł ku miastu, zdumiony tym, co mu się z ifritem przydarzyło. Zabrał ze

sobą ryby, a skoro wszedł z nimi do swego domu, wynalazł gliniane naczynie, napełnił je

wodą i wpuścił tam ryby. A one zaczęły się miotać we wnętrzu glinianego garnka z wodą.

Rybak zaś umieścił sobie to naczynie na głowie i skierował się do królewskiego zamku, tak

jak mu nakazał ifrit. Gdy przyszedł do króla, podarował mu ryby, a król zdziwił się bardzo

tym darem, gdyż jeszcze nigdy w życiu nie oglądał podobnych ryb. I rzekł: „Oddajcie te ryby

niewolnicy – kucharce.” A niewolnicę ową władca otrzymał był przed trzema dniami w darze

od króla Rumu i dotąd jeszcze nie zdążył wypróbować jej zdolności do przyrządzania potraw.

I polecił jej wezyr usmażyć te ryby mówiąc: „Dziewczyno, oto co król tobie powiedzieć

kazał: «Zatrzymałem cię, łzo moja, tylko na wyjątkowe chwile.» Dzisiaj więc uciesz nas

widokiem twych potraw i doskonałością swych kucharskich umiejętności, władca bowiem

otrzymał od kogoś taki oto dar.” Gdy wezyr, wydawszy to polecenie, powrócił do króla, ów

nakazał mu. aby wręczył rybakowi czterysta denarów. Wezyr dał więc rybakowi pieniądze, a

rybak schował je w zanadrze i powrócił do domu do swej żony, zadowolony i uszczęśliwiony.

A potem kupił swej rodzinie wszystko, co tylko było jej potrzebne. Tyle o rybaku. Co się zaś

tyczy niewolnicy – kucharki, to wzięła ona ryby, oczyściła je, położyła na patelni, zaczekała,

aż się podsmażą z jednej strony, i odwróciła je na drugą. Nagle rozstąpiła się ściana i wyszła z

niej prześliczna dziewczyna o wysmukłej postaci, gładkich policzkach, w kibici wiotka i

urocza, o podczernionych antymonem oczach, w twarzy łagodnością szczodra, ociężała zasię

w biodrach. Odziana była w jedwabną, niebieską kufiję, w uszach miała kolczyki, na

przegubach rąk bransolety, a na palcach pierścienie z drogimi kamieniami. W ręku trzymała

bambusową różdżkę. Dotknęła nią patelni i zapytała: „Rybo, czy ty dotrzymujesz przysiąg?”

Gdy niewolnica wszystko to ujrzała, straciła przytomność, dziewczyna zaś powtórzyła swe

słowa drugi i trzeci raz. Wówczas ryba uniosła głowę z patelni i ozwała się: „Tak, tak”, a

potem wszystkie ryby wygłosiły razem te wiersze:

Jeżeli wrócisz – powrócimy, gdyś wierna – ryba wierną będzie.

Lecz jeślibyś się nas wyrzekła – wolneśmy, nic nam po przysiędze.

Gdy ryby tak mówiły, dziewczyna przewróciła patelnię i cofnęła się tam, skąd przyszła, a

ściana kuchni zawarła się za nią. Wtedy niewolnica ocknęła się z omdlenia, a ujrzawszy ryby

spalone na węgiel, wyrzekła przysłowie: „Zaledwie wyruszył w bój, już złamał dziryt swój.”

Gdy niewolnica czyniła sobie wyrzuty, stanął wtem nad nią wezyr i rzekł: „Zanieś ryby

sułtanowi,” Wtedy niewolnica rozpłakała się i opowiedziała wezyrowi o tym, co się jej

przydarzyło. Wezyr zdziwił się i rzekł: „To nic innego, tylko jakaś cudowna sprawa.” Potem

posłał po rybaka, a gdy go przyprowadzono, wezyr rzekł: „Rybaku, musisz nam przynieść

takie same cztery ryby jak poprzednio.” Udał się więc rybak nad ów staw, zarzucił sieć, a gdy

ją wyciągnął, ujrzał w niej cztery ryby. Zabrał je i zaniósł wezyrowi, a ten udał się z nimi do

niewolnicy i rzekł jej: „Wstań i usmaż ryby przy mnie, bym mógł ujrzeć, jak wygląda cała ta

sprawa.” Niewolnica wstała, oporządziła ryby i ułożyła je na patelni, którą trzymała na ogniu.

I nie upłynęła jeszcze chwila, gdy oto rozwarła się nagle ściana i pojawiła się dziewczyna,

odziana w swe szaty, z różdżką w ręku. Dotknęła nią patelni i rzekła: „O rybo, rybo, czy

dochowujesz ty starej przysięgi?” A wszystkie ryby uniosły głowy i wygłosiły te wiersze:

Jeżeli wrócisz – powrócimy, gdyś wierna – ryba wierną będzie.

Lecz jeślibyś się nas wyrzekła – wolneśmy, nic nam po przysiędze.

Gdy ryby powiedziały te słowa, dziewczyna różdżką wywróciła patelnię i cofnęła się tam,

skąd przyszła, a ściana zawarła się za nią. Wtedy wezyr powstał i rzekł: „Sprawy tej nie

można zataić przed królem”, po czym udał się do władcy i powiadomił go o tym, co

przydarzyło się w jego obecności. Król rzekł na to: „Muszę ujrzeć to na własne oczy.” Posłał

po rybaka i nakazał mu, by przyniósł cztery ryby, takie same jak poprzednio, dając mu na to

trzy dni czasu. Rybak powędrował nad staw i zaraz przyniósł królowi ryby, a władca polecił,

by wypłacono rybakowi za to czterysta denarów. Potem król zwrócił się do wezyra:

„Przyrządzisz te ryby tutaj, w mojej obecności.” A wezyr odrzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny”, po czym przyniósł patelnię i ułożył na niej oczyszczone ryby. A skoro tylko je

przewrócił, rozstąpiła się nagle ściana i wyszedł z niej czarny niewolnik, wielki jak byk

spośród byków lub jak człowiek z ludu Ad. W ręku miał gałąź zielonego drzewa i wyrzekł

donośnym, a nieprzyjemnym głosem: „O rybo, rybo, czy dochowujesz starych przysiąg?” A

ryba uniosła głowę z patelni i rzekła: „Tak, tak”, po czym wszystkie ryby wypowiedziały ten

wiersz:

Jeżeli wrócisz – powrócimy, gdyś wierny – ryba wierną będzie.

Lecz jeśli wyrzec się nas pragniesz – wolneśmy, nic nam po przysiędze.

Wtedy niewolnik podszedł do patelni i wywrócił ją gałęzią, a ryby stały się podobne do

czarnego węgla. Potem niewolnik wrócił tam, skąd przyszedł. A gdy zniknął im z oczu, król

rzekł: „O tej sprawie nie wolno milczeć, bo z tymi rybami wiąże się na pewno coś bardzo

dziwnego.” I rozkazał, by stawił się przed nim rybak. Skoro tylko rybak przyszedł, król

zapytał go: „Skąd pochodzą te ryby?” – „Ze stawu leżącego pomiędzy czterema górami –

odparł rybak – za górą wznoszącą się za tym miastem.” – „O ile dni drogi jest on oddalony?”

– spytał król. Rybak odrzekł: „O panie nasz i władco, odległość ta wynosi pół godziny drogi.”

Zdumiał się król i nakazał, by zaraz wojsko wyruszyło z rybakiem. A rybak począł przeklinać

ifrita. Jechali tak długo, aż wspięli się na górę, a potem zeszli z niej w rozległą dolinę, której

nikt z nich w życiu nigdy nie oglądał. I zdziwienie ogarnęło króla i całe wojsko na widok

stawu, który ukazał się ich oczom pomiędzy czterema górami, jak i na widok ryb w czterech

kolorach: czerwonym, białym, żółtym i niebieskim. Król zdumiony zwrócił się do rycerzy i

wszystkich tych, którzy mu towarzyszyli: „Czy ktoś z was widział staw w tym miejscu?” –

„Nie”– odrzekli wszyscy. I rzekł król: „Na Allacha, nie powrócę do miasta i nie zasiądę na

moim królewskim tronie, dopóki nie zgłębię prawdy o tym stawie i jego rybach.” Następnie

nakazał swym ludziom, by rozłożyli obóz wokół tych wzgórz.

Gdy to uczynili, król przywołał wezyra, który był uczony, światły, rozumny i obeznany ze

sprawami. Gdy wezyr stanął przed królem, ów rzekł: „Chcę uczynić pewną rzecz i pragnę

powiadomić cię o moim zamierzeniu. Otóż postanowiłem wyruszyć tej nocy samotnie, by

odkryć tajemnicę tego stawu i tych ryb, które w nim się znajdują. Ty usiądziesz przy wejściu

do mego namiotu i wszystkim emirom, wezyrom i szambelanom będziesz mówił, że sułtan

czuje się niezdrów i zakazał kogokolwiek do siebie dopuszczać. A w moje zamiary nikogo

nie wtajemniczaj.” Wezyr nie mógł się temu sprzeciwić, a król przebrał się, przypasał miecz,

wyszedł potajemnie i wędrował przez resztę nocy aż do rana. I nie przestawał iść, aż zaczął

dokuczać mu upał. Wtedy król odpoczął trochę, a potem znowu wędrował do schyłku dnia i

przez całą następną noc. A wtem z oddali ukazało mu się coś czarnego. I rzekł do siebie:

„Być może, znajdę tam kogoś, kto by mi wyjaśnił sprawę stawu i jego ryb.” A skoro

przybliżył się do tego czegoś, ujrzał, że jest to zamek zbudowany z czarnego kamienia, okuty

żelazem. Jedno skrzydło zamkowej bramy było uchylone, a drugie przymknięte. Król ucieszył

się tym, stanął pod bramą i zastukał w nią delikatnie, a gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi,

zastukał po raz drugi i trzeci, ale wciąż nie otrzymywał żadnej odpowiedzi. Zakołatał więc po

raz czwarty, donośnie, lecz i tym razem nikt się nie odezwał. Wtedy rzekł: „Zamek ten jest

bez wątpienia opustoszały.” Nabrał odwagi, wszedł przez bramę do zamkowej sieni i zawołał:

„O mieszkańcy tego zamku, jestem obcym wędrowcem, przechodzącym tędy drogą. Czy nie

macie jakiegoś pożywienia?” Powtórzył te słowa drugi i trzeci raz, a nie otrzymawszy

odpowiedzi, dodał odwagi sercu i natchnął swego ducha męstwem, i z sieni wstąpił do

wnętrza pałacu. Ale nie spotkał tam nikogo, choć zamek był urządzony. Pośrodku znajdowała

się fontanna, której wodę jak perły i drogie kamienie wyrzucały z pysków cztery lwy z

czerwonego złota. Wokół nich latały ptaki, nie mogąc wydostać się z zamku, bo otaczała go

siatka, która nie pozwalała im odlecieć. Wszystko to zdziwiło i zarazem zasmuciło króla, jako

że nie znalazł w zamku nikogo, kto mógłby mu coś powiedzieć o tamtym stawie, jego rybach,

górach i o tym pałacu. Usiadł więc w drzwiach i zadumał się, gdy nagle usłyszał jakiś jęk

dobywający się ze zbolałego serca i posłyszał zawodzenie tej oto pieśni:

Ledwo skryła się zgryzota, już gniew w moim sercu gości.

A sen dawny moich oczu ustępuje bezsenności.

Gniew, co rośnie we mnie co dzień, przywołuję niestrudzenie.

O mój smutku, kiedy z duszy los łaskawszy cię wyżenie!

Nie porzucaj serca między niepewnością a strapieniem.

Gdy król posłyszał te jęki, zerwał się i podążył w kierunku głosu. Zobaczył jakąś zasłonę

zawieszoną na drzwiach komnaty. Podniósł ją i dojrzał młodzieńca, który siedział na łożu

wznoszącym się na łokieć od ziemi. A był to urodziwy młodzian, smukłej postaci, bogato

odzian, jasnego czoła i czystej mowy i o różanych licach zdrowych. Na jednym policzku miał

znamię jak plamka ambry. A poeta tak o tym opowiada:

Smukły jest, a czarne włosy, czoło jasne i wysokie

Pozwalają śmiertelnikom blaskiem cieszyć się i mrokiem.

Nie cieszyłeś swoich oczu piękniejszym widokiem

Pośród rzeczy, któreś w życiu oglądać był w stanie,

Niźli owo oliwkowe na licu znamię,

Na różanym jego licu pod czarnym okiem.

Króla uradował widok młodzieńca i pozdrowił go. A młodzieniec siedział odziany w

jedwabną, haftowaną złotem szatę, ale widoczne były na nim znamiona smutku. Oddał

królowi pozdrowienie i rzekł: „O panie mój, wybacz mi, że nie powstaję.” I rzekł król:

„Młodzieńcze, opowiedz mi o stawie i jego rybach, o tym zamku, o przyczynie tego, że

siedzisz tu samotny, i co cię skłania do płaczu.” Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, łzy

spłynęły mu po policzkach i wybuchnął gwałtownym łkaniem. Król zaś zdumiał się i spytał:

„Czemu płaczesz, młodzieńcze?” Odrzekł: „Jakże nie mam płakać, gdy taki oto jest mój los.”

Tu ujął ręką poły swych szat i rozchylił je: dolna część jego ciała aż do stóp była kamieniem,

a od pępka aż po włosy na głowie był człowiekiem. Młodzieniec mówił:

Opowieść o zaczarowanym młodzieńcu

Wiedz, o królu, że dzieje tych ryb są zadziwiające i gdyby je spisać igłą w kącikach oczu,

niezłą byłyby nauką dla tych, którzy się uczyć pragną. Było to, mój panie, tak: Ojciec mój był

królem tego miasta, a nazywano go Mahmud, Pan Czarnych Wysp. Był on władcą tych

czterech wzgórz, a panowanie jego trwało siedemdziesiąt lat. Gdy mój ojciec zmarł, zostałem

po nim królem. Pojąłem za żonę córkę mego stryja, która darzyła mnie miłością tak wielką, że

gdy oddalałem się od niej, nie jadła, nie piła, aż powróciłem do niej. I tak przeżyła ze mną

pięć lat. Pewnego dnia udała się do łaźni. Ja zaś poleciłem kucharzowi, by przygotował nam

wieczerzę, a sam wszedłem do tego oto zamku, ułożyłem się do snu w miejscu, w którym

teraz jestem, a dwu niewolnicom rozkazałem, by mi wachlowały twarz. Usiadły więc, jedna u

wezgłowia, a druga u mych stóp. Niepokoiła mnie nieobecność mojej małżonki i sen mnie nie

ogarniał. Oczy miałem zamknięte, lecz dusza moja czuwała. Wtedy usłyszałem, jak

niewolnica siedząca u mego wezgłowia mówiła do tej, która siedziała u moich stóp:

„Doprawdy, Masudo, nasz pan nie ma szczęśliwej młodości z naszą panią, która tai przed nim

swoje występki.” A Masuda rzekła: „Niech Allach przeklnie wiarołomne kobiety. Naprawdę,

ktoś taki, jak nasz pan, o takich jak on przymiotach, nie jest mężem odpowiednim dla tej

ladacznicy, która każdą noc spędza na cudzym łożu.” I rzekła niewolnica siedząca u mej

głowy: „Doprawdy, nasz pan jest lekkomyślny, nie dopytując się o nią.” A Masuda rzekła:

„Biada ci! Czy nasz pan zna jej postępki? Czyliż ona mu zostawia wolność woli? Wszakże

sporządza mu i podaje w kielichu napój, który on pije każdej nocy, zanim zaśnie. Do tego

napoju ona dodaje bandżu, a pan zasypia po tym twardo i nie wie, co się później dzieje, gdzie

ona chodzi ani co czyni. Ona zaś, gdy już poda mu ów napój, nakłada szaty, opuszcza męża i

aż do świtu jest nieobecna. A gdy wraca, kadzi mu czymś pod nosem, a on budzi się ze snu.”

Skoro usłyszałem te słowa, pociemniało mi w oczach i nie mogłem się doczekać nocy.

Potem wróciła z łaźni córka mego stryja, rozesłano tedy przed nami obrus i siedzieliśmy

jedząc i popijając razem, jak zwykle przez godzinę, po czym poprosiłem o napój, który

zawsze piłem przed snem. Żona podała mi puchar. Odwróciłem się i udając, że piję zgodnie z

mym zwyczajem, wylałem napój do rękawa i natychmiast ułożyłem się do snu. Wtedy moja

żona rzekła: „Śpij i bodajbyś nie wstał więcej. Na Boga! Nienawidzę cię, twoja postać jest dla

mnie wstrętna, a dusza moja wzdraga się przed pożyciem z tobą.” To rzekłszy wstała,

przywdziała najwspanialsze swoje szaty, skropiła się wonnościami, przypasała miecz,

otworzyła bramę zamku i wyszła. Wstałem i ja i opuściłem zamek idąc jej śladem. Ona

pospieszała ulicami, aż dotarła do bram miasta. Tam wypowiedziała jakieś słowa, których nie

zrozumiałem, a wtedy opadły wrzeciądze, bramy rozwarły się i moja żona wyszła. A ja

niepostrzeżenie postępowałem za nią, aż znaleźliśmy się pomiędzy usypiskami śmieci. Wtedy

moja żona weszła za jakieś ogrodzenie, gdzie stała okrągła ulepiona z gliny chata z drzwiami.

Żona weszła do środka, a ja wdrapałem się na dach chaty, by ją stamtąd widzieć. A ona

podbiegła do jakiegoś czarnego niewolnika, który miał jedną wargę jak pokrywka, a drugą jak

podeszwa, aż zgarniał nimi piasek z ziemi. Był on trędowaty i leżał na odrobinie pogniecionej

trzciny. Moja żona ucałowała przed nim ziemię, a on rzekł do niej: „Biada ci! Gdzie się

podziewałaś aż do teraz? Byli u mnie czarni, pili wino i każdy z nich miał ze sobą kochankę.

Tylko ja jeden przez ciebie nie mogłem radować się piciem.” A ona odrzekła: „O panie mój,

kochanku mego serca, wiesz przecież, że jestem poślubiona synowi mego stryja. Wstrętem

napawa mnie widok jego postaci i własnej duszy nienawidzę, gdy jestem blisko niego. Gdyby

nie lęk o ciebie, dawno przemieniłabym kraj jego w ruiny, w których skrzeczałyby sowy i

kruki, a kamienie tych ruin przeniosłabym aż poza górę Kaf.” Lecz niewolnik rzekł: „Łżesz,

nierządnico! Przysięgam na szlachetność czarnych – a jeśli kłamię, niech męstwo naszych

przemieni się w męstwo białych – że jeśli od dziś raz jeszcze zabawisz tam do tego czasu, nie

będę z tobą więcej obcował i nigdy więcej mego ciała na twoim nie złożę, O niewierna,

wszakże jestem tu tylko po to, by zaspokajać twe żądze, ty cuchnąca, najpodlejsza z białych!”

I mówił król:

Skoro usłyszałem te słowa i na własne oczy ujrzałem to, co między nimi zaszło,

pociemniało mi w oczach i sam nie wiedziałem, gdzie się znajduję. A ona stała tam przed

nim, płacząc w upodleniu, i mówiła: „Ukochany mój, daktylu mego serca, nie mam nikogo

poza tobą, a ty odpędzasz mnie, panie mój, ukochany, światło mych oczu.” I nie przestawała

łkać, i przepraszała go, aż pogodził się z nią. Wtedy rozpromieniona powstała, by zdjąć szaty

i suknie, po czym rzekła: „Panie mój, czy nie ma u ciebie czegoś, czym mogłaby się pożywić

twoja niewolnica?” I odrzekł: „Unieś miskę, a znajdziesz pod nią gotowane kości szczurów –

pogryź je mocno zębami i zjedz. Podejdź też do tego glinianego garnka. Jest w nim piwo.

Wypij je.” Moja żona zjadła i wypiła, potem umyła ręce, podeszła i ułożyła się koło

niewolnika na tej wygniecionej trzcinie, a obnażywszy się całkowicie, wsunęła się razem z

nim pod jakiś znoszony łach i szmaty. Gdy zobaczyłem, co robi córka mego stryja, zsunąłem

się z dachu, odchodząc prawie od zmysłów, i wszedłem do chaty z obnażonym mieczem,

zamierzając zabić ich oboje. Najpierw uderzyłem mieczem w szyję niewolnika i sądziłem, że

rozstał się już z życiem. Gdy ugodziłem niewolnika, nie odrąbałem mu głowy. Rozciąłem mu

tylko gardło, skórę i mięso, ale byłem pewny, że go zabiłem, gdyż charczał głośno. Skoro

odszedłem, córka mego stryja poruszyła się, wstała, ujęła miecz i włożywszy go na swoje

miejsce, powróciła do miasta, weszła do zamku i resztę nocy spędziła śpiąc na moim posłaniu

aż do rana. W dzień zobaczyłem, że obcięła włosy i odziała się w żałobne szaty. I rzekła do

mnie: „Synu mego stryja, nie gań mnie za to, co uczyniłam, właśnie bowiem otrzymałam

wieść, że zmarła moja matka, a ojciec zginął w wojnie świętej, jeden z mych dwu braci zmarł

od ran, a drugi został zasypany – mam więc prawo do łez i smutku.” Gdy usłyszałem te

słowa, nie odpowiedziałem tak, jak należało, lecz rzekłem: „Czyń, co chcesz. Ja nie będę ci

się sprzeciwiał.”

Żona moja trwała w tym smutku, we łzach i rozpaczy przez cały rok, od początku do

końca, a po upływie tego czasu rzekła do mnie: „Chciałabym, by mi w tym zamku

wybudowano grobowiec w kształcie kopuły, gdzie mogłabym przebywać sama ze swą

rozpaczą. Nazwę go przybytkiem smutku.” Rzekłem jej: „Czyń, jak chcesz.” I wybudowała

sobie ów dom smutku, na środku ustawiła grobowiec z kopułą podobny do mauzoleum, po

czym przyniosła tego niewolnika i złożyła go tam. Był on już bardzo osłabiony i moja żona

nie miała z niego żadnego pożytku. Pił tylko wino, gdyż od dnia, w którym go zraniłem, nie

mógł mówić, a żył pewnie tylko dlatego, że nie wybiła jeszcze godzina jego śmierci. Córka

mego stryja codziennie wczesnym rankiem i późnym wieczorem udawała się do grobowca,

roniła łzy przy niewolniku, rozpaczała nad jego stanem, poiła go winem i rosołem. I działo się

tak każdego ranka i wieczora przez cały następny rok. Byłem dla niej pobłażliwy, lecz

pewnego dnia poszedłem za nią niepostrzeżenie i zobaczyłem, jak tonie we łzach i bijąc się

po twarzy wypowiada te wiersze:

Gdyś odszedł, istnienie wśród ludzi straciło już dla mnie powab.

Zaprawdę, serce moje nikogo krom ciebie nie ukochało.

Zabierz mnie przeto łaskawie, ponieś ze sobą me ciało.

A gdzie zatrzymasz się w drodze, tam mnie przy sobie pochowaj.

A jeśli u grobu mego myśl twoja kiedyś zagości,

Odpowie tobie wołaniem rozgłośnym jęk mych kości.

A kiedy skończyła te wiersze, wyciągnąłem miecz i powiedziałem do niej: „To jest mowa

godna zdradliwych kobiet, które nie uznają więzów małżeńskich i nie dochowują wiary.” I

chcąc ją zabić uniosłem rękę do góry. Wtedy ona wstała i poznała, że tym, kto zadał rany jej

niewolnikowi, byłem ja. I gdy tak stałem naprzeciw niej, wypowiedziała jakieś słowa,

których nie zrozumiałem, a potem rzekła: „Oby Allach sprawił na moje zaklęcie, byś stał się

w połowie kamieniem, a w drugiej połowie pozostał człowiekiem.” I stałem się rzeczywiście

taki, jak sam widzisz, i trwam w ten sposób, ni to stojąc, ni to siedząc, ani umarły, ani żywy.

Gdy moja żona postąpiła tak ze mną, zaczarowała potem jeszcze miasto i wszystkie jego

bazary i pola. A w mieście naszym mieszkała ludność czterech wyznań: muzułmanie,

chrześcijanie, żydzi i czciciele ognia. Wszystkich mieszkańców żona przemieniła w ryby:

muzułmanów w białe, czcicieli ognia w czerwone, chrześcijan w niebieskie, a żydów w żółte.

Cztery wyspy zamieniła w cztery wzgórza, którymi otoczyła staw. Mnie zaś codziennie

katuje, wymierzając mi sto uderzeń skórzanym biczem. A gdy krew ze mnie spłynie, nakłada

na górną część mego ciała włosiennicę pod szaty.

Gdy młodzieniec skończył opowiadać, zapłakał i wyrzekł te wiersze:

Daj mi, o Boże, wytrwałość, bym woli twej czynił zadość.

Będę cierpliwy, jeżeli znajdziesz w tym swoją radość.

Oto mnie gnębią nieszczęścia w twych przewidziane wyrokach,

Ale mi przyjdzie z pomocą ród wybranego proroka.

I zwrócił się wtedy król do młodzieńca, i rzekł: „Młodzieńcze, pomnożyłeś moje troski o

jeszcze jedną”, a potem zapytał: „Gdzie znajduje się owa kobieta?” – „W grobowcu z kopułą

– odparł – tam gdzie spoczywa niewolnik. Chodzi do niego codziennie, a gdy go opuści,

zbliża się do mnie i zdziera ze mnie szaty, by wymierzyć mi sto uderzeń biczem. Ja płaczę i

krzyczę, ale nie mogę się ruszyć i odpędzić jej od siebie. A kiedy mnie tak skatuje, udaje się

wcześnie rano do niewolnika niosąc mu wino i rosół.” I rzekł król: „Na Allacha, młodzieńcze,

wyświadczę ci przysługę, dzięki której pamięć o mnie nie zaginie, a po mojej śmierci

dziejopisowie zapiszą mój szlachetny czyn w swych kronikach.” I król usiadł, i gawędził z

młodzieńcem do późnej nocy. Potem wstał i cierpliwie doczekawszy brzasku, zdjął swe szaty,

przypasał miecz i udał się do grobowca niewolnika. Ujrzał tam zapalone świece i oliwne

lampy, zobaczył kadzidła i maści. Zbliżywszy się do niewolnika, ciął go mieczem i zabił, po

czym przerzucił sobie przez ramię jego ciało i utopił je w studni zamkowej. Potem wrócił ku

grobowcowi, odział się w suknie niewolnika i wszedł do środka, mając ze sobą obnażony

miecz.

Po upływie godziny zjawiła się owa wiarołomna czarownica, która tuż przedtem wzięła do

ręki bicz i obnażywszy z szat syna swego stryja, wychłostała go. A on krzyczał: „Ach, dość

już tego nieszczęścia, które mnie spotkało! Ulituj się nade mną.” Lecz ona rzekła: „A czyś ty

się nade mną litował? Czyś pozostawił mi kochanka?” A potem nałożyła mu włosiennicę i

wierzchnie szaty i skierowała się do niewolnika, niosąc kubek wina i czarkę rosołu. Gdy

weszła do grobowca, zapłakała, poczęła lamentować i mówiła: „Panie mój, odezwij się i

przemów do mnie! O mój panie!”, i wypowiedziała te słowa:

Dopókiż mnie jeszcze okrutnie będziesz od siebie odtrącać,

Dosyć mi mąk, które zsyła miłość, zaprawdę tęskniąca.

Jak długo nasza rozłąka trwać jeszcze ma po twej myśli.

Jeśliś chciał wzbudzić mą zazdrość, to cel twój oto się ziścił.

I zanosząc się płaczem powtarzała: „O panie mój, odezwij się do mnie! Przemów do mnie,

mój panie!” Wtedy król, tłumiąc swój głos i kalecząc mowę, odezwał się w języku czarnych

mówiąc: „Ach, ach! Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!” Gdy ona

posłyszała te słowa, krzyknęła z radości i zemdlała. A oprzytomniawszy po chwili, zawołała:

„Czy być może? Mój pan zdrowy?” A król tłumiąc nadal swój głos, by brzmiał tak, jak gdyby

był chory, rzekł: „O wszetecznico, nie zasłużyłaś, bym do ciebie mówił.” – „Dlaczego?” –

zapytała, a król odparł: „Dlatego że cały dzień zamęczasz swego małżonka, on zaś, krzycząc i

wzywając pomocy, nie daje mi spać od wieczora do rana. On cię błaga i pomstuje na ciebie

bezustannie, a jego głos mnie niepokoi. Gdyby nie to, dawno już byłbym zdrów. A to właśnie

jest przyczyną, dla której powstrzymywałem się, by do ciebie przemówić.” Odrzekła: „Za

twoim pozwoleniem wyswobodzę męża ze stanu, w którym przebywa.” I rzekł król:

„Wyswobodź go, a przez to spokój nam wrócisz.” I rzekła: „Słyszę i jestem posłuszna”, po

czym wstała i opuściwszy grobowiec, udała się do zamku. Wzięła czarkę, napełniła ją wodą, a

potem wypowiedziała nad nią parę słów; woda zaczęła wrzeć, tak jak wtedy, gdy gotuje się w

garnku. Kobieta skropiła młodzieńca tą wodą i rzekła: „Na prawdę moich słów, opuść tę

postać, a wróć do swej pierwotnej postaci.” Młodzieniec zadrżał, stanął na nogach i

uradowany swym ocaleniem rzekł: „Świadczę, że nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad

jest Jego Prorokiem. Niech go Bóg błogosławi i da mu zbawienie!” A ona rzekła: „Idź i nie

wracaj tu więcej, bym nie musiała cię zabić.” I krzyknęła mu w twarz, a on zszedł jej z oczu.

Wtedy kobieta skierowała się ku grobowcowi, weszła tam i rzekła: „O panie mój, wyjdź, bym

cię mogła ujrzeć.” A król rzekł słabym głosem: „Cóż uczyniłaś? Przecież uwalniając mnie od

gałęzi, nie wyzwoliłaś mnie od korzenia.” – „Kochanku mój – powiedziała – cóż jest tym

korzeniem?” Odrzekł: „Ludność tego miasta i czterech wysp. Zawsze, gdy nadejdzie północ,

ryby podnoszą swe głowy i przeklinają mnie i ciebie, a to jest przyczyną, że moje ciało nie

może wydobrzeć. Uwolnij tych ludzi, a potem przyjdź do mnie, ujmij mnie za rękę i podnieś,

czuję bowiem, że wracam do zdrowia.” Gdy kobieta posłyszała te słowa – a była przekonana,

że to przemawia niewolnik – zawołała uradowana: „W imię Allacha, bardzo chętnie, mój

panie!” Po czym wstała i uszczęśliwiona tym, co zaszło, udała się nad staw, zaczerpnęła z

niego trochę wody i wypowiedziała nad nią parę niezrozumiałych słów, ryby poruszyły się w

wodzie, uniosły głowy i w jednej chwili przemieniły się w ludzi. I został zdjęty czar z ludzi i

z miasta. I znów miasto stało się ludne, ulice zabudowane, a mieszkańcy wrócili do swych

zajęć. I góry także przemieniły się w wyspy, tak jak to było przedtem. Gdy to wszystko

nastąpiło, młoda czarownica powróciła do króla i sądząc, że to ów czarny niewolnik, rzekła:

„Kochanku mój, podaj mi swą szlachetną dłoń, bym ją mogła ucałować.” A król rzekł nie

swoim głosem: „Zbliż się do mnie.” Nachyliła się tedy nad królem, a on pochwyciwszy

miecz, pchnął ją w pierś, aż ostrze wyszło jej plecami. Potem ciął ją jeszcze raz i rozrąbał

wiedźmę na dwie części. Gdy to uczynił, wyszedł z grobowca i zobaczył młodzieńca, który

już na niego oczekiwał. Król wyraził radość z jego ocalenia, a młodzieniec całował dłonie

króla i składał mu podziękowania. I spytał król: „Czy zostaniesz w swoim mieście, czy też

powędrujesz ze mną do mojego miasta?” Młodzieniec odrzekł: „O królu czasu, czy wiesz,

jaka odległość dzieli cię od twego kraju?” A król rzekł: „Dwa i pół dnia drogi.” Na to zawołał

młodzieniec: „O królu, ocknij się, jeśli śnisz! Jesteś oddalony od swego kraju o dobry rok

drogi, a to, że przebyłeś tę odległość w przeciągu dwu i pół dnia, stało się tylko dlatego, że to

miasto było zaczarowane! Ale ja nie opuszczę cię, królu, nigdy, nawet na jedno mgnienie

oka.” Ucieszyły króla te słowa i rzekł: „Dzięki niech będą Allachowi za to, że mi cię zesłał!

Będziesz moim synem, gdyż los przez całe życie nie obdarował mnie dzieckiem!” Uścisnęli

się tedy i radowali wielce, po czym ruszyli do zamku, a gdy tam przybyli, zaczarowany

niegdyś król powiadomił możnych swego państwa, że wybiera się na świętą pielgrzymkę.

Przysposobili mu więc wszystko, co by mu było potrzebne do drogi, po czym młodzieniec

wyruszył wraz z królem, który powracał do swego miasta po roku nieobecności, z sercem

pełnym obaw. Tak tedy wędrowali, mając ze sobą pięćdziesięciu mameluków i dary. I nie.

ustawali w podróży w nocy i we dnie, przez cały rok, aż przybyli do miasta sułtana. A na

spotkanie wyszedł im wezyr z wojskiem. Wszyscy poddani utracili już byli nadzieję, że ich

władca kiedyś powróci. Podeszli do króla rycerze i ucałowali przed nim ziemię, i wyrazili

swą radość z jego ocalenia, a król udał się do zamku i zasiadł na tronie.

A gdy podszedł do niego wezyr, król opowiedział mu o wszystkim, co przydarzyło się

młodzieńcowi. A wezyr, wysłuchawszy przygód młodzieńca, wyraził radość z jego

szczęśliwego wybawienia. Gdy już wszystko powróciło do swego zwykłego biegu, król

obdarował licznych swych poddanych i polecił wezyrowi: „Przyprowadź mi rybaka, który

przyniósł był te ryby.” Wezyr posłał po rybaka, przyczynę wyzwolenia mieszkańców

zaklętego grodu. Gdy go przywiedli, król obdarował go honorową szatą, zapytał, jak mu się

powodzi i czy ma potomstwo. Rybak odpowiedział, że ma syna i dwie córki. Wówczas jedną

z córek rybaka poślubił król, drugą tamten młodzieniec, syna rybaka zaś król mianował

naczelnikiem skarbu. Potem rozkazał wezyrowi udać się do miasta młodzieńca, które było

stolicą Czarnych Wysp, i sprawować tam władzę sułtana. Do świty wezyra wybrano

pięćdziesięciu mameluków i powierzono mu też szaty honorowe jako dar dla licznych

emirów. Wezyr ucałował więc ręce króla i wyruszył w drogę. Król został w swym mieście z

młodzieńcem, rybak zaś stał się najbogatszym z ludzi swych czasów, A co do córek rybaka,

to były one królewskimi małżonkami aż do śmierci.

Ale przygody te nie są dziwniejsze od przygód tragarza...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o tragarzu i dziewczętach

 

Oto żył w Bagdadzie pewien bezżenny człowiek, który był tragarzem. Gdy człowiek ów

stał pewnego dnia na bazarze, oparty o swój kosz, zatrzymała się przy nim kobieta, otulona w

izar z mosulskiego jedwabiu, zdobiony złotym haftem i obrzeżony brokatem. Kobieta uniosła

zasłonę, a spod niej ukazały się czarne oczy, rzęsy i powieki. Miała ona delikatne członki i

szlachetny wygląd.

I rzekła głosem pełnym słodyczy: „Weź swój kosz i pójdź za mną”, a tragarz, nie śmiąc

nawet w to uwierzyć, pochwycił kosz i szedł za kobietą, aż zatrzymała się przy bramie

jakiegoś domu. Zastukała do tej bramy i zszedł ku niej pewien człowiek, chrześcijanin, od

którego wzięła miarkę oliwek, dając mu w zamian denara. Włożyła oliwki do kosza i rzekła:

„Weź to i idź za mną”, a tragarz rzekł: „Na Allacha, to jest dzień błogosławiony”, po czym

podniósł kosz i poszedł za kobietą, a ona przystanęła przy kramie handlarza owoców i kupiła

u niego syryjskie jabłka, osmańskie pigwy i brzoskwinie z Omanu, jaśmin z Aleppo i

nenufary z Damaszku, ogórki znad Nilu, egipskie cytryny i sułtańskie pomarańcze, a także

wonny mirt, tamaryszek, stokrotki i czerwone anemony, fiołki, kwiat granatu i białe piżmowe

róże. Wszystko to włożyła do kosza tragarza mówiąc: „Nieś.” Niósł tedy i szedł za nią, aż

zatrzymała się przed rzeźnikiem i rzekła do niego: „Utnij dziesięć ratli mięsa!” Rzeźnik uciął

dla niej mięso, a ona zawinęła je w liść banana, włożyła do kosza i rzekła: „Nieś to, tragarzu!”

I tragarz niósł, idąc za kobietą. Potem zatrzymała się przy sprzedawcy kandyzowanych

owoców, kupiła sporo przysmaków i rzekła znów do tragarza: „Nieś to i idź za mną!” I niósł

kosz idąc za nią, aż stanęła przy kramie cukiernika. Tu kupiła misę i napełniła ją, biorąc

trochę z wszystkiego, co miał na sprzedaż cukiernik: precelki i ciastka nadziewane piżmem,

ciastka zwane Sabunija i placuszki cytrynowe i marcepanowe. Wzięła też słodycze zwane

Miszt, paluszki i ciastka zwane Przysmak Sędziego. Umieściła wszystkie te gatunki słodyczy

na misie i włożyła razem do kosza. I rzekł tragarz: „Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym

wcześniej? Byłbym zabrał z sobą muła i objuczyłbym go tym wszystkim!” Roześmiała się

tylko i stanęła przed handlarzem wonności. Kupiła u niego dziesięć rozmaitych wód: wodę

różaną i wodę z kwiatu pomarańczy, wodę wierzbową i jeszcze inne. Wzięła też nieco cukru,

rozpylacz wody różanej z piżmem, ziarenka kadzidła, aloes, ambrę i piżmo, a także świece

aleksandryjskie. Włożyła to wszystko do kosza i rzekła: „Nieś swój kosz i idź za mną.”

Tragarz podniósł więc kosz i szedł za kobietą, aż doszła do pięknego domu, przed którym

znajdował się obszerny placyk. Dom zbudowany był wysoko, miał wyniosłe filary, a wierzeje

jego bramy były hebanowe, wykładane płytami z czerwonego złota.

Dziewczyna zatrzymała się przed bramą, zastukała delikatnie i oto brama otwarła swe

wierzeje. Tragarz spojrzał, kto też im otwiera, i zobaczył, że to dziewczyna o wysmukłej

postaci i bujnych piersiach, bardzo piękna i urodziwa, zgrabna i kształtna. Czoło jej jasnością

swą przypominało światło nowiu, oczy miała jak gazela, a każda brew była jak sierp księżyca

w świętym miesiącu Ramadan. Policzki dziewczyny przywodziły na myśl czerwone

anemony, a usta pieczęć Sulejmana, twarz miała jak świecący blaskiem księżyc w pełni,

piersi jak dwa złączone owoce granatu, a łono ukryte pod szatą było jak list zamknięty

pieczęcią.

Skoro tragarz spojrzał na dziewczynę, opuścił go rozsądek i niewiele brakowało, a kosz

spadłby mu z głowy. I rzekł po chwili: „Nie miałem w życiu moim dnia bardziej

błogosławionego!” A dziewczyna – odźwierna zwróciła się do tej, która załatwiała zakupy, i

do tragarza mówiąc: „Witajcie!”, i weszła do bramy, a oni postępowali za nią, aż dotarli do

przestronnej komnaty, pięknie zdobionej, z kolumnami, złoceniami i arkadami. Były tam

ławy kamienne i kobierce, a także wnęki przysłonięte zasłonami, a pośrodku komnaty stało

marmurowe łoże, wysadzane perłami i drogimi kamieniami, nad nim zaś baldachim z

czerwonego atłasu. Na łożu spoczywała dziewczyna o czarownych oczach, o postaci

wysmukłej jak litera alif i obliczu zaćmiewającym słońce swym blaskiem. Była ona jak

gwiazda błyszcząca – prawdziwa beduinka, jak mówi o niej poeta:

Ktoś porównał do gałązki wiotkiej postać twoją,

Ale jest w tym porównaniu i błąd, i zniewaga:

Najpiękniejsze są gałązki, gdy się w liść ustroją,

Ty zaś najpiękniejsza jesteś, gdy się jawisz naga.

Trzecia dziewczyna powstała z łoża i szła drobnymi krokami, aż znalazła się na środku

komnaty, obok swoich sióstr, i rzekła: „Dlaczego stoicie? Zdejmijcie brzemię z głowy tego

biednego tragarza!” Wtedy ta, która załatwiała zakupy, stanęła przed tragarzem, a odźwierna

za nim, trzecia także pomogła i zdjęły ciężar z głowy tragarza. Wyjęły wszystko, co było w

koszu, i ułożyły każdą rzecz na swoim miejscu, a tragarzowi dały dwa denary mówiąc: „Idź

już tragarzu!” On zaś przyglądał się dziewczętom, ich urodzie i miłemu zachowaniu – nie

widział bowiem nigdy czegoś piękniejszego od nich – i pomyślał o tym, że nie mają u siebie

mężczyzny. Popatrzył także na napoje, owoce, wonności i inne rzeczy, które tam były, a

podziwiając to wszystko, ociągał się z odejściem. W końcu rzekła do niego jedna z dziewcząt:

„Cóż ci jest, że nie odchodzisz? Czy uważasz zapłatę za zbyt małą?”, a zwracając się do swej

siostry rzekła jej: „Daj mu jeszcze jednego denara!” I rzekł tragarz: „Na Allacha, o panie

moje, wynagrodzenie, które otrzymałem, jest sprawiedliwe, i nie uważam zapłaty za zbyt

małą. Ale moje serce i moja myśl zajęte są tylko wami. Dlaczegóż to jesteście same i nie ma z

wami mężczyzny ani nikogo, kto by wam dotrzymywał towarzystwa? Wiecie przecież, że

minaret wtedy tylko stoi mocno, jeżeli ma cztery węgły, a u was brak czwartego. Szczęście

zaś kobiet pełne jest tylko przy mężczyznach, tak jak mówi o tym poeta:

Spojrzyj: cztery instrumenty u mnie się zebrały –

Harfa, a koło niej lutnia, fletnia i cymbały.

Wy jesteście trzy i potrzebujecie czwartego, który byłby człowiekiem mądrym,

rozsądnym, zręcznym i umiejącym dochować tajemnic „Rzekły mu na to: „Jesteśmy

dziewczętami i boimy się zwierzać nasze tajemnice komuś, kto by ich nie zachował.

Czytałyśmy w podaniach pewien wiersz:

Strzeż tajemnic swoich niby oka w głowie.

Zgubi je na zawsze ten, kto je wypowie.”

A skoro tragarz usłyszał ich słowa, rzekł: „Na wasze życie! Jestem człowiekiem mądrym i

godnym zaufania. Czytałem księgi i badałem kroniki, i ujawniam to, co dobre, a zachowuję w

tajemnicy to, co złe, postępując według słów poety:

Tylko człowiek zaufany tajemnic dochowa.

U najlepszych ludzi milczą tajemnicy słowa.

U mnie tajemnica zawsze pewne ma zamknięcie,

Klucze od niej są zgubione, a na drzwiach – pieczęcie.”

Dziewczęta zaś gdy usłyszały te strofy i wiersze i to, co wynikało z tych słów, rzekły do

niego: „Czy wiesz, że za miejsce, w którym się znajdujemy, zapłaciłyśmy wielką ilość

pieniędzy? Czy masz tedy coś, aby nam to wynagrodzić? Życzeniem twoim jest zostać z

nami, być naszym przyjacielem i spoglądać na nasze piękne, miłe twarze. My jednak nie

pozwolimy ci na to, póki nie zapłacisz odpowiedniej sumy pieniędzy.” A pani domu dodała:

„Miłość bez pieniędzy nie jest warta nawet tyle, co jedno ziarnko.” I rzekła odźwierna: „Jeżeli

nie masz z sobą nic, odejdź z niczym.” Na to odezwała się ta, co załatwiała sprawunki:

„Siostry, odmawiacie mu, a on, na Allacha, dosyć dziś dla nas uczynił i gdyby to był kto inny,

nie miałby dla nas tyle cierpliwości. Cokolwiek na niego wypadnie, ja zapłacę.”

Uradował się tragarz, i rzekł: „Na Allacha, otrzymałem w waszym domu zapłatę tylko od

ciebie jednej!”, a dziewczęta powiedziały: „Usiądź.” – „Z przyjemnością” – odpowiedział

tragarz. Potem powstała dziewczyna, która czyniła zakupy, przepasała sobie biodra i ustawiła

kubki, odsączyła wino, urządziła obok sadzawki miejsce do cedzenia i przyniosła wszystko,

czego mogli potrzebować. Postawiła wino i usiadła wraz ze swymi siostrami, a tragarz zajął

miejsce Pomiędzy nimi i zdawało mu się, że śni. Potem dziewczyna przysunęła wino, nalała

pierwszy kubek i wypiła go, po nim zaś drugi i trzeci. I znów napełniła kubek, i podała swym

siostrom, jednej i drugiej.

W końcu dziewczyna nalała wina i podała tragarzowi. Ów wziął od niej kielich i

wypowiedział taki wiersz:

Pij wino z radością, zaufaj trunkowi,

Albowiem cię snadnie ten napój uzdrowi.

I powiedział jeszcze ten wiersz:

Niech ten jeno wino pije, kto wesoły potem bywa.

Skoro się upoi, zaraz myśl w nim budzi się szczęśliwa.

A po tym wierszu ucałował dziewczętom ręce i pił wraz z nimi. Później podszedł do pani

tego domu i rzekł jej: „O pani moja, oto jestem twoim niewolnikiem, twoim mamelukiem i

sługą.” I odezwał się wierszem:

Stoi u twych wrót niewolnik spośród twoich niewolników,

Głosi dobroć twą i prawi, że przymiotów masz bez liku.

Dziewczyna rzekła: „Pij na zdrowie, a pomyślność niech kroczy wraz ze zdrowiem.”

Wziął tedy kubek; ucałował jej ręce i zaśpiewał słowami poety:

Podobiznę lic jej własnych – wino, które płonie –

Niby ognia blask różowy podałem jej w dłonie.

Wzięła je i zapytała, śmiejąc się, dziewica:

„Jakże można kazać komuś, by pił ludzkie lica?”

Rzekłem: „Wypij, to łzy moje, z mej krwi. te czerwienie.

W czarze zmieszał je mój oddech i moje westchnienie.”

I wzięła dziewczyna kubek, wypiła i usiadła przy swej siostrze. I czyniły tak bez przerwy,

mając pomiędzy sobą tragarza, tańcząc; śpiewając i wąchając kwiaty. A tragarz bezustannie

obejmował dziewczęta i całował, podczas gdy jedna przemawiała do niego, druga wabiła go,

a trzecia uderzała kwiatami. I przebywał z nimi, aż wino zawróciło im w głowach.

A gdy ogarnęło ich upojenie, powstała odźwierna, zdjęła z siebie szaty i została naga, po

czym skoczyła do sadzawki i pluskała się w wodzie. Nabrała wody do ust i prychała nią na

tragarza, a potem umyła całe swoje ciało wraz z tym, co miała pomiędzy udami. W końcu

wyszła z wody, osunęła się tragarzowi na kolana i rzekła do niego: „O ukochany, jak się to

zwie?”, wskazując na swój srom. Odrzekł: „To twoja pochwa!” Na to dziewczyna złapała go

za kark, uderzyła i zawołała: „Fe! Fe! Czy się nie wstydzisz?” Rzekł tedy: „Twój srom.”

Odparła: „Inaczej!” Powiedział: „Łono”, a ona na to:. „Inaczej.” Rzekł tragarz: „Twoja

muszka?”, a dziewczyna nie przestawała uderzać tragarza, aż kark i szyja obrzmiały mu od

tego. Wreszcie zapytał: „A jakież jest tego imię?” Odrzekła: „To Wawrzyn Bohatera.” Rzekł:

„Chwała niech będzie Allachowi, za twoje zdrowie, o Wawrzynie Bohatera!”, i pozwolili

dalej krążyć pucharom i kielichom.

Po chwili wstała druga dziewczyna, zdjęła z siebie szaty, weszła do sadzawki i uczyniła

podobnie jak pierwsza, a gdy wyszła z wody, osunęła się tragarzowi na kolana i wskazując na

swój srom rzekła: „O światło mych oczu, jak to się nazywa?” Rzekł: „To twoja pochwa” a

dziewczyna zawołała: „Czyż słowo to nie jest dla ciebie ohydne?”, i biła go razami, które

rozlegały się po całej komnacie. Rzekł tragarz: „A może to Wawrzyn Bohatera?” Odparła:

„Nie!”, a uderzenia i razy posypały się na jego kark. W końcu tragarz spytał: „A jak się to

zwie?” Odrzekła: „Wyłuskany Sezam.” Później powstała trzecia dziewczyna, zdjęła swoje

szaty i weszła do sadzawki. I uczyniła podobnie jak jej poprzedniczki, po czym wdziała szaty

z powrotem i siadając na kolanach tragarza, wskazała na swój srom z pytaniem: „A jeszcze to

jak się nazywa?” I mówił tragarz: „Tak a tak”, a co tylko rzekł, dostawał za to razy, aż spytał:

„A jakże się to zwie?” Odrzekła: „Gospoda Abu Mansura!” I zawołał tragarz: „Dzięki niech

będą Allachowi, za twoje zdrowie, o Gospodo Abu Mansura.”

Potem, gdy minął jakiś czas, podniósł się tragarz, zdjął swe szaty i wszedł do sadzawki, a

dziewczęta ujrzały, jak pływał w wodzie. Tragarz umył się, tak jak dziewczęta się umyły, a

potem wyszedł z wody i usiadł na kolanach pani domu, zarzucił ramiona na łono odźwiernej,

a nogi na łono tej, która czyniła zakupy. Po czym wskazał na swój członek i rzekł: „O pani

moja, jak się to zwie?”, a dziewczęta wszystkie tak się roześmiały z jego słów, że aż upadły

na plecy. Potem rzekły: „Twoje przyrodzenie.” Zawołał: „Nie!”, i ugryzł każdą z nich. Wtedy

powiedziały: „Twój członek.” Tragarz odparł: „Nie”, i uścisnął każdą z nich. I dziewczęta nie

przestawały zgadywać, mówiąc: „Twoje przyrodzenie! Twój członek!”, a tragarz całował je,

gryzł i obejmował, one zaś śmiały się, aż w końcu spytały: „A jakże on się zwie?” Odrzekł:

„Imię jego jest Dzielny Muł, który będzie się pasł na Wawrzynie, spożyje Wyłuskany Sezam i

zanocuje w Gospodzie Abu Mansura.” I śmiały się z tego dziewczęta, aż upadły na plecy.

Potem powrócili do ucztowania i nie ustawali w tej czynności, aż zapadła noc. Wtedy

dziewczęta rzekły do tragarza: „Idź i pokaż nam szerokość twych pleców.” Odrzekł im

tragarz: „Klnę się na Allacha, że łatwiej jest wyzionąć ducha niż was opuścić! Pozwólcie,

abyśmy razem doczekali chwili, gdy noc z dniem się połączą, a potem każde z nas pójdzie

swoją drogą.” I rzekła dziewczyna, która czyniła zakupy: „Na wasze życie, siostry, pozwólcie

mu spędzić u nas noc, pośmiejemy się z niego! On jest bardzo miły!” Rzekły tedy do

tragarza: „Możesz u nas zostać na noc, ale pod warunkiem, że poddasz się naszym rozkazom,

a cokolwiek zobaczysz, nie będziesz się dopytywał o to ani o tego przyczynę.” Odrzekł:

„Dobrze!”, dziewczęta powiedziały jeszcze: „Idź i przeczytaj, co jest napisane na drzwiach.”

Udał się tragarz do bramy i znalazł na niej napisane złota farbą te słowa: „Nie mów o tym, co

cię nie dotyczy, bo usłyszysz coś co cię nie ucieszy.” I rzekł tragarz: „Bądźcie świadkami, że

nie spytam o to, co mnie nie obchodzi!” Później podniosła się dziewczyna która czyniła

zakupy, j przygotowała dla wszystkich posiłek, i zjedli, po czym zapalili świece i drzewo

aloesowe i znów zasiedli do jedzenia i picia.

Wtem usłyszeli pukanie do bramy, ale nie przerwali swych czynności, tylko jedna z

dziewcząt podeszła tam, po czym wróciła i rzekła: „Oto nasza wesołość dopełni się tej nocy,

ponieważ zastałam przy bramie trzech Persów, którzy mają zgolone brody i wszyscy są ślepi

na lewe oko – a to jest doprawdy przedziwne zdarzenie! Ci ludzie są cudzoziemcami i

właśnie przybyli z ziemi Rum, a każdy z nich ma śmieszną postać i wygląd. Jeśli tu przyjdą,

będziemy mogły pośmiać się z nich!” I nie przestawała prosić swoje towarzyszki, póki nie

powiedziały jej: „Pozwól im wejść, ale postaw za warunek, aby nie mówili o tym, co ich nie

dotyczy, bo mogą usłyszeć coś, co ich nie ucieszy.” Uradowała się więc dziewczyna

odźwierna i poszła, po czym wróciła, a za nią trzech ślepych ze zgolonymi brodami i

cienkimi, skręconymi wąsami. Byli to żebracy. Gdy weszli, wypowiedzieli słowa

pozdrowienia i zatrzymali się, a dziewczęta podeszły ku nim i posadziły ich. Owi trzej ludzie

popatrzyli na tragarza i zauważyli, że jest pijany. A gdy przyjrzeli mu się bliżej, pomyśleli, że

jest on kimś takim jak oni. I rzekli: „To jest żebrak, jak my, i zabawi nas!” Tragarz zaś, gdy

usłyszał te słowa, wstał i zwracając na nich swe oczy rzekł: „Siedźcie spokojnie i nie gadajcie

za dużo! Czy nie czytaliście, co jest napisane na bramie?” A dziewczęta śmiały się z tego i

mówiły między sobą: „Doprawdy, uśmiejemy się przy tych żebrakach i przy tragarzu! Potem

przygotowały dla żebraków posiłek, a oni zjedli, po czym zasiedli do picia i odźwierna poiła

ich. A gdy już krążył między nimi kielich, odezwał się tragarz do żebraków: „Bracia, czy nie

znacie jakiegoś podania lub ciekawej opowieści, aby nas rozweselić?” Żebracy, których

opanowało już podniecenie, poprosili o instrumenty muzyczne i odźwierna przyniosła im

mosulski tamburyn, iracką lutnię i perską harfę. Wówczas żebracy podnieśli się, jeden z nich

wziął tamburyn, drugi lutnię, a trzeci harfę i uderzyli w instrumenty, dziewczęta zaś

wtórowały im śpiewem – a głosy ich były wysokie. A gdy oni bawili się w ten sposób, ktoś

zapukał do bramy i odźwierna wstała, by zobaczyć, kto stoi przy bramie. Przyczyna zaś

owego pukania do bramy była taka: tej właśnie nocy kalif Harun ar-Raszid wyszedł, aby

popatrzeć i posłuchać, co wydarzyło się nowego, a wraz z nim szedł Dżafar jego wezyr i

Masrur, noszący miecz zemsty. A zwyczajem kalifa było, że w takich razach przebierał się w

strój kupca. Gdy wyszli owej nocy i kroczyli przez miasto, droga zawiodła ich pod dom

dziewcząt i usłyszeli stamtąd dźwięki instrumentów muzycznych. I rzekł kalif do Dżafara:

„Chcę, abyśmy weszli do tego domu i na własne oczy ujrzeli, do kogo należą te głosy.”

Dżafar rzekł: „Ci ludzie są już upojeni winem i boję się, aby nie spotkała nas od nich jaka

przykrość!” Lecz kalif powiedział: „Musimy tam wejść koniecznie! Żądam, abyś wynalazł

jakiś sposób na to, byśmy się tam znaleźli!” I odparł Dżafar: „Słyszę i jestem posłuszny!”, po

czym podszedł i zastukał w bramę. Na to wyszła odźwierna i otwarła bramę, a Dżafar rzekł:

„O pani, jesteśmy kupcami z Tabariji, a w Bagdadzie jesteśmy już od dziesięciu dni.

Przywieźliśmy z sobą nasze towary i zatrzymaliśmy się w kupieckim zajeździe. A tej nocy

zaprosił nas pewien kupiec i poszliśmy do niego. Kupiec ów przygotował dla nas jedzenie i

jedliśmy, a potem piliśmy u niego przez pewien czas, aż wreszcie pozwolił nam odejść.

Wyszliśmy w noc, a że jesteśmy obcy, zgubiliśmy drogę do zajazdu, w którym stanęliśmy.

Ale ufamy, że w waszej wspaniałomyślności zezwolicie nam wejść i spędzić tę noc u was do

rana, a nagroda czeka was za to w niebie.” I przyjrzała im się odźwierna, a znajdując, że

wyglądają na kupców i budzą zaufanie, wróciła do swych dwu towarzyszek i zasięgnęła ich

rady, a one rzekły: „Pozwól im wejść.” Poszła więc i otwarła bramę. Przybysze spytali: „Czy

możemy wejść za twoim pozwoleniem?” Odrzekła: „Wejdźcie!” I weszli: kalif, Dżafar i

Masrur. A skoro dziewczęta ich ujrzały, podniosły się i okazały im szacunek, po czym rzekły:

„Witajcie, jesteście mile widziani jako nasi goście. Lecz mamy dla was jeden warunek, a

mianowicie: nie będziecie mówić o tym, co was nie dotyczy, abyście nie usłyszeli czegoś, co

nie byłoby wam miłe. Odrzekli: „Dobrze”, po czym zasiedli do picia i ucztowania. I spojrzał

kalif na trzech żebraków, i zauważył, że wszyscy są ślepi na lewe oko, i zdziwił się tym.

Potem spojrzał na dziewczęta, dostrzegł ich piękność i urodę, popadł w oszołomienie i

zdumiał się. I nie przestawali ucztować i rozmawiać, a dziewczęta podały kalifowi wina.

Wówczas rzekł: „Jestem pielgrzymem”, i odsunął się od nich. Na to powstała odźwierna i

przysunęła dla niego stół przykryty brokatem, na którym ustawiła porcelanową czarę.

Rozpuściła w niej wodę wierzbową i włożyła kawałek lodu, a także dodała cukru. Kalif

podziękował i pomyślał sobie: „Muszę ją jutro wynagrodzić za dobry uczynek.

I znów zajęli się ucztowaniem.

Kiedy ogarnęło ich upojenie, pani domu wstała, skłoniła się, po czym biorąc za rękę

dziewczynę, która czyniła zakupy, rzekła: „Wstań, siostro musimy wypełnić nasz

obowiązek.” Odparła: „Dobrze”, a wówczas podniosła się też odźwierna, uprzątnęła środek

komnaty i podprowadziła żebraków ku wzniesieniu. Potem dziewczęta zwróciły się do

tragarza mówiąc: „Jak znikoma jest twoja przyjaźń! Przecież nie jesteś obcym, tylko

domownikiem.” Powstał więc tragarz, zawiązał sobie przepaskę i rzekł: „Co chcecie, abym

czynił?” Odpowiedziały: Zostań na swoim miejscu.” Później wstała ta, która czyniła zakupy, i

rzekła do tragarza: „Pomóż mi!” I ujrzał tragarz dwie suki z gatunku czarnych psów, z

łańcuchami na szyjach, wziął je i wyszedł z nimi na środek komnaty. I podniosła się pani

domu, zawinęła sobie rękawy do łokci, wzięła bicz i rzekła do tragarza: „Przyprowadź jedną z

tych suk”, a on pociągnął sukę za łańcuch i przyprowadził, suka zaś skomlała i potrząsała

łbem. I jęła dziewczyna bić ją po łbie, a suka wyła, lecz dziewczyna nie przestała bić, póki nie

zesłabły jej ramiona. Wtedy dopiero wypuściła bicz z ręki, przytuliła sukę do piersi, otarła jej

łzy i całowała w łeb. Potem rzekła do tragarza: „Zabierz ją, a daj tu tę drugą.” I przyprowadził

sukę, a dziewczyna postąpiła z nią podobnie jak z tamtą.

Zasmucił się tym kalif, wpadł w gniew i dał znak Dżafarowi, aby zapytał dziewczynę o to

wszystko. I odpowiedział mu Dżafar znakiem, który mówił: „Milcz!” Potem pani domu

zwróciła się do odźwiernej i rzekła: „Powstań i wypełnij, co do ciebie należy.” Odrzekła:

„Dobrze”, a pani domu wstąpiła na łoże z marmuru, zdobione złotem i srebrem, i jeszcze raz

wezwała odźwierną i tę, która czyniła zakupy, mówiąc: „Spełnijcie, co do was należy.”

Wtedy odźwierna usiadła na łożu obok pani domu, a dziewczyna, która załatwiała sprawunki,

weszła do liwanu i wyniosła z niej atłasową sakwę z zielonymi frędzlami. Zatrzymała się

przed panią domu, otworzyła sakwę, a wyjąwszy z niej lutnię, nastroiła struny i

wypowiedziała ten wiersz:

Sen mym powiekom oddajcie, który mnie zdradził nikczemnie.

Zechciejcie mi odpowiedzieć, gdzie rozum odszedł ode mnie!

Kiedy przystałem na miłość, męka poczęła się cała,

Sen przeciw moim powiekom okrutnym gniewem zapałał.

Rzekli mi: „Byłeś rozumny, jaki szał rozum ci mroczy?”

Odrzekłem: „Ją zapytajcie. Odpowiedź znają jej oczy.

Ona to właśnie sprawiła, że swoją krew przelewałem,

Że serce moje strapione, że serce moje – zbolałe.

Ona w zwierciadle mych myśli do dziś odbija się jasno,

Ale promienie jej lica w sercu mym bledną i gasną.”

O piękna, ty, którą Allach z wody żywota sam stworzył,

A zęby twoje i usta z jej kropli dziełem są bożym,

Co odnalazłaś w miłości? Co w twym wspomnieniu przetrwało?

Tęsknota jeno, szaleństwo, i skarga, i łez niemało.

W wodzie się jawi przede mną drżące odbicie twoje.

I piję, ale pragnienia już nigdy nie zaspokoję.

I powiedziała jeszcze te wiersze:

Upoiły mnie twe oczy, a nie wino.

Choć odeszłaś, jeszcze chwieję się, dziewczyno.

Puklem włosów mnie odurzasz, nie napojem,

A jak winem oszałamiasz myśli moje.

Na twój widok rozum pierzcha, mdleją szczęki,

Gdy zobaczę pod twą suknią skryte wdzięki!

A skoro pani domu usłyszała te wiersze, rzekła: „Niech cię Allach wynagrodzi dobrem”,

po czym rozdarła swoje szaty i upadła bez zmysłów na ziemię. A kiedy dziewczyna odsłoniła

swoje ciało, kalif ujrzał na niej ślady uderzeń rózgą i biczem i zadziwił się tym ogromnie.

Odźwierna natomiast powstała, prysnęła wodą na twarz tamtej dziewczyny, przyniosła jej

inne szaty i odziała ją.

I rzekł kalif do Dżafara: „Czy nie widzisz, jakie ta dziewczyna ma na sobie ślady bicia? Ja

już nie mogę milczeć i nie uspokoję się, póki nie poznam prawdy o dziejach tej dziewczyny i

tych dwu suk.” I rzekł mu Dżafar: „Panie nasz, przecież dziewczęta postawiły nam warunek,

że nie będziemy mówić o tym, co nas nie dotyczy, abyśmy nie usłyszeli czegoś, co nam

będzie niemiłe.” Później wstała dziewczyna, która czyniła zakupy, wzięła lutnię, oparła ją na

swym łonie i gładząc struny końcami palców, odezwała się słowami wierszy:

Cóż mam mówić, gdy się skarżę na rozłąkę?

Dokąd iść mam, kiedy w smutku tęsknie marzę?

Czy przez posły mamy z sobą wieść rozmowę?

Żaden poseł skarg miłości nie przekaże.

Być cierpliwym? Cóż mi w życiu pozostało,

Kiedym stracił ukochaną? Nic prócz zguby,

Nic już więcej oprócz smutku i goryczy

I łez, które z oczu płyną bez rachuby.

O ty, która się nie jawisz przed oczyma,

Lecz w mym sercu jako byłaś, jesteś ninie!

Czy miłości strzeżesz, czyli tęsknisz jeszcze,

Czy dla ciebie niczym czas jest, który płynie?

Czyś w oddali zapomniała o tym sercu,

Co przy tobie jest – wysłannik mej tęsknoty?

Jeśli przyjdzie czas, że miłość nas połączy,

Będę jeszcze długie dni pamiętać o tym.

A gdy pani domu usłyszała drugi wiersz dziewczyny, która czyniła zakupy, krzyknęła i

rozdarła swoje szaty, tak jak uczyniła to za pierwszym razem, potem zaś upadła na ziemię

nieprzytomna. Wówczas dziewczyna, która załatwiała sprawunki, wstała, pokropiła jej

oblicze wodą i ubrała ją w inne szaty, a pani domu podniosła się i usiadła na łożu mówiąc do

tamtej: „Śpiewaj mi, abym wypełniła mój obowiązek, bo pozostała już tylko ta jedna

melodia.” A dziewczyna nastroiła lutnię i przy jej dźwiękach wypowiedziała te wiersze:

Pokąd jeszcze okrucieństwo i ta srogość będą trwały?

Czyż nie dosyć było łez tych, które z oczu mi wytrysły?

Pokąd jeszcze czas rozłąki naumyślnie chcesz przeciągać?

Jeśliś zazdrość chciał obudzić, to spełniłeś swe zamysły.

Gdyby los zdradziecki mógł być sprawiedliwym dla miłości,

Nie byłby przychylny dla tych, co mnie dzisiaj niepokoją.

O ty, co mi śmierć zadajesz, komuż mam wyjawić troskę,

Jeśli nie chcesz słyszeć skarg mych ni o wierność stoisz moją?

Moja miłość rośnie z żalu i tęsknoty za miłością,

I rozszerza się, i wszystko swym ogarnia miłowaniem.

Muzułmanie, weźcie pomstę za me serce kochające,

Które żyje bezsennością, gdy nie spływa łaska na nie.

Czyliż wedle praw miłości poniżenie mi przypada?

Szczęście połączenia z tobą inna będzie mieć dziewczyna?

Jakże mogę się radować, że ktoś miłość poprzysięgał,

Gdy nazajutrz memu sercu miłość moją wypomina?

A kiedy pani domu usłyszała trzeci wiersz, krzyknęła, rozdarła szaty i upadła na ziemię

bez zmysłów. Skoro zaś odsłoniła swe ciało, ukazały się na niej ślady uderzeń rózgą tak jak

poprzednio.

I powiedzieli żebracy: „Dałby był Allach, abyśmy nie weszli do tego domu i spędzili noc

raczej na śmietniku, bo nasz pobyt tutaj został zakłócony przez sprawy, które rozdzierają

serce.” A kalif obrócił się ku nim i spytał: „Dlaczegóż to?” Odrzekli: „Bo radość nasza

została zmącona tą sprawą.” I pytał dalej kalif: „Czy wy nie należycie do tego domu?”

Odrzekli: „Nie, ale według naszego mniemania miejsce to należy do człowieka, który siedzi

pomiędzy wami.” Na to odezwał się tragarz: „Na Allacha! Nie widziałem tego miejsca

dawniej, dopiero tej nocy, ale dałby był lepiej Allach, abym przenocował na śmietniku i nie

spędził jej tu z nimi!” I powiedzieli wszyscy: „Jest nas siedmiu mężczyzn, a to są trzy

niewiasty, które nie mają czwartego – mężczyzny. Zapytamy je o ich sprawy, a jeżeli nie

odpowiedzą nam dobrowolnie, odpowiedzą pod przymusem.” Zgodzili się na to wszyscy,

tylko Dżafar rzekł: „Ta myśl nie jest słuszna Dajmy im spokój, bo przecież jesteśmy u nich

gośćmi. Postawiły nam warunek, a my powinniśmy go wypełnić. Już pozostało niewiele do

kresu nocy i każdy z nas pójdzie stąd swoją drogą.” Potem spojrzał na kalifa i mówił:

„Spędzimy tu jeszcze nie więcej niż godzinę, a jutro sprowadzimy dziewczęta do ciebie i

wtedy zapytasz je o ich dzieje.” Kalif jednak nie chciał tak postąpić i rzekł: „Nie mam

cierpliwości czekać na ich opowiadanie!” I powstał pomiędzy nimi spór. Wreszcie któryś

spytał: „A kto zada im to pytanie?” I zawołał jeden z nich: „Tragarz!”

Potem zwróciły się do nich dziewczęta: „Ludzie, o czym to rozmawiacie?”, a tragarz

podszedł do pani domu i rzekł jej: „O pani, pytam cię w imię Allacha i zaklinam, abyś nam

opowiedziała, jak ma się sprawa z tymi dwoma sukami i dlaczego je bijesz, a także z jakiej

przyczyny twoja siostra ma na sobie ślady bicia rózgami. Takie jest pytanie zebranych i na

tym koniec. „I rzekła pani domu: „Czy prawdą jest to, co powiedział o was?” Odpowiedzieli:

„Tak”, wszyscy oprócz Dżafara, który milczał. A skoro usłyszała dziewczyna ich słowa,

zawołała: „Na Allacha, moi goście, wznieciliście w nas wielki gniew. Postawiłyśmy wam na

początku warunek, że kto będzie mówił o tym, co go nie dotyczy, usłyszy coś, co mu nie

będzie miłe. Czyż nie wystarczy, że wpuściłyśmy was do naszego domu i żywiłyśmy was

naszym jedzeniem? Ale jest to wina nie wasza, lecz tego raczej, kto was tu przyprowadził.”

Potem odwinęła rękawy do łokci i uderzyła trzykrotnie w podłogę, wołając: „Pospieszcie tu!”

I zaraz otwarły się drzwi od alkowy, i wyszło z nich siedmiu niewolników, dzierżąc w rękach

obnażone miecze. Pani domu rzekła: „Skrępujcie tym wszystkim, co tu za dużo gadają, ręce

na plecach i przywiążcie jednego do drugiego.” Słudzy uczynili to mówiąc: „O cnotliwa,

pozwól nam ściąć im karki!” Odrzekła: „Zostawcie ich jeszcze chwilę, abym przedtem mogła

ich spytać, kim są.” I odezwał się tragarz: „Na Allacha, o pani moja, nie zabijaj mnie za cudzą

winę, bo naprawdę oni wszyscy przekroczyli zakaz i popadli w grzech oprócz mnie.

Przysięgam na Allacha, że ta nasza noc byłaby piękna, gdybyśmy ustrzegli się od tych

żebraków! Gdyby oni weszli do kwitnącego miasta, zniszczyliby je z pewnością!” Po czym

wypowiedział te oto wiersze:

Pięknie, kiedy możny człowiek zna dar wybaczania,

Gdy wybaczy bezbronnemu, jeszcze piękniej czyni.

Przeto w imię tej przyjaźni, co nas ku sobie skłania,

Nie zabijaj niewinnego, gdy inny zawini.

A kiedy tragarz skończył swoje wiersze, dziewczyna pomimo gniewu roześmiała się,

podeszła do zebranych i rzekła: „Opowiedzcie mi o waszych losach, bo nie zostało wam już

więcej życia jak jedna godzina. I jeżeli nie jesteście ludźmi szlachetnie urodzonymi, możnymi

państwa lub panującymi, otrzymacie szybko waszą zapłatę!” i rzekł kalif: „Biada ci,

Dżafarze! Objaśnij jej, kim jesteśmy, bo inaczej nas zabije.” I rzekł Dżafar: „Każdego spotka

to, na co zasłużył”, a kalif odparł: „Niestosowny jest żart w chwili niebezpieczeństwa!

Wszystko ma swój odpowiedni czas.”

Potem zbliżyła się dziewczyna do żebraków i spytała ich: „Czy jesteście braćmi?”

Odrzekli: „Nie, na Allacha, jesteśmy tylko żebrakami z obcych stron.” I rzekła do jednego z

nich: „Czy urodziłeś się ślepy?” Odparł: „Nie, na Allacha, ale zdarzył mi się niezwykły

przypadek, który sprawił, że wyjęto mi jedno oko. Gdyby opowieść, która łączy się z tym

przypadkiem, zapisać igłą w kąciku oka, byłaby ona przestrogą dla tego, kto wziąłby ją sobie

za przykład. „Dziewczyna spytała drugiego i trzeciego żebraka i odpowiedzieli jej podobnie

jak pierwszy. Potem dodali jeszcze: „Każdy z nas pochodzi z innego kraju i doprawdy, dzieje

nasze są zadziwiające, a przypadki niezwykłe.” Rzekła na to dziewczyna: „Każdy z was

opowie nam swoją przygodę i wyjaśni, dlaczego zjawił się u nas, a potem przygładzi sobie

głowę i odejdzie swoją drogą!”

Pierwszy wystąpił jednak tragarz, który tak powiedział: „O pani moja, ja jestem tragarzem.

Kazała mi nieść towary ta oto dziewczyna, która czyniła zakupy, ona też przyprowadziła

mnie tu i zdarzyło mi się z wami to, co się zdarzyło. Taka jest moja przygoda i na tym

koniec.”

I rzekła do niego dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i odejdź!” Ale tragarz rzekł: „Na

Allacha, nie pójdę stąd, aż usłyszę opowiadania moich towarzyszy!”

Wtedy wystąpił pierwszy żebrak i mówił do dziewczyny:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie pierwszego żebraka

 

Wiedz, o pani, że przyczyna tego, iż mam zgoloną brodę i niewidome oko, jest taka: Mój

ojciec był królem i miał brata, również króla, lecz w innym kraju. I zdarzyło się, że moja

matka urodziła mnie w dniu, w którym urodził się też syn mego stryja. Potem minęły dni i

długie lata, aż dorośliśmy; ja zaś odwiedzałem mego stryja co drugi rok Pozostawałem u

niego przez kilka miesięcy.

A gdy kiedyś go odwiedziłem, syn mego stryja okazał mi wielkie poważnie, zabił dla mnie

owcę, odsączył wino i usiedliśmy, aby się napić. A skoro zapanował nad nami trunek, rzekł

do mnie: „O synu mego stryja, potrzebuję twej pomocy w bardzo ważnej sprawie i pragnę,

abyś mi się nie sprzeciwiał w tym, co chcę uczynić.” Odrzekłem: „Z całego serca!”, a on

zaprzysiągł mnie uroczyście i w tejże chwili wstał, po czym oddalił się na pewien czas.

Później wrócił, a za nim postępowała jakaś niewiasta, strojna i pachnąca wonnościami, a

suknia jej należała do szat bardzo kosztownych. I gdy niewiasta wciąż szła za nim, syn mego

stryja zwrócił się do mnie mówiąc: „Zabierz tę kobietę i idź przede mną na taki to a taki

cmentarz.” Opisał mi ów cmentarz, tak że mogłem go poznać, i powiedział: „Podejdź z nią do

grobowca i czekaj tam na mnie.” Nie mogłem się mu sprzeciwić i odmówić jego prośbie z

powodu przysięgi, którą złożyłem. Zabrałem tedy niewiastę i szedłem z nią, aż przybyłem na

ów cmentarz – ja i ona. Zaledwie usiedliśmy tam, przyszedł syn mego stryja. Miał z sobą

garnek z wodą, worek z gipsem i kilof. Ujął ów kilof, podszedł do grobu znajdującego się

pośrodku cmentarza, otworzył go i zdjął z niego kamienie odkładając je na bok, a potem

kopał kilofem w ziemi, aż odsłonił płytę kamienną wielkości drzwi, a wtedy okazało się, że

były pod nią kręte schody. Wówczas zwrócił się do niewiasty dając jej znak i mówiąc: „Oto

masz, co wybrałaś”, a ona zeszła po owych schodach w dół, on zaś odwrócił się do mnie i

rzekł: „Synu mego stryja, wypełnij twoje przysięgi i kiedy ja już tam zejdę, połóż kamień z

powrotem, zasyp ziemią tak, jak było, i w ten sposób spełni się twoje dobrodziejstwo. A z

tego gipsu, który jest w worku, i z wody, która jest w garnku, wymieszaj zaprawę; zalep nią

szczeliny pomiędzy kamieniami, aby wszystko było jak przedtem i aby nikt nic nie zauważył

i nie powiedział: «To jest nowy otwór, a grobowiec jest stary.» Przez cały rok bowiem

przygotowywałem tu coś, o czym wie tylko Allach. I to już jest wszystko, czego od ciebie

potrzebuję.” A potem jeszcze dodał: „Niech Allach sprawi, abyś się nie martwił moją

nieobecnością, synu mego stryja!”, i zszedł po schodach. Gdy tylko zniknął mi z oczu,

wstałem, położyłem z powrotem kamień i uczyniłem, co mi przykazał, tak że grobowiec

wyglądał jak przedtem. Później wróciłem do pałacu mego stryja.

Stryj był wtedy na polowaniu i łowach, ja zaś przespałem noc, a kiedy nastał ranek,

przypomniałem sobie ubiegły wieczór i to, co wydarzyło się w tym czasie pomiędzy mną a

synem mego stryja. I żałowałem tego, co uczyniłem, ale żal był już daremny. Potem

poszedłem na cmentarz i szukałem tego grobowca, ale nie mogłem go rozpoznać i chociaż nie

ustawałem w poszukiwaniach aż do zapadnięcia nocy, nie znalazłem go jednak. Powróciłem

więc do pałacu, nie mogłem jeść ani pić, a myśli moje zajęte były synem mego stryja, gdyż

nie wiedziałem, co się z nim dalej stało. Martwiło mnie to wielce, spędziłem noc w smutku aż

do rana i poszedłem po raz drugi na cmentarz, rozmyślając nad tym, co uczynił syn mego

stryja, i żałując, że go usłuchałem. Obejrzałem wszystkie grobowce, ale nie rozpoznałem

pomiędzy nimi tamtego, i choć przez siedem dni trwałem w poszukiwaniach, nie odnalazłem

do niego drogi. Wówczas wzmógł się mój smutek, tak że byłem bliski szaleństwa i nie

znalazłem innego wyjścia jak wyjazd i powrót do mego ojca.

Ale kiedy przybyłem do stolicy mego ojca, rzucił się na mnie oddział czuwający przy

bramie i związano mi ręce na plecach. Zdziwiłem się tym niezmiernie, bo przecież byłem

synem władcy tego miasta, a oni byli sługami mego ojca i moimi poddanymi. Lecz ogarnął

mnie wielki strach przed nimi i rzekłem do siebie: „Co też zdarzyło się memu ojcu?” Potem

spytałem tych ludzi, którzy mię związali, o przyczynę tego wszystkiego, oni jednak nie dali

mi odpowiedzi. Dopiero później rzekł do mnie jeden z nich, niegdyś mój służący: „Los

zdradził twego ojca. Sprzeniewierzyło mu się wojsko, a wezyr zabił go. My zaś

oczekiwaliśmy tu na twoje przybycie.” I prowadzili mnie nieprzytomnego po usłyszeniu tej

wiadomości o losie mego ojca, aż stanąłem przed wezyrem, który go zabił.

Pomiędzy nami istniała dawna nieprzyjaźń, której przyczyna była taka: Byłem kiedyś

rozmiłowany w strzelaniu z kuszy i zdarzyło się pewnego dnia, że ja stałem na tarasie mego

pałacu, a wezyr u siebie. I wtem jakiś ptak usiadł na tarasie pałacu wezyra, chciałem więc

ustrzelić ptaka, lecz pocisk chybił i trafił w oko wezyra, wybijając je, tak jak chciał tego los i

przeznaczenie. A poeta tak o tym rzecze:

Zgódź się z twoim przeznaczeniem, czyń wedle swej woli,

A działanie losu twego niech cię zadowoli.

Niczym nie martw się zanadto i niczym się nie ciesz,

Nie jest bowiem wiekuista żadna rzecz na świecie.

A inny powiada:

Każdy kroczy ścieżką, co mu przeznaczona,

Jako los nam każe, przez życie idziemy.

Gdy los pisał komuś, że tu kiedyś skona,

Tego śmierć nie spotka w żadnej innej ziemi.

I żebrak mówił dalej: Kiedy wybiłem wezyrowi oko, ów nie mógł nic powiedzieć, bo

ojciec mój był królem tego kraju, ale stało się to przyczyną nieprzyjaźni pomiędzy nami.

Gdy więc stanąłem związany przed wezyrem, rozkazał ściąć mi głowę. Rzekłem mu

wtedy: „Czy chcesz mnie niewinnego zabić?” Odrzekł; „Jakaż wina jest większa od tej?”, i

wskazał na swój pusty oczodół. Rzekłem do niego: „Uczyniłem to niechcący!”, a wezyr

powiedział; „Jeżeli nawet uczyniłeś to niechcący, ja uczynię ci to naumyślnie!” Potem rzekł

jeszcze: „Podprowadźcie go do mnie!” Słudzy spełnili polecenie, a wezyr sięgnął palcem ku

mojemu lewemu oku i wyłupił je. Od tego to czasu jestem jednooki, tak jak mnie widzicie.

Potem wezyr kazał mnie jeszcze związać, włożyć do skrzyni i rzekł do kata: „Weź go i

wynieś za miasto. Tam wyjmij miecz, zabij go i rzuć zwierzętom na pożarcie!” Wyruszył

więc kat wraz ze mną i szedł tak długo, aż znalazł się poza miastem. Tam wyjął mnie ze

skrzyni (a miałem skrępowane obie ręce i obie nogi) i chciał mnie zabić. I zapłakałem, a

potem wypowiedziałem ten oto wiersz:

Miałem was za pancerz własny, tarcz przed strzałą wrażą,

A wy byliście strzałami, które we mnie rażą.

Wam ufałem był, podległy złego losu gniewom,

Prawej ręce się zdawało, żeście ręką lewą.

Niechby usta wasze ganić już mnie zaprzestały,

Wróg jedynie niechby miotał we mnie zgubne strzały.

Gdy nikczemność nieprzyjaciół jeno zło mi czyni,

Wy choć stańcie na uboczu: ni ze mną, ni z nimi.

Mówiłem także i te wiersze:

Bracia, com ich miał za puklerz mnie osłaniający,

Dla mych wrogów byli najlepszym z puklerzy.

Uwierzyłem, że są strzałą niechybną a celną –

Byli strzałą, która w moje serce mierzy.

Skoro kat usłyszał mój wiersz – a był on przedtem katem u mojego ojca, ja zaś

wyświadczałem mu nie raz łaskę – rzekł: „O panie mój, cóż mogę uczynić? Jestem

niewolnikiem, któremu wydano rozkaz!” Później jednak powiedział do mnie: „Uchodź z

życiem i nie wracaj do tej ziemi, bo zginiesz sam i zgubisz mnie wraz z sobą, tak jak mówi

poeta:

Gdy nieszczęście cię dopadło, uchodź, bracie, cało,

A dom niechaj opłakuje jeno budowniczy.

W zamian za twą ziemię znajdziesz innych ziem niemało,

Lecz za życie w zamian życia nikt ci nie użyczy.

Tym dziwuję się, co żyją w poniżenia domu,

A nie w wolnej i rozległej Allacha krainie.

Jeśli tutaj, nie gdzie indziej śmierć pisana komu,

Tego śmierć dogonić może w tej ziemi jedynie.

Nie nabędzie lew potęgi ni siły nie wznieci,

Póki groźbie, co nań czyha, nie wyjdzie naprzeciw.”

Kiedy powiedział mi to, ucałowałem mu ręce i nie wierzyłem w swe ocalenie, dopóki nie

oddaliłem się, a strata oka wydała mi się bez znaczenia wobec tego, że uniknąłem śmierci. I

wędrowałem, aż w końcu przybyłem do miasta mego stryja. Wstąpiłem do pałacu i

powiadomiłem stryja o tym, co spotkało mego ojca, a także o tym, co mnie się przydarzyło, i

że wyłupiono mi oko. I zapłakał mój stryj gorzko, a potem rzekł: „Dodałeś oto troskę do

mojej troski i smutek do mego smutku. Syn mój zniknął bowiem przed wielu dniami i nie

wiem, co mu się przytrafiło, a nikt nie może mi udzielić o nim wiadomości.” I płakał, aż

stracił przytomność. A gdy przyszedł do siebie, rzekł: „Synu, martwię się ogromnie z powodu

mojego syna, a ty, opowieścią o tym, co zdarzyło się twemu ojcu i tobie, dodałeś jeszcze

jedną boleść do mej boleści. Jednakże, mój synu, straciłeś tylko oko, a nie życie!”

Po tym, co rzekł mi stryj, nie mogłem już milczeć o sprawie jego syna i opowiedziałem –

mu wszystko, co się zdarzyło. A stryj mój ucieszył się, gdy mu to powiedziałem, bo oto

usłyszał wreszcie jakąś wieść o swoim synu i rzekł: „Pokaż mi ten grobowiec.” Odparłem:

„Stryju, klnę się na Allacha, że nie trafię do niego, bo wiele razy chodziłem tam po tym

zdarzeniu, aby go odszukać, i nie rozpoznałem go!” Potem poszliśmy, ja i mój stryj, na

cmentarz. Tam rozglądałem się na prawo i lewo i nagle rozpoznałem ów grobowiec, ku naszej

wielkiej radości. Podeszliśmy do grobu, usunęliśmy ziemię, podnieśliśmy kamień i zeszliśmy

wraz ze stryjem w dół po pięćdziesięciu stopniach. A skoro dotarliśmy do końca schodów,

wzniósł się przed nami dym i zasłonił nam oczy. Wtedy stryj mój wyrzekł słowa, które

sprawiają, że ten, kto je wypowie, nie lęka się niczego: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem

Wielkim i Mocnym!” Potem poszliśmy dalej i znaleźliśmy się w komnacie wypełnionej

mąką, zbożem, żywnością i innymi rzeczami, a pośrodku dostrzegliśmy zasłonę opuszczoną

nad łożem. Stryj mój zajrzał do łoża i znalazł tam swego syna i niewiastę, która zeszła tu wraz

z nim. Leżeli w swoich objęciach, zmienieni w czarny węgiel, jak gdyby zostali wrzuceni w

płonącą studnię. Stryj, ujrzawszy to, plunął swemu synowi w twarz i rzekł: „Zasłużyłeś na to,

nikczemniku! Lecz jest to dopiero kara z tego świata, a pozostaje jeszcze kara na tamtym

świecie, cięższa i wieczna...” Potem stryj mój obutą stopą kopnął swego syna, który leżał jak

czarny węgiel, ja zaś byłem zdumiony tym, że go kopnął, i zasmuciło mnie, że syn mego

stryja zmienił się wraz z tą dziewczyną w czarny węgiel. Potem rzekłem: „Na Allacha, stryju,

usuń gniew z twego serca! Serce moje i myśl ogarnął smutek z powodu tego, co zdarzyło się

twemu synowi i że został z niego i z tej dziewczyny czarny węgiel. Czyż nie wystarczy ci to,

co go spotkało, że jeszcze kopiesz go trzewikiem?” Rzekł stryj: „Bratanku, ten oto mój syn od

młodych lat płonął miłością do swojej siostry. Trzymałem go więc z dala od niej, ale w duchu

myślałem, że są jeszcze dziećmi. Lecz kiedy dorośli, dopuścili się czynu ohydnego, a gdy

usłyszałem o tym, nie mogłem uwierzyć. Zganiłem mego syna ostro i powiedziałem mu:

«Wystrzegaj się tego czynu haniebnego, którego nie popełnił nikt przed tobą i nie popełni nikt

po tobie, inaczej bowiem będziemy zhańbieni pomiędzy królami i poniżeni aż do śmierci, a

wieść o nas rozniesie się wraz z karawanami. Uważaj więc, abyś się znów nie dopuścił

podobnego czynu, bo rozgniewam się na ciebie i każę cię zabić!» Potem rozłączyłem ich, ale

ta podła kochała swego brata wielką miłością, a szejtan opanował ich oboje. Gdy zaś mój syn

się przekonał, że oddzieliłem go od niej, przygotował to miejsce ukryte pod ziemią i naznosił

do niego żywności, którą tu widzisz. Potem wykorzystał moją nieobecność, kiedy udałem się

na polowanie, i przyszedł tutaj z siostrą. Ale dosięgła ich sprawiedliwość Allacha Sławionego

i Najwyższego – spalił ich oboje, lecz kara na tamtym świecie będzie cięższa jeszcze i

wieczna!” Potem stryj zapłakał, a ja płakałem razem z nim. I rzekł: „Teraz ty jesteś moim

synem zamiast niego!” A ja dumałem chwilę o świecie i jego sprawach, o zabójstwie mego

ojca dokonanym przez wezyra, który zajął potem jego miejsce, o stracie oka i o tym, co z

najdziwniejszych przypadków przytrafiło się synowi mego stryja. I znów zapłakałem. Później

wyszliśmy, położyliśmy z powrotem kamień i zasypaliśmy ziemią, zostawiając grób tak, jak

był przedtem, i udaliśmy się do naszego pałacu.

Zaledwie tam usiedliśmy, gdy oto usłyszeliśmy dźwięki bębnów i trąb i szczęk broni

wojska, a świat napełnił się kurzem i pyłem spod kopyt koni. I zamącił nam się rozum, bo nie

wiedzieliśmy, co zaszło, a gdy król spytał o wieści, powiedziano mu, że wezyr i zabójca jego

brata zebrał wojsko i przyszedł właśnie ze swoją armią, aby uderzyć niespodziewanie na

miasto, a mieszkańcy nie posiadając siły, aby ich odeprzeć, poddali im się. I rzekłem do

siebie: „Jeżeli wpadnę w jego ręce, zabije mnie!” Ogarnął mnie strach, przypomniałem sobie,

co zdarzyło się memu ojcu i matce, i nie wiedziałem, co czynić. Gdybym się bowiem pokazał,

poznaliby mnie ludzie w mieście, a żołnierze mego ojca chcieliby mnie zabić i zgładzić. I nie

znalazłem innego ratunku jak zgolenie brody. Zgoliłem ją więc, zmieniłem strój i opuściłem

miasto, udając się do tego grodu w nadziei, że może ktoś zaprowadzi mię do Władcy

Wiernych, który jest namiestnikiem Pana Światów, abym mu opowiedział moje przygody i co

mnie spotkało.

Przybyłem do waszego miasta tej właśnie nocy i stanąłem bezradny, nie wiedząc, dokąd

mam iść dalej. I oto zatrzymał się przy mnie ten żebrak. Pozdrowiłem go i rzekłem: „Jestem

tu obcy”, on zaś odparł: „Ja także jestem obcy.” A podczas gdy my rozmawialiśmy w ten

sposób, zbliżył się do nas trzeci nasz towarzysz, pozdrowił nas i rzekł: „Jestem tu obcy.”

Odpowiedzieliśmy mu: „I my jesteśmy obcy”, po czym ruszyliśmy dalej razem. Ale

zaskoczyła nas ciemność, a los przywiódł nas ku wam. Oto jaka była przyczyna tego, że

brodę mam zgoloną i wyłupione oko.

I rzekła dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i idź!” Odrzekł: „Nie pójdę, póki nie usłyszę

opowieści tamtych.” Wszyscy byli zdumieni opowieścią żebraka, kalif zaś rzekł do Dżafara:

„Na Allacha, nie widziałem nigdy czegoś takiego, jak to, co przydarzyło się temu żebrakowi.”

Potem wystąpił drugi żebrak, ucałował ziemię i mówił:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie drugiego żebraka

 

O pani, ja także nie urodziłem się ślepy, lecz przeżyłem niezwykłą przygodę. A gdyby ją

zapisać igłą w kąciku oka, byłaby przestrogą dla tego, kto wziąłby ją sobie za przykład. Ja

także byłem królem i synem króla. Czytałem Koran według siedmiu przekazów i księgi

największych mędrców, studiowałem naukę o gwiazdach i słowa poetów i zajmowałem się

różnymi gałęziami wiedzy, aż prześcignąłem ludzi moich czasów, a moje pismo

przewyższało pismo innych kaligrafów. I rozeszła się wieść o mnie po rozmaitych

prowincjach i krajach, i dotarła do różnych władców. Usłyszał o mnie także król Indii i wysłał

do mego ojca posła z darami i kosztownościami godnymi królów, prosząc, abym go

odwiedził. Ojciec przygotował dla mnie sześć statków, którymi podróżowaliśmy po morzu

przez cały miesiąc, aż dopłynęliśmy do lądu. Wtedy wyprowadziliśmy konie, które mieliśmy

z sobą na statku, i objuczyliśmy dziesięć wielbłądów darami. A ledwie uszliśmy niewielki

kawałek drogi, gdy oto pojawiła się chmura pyłu, wzniosła się, zawirowała i wypełniła całą

okolicę, pozostając tak przez chwilę. Potem pył opadł, a spod niego wynurzyło się

sześćdziesięciu jeźdźców, podobnych srogim lwom. Przyglądnęliśmy się im i spostrzegliśmy,

że byli to koczownicy uprawiający rozbój na drogach. Oni zaś ujrzeli, że jest nas niewielu i że

mamy z sobą dziesięć juków z darami dla króla Indii, i przygalopowali ku nam, kierując

włócznie w naszą stronę. I jęliśmy dawać im znaki palcami, a potem zawołaliśmy do nich:

„Jesteśmy posłami do wielkiego króla Indii, nie czyńcie nam krzywdy!” Ale tamci odrzekli:

„Nie jesteśmy w jego kraju ani pod jego panowaniem”, i zabili część niewolników, a reszta

uciekła. Ja także im uszedłem, choć otrzymałem ciężką ranę, ale beduini już nie zwracali na

nas uwagi, zajęci mieniem i darami, które wieźliśmy z sobą.

I szedłem tak, nie wiedząc, dokąd się udać. Przedtem byłem możny, teraz zostałem

poniżony.

Wędrowałem więc, aż dotarłem do szczytu pewnej góry i znalazłem tam schronienie w

jaskini aż do nadejścia dnia. Potem wędrowałem dalej, aż przybyłem do miasta pięknie

zabudowanego, które opuściła już zima wraz z chłodem, a zawitała tam wiosna z kwiatami.

Ucieszyłem się, że przyszedłem do tego miasta, bo byłem już zmęczony drogą i pobladły ze

zmartwienia, gdyż losy moje uległy odmianie i nie wiedziałem, dokąd by się udać. Właśnie

przechodziłem obok krawca siedzącego w swym kramie i pozdrowiłem go, a on oddał mi

pozdrowienie, powitał mnie i począł ze mną życzliwie rozmawiać. Spytał mnie o przyczynę,

dla której opuściłem rodzinny kraj, a ja opowiedziałem mu o tym, co mi się zdarzyło od

początku do końca. Krawiec zatroskał się bardzo z mego powodu i rzekł: „Młodzieńcze, nie

rozpowiadaj o twoich przypadkach, lękam się bowiem o ciebie, dlatego że król tego miasta

jest jednym z największych wrogów twojego ojca i poprzysiągł mu zemstę krwi.” Potem

krawiec przyniósł mi pożywienie i napój. Jadłem tedy, a on jadł wraz ze mną i

rozmawialiśmy do nadejścia nocy. Wtedy uprzątnął dla mnie miejsce w swoim warsztacie i

przyniósł mi potrzebne rzeczy, a mianowicie łoże i przykrycie. I pozostawałem u krawca trzy

dni, po czym powiedział do mnie: „Czy nie znasz jakiego rzemiosła, aby zacząć zarabiać?”

Odrzekłem: „Jestem prawnikiem, uczonym, kaligrafem i matematykiem”, a krawiec

powiedział: „Zaprawdę, na twoje umiejętności nie ma popytu w naszym mieście, jak i nie ma

u nas nikogo, kto by znał nauki lub sztukę pisania; ludzie tutaj potrafią jedynie zarabiać

pieniądze.” Zawołałem: „Na Allacha, ja nie umiem nic prócz tego, co wymieniłem”, a

krawiec powiedział: „Przepasz się tedy, weź siekierę i powróz i zbieraj w stepie drzewo na

opał, abyś się mógł wyżywić, do czasu kiedy uwolni cię Allach. I nie opowiadaj nikomu o

sobie, bo cię zabiją.” Potem krawiec kupił mi siekierę i powróz i wysłał mnie wraz z kilkoma

drwalami, zlecając im opiekę nade mną. Chodziłem więc z nimi, zbierałem drzewo i

powracałem z ładunkiem na głowie, sprzedawałem to za pół denara i część tej sumy

wydawałem na pożywienie, a część odkładałem. I spędziłem w ten sposób cały rok.

A gdy po upływie roku poszedłem pewnego dnia jak zwykle w step i zagłębiłem się weń,

aby zbierać drzewo, napotkałem tam zarośla krzewów, a w nich wiele chrustu na opał.

Wszedłem w owe zarośla, zbliżyłem się do jakiegoś drzewa i zacząłem kopać wokół niego,

odrzucając ziemię od korzeni, kiedy nagle siekiera moja uderzyła w miedzianą obręcz.

Oczyściłem ją z ziemi i zobaczyłem, że tkwi w spuszczanych drewnianych drzwiach.

Podniosłem te drzwi, a pod nimi ukazały się schody. Zszedłem więc po nich na dół i ujrzałem

bramę, a gdy ją minąłem zobaczyłem zamek solidnej budowy, w nim zaś znalazłem

dziewczynę podobną wspaniałej perle. Widok jej oddalał od serca wszystek smutek, troskę i

zmartwienie. A skoro ujrzałem ją, padłem na kolana przed jej Stwórcą, w podziwie dla

piękności i wdzięku, których jej udzielił. Ona zaś spojrzała na mnie i rzekła: „Czy jesteś

człowiekiem, czy dżinnem?” Odparłem: „Jestem człowiekiem”, a ona pytała dalej: „Któż

przywiódł cię w to miejsce, gdzie przebywam już dwadzieścia pięć lat, a nie zdarzyło mi się

w tym czasie ujrzeć tu człowieka?” Gdy usłyszałem jej słowa, odkryłem, że są pełne

słodyczy, i rzekłem: „O pani moja, Allach przywiódł mię do twej siedziby, aby rozproszyć

mój smutek i troskę.” I opowiedziałem jej, co mi się przydarzyło od początku do końca, a

dziewczyna zapłakała, bo położenie, w jakim się znalazłem, wzbudziło w niej współczucie.

Potem rzekła: „Ja także opowiem ci moją przygodę. Wiedz zatem, że jestem córką króla

najdalszych części Indii, pana Wysp Hebanowych. Ojciec mój zaślubił mię synowi mego

stryja, ale w noc zaślubin porwał mnie ifrit imieniem Dżardżaris ibn Radżmus ibn Iblis i

uleciał ze mną w powietrze, a potem wylądował w tym oto miejscu. Przyniósł tu wszystko

potrzebne z ozdób, szat, tkanin, sprzętów, pożywienia i napojów i przychodzi do mnie raz na

dziesięć dni, by spędzić przy mnie jedną noc. A umówił się ze mną, że gdybym czegoś

potrzebowała we dnie albo w nocy, mam dotknąć ręką tych dwu linijek pisma nad wnęką. I

nim podniosę rękę, już widzę go przy sobie. Dziś właśnie minęły cztery dni, od kiedy ifrit był

u mnie, a jeszcze sześć dni pozostało do jego przyjścia. Czy chcesz zostać u mnie przez pięć

dni i odejść dopiero dzień przed jego przybyciem?” Uradowałem się i odpowiedziałem:

„Tak!” Wtedy dziewczyna wstała, wzięła mnie za rękę i poprowadziła przez sklepione

odrzwia do pięknej i miłej łaźni. Ujrzawszy tę łaźnię zdjąłem szaty, a dziewczyna zrzuciła

swoje również i usiadła na macie, a mnie posadziła obok siebie. Potem przyniosła sorbet i

dała mi pić, a później podała jedzenie i zaczęliśmy jeść rozmawiając. Wreszcie dziewczyna

rzekła do mnie: „Śpij teraz i odpoczywaj, bo przecież jesteś zmęczony.”

Położyłem się tedy, o pani, zapominając zupełnie o tym, co mi się było zdarzyło, i

dziękując owej dziewczynie. A kiedy się obudziłem, zobaczyłem, że rozciera moje nogi.

Zawołałem na nią i usiedliśmy rozmawiając przez chwilę. Potem rzekła: „Na Allacha,

nudziłam się sama pod ziemią przez dwadzieścia pięć lat, nie mając w tym czasie nikogo, kto

by ze mną porozmawiał. Przeto niech będzie chwała Allachowi, który cię do mnie przysłał.” I

powiedziała:

Wiedząc, że przyjdziecie do nas, rozpostarlibyśmy wiernie

Wnętrze serca wam pod stopy albo oczu naszych czernie,

Rozpostarlibyśmy lica gościom, którzy ku nam kroczą,

Aby droga wasza prosto wiodła was ku naszym oczom.

Gdy wysłuchałem wiersza dziewczyny, podziękowałem jej, a w moim sercu wezbrała

miłość do niej, troska zaś i smutek opuściły mnie. I siedzieliśmy pijąc wino aż do wieczora.

Potem spędziłem z dziewczyną noc i doprawdy nie widziałem w moim życiu podobnej do

niej – a rano zbudziliśmy się szczęśliwi. I rzekłem: „Czy mam wyrwać cię spod ziemi i

uwolnić od tego dżinna?”, ale ona zaśmiała się i rzekła: „Bądź zadowolony i nie mów nic, bo

z każdych dziesięciu dni jeden tylko jest dla ifrita, a dziewięć dla ciebie. „Ja zaś, opanowany

namiętnością, rzekłem: „W tej chwili zniszczę wnękę, nad którą wyryty jest ten napis. Niech

przyjdzie ifrit, abym go zabił, bo przeznaczeniem moim jest zabijanie ifritów!” A gdy

dziewczyna usłyszała moje słowa, wypowiedziała takie wiersze:

O dążący do rozłąki, pora wstrzymać za nią pościg,

Pora wreszcie już położyć kres rozłące.

Bądź cierpliwy, wszak na świecie wiele bywa niewierności,

A rozłąka zawsze jest przyjaźni końcem.

Wysłuchawszy tego wiersza, niepomny jej słów, kopnąłem mocno we wnękę. Kobieta

zawołała: „Ifrit już do nas przybył! Czyż nie ostrzegałam cię? Na Allacha, wyrządziłeś mi

krzywdę, ale teraz ratuj przynajmniej sam siebie i wyjdź tą samą drogą, którą tu przyszedłeś!”

I z wielkiego strachu zapomniałem moich trzewików i siekiery. A kiedy już wyszedłem na

schody, odwróciłem się jeszcze, aby zobaczyć dziewczynę z ifritem, i ujrzałem, jak ziemia się

rozstąpiła i wyszedł z niej ifrit o szpetnym wyglądzie, i rzekł: „Co to był za hałas, którym

mnie zaniepokoiłaś? Co ci się stało?” Odrzekła: „Nic mi się nie stało poza tym, że było mi

duszno i chciałam się napić wina, aby odetchnąć swobodniej. Wstałam więc, aby to uczynić,

lecz upadłam na wnękę.” I krzyknął na nią ifrit: „Kłamiesz, ladacznico!” Rozejrzał się po

komnacie, a zauważywszy trzewiki i siekierę, rzekł do dziewczyny: „Te przedmioty należeć

mogą tylko do człowieka! Kto przyszedł do ciebie?” Odrzekła: „Nie widziałam tego

wcześniej jak dopiero w tej chwili. Może to ty przyniosłeś te przedmioty z sobą?” Rzekł na to

ifrit: „Nie zwiodą mnie te chytre słowa, ty ladacznico!” Potem rozkrzyżował dziewczynę

pomiędzy czterema palami i zaczął ją bić, chcąc zmusić do wyznania, co się stało. Ja zaś nie

mogłem słuchać jej płaczu i wyszedłem po schodach, drżąc ze strachu. A gdy dotarłem na

powierzchnię ziemi, położyłem podnoszone drzwi na powrót, tak jak były, i przykryłem

ziemią. Żałowałem bardzo mego czynu, wspominając ową dziewczynę, jej urodę i to, jak ją

bił ten przeklęty, z którym przeżyła dwadzieścia pięć lat. A bił ją tylko z mojego powodu.

Przypomniałem sobie także mego ojca i jego królestwo, i to, jak stałem się drwalem. I

wypowiedziałem ten oto wiersz:

Jeśli los cię dnia pewnego nieszczęściem ugości,

Wiedz, bywają dni rozpaczy i dni szczęśliwości.

Potem szedłem, aż przybyłem do mojego przyjaciela, krawca, i zastałem go, gdy oczekując

mnie siedział jak na rozżarzonych węglach. Rzekł: „Spędziłem wczorajszą noc sercem przy

tobie i lękałem się o ciebie przez wzgląd na dzikie zwierzęta i inne niebezpieczeństwa.

Chwała niech będzie Allachowi za twoje ocalenie!” Podziękowałem krawcowi za

troskliwość, jaką mnie otaczał, wszedłem do mojej izby i zacząłem rozmyślać o tym, co mi

się zdarzyło, wyrzucając sobie, że kopnąłem w ową wnękę, gdy nagle mój przyjaciel,

krawiec, wszedł do mnie i rzekł: „W sklepie jest jakiś Pers, który cię poszukuje i ma z sobą

twoją siekierę i trzewiki. Przybył z tymi przedmiotami do drwali i powiedział im, że wyszedł

w czasie, kiedy muezzin nawoływał do porannej modlitwy i znalazł te rzeczy, ale nie wie, do

kogo należą. Po czym zażądał, by go zaprowadzono do właściciela sandałów i siekiery, a

drwale przywiedli go do ciebie. Siedzi teraz w moim kramie, więc wyjdź do niego, podziękuj

i odbierz twoją własność.”

Gdy usłyszałem te słowa, zbladłem i nastrój mój się zmienił. A gdy trwałem w tym stanie,

rozwarła się oto ziemia w mojej izbie i wyszedł z niej Pers – a był nim tamten ifrit. Bił ową

dziewczynę straszliwie, ale ona nie wyznała mu nic. Wziął więc siekierę i sandały i rzekł jej:

„Jakem Dżardżaris, potomek Iblisa, przyprowadzę ci właściciela siekiery i sandałów.” Potem

poszedł z tym podstępnym zamiarem do drwali, dotarł do mnie i nie zwlekając ani chwili

porwał mię, uniósł się ze mną, pofrunął i wylądował. Po czym zapadł się pod ziemię i przybył

ze mną do owej komnaty, w której byłem już przedtem. A ja ze strachu nie wiedziałem, co się

ze mną dzieje. I ujrzałem tę dziewczynę obnażoną, a krew wyciekała jej z boków. I popłynęły

mi łzy z oczu. Ifrit zaś chwycił dziewczynę i zawołał: „Dziewko, oto jest twój kochanek!”

Spojrzała na mnie i rzekła do ifrita: „Nie znam go i widzę go po raz pierwszy w tej chwili.”

Ifrit zawołał: „Pomimo tej kary nie chcesz się przyznać!” Odrzekła: „Nie widziałam go nigdy

w życiu, Allach zaś nie pozwala mi o nim skłamać.” I rzekł do niej ifrit: „Jeśli go nie znasz,

weź ten miecz i zetnij mu głowę!” Dziewczyna wzięła miecz, podeszła do mnie i stanęła nad

moją głową. Dałem jej znak brwią, a łzy płynęły mi po policzkach, ona zaś zrozumiała mię,

odpowiadając znakiem, który mówił: „To ty uczyniłeś mi to wszystko!” Odpowiedziałem

znakiem: „Oto jest czas przebaczenia.” A opisać można by to tymi słowy:

Moje oczy są dla mego języka tłumaczem,

One objawiają miłość, co mi w sercu płacze.

Kiedyś, kiedy z naszych oczu spadło łez niemało,

Ja milczałem, lecz spojrzenie wszystko powiedziało.

Gdy mrugnęła na mnie ledwie, pojąłem bez słowa,

Dłoń uniosłem – zrozumiała, czym jest dłoni mowa.

Więc oczyma wszystko sobie powiadamy wzajem.

I milczymy. Serce sercu wszystko niech wyznaje.

A gdy dziewczyna zrozumiała moje znaki, wypuściła miecz z ręki. Wtedy, o pani moja,

ifrit podał mnie ów miecz i rzekł: „Zetnij jej głowę, a puszczę cię wolno i nie będę cię

dręczył.” Odrzekłem: „Dobrze”, wziąłem miecz do ręki, zbliżyłem się szybko do dziewczyny

i uniosłem rękę. A ona przemówiła do mnie znakiem brwi: „Przecież ja nie ścięłam tobie

głowy!” Wówczas popłynęły mi z oczu łzy, odrzuciłem miecz i zawołałem: „O potężny ifricie

i dzielny bohaterze, jeśli kobieta, mając niedoskonały rozum i wiarę, uznaje, że ścięcie mi

głowy jest niedozwolone, jakże ja miałbym jej to uczynić, zwłaszcza że nie widziałem jej

nigdy w życiu? Nie zrobię tego nigdy, nawet gdybym miał wychylić kielich śmierci i zguby!”

I zawołał ifrit: „Miłość was łączy!” Po czym wziął miecz i uderzywszy w rękę dziewczyny,

odrąbał ją, potem uczynił tak samo z jej drugą ręką, a w końcu odrąbał jej prawą, a później

lewą nogę. I tak obciął dziewczynie cztery kończyny czterema cięciami miecza. A ja

widziałem to na własne oczy i byłem już pewny swej śmierci. Dziewczyna zaś mrugnęła do

mnie okiem, a ifrit widząc to zawołał: „Zdradzasz mnie twym okiem!”, i uderzeniem miecza

obciął jej głowę. Potem zwrócił się do mnie i rzekł: „Człowiecze, nasze prawo zezwala nam

zabić żonę, jeśli zdradzi. Porwałem tę dziewczynę w noc jej zaślubin, a ona miała wtedy

dwanaście lat i nie znała nikogo prócz mnie. I przychodziłem do niej pod postacią Persa co

dziesięć dni na jedną noc. Ale skoro przekonałem się, że mnie zdradziła, zabiłem ją. Co zaś

do ciebie, to nie mam pewności, czy oszukiwałeś mnie z nią razem, ale na pewno nie puszczę

cię wolno. Możesz jedynie prosić mnie o coś.” Ucieszyłem się tym, o moja pani, i

zapragnąłem otrzymać przebaczenie. Rzekłem więc do ifrita: „O co mogę cię prosić?”

Odparł: „Wybierz postać, w jaką mam cię zaczarować: w psa, osła czy też w małpę?” I

rzekłem do niego, pragnąc, aby mi przebaczył: „Na Allacha, jeżeli mi wybaczysz, Allach

daruje ci twoje winy za to, że przebaczyłeś muzułmaninowi, który cię nie skrzywdził.”

Ukorzyłem się przed nim głęboko i pozostając w pokłonie, rzekłem jeszcze: „Dzieje mi się

krzywda!” Ifrit odrzekł: „Nie przedłużaj tej rozmowy i nie bój się śmierci, ale też nie oczekuj

przebaczenia, bo nie unikniesz zaczarowania.” Potem rozwarł ziemię i uleciał ze mną w

powietrze tak wysoko, że świat pode mną wyglądał jak miska wody. Wreszcie ifrit postawił

mnie na jakiejś górze, zgarnął trochę ziemi, pomruczał nad nią, wypowiedział zaklęcie i

posypał mnie tą ziemią mówiąc: „Opuść tę postać, i wejdź w postać małpy!” I od tej chwili

stałem się stuletnią małpą.

A skoro ujrzałem się w tej ohydnej postaci, zacząłem płakać nad sobą, ale znosiłem

cierpliwie przeciwności losu, bo wiedziałem, że los nie sprzyja stale jednemu. Zszedłem tedy

ze szczytu owej góry do jej stóp i wędrowałem z tego miejsca przez cały miesiąc, aż

przybyłem na brzeg słonego morza. A kiedy stałem tam już chwilę, ujrzałem na środku morza

statek, pędzony pomyślnym wiatrem i zmierzający do lądu. Ukryłem się za skałą na brzegu

morza, a gdy statek przybił, pobiegłem ku niemu, by dostać się na pokład. I rzekł jeden z

tych, co byli na statku: „Zabierzcie stąd to zwierzę przynoszące nieszczęście!”, a ktoś inny

rzekł: „Zabijmy je!”, a jeszcze ktoś: „Zabiję je tym oto mieczem!”, wtedy złapałem za koniec

miecza i zacząłem szlochać, a łzy płynęły mi z oczu. I ulitował się nade mną kapitan statku, i

rzekł do tamtych: „O kupcy, ta małpa szuka u mnie schronienia! Oto biorę ją pod opiekę i

odtąd jest już pod moją pieczą. Niech jej tedy nikt nie krzywdzi i nie dokucza!” I był dla mnie

dobry ów kapitan, a cokolwiek mówił, rozumiałem go, spełniałem wszystko, czego żądał, i

byłem jego sługą na tym statku.

Wiatr sprzyjał nam przez pięć dni, aż zarzuciliśmy kotwicę w pobliżu dużego miasta, które

miało tak wielu mieszkańców, że zliczyć ich ilość mógłby tylko Allach Najwyższy. A skoro

przybiliśmy do brzegu i zakotwiczyliśmy nasz statek, przyszli do nas mamelucy króla tego

miasta, a pozdrowiwszy, życzyli kupcom szczęścia, po czym rzekli: „Nasz król przesyła wam

pozdrowienia wraz z tym oto zwojem Papieru i prosi, aby każdy z was napisał na nim jedną

linijkę”, wówczas, choć miałem postać małpy, wstałem i wyrwałem zwój z rąk kupców, a oni

przestraszyli się, że go podrę i wrzucę do morza, zaczęli więc łajać mnie i chcieli mnie zabić.

Ja jednak dałem im znak, że pragnę także pisać, a kapitan rzekł: „Pozwólcie mu, niech pisze!

Jeżeli nie potrafi, wygnamy go, ale jeżeli pisze ładnie, uznam go za syna, bo zaiste nie

widziałem jeszcze małpy rozumniejszej od niego!”

Wziąłem więc pióro, umoczyłem je w inkauście i napisałem linijkę rodzajem pisma

zwanym rika. A był to taki oto wiersz:

Już pisało przeznaczenie o szlachetnych ludzi czynach,

Lecz o twej dobroci milczy, o twych cnotach nie wspomina.

Gdyby Allach zabrał ciebie, cały świat by osierocił,

Bo zaiste ojcem jesteś łaskawości i dobroci.

I napisałem pismem rihani:

Ma pióro, które po całej ziemi

Szerząc szczęśliwość dobra rozdaje,

A palce jego to pięć strumieni.

Dobro z nich spływa we wszystkie kraje.

I napisałem pismem sulus:

Nie ma w świecie pisarza, który by nie umarł,

Ale czas to, co po nim zostało, ochrania,

Nie napisz ręką swoją żadnej rzeczy, która

Nie cieszyłaby ciebie w chwili zmartwychwstania.

I napisałem poniżej pismem miszk te wiersze:

Otwórz kałamarz siły oraz szlachetności,

By weń wlać atramentu dobroci, hojności,

I póki możesz, napisz nim rzecz dobrą, która

Będzie zasługą twoją i twojego pióra.

Potem oddałem kupcom zwój papieru, a oni poszli z nim do króla. A skoro król obejrzał

linijki pisma na zwoju, nie spodobało mu się żadne pismo, tylko moje. I rzekł do swej świty:

„Idźcie do tego, kto to napisał, ubierzcie go w tę oto szatę, posadźcie na muła i

przyprowadźcie go do mnie przy dźwięku trąb!” A gdy ludzie z królewskiej świty usłyszeli

jego słowa, roześmiali się, król zaś wybuchnął gniewem i rzekł: „Jakże to? Ja daję wam

rozkaz, a wy się ze mnie śmiejecie?!” Odrzekli: „O królu, nie śmiejemy się z twoich słów,

lecz dlatego, że ten kto to pisał, jest małpą, a nie człowiekiem, i należy do kapitana statku.” I

zdumiał się król ich słowami, zadrżał z zachwytu i zawołał: „Chciałbym kupić tę małpę!”, po

czym wysłał na statek posłów, a z nimi muła i szatę, mówiąc im; „Musicie ubrać małpę w tę

szatę, posadzić na muła i przyprowadzić tutaj!” Udali się tedy posłowie na statek, wzięli mnie

od kapitana i ubrali w ową szatę, a kupcy przyglądali mi się w zdumieniu.

A kiedy przybyli ze mną do króla i gdy ujrzałem go, ucałowałem przed nim ziemię trzy

razy. I król rozkazał mi usiąść, więc przysiadłem na kolanach, a obecni zadziwili się moim

dobrym zachowaniem, najbardziej zaś zdumiony był sam król. Potem odprawił wszystkich

zebranych, a gdy odeszli, pozostał tylko on, eunuch, pewien młody mameluk i ja. Wtedy król

polecił przygotować posiłek. Ustawiono stół, na którym były potrawy pobudzające smak i

cieszące oko, a król dał mi znak, abym jadł z nimi. Powstałem więc, ucałowałem przed nim

ziemię siedem razy i zasiadłem razem z nim do jedzenia. W końcu stół usunięto, a ja

poszedłem umyć ręce, po czym wziąłem kałamarz, pióro i papier i napisałem te oto wiersze:

Baranina, jako lek jest, który krzepi siły,

Lecz od mięsa baraniego słodką strawę wolę.

Widok stołu nakrytego jakże mi jest miły,

Gdy kunafa z miodem, z masłem stoi na tym stole.

I napisałem także te wiersze:

Wzdycham ciągle za kunafą, więc mi ją przynieście,

Brak mi ciebie, o kunafo, dłużej czekać nie chcę.

Ani we dnie, ani w nocy nie przestanę jeść cię,

Bowiem dobry jest mi smak twój, co mi język łechce.

Później powstałem i usiadłem w pewnej odległości. A król spojrzał na to, co napisałem,

przeczytał, zadziwił się i zawołał: „Skąd bierze się u tej małpy tak czysty język i takie pismo?

Na Allacha, zaiste to jest cud cudów!” Potem przyniesiono królowi szachy, a on rzekł do

mnie: „Czy chciałbyś zagrać ze mną?” Odrzekłem skinieniem głowy: „Tak”, zbliżyłem się,

ustawiłem szachy i grałem z królem dwa razy, pokonując go, on zaś popadł w zmieszanie i

rzekł: „Gdyby ta małpa miała postać człowieka, prześcignęłaby wszystkich ludzi swego

czasu!” Potem rzekł do eunucha: „Idź do twojej pani i powiedz jej: «Przyjdź pomówić z

królem», aby mogła zarazem zobaczyć tę niezwykłą małpę.” Poszedł więc eunuch i wkrótce

powrócił, a z nim jego pani, córka króla. A gdy tylko spojrzała na mnie, zakryła twarz i

rzekła: „O mój ojcze, dlaczego przyszło ci na myśl posłać po mnie i pokazać obcemu

człowiekowi?” Odrzekł: „Córko moja, nie ma tu u mnie nikogo, poza tym małym

mamelukiem, eunuchem, który cię wychował, i tą małpą – a ja jestem twym ojcem! Przed

kim więc zasłaniasz twarz?” Odparła: „Ta małpa jest królewskim synem. Imię jego ojca

brzmi Ajmar, władca Wewnętrznych Wysp Hebanowych. Młodzieniec jest zaczarowany, a

zaczarował go ifrit Dżardżaris, potomek Iblisa. Ifrit ten zabił swą małżonkę, córkę króla

Aknamusa, a ten oto, którego uważasz za małpę, jest mądrym i uczonym człowiekiem.” I

zadziwiły króla słowa jego córki, spojrzał na mnie i spytał: „Czy to prawda, co powiedziała o

tobie?” Przytaknąłem skinieniem głowy i zapłakałem, a król rzekł do swej córki: „Po czym

poznałaś, że jest zaczarowany?” Odrzekła: „Ojcze, gdy byłam mała, czuwała nade mną

staruszka, mądra czarodziejka, która nauczyła mię sztuki czarowania. Zachowałam w pamięci

jej nauki, zgłębiłam i poznałam sto siedemdziesiąt sposobów spośród wszystkich rodzajów

zaklęć. Za pomocą najprostszego z nich mogłabym przenieść kamienie twego miasta poza

górę Kaf, miasto przemienić w morską głębinę, a ludzi w ryby pośród jej fal.” Rzekł na to

król: „Zaprawdę, imię Allacha niech będzie z tobą! Uwolnij nam tego młodzieńca, abym

mianował go moim wezyrem. A skądże to w tobie te zalety, o których nic nie wiedziałem?

Uwolnij. więc królewicza, abym go uczynił moim wezyrem, bo doprawdy jest mądrym i

miłym młodzieńcem!” Odrzekła: „Chętnie i z przyjemnością.”

Potem, o pani, córka króla wzięła do ręki nóż, na którym były wypisane hebrajskie słowa,

zakreśliła nim krąg pośrodku komnaty i napisała jakieś imiona i tajemne znaki, wymawiając

przy tym niezrozumiałe wyrazy i zaklęcia. A po chwili pociemniało przed nami i wokół nas,

aż myśleliśmy, że świat zawali się nad nami, i wtem zjawił się ifrit w najohydniejszej swej

postaci, z rękami jak widły, nogami jak maszty i oczami jak dwie płonące żagwie.

Przeraziliśmy się, a córka króla zawołała: „Nie ma tu dla ciebie powitania ani pozdrowienia!”

Rzekł na to ifrit (a przemienił się był w postać lwa): „Zdrajczyni, czemu złamałaś przysięgę?

Czyż nie przyrzekliśmy sobie, że nie będziemy występować jedno przeciw drugiemu?”

Odparła: „Przeklęty, skąd tobie do przysiąg?” Ifrit rzekł: „Przyjmij więc teraz to, co cię

spotka!”, po czym lew, w którego był przemieniony, skoczył, otworzył paszczę i rzucił się ku

dziewczynie. Lecz ona ubiegła go, wzięła bowiem do ręki jeden ze swych włosów, coś

poszeptała i włos stał się zaraz ostrym mieczem. Dziewczyna uderzyła owym mieczem lwa, a

on rozpadł się na dwie części, głowa jego zaś stała się skorpionem. Wtedy dziewczyna

zamieniła się w wielkiego węża i podpełzła ku temu przeklętemu, który miał postać

skorpiona, po czym stoczyli z sobą ciężką walkę. Później ifrit przemienił się w orła, a wąż w

sępa, który wzleciał ponad orła, i tak ścigali się przez godzinę. Wreszcie orzeł stał się kotem,

a dziewczyna wilkiem, i walczyli w komnacie przez pewien czas, prowadząc z sobą zacięty

bój. A gdy kot pojął, że został pokonany, przemienił się w wielki czerwony owoc granatu,

który wpadł do sadzawki. Wilk podbiegł ku niemu, a on wzleciał w powietrze, spadł na

posadzkę komnaty i rozbił się. I ziarna jego rozsypały się, każde osobno, aż cała posadzka

komnaty pełna była ziarenek. Wtedy wilk zamienił się w koguta po to, by móc zebrać ziarna

granatu, tak by nie pozostało z nich ani jedno. Ale zrządzeniem losu jedno ziarno ukryło się

przy brzegu fontanny, a kogut zaczął krzyczeć i bić skrzydłami, dając nam znaki dziobem, ale

my nie rozumieliśmy, co chce nam powiedzieć. Potem krzyknął do nas tak strasznym

krzykiem, że myśleliśmy, iż zwali się na nas komnata. Zaczął też biegać po całej komnacie,

aż wreszcie dostrzegł ziarenko, które ukryte było u brzegu sadzawki. Kogut rzucił się więc ku

niemu chcąc zebrać je dziobem, ale wówczas ziarenko wpadło do wody w sadzawce i stało

się rybą, która pływała w tej wodzie. Kogut przemienił się także w wielką rybę, skoczył za

tamtą i znikł na chwilę. I oto usłyszeliśmy straszny krzyk i zadrżeliśmy, a zaraz potem z wody

wyszedł ifrit jak płonąca pochodnia, z ust buchały mu płomienie, a z oczu i nozdrzy

wystrzelał ogień i dym. Dziewczyna przemieniła się także w potężny płomień, my zaś

chcieliśmy wskoczyć do wody, w obawie, że zginiemy. Nim jednak spostrzegliśmy się, ifrit

wydał okrzyk spomiędzy płomieni i znalazł się koło nas w komnacie, ziejąc nam ogniem w

twarze. Dziewczyna dogoniła go i dmuchnęła mu ogniem w twarz, nas zaś dosięgły iskry od

niej i od niego. Jej iskry nie czyniły nam krzywdy, lecz co do iskier pochodzących od ifrita, to

jedna z nich dosięgła mnie i wypaliła mi oko – a byłem jeszcze w postaci małpy. Także króla

dosięgła iskra ifrita, padła mu na twarz i spaliła jej dolną część, wraz z brodą i podniebieniem,

a także wybiła mu dolne zęby. Jedna iskra spadła na pierś eunucha i w tejże chwili stanął on

w ogniu i zginął. Byliśmy już pewni naszej zguby i straciliśmy nadzieję na życie. I oto gdy

trwaliśmy w tym stanie, głos jakiś zawołał: „Allach jest Wielki! Allach jest Wielki!

Zwyciężył i dał zwycięstwo, i pognębił tego, kto odszedł od wiary Muhammada, Pana

proroków.” A był to głos córki króla, która spaliła ifrita. Spojrzeliśmy na niego i

zobaczyliśmy, że stał się garstką popiołu. Potem dziewczyna podeszła do nas i rzekła:

„Podajcie mi miskę wody!”, i przynieśli jej miskę, a córka króla wypowiedziała nad nią

słowa, których nie rozumieliśmy, po czym skropiła mnie wodą i rzekła: „Za sprawą Allacha i

mocą jego imienia, wróć do swej poprzedniej postaci!” I stałem się znów człowiekiem, jak

przedtem, ale oko moje pozostało wypalone. Potem dziewczyna zawołała: „Ojcze mój, ogień!

Ogień! Nie będę dłużej żyła, bo oto wybiła godzina mej śmierci! Gdyby on był człowiekiem,

zabiłabym go zaraz na początku. A osłabłam dopiero, kiedy rozbił się owoc granatu i

zbierałam jego ziarna, a przeoczyłam ziarenko, w którym zaklęta była dusza dżinna. Gdybym

je była zebrała, ifrit zginąłby od razu. Ale zrządzeniem losu i przeznaczenia nie widziałam go.

A pojęłam to dopiero wówczas, gdy znów zjawił się ifrit i wypadła mi z nim ciężka walka

pod ziemią, w powietrzu i w wodzie. I za każdym razem, kiedy próbował przeciwko mnie

nowego sposobu, znajdowałam na niego sposób potężniejszy, aż użył przeciw mnie ognia.

Przeznaczenie pomogło mi tak, że ja go spaliłam pierwszego i zmusiłam do wypowiedzenia

wyznania wiary islamu, ale teraz umieram i niech wam Allach mnie zastąpi!” I nie

przestawała błagać o pomoc przeciw ogniowi. Nagle czarne iskry ogarnęły jej piersi i

dosięgły twarzy. A gdy już były przy twarzy, dziewczyna zapłakała i rzekła: „Wyznaję, że nie

ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest Jego Prorokiem.” Zaraz potem spojrzeliśmy na nią

i zobaczyliśmy, że stała się garstką popiołu, tuż obok popiołu ifrita. I ogarnął nas smutek, a ja

zapragnąłem być na miejscu dziewczyny i nie widzieć, jak owa miła twarz, która okazała mi

tyle dobroci, stała się popiołem.

A skoro król ujrzał, że córka jego stała się garstką popiołu, wyrwał sobie resztki brody, jął

bić się po twarzy i rozdarł swoje szaty, a ja uczyniłem podobnie i razem opłakiwaliśmy

dziewczynę. Potem przyszli szambelanowie i możni kraju i ujrzeli władcę zranionego, a przy

nim dwie garści popiołu. Zadziwili się tym i chodzili chwilę wokół króla, a on, gdy tylko

przyszedł do siebie, opowiedział im, co zdarzyło się jego córce z ifritem. Kiedy dowiedzieli

się o tym, wielka była ich boleść, kobiety i niewolnice zaczęły krzyczeć i opłakiwać córkę

króla przez siedem dni. Potem król rozkazał, aby zbudowano nad popiołami jego córki wielki

grobowiec i zapalono w nim świece i lampy. A popioły ifrita rzucono na wiatr, aby przeklął

go Allach.

Później król zachorował i przez tę chorobę, która trwała cały miesiąc, bliski był śmierci. A

kiedy wróciło mu zdrowie, kazał mnie wezwać i tak mi rzekł: „O młodzieńcze, pędziliśmy

nasze dni żyjąc szczęśliwie i w poczuciu bezpieczeństwa wobec przeciwności losu, aż

przyszedłeś do nas ty, a razem z tobą troski. Obyśmy cię nigdy nie byli ujrzeli i obyśmy nie

byli ujrzeli twej wstrętnej postaci, za której przyczyną doszliśmy do takich strat! Po pierwsze

bowiem utraciłem moją córkę, wartą tyle co stu innych ludzi, a po drugie zdarzył mi się ów

przypadek z ogniem i straciłem zęby, i jeszcze zginął mój eunuch. Jednak nie w twojej mocy

było zmienić cokolwiek i tak oto wypełniło się nad nami i nad tobą przeznaczenie Allacha.

Dzięki niech będą Allachowi za to, że córka moja uratowała cię, choć sama przez to zginęła.

A teraz, synu mój, odejdź z mego kraju! Starczy już tego, co stało się za twoją przyczyną, a

co było nam i tobie przeznaczone. Odejdź w pokoju!”

I opuściłem króla, o pani moja, nie śmiać nawet wierzyć w moje ocalenie i nie wiedząc,

dokąd zwrócić swe kroki. Potem przypomniałem sobie wszystko to, co mi się zdarzyło: jak

pozostawili mnie na drodze rozbójnicy, jak ocalałem z ich rąk i jak wędrowałem przez cały

miesiąc. Przypomniałem sobie, jak wszedłem do miasta jako obcy człowiek, wspomniałem

spotkanie z krawcem i spotkanie z dziewczyną pod ziemią i jak uwolniłem się od ifrita, który

już miał mnie zabić. I tak po kolei przypomniałem sobie wszystko, co mnie spotkało, od

początku do końca, po czym dziękowałem Allachowi mówiąc: „Zapłaciłem okiem, ale nie

życiem!” A zanim opuściłem miasto, wstąpiłem do łaźni i zgoliłem brodę. I wyruszyłem, o

pani moja, a każdego dnia płakałem i rozmyślałem o nieszczęściach, których skutkiem była

utrata oka. A ilekroć wspominałem, co mię spotkało, płakałem i wypowiadałem ten oto

wiersz:

Klnę się na Miłosiernego – ciężko mi i smutno.

Nie wiem, skąd ten smutek przyszedł z niedolą okrutną.

Wytrwam w mojej cierpliwości i w cichej pokorze,

Niechaj widzi świat, jak człowiek być cierpliwym może.

Póki Pan nie postanowi, co się ze mną stanie,

Cóż jest lepsze nad pobożne, cierpliwe czekanie?

Moje myśli zawierają serca tajne słowa.

Jeśli serce me dla ciebie tajemnice chowa,

Góra by się zawaliła w tak wielkiej udręce,

Ogień wygasłby, a wiatr by nie mógł wiać już więcej.

Ten, co rzekł, że w życiu bywa niejedna rzecz słodka,

Bardziej gorzki niźli mirra dzień na pewno spotka.

Potem wędrowałem poprzez różne kraje i wstępowałem do wielkich miast, zdążając do

Przybytku Pokoju – Bagdadu, wierząc, że dostanę się do Władcy Wiernych i opowiem mu o

moich przygodach. I tej właśnie nocy dotarłem do Bagdadu, i spotkałem tego oto mego

pierwszego towarzysza, który stał bezradnie. Rzekłem: „Pokój z tobą”, i zacząłem z nim

rozmowę. Wtedy zbliżył się do nas trzeci nasz towarzysz i rzekł: „Pokój z wami! Jestem tu

człowiekiem obcym.” Powiedzieliśmy mu: „My też jesteśmy obcy, a tu przybyliśmy tej oto

błogosławionej nocy.” I poszliśmy dalej we trzech – a żaden z nas nie znał przypadków

drugiego – i losy zaprowadziły nas pod tę bramę, i wstąpiliśmy do was. Oto jaka była

przyczyna, dla której mam obciętą brodę i wypalone oko.

I rzekła dziewczyna: „Zaiste, opowieść twoja była niezwykła! A teraz przygładź sobie

głowę i idź swoją drogą.” Drugi żebrak odparł: „Nie wyjdę, aż usłyszę opowieść mego

towarzysza.”

Potem wystąpił trzeci żebrak i mówił:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie trzeciego żebraka

 

O dostojna pani, opowieść moja nie jest podobna do opowieści tamtych, lecz jest od nich

jeszcze bardziej niezwykła, a to dlatego, że towarzyszy moich dosięgną! los i przeznaczenie,

co do mnie zaś, to mam zgoloną brodę i utraciłem oko dlatego, że sam sprowadziłem na

siebie taką dolę, a sercu zgotowałem smutek. A było to tak:

Byłem królem i synem króla. Ojciec mój zmarł, ja zaś objąłem po nim władzę, rządziłem

sprawiedliwie i byłem dobrym dla moich poddanych. A miałem wtedy zamiłowanie do

morskich podróży. Miasto moje leżało nad morzem, morze było rozległe, a wokół nas było

wiele obronnych wysp. I zapragnąłem kiedyś obejrzeć te wyspy, wyruszyłem więc w dziesięć

statków, zabrawszy z sobą żywność na cały miesiąc. Płynęliśmy tak już przez dwadzieścia

dni, gdy oto pewnej nocy powiały przeciw nam niepomyślne wiatry, które ucichły dopiero z

nastaniem poranka. A skoro wiatr ustał, uspokoiło się morze i wzeszło słońce. Wkrótce

zbliżyliśmy się do jakiejś wyspy, wyszliśmy na ląd i ugotowaliśmy sobie coś z zapasów,

zjedliśmy i pozostaliśmy tam jeszcze dwa dni. Po czym znów płynęliśmy dwadzieścia dni,

gdy nagle wody wydały się zmienione nam i kapitanowi, który nie znał tego morza.

Rzekliśmy tedy do wartownika: „Rozejrzyj się uważnie po morzu!”, a on wszedł na maszt.

Kiedy zaś zszedł, rzekł do kapitana: „Kapitanie, po prawej stronie widziałem ryby na

powierzchni wody, a gdy spojrzałem ku środkowi morza, zobaczyłem w oddali coś, co

mieniło się raz biało, a raz czarno.” A skoro kapitan usłyszał słowa wartownika, rzucił zawój

na pokład, zaczął szarpać sobie brodę i wołał do ludzi: „Cieszcie się radosną wieścią, że

wszyscy zginiemy! Nikt z nas nie ocaleje!” I zaczął płakać, a my wszyscy także płakaliśmy

nad sobą. Wreszcie ja spytałem: „Kapitanie, opowiedz nam, co ujrzał wartownik?!” Kapitan

rzekł: „O, panie mój, wiedz, że zbłądziliśmy już w owym dniu, kiedy napotkaliśmy przeciwne

wiatry, a wichura ucichła dopiero z nastaniem dnia. Wtedy zatrzymaliśmy się na dwa dni, a

potem znów błądziliśmy po morzu. I błąkamy się tak nieustannie już jedenaście dni, licząc od

tamtej nocy. Nie sprzyja nam wiatr, gdyż nie kieruje nas tam, gdzie zdążaliśmy poprzednio. A

jutro dotrzemy do góry z czarnego kamienia, zwanej Górą Magnetyczną. Wody poniosą nas

ku tej górze wbrew naszej woli, statek rozpadnie się na części, a wszystkie jego gwoździe

polecą ku owej górze i przylgną do niej. Allach umieścił bowiem w kamieniu magnetyczną

tajemną moc, która sprawia, iż każde żelazo ciągnie ku niemu. Na górze tej jest tak wiele

żelaza, że ilość jego zna tylko Allach Najwyższy, od najdawniejszych bowiem czasów za jej

przyczyną rozbijają się statki. Od strony tego morza widać na Górze Magnetycznej kopułę z

mosiądzu, wspartą na dziesięciu kolumnach, a na niej siedzi na miedzianym koniu jeździec i

dzierży w ręku miedzianą włócznię. Na piersi jeźdźca zwisa ołowiana tabliczka, na której

wyryte są jakieś imiona i zaklęcia. I jak długo, o królu, jeździec ów będzie siedział na koniu,

rozbije się każdy statek, który tędy przepłynie, a wszystko żelazo z niego przylgnie do góry. I

nie będzie na to rady, dopóki ów jeździec nie spadnie z konia.”

Potem, o pani moja, kapitan zapłakał gorzko, a my upewniliśmy się, że jesteśmy bez

wątpienia zgubieni, i każdy z nas żegnał swego przyjaciela. A skoro nastał ranek, byliśmy

blisko owej góry i wody popchnęły nas ku niej przemocą. Kiedy zaś statki podpłynęły

całkiem blisko Góry Magnetycznej, rozpadły się i wszystko żelazo uciekło z nich w jej

kierunku. I aż do wieczora krążyliśmy wokół góry, statki rozpadły się, jedni spośród nas

zatonęli, a inni uszli cało. Ale liczniejsi byli ci, co utonęli. Ci zaś, którzy uratowali się, nie

wiedzieli nic jedni o drugich, gdyż fale i przeciwne wiatry oszołomiły ich.

Co do mnie, o pani moja, to zachował mnie Allach Najwyższy, bym doświadczył

nieszczęść, mąk i niedoli, które mi były przeznaczone. Wylazłem na jakąś deskę, a wiatr i fale

rzuciły mnie na skałę. I znalazłem drogę wiodącą do szczytu, w postaci stopni wyciosanych w

skale.

Potem wezwałem imienia Allacha, zasyłałem do niego modły, prosiłem go w pokorze i

usiłowałem wspiąć się na górę po stopniach, które tam były. I w tejże chwili Allach uciszył

wiatr, i pomógł mi wspinać się, tak że w końcu wyszedłem bezpiecznie na tę skałę,

opanowany wielką radością z mego ocalenia. Dalej droga prowadziła tylko do kopuły, więc

wszedłem do niej i wykonałem tam dwa modlitewne pokłony, dziękując Allachowi za

ocalenie. Potem zasnąłem pod tą kopułą, a we śnie usłyszałem głos mówiący: „O synu

Chasiba, skoro zbudzisz się ze snu, rozkop ziemię pod twymi nogami, a znajdziesz miedziany

łuk i trzy strzały z ołowiu, na których wyryte są zaklęcia. Weź ów łuk i strzały, wypuść jedną

strzałę do jeźdźca, który znajduje się na kopule, i uwolnij ludzi od tej wielkiej plagi! Gdy

strzelisz, jeździec runie do morza, a tobie łuk wypadnie z ręki. Ale podnieś go i zakop tam,

gdzie był poprzednio. Skoro tylko to uczynisz, morze wzburzy się, wzniesie i zrówna się z

górą. Wtedy podpłynie do niej łódź, a w niej postać z miedzi, inna niż ta, do której strzelałeś.

I postać owa zbliży się do ciebie, dzierżąc w ręku wiosło, ty zaś wsiądź wraz z nią do

łodzi, lecz nie wymieniaj imienia Allacha Najwyższego. I powiezie cię ta postać, a będzie

płynęła z tobą przez dziesięć dni, aż znajdziesz się na bezpiecznym morzu. Kiedy już dotrzesz

tam, spotkasz kogoś, kto zaprowadzi cię do twego kraju. Wszystko to spełni się, jeżeli tylko

nie wezwiesz imienia Allacha.”

Potem obudziłem się ze snu, wstałem szybko i uczyniłem tak, jak to powiedział ów głos.

Strzeliłem do jeźdźca, ugodziłem go, a on runął do morza, mnie zaś łuk wypadł z ręki.

Podniosłem go jednak z powrotem i zakopałem, a wtedy morze wzburzyło się i podniosło, aż

jego poziom zrównał się z górą, na której stałem. I czekałem nie dłużej niż chwilę, gdy oto

ujrzałem na pełnym morzu łódź zbliżającą się do mnie i podziękowałem Allachowi

Najwyższemu. A skoro łódź do mnie dotarła, zobaczyłem w niej postać z miedzi, a na jej

piersi zwisającą tabliczkę ołowianą z wyrytymi imionami i zaklęciami. Wsiadłem do łodzi

milcząc i nic nie mówiłem. I wiózł mię ów ktoś jeden dzień, drugi i trzeci, aż upłynęło dni

dziesięć. Wtedy ujrzałem Wyspy Ocalenia. I ucieszyłem się ogromnie, i z tej wielkiej radości

wspomniałem Allacha, i zawołałem: „W imię Allacha! Nie ma boga prócz Allacha! Allach

jest Wielki!” A kiedy to uczyniłem, tamten wyrzucił mię z łodzi do wody, po czym zawrócił i

odpłynął na morze. Umiałem pływać, płynąłem więc cały ten dzień do wieczora, aż wreszcie

zmęczyły się moje ramiona i byłem bliski zguby. Potem wypowiedziałem wyznanie wiary,

pewny już, że umrę, a morze burzyło się ciągle od silnego wiatru. I przyszła fala, olbrzymia

jak twierdza, uniosła mię i rzuciła mną tak silnie, że znalazłem się na brzegu, tak jak chciał

Allach. Wyszedłem tedy na ląd, wyżąłem moje szaty, rozłożyłem je, aby wyschły, po czym

spędziłem tam noc. A skoro nastał ranek, wdziałem szaty i poszedłem rozejrzeć się, dokąd

mam iść. Ujrzałem jakąś dolinę, podążyłem ku niej i obszedłem ją w koło, i odkryłem, że

miejsce, w którym się znajdowałem, było małą wyspą otoczoną morzem. Rzekłem do siebie:

„Ilekroć wyratuję się z jakiegoś nieszczęścia, wpadam w gorsze od niego!”

A gdy tak rozmyślałem nad swoim losem i życzyłem sobie śmierci, ujrzałem oto statek, na

którym byli ludzie. Powstałem więc i wdrapałem się na drzewo. Statek zaś przybił do brzegu i

wyszło z niego dziesięciu niewolników z łopatami. I szli, aż dotarli do środka wyspy, a tam

zaczęli kopać ziemię i odkryli spuszczane drzwi. Podnieśli te drzwi, po czym wrócili na statek

i przynieśli z niego chleb i mąkę, masło, owoce i miód, i wszystko, czego mógłby

potrzebować ktoś tam mieszkający. I niewolnicy chodzili tam i z powrotem pomiędzy

statkiem a spuszczanymi drzwiami, wracali ze statku i wstępowali w te drzwi, aż przenieśli

wszystko, co było na statku. Później znów się pokazali, niosąc najpiękniejsze, jakie istnieją,

szaty, a między niewolnikami szedł starzec bardzo zgrzybiały, sędziwy, osłabiony wiekiem i

jakby już nieżyjący. Dłoń tego starca spoczywała w dłoni młodzieńca, który był jak odlany z

formy piękności i nosił szaty najdoskonalsze z pięknych, a uroda jego mogła stać się

przysłowiowa. Przypominał delikatny pęd rośliny, zniewalał każde serce swoim urokiem i

porywał każdą duszę swą doskonałością.

I szli tak, o pani moja, aż doszli do owych drzwi, wstąpili w nie i zniknęli mi z oczu. A

gdy potem odpłynęli, wstałem, zszedłem z drzewa i zbliżyłem się do miejsca zasypanego

ziemią. I odgrzebywałem tę ziemię, i przenosiłem ją cierpliwie, aż usunąłem wszystką i

odsłoniłem drzwi. Były one z drzewa i miały wielkość kamienia młyńskiego. Uniosłem je i

zobaczyłem pod nimi schody wyciosane z kamienia. Zdziwiło mię to i zacząłem zstępować

po stopniach, aż znalazłem się na dole i ujrzałem tam piękne rzeczy. Zobaczyłem jeden

ogród, drugi, trzeci, aż zliczyłem ich trzydzieści dziewięć. A w każdym ogrodzie widziałem

takie drzewa, strumienie i owoce, że ich opisywanie trwałoby bez końca. Potem ujrzałem

bramę i rzekłem do siebie: „Co może być za tą bramą? Muszę ją otworzyć i zobaczyć, co się

tam znajduje!” Otworzyłem bramę i znalazłem tam osiodłanego konia z założoną uzdą i

spętanego. Uwolniłem konia z pęt i dosiadłem. A on wzniósł się ze mną w powietrze i leciał,

aż wylądował na jakimś tarasie. Tam zrzucił mię i uderzył kopytem, wybijając mi oko, po

czym uciekł. Zszedłem z tarasu i spotkałem dziesięciu jednookich młodzieńców, a gdy oni

mnie ujrzeli, rzekli: „Nie ma tu dla ciebie powitania!” I powiedziałem im: „Czy przyjmiecie

mnie, abym posiedział z wami?” Odrzekli: „Na Allacha, nie będziesz z nami siedział!” I

odszedłem od nich ze smutnym sercem i zapłakanym okiem.

Allach przeznaczył mi jednak ocalenie, tak że w końcu doszedłem do Bagdadu, zgoliłem

sobie brodę i stałem się żebrakiem. I spotkałem tych dwu jednookich, pozdrowiłem ich i

rzekłem im: „Jestem tu obcy”, a oni odparli: „I my jesteśmy obcy.” Z takiej to przyczyny

straciłem oko i zgoliłem brodę.

Rzekła dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i idź!” Lecz żebrak odparł: „Na Allacha, nie

odejdę, aż usłyszę opowieści pozostałych towarzyszy biesiady.”

Potem dziewczyna zwróciła się do kalifa, Dżafara i Masrura mówiąc: „Opowiedzcie mi

wasze dzieje.” Wówczas wystąpił Dżafar i opowiedział przygodę, którą przedtem już, kiedy

wchodzili, opowiedział był odźwiernej. A gdy dziewczyna wysłuchała słów Dżafara, rzekła:

„Pozostawiam was samym sobie!” Wyszli więc wszyscy i znaleźli się na ulicy. I spytał kalif

żebraków: „A wy, ludzie, dokąd idziecie?” Odparli: „Nie wiemy, dokąd się udać!” I rzekł do

nich kalif: „Chodźcie, spędzicie noc u nas”, Dżafarowi zaś przykazał: „Zabierz ich z sobą i

przyprowadź do mnie jutro. Wtedy zobaczymy, co z tego wyniknie.” I zastosował się Dżafar

do rozkazu Haruna ar-Raszida. Potem kalif wszedł do swego pałacu, ale sen nie nawiedził go

już tej nocy.

A kiedy nastał ranek, Harun ar-Raszid zasiadł na tronie państwa, a wokół niego zebrali się

możni tego kraju. A gdy wyszli, kalif zwrócił się do Dżafara i rzekł: „Przyprowadź mi te trzy

dziewczęta, obie suki i żebraków.” Dżafar wstał, przywiódł wszystkich przed kalifa,

dziewczęta wprowadził za zasłonę i zwrócił się do nich mówiąc: „Przebaczamy wam,

ponieważ postąpiłyście z nami dobrze, choć nas nie znałyście. A teraz wiedzcie, że stoicie oto

przed piątym kalifem z rodu Abbasydów, przed Harunem ar-Raszidem. I nie opowiadajcie mu

niczego innego jak tylko zdarzenia prawdziwe.” A skoro dziewczęta usłyszały słowa Dżafara,

wypowiedziane w imieniu Władcy Wiernych, najstarsza z nich powstała i rzekła: „O Władco

Wiernych, przygoda moja jest taka, że gdyby ją zapisać igłą w kąciku oka, byłaby przestrogą

dla tego, kto wziąłby ją sobie za przykład...”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie najstarszej dziewczyny

 

Doprawdy, przygoda moja jest przedziwna. A oto ona: Te dwie suki są moimi siostrami z

tego samego ojca, ale z innej matki, ja zaś byłam pomiędzy nimi najmłodsza. I zmarł nasz

ojciec, zostawiając pięć tysięcy denarów. Siostry moje dostały posag, wyszły za mąż i żyły

razem z mężami jakiś czas. Potem obaj mężowie mych sióstr przygotowali towary, każdy

wziął od swojej małżonki tysiąc denarów i wyjechali wszyscy razem, a mnie zostawili. Przez

cztery lata byli nieobecni, póki mężowie mych sióstr nie stracili majątku, po czym zginęli,

zostawiając żony w obcym kraju. Wtedy siostry wróciły do mnie jako dwie żebraczki. Gdy je

ujrzałam, przelękłam się i nie poznałam ich. Kiedy jednak rozpoznałam je, spytałam: „Cóż to

znaczy?” Odrzekły: „O siostro, słowa na nic się teraz nie zdadzą. To, co zaistniało, było nam

pisane, bo tak chciał Allach.” Posłałam je tedy do łaźni, odziałam w nowe szaty i rzekłam do

nich: „Siostry, wy jesteście starsze, a ja młodsza. Jesteście mi ojcem i matką! Dziedzictwu,

które przypadło nam razem, pobłogosławił Allach, mój dochód wzrósł już dwukrotnie i

położenie moje jest korzystne, a pomiędzy mną a wami nie ma różnic!” I postępowałam

wobec nich z największą dobrocią, mieszkały u mnie przez pełny rok i otrzymały dochody z

mego majątku. Później rzekły mi kiedyś: „Małżeństwo byłoby dla nas rzeczą dobrą! Nie

możemy tak żyć bez mężów.” Powiedziałam im na to: „Siostry moje, nie znajdziecie

szczęścia w małżeństwie, bo zaprawdę, dobry człowiek jest obecnie rzadkością. Przecież

próbowałyście już małżeństwa!” Ale one nie zważały na moje słowa i wyszły za mąż bez

mego pozwolenia, ja zaś wyprawiłam im wesele za moje pieniądze i sprawiłam im szaty.

Potem siostry moje odeszły wraz ze swymi mężami i mieszkały z nimi przez krótki czas, aż

zostały przez nich oszukane. Mężowie zabrali im to, co posiadały, porzucili je i odjechali.

Przyszły tedy do mnie prawie nagie i usprawiedliwiały się mówiąc: „Nie bierz nam tego za

złe! Ty jesteś młodsza od nas wiekiem, ale dojrzalsza rozumem. Nigdy już nie będziemy

wspominać o małżeństwie!” Rzekłam: „Witajcie, siostry moje, nie mam nikogo droższego od

was!” Przyjęłam je i byłam dla nich nadzwyczaj wspaniałomyślna. Trwało to przez cały rok.

Potem postanowiłam wyprawić do Basry statek. Przygotowałam statek wielki, kazałam

załadować towary i różne rzeczy na sprzedaż, a także wszystko, co mogło być potrzebne na

statku, i rzekłam: „Siostry, czy chcecie pozostać w domu aż do mego powrotu, czy też wolicie

jechać ze mną?” Odrzekły: „Chcemy jechać z tobą, bo nie mogłybyśmy znieść rozłąki.”

Zabrałam je więc z sobą i popłynęłyśmy. A przedtem podzieliłam mój majątek na dwie

połowy i jedną z nich wzięłam w podróż, a drugą schowałam mówiąc: „Statkowi może się coś

przydarzyć, a my żyć będziemy nadal. Jeżeli wtedy powrócimy, znajdziemy tu coś, co się

nam przyda.”

I płynęłyśmy dniami i nocami, aż kiedyś pobłądził nasz statek, bo kapitan zmylił drogę i

wpłynął na inne, niż chcieliśmy, morze. Ale my nie wiedzieliśmy o tym przez pewien czas,

wiatr sprzyjał nam bowiem dziesięć dni, aż ukazało się w oddali jakieś miasto. Spytałyśmy,

kapitana: „Jaka jest nazwa tego miasta, do którego się zbliżamy?” Odrzekł: „Na Allacha, nie

wiem! Nie widziałem go nigdy i nigdy w moim życiu nie płynąłem wodami tego morza. Ale

sprawa doczekała się szczęśliwego zakończenia i nie pozostaje nam nic innego, jak wejść do

tego miasta i wyładować tam wasze towary. Jeżeli zdarzy się wam korzystna sprzedaż,

sprzedajcie towary i poczyńcie zakupy. A jeżeli nie trafi się wam sposobność, odpoczniemy

dwa dni, zaopatrzymy się w żywność i odpłyniemy.” I wpłynęliśmy do portu tego miasta,

kapitan zszedł na ląd, jakiś czas go nie było, po czym wrócił do nas i rzekł: „Wstańcie i

zejdźcie do miasta podziwiać, co uczynił Allach swoim stworzeniom. Strzeżcie się jego

gniewu!” Zeszliśmy redy do miasta i zobaczyliśmy, że wszyscy jego mieszkańcy zamienieni

byli w czarne kamienie. I zdumieliśmy się tym wielce. Szliśmy ulicami bazarów i

znajdowaliśmy towary, złoto i srebro, pozostawione tak, jak było. Uradowało nas to i

mówiliśmy: „Zapewne zdarzyła się. tu jakaś niezwykła sprawa!” Rozproszyliśmy się po

ulicach miasta i każdy stracił z oczu towarzyszy, oszołomiony kosztownościami i tkaninami,

które tu były. Ja natomiast udałam się do zamku i zobaczyłam, że jest to twierdza obronna.

Weszłam do pałacu królewskiego i znalazłam tam wszelakie naczynia ze złota i srebra. Potem

ujrzałam króla siedzącego na tronie, a przy nim jego szambelanów, namiestników i wezyrów.

Król miał na sobie strój z gatunku tych, których przepych mąci umysł, a gdy zbliżyłam się,

spostrzegłam, że siedzi na tronie wysadzanym perłami i klejnotami. Każda perła lśniła jak

gwiazda, a królewska szata przetykana była złotem. Wokół władcy stało pięćdziesięciu

mameluków, ubranych w rozmaitego rodzaju jedwabie, którzy trzymali w rękach obnażone

miecze. A kiedy spojrzałam na to wszystko, zmącił się mój rozum. Potem poszłam dalej i

wstąpiłam do jednej z komnat haremu. Na ścianach ujrzałam zasłony z jedwabiu i

zobaczyłam tam też królową, której szaty zdobione były lśniącymi perłami, na głowie miała

koronę wysadzaną wkoło różnymi rodzajami klejnotów, a na szyi naszyjniki i łańcuchy. I

wszystko, co miała na sobie królowa ze strojów i klejnotów, pozostało nie zmienione, ona

sama zaś zmieniona była w czarny kamień. Dalej znalazłam otwartą bramę, przekroczyłam ją

i zobaczyłam schody o siedmiu stopniach. Wstąpiłam po nich na górę i ujrzałam tam salę

wykładaną marmurem, pokrytą wyszywanymi złotem kobiercami, a w niej marmurowe łoże,

wysadzane perłami i drogimi kamieniami. A w jednym miejscu zauważyłam promieniejącą

jasność, udałam się tam i znalazłam kamień błyszczący, rozmiarów strusiego jaja,

spoczywający na niewielkim tronie. Jarzył się on jak świeca, a jego blask rozprzestrzeniał się

daleko. Nakrycie na wspomnianym łożu było utkane z rozmaitych gatunków jedwabiu i

wprawiało w zdumienie każdego, kto na nie spojrzał. A kiedy obejrzałam to wszystko,

zadziwiłam się. I dostrzegłam jeszcze w tej sali płonące świece, i pomyślałam: „Z pewnością

ktoś je zapalił!”

Potem powędrowałam dalej, wchodziłam do innych pomieszczeń i zwiedzałam inne

miejsca, zapominając o sobie wśród niezwykłych tych spraw, które mnie oszołomiły. I moje

myśli były zajęte aż do zapadnięcia nocy. A gdy zapragnęłam wyjść, nie wiedziałam, gdzie

znajdują się drzwi, zabłądziłam i wróciłam do komnaty, w której widziałam zapalone świece.

Usiadłam na łożu, przykryłam się nakryciem i wypowiedziawszy jakiś ustęp z Koranu,

chciałam zasnąć, ale opanowana niepokojem, nie mogłam. A gdy nadeszła północ,

usłyszałam, że ktoś czyta Koran głosem miłym i delikatnym. Zbliżyłam się do jednego z

pomieszczeń i zauważyłam, że drzwi jego są otwarte. Weszłam przez nie i zobaczyłam, że

miejsce to jest przybytkiem modlitwy. Wisiały tam płonące lampy i rozesłany był

modlitewnik, na którym siedział pięknie wyglądający młodzieniec. Zaciekawiło mnie, w jaki

sposób on jeden spośród mieszkańców miasta uratował się, podeszłam i pozdrowiłam go.

Młodzieniec podniósł wzrok i oddał mi pozdrowienie, a ja rzekłam do niego: „Zaklinam cię

na prawdę, którą czytałeś z Księgi Allacha, abyś mi odpowiedział na moje pytanie!” Ale on

uśmiechnął się tylko i rzekł: „To ty opowiedz mi najpierw, z jakiej przyczyny weszłaś w to

miejsce, a wtedy ja odpowiem ci na pytanie, które mi zadasz.” I opowiedziałam mu moją

przygodę, a młodzieniec zdumiał się nią, po czym ja zapytałam go o dzieje tego miasta.

Odrzekł: „Daj mi trochę czasu”, potem zamknął Koran, włożył go do atłasowej sakiewki i

posadził mnie koło siebie. Spojrzałam na młodzieńca, a był on jak księżyc w pełni, miał

piękne rysy i miłe usposobienie, dumny wygląd i smukłą postać, policzki gładkie i czarowne

lica, jak gdyby był stworzony według tego wiersza:

Nocą razu pewnego zobaczył astronom

Postać piękną i dumną w szaty ustrojoną.

Włosy jej Saturn czernią przepiękną obdarzył

I przydał barwy piżma jej szlachetnej twarzy.

Mars nie skąpił czerwieni dla jej ust wspaniałych,

Zasię Łucznik jej spojrzeń ofiarował strzały:

Merkury – rozum, którym wszech wobec zachwyca,

A zawiść odwróciła od niej Niedźwiedzica,

Pogrążył się astronom w wielkie zadziwienie,

Bo i księżyc u stóp jej ucałował ziemię.

A gdy raz jeden popatrzyłam na młodzieńca, wyrwało mi się tysiąc westchnień, a w sercu

moim zapłonął ogień. I rzekłam do niego: „Panie mój, opowiedz mi o tym, o co cię pytałam!”

Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny! Wiedz zatem, że miasto to należało do mego ojca razem

ze wszystkimi jego mieszkańcami i z całą ludnością. On właśnie jest tym królem, którego

widziałaś na tronie zamienionego w kamień. Królowa zaś, którą zobaczyłaś, jest moją matką.

Byli oni mazdaistami i czcili ogień zamiast Króla Wszechmocnego. Przysięgali na ogień i

światło, na cień i żar, i na obracający się firmament. Ojciec mój długo nie miał syna, a mną

został obdarzony u schyłku życia. Wychowywał mnie, aż wyrosłem, a szczęście sprzyjało mi.

Była u nas pewna staruszka w podeszłym już wieku, muzułmanka, wierząca w skrytości

duszy w Allacha i Jego Proroka, chociaż na zewnątrz przyznawała się do wiary, którą

wyznawał mój lud. Ojciec mój ufał jej przez wzgląd na wierność i uczciwość, jaką w niej

widział, i szanował ją a jego szacunek dla tej staruszki stale wzrastał, mniemał bowiem, że

ona wyznaje jego wiarę. Kiedy podrosłem, ojciec powierzył mnie owej staruszce mówiąc:

«Weź go, wychowuj i wyucz zasad naszej wiary. Daj mu poznać dobre obyczaje i usługuj

mu!» Staruszka zabrała mnie i nauczyła wiary islamu, reguł czystości i przepisów

dotyczących ablucji, a także modlitw i Koranu na pamięć. A gdy już się tego wyuczyłem,

staruszka rzekła do mnie: «Synu mój, zachowaj te sprawy w tajemnicy przed ojcem i nie mów

mu o tym, aby cię nie zabił.» I zataiłem to przed ojcem, a w kilka dni później staruszka

zmarła. I wśród ludności miasta coraz więcej było pogaństwa, zuchwałości i błędów. I trwali

tak w tym stanie, aż oto usłyszeli pewnego dnia herolda, wołającego donośnym głosem,

podobnym do huczącego grzmotu, tak że słyszeli go ci, co byli blisko, i ci, co byli daleko. A

herold wołał: «O mieszkańcy tego miasta, porzućcie oddawanie czci ogniowi i służcie

Królowi Wszechmocnemu!» I ogarnął ludzi strach, zgromadzili się u mego ojca, króla tego

miasta, i pytali go: «Co to był za głos przerażający, który usłyszeliśmy? Napędził nam

strachu, tak pełen był grozy!» I rzekł mój ojciec: «Niechaj was nie przeraża ten głos i nie

straszy, a wy nie odwracajcie się od naszej wiary!» Serca poddanych uległy słowom mego

ojca i nadal oddawali cześć ogniowi, i trwali w swoim bałwochwalstwie przez cały następny

rok. Aż znów nadszedł taki dzień, jak wtedy, gdy usłyszeli głos po raz pierwszy, i dał się on

słyszeć powtórnie. A wreszcie poddani mego ojca usłyszeli ów głos po raz trzeci jeszcze, w

trzecim roku, głos bowiem przemawiał raz w roku. Ludzie nie przestali jednak zajmować się

tym, co zawsze, aż pewnego dnia, o wschodzie, dosięgły ich gniew i zemsta niebios, i

wszyscy zostali zamienieni w czarne kamienie. To samo spotkało nawet zwierzęta i bydło i

nie ocalał z ludności tego miasta nikt prócz mnie. A ja od dnia, w którym zdarzyło się to

nieszczęście, trwam w tym oto stanie, modląc się, poszcząc i czytając Koran. Ale jestem już

znużony samotnością, nie mam bowiem nikogo, kto dotrzymałby mi towarzystwa.” Wówczas

rzekłam do niego: „Młodzieńcze, czy zechciałbyś udać się ze mną do Bagdadu, ujrzeć tam

mędrców i uczonych w prawie i rozszerzyć swą wiedzę i znajomość zasad wiary? Ja będę

twoją niewolnicą, chociaż mam swoich poddanych i władzę nad ludźmi, służbą i eunuchami.

Mam tu ze sobą statek naładowany towarami. Los rzucił nas do tego oto miasta i stał się

przyczyną, że poznaliśmy wasze sprawy. A nasze spotkanie też było nam przeznaczone.” I

nie przestawałam prosić młodzieńca, aby się wybrał ze mną w podróż, aż wyraził zgodę.

Kiedy nastał ranek, podnieśliśmy się z posłania, weszliśmy do skarbców i zabraliśmy to,

co miało mały ciężar, a wielką cenę, po czym zeszliśmy z twierdzy do miasta i spotkaliśmy

tam niewolników i kapitana, którzy mnie szukali. A skoro mnie zobaczyli, uradowali się i

spytali o przyczynę mojej nieobecności. Wtedy opowiedziałam im, co widziałam, jakie były

dzieje młodzieńca, jaka przyczyna zaczarowania ludności tego miasta i co tych ludzi spotkało,

a moi towarzysze zadziwili się nad tym. Kiedy zaś moje siostry ujrzały mnie, a ze mną

młodzieńca, pozazdrościły mi go, wpadły w złość i zaczęły knuć przeciw mnie podstęp.

Potem weszliśmy na statek, a ja cieszyłam się ogromnie, najbardziej zaś z towarzystwa

tego młodzieńca. I staliśmy przy brzegu oczekując wiatru. A kiedy zaczął wiać pomyślny dla

nas wiatr, rozwinęliśmy żagle i wypłynęliśmy na morze. Moje siostry usiadły z nami i

rozmawialiśmy, a one rzekły do mnie: „Siostro, co chcesz uczynić z tym pięknym

młodzieńcem?” Odparłam: „Pragnę pojąć go za małżonka.” Potem odwróciłam się,

podeszłam do niego i rzekłam: „O panie mój, chcę ci coś powiedzieć, ale nie sprzeciwiaj mi

się.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Wtedy zwróciłam się do moich sióstr i

powiedziałam im: „Mnie wystarczy ten młodzieniec, a wszystkie zdobyte bogactwa są dla

was.” Zawołały: „O jakże pięknie czynisz!” Ale pomimo to czuły do mnie złość.

I nie przestawaliśmy płynąć z umiarkowanym wiatrem, aż wypłynęliśmy ze złowieszczego

morza i znaleźliśmy się na morzu bezpiecznym. Potem płynęliśmy jeszcze kilka dni, aż

przybliżyliśmy się do Basry, a gdy już mogliśmy rozpoznać jej budowle, zaskoczył nas

wieczór. A kiedy sen nas zmorzył, moje siostry wstały, podniosły mnie i młodzieńca razem z

naszym posłaniem i wrzuciły do morza. Młodzieniec nie umiał pływać, więc utonął, Allach

bowiem zaliczył go pomiędzy męczenników. Mnie zaś było pisane należeć do uratowanych i

kiedy wpadłam do morza, Allach obdarzył mnie kawałkiem drewna, na którym usiadłam, a

fale popychały mnie, aż w końcu wyrzuciły na brzeg jakiejś wyspy. I szłam bez ustanku,

postępując w głąb tej wyspy przez resztę nocy, a kiedy zaświtał ranek, ujrzałam ścieżkę, na

niej zaś ślady stóp, podobne do ludzkich – a ścieżka ta biegła od brzegu wyspy do jej wnętrza.

Gdy wzeszło słońce, wysuszyłam moje szaty w jego promieniach, weszłam na ścieżkę i szłam

dopóty, aż zbliżyłam się do miejsca, na którym leżało miasto. Lecz nagle zobaczyłam przed

sobą żmiję pełznącą ku mnie. Język zwisał jej z paszczy na skutek wielkiego zmęczenia, a za

nią sunął wąż, chcąc ją zabić. I ogarnęła mię litość nad żmiją, podniosłam z ziemi kamień i

uderzyłam nim węża w głowę, a on zginął od razu, żmija zaś rozpostarła dwa skrzydła i

uleciała w powietrze. Zadziwiło mię to, ale ponieważ byłam zmęczona, zasnęłam na chwilę w

tym miejscu.

Kiedy się obudziłam, zauważyłam u moich stóp dziewczynę, która rozcierała mi nogi. I

zawstydziłam się jej, usiadłam i spytałam: „Kto jesteś i czego chcesz?” Odrzekła: „O jakże

prędko zapomniałaś o mnie ty, która wyświadczyłaś mi dobrodziejstwo i zabiłaś mego wroga!

Jestem tą żmiją, którą ocaliłaś przed wężem, i jestem dżinniją, a ów wąż był dżinnem, moim

wrogiem i nie uratowałabym się przed nim, gdyby nie ty. A kiedy mnie wybawiłaś,

poleciałam z wiatrem, zmierzając na ten statek, z którego wyrzuciły cię twoje siostry.

Wszystko, co na nim było, przeniosłam do twego domu, a statek zatopiłam. Co zaś do twoich

sióstr, to zaczarowałam je w suki z gatunku czarnych psów, bo ja wiem o wszystkim, co cię

od nich spotkało, i o tym, że młodzieniec utonął.” Potem podniosła mnie razem z tymi sukami

i opuściła na taras mego domu. A w domu znalazłam wszystko, co z bogactw było na statku, i

nie brakowało z tego nic.

Później rzekła do mnie żmija: „Przysięgam na napis wyryty na pieczęci Sulejmana, że jeśli

każdej z tych suk nie wymierzysz codziennie trzystu uderzeń rózgą, przybędę natychmiast i

zaczaruję cię tak jak twoje siostry!” Odrzekłam więc: „Słyszę i jestem posłuszna!”, i stale, o

Władco Wiernych, biłam je w ten sposób, lecz równocześnie litowałam się nad nimi.

I zdumiał się tym kalif, po czym rzekł do drugiej dziewczyny: „A z jakiej przyczyny na

twoim ciele widoczne są ślady razów?”

Dziewczyna zaczęła opowiadać:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie drugiej dziewczyny

 

O Władco Wiernych, miałam ojca, który zmarł, pozostawiając wielki majątek.

Odczekałam tedy czas jakiś po jego śmierci i poślubiłam mężczyznę najbogatszego z ludzi

owego czasu. Żyłam z nim razem przez cały rok, aż zmarł, a ja odziedziczyłam po nim

osiemdziesiąt tysięcy denarów, zgodnie z tym, co prawnie przypadło mi w spadku. I uszyłam

sobie dziesięć szat, każdą za tysiąc denarów. Pewnego dnia, gdy siedziałam tak sobie, weszła

do mnie jakaś leciwa kobieta z twarzą pokrytą bruzdami i bez brwi. Oczy jej patrzyły

bezczelnie, zęby miała wyszczerbione, nos cieknący, a kark zgięty, tak jak mówi o tym poeta:

To złowroga jest starucha, nie wybaczy jej nikt więcej

Ani oszustw, ani szalbierstw jej bez liku.

Sprytem poprowadzić umie na niteczce, na pajęczej

Tysiąc mułów, co uciekły od mulników.

A skoro owa stara weszła, pozdrowiła mnie i rzekła: „Mam u siebie dziewczynę – sierotę,

której wyprawiam tej nocy wesele. Chciałabym, abyś sobie zyskała zapłatę i nagrodę za

dobry czyn i była obecna na jej weselu. Dziewczyna bowiem zamartwia się, ponieważ nie

posiada nikogo oprócz Allacha Najwyższego.” Potem starucha zapłakała i jęła całować moje

nogi, a mnie zebrały litość i współczucie i rzekłam: „Bardzo chętnie!” Wtedy powiedziała:

„Przygotuj się, a ja przyjdę wieczorną porą i zaprowadzę cię”, po czym ucałowała moją dłoń i

odeszła. Powstałam wówczas, a ledwie przygotowałam się i przysposobiłam, już przyszła

staruszka i rzekła: „O pani, niewiasty przybyły już do mnie z miasta, więc powiadomiłam je o

tym, że przyjdziesz, a one uradowały się i czekają na ciebie.” Wstałam przeto, wystroiłam się,

wzięłam ze sobą swoje niewolnice i szłyśmy, aż dotarłyśmy do ulicy, na której powiewał

świeży wietrzyk, a tam ujrzałyśmy bramę sklepioną z marmurową kopułą, zbudowaną

okazale, a poza nią pałac wyrastający z ziemi i sięgający chmur. Skoro przybyłyśmy tam,

stara zastukała, a brama otwarła się przed nami i weszłyśmy, i zobaczyłyśmy korytarz

wysłany kobiercami, a w nim świecące lampy i płonące świece, jak też porozwieszane

klejnoty i drogie kamienie. Szłyśmy tym korytarzem, aż znalazłyśmy się w komnacie, która

nie miała podobnej sobie i wyścielona była jedwabnymi kobiercami. Wisiały w niej także

zapalone lampy i płonęły świece. Pośrodku tej komnaty stało łoże z marmuru, ozdobione

perłami i drogimi kamieniami, a nad nim zwisała atłasowa zasłona. I oto zza owej zasłony

wyszła dziewczyna jak księżyc i rzekła do mnie: „Witaj, bądź pozdrowiona i czuj się jak w

domu, o siostro moja, uradowałaś mię bowiem i pocieszyłaś!” I odezwała się mówiąc te

wiersze:

Dom radowałby się, wiedząc, że weń wnijdzie człowiek,

Potem by całował miejsce, gdzie stanęła noga.

I oznajmiłby z radością w swojej niemej mowie:

„Witaj i bądź pozdrowiony w mych gościnnych progach!”

Potem dziewczyna usiadła i rzekła do mnie: „O siostro, ja mam brata, młodzieńca

piękniejszego ode mnie, który ujrzał cię na jakiejś uroczystości i serce jego pokochało ciebie

wielką miłością, zapłacił więc tej staruszce za to, że pójdzie do ciebie i za pomocą tego

podstępu umożliwi mu spotkanie z tobą. Brat mój pragnie poślubić cię według przepisów

ustanowionych przez Allacha i Jego Proroka – a w sprawach dozwolonych nie ma nic

wstydliwego.” Gdy usłyszałam słowa dziewczyny i pojęłam, że jestem uwięziona w tym

domu, odrzekłam; „Słyszę i jestem posłuszna”, ona zaś uradowała się, klasnęła w dłonie i

otwarła drzwi. Wyszedł z nich młodzieniec, podobny księżycowi, tak jak mówi poeta:

Pomnożycielowi piękna, Allachowi, chwała!

Jego stwórcza moc urodę młodzieńcowi dała.

W swej postaci wszelką piękność młodzian ów jednoczy

I ku sobie zewsząd zwraca zachwycone oczy.

Bowiem piękno wypisało na obliczu jego:

„Świadczę, że śród ludzi nie masz odeń piękniejszego.”

A gdy spojrzałam na młodzieńca, skłoniło się ku niemu moje serce, on zaś podszedł i

usiadł. I oto pojawił się kadi, a z nim czterech świadków, pozdrowili nas, usiedli, po czym

spisali dla mnie i młodzieńca umowę ślubną i odeszli. A on zwrócił się do mnie i rzekł:

„Niech ta nasza noc będzie błogosławiona!”, i powiedział jeszcze: „O pani moja, stawiam ci

jeden warunek.” Spytałam: „Jakiż to warunek, panie mój?” Wtedy młodzieniec wstał,

przyniósł Księgę i rzekł: „Przysięgnij mi, że nie wybierzesz sobie nikogo poza mną i nie

skłonisz się ku nikomu prócz mnie.” Przysięgłam mu, a on ucieszył się wielce i objął mnie. I

miłość ku. niemu zawładnęła całym moim sercem. Potem przygotowano dla nas posiłek, a my

jedliśmy i pili, aż nasyciliśmy się i nadeszła noc. Wtedy młodzieniec posiadł mnie i spał ze

mną w jednym łożu, i obejmował mnie aż do rana. I żyliśmy w szczęściu i radości przez cały

miesiąc.

Po miesiącu poprosiłam męża, aby pozwolił mi udać się na bazar i kupić sobie tam stroje,

a on wyraził zgodę. Przywdziałam tedy moje szaty, zabrałam ze sobą ową staruszkę i udałam

się na bazar. Tam usiadłam przy kramie młodego kupca, znajomego staruszki, o którym ona

mi powiedziała: „Był małym chłopcem, gdy ojciec jego zmarł i pozostawił mu wielki

majątek.” Potem rzekła do kupca: „Pokaż tej dziewczynie najdroższe tkaniny, jakie

posiadasz.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” A staruszka zaczęła wychwalać kupca, ja

zaś rzekłam jej: „Nie trzeba nam słuchać twych pochwał o nim! Mamy tylko wziąć od niego

to, co jest nam potrzebne, i wrócić do domu!” I przyniósł nam kupiec wszystko, czego

poszukiwałyśmy, a myśmy podały mu pieniądze. On jednak wzbraniał się przyjąć cokolwiek

i rzekł: „To jest dziś mój dar dla was.” Wtedy rzekłam do starej: „Jeżeli nie chce pieniędzy,

zwróć mu jego tkaniny”, ale kupiec zawołał: „Na Allacha, nie wezmę od ciebie nic! To

wszystko jest podarunkiem za jeden pocałunek, bo jest mi on droższy nad wszystko, co

znajduje się w moim kramie!” I rzekła starucha: „Cóż zyskasz przez jeden pocałunek?”, po

czym powiedziała do mnie: „Córko moja, czy słyszałaś, co rzekł ten młodzieniec? Nie stanie

ci się przecież nic, jeżeli weźmie od ciebie jeden pocałunek, a ty zabierzesz sobie wtedy to, co

zechcesz!” Odparłam: „Czyż nie wiesz, że złożyłam przysięgę?” Rzekła: „Pozwól mu

pocałować się i nie mów nic! Wtedy nic ci się nie stanie i weźmiesz sobie z powrotem

pieniądze!” I nie przestała namawiać mnie do tego, aż wpadłam w sidła i zgodziłam się na ten

sposób. Wówczas zakryłam sobie oczy i zasłoniłam się z jednej strony izarem przed ludźmi, a

on przyłożył pod izarem usta do mego policzka. Ale całując ugryzł mnie tak mocno, że

wyszarpał mi kawałek ciała z policzka. Zemdlałam, a staruszka chwyciła mnie w ramiona.

Kiedy się ocknęłam, spostrzegłam, że kram jest zamknięty, stara zaś wyrażała mi swój żal i

powiedziała: „I tak Allach odwrócił jeszcze większą groźbę!” Potem rzekła do mnie:

„Chodźmy do domu. Ty udawaj niezdrową, a ja przyjdę do ciebie i przyniosę lekarstwo,

którym uleczysz to ugryzienie, i prędko wyzdrowiejesz.” Wstałam więc po chwili ze swego

miejsca, a byłam bardzo zaniepokojona i opanował mnie strach. Szłam jednak, aż dotarłam do

domu, gdzie oznajmiłam, że jestem chora. Wtedy przybył mój mąż i spytał: „Cóż to, o pani

moja, przydarzyło ci się na tej przechadzce?” Odrzekłam: „Czuję się niezdrowa”, a mąż

spojrzał na mnie i spytał: „Cóż masz za ranę na policzku, w tak delikatnym miejscu?”

Odparłam: „Kiedy otrzymałam od ciebie pozwolenie i wyszłam dziś, aby kupić tkaniny,

potrącił mię wielbłąd obładowany drzewem, rozdarł mi zasłonę i skaleczył, jak widzisz

policzek, bo doprawdy, ulice w tym mieście są zbyt wąskie!” Rzekł: „Jutro pójdę do

namiestnika i poskarżę mu się, a on każe powiesić wszystkich sprzedawców drzewa z tego

miasta!” – „Na Allacha – zawołałam – nie bierz na siebie grzechu przez jednego człowieka,

bo naprawdę to jechałam na ośle, który się spłoszył, a ja upadłam na ziemię i wtedy to

uderzył mię kawałek drzewa, rozdzierając mi szatę i kalecząc policzek.” Rzekł: „Jutro pójdę

do Dżafara al-Barmaki, opowiem mu tę przygodę, a on każe zabić wszystkich poganiaczy

osłów z tego miasta.” Spytałam: „Czy chcesz zabić wszystkich tych ludzi z mojej przyczyny i

z powodu tego, co mnie spotkało z wyroku Allacha i za jego postanowieniem?”

Odparł: „Tak musi być!”, po czym przemówił do mnie ostro, wstał szybko i krzyknął

groźnie. Na to otwarły się drzwi i wyszło z nich siedmiu czarnych niewolników, którzy

ściągnęli mię z łoża i rzucili na podłogę pośrodku komnaty. Wtedy mąż rozkazał jednemu z

niewolników chwycić mię za ramiona i siąść przy mojej głowie, a drugiemu polecił, aby

usiadł mi na kolanach i trzymał mię za nogi. Wówczas zbliżył się trzeci niewolnik z mieczem

w ręku, a temu mąż mój rzekł: „Przyjacielu, uderz w nią mieczem i przetnij na dwie połowy,

a każdy z tych dwu towarzyszy weźmie jedną połowę i wrzuci do Tygrysu – niech ją zjedzą

ryby! Taka jest kara dla tego, kto zerwie przysięgę i miłość.” To rzekłszy powiedział ten oto

wiersz:

Gdybym ja w miłości swojej posiadał wspólnika,

Wyrwałbym namiętność z duszy, świata bym unikał.

Rzekłbym: „Duszo, bądź szlachetna albo nie żyj wcale,

Złe jest bowiem miłowanie dzielone z rywalem.”

Potem rzekł do niewolnika: „Uderz ją, o Saadzie!”, a niewolnik obnażył miecz i

powiedział do mnie: „Mów wyznanie wiary i powiedz mi, jeśli chciałabyś, aby jakieś twoje

życzenie zostało spełnione, bo oto nadszedł kres twojego życia!” Rzekłam: „O dobry

niewolniku, daj mi trochę czasu, abym powiedziała wyznanie wiary i wydała ci polecenia!”

Potem podniosłam głowę i zobaczyłam, jakie jest moje położenie i jak z najwyższego

szczęścia stoczyłam się w najgłębsze poniżenie. Łzy popłynęły mi z oczu, zapłakałam gorzko

i wypowiedziałam ten oto wiersz:

Sercu memu miłość wziąłeś, by z miłością zostać własną.

Oczom moim sen odjąłeś, ale sam potrafisz zasnąć.

Twoje miejsce jest najbliższe sercu memu i mym oczom –

Serce nie zapomni ciebie, a spod powiek łzy się toczą.

Przysięgałeś mi swą wierność, ale zwiedzion chęcią zdradną

Wnet złamałeś swą przysięgę, skoroś sercem mym zawładnął.

Czyliż nie masz zmiłowania, serca dla miłości mojej

I czyż w losów przeciwnościach możesz znaleźć swą ostoję? –

Błagam, byś na moim grobie takie mi wypisał zdanie:

„Niewolnica swej miłości tu ma wieczne spoczywanie.”

Może ten, kto zna udrękę miłowania nieustanną,

Ulituje się przechodząc i do Boga westchnie za mną.

A kiedy skończyłam mój wiersz, zapłakałam znowu. A gdy mąż usłyszał ten wiersz i

ujrzał mię płaczącą, rozgniewał się jeszcze bardziej i powiedział ten wiersz:

Nie rzuciłem ukochanej, że się serce nią znużyło,

Ale winy jej sprawiły, żem opuścił moją miłą.

Chciała oprócz mnie mieć jeszcze do miłości swej wspólnika,

Ale wiara serca mego od tych spółek precz umyka.

A gdy skończył swój wiersz, ja znów zaczęłam płakać i błagałam go o litość, a do siebie

rzekłam: „Ukorzę się przed nim i ułagodzę go słowami, może chociaż zachowa mnie od

śmierci, jeśliby nawet chciał zabrać mi wszystko, co posiadam.” Użaliłam mu się więc na

wszystko, co wycierpiałam, i powiedziałam te wiersze:

Jeśli byłbyś sprawiedliwy, nie zabijałbyś mnie przecie.

Jeśli rozstać się musimy, to bezprawie włada w świecie.

Obarczyłeś mnie brzemieniem kary i przygniotłeś bólem,

A ja nie mam dosyć siły, aby własną nieść koszulę.

Lecz nie dziwię się, że w życiu nic mi już nie pozostało,

Jeno – jak po twym odejściu rozpoznają moje ciało?

A gdy skończyłam mój wiersz, zapłakałam, on zaś spojrzał na mnie, zaczął krzyczeć i łajać

mię, a w końcu wypowiedział te wiersze:

Dla innego miłowania odwróciłaś się ode mnie,

Do rozstania nas przywiodłaś. Jam nie działał tak nikczemnie.

Więc porzucę cię tak samo, jak ty mnie rzuciłaś pierwej,

Tak odejdę, jak odeszłaś, niechaj związek nasz się zerwie.

Będę inną kochał, jako tyś innego pokochała,

Ale wiedz to, że nie we mnie, ale w tobie wina cała.

A kiedy skończył wiersz, zawołał na niewolnika i rzekł mu: „Przetnij ją na dwie części, bo

nie ma już dla nas pożytku z niej.” Gdy niewolnik zbliżył się do mnie, byłam już pewna

śmierci, żal mi było życia i powierzyłam swoje sprawy Allachowi Najwyższemu, ale oto

weszła tamta starucha, rzuciła się młodzieńcowi do nóg, ucałowała je i rzekła: „Synu mój, na

wychowanie, które ci dałam, zaklinam cię, przebacz tej dziewczynie, bo nie popełniła

grzechu, który czyniłby tę karę konieczną. Ty jesteś bardzo młodym człowiekiem, a ja boję

się, abyś przez tę kobietę nie obarczył się winą.” Potem płakała i nie przestawała nalegać na

młodzieńca, aż rzekł: „Wybaczę jej, ale muszę zostawić jej ślad, który będzie widoczny przez

resztę jej życia!” Potem rozkazał niewolnikom, aby zdjęli ze mnie szaty, przyniósł rózgę z

pigwy i zaczął opuszczać ją na moje ciało, bijąc mię po plecach i bokach tak długo, aż

omdlałam od gwałtownych razów i zwątpiłam, że jeszcze będę żyła. Później mąż mój

rozkazał niewolnikom, aby natychmiast po zapadnięciu nocy zabrali z sobą tę staruchę jako

przewodnika i by odnieśli mnie, i wrzucili do domu, w którym mieszkałam poprzednio.

Niewolnicy wykonali polecenie swego pana, porzucili mnie w moim domu, a ja sama

zatroszczyłam się o siebie i opatrywałam moje rany, aż wyzdrowiałam. Ale moje boki, jak

widziałeś, zachowały ślady uderzeń rózgą. Cztery miesiące leżałam lecząc się, przykuta

chorobą do łoża, a gdy wyzdrowiałam, poszłam tam, gdzie zdarzyła mi się ta przygoda, i

znalazłam dom zniszczony, uliczkę zburzoną od początku do końca, a na miejscu domu

rumowisko. Nie dowiedziałam się jednak, jaka była tego przyczyna.

Potem poszłam do mojej siostry ze strony ojca i zobaczyłam u niej te dwie suki.

Pozdrowiłam siostrę i opowiedziałam jej moje dzieje i wszystko, co mi się przydarzyło. A

ona rzekła do mnie: „Czyż jest ktoś, kto uszedłby bezpiecznie przeciwnościom losu? Niech

dzięki będą Allachowi, który szczęśliwie zakończył tę sprawę.” Później siostra opowiedziała

mi swoje przygody i wszystko, co spotkało ją ze strony jej sióstr. I żyłyśmy odtąd obie razem,

w rozmowach naszych nie wspominając nawet o małżeństwie.

Później przyłączyła się do nas ta oto dziewczyna, która załatwiała nam sprawunki –

wychodziła każdego dnia i kupowała to wszystko, czego nam było trzeba. I żyłyśmy w ten

sposób aż do ubiegłej nocy, kiedy to siostra nasza wyszła, aby kupić wszystko, czego

potrzebowałyśmy, tak jak to miała w zwyczaju. A wtedy zdarzyło nam się to, co się zdarzyło,

wskutek przybycia tragarza, żebraków i was, przebranych za kupców. A potem, skoro nastał

dzień, znalazłyśmy się przed tobą. Oto jest nasza opowieść.

Kalif zdumiał się tym opowiadaniem i dołączył je do innych opowieści, które

przechowywał w swym skarbcu, po czym rzekł do pierwszej dziewczyny: „Czy wiesz, gdzie

jest dżinnija, która zaczarowała twoje siostry?” Dziewczyna odparła: „O Władco Wiernych,

ona dała mi trochę swoich włosów i powiedziała: «Jeżeli zapragniesz, abym przybyła, spal

część tych włosów, a zjawię się u ciebie natychmiast, nawet gdybym była za górą Kaf.»”

Rzekł kalif: „Przynieś mi te włosy!” Dziewczyna przyniosła je, a kalif wziął włosy i spalił

część. Gdy tylko rozszedł się swąd palonych włosów, pałac zadrżał, dał się słyszeć huk i

łoskot i pojawiła się dżinnija. Była ona muzułmanką, więc rzekła: „Pokój tobie, namiestniku

Allacha!” Kalif odparł: „I tobie niech będzie pokój i miłosierdzie Allacha, i jego

błogosławieństwo!” Rzekła dżinnija: „Wiedz, że ta dziewczyna postąpiła wobec mnie

szlachetnie, a ja nie jestem w stanie wynagrodzić jej tego w pełni; uratowała mnie bowiem od

śmierci, gdyż zabiła mego wroga. Ale widziałam, co uczyniły z nią jej siostry, i uważałam, że

moim obowiązkiem jest zemścić się na nich. Najpierw chciałam je zabić, ale w obawie, że

dziewczynie będzie to zbyt trudno znieść, zaczarowałam je w suki. Jeżeli jednak życzysz

sobie tego, Władco Wiernych, uwolnię siostry tej dziewczyny z szacunku dla ciebie i dla niej,

jestem bowiem muzułmanką.” Rzekł kalif: „Zdejmij z nich czary, potem zaś zajmiemy się

sprawą tamtej dziewczyny, która była bita, i zbadamy jej przypadek. Jeżeli okaże się, że to

wszystko prawda, wezmę odwet na tym, kto ją skrzywdził!” I rzekła dżinnija: „O Władco

Wiernych, ja wskażę ci tego, kto postąpił w ten sposób z tą dziewczyną, kto skrzywdził ją i

zagarnął jej majątek. Lecz jest on tobie najbliższy z ludzi.”

Potem dżinnija wzięła czarkę wody, wymówiła zaklęcia i skropiła sukom pyski, mówiąc

do nich: „Powróćcie do waszych poprzednich ludzkich postaci!” I suki stały się na powrót

dziewczętami – chwała niech będzie za to Stwórcy. Potem rzekła dżinnija: „Władco

Wiernych, tym, kto bił tę dziewczynę, jest twój syn al-Amin. Usłyszał on kiedyś o piękności i

urodzie tej dziewczyny.” I opowiedziała kalifowi wszystko, co spotkało było dziewczynę, a

on zadziwił się tym. Potem rzekł: „Chwała niech będzie Allachowi, że za moją przyczyną

zdjęty został czar z tych suk”, następnie zaś polecił zawezwać przed siebie swego syna al-

Amina i spytał go o sprawę drugiej dziewczyny.

I al-Amin powiedział prawdę.

Wreszcie kalif wezwał kadich i świadków, wezwał też trzech żebraków i pierwszą z

dziewcząt z jej siostrami, które były dotąd zaczarowane w suki i zaślubił te trzy dziewczyny

trzem żebrakom, ponieważ okazało się, że byli królami. Kalif uczynił ich swymi

szambelanami, dał im wszystko, co było im potrzebne, i pozwolił zamieszkać w bagdadzkim

pałacu. Dziewczynę ze śladami bicia zwrócił swemu synowi al-Aminowi, darował jej wielki

majątek i rozkazał, aby odbudowano tamten dom piękniejszy jeszcze, niż był. Sam zaś

poślubił dziewczynę, która zajmowała się zakupami, i spał z nią tej nocy. A kiedy nastał

ranek, przeznaczył dla niej dom i niewolnice do usług, wyznaczył też owej dziewczynie

dochody i wybudował pałac.

Lud podziwiał wielkoduszność kalifa, jego szczodrobliwość i rozum, on zaś sam przykazał

spisać wszystkie te opowiadania i umieścić je w królewskim skarbcu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o dwu wezyrach i o Anis al-Dżalis

 

Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że żył w Basrze pewien król miłościwy dla żebraków i

nędzarzy, który obchodził się łagodnie z poddanymi i szczodrze udzielał swych bogactw

wyznawcom Muhammada – niech Allach go strzeże i błogosławi. Był on taki, jak mówił ktoś

wysławiając go:

Uczynił z lanc swe pióra, papier z serca wroga.

Swe zwycięstwa – na sercach krwią ich wrażą spisał.

Myślę więc, że chcąc uczcić dzielność jego srogą,

Starożytni nadali lancy imię – spisa.

Króla tego zwano Muhammad ibn Sulejman az-Zajni. Miał on dwóch wezyrów. Jeden z

nich nazywał się al-Muin ibn Sawi, drugi zaś al-Fadl ibn Chakan. Fadl ibn Chakan był

najszlachetniejszym z ludzi swoich czasów. Śladem jego szły najpiękniejsze czyny, jednoczył

on rozmiłowane w sobie serca, a radom jego posłuszni byli mędrcy. I wszyscy modlili się o

długie życie dla Fadl ibn Chakana, ponieważ krzewił on dobro, a tępił zło i występki. Wezyr

Muin ibn Sawi zaś nienawidził ludzi, stronił od cnoty i przysparzał zła, jak mówi o nim ten,

kto go opisywał:

By nie splamił mnie dotknięciem, odszedłem bez zwłoki,

Na koń wsiadłem, by uchronić przed nim moje kroki.

Na Allacha! Gdybym jeno tu w przebraniu gościł,

Nie zapragnąłbym z nim zgoła zawrzeć znajomości.

A o tych obu wezyrach mówi poeta:

Powierzaj przyjaźń swą szlachetnym szlachetnych ojców dobrym synom,

Bowiem szlachetni potomkowie szlachetnych szlachetnością słyną.

Lecz okaż wzgardę swą nikczemnym nikczemnych ojców podłym synom,

Bowiem nikczemni potomkowie nikczemnych z nikczemności słyną.

I sprawił Wszechmocny, że jak kochali ludzie Fadl ad-Dina ibn Chakana, tak nienawidzili

al-Muina ibn Sawi. I zdarzyło się pewnego dnia, że król Sulejman az-Zajni, zasiadłszy na

tronie królewskim w otoczeniu dostojników państwowych, wezwał swego wezyra al-Fadl ibn

Chakana i rzekł do niego: „Zaiste, chciałbym mieć niewolnicę taką, aby nie było piękniejszej

nad nią wśród jej współczesnych, aby niezrównanej była urody, doskonałych kształtów

młodych i żeby jej urok cały zasługiwał na pochwały.” I rzekli dostojnicy państwa: „Takiej

nie znajdziesz za cenę niższą niż dziesięć tysięcy denarów.” Wezwał więc sułtan skarbnika i

rzekł: „Zanieś dziesięć tysięcy denarów do domu al-Fadl ibn Chakana.” Skarbnik wypełnił

rozkaz, wezyr zaś oddalił się, wysłuchawszy jeszcze polecenia sułtana, aby codziennie

zachodził na targowisko, jak też, aby zobowiązał pośrednika w imieniu władcy do

wstrzymania się ze sprzedażą niewolnic, których cena przekraczałaby tysiąc denarów, zanim

nie pokaże ich wezyrowi. I nie sprzedali pośrednicy żadnej niewolnicy, której nie widziałby

przedtem wezyr. A ten wiernie wypełniał rozkaz sułtana, lecz mijał czas, a żadna z niewolnic

nie mogła go zadowolić. Aż oto pewnego dnia jeden z pośredników przyszedł do domu

wezyra al-Fadl ibn Chakana w chwili, gdy ten dosiadał właśnie konia, aby udać się do pałacu

króla. Wówczas zatrzymał wierzchowca wezyra i wypowiedział takie oto dwuwiersze:

Ty, któryś wskrzesił królestwo spoczywające w ruinie,

Wezyrze, Allach pomocny przenigdy cię nie pominie,

Ty odrodziłeś szlachetność, która umarła wśród ludzi.

Oby twój trud u Allacha sławion był zawsze i ninie.

Po czym rzekł: „O panie mój! Pojawiła się niewolnica właśnie taka, dla jakiej wydano owo

uroczyste rozporządzenie.” I rzekł do niego wezyr: „Przyprowadź ją do mnie.” Przeto

pośrednik zniknął na chwilę i zjawił się z niewolnicą wysmukłego ciała, co foremną i krągłą

pierś miała, oczy okolone czernią, a lica gładkość miały niezmierną. Była cienka wielce w

pasie, w biodrach ociężała zasię. Odziana była w najpiękniejsze z szat, miała usta słodsze niż

syrop, a postać jej mogła zawstydzić gałązki wierzbiny, mowa jej zaś była delikatniejsza niż

zefir przelatujący nad kwiatami w ogrodzie. Była taka, jak mówią o niej wiersze jednego z

tych co ją opiewali:

Do najgładszego jedwabiu podobne jej młode ciało,

Jej mowa jak rąbek miękka – nie nazbyt i nie za mało.

Rzekł Allach: „Stańcie się!”, oczom. I stało się oczu dwoje,

I przenikają do serca, jak winne czynią napoje.

Oby co noc się we mnie umiłowanie wzmagało!

Obym aż po dzień sądu rozkoszy doznawał niemało!

Jej sploty są nocy podobne, a czoło jej jaśniejące,

Jako jutrzenka promienna, która zwiastuje słońce.

Gdy ją wezyr ujrzał, zachwycony zwrócił się do pośrednika pytając: „Jaka jest cena tej

niewolnicy?” A ów rzekł: „Cenę ustalono na dziesięć tysięcy denarów, a właściciel jej

przysięga, że dziesięć tysięcy denarów nie pokrywa nawet ceny kurcząt, które spożyła, i szat,

którymi obdarował był jej nauczycieli. Niewolnica posiadła bowiem sztukę pisania,

znajomość gramatyki i klasycznego języka, poznała zasady prawa i religii, sztukę objaśniania

Koranu, a także wiedzę lekarską, geografię i grę na instrumentach muzycznych.” Rzekł więc

wezyr: „Sprowadź do mnie jej pana.” Przeto pośrednik nie zwlekając natychmiast go

przyprowadził. Był to Pers, tak już stary, że pozostały z niego skóra tylko i kości, jak mówi o

tym poeta:

To czas sprawił, że dygocę. – Cóż to za trzęsienie!

Czas jest panem sił i mocy, on człowiekiem włada.

Niegdyś mogłem się poruszać, chodzić niestrudzenie,

A dziś już nie mogę chodzić. O biada mi, biada!

Rzekł do niego wezyr : „Czy zadowoli cię dziesięć tysięcy denarów od sułtana

Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni jako zapłata za tę niewolnicę?” A Pers odrzekł: „Jeśli

przeznaczona jest sułtanowi, to moim obowiązkiem jest ofiarować mu ją w podarunku, nie

biorąc zapłaty.” Rozkazał zatem wezyr, aby przyniesiono pieniądze, a gdy mu je podano i

odważył denary dla Persa, zbliżył się do niego handlarz niewolnic i rzekł: „Powiedziałbym

coś, gdyby pozwolił na to pan mój, wezyr.” – „Mów” – rzekł wezyr. „Myślę – ozwał się

tamten – że nie powinieneś iść dzisiaj z tą niewolnicą do sułtana. Ma ona bowiem za sobą

podróż, powietrze jest tu inne i znużyła ją droga. Powinieneś zatrzymać ją dziesięć dni u

siebie w pałacu, aż odpocznie i aż rozkwitnie jej uroda. Potem zaprowadź ją do łaźni i ubierz

w najpiękniejsze szaty, a gdy ją wówczas powiedziesz do sułtana, spotka cię jeszcze większy

zaszczyt.” Rozważył wezyr słowa handlarza niewolnic i uznał, że są rozsądne. Wprowadził

więc niewolnicę do swego pałacu i wydzieliwszy dla niej komnatę, dobierał i dostarczał jej

każdego dnia odpowiednie jadło, napoje i inne rzeczy. I niewolnica żyła czas jakiś w tym

zbytku. A wezyr al-Fadl ibn Chakan miał syna, który był jak księżyc świecący w pełni, o

twarzy jasnej jak światłość księżyca i o różanych licach, na policzku miał znamię podobne do

kropelki ambry i delikatny meszek, jak o kimś podobnym mówią wiersze poety:

Niby grona daktylowe – policzków rumieńce.

Dusza szepce, by je zerwać, jak się owoc zrywa.

Napastują nas, choć nasze nie sięgnęły ręce,

Jeno oczy swe zwracamy ku daktylom onym.

Twarde serce twe, lecz miękkie biodra twoje młode.

Czemu źdźbła miękkości owej do serca nie wszczepisz.

Gdyby serce jego miało miękkość jego bioder,

Przyjaciela by nie zdradził, krzywdy nie wyrządził.

Ty, coś zganił mnie za miłość do ciebie, mój miły,

Daruj, bowiem któż słabością wypełnił me ciało?

Grzech mój w tym jest, co me serce i oczy zgrzeszyły.

Jeśli one nie są winne, to i jam bez winy.

Młodzieniec nie wiedział nic o niewolnicy, wezyr zaś uprzedził ją tymi słowy: „Wiedz,

moja córko, że kupiłem cię po to tylko, byś została nałożnicą sułtana Muhammada ibn

Sulejmana az-Zajni. Lecz ja mam syna, który nie darował ani jednej dziewczynie w dzielnicy.

Strzeż się go więc i bacz, abyś nie pokazała mu twarzy lub by nie posłyszał twej mowy.” I

rzekła niewolnica: „Słyszę i jestem posłuszna.” Po czym wezyr opuścił ją i odszedł.

I zdarzyło się za zrządzeniem losu, że pewnego dnia niewolnica wstąpiła do łaźni, która

była w tym domu, a tam kilka niewolnic wykąpało ją, potem odziały ją we wspaniałe szaty,

tak że stała się jeszcze piękniejsza, i weszła do żony wezyra. Ucałowała rękę żony wezyra, ta

zaś rzekła: „Pomyślności, o Anis al-Dżalis! Jak czułaś się w kąpieli?” Odrzekła; „Nie

brakowało mi niczego oprócz twej obecności, o pani moja.” Rzekła więc żona wezyra do

niewolnic: „Wstańcie i chodźcie wraz ze mną do łaźni.” Przeto posłuszne rozkazowi poszły, a

ich pani pomiędzy nimi, a drzwi komnaty, w której przebywała Anis al-Dżalis, poleciła

pieczy dwóch młodych niewolnic mówiąc im: „Nikogo nie wpuszczajcie do tej dziewczyny.”

Odrzekły obie: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne.” A gdy Anis al-Dżalis spoczywała w

komnacie, wszedł syn wezyra, którego imię brzmiało Ali Nur ad-Din, pytając o swą matkę i

domowników. I rzekły mu niewolnice: „Weszli do łaźni.”

Słowa Alego Nur ad-Dina, syna wezyra, usłyszała niewolnica Anis al-Dżalis znajdująca

się w komnacie i rzekła sobie w duszy: „Och! Jaki też jest ten młodzieniec, o którym wezyr

mówił mi, że nie pozostawił w spokoju żadnej dziewczyny w tej dzielnicy, nim jej nie

zdobył? Na Allacha, chciałabym go ujrzeć.” Po czym wstała – a ciało jej nosiło jeszcze ślady

kąpieli – podeszła do drzwi komnaty i popatrzyła na Alego Nur ad-Dina. Młodzieniec

podobny był księżycowi w pełni i widok jego wyzwolił w dziewczynie tysiąc westchnień. I

błysnęło spojrzenie, które rzucił w jej stronę młodzieniec, a gdy ją dostrzegł, jej widok i jemu

przyniósł tysiąc westchnień. I oto każde z nich dwojga wpadło w sidła wzajemnego

pożądania. Przeto młodzieniec podszedł do dwóch niewolnic strzegących drzwi i krzyknął na

nie tak, że umknęły przed nim, a zatrzymawszy się w pewnej odległości, patrzyły na niego,

chcąc zobaczyć, jak postąpi. On zaś podszedł do drzwi komnaty, otworzył je i zbliżywszy się

do niewolnicy spytał: „Czy jesteś tą, którą kupił dla mnie mój ojciec?” Odrzekła mu: „Tak.”

Wtedy młodzieniec – a był on pijany – zbliżył się do dziewczyny i ująwszy obie jej nogi

opasał się nimi wokół bioder, ona zaś zaplotła mu ręce na szyi przyjmując od niego

pocałunki, zaloty i westchnienia. Ssał jej język i ona ssała jego język, aż wreszcie zabrał jej

dziewictwo. Kiedy niewolnice ujrzały, że młody ich pan wszedł do komnaty Anis al-Dżalis,

zaczęły krzyczeć. A młodzieniec zaspokoiwszy swą żądzę, wyszedł spiesznie, w ucieczce

szukając ocalenia przed następstwami czynu, którego się dopuścił.

Usłyszawszy krzyk niewolnic pani domu, ociekająca potem, wybiegła z łaźni pytając:

„Jaka jest przyczyna krzyków, które słychać w całym domu?” A gdy stanęła przed

niewolnicami, które pozostawiła na straży u drzwi komnaty, rzekła do nich: „Biada wam! Co

się stało?” Niewolnice zaś ujrzawszy swą panią rzekły obie: „Oto nasz Pan Ali Nur ad-Din

przyszedł i bił nas, uciekłyśmy więc przed nim, a on wszedł do komnaty Anis al-Dżalis i

objął ją. Nie wiemy, co czynił potem, kiedy zaś podniosłyśmy krzyk wzywając ciebie,

uciekł.” Pani domu podeszła zatem do Anis al-Dżalis i spytała: „Co się stało?” Odrzekła: „O

pani moja, spoczywałam właśnie, kiedy wszedł do mnie młodzieniec o pięknej postaci i

zapytał: «Czy jesteś tą, którą kupił dla mnie mój ojciec?» Więc odrzekłam: «Tak.» Na

Allacha, pani moja, pewna byłam, że mówi prawdę. I wtedy podszedł i objął mnie.” Rzekła

pani domu: „Czy uczynił ci coś jeszcze oprócz tego?” Odparła: „Tak, wziął ode mnie trzy

pocałunki.” Pani domu zawołała: „Nie odszedł, zanim nie pozbawił cię dziewictwa!”, i

płakała, i biła się po twarzy, a wraz z nią niewolnice, w obawie, że ojciec zabije Alego Nur

ad-Dina. Gdy tak rozpaczały, nadszedł wezyr i zapytał, co się im przydarzyło. Powiedziała

mu żona: „Przyrzeknij, że wysłuchasz tego, co powiem.” Rzekł tedy: „Dobrze”, a żona

powiadomiła go o tym, co uczynił jego syn. Wezyr, opanowany smutkiem, rozdarł szaty, bił

się po twarzy i rwał włosy z brody. Rzekła przeto jego żona: „Nie zabijaj się. Dam ci z mego

majątku owe dziesięć tysięcy denarów, które stanowią jej cenę.” A wezyr, uniósłszy głowę,

rzekł do żony: „Nieszczęsna! Ja nie potrzebuję pieniędzy, lecz boję się, że utracę życie i cały

mój majątek.” Zapytała tędy: „O panie mój, jakże to się stać może?” Rzekł: „Czy nie wiesz,

że dybie na nas wróg imieniem al-Muin ibn Sawi? Niech tylko dowie się o tej sprawie, a

pójdzie do sułtana i powie mu: «Wezyr twój, któremu wierzysz, że cię miłuje, wziął od ciebie

dziesięć tysięcy denarów i za nie kupił niewolnicę tak piękną, iż nikt podobnej nie widział. A

gdy wzbudziła jego zachwyt, rzekł do swojego syna: „Weź ją ty, godniejszy jej jesteś niż

sułtan. A ów wziął ją i dziewictwa pozbawił. I tak oto stała się jego niewolnicą.” Król

rzeknie: «Kłamiesz!», a ów powie mu wtedy: «Jeżeli pozwolisz, wtargnę do niego i

przywiodę tobie niewolnicę.» I pozwoli mu król na to, a wówczas al-Muin ibn Sawi wtargnie

do naszego domu, porwie niewolnicę, a przywiódłszy ją przed sułtana, zapyta ją, ona zaś nie

będzie mogła zaprzeczyć. A on powie sułtanowi: «O panie mój, widzisz, że jestem twym

rzetelnym doradcą, choć nie znajduję łaski w twych oczach.» I ukarze mnie sułtan dla

przykładu, a ludzie będą przychodzili mnie oglądać i postradam życie.” Rzekła mu żona: „Nie

mów nikomu o tej sprawie, bo przeszła ona niepostrzeżenie i zawierz ją Allachowi.” I

uciszyło się serce wezyra, i spokój ogarnął jego wzburzone myśli. Oto jakie były sprawy

wezyra.

Co zaś się tyczy Alego Nur ad-Dina, to lękając się następstw tej sprawy, spędzał on cały

dzień w ogrodzie i opuszczał go dopiero pod koniec nocy, aby udać się do matki, u której

sypiał. Wstawał zaś przed świtem, tak że nikt go nie widział. I czynił tak cały miesiąc, nie

oglądając twarzy ojca. Rzekła wreszcie matka jego do wezyra: „O panie mój, czy mamy

utracić i niewolnicę, i syna? Bo jeżeli Ali dłużej w takim stanie żyć będzie, strawi go ten

płomień.” Zapytał wezyr: „Cóż więc mam robić?” Rzekła: „Czuwaj tej nocy, a gdy nadejdzie,

zatrzymaj go, aby się z nim pojednać, i daj mu tę niewolnicę, bo przecież on ją kocha, a ona

jego. A ja zwrócę ci pieniądze, które na nią wydałeś.” I czuwał wezyr przez całą noc, a gdy

nadszedł jego syn, chwycił go i chciał poderżnąć mu gardło. Lecz matka Alego spostrzegła to

i spytała: „Co zamierzasz z nim uczynić?” Odrzekł: „Chcę go zabić.” I rzekł syn do ojca:

„Czyż ja nic już dla ciebie nie znaczę?”, a oczy wezyra zasnuły się łzami i powiedział: „O

mój synu, jakże mało znaczyły dla ciebie moje życie i mój majątek!” I rzekł młodzieniec:

„Posłuchaj, ojcze, co mówi poeta:

Daruj mi przewiny moje, niechaj kary mnie ominą,

Mądrzy wybaczają ludziom pokalanym grzeszną winą.

Czyż mam oto oczekiwać na występku mego plony,

Gdym się w poniżeniu znalazł, a ty jesteś wywyższony?”

Wysłuchawszy tego wezyr wstał z piersi swojego syna i ulitował się nad nim. Wstał zatem

i młodzieniec i ucałował rękę ojca, ten zaś rzekł: „Synu mój, gdybym wiedział, że obejdziesz

się uczciwie z Anis al-Dżalis, dałbym ci ją.” Odparł Ali: „Ojcze, jakże mógłbym postąpić z

nią nieuczciwie?!” Rzekł mu wezyr: „Przykazuję ci, abyś nie zaślubiał innej, byś nie brał już

drugiej żony i nie sprzedał Anis al-Dżalis.” Odparł: „Ojcze, mogę ci przysiąc, że nie ożenię

się z żadną inną i że jej nie sprzedam.”

Potem złożył przysięgę, że postąpi tak, jak obiecał, i udał się do swej niewolnicy. I spędził

z nią rok cały, a Allach Najwyższy sprawił, że sułtan zapomniał o niewolnicy i jej sprawie. A

Muin ibn Sawi dowiedział się o tym, lecz wezyr Fadl ibn Chakan tak wielkie miał poważanie

na dworze, że tamten musiał milczeć. A gdy już rok upłynął, udał się kiedyś wezyr Fadl ad-

Din ibn Chakan do łaźni i gdy ją opuszczał spocony, powiew ogarnął jego ciało. I musiał

spoczywać, w łożu trawiony bezsennością, a choroba wzmagała się nieustannie. Przeto

zawezwał swego syna Alego Nur ad-Dina, a skoro stanął przed ojcem, ów rzekł mu: „Synu

mój, odmierzono już siły mego żywota i śmierć mi w tej godzinie wrota swoje otworzyła. A

nikt przecież nie może uchylić się od wypicia pucharu śmierci.” I wypowiedział takie

wiersze:

Kogo dzisiaj śmierć minęła, temu jutro pora.

Wszakże każdy człowiek pije z zagłady jeziora.

Śmierć wielkiego zrówna z małym, który był w pogardzie,

I nie pofolguje nawet czczonemu najbardziej.

Żyć nam wiecznie nie dozwala, wszystkich sroga zmiecie,

Króla ni proroka nawet nie minie na świecie.

Po czym rzekł: „Synu mój, nie mam dla ciebie żadnych poleceń, pragnę jedynie, byś czuł

bojaźń przed Allachem, myślał o następstwach swych czynów i żebyś się opiekował

niewolnicą Anis al-Dżalis.” Rzekł Ali Nur ad-Din: „O mój ojcze, któż może się równać z

tobą? Słyniesz ze szlachetnych czynów i kaznodzieje będą za tobą słali modły z kazalnic.”

Odrzekł: „Mój synu, mam nadzieję, że przyjmie mnie Allach Najwyższy.” To rzekłszy wezyr

wypowiedział dwukrotne wyznanie wiary, po czym wyzionął ducha i wpisany został w poczet

szczęśliwych. Wówczas pałac wypełnił się płaczem, żałobna wieść dotarła do sułtana i

ludności całego miasta oznajmiono o śmierci al-Fadla ibn Chakana, a w szkołach opłakiwała

go młodzież. I zajął się syn jego Ali Nur ad-Din przygotowaniami do pogrzebu. Przybyli

emirowie, wezyrowie i dostojnicy państwa, a w gronie uczestników żałobnego pochodu

znajdował się także wezyr Muin ibn Sawi. Gdy orszak opuszczał dom, jeden z obecnych

wyrzekł te wiersze:

Obmywającemu ciało, leżące bez ducha,

Rzekłem, aby mojej rady cierpliwie wysłuchał:

Wylej wodę, przyjacielu, umywaj go łzami,

Które z oczu mych spłynęły, gdy płakałem za nim.

Zostaw balsam, precz go odrzuć, woń mi jego zbrzydła,

Jeno niech go balsamują pochwał mych pachnidła.

Rozkaż ponieść jego ciało szlachetnym aniołom,

By go uczcić. Czyś nie widział ich krążących w koło!

Nie obciążaj karków ludzkich zmarłego niesieniem,

Niech im starczy jego łaski dobrotliwe brzemię.

Po stracie ojca Ali Nur ad-Din długo oddawał się rozpaczy. Aż oto gdy pewnego dnia

siedział w ojcowskim domu, zapukał ktoś do bramy. A skoro Ali Nur ad-Din wstał i otworzył

wrota, okazało się, że był to jeden z powierników i przyjaciół jego ojca. Ucałował on rękę

Nur ad-Dina i rzekł: „O panie mój, nie umarł, kto pozostawił podobnego tobie następcę.

Takie jest prawo, ustanowione przez Pana tych, co byli na początku, i tych, co będą na końcu.

Panie mój, pociesz swą duszę i porzuć już smutki!” Wysłuchawszy tych słów Ali Nur ad-Din

wstał i udał się do sali przyjęć, a gdy zgromadził tam wszystko, co było potrzebne, zaprosił

przyjaciół i sprowadził swoją niewolnicę. I przybyło do niego dziesięciu synów kupieckich.

Później jadł i pił i ucztę za ucztą wydawał, rozdając podarunki i darząc gości łaskami. Aż

przyszedł kiedyś do niego jego zarządca i rzekł mu: „Ali Nur ad-Dinie, mój panie, czy nie

znasz przysłowia: Ci, którzy nie licząc wydają, nędzarzami się stają? Co ozdobniej ujął

twórca tych wierszy:

Dirhemów strzegę i chronię, tedy na zawsze mi starczą,

Wiem dobrze bowiem, że one są mieczem moim i tarczą.

A kiedy je wrogom moim przekażę w swojej hojności,

Tedy miast szczęścia mojego, nieszczęście w sercu zagości.

Trzeba jeść za nie i pijać, wówczas nie dotknie już biedać.

Lecz nigdy nie być rozrzutnym i nawet miedziaka nie dać.

Dirhemy chronię przed złymi i muszę ustrzec je od nich,

Bowiem szczodrobliwości mojej nie stali się godni.

Chętniej to czynię, niż miałbym do takich zniżyć się przemów:

«Pożycz mi dirhem do jutra, a pięć dostaniesz dirhemów.»

Człowiek odwróciłby twarz swą na znak pogardy ode mnie

I byłbym tak odtrącony, jak pies, co prosi daremnie.

Jacyż niemocni są ludzie, co nie władają pieniędzmi!

Choćby jak słońce ich cnota błyszczała, jakże są nędzni!”

Następnie rzekł: „Panie mój, wielkie wydatki i kosztowne podarunki wyczerpują majątek.”

Wysłuchawszy zarządcy Ali Nur ad-Din spojrzał na niego i rzekł: „Nie chcę słyszeć więcej

ani słowa o tym wszystkim, o czym mówiłeś. Czyż nie piękniejsze są słowa poety:

Jeślibym posiadał krocie, a nie rozdał bogactw,

Niechaj uschnie moja ręka, zesztywnieje noga!

Gdzież jest sknera, co mu skąpstwo chwały przysporzyło?

Gdzież rozrzutnik, co by umarł przez rozrzutność miłą?”

Potem rzekł: „Wiedz, mój zarządco, że życzeniem moim jest, abyś nie kazał mi się

troszczyć o wieczerzę, gdy masz jeszcze tyle, by wystarczyło na obiad.” I odszedł zarządca

swoją drogą, Ali Nur ad-Din zaś dalej żył tak samo jak przedtem. I każdemu ze swych

przyjaciół, który mu powiedział: „Zaiste, ta rzecz jest ładna”, mówił: „Należy ona do ciebie.”

Albo gdy jakiś inny mówił: „Panie mój, zaprawdę, ten dom jest piękny”, odpowiadał: „Jest to

podarunek dla ciebie.” Niezmiennie wydawał Ali Nur ad-Din każdego dnia w jego początku i

na jego schyłku uczty dla przyjaciół i towarzyszy biesiad i żył tak przez okrągły rok. Aż

pewnego dnia w czasie biesiady niewolnica Anis al-Dżalis wypowiedziała takie wiersze:

Dobrześ myślał o dniach, które mijały w swym pięknie,

Lecz i złych kolei losu dusza się nie zlęknie.

Noce niosły ukojenie, urzekł cię ich urok,

Lecz przejrzyste noce mogą być zaćmione chmurą.

A gdy skończyła swoje wiersze, rozległo się kołatanie do drzwi. I wstał Ali Nur ad-Din, a

jeden z biesiadników chyłkiem poszedł za nim. Otwarłszy wrota Ali ujrzał swego zarządcę.

Zapytał więc: „Jakie masz wieści?” A ów rzekł: „Panie mój, spotkało cię to, czego najbardziej

się dla ciebie lękałem.” Rzekł tedy: „Co się stało?” Odparł: „Wiedz, że ze wszystkiego, co

było pod moim zarządem, nie pozostało ci nic, co by miało wartość jednego dirhema lub

mniejszą nawet niż dirhem. Oto księgi wypłat, które czyniłem, i księgi twego dawnego

majątku.” Wysłuchawszy tych słów spuścił Ali Nur ad-Din głowę ku ziemi i rzekł: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem!” A gdy usłyszał to ów człowiek, który wyszedł po kryjomu za

Alim, aby go śledzić, powrócił do swych towarzyszy i rzekł im: „Zastanówcie się, co począć,

bo Ali Nur ad-Din nie ma już nawet miedziaka.” A gdy powrócił do nich Ali Nur ad-Din,

zauważyli troskę malującą się na jego twarzy. Wówczas powstał jeden z biesiadników,

spojrzał na Alego Nur ad-Dina i rzekł: „Panie mój, proszę, pozwól mi odejść.” Zapytał Ali

Nur ad-Din: „Dlaczegóż odchodzisz dzisiaj tak wcześnie?” Tamten zaś rzekł: „Żona moja ma

rodzić tej nocy, pragnę więc pójść tam, by być przy niej.” Ali zgodził się, lecz zaraz wstał

inny przyjaciel mówiąc: „Panie mój, Nur ad-Dinie, chciałbym być dzisiaj u mego brata, który

święci obrzezanie swego syna.” I tak jeden po drugim towarzysze prosili, aby im Ali pozwolił

odejść, i odchodzili swoją drogą, aż wyszli wszyscy, i Ali Nur ad-Din pozostał sam.

Przywołał wówczas swoją niewolnicę i rzekł do niej: „Anis al-Dżalis, czy wiesz, co mnie

spotkało?” I powtórzył jej słowa zarządcy. „O panie mój – odrzekła – od kilku nocy miałam

ci zamiar o tym donieść, lecz słyszałam, jak mówiłeś te wiersze:

Gdy świat jest łaskawy dla cię, serce najłaskawsze

Miej dla ludzi, nim fortuna rzuci cię na zawsze.

Bowiem szczodrość jej nie zgubi, gdy ci sprzyja ninie,

Ni jej nie przywróci sknerstwo, gdy fortuna zginie.

A skoro usłyszałam, jak je wypowiadasz, zamilkłam i nic już nie rzekłam.” I powiedział

Ali Nur ad-Din: „O Anis al-Dżalis, ty wiesz, że nie roztrwoniłem majątku na nic innego, jak

tylko na moich przyjaciół, i sądzę, że nie pozostawią mnie oni bez pomocy.” Rzekła Anis al-

Dżalis: „Na Allacha, to nie przyniesie ci wielkich korzyści.” Nur ad-Din zaś odpowiedział:

„A ja nie mieszkając pójdę do nich i zakołatam do ich drzwi, a być może otrzymam od nich

coś, z czym będę mógł przystąpić do prowadzenia sprzedaży i kupna, a wtedy poniecham

zabaw i uczt.”

Po czym nie tracąc ani chwili wstał i szedł tak długo, aż zaszedł na ulicę swoich dziesięciu

przyjaciół – wszyscy oni mieszkali bowiem przy jednej ulicy. I podszedł do pierwszej bramy,

zastukał i wyszła do niego niewolnica pytając: „Kto tam?” Rzekł jej: „Powiedz swemu panu,

że u jego wrót stoi Nur ad-Din i mówi: «Twój niewolnik całuje ręce twoje i oczekuje twej

szczodrobliwości.»” Przeto niewolnica weszła do domu i powtórzyła to swemu panu. Ów zaś

krzyknął na nią i zawołał: „Wracaj i powiedz mu: «Nie ma pana!»” Niewolnica wróciła więc

do Alego Nur ad-Dina i rzekła mu: „Panie, mego pana nie ma w domu.” Odszedł zatem Ali

Nur ad-Din, mówiąc do siebie w duszy: „Jeżeli ten syn wszeteczeństwa zaparł się sam siebie,

to drugi może nie będzie taki.” Podszedł więc do następnych drzwi i powiedział to samo co za

pierwszym razem, lecz drugi przyjaciel również zaparł się siebie. Wówczas Ali wypowiedział

taki wiersz:

Poszli ci, którzy powinni, gdy stoimy u ich bramy,

Dobro świadczyć, gdyż się tego po szczodrości spodziewamy.

A gdy skończył swoje wiersze, powiedział: „Na Allacha, wszystkich ich muszę poddać

próbie, może przecież jest pomiędzy nimi jeden, który stanie za wszystkich.” Obszedł tedy

wszystkich dziesięciu, lecz nie znalazł wśród nich ani jednego, który by otworzył drzwi i

wyszedł do niego lub polecił dać choćby bochenek chleba. Powiedział więc Ali te wiersze:

Gdy ktoś żyje w dobrobycie, z drzewem go porównam snadnie:

Po owoce drzewa tego ludzie schodzą się gromadnie.

A gdy na gałęziach jego już owoców nie ma wcale,

Ciżba wnet odchodzi odeń, aby inne drzewo znaleźć.

Niechaj klątwa ich powali, zguba będzie ich udziałem.

Wśród dziesięciu ni jednego szlachetnego nie ujrzałem.

Następnie wrócił do swej niewolnicy w większym jeszcze smutku pogrążony. I rzekła mu:

„Panie mój, czyż nie mówiłam, że to nie przyniesie ci wielkich korzyści?” Rzekł: „Na

Allacha, nie było między nimi nawet takiego, który pokazałby mi swą twarz.” Powiedziała

mu wówczas: „Panie mój, sprzedawaj wszystko z domu, jedno po drugim, aby było na życie.”

I jął sprzedawać, aż sprzedał wszystko, co było w domu, i nic mu już nie pozostało. Przeto

spojrzawszy na Anis al-Dżalis zapytał: „Co czynić dalej?” A ona rzekła: „Panie mój, ja radzę,

abyś udał się ze mną w tej chwili na rynek i sprzedał mnie. Wiesz zapewne, że ojciec twój

kupił mnie za dziesięć tysięcy denarów, może więc Allach da ci chociaż część tej sumy. A

jeśli Allach zechce znów nas połączyć, spotkamy się.” Rzekł jej: „O Anis al-Dżalis, niełatwo

mi rozstać się z tobą choćby na jedną chwilę.” Odpowiedziała: „I dla mnie nie jest to łatwe,

lecz los wydał wyrok, jak mówi poeta:

Są przypadki, których biegu żadną miarą nie odmienię,

Co zmuszają, bym się wadził z moim dobrym ułożeniem.

Bez przyczyny tych postępków łacno nikt nie przedsiębierze,

Jeno w sprawach, którym warto złożyć taką dań w ofierze.”

Wziął więc Anis al-Dżalis, a łzy spływały mu po twarzy i wypowiedział te wiersze:

Stójcie! Dajcie mi na drogę swe spojrzenie i nadzieję,

Bym swe serce wspomógł, które w ten rozłąki czas boleje.

A jeżeli po rozstaniu rozpłomieni mnie tęsknotą

Ten ostatni podarunek, wy się. nie troskajcie o to.

Później poszedł i przekazał niewolnicę pośrednikowi pytając: „Czy znasz wartość tego, co

masz wywoływać?” A pośrednik odrzekł: „Panie mój, Ali Nur ad-Dinie, szlachetne

pochodzenie zachowuje się w pamięci.” I dalej mówił: „Czy nie jest to Anis al-Dżalis, którą

kupił ode mnie twój ojciec za dziesięć tysięcy denarów?” Odparł; „Tak.” Wtedy udał się

pośrednik do kupców, lecz spostrzegł, że jeszcze nie wszyscy przybyli. Czekał więc

cierpliwie, aż zgromadzą się wszyscy. I wypełniły rynek niewolnice wszystkich odmian:

Turczynki, Greczynki, Czerkieski, Gruzinki i Etiopki. Gdy pośrednik ujrzał bazar

przepełniony ludźmi, podniósł się i zawołał: „O kupcy! O wielmożni! Nie wszystko, co

krągłe – to orzech, podłużne nie tylko bananem być może! Nie wszystko białe tłuszczem się

nazywa, nie wszystko czerwone – winem bywa! Nie wszystko jest mięsem, co ma barwę

purpurową, nie wszystko, co brunatne, to daktyla owoc! O kupcy! Oto perła niezrównana,

której wartości żadne pieniądze nie odmierzą! Jaką sumą otwieracie?” Rzekł jeden z kupców:

„Czterema tysiącami i pięciuset denarami.”

Lecz oto zjawił się na bazarze wezyr al-Muin ibn Sawi i ujrzawszy stojącego tam Alego

Nur ad-Dina, rzekł sobie w duszy: „Po co on tu stoi? Wszakże nie pozostało mu już nic, za co

mógłby kupić niewolnicę.” A rozejrzawszy się usłyszał pośrednika, który wywoływał, stojąc

na bazarze w otoczeniu kupców. Rzekł więc sobie w duszy, wezyr: „Sądzę, że jest on

niechybnie zrujnowany i przyszedł ze swą niewolnicą, aby ją sprzedać.” I rzekł jeszcze do

siebie: „Jeśli to prawda, jakież to zadośćuczynienie dla mego serca!” Następnie wezwał

pośrednika. Gdy zaś ten przyszedł i ucałował przed wezyrem ziemię, ów rzekł: „Chcę mieć tę

niewolnicę, którą wywoływałeś.” Pośrednik nie mogąc sprzeciwić się wezyrowi

przyprowadził niewolnicę i pokazał mu ją. A skoro ją wezyr zobaczył i zauważył gładkość jej

smukłej postaci i miękkość jej wymowy, ogarnął go zachwyt. I zapytał: „Jaką wysokość

osiągnęła jej cena?” Odparł pośrednik: „Cztery tysiące i pięćset denarów.” Kupcy słyszeli to,

przeto żaden z nich nie śmiał dorzucić nawet jednego dirhema czy denara, lecz wycofali się

wszyscy znając zachłanność i podłość wezyra. Spojrzał więc Muin ibn Sawi na pośrednika i

rzekł: „Czegóż sterczysz jeszcze? Odejdź, a niewolnicę przyprowadź do mnie. Kupuję ją za

cztery tysiące denarów i pięćset denarów dla ciebie.”

Podszedł zatem pośrednik do Alego Nur ad-Dina i rzekł mu: „Panie mój, stracona jest dla

ciebie niewolnica bez żadnej zapłaty.” Spytał Ali: „Z jakiej to przyczyny?” Odrzekł

pośrednik: „Otworzyliśmy właśnie przetarg ceną czterech tysięcy i pięciuset denarów, kiedy

nadszedł i stanął na bazarze ten ciemięzca, Muin ibn Sawi. A gdy ujrzał niewolnicę,

wzbudziła w nim zachwyt i powiedział do mnie: «Zastanów się nad ceną czterech tysięcy

denarów i pięciuset denarami dla ciebie.» Lecz sądzę, że on po prostu wie, iż niewolnica jest

twoją własnością, i jeśli ci za nią w tej chwili zapłaci, to stanie się tak tylko dzięki łasce

Allacha. Lecz ja, znając jego podłość, pewien jestem, że da ci zlecenie wypłaty do jednego ze

swoich przedstawicieli, wysyłając równocześnie do niego list z poleceniem: «Nie dawaj mu

nic.» I za każdym razem, gdy przyjdziesz do nich po pieniądze, będą mówili: «Przyjdź jutro.»

I tak będą cię dzień po dniu zwodzić obietnicami upokarzając twą dumę. Gdy zaś ich w końcu

przynaglisz, powiedzą: «Daj nam to zlecenie.» A gdy wezmą od ciebie kartkę, podrą ją i

stracisz zapłatę za niewolnicę.” Wysłuchawszy słów pośrednika Ali Nur ad-Din spojrzał na

niego i zapytał: „Cóż więc mam zrobić?” Ten zaś rzekł: „Dam ci dobrą radę. Jeśli jej

posłuchasz, to może zamieni się twój los na lepsze.” Zapytał tedy Ali: „Jakaż jest ta rada?”

Rzekł pośrednik: „Za chwilę, gdy będę stał na bazarze, podejdź do mnie, zabierz ode mnie

niewolnicę, uderz ją pięścią i powiedz: «Nieszczęsna! Oto uczyniłem już zadość przysiędze i

wyprowadziłem cię na bazar. Obiecałem ci bowiem, że wywiodę cię na targowisko i oddam

pośrednikom, by wystawili cię na sprzedaż.» Jeśli tak uczynisz, to może uda się podejść

wezyra i ludzi, i może uwierzą ci, że przyprowadziłeś niewolnicę na bazar jedynie po to, aby

dotrzymać przysięgi.” I odrzekł Ali: „To dobry pomysł.” Oddalił się więc pośrednik, a

wyszedłszy na środek bazaru, ujął niewolnicę za rękę i skinął na wezyra Muina ibn Sawi

mówiąc: „Panie mój, oto zbliża się jej właściciel.” I podszedł Ali Nur ad-Din do pośrednika,

wyrwał niewolnicę z jego rąk i uderzył ją pięścią wołając: „Biada ci! Przywiodłem cię już na

bazar, jak przysiągłem. A teraz wracaj do domu i nie sprzeciwiaj mi się więcej! Nie

potrzebuję pieniędzy, abym cię miał sprzedawać. Gdybym zechciał sprzedać domowe sprzęty

i inne rzeczy, dostałbym za nie o wiele więcej niż za ciebie.” Spojrzał al-Muin ibn Sawi na

Nur ad-Dina i rzekł: „Nieszczęsny! A cóż to jeszcze zostało ci do sprzedania lub do

kupienia?” Po czym chciał rzucić się na Alego, lecz wszyscy kupcy, którzy lubili Nur ad-

Dina, zwrócili swój wzrok ku niemu. On zaś rzekł do nich: „Oto stoję przed wami, a wy

znacie przecież jego podłość.” Rzekł wezyr: „Na Allacha, gdyby nie wy, zabiłbym go!” A

kupcy porozumieli się, dając jeden drugiemu znaki oczyma, i rzekli: „Żaden z nas nie będzie

się mieszał w sprawy, które wy macie między sobą.” Wobec tego mężny Ali Nur ad-Din

podszedł do wezyra Muina ibn Sawi i ściągnąwszy z siodła powalił go na ziemię. A w tym

miejscu pełno było rozrobionej gliny i wezyr wpadł w sam jej środek. Ali Nur ad-Din zaczął

go bić pięściami, a jeden z ciosów ugodził wezyra w zęby i broda jego spłynęła krwią.

Wezyrowi towarzyszyło dziesięciu mameluków, a skoro ujrzeli oni, jak Nur ad-Din obszedł

się z ich panem, oparli dłonie na rękojeściach mieczów chcąc rzucić się na Alego Nur ad-

Dina i zasiec go. Lecz obecni przy tym kupcy rzekli mamelukom: „To jest wezyr, a to syn

wezyra. Może oni się pogodzą, a wtedy ściągniecie na siebie gniew jednego i drugiego. Albo

cios może ugodzić wezyra, a wtedy zginiecie wszyscy najstraszniejszą śmiercią. Naszym

zdaniem nie mieszajcie się do nich.” Gdy Ali Nur ad-Din przestał bić wezyra, zabrał

niewolnicę i poszedł do domu. Wezyr Muin ibn Sawi zaś podniósł się natychmiast, a jego

biała szata zabarwiona była teraz trojako: kolorem gliny, kolorem krwi i kolorem popiołu.

Ujrzawszy się w takim stanie wezyr wziął rogożę, założył ją sobie na szyję, a wziąwszy do

ręki dwie wiązki halfy, poszedł pod pałac, w którym mieszkał sułtan, i wołał: „O królu czasu,

jak podle ze mną postąpiono!” I zaprowadzono go przed oblicze sułtana, ów zaś obejrzał go

uważnie, a upewniwszy się, że to jego wezyr Muin ibn Sawi, zapytał: „Kto ci to uczynił?” A

wezyr płacząc i lamentując wypowiedział te wiersze:

Czyż czas mnie pognębił, kiedy żyjesz pełen chwały?

Czy pokąsał mnie pies, kiedy tyś jest lew wspaniały?

Czyli wszystkich, którzy pragną, źródła twoje poją?

Tyś jest deszcz, a jam spragniony pod opieką twoją!

Później rzekł: „O panie mój, czy każdego, kto kocha i tobie służy, spotyka los tak srogi?”

Sułtan spytał: „Kto ci to uczynił?” Odrzekł wezyr: „Wiedz, że wyszedłem dziś na targ

niewolnic zamierzając” kupić niewolnicę zdatną na kucharkę. I ujrzałem na targu niewolnicę

taką, że podobnej jej nie widziałem przez całe moje życie, a pośrednik wyjawił mi, że jest ona

własnością Alego, syna Chakana, któremu pan nasz sułtan dał kiedyś dziesięć tysięcy

denarów, aby mu kupił za nie piękną niewolnicę. I kupił Chakan tę niewolnicę, a gdy

wzbudziła ona zachwyt jego syna, dal mu ją. Ów zaś, gdy ojciec umarł, szedł drogą

marnotrawstwa, aż sprzedał wszystkie swoje posiadłości, ogrody i sprzęty. A gdy już całkiem

zubożał i nie pozostało mu ani miedziaka, przyprowadził na rynek niewolnicę, aby ją

sprzedać. I powierzył ją pośrednikowi, który wystawił ją na sprzedaż, a kupcy podbijali cenę,

aż osiągnęła wysokość czterech tysięcy denarów. Rzekłem sobie wtedy w duszy: «Kupię ją

dla pana naszego, sułtana, bo przecież pierwsza zapłata za nią pochodziła od niego.»

Powiedziałem więc: «Synu mój, weź za nią cztery tysiące denarów.» A on, usłyszawszy moje

słowa, spojrzał na mnie i krzyknął: «Wszeteczny starcze, raczej już żydom i chrześcijanom ją

sprzedam niż tobie.» Rzekłem więc: «Nie kupuję jej dla siebie, lecz dla pana naszego sułtana,

naszego dobroczyńcy.» A gdy to usłyszał, wpadł we wściekłość, rzucił się na mnie nie bacząc

na mój podeszły wiek, ściągnął mnie z wierzchowca i bił tak długo, aż doprowadził mnie do

stanu, w jakim mnie teraz widzisz. A wszystko to spotkało mnie tylko dlatego, że poszedłem

kupić tę niewolnicę dla waszej miłości.”

Rzekłszy to wezyr rzucił się na ziemię, trzęsąc się i płacząc. Gdy sułtan zobaczył, jak

wygląda, i usłyszał jego opowiadanie, wezbrały mu z gniewu żyły na czole i zwrócił się do

stojących przed nim dostojników państwa. A było tam również czterdziestu zbrojnych w

miecze. I rozkazał im sułtan: „Jedźcie w tej chwili do domu Alego, syna Chakana, splądrujcie

go, a jego i niewolnicę wleczcie twarzami po ziemi aż do mnie.” Odpowiedzieli mu: „Stanie

się, jak rzekłeś.” Potem wyszli z pałacu i skierowali się do Alego Nur ad-Dina.

A sułtan miał szambelana imieniem Alam ad-Din Sandżar, który uprzednio był

mamelukiem Fadla ibn Chakana, ojca Alego Nur ad-Dina. Ów słysząc rozkaz sułtana i

widząc wrogów gotujących śmierć synowi jego pana, nie mógł się opanować, dosiadł

wierzchowca i ruszył w kierunku domu Alego Nur ad-Dina, aż stanął pod bramą i zapukał.

Wyszedł do niego Ali Nur ad-Din, a spojrzawszy poznał Alam ad-Dina i chciał go przywitać,

lecz ten rzekł: „Panie mój, nie jest to czas na powitania i rozmowę. Posłuchaj, co mówi poeta:

Chroń twą duszę od grożących jej podstępnych knowań

I dom porzuć, rozpaczając, żeś go wybudował.

Jeszcze znajdziesz inną ziemię i krainę różną.

Ale innej duszy tobie szukać by na próżno!”

Zapytał więc Ali Nur ad-Din: „Co się stało, Alam ad-Dinie?” Ów rzekł: „Wstawaj i ratuj

się ucieczką wraz z niewolnicą, Muin ibn Sawi bowiem chce was schwytać w zasadzkę, a

jeśli wpadniecie w jego ręce, zabije was. A sułtan wysłał już właśnie po was czterdziestu

zbrojnych, sądzę więc, że musicie uciekać, zanim was nieszczęście dosięgnie.” Następnie

wyciągnął Sandżar do Nur ad-Dina rękę pełną denarów, a przeliczywszy je stwierdził, że jest

ich czterdzieści. Rzekł mu wtedy: „Weź je. Gdybym miał przy sobie więcej, dałbym ci, lecz

nie czas teraz na utyskiwania.” Wobec tego Nur ad-Din pospieszył do niewolnicy, a ona, gdy

opowiedział jej, co się stało, była tym zaskoczona. Nie tracąc zatem czasu wyszli oboje z

miasta, a Allach skrył ich przed wrogiem. Przyszedłszy nad brzeg rzeki, zastali tam statek

gotowy do podróży. Kapitan stał na środku pokładu wołając: „Kto chce się jeszcze pożegnać,

uzupełnić zapasy lub kto zapomniał czegoś potrzebnego, niech załatwi to niezwłocznie,

ponieważ odpływamy!” I rzekli wszyscy: „Nie mamy już nic do załatwienia, kapitanie.”

Wobec tego kapitan rzucił załodze rozkaz: „Dalej! Odwiązać liny i wyciągnąć kotwicę!” I

zapytał Ali Nur ad-Din: „Dokąd to, kapitanie?” A on odrzekł: „Do Przybytku Pokoju,

Bagdadu.” Tedy Ali Nur ad-Din wraz z niewolnicą wsiedli na statek i odpłynęli. Rozwinięto

żagle i statek posuwał się szybko, niby ptak dwuskrzydły, jak rzekł o tym poeta tymi słowy:

Spójrz na statek; jego widok ujął cię w niewolę srogą.

On w zawody z wiatrem w locie pędzi w dal otwartą drogą,

Jakby ptakiem był, co skrzydła swe rozwinął był wspaniale

I przyleciał z wysokości, by na bystre opaść fale.

I płynął statek unosząc ich na pokładzie, a wiatr im sprzyjał. Oto jak układały się ich losy.

Jeśli zaś chodzi o czterdziestu zbrojnych, których wysłał był sułtan, to przybyli oni do

domu Alego Nur ad-Dina, wyłamali bramy i wtargnęli do środka. I przeszukali każdy

zakątek, nie znajdując śladu po nich. Przeto zrabowali dom, a wróciwszy powiadomili o

wszystkim sułtana. I rzekł on: „Szukajcie ich wszędzie, gdziekolwiek mogliby się skryć.”

Odpowiedzieli: „Stanie się, jak rzekłeś.” Następnie odszedł wezyr Muin ibn Sawi do swojego

domu, przedtem zaś sułtan obdarzył go jeszcze honorową szatą mówiąc: „Nikt ciebie nie

pomści, jeśli ja tego nie uczynię.” Wezyr życzył więc sułtanowi długiego żywota i uspokoiło

się jego serce. Następnie rozkazał sułtan ogłosić w mieście: „Wszystkim mieszkańcom

podajemy niniejszym do wiadomości, że wedle rozkazu pana naszego sułtana, ktokolwiek

odnajdzie Alego Nur ad-Dina i przyprowadzi go przed sułtana, nagrodzony zostanie szatą

honorową i tysiącem denarów. Ten zaś, kto go ukryje lub znając jego schronienie o nim nie

doniesie, zasłuży na karę należytą, której nie ujdzie.” I zaczęli ludzie szukać Alego Nur ad-

Dina, lecz śladu po nim nie znaleźli. Oto co się tyczy ich spraw.

Jeśli zaś chodzi o Alego Nur ad-Dina i jego niewolnicę, to przybyli oni bezpiecznie do

Bagdadu. I rzekł kapitan statku: „Oto jest Bagdad, miasto, któremu możecie zaufać. Uszła już

stąd zima, chłody już za nami, a przybyła wiosna kwitnąca różami, porozkwitały drzewa z

dnia na dzień i płyną rzeki w Bagdadzie.” Ali Nur ad-Din zszedł ze statku ze swoją

niewolnicą i dał kapitanowi pięć denarów, potem zaś szli przed siebie, aż los zawiódł ich

pomiędzy ogrody. Znaleźli się w miejscu zamiecionym i zroszonym wodą i ujrzeli tam długie

ławy i porozwieszane naczynia z wodą, a nad nimi matę z trzciny biegnącą wzdłuż zaułka. U

wejścia do tego zaułka znajdowała się brama ogrodu, była ona jednak zaryglowana. Ali Nur

ad-Din rzekł do niewolnicy: „Na Allacha, jakże tu pięknie!” Ona zaś powiedziała: „Panie

mój, posiedźmy chwilę na tej ławie.” Weszli więc i usiedli na jednej z ław, a potem umyli

twarze i rozkoszując się podmuchem wiatru, zasnęli – niech sławiony będzie Ten, który nie

śpi nigdy.

A był to ogród zwany Ogrodem Wesela i mieścił się w nim pałac zwany Pałacem

Rozrywek, a wszystko to było własnością kalifa Haruna ar-Raszida. Gdy troski wypełniały

serce kalifa, przychodził on do tego ogrodu, a wszedłszy do pałacu, przesiadywał w nim.

Pałac ów miał osiemdziesiąt okien, a w nich zawieszonych było osiemdziesiąt lamp,

pośrodku zaś widniał ogromny złoty świecznik. Gdy kalif przychodził, rozkazywał

niewolnicom otwierać okna, a towarzyszowi zabaw Ishakowi kazał śpiewać wraz z

niewolnicami dla ukojenia serca. Wówczas opuszczały go troski.

A pieczę nad ogrodem sprawował sędziwy starzec zwany szejchem Ibrahimem. I zdarzyło

się, że pewnego razu, gdy wyszedł ów szejch, aby załatwić ważne sprawy, zastał potem w

ogrodzie rozbawionych ludzi, a z nimi kobiety lekkich obyczajów. I zawrzał gwałtownym

gniewem, lecz tłumił go cierpliwie do dnia, w którym pojawił się u niego kalif. A gdy

powiadomił o tym kalifa, ów rzekł: „Z każdym, kogo znajdziesz pod bramą ogrodu, możesz

postąpić, jak zechcesz.”

A gdy nastał dzień, w którym przybył Ali Nur ad-Din z niewolnicą, wyszedł zarządca

ogrodu Ibrahim poczynić konieczne zakupy, a wróciwszy zastał pod bramą dwoje śpiących,

przykrytych jednym izarem. Rzekł tedy: „Czyż nie wiedzą, że kalif pozwolił mi zabić

każdego, kogo tu spotkam? Lecz ja uderzę ich tylko lekko zieloną gałązką palmy, aby już nikt

nie zbliżał się więcej do bramy ogrodu.” Ściął więc zieloną gałązkę z palmy, podszedł do nich

i zamierzył się, wznosząc rękę tak wysoko, że widać było biel jego pachy. I już chciał

uderzyć, lecz zastanowił się w duszy i rzekł: „O Ibrahimie! Chcesz ich bić, nic o nich nie

wiedząc. Być może oboje są cudzoziemcami lub podróżnymi i tu rzuciło ich przeznaczenie.

Odkryję więc ich twarze i przyjrzę się im. „A uniósłszy izar z ich twarzy, rzekł: „Ci dwoje są

tak piękni, że nie godzi się ich bić.” Następnie zakrył im twarze z powrotem i zbliżywszy się

do nogi Alego Nur ad-Dina potrącił ją. Ali Nur ad-Din zaś otworzył oczy, a ujrzawszy

sędziwego starca, zawstydził się, podciągnął nogi i usiadł wyprostowany, następnie zaś ujął

rękę szejcha Ibrahima i ucałował ją. I spytał szejch: „Synu mój, skąd jesteście?” Odrzekł Ali:

„O panie mój, jesteśmy tu obcy.” I łzy trysnęły mu z oczu. Rzekł przeto starzec Ibrahim:

„Wiedz, mój synu, że Prorok – niech błogosławi mu Allach i da mu zbawienie! – nakazał

gościnnie przyjmować cudzoziemców.” I dodał: „Synu mój, czy nie zechciałbyś wstać i wejść

do ogrodu, aby rozerwać się i uspokoić serce?” Zapytał go Nur ad-Din: „Panie mój, do kogo

należy ten ogród?” I rzekł mu:..Synu mój, ogród ten odziedziczyłem po mojej rodzinie.” A

mówił tak jedynie w tym celu, aby ich uspokoić i by weszli do ogrodu. Wysłuchawszy słów

Ibrahima Nur ad-Din podziękował mu, wstał wraz ze swą niewolnicą i poprzedzani przez

szejcha Ibrahima weszli do ogrodu.

Cóż to był za ogród! Wiodącą doń bramę oplatała winorośl o gronach dwojakiej barwy:

czerwonych jak rubin i czarnych niczym heban. Weszli pod pułap z gałęzi i znaleźli tam

owoce rosnące bliźniaczymi parami i pojedynczo. Ptak wszelki wywodził swoje trele na

ogrodowych gałązkach, słowik śpiewał, z drzewa odzywały się turkawki, kosy gwizdały

całkiem jak ludzie, a gołąb jak człowiek podchmielony wołał. Drzewa obwieszone były

owocami swymi, a wszystkie one były jadalne i parzyste jak bliźnięta. Były tam drzewa

kamforowe, migdałowe i chorasańskie morele, i przepięknego koloru śliw wiele, wiśnie, na

widok których nie sposób wyjść ze zdumienia, i figi czerwone, białe i zielone o

najpiękniejszych odcieniach. Kwiaty były jak perły i korale, róże czerwienią swoją

zawstydzały lica pałające rumieńcem, fiołki były jak siarka, gdy zaczyna płonąć. Były tam też

mirty, lewkonie, lawenda, a łzy obłoków zdobiły płatki czerwonych anemonów. I śmiały się

ząbki stokrotek, a narcyzy patrzyły na róże czarnymi oczyma. Cytryny były jak kielichy, a

pomarańcze jak kule ze złota. Różnobarwne kwiecie ruń okryło młodą, przyszła wiosna i

wszystko lśniło jej urodą. Strumienie szemrały, ptaki śpiewały, a wiatry szumiały. Czas był

nie nazbyt gorący, a wietrzyk rzeźwiący.

Potem szejch Ibrahim wprowadził ich do wysokiej komnaty i uradowało ich jej piękno, jak

też wypisane w niej osobliwe zdania. Usiedli przy jednym z okien, a wówczas Ali Nur ad-

Din, wspomniawszy minione przygody, rzekł; „Na Allacha, zaiste przedziwnie piękne to

miejsce. Wspomniałem to, co już minęło, i wygasł mój smutek jak żar gorejący.” A szejch

Ibrahim podał im posiłek i jedli oboje do syta, a następnie umyli ręce. I usiadł Nur ad-Din w

jednym z okien i przywołał swoją niewolnicę, a gdy podeszła, zaczęli przyglądać się

drzewom dźwigającym przeróżne owoce. Potem Ali Nur ad-Din zwrócił się do szejcha

Ibrahima mówiąc: „O szejchu Ibrahimie, czy nie ma u ciebie jakiegoś napoju, wszak ludzie

zwykli pijać po jedzeniu.” Przyniósł tedy szejch Ibrahim słodzonej zimnej wody, lecz Nur ad-

Din rzekł mu: „Nie takiego napoju pragnąłem.” Zapytał: „Czy chcesz wina?” I odrzekł Nur

ad-Din: „Tak.” Zawołał na to szejch: „Niech Allach strzeże mnie przed winem! Nie tknąłem

go od trzynastu lat, jako że Prorok – niech czuwa nad nim miłosierdzie i błogosławieństwo

Allacha – przeklął tego, który by je pił, tłoczył lub roznosił.” I rzekł mu Ali Nur ad-Din:

„Pozwól rzec dwa słowa.” Powiedział starzec: „Mów, co masz do powiedzenia.” Rzekł: „Czy

spadnie na ciebie klątwa, jeśli nie będziesz wina tłoczył, pił ani roznosił?” Odrzekł: „Nie.” –

”Weź tedy – rzekł Nur ad-Din – te oto dwa denary i te dwa dirhemy, dosiądź tego osła i z

daleka zawołaj na jakiegokolwiek człowieka, aby je kupił. Powiedz mu: «Weź sobie te dwa

dirhemy, a za te dwa denary kup wina i włóż ciężar na osła.» I tak nie będziesz ani tym, który

pije, ani tym, który tłoczy, roznosi i sprzedaje, i ominie cię przekleństwo grożące innym.” I

rzekł szejch Ibrahim śmiejąc się z tych słów: „Na Allacha, nie widziałem sprytniejszego od

ciebie i nie słyszałem składniejszej mowy!” I dodał Nur ad-Din: „Stałeś się naszym

opiekunem i nie ma rady, musisz się z tym pogodzić. Przynieś nam więc wszystko, co

potrzebne.” Rzekł szejch Ibrahim: „Synu mój, oto piwnica przed tobą” – a była to spiżarnia

przeznaczona dla Władcy Wiernych. „Wejdź tam i bierz, co chcesz, a zaprawdę jest w niej

więcej, niż zapragnąć możesz.” Wszedł tedy Ali Nur ad-Din do spiżarni i ujrzał w niej

naczynia złote, srebrne i kryształowe, wysadzane przeróżnymi klejnotami. I wybrał z nich te,

które mu się spodobały, a napełniwszy winem dzbany i szklane flasze jął czerpać z nich wraz

z niewolnicą, oboje zdumieni pięknością tego, co widzieli. Szejch Ibrahim zaś, przyniósłszy

im obojgu pachnidła, spoczął z dala od nich,

A oni pili bez ustanku, oddając się najwyższej radości, aż wino owładnęło nimi. Policzki

mieli zarumienione, oczy wymieniały miłosne spojrzenia i rozsypały się im włosy. Szejch

Ibrahim rzekł sobie: „Dlaczego miałbym spoczywać z dala od nich? Nie zasiąść mi to z nimi?

Kiedyż znowu będzie w naszym pałacu dwoje tak pięknych jako dwa księżyce?” Zbliżył się

tedy szejch Ibrahim i usiadł na skraju wnęki. I rzekł do niego Ali Nur ad-Din: „Panie mój,

zaklinam cię na moje życie, podejdź bliżej ku nam!” I zbliżył się do nich szejch Ibrahim, a

Ali Nur ad-Din napełniwszy puchar spojrzał na niego i rzekł: „Pij, abyś poznał jego wyborny

smak.” Odrzekł szejch Ibrahim: „Niech mnie Allach strzeże! Wszak nie czyniłem tego

trzynaście lat.” Przeto Ali Nur ad-Din nie bacząc na szejcha sam wychylił puchar i osunął się

na ziemię wyglądając, jakby ogarnęło go upojenie. Wtedy spojrzała na niego Anis al-Dżalis i

rzekła: „O szejchu Ibrahimie, zobacz, jak oto ze mną postąpił.” Zapytał więc szejch: „Cóż mu

się stało?” Odparła: „Tak zwykł zawsze ze mną czynić. Pije przez chwilę i zasypia, a ja

zostaję sama i nie mam nikogo, kto dotrzymałby mi towarzystwa przy pucharze. I któż poda

mi go, gdy pić zapragnę, któż będzie słuchał, gdy zaśpiewam?” A szejch Ibrahim, którego

członkom słowa jej dodały mocy i którego dusza poczęła się ku niej skłaniać, rzekł: „Nie

uchodzi towarzyszowi być takim, jak on jest.” I napełniła niewolnica puchar, a patrząc na

szejcha Ibrahima rzekła mu: „Na moje życie! Nie odmawiaj, weź, przyjmij puchar i wypij, a

uradujesz moje serce!” A szejch Ibrahim wyciągnąwszy rękę wziął puchar i spełnił go.

Niewolnica napełniła tedy drugi raz i podając szejchowi, rzekła: „Panie mój, to jeszcze tobie

przypada.” Rzekł: „Na Allacha, nie mogę tego wziąć, wystarczy mi bowiem to, co już

wypiłem.” Niewolnica nalegała jednak: „Na Allacha, nie zdołasz wymówić się od tego.”

Wziął więc puchar i wychylił, ona zaś podała mu po raz trzeci. I już miał Ibrahim wypić, gdy

nagle Nur ad-Din poruszył się i usiadł, mówiąc: „O szejchu Ibrahimie, cóż to? Wszak

zaklinałem cię przed chwilą, a ty wzbraniałeś się mówiąc: «Nie czyniłem tego od trzynastu

lat.»” Wstyd ogarnął szejcha Ibrahima i rzekł: „Nie ma w tym mojej winy, ona bowiem

zmusiła mnie do tego.” Roześmiał się Nur ad-Din i zasiedli znów razem, a niewolnica rzekła

po cichu do swego pana: „Panie mój, pij i nie namawiaj do picia szejcha Ibrahima, zanim nie

dam ci znaku.” I poczęła napełniać puchar i poić swego pana, on zaś napełniał jej kielich i

podawał jej nawzajem, i czynili tak bez ustanku. Szejch Ibrahim spojrzał wówczas na nich i

rzekł: „Co to znaczy? Cóż to z was za towarzysze biesiady? Czemuż to mnie nie częstujecie?

Przecież jestem waszym przyjacielem?!” I zaśmiewali się z jego słów do utraty przytomności.

A potem pili oboje i poili także szejcha Ibrahima, i ucztowali tak, aż nastała trzecia część

nocy. I wtedy rzekła niewolnica: „Szejchu Ibrahimie, pozwól mi wstać i zapalić jedną z tych

rzędem stojących świec.” Rzekł jej: „Wstań, lecz nie zapalaj więcej niż jedną świecę.” A ona

wstała i zaświeciwszy jedną, nie spoczęła, aż zapaliła wszystkie osiemdziesiąt świec. A wtedy

rzekł Nur ad-Din: „Szejchu Ibrahimie, a na jaką ja u ciebie zasłużyłem łaskę? Czy pozwolisz i

zapalić jedną z tych lamp?” Rzekł mu szejch Ibrahim: „Wstań i zapal jedną lampę, lecz

chociaż ty nie sprawiaj mi już kłopotu.” Wstał więc Nur ad-Din, lecz począwszy od pierwszej

lampy zapalił wszystkie osiemdziesiąt lamp. A wtedy wszystko wokół roztańczyło się od

blasku. I rzekł szejch Ibrahim, którego ogarnęło już upojenie: „Wy oboje jesteście bardziej

lekkomyślni niż ja”, po czym wstał i rozwarłszy wszystkie okna, usiadł przy Alim i jego

niewolnicy, aby dalej ucztować i mówić wiersze. A wszystko wokół rozbrzmiewało ich

wesołością.

I sprawił Allach Wszechsłyszący i Wszechwiedzący, który stworzył przyczynę każdej

rzeczy, że kalif o tej godzinie siedział w poświacie księżyca przy oknach wychodzących ku

Tygrysowi i patrzył w tę stronę. A spostrzegłszy światła lamp i świec odbijające się w rzece,

zwrócił kalif oczy na pałac w ogrodzie i zauważył, że jarzy się on od światła owych świec i

lamp. Rzekł tedy: „Przyprowadźcie mi Dżafara Barmakidę”, i w okamgnieniu zjawił się

Dżafar przed Władcą Wiernych. Ów zaś rzekł mu: „Psie spośród wezyrów, czy jeszcze mi

służysz?! Nie powiadomiłeś mnie bowiem, co dzieje się w Bagdadzie.” Zapytał Dżafar:

„Jakaż jest przyczyna tych słów?” Rzekł kalif: „Jeżeli Bagdad nie został mi odebrany, to jak

może Pałac Rozrywek jarzyć się światłem lamp i świec i jak mogą być rozwarte jego okna?

Biada ci! Jeśli nie zostałem pozbawiony władzy kalifa, to któż taki śmiałby wszystko to

uczynić?!” I rzekł Dżafar, a lędźwie jego drżały ze strachu: „Kto doniósł ci, że w Pałacu

Rozrywek zapalono lampy i świece i pootwierano okna?” Odparł kalif: „Zbliż się do mnie i

patrz!” Podszedł więc Dżafar do kalifa i spojrzawszy w stronę ogrodu ujrzał pałac podobny

do ognistej pochodni, a blask bijący od niego był silniejszy niż światło księżyca. Wówczas

Dżafar zapragnął wyjednać przebaczenie dla starego ogrodnika Ibrahima, sądząc, że może

pozwolił na to wszystko chcąc wynieść z tego jakąś korzyść. Rzekł więc: „O Władco

Wiernych, w zeszłym tygodniu mówił do mnie szejch Ibrahim: «Dżafarze, panie mój, pragnę

za życia twego i Władcy Wiernych sprawić radość moim dzieciom.» Zapytałem tedy: «Co to

za pragnienie, o którym mówisz?” I rzekł mi: «Chciałbym, abyś wyjednał u kalifa

pozwolenie, bym mógł wyprawić uroczystość obrzezania moich synów w pałacu.» Rzekłem

mu więc: «Czyń, jak chcesz, i spraw radość twoim dzieciom, a jeśli Allach zechce, spotkam

się z kalifem i zawiadomię go o tym.» Opuścił mnie wówczas, a ja zapomniałem ci o tym

powiedzieć.” I rzekł kalif: „Dżafarze, miałeś wobec mnie już jedno przewinienie, a teraz oto

dwukrotnie popełniłeś winę. Zgrzeszyłeś podwójnie: po pierwsze, że nie zawiadomiłeś mnie

o tym, a po drugie, żeś nie wysłuchał życzenia szejcha Ibrahima. Z pewnością bowiem nie po

co innego do ciebie przyszedł i to mówił, tylko by ci dać do zrozumienia, że prosi o trochę

pieniędzy, aby przy ich pomocy osiągnąć to, czego pragnie. A ty mu nic nie dałeś, a i mnie

nie zawiadomiłeś, abym ja mu dał.” I rzekł Dżafar: „O Władco Wiernych, zapomniałem.” A

kalif powiedział: „Na cześć moich przodków! Resztę tej nocy spędzę nie gdzie indziej, tylko

u niego, jest to bowiem prawy człowiek, który często odwiedza szejchów, troszczy się o

biednych i opieką otacza nędzarzy. Sądzę, że wszyscy oni są u niego tej nocy, trzeba więc

zajść tam, a może ktoś z nich ofiaruje za nas modlitwę, która zapewni nam pomyślność na

tym lub na tamtym świecie. Możliwe też, że z mej obecności wypłynie jakaś korzyść dla

Ibrahima i że ucieszy się tym on i jego przyjaciele.” Rzekł Dżafar: „Władco Wiernych,

minęła wszak już większa część nocy i teraz z pewnością się rozchodzą.” Lecz kalif odparł:

„Trzeba tam jednak iść.” Zamilkł tedy Dżafar i opuścił ręce, nie wiedząc, co robić. Kalif

powstał, Dżafar ruszył więc przed nim, wzięli ze sobą także służącego Masrura.

Ruszyli wszyscy trzej, pogrążeni w zamyśleniu, wyszli z zamku i zaczęli przemierzać ulice

przebrani w szaty kupców, aż przybyli do bramy wspomnianego ogrodu. Podszedł kalif, a

ujrzawszy, że ogród jest otwarty, zdumiał się i rzekł: „Popatrzcie, jak to szejch Ibrahim

pozostawił bramę otwartą do tej pory, wbrew swoim zwyczajom.” Potem weszli w głąb

ogrodu i wreszcie stanęli przed pałacem. Kalif rzekł: „Dżafarze, chciałbym podglądnąć ich z

ukrycia, zanim udam się do nich. Chcę bowiem zobaczyć, którzy z błogosławionych i

czyniących cuda szejchów są u niego, bowiem sprawy ich bywają zarówno tajne, jak jawne.

A teraz zaprawdę nie słyszymy jakoś ich głosów i nie widzimy żadnych oznak ich

obecności.” Kalif rozejrzał się, zobaczył wysokie drzewo orzechowe i rzekł: „Chciałbym,

Dżafarze, wejść na to drzewo i popatrzeć na nich, bowiem jego gałęzie sięgają blisko okien.”

Po czym wspiął się na drzewo i przechodząc z konaru na konar dotarł do gałęzi znajdującej

się naprzeciw okna, siadł na niej i zajrzał do wnętrza. Zobaczył dziewczynę i młodzieńca,

pięknych jak dwa księżyce (chwała niech będzie temu, który ich stworzył) oraz starego

Ibrahima, który siedząc z pucharem w ręku mówił: „O władczyni piękności, picie bez muzyki

i śpiewu nie daje żadnej rozkoszy. Czy nie słyszałaś słów poety:

Dozwól, niechaj krąży wino w pucharach wśród gości,

Weźmij kielich z rąk księżyca pełnego światłości!

Ale nie pij bez muzyki, niech jej dźwięki dzwonią,

Bo i konie chętniej piją, gdy się gwiżdże koniom.”

Gdy kalif ujrzał, co robi szejch Ibrahim, żyły napęczniały mu z gniewu na czole, zszedł z

drzewa i zawołał: „Dżafarze, nie widziałem jeszcze takich cudownych czynów pobożnych

ludzi, które byłyby podobne do tego, co ujrzałem tej nocy! Wejdź i ty na drzewo i patrz, abyś

nie stracił błogosławieństwa pobożnych.” Skoro Dżafar wysłuchał słów Władcy Wiernych,

zaniepokojony wspiął się na wierzchołek drzewa, a gdy już tam siedział, spojrzał i zobaczył

Nur ad-Dina, niewolnicę i szejcha Ibrahima z pucharem w ręku. A ujrzawszy to wszystko,

pewien był swojej zguby. Zszedł tedy i stanął przed Władcą Wiernych. A kalif rzekł:

„Dżafarze! Chwała Allachowi za to, że uczynił nas tymi, którzy strzegą jawnych i

nieskalanych praw i że uchronił nas przed szpetotą drogi kłamstwa.” A Dżafar nie mógł

przemówić słowa z piekącego wstydu. Kalif zaś spojrzał na niego i powiedział; „Jak sądzisz,

kto mógł sprowadzić ich tutaj i wpuścić do mojego zamku? Bo o doskonalszym wzroście i

proporcjach i równych pięknością i wdziękiem temu młodzieńcowi i tej dziewczynie nie

oglądały moje oczy.” I rzekł Dżafar, w którym obudziła się nadzieja udobruchania kalifa:

„Masz słuszność, o Władco Wiernych.” I rzekł kalif: „Dżafarze, wejdź ze mną na tę gałąź,

rosnącą naprzeciw okna, abyśmy ich lepiej obejrzeli.”

Wspięli się więc obydwaj na drzewo i patrząc na tych dwoje usłyszeli, jak mówił szejch

Ibrahim: „Moi państwo, wino, którem pił, pozbawiło mnie dostojeństwa, ale rozkosz będzie

pełna, gdy. zadźwięczą struny.” I rzekła Anis al-Dżalis: „Na Allacha, szejchu Ibrahimie,

gdyby się znalazł jakiś instrument, radość nasza byłaby zupełna.” Wysłuchawszy słów

niewolnicy podźwignął się szejch Ibrahim i stanął. I spytał kalif Dżafara: „Jak sądzisz, co on

chce zrobić?” Odparł Dżafar: „Nie wiem.” A szejch Ibrahim znikł i po chwili wrócił niosąc ze

sobą lutnię. Kalif, przyjrzawszy się bacznie, poznał lutnię swego towarzysza biesiad, Ishaka, i

rzekł: „Na Allacha, jeśli niewolnica zaśpiewa, a nie będzie to piękny śpiew, ukrzyżuję was

wszystkich. A jeśli zaśpiewa pięknie, to im wybaczę, a ukrzyżuję ciebie samego.” I rzekł

Dżafar: „O Allachu, spraw, aby jej śpiew nie był piękny.” Kalif zapytał: „Dlaczego?”

Odrzekł: „Jeśli bowiem. ukrzyżujesz nas wszystkich, to jedno drugiemu dotrzymywać będzie

towarzystwa.” I roześmiał się kalif, lecz oto niewolnica ujęła lutnię, a nastroiwszy struny,

uderzyła w nie, wydobywając takie tony, że roztopiłyby one żelazo, a głupca napoiły

mądrością, i zaśpiewała te strofy:

Oto przyszedł czas rozłąki, zamiast spotkań i wesela,

Kiedy się już lek odnalazł, miłujących los rozdziela.

Odeszliśmy wzajem siebie, serce nasze z cierpień ginie,

Posmutniałym od tęsknoty płacz pozostał dziś jedynie.

Zagniewali się wrogowie, naszą miłość widząc dobrze,

I żądali śmierci dla nas. Los jest sprawiedliwy. Odrzekł.

„Nie lękamy się, że zechcą nas uśmiercić w swoim domu,

Lecz lękamy się, że krzywdę nam wyrządzą po kryjomu.”

I rzekł kalif: „Na Allacha, Dżafarze, nie słyszałem w życiu podobnie pięknego głosu.”

Dżafar powiedział: „Może opuścił już kalifa jego gniew?” Odparł kalif: „Tak, już opuścił.”

Potem zeszli z drzewa, a kalif zwrócił się do Dżafara mówiąc: „Chcę wejść tam, usiąść przy

nich i słuchać, jak dziewczyna śpiewa.” Dżafar zaś rzekł na to: „Władco Wiernych, jeśli

wejdziesz do nich, będą zatrwożeni, a szejch Ibrahim z pewnością umrze ze strachu.”

Powiedział kalif: „Dżafarze, musisz mi wymyślić jakiś podstęp, za którego pomocą dowiem

się prawdy o tej sprawie, tak jednak, aby nie spostrzegli, że wiemy coś o nich.”

Później kalif udał się wraz z Dżafarem w kierunku Tygrysu, rozmyślając nad tym

wszystkim, a tam stał rybak i łowił. Znajdował się on pod oknami pałacu, a zarzucał sieć i

łowił, łowił, by zarobić na utrzymanie. A kiedyś zdarzyło się, że kalif nakrzyczał na szejcha

Ibrahima i spytał: „Co to za głosy, które słyszę pod oknami pałacu?”, a szejch Ibrahim odparł:

„To głosy rybaków łowiących ryby.” I rzekł kalif: „Zejdź i zabroń im łowić tutaj!” –

zabroniono więc rybakom łowić w tym miejscu. Lecz tej właśnie nocy przyszedł rybak

imieniem Karim, a ujrzawszy otwartą bramę ogrodu, rzekł sobie w duszy: „O tej porze nikt

nie zauważy, jeśli skorzystam ze sposobności i będę łowił.” Potem wziął sieć, wrzucił ją do

rzeki i wypowiedział te wiersze:

Ty, co pośród niebezpieczeństw płyniesz w dal po morzu,

Chleba z pracy twej nie będzie, przeto trudy porzuć.

Czy nie widzisz, jak się rybak przybliża ku brzegom

Pośród nocy, kiedy gwiazdy ponad głową biegą?

Światło jasne go ogarnia, fale biją w niego,

A on jeno trwa wpatrzony w drganie swojej sieci,

Aż ogarnie go wesołość i szczęście podnieci,

Gdy nareszcie chwyci rybę w swą zasadzkę zdradnie.

A pan zamku spać się kładzie, kiedy noc zapadnie,

I spokojnie usnąć może, gdy sen głowę skłania,

A gdy ocknie się po nocy, wita czas czuwania.

Ma on we władaniu swoim stada gazel zwinnych.

Chwała Panu, który daje i który zabrania.

Jeden człowiek łowi ryby, by je zjadał inny.

A kiedy skończył swoje wiersze, stanął przed nim kalif, który go rozpoznał i zawołał;

„Karimie!” Rybak odwrócił się słysząc swoje imię, a gdy ujrzał kalifa, zadrżały mu lędźwie i

rzekł: „Na Allacha, Władco Wiernych, czynię to nie dlatego, iżbym lekceważył twój rozkaz,

ale bieda i liczna rodzina doprowadziły mnie do tego, co widzisz.” Kalif polecił: „Złów coś

dla mnie”, a rybak, ogarnięty najwyższą radością, zarzucił sieć i odczekawszy, aż cała się

zanurzyła i osiadła na dnie, przyciągnął ją do siebie i wydobył niezliczoną ilość ryb.

Uradowany tym kalif zażądał: „Karimie, zdejmij szaty!”

I zdjął rybak ubranie – a miał na sobie dżubbę ze zgrzebnej wełny łataną w stu miejscach,

pełną wszy, a pcheł było w niej tak wiele, że przy ich pomocy można się było niemal

posuwać po ziemi. Zdjął też z głowy zawój, którego nie rozwiązywał od trzech lat, tylko

nawijał nań znalezione kawałki szmat. Kiedy zdjął dżubbę i zawój, kalif rozdział się z dwu

szat, które miał na sobie z aleksandryjskiego baalbekańskiego jedwabiu: zdjął mallutę i

faradżiję, po czym rzekł do rybaka: „Weź to i ubierz się.” Następnie kalif wdział dżubbę i

zawój rybaka, a przysłoniwszy twarz zasłoną, rzekł mu jeszcze: „Wracaj do swego zajęcia.”

Rybak ucałował stopę kalifa i dziękując mu wypowiedział te wiersze:

Wielkie są twe dobrodziejstwa, cóż ci po podzięce?

Tyś darował mi dóbr wszelkich od mych pragnień więcej.

Póki życia będę dzięki składać twej szczodrości,

A gdy umrę, niech twą chwałę głoszą moje kości.

I nie skończył jeszcze rybak swoich wierszy, gdy wszy zaczęły rozłazić się po ciele kalifa,

a on począł chwytać je na szyi to lewą, to prawą ręką i wyrzucać. Wreszcie zawołał:

„Rybaku, biada ci! Ileż to wszy masz w dżubbie!” Odrzekł rybak: „Panie mój, w tej chwili

sprawiają ci one przykrość, ale niech tylko minie tydzień, a nie będziesz ich już czuł i

przestaniesz o nich myśleć.” Roześmiał się kalif i powiedział: „Nieszczęsny! Miałbym znosić

tak długo tę dżubbę na moim ciele?” Rzekł rybak: „Panie, chciałbym ci coś rzec, lecz nie

śmiem wobec majestatu kalifa.” Odparł: „Mów, co masz do powiedzenia.” Rzekł więc:

„Władco Wiernych, przyszło mi na myśl, że ty pragniesz zaznajomić się z rybołówstwem,

aby mieć w ręku pożyteczny zawód. Jeśli tak właśnie jest, o Władco Wiernych, to dżubba ta

będzie dla ciebie odpowiednia.” I śmiał się kalif ze słów rybaka, po czym ów odszedł swoją

drogą.

Kalif zaś wziął koszyk z rybami, ułożył na nich nieco liści i poszedł z tym do Dżafara. A

gdy stanął przed nim, Dżafar pewny, że to rybak Karim, i bojąc się o niego, rzekł: „Karimie,

co cię tu sprowadza? Uciekaj, bo kalif jest tu tej nocy.” A kalif, usłyszawszy słowa Dżafara,

ze śmiechu upadł na ziemię. I spytał Dżafar: „Czyżbyś był naszym panem, Władcą

Wiernych?” Rzekł kalif: „Tak, Dżafarze, a ty jesteś moim wezyrem, który przyszedł tu ze

mną i nie poznał mnie. Jakże więc ma mnie poznać szejch Ibrahim, który jest pijany?

Zaczekaj tutaj, dopóki nie wrócę do ciebie.” I odrzekł Dżafar: „Słyszę i jestem posłuszny”, a

kalif podszedł do bramy pałacu i zastukał. Wówczas szejch Ibrahim wstał i zapytał: „Kto jest

u bramy?” Kalif zaś rzekł: „To ja, rybak Karim. Słyszę, że masz u siebie gości, przeto

przyniosłem ci trochę ryb, zaprawdę pięknych.” A Nur ad-Din i niewolnica lubili ryby i skoro

o nich usłyszeli, ucieszyli się i prosili: „Panie, otwórz mu i powiedz, aby wszedł do nas z

rybami, które przyniósł.” Otworzył tedy szejch Ibrahim bramę, a kalif w przebraniu rybaka

wszedł z pozdrowieniem na ustach. I ozwał się szejch Ibrahim: „Powitać opryszka, złodzieja i

oszusta! Chodź no i pokaż nam ryby, które przyniosłeś.” I pokazał kalif ryby, a skoro tamci

ujrzeli, że są jeszcze żywe i ruszają się, niewolnica rzekła: „Na Allacha, panie mój, jakże

piękne są te ryby! Gdybyż jeszcze były usmażone!” I rzekł szejch Ibrahim: „Na Allacha,

masz słuszność.” Po czym rzekł do kalifa: „Rybaku, trzeba było przynieść ryby już

usmażone! Idź, usmaż je nam i wtedy przynieś.” I rzekł kalif: „Wedle rozkazu! Usmażę je i

przyniosę”, a tamci zawołali: „Pospiesz się ze smażeniem i przynieś ryby nie zwlekając.” I

pobiegł kalif, a gdy przybył do Dżafara, rzekł: „Dżafarze, żądają ryb usmażonych.” Dżafar

powiedział: „Władco Wiernych, daj mi ryby, usmażę je.” A kalif odparł: „Na groby moich

przodków, nikt nie będzie ich smażył, tylko ja własnymi rękami!” Po czym udał się kalif do

chaty ogrodnika, a przeszukawszy ją, znalazł tam wszystko, co było do smażenia potrzebne,

nawet sól, tymianek i tym podobne. Stanąwszy więc przy piecu, zawiesił patelnię i usmażył

ryby jak się patrzy, a gdy były gotowe, ułożył je na bananowym liściu. W ogrodzie zerwał

nieco cytryn i złożył to wszystko przed biesiadnikami. Wówczas młodzieniec, dziewczyna i

szejch Ibrahim podeszli i jedli, a gdy skończyli, umyli ręce. I rzekł Nur ad-Din: „Na Allacha,

rybaku, zaiste zrobiłeś nam tej nocy przyjemność.” Po czym sięgnął ręką do kieszeni i dał

kalifowi trzy denary z tych pieniędzy, które dostał był od Sandżara, gdy ruszał w drogę, i

rzekł: „Wybacz mi, rybaku, na Allacha, gdybym cię znał przed tym, co mnie spotkało, z

pewnością odjąłbym twemu sercu gorycz ubóstwa. Lecz przyjmij to, na co dzisiaj mnie stać”,

i rzucił denary kalifowi. A kalif podniósł je, ucałował i włożył do kieszeni. Lecz jako że kalif

nie pragnął niczego innego, tylko posłuchać śpiewu niewolnicy, przeto rzekł: „Postąpiłeś ze

mną wspaniałomyślnie i pięknie, lecz pragnieniem moim, które polecam twej bezgranicznej

dobroci, jest, aby ta niewolnica zaśpiewała nam jakąś melodię i bym mógł jej posłuchać.”

Rzekł więc Ali Nur ad-Din: „Anis al-Dżalis”, a ona odparła: „Tak?” Powiedział: „Na moje

życie, zaśpiewaj coś na prośbę tego rybaka, który chciałby ciebie posłuchać.” Gdy Anis al-

Dżalis usłyszała słowa swego pana, wzięła lutnię i naciągnęła struny, a sprawdziwszy,

zaśpiewała te strofy:

Czubkami palców dziewczyna struny potrąca,

I życiem duszę napełnia lutnia dźwięcząca.

Kiedy zaśpiewa – słyszącym głuchy się stanie,

A niemy rzeknie: „Jak piękne jest to śpiewanie!”

I znowu uderzyła w struny czarownym sposobem, który zsyła myślom zapomnienie, i

zaśpiewała takie oto dwa wiersze:

Cześć wam dano, gdyście przyszli tu na naszą ziemię,

A przymioty wasze nocy rozproszyły cienie.

Tedy trzeba by mi przynieść dziś wonności sporo,

By zapachniał dom różami, piżmem i kamforą.

Słuchając tego kalif wpadł w zachwyt i nie mogąc w podnieceniu zapanować nad

gwałtowną radością zawołał: „Niechaj cię Allach wynagrodzi! Niechaj cię Allach

wynagrodzi! Niechaj cię Allach wynagrodzi!” I spytał Nur ad-Din rybaka: „Czy wprawiły cię

w podziw niewolnica i biegłość palców, z jaką przebiera struny?” Odparł kalif: „Na Allacha,

jak jeszcze!” I rzekł Nur ad-Din: „Ona jest podarunkiem dla ciebie, darem człowieka

szlachetnego, który nigdy nie odbiera tego, co dał!” Później podniósł się, a wziąwszy mallutę,

zarzucił ją na kalifa przebranego za rybaka i kazał mu wyjść i odejść wraz z niewolnicą.

Wówczas niewolnica spojrzała na niego i rzekła: „Panie mój, czyż mam odejść bez

pożegnania? Jeśli tak już musi być, to zaczekaj, aż cię pożegnam.” I zaśpiewała te oto dwa

wiersze:

Jeśli naprawdę się oddalisz, twoje mieszkanie

We wnętrzu piersi w sercu moim zawsze zostanie.

Daj nam być razem! Oto prośba moja gorąca.

A przecie Allach tak żarliwych próśb nie odtrąca.

A gdy skończyła swoje wiersze, Nur ad-Din odpowiedział mówiąc tak:

Kiedy nastał dzień rozstania i gdy mnie żegnała,

Rzekła w smutku bolejąca, stojąc we łzach cała:

„Skoro już odejdę ciebie, cóż poczynać będziesz?”

Rzekłem: „Pytaj tego, który jest wiecznie i wszędzie.”

Wysłuchawszy tego kalif uczuł, że ciężko by mu było być sprawcą ich rozłąki, zwrócił się

przeto do młodzieńca i powiedział: „Panie mój, czy lękasz się odpowiedzialności za jakieś

przestępstwo, czy może ciąży na tobie dług u kogoś zaciągnięty?” I rzekł Nur ad-Din: „O

rybaku, zaprawdę mnie i tej niewolnicy zdarzyła się dziwna i niezwykła przygoda, a gdyby ją

spisać igłą w kąciku oka, z pewnością stałaby się pouczeniem dla każdego, kto pragnie się

czegoś nauczyć.” Rzekł na to kalif: „Czy nie zechciałbyś opowiedzieć nam o tym wydarzeniu

i zaznajomić nas z twoimi przygodami? A nuż uzyskasz przez to jakąś pomoc. Miłosierdzie

Allacha jest wszakże blisko.” I rzekł Nur ad-Din: „O rybaku, czy chcesz usłyszeć naszą

opowieść w mowie wiązanej czy prozą?” A kalif odparł: „Proza to słowa, za zdaniem zdanie,

ale poezja to pereł nizanie.” Pochylił więc Nur ad-Din głowę ku ziemi i wypowiedział te

wiersze:

Oto sen mój porzuciłem, miły przyjacielu,

Z dala od ojczyzny ciężko jest od smutków wielu.

Otaczała mnie ojcowska piecza dobrotliwa,

Ale ojciec odszedł dawno i w grobie spoczywa.

Kiedy umarł, niepokoje weszły do mej duszy;

Od ciężkiego ich brzemienia serce mi się kruszy.

Ongi kupił ojciec dla mnie dziewczynę wspaniałą,

Gibką, niby kołysząca się w powiewach gałąź.

I straciłem całą moją schedę dla dziewczyny.

W niej znalazłem mych serdecznych dążeń cel jedyny.

Gdy mi ją sprzedawać przyszło, troski mnie schyliły

I cierpienie przy rozłące było ponad siły.

A gdy machlerz wywoływał cenę na bazarze,

Dawał za nią wiele złota zły podstępny starzec.

Aż ja nagle złością zdjęty i gniewnym zapałem,

Mą dziewczynę własną ręką odeń odebrałem.

Podły, przeciw mnie obrócił swą nikczemność wrogą,

Ogień bezbożności wiódł go, świecąc jego drogom.

Miłość mi kazała, aby tłukły go me pięście,

Lewa, prawa – aż wróciły sercu moc i szczęście.

Przeto powróciłem do dom, pogrążony w trwodze,

Wiedząc, że niebawem wróg mój uderzy mnie srodze.

Rozkazał mnie władca kraju ująć moim wrogom,

Lecz szambelan przybył prawy i uprzedził pogoń,

I dał znak mi, bym odjechał, bym ratując duszę,

Przed nieprzyjaciółmi swymi zmylił trop i uszedł.

Wyszliśmy w ciemnościach nocy, umykając zdradzie,

Aby miejsca bezpiecznego poszukać w Bagdadzie.

Nie mam przeto bogactw żadnych, prócz dziewczyny owej,

I ją właśnie dzisiaj składam w darze rybakowi.

Więc ci daję mego serca ukochanie całe,

I wiedz, że ci nic innego, jeno serce dałem.

A gdy Ali Nur ad-Din skończył swe wiersze, rzekł kalif: „Panie mój, przedstaw mi

dokładnie swą sprawę.” Zaznajomił go więc ze swoją przygodą od początku do końca. A gdy

kalif poznał bieg wydarzeń, spytał: „Dokąd teraz zmierzasz?” Odparł: „Szeroka jest kraina

Allacha.” Rzekł przeto kalif: „Sporządzę dla ciebie pismo, które doręczysz sułtanowi

Muhammadowi ibn Sulejmanowi az-Zajni. Gdy je przeczyta, nie wyrządzi ci krzywdy.”

Rzekł więc Ali Nur ad-Din: „Czy istnieje na świecie rybak, który pisuje do królów? Zaiste,

nigdy się coś takiego nie zdarza.” I rzekł mu kalif: „Słusznie, lecz zaraz wyjaśnię ci, jaka jest

tego przyczyna. Wiedz, że obydwaj uczyliśmy się czytać w jednej szkole i u jednego

nauczyciela, a ja byłem jego arifem. Potem jego spotkało szczęście i został sułtanem, mnie

zaś Allach uczynił rybakiem. Nie ma jednak sprawy, w której bym się do niego zwrócił, by

mi w niej nie pomógł. I choćbym codziennie posyłał do niego po tysiąc rzeczy, które bym

mieć pragnął, na pewno by mi nie odmówił.” Skoro Nur ad-Din wysłuchał tych słów, rzekł:

„Napisz, niech to zobaczę.” Wziął więc kalif kałamarz i pióro i po słowach: „W imię Allacha

Miłosiernego i Litościwego”, napisał, co następuje: „Oto jest list od Haruna ar-Raszida, syna

al-Mahdiego, do Jego Wysokości Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni, którego obdarzyłem

dobrodziejstwami i uczyniłem namiestnikiem w części mego królestwa. Wiedz, że oddawcą

niniejszego pisma jest przyjaciel Nur ad-Din, syn wezyra Chakana. W chwili gdy stanie on

przed twym obliczem, zdasz mu rządy i posadzisz go na twoim miejscu, ponieważ

mianowałem go namiestnikiem tak jak uprzednio ciebie. Nie waż się sprzeciwić memu

rozkazowi i pokój niech będzie z tobą.” Potem dał pismo Alemu Nur ad-Dinowi, który wziął

je i ucałował, a włożywszy między fałdy zawoju, natychmiast ruszył w drogę. Oto co się jego

sprawy tyczy.

Jeśli zaś chodzi o kalifa, przebranego za rybaka, to szejch Ibrahim spojrzał na niego i

zawołał: „O najpodlejszy z rybaków, przyniosłeś nam dwie ryby warte dwadzieścia

miedziaków, a wziąłeś trzy denary i chcesz jeszcze zabrać niewolnicę!” A skoro posłyszał

kalif słowa Ibrahima, krzyknął na niego i skinął na Masrura, który wyszedł z ukrycia i

przypadł do niego. Dżafar zaś posłał już przedtem jednego z ogrodowych chłopców do

odźwiernego pałacu po suknie dla Władcy Wiernych. Wszedł tedy ów człowiek, niosący

szaty, i ucałował ziemię przed kalifem, który zdjąwszy to, co miał na sobie, włożył nowe

suknie. Szejch Ibrahim siedział w tym czasie na podwyższeniu, kalif zaś stanął, patrząc, co się

będzie działo. A szejch Ibrahim osłupiał na ten widok i kąsając palce ze wstydu zawołał:

„Patrzcie! Sen to czy jawa?!” Spojrzał więc na niego kalif i rzekł: „Szejchu Ibrahimie, w

jakim to stanie znajduję ciebie?” Wtedy ocknął się szejch z zamroczenia i padłszy na podłogę

wypowiedział te wiersze:

Daruj mi zbrodni grzech, na którym potknął się zwykły wędrowiec.

Tyś pan, więc słowo wybaczenia niewolnikowi dziś powiedz.

Uczynił on powinność swoją, grzechy wyjawił otwarcie.

A gdzie jest ten, którego błaga o wybaczenie i wsparcie?

Przebaczył mu więc kalif i kazał zaprowadzić niewolnicę do swego pałacu. A skoro tam

przybyła, dał jej oddzielne pomieszczenie i wyznaczył kogoś do posług. I rzekł: „Wiedz, że

wysłałem twego pana jako sułtana do Basry i jeśli Allach pozwoli, poślę mu tam szatę

honorową, z którą ty do niego pojedziesz.” Oto co działo się u nich.

Jeśli zaś chodzi o Alego Nur ad-Dina, syna Chakana, to nie przerywając podróży dotarł on

do Basry i udał się do pałacu sułtana. Wówczas krzyknął głośno, aby usłyszał go sułtan i

dopuścił przed swoje oblicze. A skoro Ali Nur ad-Din stanął przed nim, ucałował ziemię,

wyjął pismo kalifa i podał je sułtanowi. A on, ujrzawszy nagłówek listu pisanego ręką

Władcy Wiernych, porwał się na nogi, ucałował pismo trzykrotnie i rzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny Allachowi Najwyższemu i Władcy Wiernych.” Następnie wezwał czterech kadich i

emirów i już chciał zrzec się władzy, gdy oto zjawił się wezyr Muin ibn Sawi. Podał mu tedy

sułtan list Władcy Wiernych, a on, przeczytawszy, podarł pismo na strzępy, włożył do ust,

pożuł i wypluł. Zawrzał gniewem sułtan i krzyknął: „Biada ci! Cóż to skłoniło cię do takiego

czynu?” Odrzekł: „Nie spotkał się on ani z kalifem, ani z jego wezyrem, a zaiste jest

warchołem, szejtanem i oszustem, któremu wpadł w ręce papier z pismem kalifa. Sfałszował

go więc i napisał na nim wszystko, co chciał. Dlaczegóż to miałbyś zrzec się władzy

sułtańskiej, skoro kalif nie przysłał do ciebie umyślnego posłańca z prześwietnym swym

pismem? Gdyby sprawa istotnie tak się miała, na pewno wysłałby z nim szambelana lub

wezyra, lecz ten oto przyszedł sam.” Zapytał sułtan: „Cóż więc mam czynić?” I rzekł wezyr:

„Wydaj mi tego młodzika, a zabiorę go z sobą, a skoro przejmę od ciebie pieczę nad nim,

wyślę go w towarzystwie szambelana do Bagdadu. Jeśli mówi prawdę, to przywiezie nam

prześwietne pismo i dokument nadania władzy, jeśli zaś słowa jego nie są prawdziwe, to

odeślą go nam wraz z szambelanem, a ja będę mógł wywrzeć zemstę na moim wrogu.”

Wysłuchawszy słów wezyra zgodził się sułtan postąpić po jego myśli. Przywołał

niewolników, a ci rzucili Nur ad-Dina na ziemię i bili go do utraty przytomności. Później

wezyr rozkazał, by założono Alemu na nogi kajdany i wezwał nadzorcę więzienia. Stawił się

tedy ów nadzorca imieniem Kutajt i ucałował przed nim ziemię. I rzekł mu wezyr: „Kutajt,

weź go i wtrąć do najgłębszego z lochów twojego więzienia i poddawaj go męczarniom nocą

i dniem.” Odparł nadzorca więzienia: „Słyszę i jestem posłuszny.” Następnie zaprowadził

Nur ad-Dina do więzienia i zaryglował za nim drzwi. Po czym polecił oczyścić ławę stojącą

za drzwiami, a wyścieliwszy ją kobiercem i poduszkami, posadził na niej Nur ad-Dina, zdjął

mu kajdany i obchodził się z nim życzliwie. A że wezyr zwykł każdego dnia posyłać do

nadzorcy więzienia rozkazy, aby go bił, przeto nadzorca, choć nie wyrządzał Alemu krzywdy,

udawał, że zadaje mu męki. I postępował w ten sposób dni czterdzieści.

A gdy nadszedł dzień czterdziesty pierwszy przyszedł podarunek od kalifa. Skoro sułtan

go ujrzał, podarunek wzbudził w nim zachwyt, zwrócił się więc do wezyrów o radę, co też z

nim należy począć. I rzekł jeden z nich: „Może ten dar przeznaczony był dla nowego

sułtana?” A wezyr Muin ibn Sawi powiedział: „Zaiste, trzeba go było zgładzić w dniu, w

którym tu przybył.” I rzekł sułtan: „Na Allacha, przypomniałeś mi o nim. Idź i przyprowadź

go tutaj, bym ściął mu głowę.” Rzekł wezyr: „Słyszę i jestem posłuszny.” I dodał jeszcze:

„Chciałbym ogłosić w mieście: «Kto pragnie oglądać ścięcie Nur ad-Dina, syna Chakana,

niech przyjdzie do zamku.» Wszyscy wtedy pospieszą, aby na to patrzeć, serce moje uspokoi

się i napełnię smutkiem tego, kto mi zazdrości.” I rzekł mu sułtan: „Czyń wedle swej woli.”

Odszedł tedy wezyr uradowany i zadowolony do naczelnika straży, któremu kazał ogłosić to,

o czym była mowa. A gdy to usłyszeli poddani, smucili się i płakali wszyscy, nawet malcy w

szkole i kupcy w swoich sklepach. I ubiegali się ludzie na wyścigi o miejsca, z których

mogliby zobaczyć ścięcie, a niektórzy udali się do więzienia, aby iść razem z Alim Nur ad-

Dinem. I przybył wezyr, a wraz z nim dziesięciu mameluków do więzienia, a tam zapytał

nadzorca Kutajt: „Czego sobie życzysz, panie nasz wezyrze?” I rzekł: „Przyprowadź tego

warchoła.” Rzekł nadzorca: „Zaiste, znajduje się on w okropnym stanie, gdyż katowałem go

często”, następnie wszedł do więzienia, gdzie zastał Nur ad-Dina wygłaszającego te wiersze:

Któż jest ten, co w mym nieszczęściu przyjdzie mi z pomocą?

Coraz większa słabość moja rośnie dniem i nocą.

Serce słabnie od rozłąki i osamotnienia.

Tych, co byli przyjaciółmi, czas we wrogów zmienia!

Ludzie! Czyliż przyjaciela nie odnajdę więcej,

Co by rozpacz mą podzielał, dopomógł w udręce?

Śmierć mi będzie lekka w całej okrutnej postaci,

Bom nadzieję łaskawego życia już utracił.

Na zwiastuna, przewodnika, co nam w sercach gości,

Na orędowników Pana, ocean wzniosłości,

Zaklinam Cię, Panie; odpuść winy me i niechaj

Troski me się oddalają, a przyjdzie – pociecha!

Wówczas nadzorca więzienia zdjął z niego odzienie, przebrał go w brudne suknie i

zawiódł przed wezyra. I ujrzał go Nur ad-Din, jak też i ten, który niestrudzenie nastawa! na

jego życie, ujrzał Nur ad-Dina. A wówczas Nur ad-Din zapłakał i rzekł: „Czy pewien jesteś

swego losu? Nie znasz słów poety:

Dufni władcy się pysznili przemocą zuchwałą,

A niebawem ani śladu po nich nie zostało.”

I rzekł jeszcze: „Wiedz, o wezyrze, że Allach Sławiony i Najwyższy uczyni, jak zechce.”

Odrzekł wezyr: „Ali, czy chcesz mnie przestraszyć mówiąc to? Zaiste, dzisiaj zetniemy twoją

głowę na przekór mieszkańcom Basry. I ku słowom poety skłonię się raczej niż do twej rady:

Pozwól, niechaj dni, co zechcą, ze sobą przyniosą,

Przyjm wyroki przeznaczenia i raduj się losom.

A jakże piękne są słowa innego poety:

Kto przeżyje o dzień jeden wrogiego mu człeka,

Ten ziszczenia swoich pragnień za życia doczeka.”

Potem rozkazał wezyr swoim pachołkom, aby posadzili Alego Nur ad-Dina na grzbiecie

muła. Lecz im ciężko było wypełnić rozkaz i rzekli do Alego Nur ad-Dina: „Pozwól nam

ukamienować go i posiekać na kawałki dla ukojenia serc naszych.” Lecz Ali Nur ad-Din

rzekł: „Nie czyńcie tego! Czyż nie słyszeliście słów poety:

Nie umknąć już od wyroków, co są mi sądzone,

Kiedy dni się już wypełnią, kres nadejdzie zgonem.

Gdy mnie porwał lew drapieżny i ukrył w gęstwinie,

Nie wypuści mnie, dopóki czas mój nie przeminie.”

Wobec czego służący wezyra rozgłaszali, wioząc Alego Nur ad-Dina na mule; „Oto

najmniejsza kara dla tego, który sfałszował pismo kalifa do sułtana.” Obwozili go tak po całej

Basrze, aż przywieźli go pod okna pałacu i postawili na miejscu kaźni. I zbliżył się kat

mówiąc: „Jestem niewolnikiem rozkazów, lecz jeśli potrzebujesz czegoś, powiedz, abym

mógł pomóc tobie. Bo żyć będziesz tylko dotąd, dopóki sułtan nie ukaże w oknie swej

twarzy.” Rozejrzał się więc Nur ad-Din na prawo i lewo i wyrzekł te wiersze:

Czy jest człowiek współczujący, który mi pomoże?

Zechciejcie mi odpowiedzieć, błagam w imię Boże.

Oto mija czas żywota i śmierć już nadchodzi.

Kto chce ulżyć mi w cierpieniach znoszonych w pokorze?

Kto zlituje się nade mną, abym go nagrodził?

Kto łyk wody da, by przygasł ból, co we mnie gorze?

Wzruszyli się ludzie nad jego losem do łez, a kat wstał i zaczerpnął nieco wody, aby mu ją

podać. Lecz wezyr podbiegł ze swego miejsca, wytrącił kubek z wodą i rozbił go, a

krzyknąwszy na kata, rozkazał mu ściąć Nur ad-Dina. Przeto kat zawiązał mu oczy. I zaczęli

ludzie burzyć się przeciw wezyrowi i jęli wykrzykiwać na niego, i wiele było gadaniny i

zamieszania. A gdy tak krzyczeli, wzbiła się nagle chmura pyłu, powietrze wypełniło się

kurzawą, która przysłoniła widnokrąg. Gdy ujrzał to sułtan, spoczywający w pałacu, polecił

swym ludziom zbadać, co się stało. I rzekł wezyr: „Pierwej zetniemy tego oto.” Lecz sułtan

odparł: „Zachowaj cierpliwość, dopóki nie usłyszymy, co zaszło.”

A chmurę tę wzniecił Dżafar, wezyr kalifa, wraz ze swym pocztem. Przybywał zaś z takiej

przyczyny: Oto kalif przez trzydzieści dni nie myślał o sprawie Alego, syna Chakana, a nikt

mu też jej nie przypomniał. Aż pewnej nocy udał się do komnaty Anis al-Dżalis i usłyszał jej

płacz, jak też słowa poety, które wypowiadała miękkim głosem:

Czyś jest blisko, czy daleko, widzę cię, o panie,

A mój język cię wspominać nigdy nie przestanie.

I zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym łkaniem, lecz oto kalif otworzył drzwi i zobaczył

Anis al-Dżalis płaczącą. Kiedy ujrzała kalifa, przypadła do jego nóg i ucałowawszy je

trzykrotnie wyrzekła te dwa wiersze:

O ty szlachetnego rodu, wielkich ojców synu,

O gałęzi, która rodzisz owoce najsłodsze,

Przypominam obietnicę twą wspaniałomyślną,

Która uszła ci z pamięci, skoro on stąd odszedł.

Zapytał tedy kalif: „Kim jesteś?” Odrzekła: „Jestem podarunkiem, który otrzymałeś od

Alego, syna Chakana, a pragnę, abyś dotrzymał obietnicy, że wyślesz mnie do niego z

ceremonialnym podarunkiem. A oto już trzydzieści dni tu jestem i nie zaznałam smaku snu.”

Wezwał więc kalif Dżafara Barmakidę i rzekł: „Od trzydziestu dni. nie miałem

wiadomości o Alim, synu Chakana, i sądzę, że sułtan go zgładził. Lecz na mą głowę, na

groby moich ojców i dziadów, jeśli spotkało go coś złego, zgładzę sprawcę, chociażby należał

do najbardziej cenionych przeze mnie ludzi! Udasz się więc natychmiast do Basry i

przywieziesz mi wiadomość, jak postąpił sułtan Muhammad ibn Sulejman az-Zajni z Alim,

synem Chakana.” Dżafar usłuchał rozkazu i pojechał, a będąc już blisko miasta, zauważył

zamieszanie, zgiełk i zbiegowisko. Zapytał więc ludzi: „Co oznacza ta ciżba?”, a ludzie

powiadomili go, że sprowadziła ich tutaj sprawa Alego Nur ad-Dina, syna Chakana. Gdy

Dżafar to usłyszał, pospieszył do sułtana, a pozdrowiwszy go, opowiedział, po co przybył.

Wyjawił też, że jeśli Alemu Nur ad-Dinowi coś złego się stanie, kalif niechybnie zgładzi

sprawcę tego. Następnie Dżafar pojmał sułtana i wezyra al-Muina ibn Sawi, zaś Alego Nur

ad-Dina kazał uwolnić i wprowadził go jako sułtana na miejsce Muhammada ibn Sulejmana

az-Zajni.

I zabawił Dżafar w Basrze trzy dni, tyle ile wynosi czas gościny. A gdy nastał ranek dnia

czwartego, zwrócił się Ali Nur ad-Din do Dżafara mówiąc: „Stęskniłem się za widokiem

Władcy Wiernych.” Wówczas Dżafar rzekł do sułtana Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni:

„Przygotuj się do drogi, bo gdy tylko odmówimy poranną modlitwę, ruszamy do Bagdadu.”

Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym odmówili poranną modlitwę i dosiedli koni. A

pojechał z nimi także wezyr al-Muin ibn Sawi, który żałował teraz swych czynów. Ali Nur

ad-Din, syn Chakana, jechał u boku Dżafara. I nie przerywając podróży przybyli do Bagdadu,

Przybytku Pokoju, i stanęli przed kalifem. A skoro znaleźli się u niego i opowiedzieli mu

przygodę Nur ad-Dina, kalif podszedł doń i rzekł mu: „Weź ten miecz i zetnij nim głowę

twego wroga.” Wziął przeto Ali ów miecz i zbliżył się do al-Muina ibn Sawi, lecz ten spojrzał

na niego i powiedział: „Ja postępowałem tak, jak mi nakazywała moja natura, postąp i ty tak,

jak ci nakazuje twoja.” I wysunął się Nur ad-Dinowi miecz z ręki, a on popatrzył na kalifa i

rzekł: „Władco Wiernych, zaiste on mnie rozbroił.” Po czym wypowiedział słowa poety:

Jakże zmyślnie go ująłem chytrą mową;

Szlachetnego zawsze ujmie celne słowo.

I rzekł mu kalif: „Zostaw go.” Po czym zwrócił się do Masrura: „Wstań ty i zetnij mu

głowę.” Wstał więc Masrur i ściął głowę al-Muina ibn Sawi, a wówczas odezwał się kalif do

Alego, syna Chakana: „Wyjaw mi teraz jakieś życzenie.” Ów zaś rzekł: „O panie mój, nie

pragnę władać Basrą, nie pragnę niczego, chcę tylko, bym mógł oglądać oblicze Waszej

Wysokości.” I rzekł kalif: „Najchętniej i z całego serca.”

A potem przywołał kalif niewolnicę. A gdy stanęła przed nim, obsypał oboje

dobrodziejstwami, ofiarował im jeden z pałaców Bagdadu, zapewnił dostatek, Alego zaś

uczynił towarzyszem swych biesiad.

I żył Ali u jego boku, dopóki nie dosięgła go śmierć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o lisie, wilku i człowieku

 

Wiedz, o królu, że kiedyś żył lis z wilkiem pospołu i mieli wspólną norę. Spędzili w ten

sposób jakiś czas, wszelako wilk ciemiężył lisa. Aż zdarzyło się pewnego razu, że lis jął

nakłaniać wilka, by przestał go dręczyć i zaniechał złości i tak rzekł do niego: „Jeżeli

będziesz trwał w swej zuchwałości, może się zdarzyć, że Allach podda cię władzy człowieka,

który skłonny jest do podstępów, przebiegłości i fałszu. Chwyta on ptaki z powietrza i ryby z

morza, rozbija góry i przenosi je, a wszystko to czyni dzięki swej przebiegłości. Postępuj

więc sprawiedliwie i porzuć złość i przemoc, bo zaiste będzie to lepsze dla twego żywota.”

Wilk jednak nie usłuchał jego słów i odpowiedział mu szorstko: „Jakież ty masz prawo

mówić o rzeczach wielkich i ważnych?”, po czym uderzył lisa tak, że ten upadł bez

przytomności. Kiedy zaś odzyskał przytomność, uśmiechnął się do wilka prosząc, by mu

wybaczył krzywdzące słowa, i wypowiedział takie wiersze:

Jeślim skrzywdził miłość naszą, pogrążony w grzechach,

Jeślim nawet był złoczyńcą, ty gniewu zaniechaj.

Bom skruszony i żałuję, żem pogardził cnotą.

Wybacz winy grzesznikowi, gdy cię błaga o to!

Wilk przyjął usprawiedliwienie lisa, stłumił gniew i rzekł: „Nie mów o tym, co cię nie

dotyczy, abyś nie usłyszał czegoś, co cię nie ucieszy.” I powiedział lis: „Słyszę i jestem

posłuszny, a od wszystkiego, co nie jest ci miłe, będę stronił. Bo powiadają mędrcy: «Nie

mów o tym, o co cię nie pytają, i nie odpowiadaj, jeżeli cię do tego nie zachęcają. Pozostaw w

spokoju te sprawy, które cię nie dotyczą, a zajmij się tymi, które cię dotyczą. Nie udzielaj też

rad złym, bo zaiste złem ci to wynagrodzą. „A gdy usłyszał wilk słowa lisa, uśmiechnął się do

niego, ale w duszy knuł przeciw niemu podstęp i mówił do siebie: „Muszę się o to postarać,

aby doprowadzić tego lisa do zguby!” Lis natomiast znosił cierpliwie krzywdy, które mu wilk

wyrządzał, i mówił sobie w duchu: „Pycha i kłamstwo przynoszą zgubę i wtrącają w

nieszczęście. Jest bowiem powiedziane: «Kto jest pyszny – traci, kto jest głupi – żałuje, a kto

się boi – jest bezpieczny. Sprawiedliwość jest cnotą szlachetnych, a dobre obyczaje są

najznakomitszą zaletą.» Mam zamiar uknuć podstęp przeciw temu ciemiężycielowi, a

wówczas na pewno zdechnie.” Później zaś rzekł do wilka: „Pan przebacza swemu

niewolnikowi i okazuje mu łaskę, jeśli ten popełni grzech. A ja jestem tylko słabym

niewolnikiem i zawiniłem radząc ci samowolnie. Gdybyś jednak wiedział, jak zabolało mnie

twoje uderzenie, wiedziałbyś również, że słoń nawet by go nie wytrzymał i nie mógłby go

znieść. Nie skarżę się jednak na ból, jaki sprawiło mi to uderzenie, albowiem doznałem dzięki

temu radości. Bo chociaż przejęło mnie wielce, wynik jego jest korzystny. Powiedział pewien

mędrzec: «Uderzenie otrzymane od nauczyciela jest z początku bardzo przykre, później

jednak słodsze jest od wyklarowanego miodu.»” I rzekł wilk: „Odpuściłem ci twoją winę i

przebaczyłem błąd, lecz teraz ostrzegam cię przed moją siłą. Poddaj się mej władzy, poznałeś

już bowiem, jakie skutki mego gniewu ponosi ten, kto występuje przeciw mnie.” I pokłonił

mu się lis z szacunkiem mówiąc; „Niechaj Allach da ci długie życie! Obyś nieustannie

zwyciężał twoich wrogów!” I nadal bał się wilka, i schlebiał mu.

Później udał się lis pewnego dnia do winnicy i ujrzał w murze otwór. Był jednak

podejrzliwy i rzekł sobie w duchu: „Otwór ten musi mieć jakąś przyczynę. Powiedziano

bowiem: «Kto widzi szczelinę w ziemi, a nie omija jej, lecz chce podejść do niej, ten zwodzi

sam siebie i naraża się na zgubę.» Wiadomo, że niektórzy ludzie ustawiają w winnicy postać

lisa i kładą przed nim na misach winogrona, aby ujrzał to jakiś lis, podszedł do tamtego i

wpadł w pułapkę. Sądzę, że otwór ten kryje w sobie jakiś podstęp. Powiadają: «Czujność jest

połową mądrości.» Z ostrożności więc zbadam ten otwór i zobaczę, czy znajdę w nim jaką

zasadzkę, która mogłaby mnie doprowadzić do zguby. Nie skłoni mnie do tego łakomstwo,

abym zgotował sobie zgubę.” To rzekłszy lis zbliżył się do otworu, obszedł go ostrożnie

dookoła i zajrzał do środka. A była to wielka jama, którą wykopał właściciel chcąc schwytać

w nią zwierzęta, które niszczyły mu winnicę. Na otworze jamy zaś lis ujrzał cienką pokrywę.

I odskoczył w bok mówiąc: „Chwała niech będzie Allachowi za to, że się ustrzegłem! Mam

nadzieję, że wpadnie w tę jamę mój wróg, wilk, który mi zatruwa życie. Wtedy będę miał

winnicę dla siebie i będę sobie w niej żył spokojnie.” Potrząsnął głową, zaśmiał się głośno i

zanuciwszy, wypowiedział ten oto wiersz:

Obym zaraz ujrzał wilka w studni na dnie!

Jakże często serce moje ranił zdradnie,

Jak często mi dawał smakować gorycze!

Sobie życia, zasię jemu śmierci życzę.

Natenczas winnica będzie wolna odeń,

A w niej łupy sobie zdobędę w nagrodę.

Kiedy zakończył swój wiersz, ruszył prędko z powrotem, a gdy przybył do wilka, rzekł

mu: „Allach dał ci wstęp do winnicy usuwając trudności „masz bowiem szczęście. Niechaj

pożytek przyniesie ci to, czym cię Allach obdarzył, i niech ci On udzieli łatwej zdobyczy i

obfitego pożywienia bez żadnej trudności.” I spytał wilk lisa: „A cóż wskazuje na to, co

powiedziałeś?” Odrzekł lis: „Przyszedłem do winnicy i znalazłem tam jej właściciela

martwego, a na krzewach widziałem wspaniałe owoce.” I zaufał wilk słowom lisa, opanowało

go łakomstwo, wyruszył w drogę i szedł, aż doszedł do wspomnianego otworu. A łakomstwo

zaślepiło go. Lis zaś położył się wyprężony, jakby był martwy, i wypowiedział ten oto wiersz:

Chcesz z Leilą się połączyć? Tedy powiem coś ci:

Nic tak karku nie ucina jak pożądliwości.

A kiedy wilk doszedł do otworu, rzekł mu lis: „Wejdź do winnicy, został ci zaoszczędzony

trud pokonywania muru! Allach posiada moc wyświadczania dobrodziejstw.” I ruszył wilk

przed siebie chcąc wejść do winnicy, a gdy stanął na środku pokrywy zakrywającej jamę,

wpadł w pułapkę. I opanowały lisa największa radość i wesele, a troska i zmartwienie

opuściły go. Zanucił więc melodię i wypowiedział te oto wiersze:

Los się ulitował w nieszczęściu nade mną,

By udręka moja nie była daremną.

Sprawił, że się spełnia każde me pragnienie,

Zasię troski wszelkie – precz ode mnie żenię.

Skoro się odmienił, przeto z tej przyczyny

Pragnę mu wybaczyć wszystkie jego winy.

I w niepamięć puszczam, iż był tak surowy,

Że aż mi posiwiał całkiem czubek głowy.

I już wilk nie umknie, gdy się zguba skrada,

Bo na miejscu straceń czeka go zagłada,

Zaś winnica – moja, w niej łupów bez liku.

Nie będę już nigdy głupich brał wspólników!

Potem zajrzał do jamy i zobaczył wilka płaczącego ze strachu i żalu nad sobą. I zapłakał lis

wraz z nim, wilk podniósł więc głowę i spytał: „O lisie chytry, czy płaczesz z litości nade

mną?” Odparł lis: „O nie! klnę się na Tego, który wtrącił cię do jamy, że płaczę, albowiem

twoje przeszłe życie było tak długie, i martwi mnie, że nie wpadłeś do tej jamy już wcześniej.

Bo gdyby to nastąpiło, zanim cię spotkałem, miałbym spokój i wytchnienie. Pozostałeś

jednak przy życiu do chwili, gdy sądzone ci było umrzeć, i nadszedł wyznaczony ci czas.”

Rzekł wilk: „Zły lisie, idź do mojej matki i powiadom ją o tym, co mnie spotkało! Może ona

postara się mnie uwolnić.” Odrzekł mu lis: „Twoje wielkie łakomstwo i ogromna chciwość

popchnęły cię do zguby. Wpadłeś bowiem do jamy, z której nie możesz wyjść! Czyż nie

wiesz, głupi wilku, że przysłowie powiada: «Kto nie ma na uwadze następstw swych

poczynań, ten nie uniknie zguby.»” Rzekł wilk: „Chytry lisie, okazywałeś mi przywiązanie,

pragnąłeś mej przyjaźni i bałeś się mojej wielkiej siły. Nie żyw do mnie nienawiści za to, co

tobie uczyniłem, kto bowiem, będąc silnym, przebacza, otrzyma od Allacha zapłatę. A poeta

mówi:

Siej dobro, choćby ziemia była zła i marna.

Nie zginie, gdy zasiane, losy go ustrzegą.

Bo dobra, które wzejdzie z posianego ziarna,

Nie zbierze nikt krom ciebie, dobro siejącego.”

Odrzekł mu lis: „O najciemniejszy spośród drapieżników i najdurniejszy z dzikich

zwierząt w tej okolicy, czy zapomniałeś już o swojej dumie, swojej pysze i zarozumiałości?

Nie wypełniałeś przykazań przyjaźni i nie przyjmowałeś napomnień według słów poety:

Nie czyń zła, bo sam na siebie sprowadzisz nieszczęście,

Jako że zły czyn jest równy nieuchronnej zemście.

Uśniesz, ale uciśniony czuwa niestrudzenie

I złorzeczy. Zasię Allach przenigdy nie drzemie.”

Rzekł wilk: „Chytry lisie, nie karz mnie za dawne przewiny, bo od szlachetnych oczekuje

się przebaczenia. Dobry czyn należy do największych skarbów, tak jak o tym pięknie mówi

poeta:

Skoro nadszedł czas sposobny, przeto dobrze czynić zda się,

91

Bowiem do dobrodziejstw zdolnym jest się nie we wszelkim czasie.”

I wciąż korzył się wilk przed lisem, i mówił do niego: „Może zdołasz uczynić coś, co by

mnie ocaliło od zguby?” Odrzekł lis: „O wilku przebiegły, fałszywy i zdradziecki, nie

spodziewaj się ode mnie ratunku, jest to bowiem odwet i zapłata za twoje niecne

postępowanie.” Potem zaśmiał się od ucha do ucha i wypowiedział te wiersze:

Oszukiwać mnie zaniechaj,

Bowiem będziesz zawiedziony.

Nadaremnie mnie nie błagaj,

Skoroś posiał – zbieraj plony.

I rzekł wilk do lisa: „O najłagodniejszy wśród dzikich zwierząt, jestem pewien, że nie

zostawisz mnie w tej jamie!”

Co rzekłszy zaczął wylewać łzy z oczu i wypowiedział te wiersze:

Ty, coś służył mi pomocą, przychylność miał dla mnie,

Ty, którego dary rosną w liczbę nieustannie,

Nie miałem ja w życiu moim dnia takiego jeszcze,

W którym byś mnie nie ochraniał od grożących nieszczęść.

Rzekł lis: „O wrogu niemądry, jakiż się stałeś teraz pokorny i uległy, uniżony i zgodliwy,

gdy przedtem rozpierały cię duma i wyniosłość, pycha i skłonności tyrana? Zaiste, li tylko ze

strachu przed twą nienawiścią byłem twym przyjacielem i nie dla twej łaski ci schlebiałem.

Teraz zaś na ciebie zstąpił strach i przyszła kara.” I lis wypowiedział te wiersze:

Ty, coś jest w matactwach pierwszy i wszelakich zdradach,

Zło na ciebie spadło wreszcie, jak na innych spada.

Spróbuj, jak cierpienia gorzkie i jak łzy piekące.

I pozostań w samotności, z wilkami w rozłące.

I powiedział wilk: „Lisie, wszak jesteś łagodny, nie przemawiaj zatem językiem wrogości i

nie patrz jej okiem, ale bądź wierny przysiędze przyjaźni, zanim minie sposobność pomocy!

Idź więc i przynieś mi powróz, przymocuj jeden koniec do drzewa, a drugi spuść mnie, abym

mógł go chwycić. Może w ten sposób wybawisz mnie z ciężkiego położenia, w którym

znalazłem się, a ja tobie oddam wszystkie skarby, jakie posiadam.” Rzekł lis: „Wiele już

narozprawiałeś o tym, co ci nie przyniesie wybawienia. Nie spodziewaj się więc ode mnie

pomocy i przypomnij sobie, jak niecnie dawniej postępowałeś, a także, jak zdradliwie i

chytrze ze mną się obchodziłeś. Wkrótce zostaniesz ukamienowany! Wiedz, że dusza twoja

opuści wnet świat, zniknie z niego i odejdzie, spotka ją zguba i zostanie strącona w

najstraszliwsze miejsce.” I rzekł wilk: „Chytry lisie, zawróć na drogę przyjaźni i porzuć złość

i nienawiść. Wiedz, że jeśli kto uratuje jakąś istotę i zachowa ją przy życiu, to jak gdyby

zachował przy życiu wszelkie stworzenie. Nie postępuj źle, bo mędrcy tego nie doradzają. A

nie ma bardziej oczywistego zła jak to, że ja siedzę w tej jamie dławiąc się śmiertelnym

strachem i oczekuję zguby, choć ty mógłbyś wybawić mnie z tego kłopotu.” I rzekł mu lis:

„Ty nieokrzesany gburze, twe piękne słowa i nikczemne zamiary przywodzą mi na myśl

sokoła i jego przygodę z kuropatwą.” Spytał wilk: „A jaka była przygoda sokoła i

kuropatwy?” Lis rozpoczął:

Wstąpiłem pewnego dnia do winnicy, aby zjeść trochę winogron, i ujrzałem tam sokoła,

który pragnął złowić kuropatwę. I już byłby ją chwycił, ale uciekła mu, dopadła swego

gniazda i ukryła się w nim. A sokół leciał za nią wołając: „Głupia, oto ujrzałem cię na ziemi

głodną, ogarnęła mnie litość nad tobą, zebrałem dla ciebie ziarno i chciałem cię chwycić, abyś

je zjadła. Lecz ty uciekłaś przede mną, nie mogę więc wytłumaczyć sobie twej ucieczki

inaczej jak wstrzemięźliwością. Wyjdź jednak, weź ziarno, które ci przyniosłem, i zjedz je na

zdrowie!” Gdy kuropatwa usłyszała słowa sokoła, uwierzyła mu i wyszła do niego, on zaś

wbił w nią szpony i przytrzymał ją. Rzekła kuropatwa: „Czy to rzekomo przyniosłeś mi ze

stepu i to miałeś na myśli mówiąc: «Zjedz na zdrowie i niechaj ci służy»? Okłamałeś mnie!

Niech Allach zmieni moje ciało, które zjesz, w śmiertelną truciznę w twoim żołądku.” I kiedy

sokół zjadł kuropatwę, wypadły mu pióra, opuściła go siła i zmarł natychmiast.

Potem rzekł lis: „Wiedz, o wilku, że kto kopie dla swojego brata dołek, niebawem sam w

niego wpadnie. To ty pierwszy postępowałeś wobec mnie zdradliwie!” I rzekł wilk do lisa:

„Zostaw tę gadaninę i przestań mówić przypowieści i przysłowia. Nie wypominaj mi złych

uczynków, które popełniałem przedtem, bo wystarczy mi tego nieszczęścia, jakie mnie

dosięgło. Popadłem oto w tarapaty, w których współczułby mi nawet wróg, a co dopiero

przyjaciel! Wymyśl mi przecież jakiś sposób, dzięki któremu mógłbym się uratować, i bądź

mi pomocny! A jeśli napotkasz przy tym jaką trudność, to pamiętaj, że przyjaciel ponosi dla

przyjaciela największe trudy i zdolny jest nawet narazić się na śmierć ratując druha.

Powiadają, że troskliwy przyjaciel lepszy jest od rodzonego brata. Jeżeli zatem przyczynisz

się do mego ocalenia, wynajdę dla ciebie rozmaite sposoby, które będą tobie bronią. Poza tym

wyuczę cię niezwykłych podstępów, które otworzą ci najurodzajniejsze winnice i będziesz

mógł zbierać owoce z krzewów. Bądź więc pogodny i dobrej myśli!” Lis śmiejąc się

odpowiedział mu: „Jakże piękne jest to, co powiedzieli mędrcy o głupcu, takim jak ty!”

Spytał wilk: „Cóż takiego mówią mędrcy?” Lis odparł: „Mędrcy powiadają, że kto ma grube

ciało, ma też grubą duszę, daleko mu do rozumu, a bliska mu jest głupota. Doprawdy, głupi

oszuście, słuszne są twoje słowa, że przyjaciel powinien podjąć trud dla uratowania

przyjaciela, ale wyjaśnij mi pomimo twojej głupoty i braku rozumu, jak mogę cię uważać za

przyjaciela przy twojej zdradliwości? Ty masz mnie za przyjaciela, a ja jestem dla ciebie

złośliwym wrogiem. Te słowa wydałyby ci się celniejsze od strzały z łuku, gdybyś mógł je

zrozumieć. Co zaś do twoich zapewnień, że wynajdziesz dla mnie rozmaite sposoby, które

będą mi tarczą, i że nauczysz mnie podstępów, dzięki którym będę miał dojście do

urodzajnych winnic i będę mógł zbierać owoce z krzewów, to dlaczego, zdradliwy oszuście,

nie wymyślisz teraz jakiegoś sposobu dla siebie, aby uniknąć zguby? Jak daleko ci do tego,

aby sobie pomóc, i jakże daleki jestem ja od przyjęcia twojej rady! Jeśli znasz jakieś wyjście,

wykorzystaj je dla siebie, by ujść temu niebezpieczeństwu. Ja jednak proszę Allacha, aby

uniemożliwił ci ocalenie. Zastanów się więc, głupcze, czy masz sam dla siebie jakiś sposób,

by uniknąć zagłady, a potem dopiero pouczaj kogo innego. Zaiste, przypomina mi to, jak

pewnego człowieka zmogła choroba, a inny człowiek, cierpiący na taką samą chorobę,

przybył do niego, aby go leczyć. I rzekł mu: «Czy chcesz, abym cię wyleczył?» Odpowiedział

chory: «Dlaczego nie zacząłeś leczenia od siebie?», a tamten zostawił go i odszedł. I ty,

wilku, jesteś taki sam. Siedź więc w jamie i znoś swoją dolę!” Kiedy usłyszał wilk słowa lisa,

pojął, że nie może liczyć na nic dobrego z jego strony, i płakał nad sobą mówiąc: „Jakże

nieostrożnie postępowałem! Jeżeli jednak wybawi mnie Allach z tych kłopotów, nie będę

więcej wykorzystywał mojej przewagi wobec słabszych ode mnie, nałożę zgrzebną szatę i

osiądę na jakiejś górze sławiąc Allacha Najwyższego i w trwodze oczekując jego kary.

Porzucę dzikie zwierzęta i będę wspomagał biednych i tych, którzy walczą za wiarę!” Potem

znów płakał i użalał się.

Wówczas serce lisa ogarnęło współczucie i gdy usłyszał pokorne prośby i słowa wilka

świadczące o tym, że ów chce się odwrócić od dzikości i pychy, odczuł dla niego litość.

Podskoczył tedy radośnie i stanął na skraju jamy, a potem usiadł na tylnych łapach i spuścił

do wilka ogon. Wtedy wilk wstał, sięgnął przednimi łapami ku ogonowi lisa i ściągnął go do

siebie na dół. A gdy lis znalazł się razem z nim w jamie, rzekł mu wilk: „O lisie, który tak

mało znasz litości, jakże mogłeś pysznić się swym zwycięstwem nade mną, skoro przedtem

byłeś moim towarzyszem i w mojej mocy? Oto kara dosięgła cię prędko i wpadłeś do tej

samej jamy! Prawią bowiem mędrcy: «Jeżeli ktoś gani swego brata za to, że ssie sukę, ten

sam ją będzie ssał! A jakże słuszne są słowa poety:

Zły los ma nad nami swą złowrogą pieczę,

Lecz udręcza innych, gdy od nas uciecze.

«Baczcie dobrze!» – powiedz drwiącym z ciebie kpiarzom.

«Bo gnębiące troski i was też porażą.»”

Potem rzekł jeszcze wilk do lisa: „Muszę cię pozbawić życia, byś nie ujrzał, jak ja zostanę

zabity!” I pomyślał sobie lis: „Oto wpadłem w zasadzkę pospołu z tym tyranem! W takim

położeniu potrzeba chytrości i przebiegłości. Wszak powiadają: «Kobieta ma swoje klejnoty

zawsze przygotowane na dzień uroczysty», a także: «Łzo moja, chowam cię na czas

nieszczęścia.» Jeżeli więc nie wymyślę jakiegoś podstępu przeciw temu okrutnemu

zwierzęciu, zginę bez wątpienia. Jakże słuszne są bowiem słowa poety:

Bądź przebiegły w czasach, gdy czyha zagłada,

Bowiem ludzie są jak lwów drapieżnych stada.

Oszustwa strumienie niechaj bystro płyną,

By nie zbrakło wody twego życia młynom.

Zbieraj owoc wszelki dla rozkoszy swojej,

Gdy go zbraknie, trawa głód twój zaspokoi.”

Potem tak powiedział lis do wilka: „Nie spiesz się z zabijaniem mnie, o dzielne dzikie

zwierzę, posiadające siłę i wielką odwagę, bo mógłbyś tego żałować! Ale jeśli poczekasz i

rozpatrzysz uważnie to, co ci powiem, poznasz mój zamiar, który chcę przeprowadzić.

Gdybyś się natomiast pośpieszył i zabił mnie, nic na tym nie zyskasz i umrzemy tutaj razem.”

I rzekł wilk: „O chytry oszuście, jaką to masz nadzieję uratowania siebie i mnie, że prosisz,

abym ci udzielił zwłoki? Powiedz mi, jaki jest ów zamysł, który chcesz wykonać?” I rzekł lis:

„Co do zamiaru, który chciałbym przeprowadzić, to powinieneś mnie koniecznie dobrze za

niego wynagrodzić. Słyszałem bowiem, co sobie ślubowałeś i jak przyznawałeś się do twych

dawniejszych złych czynów, słyszałem też twoje żale nad tym, że nie znałeś skruchy i

dobrych uczynków. Byłem świadkiem, jak przyrzekałeś sobie, że jeżeli ujdziesz cało temu

nieszczęściu, przestaniesz szkodzić swoim przyjaciołom i wszystkim innym, zaniechasz

jedzenia winogron i innych owoców, będziesz trwał w pokorze, obetniesz sobie pazury,

przywdziejesz zgrzebną szatę i będziesz składał ofiary Allachowi Najwyższemu. Zdjęła mnie

przeto litość nad tobą, mimo że dawniej pragnąłem twojej zguby. Kiedy jednak usłyszałem

twoje żale i co obiecywałeś, gdyby wybawił cię Allach, zbudziła się we mnie chęć, by

wyciągnąć cię z jamy, i spuściłem ci ogon, abyś się go uczepił i wylazł. Ale ty nie porzuciłeś

swoich przyzwyczajeń, pozostałeś dziki i gwałtowny i nie szukałeś ratunku i ocalenia w

przyjaźni, tylko pociągnąłeś mnie za ogon tak mocno, iż myślałem, że wyzionę ducha. Siedzę

więc teraz razem z tobą w miejscu zguby i śmierci, a jedna tylko rzecz może uratować mnie i

ciebie – jeżeli mnie posłuchasz, wybawimy się obaj. Potem zaś będziesz musiał spełnić to, co

przyrzekałeś, a wówczas ja będę twoim przyjacielem.” I spytał wilk: „A co to za warunek,

który mam spełnić?” Rzekł lis: „Podnieś się i stań wyprostowany, ja zaś wylezę ci na głowę,

by dosięgnąć krawędzi jamy. Gdy już wyskoczę na ziemię, pójdę i przyniosę coś, czego

mógłbyś się chwycić i również stąd wyjść,” I rzekł wilk: „Nie ufam twoim słowom, gdyż

powiadają mędrcy: «Kto pokłada ufność tam, gdzie powinien żywić nienawiść, popełnia

błąd.» I mówią jeszcze: «Kto ufa takiemu, co nie jest godny zaufania, będzie oszukany, a kto

wystawia na próbę takiego, co już został wypróbowany, ten będzie godny współczucia. Ten

zaś, kto nie widzi różnicy pomiędzy rozmaitymi okolicznościami i nie oddaje każdemu

stanowi tego, co mu się należy, a wszystkie sprawy ocenia według jednej miary, mało

znajdzie szczęścia, a sporo nieszczęścia.» I słusznie mówi poeta:

Niechaj myśl twa jeno ku złemu się skłania,

Bo zła myśl ma siłę mądrego działania.

Życie nasze bywa w największych opałach,

Gdy je myśl życzliwa i dobra pojmała.

A oto słowa innego:

Bądź złego mniemania, a zło cię ominie.

Kto czujny, ten ustrzec może się jedynie.

Witaj wrogów twoich z rozjaśnioną twarzą,

Zaś w sercu miej wojska, które ich porażą.

A inny mówi:

Wrogiem twym największym ten jest, kto ci miły.

Zawsze mieć winieneś obłudę dla ludzi.

Dobre myśli o nich odbierają siły,

Przeto niechaj człowiek złą myśl w tobie budzi.”

I rzekł lis: „Złe poglądy nie w każdej chwili godne są pochwały, a dobre mniemanie należy

do właściwości doskonałych i dzięki niemu pierzchają obawy. Trzeba ci, wilku, wynaleźć

jakiś pomysł, jak wydostać się z tej jamy, tak abyśmy obaj ocaleli. To będzie lepsze, niż

gdybyśmy obaj zginęli. Porzuć więc te złe myśli i nienawiść. Jeśli spojrzysz na mnie

przychylnie, mogą wyniknąć z tego dwie rzeczy: albo przyniosę ci coś, czego będziesz mógł

się uczepić, i wyleziesz dzięki temu z jamy, albo oszukam cię i sam się ocaliwszy, ciebie

zostawię tutaj. To jednak jest wykluczone, bo nie byłbym pewny, czy nie zostanę wystawiony

na próbę, tak jak ty, i ukarany w ten sposób za zdradę. Mówi bowiem przysłowie: «Wierność

jest piękna, zdrada zaś odrażająca.» Trzeba przeto, abyś mi zaufał, bo ja dobrze znam

zrządzenia losu. Nie opóźniaj więc tego sposobu naszego ocalenia, jest to bowiem sprawa

zbyt nagląca, aby przedłużać rozmowę o niej.” I rzekł wilk: „Niewiele ufam twej wierności,

ale wiem, co sobie myślisz i że chcesz mnie uratować, albowiem poznałeś moją skruchę.

Myślę więc sobie: Jeżeli prawdą jest, co lis utrzymuje – to naprawi on zło, które uczynił, a

jeśli kłamie, otrzyma za to karę od Pana. Usłucham więc tego, co mi radzisz, a jeśli mnie

oszukasz, stanie się to przyczyną twojej zguby.” To rzekłszy wilk stanął w jamie

wyprostowany, pozwalając, by lis wlazł mu na barki, tak że dosięgał krawędzi jamy, a wtedy

wyskoczył na górę i upadł zemdlony. A wilk zawołał do niego: „Przyjacielu mój, nie

zapomnij o mnie i przyjdź mi z pomocą!” Zaśmiał się na to lis i zachichotał, po czym rzekł:

„Ślepcze, tylko dlatego wpadłem w twoje ręce, że żartowałem z ciebie i wyśmiewałem cię. A

przyczyna tego była taka: Gdy usłyszałem, jak się kajasz, opanowała mnie wesołość i

uradowany zatańczyłem. Wówczas zwisł mi ogon do jamy, ty zaś mnie pociągnąłeś, tak że

wpadłem do środka, potem jednak uwolnił mnie Allach Najwyższy z twoich rąk. Dlaczego

więc nie miałbym dopomóc ku twej zgubie, skoro należysz do zastępu szejtana? I wiedz, że

wczoraj we śnie widziałem siebie tańczącego na weselu; opowiedziałem to pewnemu

wykładaczowi snów, a on rzekł mi: «Będziesz miał kłopoty, ale wydobędziesz się z nich.»

Teraz widzę, że to, iż wpadłem w twoje ręce i uszedłem ci, jest wyjaśnieniem mego snu. Ty

wiesz, zaślepiony głupcze, że jestem twoim wrogiem, jakże więc mogłeś w swym

ograniczeniu i głupocie liczyć na to, że cię uratuję pomimo tych niecnych słów, które od

ciebie usłyszałem? Dlaczego miałbym się starać o twoje ocalenie? Wszak mówią mędrcy:

«Śmierć złoczyńcy, to spokój dla ludzi i oczyszczenie dla ziemi.» Gdybym się nie obawiał, że

dochowując tobie wierności, będę musiał znosić od ciebie cierpienie większe od bólu zdrady,

z pewnością zdziałałbym coś, aby cię uratować.” A gdy usłyszał wilk słowa lisa, z rozpaczy

począł gryźć sobie łapę. Potem zwrócił się do lisa łagodnymi słowami, nic jednak przez to nie

osiągnął. Rzekł więc do niego cichym głosem: „Cały wasz rodzaj lisi należy do tych, co mają

najsłodszy język i najlepiej potrafią żartować. To był właśnie żart z twej strony, ale nie każda

chwila jest dobra dla zabawy i żartu! Odrzekł lis: „Głupcze, istnieją dla żartu granice, których

żartujący nie przekracza. Nie licz też, że Allach pozwoli ci zdobyć władzę nade mną, skoro

już raz wybawił mnie z twoich rąk.” Rzekł wilk: „Powinieneś starać się mnie uratować w

imię braterstwa i przyjaźni, które istniały przedtem między nami. A jeśli to uczynisz, z

pewnością dobrze ci odpłacę.” Odparł mu lis: „Mędrcy powiadają: «Nie brataj się z głupim i

przewrotnym, on bowiem okryje cię hańbą i nie przyda tobie chwały. Nie brataj się też z

kłamcą, bo gdy ten odkryje u ciebie zalety, zatai je, a jeśli znajdzie wady, rozgłosi o nich.» A

inny mędrzec rzekł: «Na wszystko jest sposób, tylko nie na śmierć, wszystko można naprawić

oprócz złego charakteru, od wszystkiego można się uwolnić, ale nie od przeznaczenia.» A co

do zapłaty, na którą, jak mówisz, zasłużę sobie u ciebie, to przypominasz mi pod tym

względem węża, który uciekł zaklinaczowi. Wąż ów był ogromnie przestraszony, gdy wtem

ujrzał go pewien człowiek i spytał: «Co się z tobą dzieje, wężu?» Odrzekł wąż: «Uciekłem od

zaklinacza, a on mnie szuka. Jeżeli uratujesz mnie przed nim i skryjesz u siebie, dam ci na

pewno wspaniałą nagrodę i wyświadczę ci wiele dobrego!» Wziął go więc ów człowiek

skuszony zapłatą i marząc o nagrodzie włożył węża do swej torby. A kiedy zaklinacz

przeszedł już koło nich i oddalił się, idąc swoją drogą, i minęło niebezpieczeństwo dla węża,

rzekł do niego człowiek: «Gdzie jest moja nagroda? Uratowałem cię wszak przed tym, czego

się bałeś i od czego pragnąłeś uciec!» Wąż odparł: «Powiedz mi, w którą z kończyn mam cię

ukąsić? Wiedz bowiem, że my, węże, nie znamy większej nagrody niż ta.» To rzekłszy ukąsił

owego człowieka, tak że ów zmarł.

Porównuję więc ciebie, głupcze, do węża, który postąpił w ten sposób z człowiekiem.

Czyż nie słyszałeś słów poety:

Nie wierz człowiekowi, który złością płonie,

Nie myśl, że złość jego jak przyszła, tak mija.

Bo choć żmija gładka, gdy się dotkniesz do niej,

Przecie jad śmiertelny kryje w sobie żmija.”

I rzekł do niego wilk: „O lisie, który tak pięknie przemawiasz i robisz piękne miny, niech

ci się nie zdaje, że ja nie posiadam żadnej mocy i że ludzie przede mną nie drżą. Wiesz

przecież, że napadam na zagrody i niszczę winnice, czyń więc, co ci kazałem, i stój przede

mną jak niewolnik przed panem!” Odpowiedział mu lis: „Głupcze, nie masz rozumu i

pragniesz rzeczy niemożliwych. Doprawdy, dziwię się twej głupocie i hardości, z jaką

rozkazujesz mi, abym ci służył i stał przed tobą, jak gdybym był twoim niewolnikiem. Ale

wnet zobaczysz, co cię spotka. Oto bowiem kamienie rozwalą ci głowę i wybiją twoje

zdradzieckie kły.”

Potem wspiął się lis na wzniesienie, które górowało nad winnicą i nieustannie

przywoływał ludzi z winnicy, aż go ujrzeli i ruszyli prędko ku niemu. A lis zaczekał do

chwili, gdy zbliżyli się już do niego i do owej jamy, w której siedział wilk. Wówczas

odwrócił się i uciekł. A ludzie z winnicy zajrzeli do jamy i ujrzawszy w niej wilka, jęli rzucać

w niego wielkimi kamieniami. Ciskali bez przerwy kamieniami, bili wilka kijami i kłuli go

ostrzami włóczni, aż wyzionął ducha. Wtedy odeszli, lis zaś powrócił ku jamie, stanął nad

miejscem, w którym zginął wilk, i ujrzał jego zwłoki. Potrząsnął wtedy głową z wielkiej

radości i wypowiedział te oto wiersze:

Wziął los życie wilka, odebrał mu duszę.

Precz z tym, który żywy przed losem nie uszedł.

Takeś, wilku, przywieść mnie do zguby pragnął,

Ale oto ciebie los twój strącił na dno.

Bowiem wpadłeś w jamę, w której swą nadzieję

Każdy straci, gdy go dech śmierci owieje.

A potem lis został w winnicy sam, bezpieczny i nie obawiając się nieszczęścia. Takie oto

były przygody wilka z lisem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o myszy i łasicy

 

Opowiadają, że w mieszkaniu pewnego człowieka gnieździły się mysz i łasica. A człowiek

ów był biedny. Pewnego razu, gdy któryś z jego przyjaciół zachorował, a lekarz zalecił mu

łuskany sezam, dał mu ów przyjaciel pewną ilość sezamu, aby mu go wyłuskał. Ów biedny

człowiek zaś powierzył ziarno sezamu swojej żonie, polecając jej, aby wykonała tę pracę, a

ona spełniła polecenie i przyrządziła sezam.

Tymczasem skoro tylko łasica spostrzegła ziarna sezamu, podbiegła i nie ustając

przenosiła ziarna do swojej nory przez cały dzień, aż przeniosła tam większą jego część. A

gdy przyszła żona owego biednego człowieka, zobaczyła, że sezamu z pewnością ubyło.

Usiadła więc pilnując, kto po niego przyjdzie, aby poznać przyczynę braku. Gdy zaś

przybiegła znowu łasica, aby przenieść trochę sezamu do swej nory, tak jak to przedtem

czyniła, ujrzała siedzącą w mieszkaniu niewiastę i zauważyła, że ona się jej pilnie przygląda.

Rzekła tedy do siebie: „Zaiste, mój czyn mógłby mieć złe następstwa! A kto nie. baczy na

skutki, temu los nie jest przyjacielem! Boję się, bo ta kobieta mnie już spostrzegła! Nie mam

więc innego wyjścia, jak uczynić coś dobrego, przez co wykażę moją niewinność i usunę w

cień wszystko, co źle zrobiłam!” I zaczęła wynosić z powrotem ów sezam, który zgromadziła

w norze. A gdy kobieta zobaczyła, co robi łasica, tak rzekła do siebie: „To nie ona jest

sprawczynią tego braku, wynosi bowiem sezam z nory złodzieja i składa go tutaj. Oddaje nam

przysługę wynosząc sezam z powrotem, a temu, kto dobrze czyni, nie płaci się inaczej, jak

tylko dobrym uczynkiem. Ta łasica z pewnością nie zawiniła, że ubyło sezamu! Jednak nie

odejdę stąd i będę czatowała, aż przyjdzie złodziej, i dowiem się, kto to taki.”

A łasica wyczuła, co przyszło na myśl kobiecie, pobiegła prędko do myszy i powiedziała

jej: „Siostro moja, doprawdy, nic dobrego nie ma w takim, kto nie dba o sąsiadów i nie

umacnia przyjaźni!” Rzekła mysz: „Tak, przyjaciółko moja, cieszę się tobą i twoim

sąsiedztwem. Ale z jakiej przyczyny mówisz mi to?” Łasica rzekła: „Gospodarz tego domu

przyniósł sezam i jadł go, on i jego rodzina nasycili się i nie potrzebują już sezamu. Zostawili

go przeto i zabrały sobie z niego po trosze wszystkie żyjące stworzenia. Jeżeli więc ty jako

ostatnia weźmiesz coś z tego, będziesz miała większe prawo niż inni, którzy już korzystali!”

Zadziwiła się mysz, podskoczyła i pomerdała ogonkiem, a łakomstwo zaślepiło ją. Wstała

natychmiast i wyszła ze swej nory, i oto ujrzała sezam wyłuskany i błyszczący białością.

Kobieta zaś siedziała i pilnowała go, przygotowawszy sobie kij. Ale mysz nie zastanawiała

się nad następstwami i nie mogła zapanować nad sobą, podbiegła więc do sezamu i zaczęła

jeść. Wówczas kobieta uderzyła ją kijem i rozbiła jej głowę.

Przyczyną zguby myszy stało się jej łakomstwo i to, że nie brała pod uwagę następstw

swych czynów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o pawiu i wróblu

 

W tych samych czasach żył wróbel, który odwiedzał codziennie pewnego ptasiego króla.

A tak długo zawsze przebywał u niego w gościnie, że był pierwszym, który do króla

przychodził, i ostatnimi który od niego wychodził.

I zdarzyło się kiedyś, że na pewnej wysokiej górze zebrała się gromada ptaków i tak

między sobą mówiły: „Zaiste, rozmnożyliśmy się i wzrosła ilość sporów pomiędzy nami.

Trzeba więc koniecznie, abyśmy wybrali króla, który by miał baczenie na nasze sprawy.

Wtedy zapanuje wśród nas zgoda i ustaną kłótnie.” A właśnie przelatywał koło nich ów

wróbel i poradził im, aby uczynili królem pawia; bo właśnie paw był tym królem, którego

wróbel tak często odwiedzał. I ptaki wybrały pawia czyniąc go swoim królem, a on

wyświadczył im wiele dobrodziejstw, wróbla zaś mianował swym wezyrem i doradcą. Lecz

bywało, że wróbel zaniedbywał czasem swoje obowiązki zajmując się innymi sprawami. Aż

pewnego razu opuścił pawia, którego to bardzo zaniepokoiło, a gdy ów trwał w tym stanie,

powrócił nagle wróbel. Spytał go paw: „Cóż cię zatrzymało z dala ode mnie? I to właśnie

ciebie, który jesteś mi najbliższy z dworzan?” Odrzekł wróbel:” „Ujrzałem coś, co wydawało

mi się podejrzane i napełniło mnie strachem!” Paw zapytał: „A co takiego widziałeś?”

Odrzekł wróbel: „Widziałem człowieka z sidłami. Ustawił je przy moim gnieździe,

przymocował kołki, nasypał do środka ziarna i usiadł obok, a ja usiadłem także, aby

zobaczyć, co będzie robił. A gdy tak patrzyłem, wtem los i przeznaczenie zaprowadziły tam

żurawia i jego małżonkę, tak że wpadli w sam środek sideł. Zaczęli krzyczeć, a wtedy

myśliwy wstał i złapał ich oboje – i to mnie przeraziło. Z takiej właśnie przyczyny nie było

mnie przy tobie, o królu czasu! Nie będę już mieszkał w tym gnieździe, gdyż wystrzegać się

muszę sideł!” I rzekł mu paw: „Na nic się nie przyda ostrożność przeciw przeznaczeniu. Nie

opuszczaj przeto swego miejsca!” Wróbel usłuchał rozkazu pawia i rzekł: „W imię

posłuszeństwa dla króla wytrwam i nie oddalę się stąd!” Lecz cały czas wróbel był ostrożny i

uważał. Przynosił pawiowi jedzenie, paw jadł do syta, a potem pił wodę – wówczas wróbel

odchodził.

A gdy pewnego dnia wyszedł od pawia, ujrzał dwa wróble bijące się zawzięcie na ziemi. I

rzekł do siebie: „Jakże będąc wezyrem króla, mogę patrzeć na ptaki, które się przy mnie biją?

Na Allacha, zaprowadzę między nimi zgodę!” I podszedł do nich, aby je uspokoić, a wtedy

myśliwy zarzucił sieć na wszystkie trzy wróble, a wezyr pawia wpadł w sam jej środek.

Myśliwy wstał, chwycił go, podał swojemu towarzyszowi i rzekł: „Pilnuj go, bo jest tłusty, a

ładniejszego od niego nigdy nie widziałem!” Rzekł wówczas do siebie wróbel: „Oto wpadłem

w to, czego się obawiałem! Bezpieczny byłem tylko u pawia! Nie pomogła mi przeciw

przeznaczeniu ostrożność i nie ma od przeznaczenia ucieczki w ostrożność! Cóż bowiem jest

słuszniejsze od słów poety:

Co się zdarzyć nie ma, nigdy zdarzyć się nie może,

To zaś, co ma być, zaiste kiedyś będzie.

Stanie się, co stać się miało, we właściwej porze,

Ale głupiec jeno podstęp węszy wszędzie.”

Rzekł król: „O Szeherezado, opowiedz mi więcej takich przypowieści!” Odparła:

„Następnej nocy, jeżeli pozostawi mnie przy życiu król – oby Allach uczynił go jeszcze

potężniejszym...”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o sprzątaczu rzeźni i małżonce pewnego dostojnika

 

Zdarzyło się kiedyś w czasie pielgrzymki, gdy wierni właśnie okrążali Kaabę i cała

przestrzeń wokoło zatłoczona była ludźmi, że nagle jakiś człowiek uczepił się zasłony Kaaby,

wołając z głębi serca: „Błagam Cię, o Boże, spraw, by zapłonęła gniewem na swego męża i

zeszła się ze mną.” Słowa te usłyszała grupa pielgrzymów, którzy chwycili go i zaprowadzili

do emira pielgrzymki, nie szczędząc mu razów. I rzekli: „O emirze, zastaliśmy tego

człowieka w Świętym Miejscu, wypowiadającego takie a takie słowa.” Emir pielgrzymki

rozkazał zatem, by go powieszono, lecz człowiek ów zawołał: „Emirze, na Proroka Allacha! –

Niech go Bóg błogosławi i da mu zbawienie – wysłuchaj mojej przygody, a potem uczyń ze

mną, co zechcesz!” Rzekł mu emir: „Opowiadaj więc!”, a człowiek zaczął:

Wiedz, emirze, że jestem sprzątaczem i pracuję w rzeźni baranów, wywożąc krew i

odpadki na śmietnik. A zdarzyło się pewnego dnia, gdy prowadziłem obładowanego osła, że

zobaczyłem uciekających ludzi. Jeden z nich zawołał do mnie: „Wejdź w tę uliczkę, by cię

nie zabili!” Spytałem: „Co się stało, że ludzie tak uciekają?” Odrzekł mi jakiś niewolnik:

„Jedzie żona pewnego dostojnika i służba przepędza ludzi z jej drogi. Biją wszystkich i

nikogo nie oszczędzają.” Wszedłem więc wraz z osłem w zaułek i przystanąłem tam,

oczekując, aż tłum się rozejdzie. Zobaczyłem służących z pałkami w rękach oraz trzydzieści

niewiast, a wśród nich jedną niby wiotka trzcina jaśniejącą pełnią urody, piękna i wdzięku.

Wszystkie inne były do jej usług. Skoro przybliżyła się do bramy uliczki, w której stałem,

spojrzała na prawo i lewo, po czym przywołała eunucha. Gdy stanął przed nią, szepnęła mu

coś na ucho, on zaś podszedł do mnie i chwycił mnie. Ludzie wokół rzucili się do ucieczki, a

inny eunuch wziął mojego osła i poprowadził go. Ten, który mnie chwycił, związał mnie

sznurem i ciągnął za sobą. Nie rozumiałem, co się dzieje, a ludzie krzyczeli za nami, wołając:

„Cóż zawinił ten biedak śmieciarz? Dlaczego go związano?” I wołali do eunuchów: „Ulitujcie

się nad nim i uwolnijcie go, a wtedy Allach Najwyższy ulituje się nad wami!” Ja zaś

mówiłem sobie w duchu: „Eunuchowie schwytali mnie, gdyż ich pani poczuła wstrętny dla

nie] zapach nieczystości lub też jest brzemienną i zrobiło się jej niedobrze. Nie ma potęgi ni

siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!” I szedłem tak za nimi, oni zaś zbliżyli się do bramy

okazałego domu i weszli tam, prowadząc mnie za sobą. Po chwili znalazłem się w wielkiej

komnacie – sam nie wiem, jak opisać jej piękno – urządzonej wspaniałymi sprzętami.

Związany, stałem obok eunucha, gdy niewiasty wchodziły do komnaty. Powiedziałem sobie

w duchu: „Na pewno będą mnie poddawali w tym domu męczarniom, dopóki nie umrę. Nikt

nawet nie dowie się o mojej śmierci.” Oni zaś wprowadzili mnie do łaźni, znajdującej się

wewnątrz domu. Gdy się tam znalazłem, weszły trzy niewolnice, siadły przy mnie i rzekły:

„Zrzuć swoje łachmany.” Zdjąłem więc stare szmaty, które miałem na sobie, a wtedy jedna z

niewolnic zaczęła mi myć nogi, druga głowę, a trzecia poczęła masować mnie. Gdy

skończyły, podały mi zwinięte szaty i powiedziały: „Wdziej to”, lecz ja odparłem: „Na

Allacha, nie wiem jak to uczynić!” Podeszły więc bliżej i ubrały mnie, podśmiewając się ze

mnie. Następnie przyniosły dzbanki z wodą różaną i spryskały mnie, po czym wprowadziły

mnie do innej komnaty tak pięknej, że – na Allacha – nie wiem, jak opisać ją, a także ozdoby

i sprzęty, które się w niej znajdowały. Gdy wszedłem do tej komnaty, zobaczyłem tam

niewiastę, siedzącą na łożu z trzciny bambusowej o nogach z kości słoniowej, a wokół stały

niewolnice. Skoro mnie owa kobieta ujrzała, podniosła się i skinęła na mnie. Podszedłem do

niej, a ona kazała mi usiąść. Usiadłem więc przy niej, a ona poleciła niewolnicom przynieść

jedzenie. Podały wyborne potrawy najrozmaitszych rodzajów, których nawet z nazwy nie

znam i w życiu takich nie widziałem. I zjadłem do syta. Po odniesieniu półmisków i umyciu

rąk niewiasta zażądała owoców, które natychmiast przed nią postawiono. Kazała mi jeść,

więc jadłem, a ledwie skończyliśmy, przyniesiono napoje najrozmaitszych rodzajów i

niewolnice spaliły różnorodne wonne kadzidła. Jedna z niewolnic, piękna jak księżyc,

podniosła się i podawała nam wino przy wtórze strun. Wkrótce upiłem się ja i ta niewiasta,

która przy mnie siedziała. Kiedy wszystko to się działo, byłem przekonany, że śnię. Później

kobieta kazała kilku niewolnicom rozścielić dla nas łoże. Gdy uczyniły tak, jak sobie życzyła,

wstała i poprowadziła mnie za sobą do łoża i położyła się, a ja spałem z nią do rana. Ilekroć

zaś przyciskałem ją do piersi, wdychałem zapach piżma i innych wonności. Sądziłem, że

znajduję się w raju lub że śnię przepiękny sen. Gdy nadszedł ranek, spytała mnie, gdzie

mieszkam. Odpowiedziałem: „W takim a takim miejscu.” Kazała mi wówczas odejść, a dając

mi związaną chustkę, haftowaną srebrem i złotem, rzekła: „Pójdź za to do łaźni.” Ucieszyłem

się i pomyślałem: „Jeśli jest w niej pięć felsów, to zjem dziś obiad.” Wyszedłem od niej,

jakbym wychodził z raju, i udałem się do komórki, w której mieszkam. Rozwiązałem chustkę

i znalazłem w niej pięćdziesiąt złotych miskali. Zakopałem je i usiadłem w bramie, uprzednio

zaś kupiłem za dwa felsy chleba i ostrej przyprawy i pożywiłem się. Potem zacząłem

rozmyślać o tym, co przeżyłem, i tak spędziłem czas aż do wieczora. Wtedy przyszła do mnie

niewolnica i powiedziała: „Moja pani wzywa cię!” Poszedłem więc za nią do bramy domu,

wszedłem do środka i padłem na twarz przed gospodynią. A ona posadziła mnie przy sobie,

kazała przynieść jedzenie i picie, potem zaś spała ze mną jak poprzedniej nocy. Gdy wstała

rano, dała mi znowu chustkę z pięćdziesięcioma złotymi miskalami, a ja wziąłem ją,

wróciłem do mej komórki i zakopałem pieniądze.

Tak było przez osiem dni. Każdego dnia przychodziłem do niej wieczorem i wychodziłem

o świcie. Gdy spałem u niej ósmej nocy, wbiegła nagle niewolnica wołając: „Wstawaj i ukryj

się w tej komnacie!” Wszedłem więc do komnaty, położonej od strony ulicy, i usiadłem tam.

Wtem usłyszałem zgiełk i tętent końskich kopyt w uliczce, a że komnata miała okienko tuż

nad bramą domu, wyjrzałem przez nie i zobaczyłem młodego jeźdźca. Był on jak wschodzący

księżyc w noc pełni, a przed nim szli mamelucy i żołnierze. Podjechał do bramy, zsiadł z

konia i wszedł do komnaty, gdzie niewiasta siedziała na łożu. Ucałował przed nią ziemię,

potem przybliżył się i pocałował jej rękę, lecz ona nie przemówiła do niego ani słowa.

Mężczyzna korzył się jednak przed nią tak długo, aż ją ułagodził, po czym spał z nią tej nocy.

Rano przyszli jego żołnierze z końmi i wyjechał z nimi. Ona zaś przyszła do mnie i spytała:

„Widziałeś go?” Powiedziałem: „Tak.” Rzekła: „To mój mąż, opowiem ci, co mnie spotkało z

jego strony: Pewnego razu siedzieliśmy razem w ogrodzie na wewnętrznym dziedzińcu domu.

Nagle on wstał i opuścił mnie na długą chwilę. Czekałam na niego z niecierpliwością,

mówiąc sobie, że z pewnością poszedł do wychodka. Poszłam wreszcie za nim, lecz nie

zastałam go tam. Wtedy zajrzałam do kuchni, zobaczyłam tam jakąś niewolnicę i spytałam ją

o niego. A ona wskazała mi mego męża, który leżał z jedną z dziewek kuchennych. Wówczas

przysięgłam sobie uroczyście, że oddam się najbardziej nędznemu i plugawemu człowiekowi.

Kiedy chwycili cię eunuchowie, był to już czwarty dzień, odkąd zaczęłam krążyć po mieście,

szukając kogoś takiego. I nie znalazłam nikogo bardziej nędznego i plugawego od ciebie.

Dlatego kazałam cię sprowadzić tu i stało się to, co nam przeznaczył Allach. Tak więc

spełniłam przysięgę, którą sobie złożyłam. Lecz gdyby mój mąż jeszcze raz zbliżył się do tej

niewolnicy i gdyby z nią legł, dopuszczę cię znów do tego, co było między nami.” Kiedy

usłyszałem od niej te słowa, strzały przeszły mi serce, a łzy popłynęły mi tak obficie, że moje

oczodoły stały się ranami. I wypowiedziałem słowa poety:

Dziesięć pocałunków złożę na twej lewej ręce,

Gdyż godniejsza jest od prawej, czci mam dla niej więcej.

Ona to podjęła trudy oczyszczania ciała,

I ablucji twych powszednich sama dokonała.

I niewiasta kazała mi odejść. A ja uskładałem z jej pieniędzy czterysta miskali, z których

pokrywam teraz moje wydatki. I przybyłem tutaj błagać Allacha Sławionego i Najwyższego,

by jej mąż raz jeszcze zbliżył się do niewolnicy, abym i ja wrócił do tego, czego

zakosztowałem.

Skoro emir pielgrzymki usłyszał opowieść tego człowieka, uwolnił go i rzekł do obecnych:

„Na Allacha, pomódlcie się za niego, gdyż jest niewinny.”

A pośród licznych innych opowieści jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o Harunie ar-Raszidzie, Persie Alim i o tym, co wiąże się ze sprawą sakwy i Kurda.

 

Powiadają, że pewnej nocy Harun ar-Raszid, nie mogąc zasnąć, wezwał swego wezyra, a

gdy ten stawił się przed nim, rzekł mu: „O Dżafarze, gnębi mnie wielka bezsenność i smutek

opanował moje serce. Chcę więc, by za twoją sprawą rozerwał się mój umysł i rozweseliła

moja dusza.” Dżafar odrzekł: „O Władco Wiernych, mam przyjaciela Persa, imieniem Ali,

który zna rozmaite opowieści i ucieszne opowiadania, rozweselające duszę i smutek z serc

przepędzające.” Rzekł więc kalif: „Przyprowadź mi go.” A wezyr odparł: „Słyszę i jestem

posłuszny.” Potem Dżafar opuścił władcę, by odszukać Persa. Posłał do niego służących, a

gdy zjawił się, rzekł mu: „Idź, spełnij życzenie Władcy Wiernych!”, na co Pers odrzekł:

„Słyszę i jestem posłuszny.” Potem udał się z wezyrem do kalifa. Gdy stanął przed nim, kalif

pozwolił mu usiąść, a skoro to uczynił, rzekł mu: „Ali, troska opanowała tej nocy moje serce.

Słyszałem, że znasz różne opowieści i opowiadania, chciałbym więc usłyszeć od ciebie coś,

co odegnałoby ode mnie smutek i rozerwało moje myśli.” Pers rzekł: „O Władco Wiernych!

Cóż mam ci opowiedzieć? Czy to, co na własne oczy widziałem, czy to, co usłyszałem na

własne uszy?” Na to ozwał się kalif: „Jeśli widziałeś coś ciekawego, opowiedz mi o tym.”

Więc rzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.”

Wiedz zatem, o Władco Wiernych, że pewnego roku opuściłem swój gród rodzinny,

którym jest Bagdad. Towarzyszył mi pachołek, niosący piękną podróżną sakwę. Gdy

dotarliśmy do pewnego miasta i poczęliśmy w nim handlować, nagle przypadł do mnie jakiś

człowiek, Kurd, bezczelny napastnik, i wyrwał mi torbę krzycząc: „To moja torba, a

wszystko, co się w niej znajduje, jest moją własnością.” Wtedy zawołałem: „O muzułmanie

zgromadzeni tutaj! Wybawcie mnie z rąk bezwstydnych kłamców,” a ludzie rzekli: „Idźcie do

kadiego, niech on rozsądzi wasz spór.” Udaliśmy się więc do kadiego. Ja szedłem do niego

rad. Skoro dotarliśmy do niego i stanęliśmy przed nim, spytał: „Jaką skargę chcecie mi

przedstawić?” Rzekłem: „Zaistniał między nami pewien spór i do ciebie się zwracamy z

prośbą o wyrok, który by nas obu zadowolił.” Kadi spytał: „Który z was dwu jest

oskarżycielem?” Kurd postąpił bliżej i rzekł: „Oby Allach wspomagał pana naszego, kadiego!

Zaprawdę ta torba jest moją własnością, jak również wszystko to, co się znajduje w jej

wnętrzu. Utraciłem ją kiedyś, a oto dziś odnajduję ją w rękach tego człowieka.” Kadi zapytał:

„Kiedy ją straciłeś?” Kurd odparł: „Stało się to wczoraj. Nie znalazłszy zguby spędziłem bez

snu całą noc.” Wtedy kadi rzekł: „Jeśli zatem poznajesz, że to właśnie ona, powiedz, co się w

niej znajduje!” Kurd powiedział więc tak: „Była w mej sakwie para srebrnych puzderek

małych, które czernidło do oczu zawierały, i był ręcznik do rąk biały. Włożyłem do niej, po

parze, kielichy złote i lichtarze, były w niej także dwa namioty, dwa półmiski złote, dwie

łyżki, poduszka i para kobierców skórzanych, koza i dwa barany, krowa i dwa cielęta, owca i

dwa jagnięta, dwa futra, opończa na słoty i dwa zielone namioty, wielbłąd i dwie

wielbłądzice. Miałem w mej sakwie dwa lwy i lwicę, dwa lisy i niedźwiedzicę, dwa buhaje i

bawołu, dwa łoża i krzesło do stołu. Były w niej dwie komnaty i pałac, dwa krzesła i sala

wspaniała, kuchnia z dwoma drzwiami i gromada Kurdów, co będą świadkami, że sakwa do

mnie należy.” I zwrócił się do mnie kadi: „A cóż ty na to powiesz?” Podszedłem więc do

niego, o Władco Wiernych, wstrząśnięty tym, co powiedział Kurd, i rzekłem: „Niechaj Allach

pomnoży siły naszego opiekuna, kadiego! W mej sakwie nie było nic innego jak domek

zburzony i drugi bez drzwi, i buda, w której mieszkają psy. Była też w mojej sakwie szkoła

dla uczniów w kwiecie młodości i młodzieńcy grający w kości, był namiot i sznurów więź

niemała, para miast – Basra i Bagdad – w niej się znajdowała, zamek Szaddada, syna Ada, też

się w sakwie znalazł, był w niej piec kowala, były sieci rybackie, kij i kołków wiele, byli

chłopcy, dziewczęta, także stręczyciele, co zaświadczą, że torba jest moją własnością.” Kurd,

posłyszawszy te słowa, począł płakać i lamentować mówiąc: „O dobrodzieju nasz kadi!

Zaiste torbę mą poznano i co w niej było, opisano. A są w niej jeszcze twierdze i gmachy,

żurawie i lwice, ludzie grający w szachy jak i szachownice. Znajdują się też w mojej torebce

klacz i dwa źrebce, dwa rumaki i ogier i dwie włócznie srogie. Był też w niej lew i dwa

zające, miasto, dwie wioski, dziewka, dwaj szczwani rajfurzy, obojnak i dwu nicponiów,

ślepy, dwaj bystroocy, kulawy i dwie kaleki, ksiądz, dwaj diakoni, patriarcha i dwaj mnisi i

jeszcze kadi i dwaj świadkowie, którzy zaświadczą, że torba ta do mnie należy.” Złość mnie

porwała, o Władco Wiernych, więc podszedłem do niego bliżej, by rzec: „Oby Allach

pomnożył siły kadiego, naszego opiekuna! Miałem ja w mej sakwie i pancerz, i oręż, i z

bronią komorę, tysiąc baranów, które bodą, wraz z obcą zagrodą, psów ujadających sforę,

ogrody, winnice spore, kwiaty, figi i pachnidła, jabłka i malowidła, kielichów było tam wiele

i posągów, i butelek, pełno oblubienic i pieśniarek młodych, i orszak idący na gody, krzyk i

harmider, i wołanie, krainy wielkie niesłychanie, brać rozbójników zdradziecka i kompania

zbójecka, niosąca wiele mieczy i włóczni wspaniałych, mająca ze sobą łuki i strzały. I

przyjaciele, i bracia wszyscy, druhowie i bliscy, towarzysze z więziennej ciemnicy i

współbiesiadnicy, flety i tamburyny, chorągwie i sztandary, młodzieńcy, dziewczyny,

narzeczone z odsłoniętym licem i śpiewające niewolnice, pięć Abisynek, trzy Hinduski,

cztery Medynki, dwadzieścia Greczynek, pięćdziesiąt Turczynek, siedemdziesiąt Persjanek,

osiemdziesiąt Kurdyjek, dziewięćdziesiąt Gruzinek, a poza tym Tygrys z Eufratem. I sieć

rybacka prawdziwa, krzemienie i krzesiwa, i Iram, co się Miastem Kolumn nazywa, i tysiąc

nicponiów, i rajfurów, plac gier, stajnie, meczety i łaźnie. I murarz z cieślą był tam na pewno,

i ćwiek, i drewno, i czarny niewolnik grający wspaniale, dowódca, masztalerz, pełno miast,

stolic i obszarów, i sto tysięcy denarów, miasto Kufa i Anbar, a z tym dwieście kufrów tkanin

i pięćdziesiąt spichrzów żywności. Tam Gaza i Askalon gości, tam są ziemie od Damietty do

Asuanu i pałac Kisry Anuszirwana, i królestwo Sulejmana, kraje od Wadi Numan aż do

Chorasanu, ziemie Balchu i Isfahanu i obszary od kraju Hind aż po kraj Sudanu. Niech Allach

długie życie ześle naszemu opiekunowi, kadiemu! Jest tam, mogę przysiąc, koszula, zawój i

ostrych brzytew tysiąc, które brodę kadiego zgolić mogą pięknie, jeśli się słów mych nie

zlęknie i nie rozsądzi sporu jasno, że sakwa to moja własność.” Kadi, słuchając tych słów,

stracił głowę i rzekł: „Widzę oto przed sobą dwu ludzi fałszywych bez miary, albo dwu

kacerzy bez czci i wiary, którzy się nie lękają kary, a tylko krotochwilą swoją z sędziów

igraszki stroją. Albowiem nie opisali dziejopisowie, a słuchający nie słyszeli dotąd dziwów, o

jakich ci dwaj plotą, i w żadnej ludzkiej opowieści to, co mi rzekli, się nie zmieści. Na

Allacha, zaiste od Chin do drzewa Umm Ghajlan, od Persji aż do ziem Sudanu, od Wadi

Numan do Chorasanu miejsca nie stanie na wszystko, co zawarło wasze wyliczanie, a słowom

owym nikt wierzyć nie będzie w stanie. Czy ta sakwa jest bezdennym morzem, czy Dniem

Sądu, w którym zbiorą się prawi i grzesznicy?” To rzekłszy kadi rozkazał otworzyć sakwę, a

gdy go usłuchano snadnie, zobaczył w niej chleb, cytryny, oliwki i ser na dnie. Wtedy

cisnąłem torbę Kurdowi pod nogi i oddaliłem się.

A kalif, wysłuchawszy opowieści Persa Alego, pokładał się ze śmiechu i obdarował go

pięknym upominkiem. A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o Alim Szar i niewolnicy Zumurrud

 

W dawnych czasach i minionych wiekach żył w kraju Chorasanu kupiec imieniem Madżad

ad-Din. Posiadał wiele bogactw, czarnych niewolników, mameluków i służących, lecz mimo

że dobiegał już sześćdziesiątego roku życia, nie miał potomstwa. Dopiero później obdarzył go

Allach Najwyższy synem, któremu kupiec dał imię Ali. Gdy chłopiec podrósł, stał się jak

księżyc w noc pełni, a osiągnąwszy wiek męski, posiadał już wszelkie zalety. Wówczas ojciec

jego zasłabł śmiertelnie, wezwał do siebie syna i rzekł: „O mój synu, nadszedł czas mej

śmierci, chcę ci więc zostawić dobre rady.” Ali zapytał: „Jakie to rady, mój ojcze?” Ojciec

odparł: „Przestrzegam cię, abyś nie przestawał zbyt blisko z nikim i trzymał się z dala od

tego, co przynosi zło i nieszczęście. Strzeż się złego przyjaciela, gdyż jest on jak kowal – jeśli

nie spali cię jego ogień, zadusi cię jego dym. A jakże trafne są słowa poety:

Nie ma takich ludzi, co by szli stałości drogą.

Nie ma przyjaciela, jeśli zawiodą cię losy.

Żyj samotnie i pamiętaj – nie licz na nikogo.

Taką radę z doświadczenia daję tobie. Dosyć.

Lub słowa innego poety:

Ludzie to choroba skryta, Nie polegaj na nich. Bowiem zdradą i chytrością Wszyscy są

skalani.

Mówi też o tym inny poeta:

Wiedz, ze wszelkich spotkań z ludźmi pożytek jest mały,

Bowiem w plotkach się nurzają i czczej gadaninie.

Przeto rzuć to, a do spotkań takich dąż jedynie,

Które by ci żyć pomogły, wiedzę pomnażały.

Słusznie bowiem mówi poeta:

Gdy się komuś rozumnemu ludzi poznać uda,

Tak jak ja ich obnażyłem i rozgryzłem do cna,

Ujrzy, że ich miłość jeno w szalbierstwach jest mocna.

I spostrzeże, że ich wiara – to tylko obłuda.”

Ali odpowiedział: „O mój ojcze, słyszę i jestem posłuszny. A co jeszcze mam czynić?”

Ojciec mówił: „Czyń dobro w miarę swych możliwości i nigdy nie zapomnij postępować z

ludźmi szlachetnie. Korzystaj z każdej sposobności i nie szczędź dobrych czynów, gdyż

prośby nie zawsze są spełniane. A jakże piękne są słowa poety:

Nie w każdej chwili, nie w każdym czasie

Dobre uczynki wypełniać da się.

Więc jeśli możesz, śpiesz do nich śmiało.

Strzegąc się przeszkód, których niemało.”

Ali rzekł na to: „Słyszę i jestem posłuszny, a co mi jeszcze radzisz?” Starzec mówił: „Mój

synu, zachowuj wiarę Allacha, a i on ciebie zachowa, oraz chroń twój majątek. Nie trwoń go,

bo jeśli go utracisz, będziesz zależny od najpodlejszych ludzi. Wiedz, że wartość męża polega

na tym, czym włada jego prawica. Cóż może być bardziej trafnego nad słowa poety:

Kiedy zmalał mój majątek, znikli moi przyjaciele,

Gdy majątek się pomnożył, mam przyjaźni zewsząd wiele!

Dzięki mym pieniądzom przyjaźń wróg okazał mi niejeden.

Zaś przyjaciel wrogość żywi do mnie, kiedy wpadłem w biedę!”

Ali zapytał: „I co jeszcze, ojcze?”, a ów rzekł: „Szukaj rady, mój synu, u starszego od

siebie i nie spiesz się zbytnio do tego, czego pragniesz. Bądź litościwy dla niższego od siebie,

a wówczas ten, kto jest wyżej od ciebie, okaże tobie łaskawość. Pamiętaj, żebyś nikogo nie

ciemiężył, bo Allach ześle ci kogoś, kto pognębi ciebie. Pięknie zaś mówi o tym poeta:

Osąd swój porównaj z cudzym, dwom zaufaj zdaniom.

Słuszność się nie skryje, jeśli aż dwóch baczy na nią.

Człowiek to zwierciadło, w którym lico się odbije,

Ale gdy dwa lustra stawisz – widać kark i szyję.

A inny poeta powiada:

Stój i nie ponaglaj sprawy, która jest twym celem.

Bądź przyjazny, a i ty się spotkasz z przyjacielem.

Nie ma ręki, ponad którą Allach nie wzniósł dłoni,

Ni tyrana, który by się przed tyranem schronił.

Inny poeta natomiast powiada:

Nie gnęb ludzi, bo ciemięstwo władztwem jest zwodniczym.

A wiedz o tym, że tyrania z mściwością graniczy.

Gdy twe oczy śpią, przekleństwem razi ciebie właśnie Ciemiężony.

Zasię oko Allacha nie zaśnie.”

I mówił ojciec dalej: „Strzeż się, synu, picia wina, gdyż jest ono początkiem wszelkiego

zła. Wino zaćmiewa rozum i poniża pijącego. Jakże słusznie mówi o tym poeta:

Na Allacha! Pijąc wino, upojenia nie doznałem,

Bowiem słowo me związane z sensem, zasię dusza – z ciałem.

Nigdy mnie nie skusi wino i przenigdy nie upoi,

I jedynie spośród trzeźwych pragnę mieć kompanów moich.

Takie są moje rady dla ciebie, mój synu. Miej je zawsze przed oczyma, a Allach niech cię

otoczy swoją opieką.” Stary kupiec stracił przytomność i umilkł, a gdy się ocknął, prosił

Allacha o zmiłowanie, wyrzekł słowa wyznania wiary i odszedł do Miłosierdzia Allacha

Najwyższego. Syn opłakiwał go i szlochał nad nim, a potem przygotował wszystko, jak

należało. W orszaku pogrzebowym szli wielcy i mali, a recytatorzy wygłaszali nad trumną

urywki z Koranu. Ali nie zaniedbał niczego, co należało uczynić. Zmówili nad ojcem

modlitwy i oddali go ziemi, a na grobie wypisali takie wiersze:

Z prochuś powstał, byś mógł się nacieszyć żywotem,

I dar pięknej wymowy posiadłeś po trochu.

Lecz w proch się obróciłeś, skoroś umarł potem.

I jesteś, jakbyś nigdy nie wychynął z prochu.

Ali Szar bolał bardzo z powodu śmierci ojca, odprawił żałobne obchody, jak przystało

ludziom szanownym, i trwał w żalu i smutku po stracie ojca, aż w niedługim czasie umarła i

jego matka. Wówczas urządził wszystko tak, jak po śmierci ojca, a potem zasiadł w sklepie,

zajmując się handlem. Nie zaprzyjaźnił się z nikim ze stworzeń Allacha, postępując, jak mu

ojciec przykazał. W tym stanie trwał przez cały rok. Później znaleźli do niego dostęp synowie

ladacznic, zaprzyjaźnili się z nim i Ali zszedł na złe drogi. Porzucił uczciwe życie, kubkami

pił wino i chodził do piękności rano i wieczór, mówiąc sobie w duchu: „Mój ojciec dla mnie

zgromadził to bogactwo, jeśli więc ja go nie wydam, to komu je pozostawię?... Na Allacha,

będę postępował według słów poety:

Jeśli życie obrócisz na bogactw ciułanie,

Aby wszystko zagarnąć, co jest dookoła,

Czyliż przyjdzie czas taki, kiedy będziesz w stanie

Rozkoszować się wreszcie tym, coś zebrać zdołał?”

I trwonił Ali Szar swój majątek w nocy i we dnie, póki nie wyczerpał całego. Zubożał i

znalazł się w strasznym położeniu. Stracił całkiem rozum, sprzedał sklep, dom i wszystko

inne, sprzedał nawet swoje szaty, pozostając tylko w jednej. Gdy zaś minęło oszołomienie i

wrócił mu rozsądek, wpadł w rozpacz i siedział cały dzień, od rana do wieczora, bez jedzenia.

Wreszcie pomyślał: „Obejdę tych wszystkich, na których niegdyś wydawałem mój majątek,

może ktoś z nich nakarmi mnie dzisiaj.” Obszedł więc wszystkich po kolei, a ilekroć zastukał

do drzwi jednego z dawnych przyjaciół, ów udawał, że go nie zna, i odchodził od drzwi.

Wreszcie, dręczony głodem, Ali poszedł na bazar.

Zobaczył tam gromadę tłoczących się ludzi i rzekł sobie w duchu: „Jaki może być powód

takiego zbiegowiska? Na Allacha, nie odejdę stąd, zanim nie zobaczę, co w tym kręgu jest.”

Zbliżył się do kręgu ludzi i ujrzał wysoką niewolnicę, o smukłej kibici, różanych policzkach i

wyniosłej piersi, która przewyższała ludzi swoich czasów pięknem, urodą i okazałym

wyglądem, jak powiedział jeden z tych, którzy opisywali podobną do niej:

Jej kształt został tak odlany, jako sama chciała,

W formie piękna. Niezbyt duża jest i nie za mała.

Aż się piękno zakochało w jej cudownych licach,

W których duma, jak i skromność jednako zachwyca,

Jej oblicze jest księżycem, gałązką – jej postać,

Oddech – piżmem. Nikt nie zdoła jej w urodzie sprostać.

Jak z perłowej jest macicy utworzona cała,

Księżyc piękna mieści się jej w każdej cząstce ciała.

Niewolnica ta zwała się Zumurrud. Ali Szar spojrzał na nią i zdumiały go jej piękność i

wdzięk. Pomyślał: „Na Allacha, nie odejdę, zanim nie zobaczę „jaką wysokość osiągnie jej

cena, i dopóki nie dowiem się, kto ją kupi.” Stanął więc w grupie kupców, a oni sądzili, że

będzie chciał ją kupić, gdyż wiedzieli o jego majątku, który. odziedziczył po rodzicach. Po

chwili wystąpił pośrednik, stanął przed niewolnicą i zawołał: „O kupujący, którzy macie

pieniądze, kto ustali wywoławczą cenę tej niewolnicy, pani obu księżyców, perły pełnej

blasku? Umie ona wyrabiać przepiękne zasłony, jest marzeniem dla szukającego, rozkoszą

dla pragnącego! Zaczynajcie! Wolny będzie od zarzutu i przygany ten, kto wywoła cenę.”

Rzekł jeden z kupców: „Pięćset denarów.” A inny dodał: „I dziesięć.”

Wtedy jakiś starzec zwany Raszid ad-Din, o niebieskich oczach i odrażającym wyglądzie,

zawołał: „I jeszcze sto”, a ktoś inny rzekł: „I dziesięć.” Powiedział staruch: „Tysiąc

denarów”, a wtedy kupujący powstrzymali swe języki i zamilkli, pośrednik zaś począł

naradzać się z właścicielem niewolnicy, który powiedział: „Przysiągłem, że sprzedam ją tylko

temu, którego sama wybierze, przeto ją pytaj!” Podszedł więc pośrednik do Zumurrud i rzekł:

„O pani księżyców, ten oto starzec chce cię kupić”, a niewolnica spojrzała na niego, a gdy

zobaczyła, że jest taki, jak wspomnieliśmy, rzekła do pośrednika: „Nie pozwolę się sprzedać

starcowi zgrzybiałemu i obrzydliwemu. Na Allacha, jak słuszne są te słowa:

O całusa ją prosiłem, gdym jej miłość wyznał,

Lecz ją widać odstręczała ode mnie siwizna,

Bo choć żyłem w dobrobycie, takie rzekła słowa:

«Nie! Na tego, co ród ludzki bytem obdarował!

Bieli włosów posiwiałych nie pragnę zupełnie!

Czyliż całe życie usta nurzać mam w bawełnie?»”

Usłyszawszy te słowa, pośrednik rzekł: „Na Allacha, jesteś wytłumaczona, a cena twoja

powinna wynosić dziesięć tysięcy denarów.” Potem oznajmił jej panu, że nie zgodziła się na

tego starca, a właściciel niewolnicy powiedział: „Wybierz jej więc kogoś innego.” Wtedy

podszedł inny człowiek mówiąc: „Daję tyle samo, co ów starzec, którego nie chciała.”

Niewolnica spojrzała na niego i zauważyła, że ma farbowaną brodę, rzekła więc: „Ach, jakiż

to wstyd i hańba, czernić swą siwiznę”, i grymasiła, po czym wypowiedziała takie wiersze:

Pewien człowiek mi ukazał obraz swój ponury:

Na Allacha! Kark szkaradny, sandałami bity,

I podbródek, gdzie najchętniej siadają moskity,

Róg zagięty, do którego można wiązać sznury.

Moja kibić cię olśniła oraz moje lico;

Chciałbyś przeto skryć przede mną wady swe najbrzydsze,

Występkami biel siwizny swej farbując chytrze,

A co jawne, chciałbyś w strachu okryć tajemnicą.

Gdy twa broda znika, druga wygląd wnet odmieni,

Jakbyś był postacią znaną z widowiska cieni.

Następnie wypowiedziała piękne słowa poety:

Rzekła: „Widzę, że farbujesz swoje włosy siwe.”

Rzekłem: „Słuchu mój i wzroku, siwizny się boję!”

Roześmiała się i mówi: „Dziwy to prawdziwe,

Że aż ci do włosów doszło oszukaństwo twoje!”

Skoro pośrednik usłyszał te wiersze, powiedział do niej: „Masz słuszność, na Allacha!”

Kupiec zaś spytał: „Co powiedziała?” Gdy pośrednik powtórzył mu wiersze, przyznał, że

słuszność jest przeciw niemu i odstąpił od zamiaru kupna. Zbliżył się wtedy inny kupiec i

powiedział: „Spytaj, czy mnie zechce, zapłacę cenę, którą słyszałem.” Pośrednik zapytał więc

niewolnicę, a ona przyjrzała się kupcowi i stwierdziła, że jest ślepy na jedno oko. Zawołała

więc: „To jednooki, o którym tak mówi poeta:

Z jednookim się nie brataj, ale go unikaj,

Bowiem zły jest i fałszywy, nie zapomnij o tym.

Gdyby jednooki nie miał duszy nikczemnika,

Allach by na jego oko nie zesłał ślepoty.”

Pośrednik, wskazując na kogoś innego, spytał: „A czy chcesz, by kupił cię ten człowiek?”

Niewolnica spojrzała na tamtego i zobaczyła, że jest bardzo niski, broda natomiast zwisa mu

aż do pępka. Powiedziała więc: „Poeta tak o tym mówi:

Przyjaciela mam, co nosi brodę czarną.

Allach rosnąć jej pozwolił – nie wiem po co.

Rzec by można: broda jest zimową nocą –

Długa, ciemna, jak mrok, który świat ogarnął.”

Na to rzekł pośrednik: „Moja pani, zobacz, kto z obecnych ci się podoba, i namów go, by

cię kupił.” Zumurrud rozejrzała się bacznie po kręgu otaczających ją kupców, przenosząc

wzrok z jednego na drugiego. Gdy wzrok jej padł na Alego Szar, spojrzenie to wyrwało jej

tysiąc westchnień i serce jej przylgnęło do Alego. Odznaczał się on bowiem wspaniałą urodą i

milszy był niż wietrzyk północny. I niewolnica powiedziała do pośrednika; „Możesz mnie

sprzedać jedynie mojemu panu, temu o pięknej twarzy i gibkiej kibici, o którym tak mówią ci,

co go opisują:

Odsłonili twoje urodziwe lica

I ganili tego, który się zachwyca.

Wtedy bym uniknął obłudnej nagany,

Gdyby mi twój widok nie był odsłaniany.

On tylko będzie mym właścicielem, gdyż ma gładkie policzki, ślina jego jest nektarem

Salsabilu, który uzdrawia chorych, a uroda jego oszałamia zarówno tego, kto nanizuje

wiersze, jak i tego, kto układa mowę niewiązaną. A poeta tak o nim mówi:

Ślina jego jest winem, oddech piżmem, zasię

Uśmiech jego dla oczu mych kamforą zda się.

Riduan z domu go wygnał, by się zbyć kłopotów,

Bo hurysy swym czarem zniewolić był gotów.

Że jest dumny, niejeden przyganą go darzy,

A przecież księżycowi z dumą jest do twarzy.

Ma on kędzierzawe włosy, różane policzki i czarowne spojrzenie, o którym tak mówi

poeta:

Obiecała mi gazela schadzkę – ja jej słowom wierzę.

Niespokojne serce moje, oko zerka wciąż w jej stronę.

Jej powieki zapewniają, że mi przyrzekała szczerze,

Lecz jak spełnią obietnicę, skoro tak są umęczone?

A inny poeta powiedział:

Powiadają: «Smuga puszku jawi się na jego twarzy.

Skoro puszek ma na licach, któż pokochać go się waży?»

Rzekłem: «Zaprzestańcie wreszcie, dość już przygan z waszej strony.

Jeśli puszku znak widzicie, to na pewno podrobiony.

Świadczy o tym ogród raju, co olśniewa w jego licach,

W ustach zaś – orzeźwiająca kausaryjskich wód krynica.»

Pośrednik wysłuchał wierszy o zaletach Alego Szar, które mówiła Zumurrud, zachwycony

czystością jej wymowy jak też blaskiem urody. Właściciel zaś rzekł do niego: „Nie dziw się

jej urodzie, która zawstydza słońce dnia, ani temu, że zna na pamięć najbardziej wyszukane

wiersze, gdyż poza tym recytuje ona Koran Wzniosły na siedem sposobów, opowiada baśnie i

opowieści o prawdziwych wydarzeniach, posługuje się siedmioma rodzajami pisma i posiada

wiedzę w takich dziedzinach nauk, jakiej brak niejednemu uczone mu mędrcowi. Ręce jej są

cenniejsze od srebra i złota, gdyż potrafi wyrabiać jedwabne zasłony, które sprzedaje po

pięćdziesiąt denarów za sztukę, a jedną taką zasłonę wykonuje w ciągu ośmiu dni.” Pośrednik

zawołał na to: „Ach jakie to szczęście dla tego, kto będzie ją posiadał w swoim domu! Będzie

dla niego ukrytym skarbem.” Pan niewolnicy zaś rzekł: „Sprzedaj ją temu, kogo tylko będzie

chciała.”

Pośrednik zwrócił się więc do Alego Szar, ucałował mu ręce i powiedział: „Kup tę

niewolnicę, panie, ciebie bowiem wybrała!” Wymienił Alemu jej zalety i uzdolnienia i rzekł:

„Niech ci szczęście przyniesie! Jeżeli ją kupisz, zostaniesz obdarzony szczodrze przez tego,

który nie skąpi darów.” Ali Szar skłonił głowę ku ziemi na dłuższą chwilę, śmiejąc się z

samego siebie i mówiąc sobie w duszy: „Do tej pory jestem bez śniadania, a nie śmiem

przyznać wobec kupców, że nie posiadam pieniędzy na kupno niewolnicy.”

Zumurrud natomiast, widząc go ze zwieszoną głową, powiedziała do pośrednika: „Weź

mnie za rękę i podejdźmy do niego. Gdy przed nim stanę, zapragnie mnie kupić. A tylko jemu

pozwolę się sprzedać.” Podprowadził ją więc pośrednik do Alego Szar i postawił przed nim

mówiąc: „Co o niej sądzisz, panie?” Gdy Ali Szar nic nie odpowiedział, przemówiła

niewolnica: „Panie mój i ukochany mego serca, czemu mnie nie kupujesz? Daj za mnie cenę,

jaką chcesz, a stanę się przyczyną twego szczęścia.” Podniósł wtedy głowę i spytał: „Czy siłą

zmusza się do kupna? Wszak ty kosztujesz tysiąc denarów!” Rzekła: „O mój panie, więc kup

mnie za dziewięćset.” Lecz on odpowiedział: „Nie.” Rzekła: „Za osiemset”, a on odparł:

„Nie!” Wciąż więc obniżała cenę, aż doszła do stu denarów. Na to powiedział Ali: „Nie mam

całych stu denarów.” Zapytała: „A ile brakuje ci do stu?” Wówczas zawołał: „Nie mam ani

stu denarów, ani niczego zupełnie! Klnę się na Allacha, że nie posiadam czerwonego złota ani

białego srebra, ani denara, ani dirhema! Poszukaj sobie innego kupca!”

Lecz Zumurrud, dowiedziawszy się, że Ali nic nie posiada, rzekła do niego: „Weź mnie za

rękę, jak gdybyś chciał mnie lepiej obejrzeć, i pociągnij w tę uliczkę.” A kiedy tak zrobił,

wyjęła z kieszeni kiesę z tysiącem denarów i powiedziała: „Odważ z tego dziewięćset

denarów jako cenę za mnie, a sto pozostaw. Będą nam potrzebne,” Ali uczynił, jak mu kazała,

i kupił ją za dziewięćset denarów, zapłaciwszy pieniędzmi z jej kiesy, i poszedł z nią do

domu. Kiedy weszli tam, dziewczyna zobaczyła pustą komnatę, w której nie było nawet łoża

ani naczyń. Dała więc Alemu tysiąc denarów i powiedziała: „Idź na bazar i kup za trzysta

denarów sprzęty i naczynia domowe.” Skoro to wykonał, rzekła: „Kup teraz coś do jedzenia i

picia za trzy denary.” Kiedy powrócił z tym, co mu kupić poleciła, rozkazała: „A teraz kup mi

jedwabną tkaninę wielkości zasłony, kup srebrnych i złotych nici, a także nici jedwabnych w

siedmiu kolorach.” Nabył to wszystko, a ona urządziła dom, zapaliła świece, po czym usiedli

razem do jedzenia i picia. Potem wstali, położyli się na łożu i zaspokoili swoje pragnienia.

Później zasnęli trzymając się w objęciach, ukryci za zasłonami, jak rzekłby o nich poeta:

Idź do tego, kogo kochasz, słów nie słuchaj zawistnika.

Miłujący wie, co czyni i zawiści słów unika.

We śnie zobaczyłam ciebie, łoże dzielącego ze mną

I z twych ust scałowywałam chłód najsłodszy nocą ciemną.

Wszystko to jest prawdą czystą, chcę, by obraz ten się ziścił.

Dopnę tego, nie zważając na niegodny głos zawiści.

Wszak obrazu piękniejszego nie stworzyły moce boże

Nad kochanków dwojga widok, których jedno tuli łoże.

W swych objęciach spoczywają, kiedy rozkosz ich osłoni,

A ich głowy się wspierają na ramieniu i na dłoni.

Kiedy serca połączone miłowaniem trwają razem,

Ludzie kują zimne ostrze, aby razić ich żelazem.

Jeśli dla serc kochających jeno słowa masz nagany,

Czym ukoić zdołasz boleść, czym zagoisz serca rany?

Jeśli by choć jeden tylko dał ci czyste miłowanie,

Żyj z nim jednym, niech twe serce tylko przy nim pozostanie.

Spali tak, trzymając się w objęciach do rana, a miłość zamieszkała w ich sercach. Potem

Zumurrud wzięła tkaninę na zasłonę i poczęła wyszywać ją kolorowym jedwabiem i

przetykać srebrnymi i złotymi nićmi. Obszyła ją pasem, na którym wyhaftowała ptaki, a

pośrodku zasłony wyszyła postaci dzikich zwierząt – a nie zbrakło żadnego zwierzęcia

istniejącego na świecie, którego by nie odtworzyła. Pracowała nad tą zasłoną osiem dni, a

kiedy skończyła pracę, wygładziła zasłonę, zwinęła i dała swemu panu mówiąc: „Pójdź z tą

zasłoną na bazar i sprzedaj ją jakiemuś kupcowi za pięćdziesiąt denarów. Lecz strzeż się, byś

nie sprzedał jej jakiemuś obcemu wędrowcowi, gdyż stanie się to powodem naszej rozłąki!

Mamy bowiem wrogów, którzy o nas nie zapominają.” Ali Szar odrzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny”, i pospieszył z zasłoną na bazar. Sprzedał ją kupcowi, jak mu przykazała

Zumurrud, i tak jak przedtem kupił kawałek jedwabiu, nici oraz potrzebną żywność, i

przyniósł jej to wszystko wraz z resztą pieniędzy. I Zumurrud dawała mu gotową zasłonę co

osiem dni, a on sprzedawał ją za pięćdziesiąt denarów i w ten sposób żyli przez cały rok.

Po upływie roku Ali Szar udał się jak zwykle na bazar niosąc zasłonę i dał ją

pośrednikowi. Jakiś chrześcijanin chciał ją kupić za sześćdziesiąt denarów, lecz Ali nie

zgodził się. Chrześcijanin ciągle jednak podnosił cenę, aż doszła do stu denarów, pośrednika

zaś przekupił dziesięcioma denarami. Zwrócił się więc pośrednik do Alego Szar i oznajmił

mu o wysokości ceny, począł go też chytrze namawiać, by sprzedał chrześcijaninowi zasłonę

za tę cenę. Mówił: „Mój panie, nie obawiaj się tego chrześcijanina, nic złego cię od niego nie

spotka!” Inni kupcy też byli za chrześcijaninem, przeto ze ściśniętym sercem sprzedał mu Ali

zasłonę, wziął pieniądze i skierował się do domu. Wtedy zauważył, że ów chrześcijanin za

nim idzie. Zapytał więc: „Dlaczego za mną podążasz?” Tamten odrzekł: „O panie, idę w

pewnej sprawie do końca tej uliczki – niech Allach zachowa, abyś był kiedykolwiek w

potrzebie.” Lecz skoro Ali Szar doszedł do swego mieszkania, a chrześcijanin jeszcze od

niego nie odstąpił, Ali rozgniewał się i krzyknął: „Przeklęty, dlaczego ciągle za mną idziesz?”

Rzekł tamten: „O mój panie, daj mi się napić choć łyk wody, gdyż jestem spragniony, a

Allach Najwyższy cię wynagrodzi.” Ali Szar rzekł sobie wtedy w duchu: „Ten człowiek jest

pod opieką muzułmanów i przyszedł do mnie, chcąc napić się wody. Nie mogę więc, na

Allacha, zawieść jego nadziei.” Wszedł zatem do domu, wziął dzban z wodą, a wtedy

zobaczyła go niewolnica Zumurrud. Zapytała: „Czy sprzedałeś zasłonę, ukochany?” Odrzekł:

„Tak.” Pytała dalej: „Kupcowi czy przybyszowi? Serce moje bowiem przeczuwa rozłąkę.”

Ali odpowiedział: „Kupcowi.” Lecz Zumurrud nalegała: „Powiedz mi prawdę, a wtedy

powezmę środki ostrożności w mojej sprawie. A dlaczego bierzesz dzban z wodą?”

Odpowiedział jej Ali: „Aby dać pić pośrednikowi.” Wówczas rzekła Zumurrud: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym” i wypowiedziała te dwuwiersze:

Ty, co rozstania pragniesz, pamiętaj,

Niechaj nie zwiodą ciebie uściski.

W czasie tkwi zawsze zdrada przeklęta,

A dzień rozłąki zawsze jest bliski.

Gdy Ali Szar wyszedł z dzbanem, zobaczył, że chrześcijanin stoi już w sieni domu.

Zawołał wówczas: „Aż tu przyszedłeś, ty psie! Jak mogłeś wejść do mego domu bez

pozwolenia?” Tamten odrzekł: „O panie, jaka jest różnica między drzwiami a sienią? Z

miejsca, na którym stoję, ruszę się tylko w stronę wyjścia. Ty natomiast okażesz szlachetność,

piękny uczynek, szczodrość i zaskarbisz wdzięczność.” Potem wziął dzban, wypił z niego

wodę i oddał go Alemu, który odebrał dzban i oczekiwał, że chrześcijanin wstanie i odejdzie.

On jednak nie ruszył się z miejsca. Ali spytał wówczas: „Czemu nie wstajesz i nie idziesz

swoją drogą?” Tamten odrzekł: „O mój panie, nie bądź jak ten, który swój dobry uczynek

wymawia, ani jak ten, o którym mówi poeta:

Już odeszli ci, co szczodrość znali samą,

Dla twych pragnień nie skąpili ci dóbr wszelkich.

Inni zasię, kiedyś u ich drzwi przystanął,

Nawet wody odmówili ci kropelki.”

Potem rzekł: „O panie, ugasiłem pragnienie, lecz proszę, byś mnie nakarmił, jeśli

cokolwiek masz w domu. Może to być kęs chleba, suchar lub cebula.” Ali Szar rzekł: „Wstań

i przestań żebrać, nie mam nie w domu!” Chrześcijanin powiedział: „O mój panie, jeśli nic

nie masz w domu, to weź te sto denarów i przynieś z bazaru coś dla nas. Choćby jeden placek

chleba, aby były między nami chleb i sól.” Ali Szar pomyślał: „Ten chrześcijanin jest głupi.

Wezmę od niego sto denarów, a przyniosę mu coś za dwa dirhemy.” I zaśmiał się z niego, a

chrześcijanin powiedział: „Panie, pragnę tylko czegoś, co odpędzi głód. Choćby jeden placek

lub cebulę. Jest dużo dobrych rzeczy, zaspokajających głód, które nie są potrawami

wyszukanymi. Jakże pięknie mówi o tym poeta:

Głody wyżenie chleba kawał suchy.

Czemuż znam trwogę, a nie znam otuchy?

Śmierć – sprawiedliwsza, bowiem jest jednaka

Tak dla kalifa, jako dla biedaka.

Powiedział mu tedy Ali Szar: „Zaczekaj tu chwilę! Zamknę mieszkanie i pójdę przynieść

ci coś z bazaru.” Chrześcijanin odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny.” Ali wyszedł więc,

zamykając komnatę na zamek u drzwi, a klucze zabrał ze sobą. Udał się na bazar, kupił tam

smażonego sera, białego miodu, chleba i bananów i wrócił z tym do domu. Kiedy

chrześcijanin to zobaczył, zawołał: „O panie, starczyłoby tego na dziesięciu ludzi, a ja jestem

sam! Może zjesz ze mną?” Ali odpowiedział mu: „Jedz sam, ja jestem syty.” Ale tamten

mówił: „O panie, mędrcy powiadają, że kto nie je ze swoim gościem, jest dzieckiem

rozpusty.” Skoro Ali Szar to usłyszał, usiadł i zjadł z nim trochę. Wyciągnął rękę, a

chrześcijanin wziął banana, odarł go ze skórki, rozłamał na dwie połowy i położył na jedną z

nich oczyszczony bandż zmieszany z opium. A jedna taka dawka powalić by mogła słonia.

Umoczył potem w miodzie tę połowę banana i rzekł do Alego, Szar: „O mój panie, zaklinam

cię na prawdę twej wiary, zjedz to.” Ali wstydził się sprzeciwić takiemu zaklęciu, wziął więc

od niego banana i przełknął go. Zaledwie jednak banan znalazł się w jego żołądku, Ali upadł

jak długi i wyglądał jakby spał od roku. Skoro to zobaczył chrześcijanin, zerwał się na równe

nogi jak wyleniały wilk lub wszechwładny los, zabrał Alemu klucz od mieszkania i

pozostawiwszy go tak, jak leżał, pobiegł do swojego brata, którego o wszystkim powiadomił.

Bratem zaś chrześcijanina był ów zgrzybiały staruch, który chciał kupić niewolnicę Zumurrud

za tysiąc denarów, lecz ona uniknęła tego dzięki poezji. Był on w głębi duszy niewiernym, a

udawał muzułmanina, używając imienia Raszid ad-Din. Kiedy nie mógł zdobyć Zumurrud,

poskarżył się swojemu bratu chrześcijaninowi, a ten począł przemyśliwać, jak w chytry

sposób odebrać niewolnicę Alemu Szar, który był teraz jej panem. Wreszcie ów chrześcijanin

– o imieniu Barsum – powiedział do swojego brata: „Nie troszcz się o to, wymyślę sposób

taki, że dostaniesz ją nie płacąc ani jednego denara, ani nawet dirhema...”

A był ów Barsum chytrym, podstępnym i rozpustnym czarownikiem. Tak długo motał i

knuł, aż udał mu się podstęp, o którym, wspomnieliśmy. Potem zabrał klucz i pobiegł do

swego brata, aby oznajmić mu, czego dokonał. Staruch dosiadł swojej mulicy, wziął ze sobą

niewolników i razem z bratem udał się do domu Alego Szar. Zabrał też ze sobą kiesę z

tysiącem denarów, aby przekupić walego, gdyby go przypadkiem spotkał. Barsum otworzył

mieszkanie, a niewolnicy, którzy z nim przyszli, dopadli Zumurrud i siłą ją porwali, grożąc jej

śmiercią, gdyby wzywała pomocy. Mieszkanie Alego Szar pozostawili tak, jak je zastali, nic

nie zabierając, jego samego zaś zostawili uśpionego w przedsionku. Zamknęli drzwi od

mieszkania i wsunęli mu klucz z powrotem do kieszeni.

A staruch zabrał Zumurrud do swojego pałacu i umieścił ją wśród swoich niewolnic i

nałożnic, mówiąc: „Ty ladacznico, ja jestem tym starcem, który ci się nie spodobał, i nie

pozwoliłaś, aby cię mu sprzedano. A oto teraz dostałem cię, nie płacąc ani jednego denara,

ani nawet dirhema!” Oczy Zumurrud napełniły się łzami i powiedziała: „Niech ci Allach

odpłaci, ty podły staruchu, za to, że rozłączyłeś mnie z moim panem!” Starzec krzyknął: „Ty

ladacznico, ty rozpustnico! Zobaczysz, jakie męczarnie tobie wymyślę! Przysięgam na

Mesjasza i Dziewicę, że jeśli nie będziesz mi posłuszna i nie przyjmiesz mojej wiary,

zamęczę cię wymyślnymi sposobami.” Zumurrud odparła: „Choćbyś posiekał moje ciało na

kawałki, nie porzucę wiary islamu. Może Allach Najwyższy ześle mi szybkie wyzwolenie,

gdyż On może wszystko, co zechce. Mędrcy zaś powiadają: «Nieszczęście może spotkać

ciało, lecz wiary nie dosięgnie.»” Staruch zakrzyknął wtedy na służbę i niewolnice i rozkazał

im: „Rozciągnijcie ją na ziemi!” Powalili ją więc, a on począł ją bić długo i okrutnie, ona zaś

krzyczała wzywając ratunku, lecz żadna pomoc nie nadeszła. Potem przestała już wołać, tylko

jęczała: „Dosyć, na Allacha, dosyć.” Wreszcie oddech jej się urwał i jęki ustały.

Kiedy ucichła wściekłość panująca w sercu starucha, rozkazał on sługom: „Wywleczcie ją

za nogi i rzućcie w kuchni! A nie dawajcie jej nic do jedzenia!” Przeklęty staruch położył się

potem spać, a gdy wstał rano, zażądał, by mu przyprowadzono Zumurrud i bił ją znowu, po

czym rozkazał sługom, aby ją rzucili w tym samym miejscu. Uczynili, jak kazał, a skoro

ciosy ustały, ona powiedziała: „Nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest Jego

Prorokiem! Allach jest moim oparciem i najlepszym opiekunem.” Potem błagała pomocy

Pana naszego Muhammada – niech go Allach błogosławi i da mu zbawienie. Tyle o jej

sprawach.

A co do spraw Alego Szar, to spał on bez przerwy aż do następnego dnia, kiedy to uleciał

bandż z jego głowy. Otworzył wtedy oczy i zawołał Zumurrud, lecz nikt mu nie

odpowiedział. Wszedł więc do mieszkania i zobaczył pustą przestrzeń, cel zaś pielgrzymki

daleki. Zrozumiał, że przyczyną tego, co go spotkało, nie był nikt inny, tylko ów

chrześcijanin, i począł rozpaczać, płakać, jęczeć i zawodzić. Łzy polały mu się z oczu i

wypowiedział takie wiersze:

O, miłości! Nie masz dla mnie znikąd zmiłowania.

Serce moje w utrudzeniu i trwodze się słania.

O, władczyni! Okaż litość i przywróć nadzieję,

Wzbogać niewolnika, który w smutkach ubożeje.

Gdy wrogowie są w pobliżu, cóż z łucznikiem bywa?

Chce wypuścić strzałę, ale pęka mu cięciwa.

Gdy już troski i udręki młodzieńca obarczą,

Gdzie się przed swym losem skryje, kto mu będzie tarczą?

Przed rozłąką mnie zaprawdę ostrzegano nieraz,

Lecz gdy przyjdzie przeznaczenie, to nam wzrok odbiera.

Skończywszy te wiersze westchnął ciężko i wypowiedział jeszcze takie:

Zostawiła dom w górzystej ziemi, śród bezdroży.

Próżno dąży doń, a serce jeno smutek ściska.

Popatrzyła ku domowi. Ślad obozowiska

Ledwie widny – wzmógł tęsknotę i bólem zatrwożył.

Jęła pytać się o niego, odrzekł jej głos echa,

Ze już do spotkania żadna nie powiedzie droga.

Jeszcze blask swój ześle niby błyskawica sroga.

Po czym zniknie już na zawsze i świecić zaniecha.

Żalił się tak Ali Szar, choć nic mu to nie pomogło. Płakał, podarł swoje szaty, wziął w ręce

dwa kamienie i począł krążyć po mieście, bijąc się nimi w piersi i wołając: „O Zumurrud!”

Dzieci biegły za nim i krzyczały: „Szalony! Szalony!” A ludzie, którzy go znali, płakali nad

nim mówiąc: „To przecież Ali Szar, co mu się stało?” W ten sposób krążył aż do końca dnia,

a kiedy noc zapadła, przespał ją w jakimś zaułku. Rano wstał i dalej włóczył się z owymi

kamieniami po mieście aż do wieczora. Potem wrócił do swojego mieszkania, aby tam

zasnąć. Zobaczyła go wówczas sąsiadka, stara, dobra kobieta, i powiedziała: „O mój synu,

niech cię Allach wybawi, kiedy ogarnęło cię to szaleństwo?” Odpowiedział jej tymi

wierszami:

Rzekli: „Przez tę, którą kochasz, dusza w tobie oszaleje.”

Odrzekłem im: „Rozkosz życia jest szaleńców przywilejem.”

Dajcie szaleństw mych przyczynę i dozwólcie być szaleńcem.

Jeśli ona mnie uzdrowi, wy mnie już nie tajcie więcej.

Stara sąsiadka pojęła wtedy, że jest on zakochany i tęskni, powiedziała przeto: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Chcę, mój synu, abyś mi opowiedział o

twoim nieszczęściu. Może Allach pozwoli mi, bym ci dopomogła, jeśli takie są Jego wyroki.”

Opowiedział jej więc wszystko, co mu się wydarzyło z chrześcijaninem Barsumem, bratem

czarownika, który przyjął imię Raszid ad-Din. Gdy dowiedziała się o tym, rzekła: „Jesteś

usprawiedliwiony, mój synu.” Potem uroniła łzę z oka i wypowiedziała te dwuwiersze:

Zakochani, zanim przyjdzie rozstać się z tym światem,

Cierpią dosyć. Po ich mękach nie trzeba im piekła.

Z miłowania zmarli, w duszy tając je, a zatem

Są niewinni, o czym nieraz wieść prawdziwa rzekła.

Gdy skończyła wiersz, rzekła do Alego Szar: „Idź teraz, mój synu, i kup koszyk taki,

jakich używają złotnicy. Kup również bransolety, pierścienie, naszyjniki i nausznice, jakich

używają kobiety, nie szczędząc pieniędzy. Włóż to wszystko do koszyka i przynieś mi. Ja zaś

wezmę ów koszyk na głowę i jako pośredniczka obchodzić będę i przeszukiwać wszystkie

domy, dopóki nie dowiem się czegoś o twojej niewolnicy – jeśli Allach Najwyższy pozwoli.”

Ali Szar uradował się tymi słowami, ucałował ręce sąsiadki, po czym pobiegł szybko i

przyniósł jej to, o co prosiła. Wtedy wstała, wdziała połataną odzież, osłoniła głowę żółtym

izarem, wzięła koszyk na głowę i kij do ręki i poczęła krążyć po uliczkach i domach.

Nieustannie wędrowała z miejsca na miejsce, z uliczki w uliczkę i z zaułka w zaułek, póki nie

skierował jej Allach Najwyższy pod pałac Raszid ad-Dina, przeklętego chrześcijanina. Z

wnętrza pałacu dobiegły ją jakieś jęki, zastukała więc do bramy, a wówczas zeszła

niewolnica, pozdrowiła ją, a staruszka powiedziała: „Mam ze sobą różne ładne rzeczy na

sprzedaż, czy znajdzie się ktoś u was, kto by je chciał kupić?” Niewolnica odrzekła: „Tak”, i

wprowadziła ją do domu. Ledwie usiadła, otoczyły ją niewolnice, a każda z nich chciała coś

kupić. Staruszka rozmawiała z nimi uprzejmie i łatwo obniżała cenę, a one rade były z jej

dobroci i miłych słów. Ona tymczasem rozglądała się po wszystkich kątach, aby zobaczyć,

kto tak jęczy. Nagle wzrok jej padł na leżącą dziewczynę, zwróciła się więc szybko do

niewolnic i zajęła je przyjemną rozmową, a równocześnie patrzyła uważnie na leżącą i

rozpoznała w niej Zumurrud, niewolnicę Alego Szar. Rozpłakała się wówczas i rzekła: „O

moje dzieci, czemu ta dziewczyna jest w takim stanie?” Niewolnice opowiedziały jej wtedy o

całej sprawie mówiąc: „Nie robimy tego z własnej woli, lecz na rozkaz naszego pana, który

obecnie wyjechał.” Powiedziała do nich staruszka: „O moje dzieci, chcę was prosić, byście

uwolniły tę biedaczkę z więzów do czasu powrotu waszego pana. A kiedy się dowiecie, że

wraca, zwiążecie ją, tak jak była. Uzyskacie za to nagrodę Pana Światów!” Niewolnice rzekły

na to: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne”, po czym uwolniły Zumurrud, nakarmiły ją i napoiły.

Staruszka rzekła: „Obym nogi połamała, zanim weszłam do tego domu.” Później podeszła

do Zumurrud mówiąc: „O moja córko, niech cię Allach otoczy opieką i wyzwoli!” Szepnęła

jej również, że przybywa od jej pana Alego Szar, i przykazała, aby następnej nocy była w

pogotowiu i wytężała słuch. Wyjaśniła: „Pan twój przyjdzie pod pałac, usiądzie na ławie i

zagwiżdże. Kiedy go usłyszysz, odpowiedz gwizdnięciem i zejdź po linie przez okienko. On

cię zabierze i uciekniecie.” Zumurrud podziękowała i staruszka wyszła, udając się do Alego

Szar, i tak go pouczyła: „W połowie następnej nocy udaj się na taką a taką ulicę, gdzie jest

dom tego przeklętnika o takich a takich znakach szczególnych. Stań pod pałacem i zagwiżdż,

a Zumurrud zejdzie do ciebie po linie. Zabierz ją wtedy i uciekaj, dokąd chcesz.” Ali Szar

dziękował jej za to, co dla niego uczyniła, potem zaś zalał się łzami i wypowiedział takie,

wiersze:

Dosyć przygan i obmowy moje serce wycierpiało

I już wielce jest znużone, już osłabło moje ciało.

Moje łzy, jak opowieści, co się z prawdą wiążą w jedno,

Ledwo broczą, to znów płyną, twarz mi oblewając biedną.

O ty, której myśl udręki mej i troski nie zna wcale,

Nie dopytuj się o klęski, co przypadły mi w udziale.

Gibkość kształtnej twej postaci, słodycz warg i ciało młode

Zniewoliły serce moje jako ulem, tak i miodem.

Odkąd znikłaś, cierpi serce, sen nie tyka źrenic moich,

Ni nadzieja, ni wytrwałość już mnie w troskach nie ukoi.

Zostawiłaś mnie smutnego, przeto jestem zabłąkany

Wśród zawistnych i tych, którzy nie szczędzili mi nagany.

Nie znam już pociechy żadnej, co by wiodła ku radości,

I nikt oprócz ciebie jednej w moich myślach nie zagości.

Skończył wiersz, westchnął i łzę z oka uronił, po czym wypowiedział te dwuwiersze:

Niechaj Allach nagrodzi zwiastuna sowicie,

Wszak radości przysporzył, wieszcząc twe przybycie.

Dam mu łachman, jeżeli przyjąć się nie wzbrania;

Moje serce rozdarte w chwili pożegnania.

Gdy wreszcie zapadła noc i nadeszła pora spotkania, Ali skierował się w uliczkę opisaną

przez sąsiadkę, rozpoznał pałac i usiadł pod nim na ławce. Ogarnęła go senność i zasnął – a

błogosławiony niech będzie Ten, który nie śpi – dłuższy bowiem czas nie spał z powodu

swojej tęsknoty i był jak obłąkany. Kiedy tak spał, pewien złodziej obchodził tej nocy

najdalsze krańce miasta, chcąc coś ukraść, a przeznaczenie zawiodło go pod pałac owego

chrześcijanina. Obszedł pałac dookoła, lecz nie znajdował sposobu, by się do niego dostać.

Krążył tak wokół pałacu, aż doszedł do ławki, na której ujrzał śpiącego Alego Szar i zabrał

mu zawój. Ledwie nałożył go sobie na głowę, gdy oto wyjrzała Zumurrud i zobaczyła go

stojącego w ciemności. Sądziła, że to jej pan, i gwizdnęła, a złodziej odpowiedział jej

gwizdnięciem. Spuściła się więc po linie, zabrawszy ze sobą worek pełen złota. Gdy ją

zobaczył złodziej, pomyślał: „Cóż to za dziwna sprawa, o nieznanej przyczynie.” Potem wziął

worek i Zumurrud na ramiona i uniósł z szybkością błyskawicy. Zumurrud powiedziała do

niego: „Mówiła mi staruszka, że straciłeś siły z mojej przyczyny, a ty jesteś silniejszy od

konia.” Nie słysząc żadnej odpowiedzi dotknęła jego twarzy i poczuła na niej brodę jak

szczotka w łaźni. Jakby był wieprzem i połknął pióra, których końce wystają mu z gardła.

Przeraziła się i zawołała: „Kim jesteś?”, on zaś odparł: „Jestem Kurd Dżawan, rozbójnik z

bandy Achmada ad-Danaf, ty ladacznico! Jest nas czterdziestu takich i wszyscy zabawimy się

z tobą tej nocy, od wieczora do rana!” Usłyszawszy jego słowa, Zumurrud poczęła szlochać i

bić się po twarzy, gdyż zrozumiała, że zły los ją zwyciężył i pozostała jej tylko ufność w

Allacha Najwyższego. Nabrała otuchy, powierzyła się boskim wyrokom i powiedziała: „Nie

ma boga prócz Allacha! Ilekroć uwolnię się od jakiejś biedy, wpadam w drugą straszniejszą

od poprzedniej.”

A Kurd Dżawan znalazł się pod pałacem Raszid ad-Dina z następującej przyczyny:

Powiedział mianowicie do Achmada ad-Danaf: „Wiedz spryciarzu, że byłem już kiedyś w

tym mieście i mam za miastem jaskinię, w której znajdzie się miejsce dla czterdziestu ludzi.

Chcę zajść tam przed wami z moją matką i zawrócić jeszcze do miasta, by ukraść w nim, co

się da, na wasze szczęście. Zachowam to dla was, na wasze przybycie, i będziecie tego dnia

moimi gośćmi.”

Achmad ad-Danaf rzekł mu: „Czyń jak chcesz.” Dżawan pospieszył więc naprzód, przybył

przed towarzyszami do jaskini i umieścił w niej matkę. Wyszedłszy ujrzał żołnierza, który

spał, a przy nim zobaczył uwiązanego konia. Zarżnął śpiącego, zabrał konia i odzież i ukrył to

wszysto w jaskini u matki. Potem nastąpiło to, o czym uprzednio wspomnieliśmy: kradzież

zawoju Alego Szar i porwanie jego niewolnicy Zumurrud. Dżawan biegł z nią, a potem rzucił

ją na ziemię przed swoją matką i powiedział: „Pilnuj jej do czasu, gdy wrócę do ciebie jutro

rano”, i odszedł, a Zumurrud powiedziała sobie w duchu: „Dosyć już opieszałości. Muszę

uwolnić się jakimś sposobem. Czy mam czekać, aż przyjdzie tych czterdziestu mężczyzn i

posiądą mnie wszyscy po kolei, czyniąc ze mnie statek tonący w morzu?” Zwróciła się do

starej matki Kurda Dżawana i powiedziała: „Ciotko moja, może wyjdziemy przed jaskinię, to

cię wyiskam na słońcu?” Staruszka odparła: „O tak, na Allacha, moja córko, już tak dawno

nie byłam w łaźni, gdyż te wieprze nie przestają włóczyć mnie z miejsca na miejsce!”

Wyszły więc przed jaskinię i Zumurrud poczęła iskać starą i zabijać wszy na jej głowie, a

starą ogarnęła błogość i zasnęła. Wtedy Zumurrud zerwała się, wdziała szaty żołnierza

zabitego przez Dżawana, przypasała jego miecz i zawiązała zawój upodabniając się do

mężczyzny. Wskoczyła na konia, biorąc ze sobą worek ze złotem, i powiedziała: „O dobry

opiekunie, ochroń mnie dla zasług Muhammada – niech go Allach błogosławi i da mu

zbawienie.” Potem pomyślała: „Jeśli wrócę do miasta, może mnie zobaczyć ktoś z rodziny

żołnierza i nie będzie to dla mnie dobre.” Porzuciła więc myśl, by wejść do miasta, i

pojechała przez pustynię. Podążała tak konno z workiem złota, żywiąc się płodami ziemi i

karmiąc nimi konia, pijąc też wraz z nim wodę ze strumieni, przez dziesięć dni. Jedenastego

dnia zbliżyła się do jakiegoś pięknego miasta, które było spokojne, bogate i warowne.

Opuściła je właśnie pora zimowa ze swoim chłodem i nadeszła wiosna z kwiatami i różami.

Rozwijały się kwiaty, wzbierały strumienie i świergotały ptaki.

Gdy Zumurrud była blisko owego miasta i podjechała do jego bram, ujrzała przy nich

wojsko, emirów i dostojników. Zdziwił ją ich widok i pomyślała: „Niewątpliwie musi to mieć

jakiś powód, że cała ludność miasta wyległa do bram.” Skierowała ku nim swego konia, a

gdy się przybliżyła, żołnierze wystąpili naprzód, zsiedli z koni, ucałowali przed nią ziemię i

zawołali: „Niech Allach obdarzy cię zwycięstwem, nasz panie i władco.” Dostojnicy stanęli

przed nią rzędem, a żołnierze poczęli ustawiać ludzi, wołając do Zumurrud: „Niech ci Allach

ześle zwycięstwo i uczyni twe przybycie błogosławieństwem dla muzułmanów, o władco

wszystkich ludów! Niech obdarzy cię mocą, o królu czasów, jedyny w swym stuleciu!”

Zumurrud spytała wreszcie: „Co tu się dzieje, ludzie?” Jeden z dostojników odpowiedział;

„Ten, który darów nie szczędzi, obdarował cię i uczynił królem tego miasta, panem życia i

śmierci wszystkich jego mieszkańców. Wiedz, że istnieje w tym mieście taki zwyczaj, iż gdy

król zemrze bezpotomnie, wojska wychodzą za miasto i oczekują tam trzy dni. A ktokolwiek

nadejdzie drogą, którą ty przybyłeś, tego czynią swym władcą. Chwała Allachowi, który

zesłał nam potomka Turków o pięknej twarzy! Gdyby bowiem pojawił się ktoś gorszy od

ciebie, też zostałby naszym władcą.” Zumurrud postępowała rozumnie we wszystkich swoich

poczynaniach, więc rzekła: „Nie sądźcie, że pochodzę z tureckiego pospólstwa! Jestem synem

szlachetnych, lecz rozgniewał mnie mój ród i odszedłem, porzuciłem ich. Spójrzcie, oto

worek złota, które zabrałem ze sobą, by obdarzać nim biednych i nieszczęśliwych przez całą

drogę.” Ludzie wznosili więc modły o pomyślność dla niej i cieszyli się, a i Zumurrud

doznała radości z ich powodu. Pomyślała tylko: „Skoro już tyle osiągnęłam, może pozwoli mi

Allach, bym spotkała się tutaj z moim panem, gdyż On może wszystko, co zechce.” Potem

ruszyła przed siebie, a żołnierze powiedli ją do miasta, następnie zaś wprowadzili do pałacu.

Książęta i dostojnicy wzięli ją pod ręce, posadzili na tronie, ucałowali przed nią ziemię i

zgromadzili się przed nią.

Zasiadłszy na tronie, Zumurrud kazała otworzyć skarbiec i obdarowała z niego całe

wojsko, które życzyło jej długiego panowania. Potem złożyli jej hołd niewolnicy i wszyscy

inni mieszkańcy miasta. Zumurrud rządziła przez pewien czas, wydając nakazy i zakazy, i

zdobyła sobie w sercach ludzi wielkie poważanie, dzięki swej szlachetności i umiarowi.

Zniosła podatki i niesprawiedliwości i uwolniła tych, którzy byli w więzieniach. Kochali ją

wszyscy, lecz ona, ilekroć wspomniała swego pana, płakała i błagała Allacha, aby pozwolił

jej go odzyskać. I zdarzyło się pewnej nocy, że wspominała Alego Szar i dnie razem

spędzone, uroniła łzę z oka i wypowiedziała takie dwuwiersze:

Mej tęsknoty do ciebie żaden czas nie zmniejsza.

Łzy ranią moje oko i płyną obficie.

Gdy płaczę, to namiętność płacze najwierniejsza.

Ten, kto kocha, w rozłące ciężkie wiedzie życie.

Kiedy skończyła mówić wiersze, otarła łzy i weszła do pałacu, kierując się do haremu.

Tam wydzieliła osobne komnaty niewolnicom i nałożnicom, ustanowiła dla nich dochody i

utrzymanie. Oświadczyła, że chce przebywać sama, by poświęcać czas na służbę bożą,

pościła i modliła się. A emirowie mówili: „Ten władca ma niewzruszoną wiarę.”

Zumurrud miała przy sobie ze służby tylko dwóch młodych eunuchów do posługi. I

zasiadała tak na tronie królewskim przez rok, nie słysząc w tym czasie żadnej wieści o swoim

panu ani nie natrafiwszy na jego ślad. Ogarniał ją stale wyrastający niepokój, aż wreszcie

wezwała swoich wezyrów i szambelanów i rozkazała, by sprowadzili cieśli i budowniczych,

tym zaś poleciła zbudować przed pałacem dziedziniec długości i szerokości jednego farsacha.

Uczynili to, czego sobie życzyła, w bardzo krótkim czasie, a kiedy dziedziniec był gotowy,

Zumurrud przyszła tam i rozbito dla niej ogromny namiot, pod którym ustawiono rzędem

siedzenia dla emirów. Kazała wtedy wnieść nakryte stoły, pełne wyśmienitych potraw

rozmaitego rodzaju, i ustawić je na dziedzińcu. Uczyniono wszystko zgodnie z jej rozkazami,

a wtedy ona zaprosiła dostojników swego państwa do jedzenia i wszyscy zaczęli jeść z owych

potraw. Potem zwróciła się do emirów mówiąc: „Chcę, byście ogłosili w całym mieście, że na

początku każdego miesiąca nikomu nie wolno otwierać sklepu, lecz wszyscy mają tu przybyć

i posilać się z królewskiego stołu. Każdy, kto by postąpił inaczej, zostanie powieszony na

drzwiach swego domu!”

Kiedy więc nastał nowy miesiąc, uczynili wszyscy, jak im rozkazała, i postępowali wedle

tego zwyczaju, aż nadszedł pierwszy miesiąc nowego roku. Wówczas Zumurrud zeszła na

dziedziniec, a herold ogłosił: „Słuchajcie, ludzie! Każdy, kto by otworzył swój sklep,

spichlerz lub dom, zostanie natychmiast powieszony na drzwiach swego mieszkania!

Wszyscy macie obowiązek przybyć tutaj i jeść u królewskiego stołu!” Gdy tylko skończył

ogłaszać, rozstawiono stoły i grupami nadchodzili ludzie. Zumurrud kazała im zasiąść przy

stołach i jeść do syta ze wszystkich rodzajów potraw. Zasiedli więc i pożywiali się, tak jak im

poleciła. A ona zasiadła na królewskim tronie i patrzyła na nich, a każdy z siedzących przy

stołach myślał sobie: „Król na mnie patrzy”, i pilnie jedli. Emirowie powiadali do ludzi:

„Jedzcie śmiało, to się podoba królowi.” Najedli się więc do syta i odeszli błogosławiąc

władcy. Mówili jedni do drugich: „Przez całe nasze życie nie widzieliśmy władcy, który by

tak kochał biedaków jak ten król.” I modlili się o długie panowanie dla niego. Zumurrud

poszła do swego pałacu, zadowolona z tego, co przygotowała, mówiąc sobie w duchu: „Jeśli

Allach Najwyższy zechce, zdobędę w ten sposób wieści o mym panu Alim Szar.” Kiedy

nadszedł miesiąc następny, uczyniła zgodnie ze zwyczajem to samo. Rozstawiono stoły,

Zumurrud zasiadła na tronie i poleciła ludziom, by jedli.

Kiedy tak siedziała u szczytu stołu, do którego grupami i pojedynczo podchodzili ludzie,

wzrok jej padł nagle na chrześcijanina Barsuma, który niegdyś kupił zasłonę od jej pana.

Poznała go i pomyślała: „To pierwsza pociecha i osiągnięcie celu.” Barsum zaś zbliżył się i

usiadł razem z ludźmi do jedzenia. Zobaczył półmisek słodkiego ryżu posypanego cukrem

dosyć daleko od siebie, docisnął się jednak do niego, wyciągnął ręce, chwycił półmisek i

postawił przed sobą. Człowiek siedzący obok niego powiedział: „Dlaczego nie jesz tego, co

masz przed sobą? To nieładnie wyciągać rękę do rzeczy stojących daleko. Wstydź się!”

Odpowiedział mu Barsum: „Będę jadł tylko to!” Człowiek ów rzekł: „Więc jedz i niech ci

Allach nie udzieli przez to łaski.” Jakiś inny człowiek, używający haszyszu, wtrącił się:

„Pozwól mu jeść, to i ja zjem razem z nim.” Pierwszy zawołał: „O ty, najnędzniejszy z

haszyszowych braci! To nie jest jedzenie dla was, to książęca potrawa. Zostawcie ją, niech

wraca do swoich właścicieli, by ją spożyli!” Lecz Barsum sprzeciwił się temu. Wziął garść

ryżu i włożył sobie do ust. Sięgał już po następną garść, gdy Zumurrud, która patrzyła na

niego przez cały czas, przywołała kilku żołnierzy rozkazując im: „Przyprowadźcie mi tu

człowieka, przed którym stoi półmisek ze słodkim ryżem, i nie pozwólcie mu zjeść tego, co

ma w garści!”

Podbiegło więc czterech żołnierzy, przewrócili Barsuma na twarz, wytrąciwszy mu

przedtem z ręki ryż, powlekli za sobą i postawili przed królem. A ludzie przestali jeść i

mówili między sobą: „Na Allacha, to niegodziwiec, nie chciał jeść potraw, które my jemy!”

Jakiś człowiek powiedział: „Mnie bardzo smakował ten kiszk stojący przede mną.” Palacz

haszyszu zawołał: „Dzięki Allachowi, że nie dał mi skosztować słodkiego ryżu z tego

półmiska! Czekałem, aż on skończy, i półmisek, który trzymał przed sobą, odda mnie, abym

wtedy dopiero zaczął jeść. I oto patrzcie, co go spotkało!” A inni mówili: „Zaczekajmy i

zobaczmy, co się z nim stanie.”

Gdy przyprowadzili Barsuma przed Zumurrud, powiedziała: „Biada ci, niebieskooki! Jak

się nazywasz i po co przybyłeś do naszego kraju?” A ów przeklęty miał na głowie biały zawój

i zataił swoje imię. Powiedział: „O królu, mam na imię Ali, jestem tkaczem i przybyłem do

tego miasta w sprawach handlowych.” Zumurrud rozkazała: „Przynieście mi deskę z piaskiem

i miedziane pióro!” Przynieśli jej natychmiast, czego żądała, a ona wzięła deskę i sypnęła na

nią garść piasku, po czym nakreśliła na piasku piórem postać małpy. Podniosła wreszcie

głowę i przyglądała się przez chwilę Barsumowi, a potem zawołała: „Ty psie! Jak śmiesz

kłamać przed królem! Jesteś chrześcijaninem, na imię masz Barsum, a przybyłeś tu w pewnej

sprawie, szukając kogoś! Powiedz mi natychmiast prawdę, bo jeśli nie, to przysięgam na

cześć mojego królestwa, że zetnę ci głowę!” Chrześcijanin zaczął coś bełkotać, lecz emirowie

i inni ludzie powiedzieli: „Nasz król zna się na wróżbach z piasku. Chwała Temu, który nam

go dał!” Zumurrud zaś krzyknęła: „Wyznaj prawdę albo każę cię stracić!” Chrześcijanin

począł wówczas błagać: „Przebacz mi, o królu czasu, gdyż prawdę mówi twoja wróżba z

piasku – jestem chrześcijaninem.” Wszyscy obecni, emirowie i inni ludzie podziwiali

wówczas doskonałą umiejętność króla we wróżeniu z piasku i mówili: „Nasz król jest

astrologiem, na całym świecie nie mającym równego sobie.” Zumurrud zaś kazała obedrzeć

chrześcijanina ze skóry, wypchać tę skórę słomą i powiesić na bramie dziedzińca, a następnie

wykopać dół poza miastem, spalić w nim jego mięso i kości i przysypać je śmieciem i

nieczystościami. Służący odpowiedzieli: „Słyszymy i jesteśmy posłuszni”, i wykonali

wszystko tak, jak im kazała Zumurrud.

Kiedy ludzie zobaczyli, jaki los spotkał chrześcijanina, powiedzieli: „Taką nagrodę

otrzymał, na jaką zasłużył. Nieszczęsna była dla niego ta garść ryżu.” Jakiś człowiek zawołał:

„Przysięgam na rozwód i niech Allach uchowa! Przez całe życie nie wezmę do ust słodkiego

ryżu.” Palacz haszyszu krzyczał: „Dzięki niech będą Allachowi, że mnie ocalił od tego, co się

z tamtym stało, powstrzymując mnie od spożycia ryżu.” Potem ci ludzie wyszli, a następni

uważali, by nie siąść przy półmisku ze słodkim ryżem, na miejscu opuszczonym przez

chrześcijanina.

Gdy nadszedł trzeci miesiąc, zgodnie ze zwyczajem rozstawiono stoły i napełniono

półmiski. Zumurrud zasiadła na tronie, a przy niej ustawili się żołnierze, pełni lęku i szacunku

wobec jej władzy. Jak zawsze, przybyli mieszkańcy miasta i otoczyli stoły, zerkając na

miejsce, gdzie stał półmisek z ryżem. I rzekł któryś do drugiego: „Ej, Hadżdżu Chalafie!”

Tamten spytał: „Słucham cię, Hadżdżu Chalidzie?” Ów rzekł: „Unikaj półmiska ze słodkim

ryżem i nie jedz go. Gdybyś przełknął odrobinę ryżu, zostaniesz powieszony!” Potem zasiedli

do stołów i pożywiali się, a Zumurrud siedziała przy nich. Nagle ujrzała jakiegoś człowieka

wbiegającego przez bramę. Przyjrzała mu się uważnie i poznała Kurda Dżawana, złodzieja,

który zamordował kiedyś żołnierza. A powód jego przybycia był następujący:

Kiedy zostawiwszy matkę w jaskini, wrócił do swoich towarzyszy, powiedział: „Zdobyłem

wczoraj piękny kąsek! Zabiłem żołnierza i zagarnąłem jego konia, a tej nocy przypadł mi

jeszcze w udziale worek złota i dziewczyna, o większej jeszcze wartości niż złoto w worku!

Wszystko to zostawiłem w jaskini przy mojej matce.” Rozbójnicy bardzo byli z tego radzi i

pod koniec dnia udali się do jaskini. Kurd Dżawan wszedł do środka pierwszy, chcąc im

pokazać to wszystko, o czym mówił, lecz znalazł tylko puste miejsce. Zapytał matkę, co się

stało, a kiedy opowiedziała mu o wszystkim, począł gryźć sobie ręce z rozpaczy i wołał: „Na

Allacha, odszukam tę ladacznicę i porwę z każdego miejsca, w którym będzie, choćby się

skryła w skorupce fistaszka, i zaspokoję swoją żądzę!”

Wyruszył więc na poszukiwanie i krążył po całym kraju, aż wreszcie przybył do miasta, w

którym panowała Zumurrud. Kiedy tam wszedł, nie znalazł nikogo na ulicach i zapytał o

przyczynę jedną z kobiet wyglądających przez okna. Od niej dowiedział się, że na początku

każdego miesiąca król każe zastawiać stoły i wszyscy ludzie przychodzą do niego na ucztę, i

wskazała mu królewski dziedziniec. Przybiegł więc tam Kurd Dżawan, ale nie znalazł już

innego wolnego miejsca poza miejscem przy wspomnianym półmisku. Usiadł więc, a widząc

przed sobą półmisek, wyciągnął ku niemu rękę. Ludzie zawołali wtedy do niego: „O bracie,

co ty robisz?”, a on odparł: „Chcę najeść się do syta z tego półmiska.” Ktoś powiedział: „Jeśli

z niego będziesz jadł, zostaniesz powieszony!” Lecz Dżawan krzyknął na niego: „Milcz i nie

wymawiaj takich słów!” Wyciągnął rękę po półmisek i przysunął go do siebie. Kiedy

zobaczył to wspomniany przedtem palacz haszyszu siedzący obok Dżawana, haszysz uleciał

mu z głowy, palacz uciekł ze swego miejsca i usiadł daleko mówiąc: „Nie mam nic

wspólnego z tym półmiskiem!” Kurd Dżawan zaś pogrążył w półmisku palce o kształcie

szponów kruka, a gdy wyciągnął dłoń z powrotem, była jak kopyto wielbłąda. Obracał ryż w

dłoni, aż stał się niby ogromna pomarańcza, a wtedy błyskawicznie wrzucił go do ust. Ryż

znikł w jego gardle, wydając łoskot podobny do gromu, a w miejscu, skąd Dżawan zaczerpnął

ryżu, ukazało się dno półmiska. Jeden z sąsiadów powiedział; „Chwała Allachowi, że mi nie

kazał jeść z tobą. Za jednym kęsem opróżniłeś półmisek!” Palacz haszyszu powiedział:

„Pozwólcie mu jeść, już go sobie wyobraziłem jako wisielca.” Potem zwrócił się do Dżawana

i rzekł: „Jedz i niech cię Allach nie obdarzy za to dobrem!” Mimo to Dżawan wyciągnął rękę

po następną garść ryżu, by ugnieść ją w dłoni jak poprzednio, lecz Zumurrud przywołała

swych żołnierzy i tak im powiedziała: „Przyprowadźcie mi tu szybko tego człowieka i nie

pozwólcie, by zjadł ryż, który trzyma w garści!”

Żołnierze podbiegli do Dżawana pochylonego nad półmiskiem, chwycili go i postawili

przed królem, ludzie zaś cieszyli się z jego nieszczęścia i mówili jeden do drugiego:

„Zasłużył sobie na to! Radziliśmy mu dobrze, a on nas nie słuchał. To miejsce sprowadza

śmierć na każdego, kto je zajmie, podobnie jak półmisek przynosi nieszczęście każdemu, kto

z niego je.” A Zumurrud spytała Kurda Dżawana: „Jak się nazywasz, jaki jest twój zawód i po

co przybyłeś do naszego miasta?” Odparł: „O nasz panie i władco! Na imię mam Osman, a z

zawodu jestem ogrodnikiem. Przybyłem tu w poszukiwaniu pewnej rzeczy, która mi zginęła.”

Zumurrud rozkazała: „Przynieście mi deskę z piaskiem.” A kiedy spełniono żądanie, wzięła

rylec i rozsypała piasek, patrzyła nań przez chwilę, po czym podniosła głowę i zawołała:

„Biada ci, ty przewrotny! Ośmielasz się kłamać przed królem? Ten piasek mówi mi, że jesteś

Kurdem o imieniu Dżawan i złodziejem z zawodu! Zabierasz bogactwa ludziom i mordujesz

ich, mimo że Allach zabronił bezprawnie zabijać.” I krzyknęła: „Ty wieprzu! Powiedz mi

zaraz prawdę, bo jeśli nie, zetnę ci głowę!”

Kiedy Kurd Dżawan usłyszał te słowa, twarz mu zbladła, a zęby poczęły szczękać, lecz

sądził, że wyratuje się mówiąc prawdę, powiedział więc: „Prawdę mówisz, o królu, lecz

żałuję tego wszystkiego przed tobą i powrócę od tej chwili do Allacha Najwyższego.” Lecz

Zumurrud rzekła: „Nie godzi się pozostawiać takiej zarazy na drodze muzułmanów”, a do

swych ludzi powiedziała: „Weźcie go, obedrzyjcie ze skóry i uczyńcie z nim to samo, co

zrobiliście z takim samym jak on w ubiegłym miesiącu.” I wykonali, co im rozkazała. Palacz

haszyszu natomiast widząc, że żołnierze chwytają Dżawana, odwrócił się plecami do

półmiska z ryżem i powiedział: „Wstyd mi siedzieć do ciebie twarzą.” A gdy ludzie skończyli

jeść, rozeszli się do swoich domów, Zumurrud zaś wróciła do pałacu i zwolniła swych

mameluków.

Gdy rozpoczął się czwarty miesiąc, zgodnie ze zwyczajem przygotowano dziedziniec,

przyniesiono potrawy i ludzie zasiedli oczekując pozwolenia, by zacząć jeść. Nadeszła

Zumurrud, usiadła na tronie i przyglądała się ludziom. Zauważyła, że cztery miejsca wokół

półmiska z ryżem są puste, i zdziwiło ją to. Błądząc tak wzrokiem, zobaczyła człowieka

wchodzącego spiesznie przez bramę dziedzińca. Dobiegł on do stołów, a nie znalazłszy

żadnego wolnego miejsca prócz tych wokół półmiska, usiadł tam. Zumurrud przyjrzała mu

się uważnie i poznała przeklętego chrześcijanina, który nadał sobie imię Raszid ad-Din.

Rzekła sobie w duchu: „Jakże błogosławione jest to jedzenie, w którego sieci wpadł i ten

zdrajca.”

A przyczyna jego przybycia była bardzo dziwna: Kiedy mianowicie powrócił z podróży,

dowiedział się od swej służby pałacowej, że Zumurrud zniknęła, a z nią razem worek złota.

Rozdzierał wówczas szaty, bił się po twarzy i wyrywał sobie włosy z brody. Potem wysłał

swego brata Barsuma, aby jej szukał po całym kraju. Nie otrzymawszy długo od niego wieści,

wyruszył sam w poszukiwaniu brata i Zumurrud, a losy rzuciły go do jej miasta. Przybył tam

w pierwszym dniu nowego miesiąca i szedł przez puste ulice z zamkniętymi sklepami. Gdy

zaś ujrzał w oknach kobiety, zapytał je, co tu się stało, a one odpowiedziały mu, że na

początku każdego miesiąca król zastawia stoły i wszyscy mieszkańcy pożywiają się przy

nich, gdyż nikomu nie wolno wtedy pozostać w domu lub sklepie. Wskazały mu dziedziniec,

a skoro on tam przybył, zobaczył ludzi cisnących się do potraw i nie znalazł innego miejsca

prócz tego, gdzie stał półmisek z ryżem.

Usiadł więc przy nim i wyciągnął rękę, by nabrać sobie nieco, lecz Zumurrud przywołała

kilku żołnierzy i rozkazała im: „Dajcie mi tu tego, który usiadł przy półmisku z ryżem!”

Schwycili go zatem i postawili przed nią, a ona zapytała: „Jak się nazywasz, jakie jest twoje

rzemiosło i po co przybyłeś do naszego miasta?” Odparł: „O królu czasu, na imię mam

Rustam, a rzemiosła nie uprawiam żadnego, gdyż jestem ubogim derwiszem.” Wówczas

rozkazała Zumurrud: „Dajcie mi deskę z piaskiem i miedziany rylec.” A gdy przyniesiono to,

czego żądała, wzięła rylec, kreśliła nim na piasku i przyglądała się temu przez chwilę, po

czym podniosła głowę i krzyknęła: „Ty psie! Jak śmiesz kłamać przed królem? Twoje imię

brzmi Raszid ad-Din, jesteś chrześcijaninem, a twoim rzemiosłem jest wymyślanie

podstępów w celu odbierania niewolnic muzułmanom. Podajesz się za muzułmanina, a w

duszy jesteś chrześcijaninem! Powiedz prawdę, bo jeśli nie, zetnę ci głowę.” Raszid ad-Din

wybełkotał: „Prawdę mówisz, o królu czasu.”

Zumurrud kazała wówczas rozciągnąć go na ziemi i wymierzyć mu w każdą stopę sto

batogów, a tysiąc w grzbiet, następnie zaś obedrzeć go ze skóry, wypchać ją pakułami,

wykopać dół poza miastem, spalić w nim zwłoki i przysypać nieczystościami. Kiedy

wypełniono jej rozkazy, dała ludziom znak, by przystąpili do jedzenia. Usłuchali więc, a

skończywszy, rozeszli się, każdy w swoją stronę. Zumurrud wróciła do swojego pałacu i

rzekła sobie w duchu: „Dzięki niech będą Allachowi, który uwolnił mnie od ciemiężycieli.”

Dziękowała Stwórcy ziemi i niebios, a potem wypowiedziała takie wiersze:

Sprawowali rządy swoje, panowali lat niemało,

Aż na koniec ich władanie, jako sprawił los, ustało.

Za uczynki sprawiedliwe – sprawiedliwość jest zapłatą.

Oni byli ciemięzcami – los inaczej płaci za to.

Tak to się im przydarzyło, jako dziś nam wieści niosą:

„Wet za wet. Tak rządzą losy. Nie ma co przyganiać losom.”

Skończywszy te wiersze, przypomniała sobie swojego pana Alego Szar i zapłakała

rzewnymi łzami. Po chwili opanowała się i pomyślała: „Może Allach, który dał mi moc

pokonania mych nieprzyjaciół, okaże mi swą łaskę i zwróci ukochanego?” Błagała więc

Allacha Potężnego i Wspaniałego mówiąc: „Oby Allach pozwolił mi niedługo połączyć się

znów z moim ukochanym Alim Szar. Co bowiem On zechce, to może, dla sług swoich jest

łaskawy i wie o wszystkim.” Potem wysławiała Allacha, błagała Go o przebaczenie i poddała

się zrządzeniom losów, w przekonaniu, że wszystko, co miało początek, musi mieć swój

koniec. A później wypowiedziała słowa poety:

Nie udręczaj się i swoim nie niepokój stanem,

Bo koleje życia w rękach Boga są jedynie.

Nie zagraża ci nic z tego, co nieprzewidziane,

Ale co jest przeznaczone, to ciebie nie minie.

A potem wypowiedziała słowa innego poety:

Dozwól dniom mijać jak czas chyżym,

Ale omijaj trosk siedziby.

Bywa, że to, co nie chce przybyć,

Jeden szczęśliwy traf przybliży.

I jeszcze wypowiedziała takie słowa poety:

Łagodny bądź, gdy gniewny los ciebie druzgoce,

Gdy cię jakieś nieszczęście spotka, bądź cierpliwy.

Zaiste, w naszych czasach brzemienne są noce,

A z każdej z nich, ciężarnej, zrodzą się nam dziwy.

I wypowiedziała słowa innego poety:

Miej cierpliwość, w niej jest dobro. Gdybyś wiedział o nim,

Żyłbyś w szczęśliwości, która wszelki ból wyżenie.

Jeśli się ku wytrwałości dusza twa nie skłoni,

Będziesz cierpiał, poróżniony ze swym przeznaczeniem.

Skończyła mówić wiersze, po czym przez cały miesiąc od tego wieczoru rządziła i

rozkazywała ludziom za dnia, nocami zaś płakała i szlochała za swoim panem Alim Szar. A

gdy się zaczął nowy miesiąc, jak zawsze kazała rozstawić na dziedzińcu stoły i usiadła przy

ludziach, a oni oczekiwali na znak od niej, by rozpocząć jedzenie. Miejsce wokół półmiska z

ryżem było puste, Zumurrud siedziała u szczytu stołu, wytężając wzrok w kierunku bramy

wejściowej, aby widzieć każdego, kto wejdzie. Mówiła sobie w duchu: „O Ty, który wróciłeś

Jusufa Jakubowi i uwolniłeś od cierpień Ajjuba, okaż mi swoją łaskę i zwróć mi mego pana,

Alego Szar, przez Twoją moc i wspaniałomyślność! Ty możesz wszystko, o Panie Światów,

Przewodniku błądzących, Wysłu****ący głosów i Odpowiadający na błagania, spełnij moją

prośbę, Panie Światów!” Nie skończyła jeszcze swoich modłów, gdy przez bramę dziedzińca

wszedł jakiś człowiek, o postaci jak gałązka banu. Mimo wychudłego ciała i bladości był

pośród młodzieńców najpiękniejszy, prześcigając ich dokonałością umysłu i wychowania.

Wszedłszy, nie znalazł innego wolnego miejsca, jak tylko przy półmisku z ryżem. Usiadł

więc tam, a gdy Zumurrud go ujrzała, serce jej zatrzepotało, utkwiła w nim wzrok i poznała w

nim swojego pana, Alego Szar. Chciała krzyknąć z radości, lecz powstrzymała się od tego ze

wstydu przed ludźmi. Chociaż więc wszystko w niej drżało i tłukło się serce, zataiła swoje

uczucia.

A przyczyna przybycia Alego Szar była taka: Kiedy zasnął na ławce, a Zumurrud zeszła po

linie i porwał ją Kurd Dżawan, Ali Szar ocknął się w chwilę po jego odejściu i zauważył, że

ma gołą głowę. Zrozumiał, że ktoś wyrządził mu krzywdę, zabierając zawój podczas snu.

Wypowiedział więc słowa, które dodają otuchy temu, kto je wymawia: „Należymy do

Allacha i do Niego wszyscy powrócimy.” Następnie poszedł do starej sąsiadki, która

przyniosła mu była wiadomość o miejscu pobytu Zumurrud, i zastukał do jej drzwi. Gdy

wyszła do niego, począł płakać przed nią, aż wreszcie upadł zemdlony. Odzyskawszy

przytomność opowiedział jej o wszystkim, co się zdarzyło. Staruszka zganiła go i złajała za

to, co uczynił, wołając: „Sam jesteś winien swojego nieszczęścia i biedy!” I wciąż mu

wymyślała, aż wreszcie krew pociekła mu z nosa i stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał,

zobaczył, że staruszka płacze nad nim, roniąc łzy z oczu. Rozpacz go ogarnęła i

wypowiedział te dwuwiersze:

W czym się więcej goryczy mieści niż w rozłące?

Cóż słodsze niż zbliżenia chwila upragniona?

Allachu! Połącz wszystkie serca kochające

I bądź mi ku pomocy, bowiem rychło skonam.

Staruszka powiedziała litując się nad nim: „Posiedź tu i czekaj. Idę zasięgnąć wieści i

wrócę szybko.” Ali Szar odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny.” Pozostawiła go więc i

odeszła. Nie było jej przez pół dnia, a potem wróciła i powiedziała: „O Ali, sądzę, że umrzesz

z rozpaczy i nie ujrzysz już swojej ukochanej przed śmiercią. Kiedy bowiem mieszkańcy

pałacu zbudzili się rano, znaleźli okno wychodzące na ogród otwarte, a Zumurrud przepadła i

z nią razem worek złota należący do chrześcijanina. Wchodząc tam zauważyłam walego,

który stał przed bramą pałacu z gromadą ludzi. Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim

i Mocnym!”

Skoro Ali Szar usłyszał od niej te słowa, światło przed jego oczyma zmieniło się w mrok,

utracił nadzieję życia i pewny był śmierci. Płakał, póki nie upadł zemdlony, a kiedy odzyskał

przytomność, powaliły go miłość i rozłąka i ciężko zaniemógł. Nie opuszczał swego

mieszkania, a sąsiadka sprowadzała mu lekarzy, poiła napojami i przyrządzała mu jedzenie

przez cały rok, aż wreszcie znów duch w niego wstąpił. Wtedy natychmiast naszły go

wspomnienia tego, co minęło, i wypowiedział te wiersze:

Troska biegnie za troską w rozstania godzinie,

Ogień pali się w sercu i za łzą łza płynie.

Nie znający wytchnienia słabnie w duszy swojej;

Zgnębiła go tęsknota, dręczą niepokoje.

O, Panie! Ratuj! Niech Cię nie błagam daremnie,

Dopóki iskra życia tli się jeszcze we mnie.

Z początkiem następnego roku staruszka powiedziała do Alego:

„Mój synu, przez to, że się pogrążasz w smutku i rozpaczy, nie odzyskasz swojej

ukochanej! Wstań, pokrzep serce i ruszaj na poszukiwanie Zumurrud. Wędrując po krajach

możesz natrafić na wieści o niej.” I nie przestawała dodawać mu otuchy i sił, aż wreszcie

duch w niego wstąpił. Kazała mu wówczas pójść do łaźni, poiła go rosołem i karmiła kurami.

Postępowała z nim tak codziennie, przez miesiąc, aż nabrał sił i wyruszył w drogę.

Jechał i jechał, aż przybył do miasta Zumurrud, a tam wszedł na dziedziniec, usiadł przy

stole i sięgnął ręką po jedzenie. Lecz biesiadnicy użalili się nad nim i powiedzieli:

„Młodzieńcze, nie jedz z tego półmiska, gdyż nieszczęście spotyka każdego, kto z niego je!”

Ali Szar odparł jednak: „Pozwólcie mi zjeść, niech czynią ze mną, co zechcą, może uwolnię

się od tego ciężkiego życia.” Po czym wziął pierwszą garść ryżu. Zumurrud chciała, by go

przed nią przyprowadzili, lecz pomyślała, że jest na pewno głodny, i rzekła sobie w duchu:

„Zaczekam, aż się naje.”

Jadł więc Ali Szar, a ludzie patrzyli na niego w osłupieniu i czekali, co się z nim stanie.

Kiedy już zjadł do syta, Zumurrud powiedziała do kilku eunuchów: „Idźcie do młodzieńca,

który jadł ryż, i przyprowadźcie go do mnie, ale łagodnie! Powiedzcie mu tak: «Wstań i

chodź porozmawiać z królem, który chce cię o coś łaskawie zapytać i prosić o odpowiedź.»”

Odparli: „Słyszymy i jesteśmy posłuszni”, po czym podeszli do Alego Szar, a stanąwszy

przed nim, powiedzieli: „O panie, pozwól, porozmawiaj z królem i bądź spokojny.” Ali

odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny”, wstał i poszedł z eunuchami, a ludzie powiadali jeden

do drugiego: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Ciekawe, co też król

z nim uczyni?” Inni zaś mówili: „Nie zrobi mu nic złego. Gdyby chciał wyrządzić mu

krzywdę, nie zostawiłby go przy stole, aż się naje do syta.”

Stanąwszy przed Zumurrud, Ali Szar pozdrowił ją i ucałował przed nią ziemię, a ona

powitała go i przyjęła z szacunkiem mówiąc: „Jak się nazywasz, jakie jest twoje rzemiosło i

po co przybywasz do naszego miasta?” Odpowiedział: „O królu, moje imię jest Ali Szar,

pochodzę z Chorasanu, kraju kupców. Przybyłem do tego miasta, szukając niewolnicy, która

mi zginęła, a była mi droższa niż wzrok i słuch. Dusza moja jest ciągle przy niej, odkąd ją

utraciłem. Taka jest moja sprawa.” Potem wybuchnął płaczem i zemdlał. Zumurrud kazała

spryskać mu twarz wodą różaną, spryskiwali go więc wodą różaną, aż się ocknął. Kiedy

przyszedł do siebie, rozkazała: „Dajcie mi deskę z piaskiem i miedziany rylec!” Przynieśli jej

to, czego żądała, a ona wzięła rylec, rozsypała piasek i patrzyła na niego przez chwilę, a

potem powiedziała do Alego Szar: „Twoje słowa są prawdziwe, a Allach pozwoli ci spotkać

twoją niewolnicę w niedługim czasie, więc bądź spokojny!”

Kazała następnie jednemu z szambelanów, by zaprowadził go do łaźni, przyodział w

piękną szatę królewską, wybrał mu konia z najlepszych okazów stadniny króla i wrócił z nim

do pałacu pod koniec dnia. Szambelan odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Zabrał Alego

Szar i odszedł z nim, a ludzie mówili między sobą: „Co to znaczy, że król taki łaskawy dla

tego młodzieńca?” Jakiś człowiek powiedział: „Czy nie mówiłem, że nie zrobi mu nic złego?

Wygląda wszak tak pięknie! Już kiedy król pozwolił mu się najeść, przeczuwałem to.” Każdy

z nich omawiał to wydarzenie, a później wszyscy odeszli swoją drogą.

Zumurrud nie mogła uwierzyć, że z nadejściem nocy spotka się w odosobnieniu z

ukochanym swego serca. Gdy noc zapadła, weszła do swojej sypialni i udała, że ogarnęła ją

senność. A taki był jej zwyczaj, że nikt u niej nie sypiał prócz dwóch małych chłopców do

posługi. Kiedy więc została sama, posłała po swego ukochanego Alego Szar i usiadła na łożu,

u którego wezgłowia i w nogach paliły się świece, a złote lampy oświetlały komnatę. Skoro

ludzie usłyszeli, że posłała po Alego Szar, byli zdziwieni i każdy z nich zaczął sobie różne

rzeczy wyobrażać i wygłaszać swoje zdanie. Ktoś powiedział, że królowi spodobał się ten

chłopiec i że uczyni go nazajutrz dowódcą wojsk.

A gdy Ali Szar wszedł do komnaty Zumurrud, ucałował przed nią ziemię i upraszał

Allacha o łaski dla niej. Ona zaś pomyślała sobie: „Podręczę się z nim trochę, nie dając się

poznać”, głośno zaś spytała: „Czy byłeś w łaźni, Ali?” Odrzekł: „Tak, o mój panie”, a ona

powiedziała: „Zjedz więc nieco tej kury i mięsiwa i spróbuj tego napoju, gdyż jesteś

zmęczony, a potem przyjdź tutaj.” Ali odparł: „Słyszę i jestem posłuszny”, i uczynił, co mu

kazała. Kiedy skończył jeść i pić, powiedziała do niego: „Chodź tu do mnie na łoże i pomasuj

mnie!” Ali Szar począł więc masować jej nogi i kolana i poczuł, że są gładsze niż jedwab.

Rozkazała mu: „Masuj wyżej!” Lecz Ali rzekł: „Wybacz, panie mój, nie posunę się powyżej

kolan.” Zawołała: „Sprzeciwiasz mi się zatem. Złowieszcza będzie dla ciebie ta noc! Lecz

jeśli mnie posłuchasz, będziesz moim ukochanym i uczynię cię emirem.” Zapytał Ali Szar:

„O królu czasu, w czym mam ci być posłuszny?” Rozkazała: „Zdejmij szaty i połóż się na

brzuchu!” Ali zawołał: „Nigdy w życiu tego nie robiłem, oskarżę cię przed Allachem w Dniu

Sądu o przymuszanie do tego! Zabierz wszystko, co mi dałeś, i pozwól mi opuścić twoje

miasto.” Potem płakał i szlochał, lecz Zumurrud znów zawołała: „Zrzuć mi zaraz szaty i

połóż się na brzuchu, bo jeśli nie, zetnę ci głowę!”

Spełnił więc rozkaz, a ona położyła się mu na plecach. Poczuł wtedy coś miękkiego,

gładszego niż jedwab i delikatniejszego niż olej sezamowy, i pomyślał sobie: „Ten król jest

lepszy od wszystkich kobiet.” Zumurrud leżała chwilę na jego plecach, po czym zsunęła się

na podłogę. Ali Szar zaś powiedział sobie w duszy: „Chwała Allachowi, że się nie podniecił.”

Lecz ona rzekła: „Ali, mój członek pręży się tylko wtedy, gdy go pocierać dłonią. Pocieraj go

więc, aby powstał, a. jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię!” To rzekłszy położyła się na plecach,

chwyciła go za rękę i położyła ją sobie między uda, a on poczuł pod ręką coś miększego niż

jedwab, białego i nabrzmiałego, coś, co przypominało gorącem żar łaźni lub serce kochanka

ogarniętego namiętnością. Pomyślał sobie: „Cóż to za dziwy, król posiada to, co mają

kobiety!”, i ogarnęła go taka żądza, że członek mu się wyprężył. Kiedy Zumurrud to

zauważyła, zaśmiała się i zachichotała mówiąc: „O mój panie, do tego już doszło, a ty jeszcze

mnie nie poznałeś?” Zapytał: „A kimże ty jesteś, królu?” Odpowiedziała: „Jestem Zumurrud,

twoja niewolnica.”

Gdy się Ali o tym dowiedział, ucałował ją, pochwycił w objęcia i rzucił się na nią jak lew

na owcę. Poznał, że jest ona jego niewolnicą, i opuściły go wszelkie wątpliwości. Wsunął

swój miecz do jej pochwy, stał się odźwiernym jej wrót i imamem w jej mihrabie, a ona wraz

z nim klękała, biła pokłony, podnosiła się i siadała, a modłom tym towarzyszyły ruchy i

miłosne westchnienia. Posłyszeli to eunuchowie, przybiegli i poczęli podglądać zza zasłony.

Zobaczyli króla leżącego i unoszącego się nad nim Alego Szar, zauważyli, że król pojękuje i

wije się. Mówili więc między sobą: „Tak się nie zachowuje mężczyzna! Czy może to być, że

król jest kobietą?” Zataili jednak tę sprawę i nie wyjawili jej nikomu.

Rankiem Zumurrud posłała po wszystkie swoje wojska i dostojników swego państwa,

każąc im przybyć do siebie, a gdy się stawili, rzekła: „Chcę wyjechać do kraju tego

człowieka. Wybierzcie więc sobie namiestnika, który by rządził do czasu mojego powrotu.”

Odpowiedzieli jej: „Słyszymy i jesteśmy posłuszni.” Później Zumurrud zajęła się

przygotowaniami do podróży. Wybrała sobie zapasy żywności, drogocenne przedmioty,

towary i podarunki, wielbłądy i muły, po czym opuścili miasto. Jechali, dopóki nie przybyli

do miasta Alego Szar. Gdy Ali wszedł do swego domu, począł obsypywać ludzi darami,

rozdawać jałmużnę i nie szczędził datków. Zumurrud urodziła mu dzieci i żyli w

nieustającym szczęściu, aż przyszła do nich ta, która przerywa rozkosze i rozdziela więzi.

Chwała niech będzie Temu, który jest Wieczny i nie ma kresu: chwała Allachowi w

każdym stanie rzeczy.

A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o niewolnicach różnych kolorów

 

Książę Wiernych al-Mamun, zasiadłszy dnia pewnego w swoim pałacu, wezwał do siebie

wszystkich dostojników państwa i możnych królestwa. Rozkazał również, by stawili się przed

nim poeci i towarzysze biesiad, do których należał jego przyjaciel, zwany Muhammad al-

Basri. Al-Mamun zwrócił się do niego i powiedział: „Pragnę, Muhammadzie, abyś

opowiedział mi natychmiast coś takiego, o czym nigdy jeszcze nie słyszałem.” Ów spytał: „O

Książę Wiernych, czy chcesz, bym ci opowiedział o wydarzeniu, o którym słyszałem na

własne uszy, czy o zajściu, które widziałem na własne oczy?” al-Mamun odparł: „Opowiedz

mi, Muhammadzie, o czymś jeszcze dziwniejszym.” Muhammad al-Basri zaczął:

Wiedz zatem, o Książę Wiernych, że w minionych czasach żył pewien człowiek, z

możnych tego świata. Ojczyzną jego był Jemen, wyjechał jednak pewnego razu do Bagdadu i

tak sobie upodobał pobyt w tym mieście, że przeniósł się tam wraz ze swoją rodziną,

majątkiem i potomstwem. A miał on sześć niewolnic podobnych księżycom: jedna była biała,

druga brunatna, trzecia pulchna, czwarta wysmukła, piąta żółta, a szósta czarna. Posiadały

one piękne twarze, doskonałe wykształcenie, umiejętność śpiewu i sztukę gry na

instrumentach.

Zdarzyło się pewnego dnia, że człowiek ów wezwał do siebie te niewolnice i kazał

przynieść potrawy i wino. Ucztowali i pili radując się i weseląc, po czym pan napełnił kielich,

wziął go do ręki i skinął białej niewolnicy mówiąc: „O ty, która masz lica jak księżyc na

nowiu, daj nam posłyszeć rozkoszne jakieś słowa.” Niewolnica wzięła lutnię, nastroiła ją,

wydobyła z niej kilka tonów, od których całe to miejsce zawirowało, a potem zanuciła,

przygrywając na lutni, takie wiersze:

Postać mego najmilszego w oczach w każdej mam godzinie,

Zaś we wszystkich członkach moich jest ukryte jego imię.

Cała w serce się przemieniam, gdy zatęsknię jeno za nim,

A gdy się wpatruję w niego, cała staję się oczami.

Gdy spytają, czy zapomnę jego czułe miłowanie,

To odrzeknę im: „Tak nie jest i przenigdy się nie stanie.”

Zechciej odejść, ty, co ganisz, i przygany już mi nie czyń

I nie staraj się umniejszać tego, co małości przeczy.

Rozradował się pan niewolnic, wychylił kielich i podał też im. Potem znów napełnił czarę,

wziął ją do ręki i skinął na brunatną niewolnicę mówiąc jej: „O światło pochodni i wonny

oddechu, daj nam posłuchać twego pięknego głosu, który oczarowuje każdego, kto go

słucha.” Dziewczyna wzięła więc lutnię i zagrała na niej kilka tonów, tak że radość ogarnęła

wszystkich, którzy się znajdowali w tym miejscu, oczarowała serca swymi spojrzeniami i

wypowiedziała takie wiersze:

Na twarz twoją! Ty jedynie masz nad sercem moim władzę.

Miłowania jedynego aż do śmierci mej nie zdradzę.

O księżycu jaśniejący, coś pięknością jest otoczon,

Wszystkie blaski i piękności pod sztandarem twoim kroczą.

Żaden spośród urodziwych wdziękiem nie przewyższyłby cię.

Na Allacha, Pan dwu światów obdarował cię obficie!

Pan niewolnic, uradowany wielce, wychylił swój kielich i napoił dziewczęta, potem znów

napełnił czarę, wziął ją do ręki i skinął na pulchną niewolnicę, każąc jej zaśpiewać na inną

melodię. A ona wzięła lutnię i zagrała na niej rozpraszając troski, po czym wypowiedziała

takie wiersze:

Jeśliś szczęśliw, ty, którego oto pragnę nieustannie,

Będę się radować, choćby świat zapałał gniewem na mnie.

Gdy ukażesz mi swe lica urodziwe nieodmiennie,

Cóż mi, choćby się królowie odwrócili dziś ode mnie.

Celem moim twoja miłość, tobie daję się w ofierze,

Ty, z którego całej ziemi piękno swój początek bierze.

I ta pieśń ucieszyła pana, wziął więc kielich i podał niewolnicom, potem napełnił go

ponownie, wziął do ręki i skinął na wysmukłą niewolnicę mówiąc: „O huryso raju, daj nam

posłyszeć piękne twoje słowa.” Niewolnica wzięła lutnię, nastroiła ją, zagrała kilka tonów i

zaśpiewała te dwuwiersze:

Na Allacha! Cóżeś, miły mój, uczynił ze mną?

Porzuciwszy, dałeś jeno tęsknotę daremną.

Gdyby sędzia miłość moją osądzić był w stanie,

Mnie by słuszność przyznał, tobie zasię – pokajanie.

Uradował się ich pan i wychylił kielich. Potem napełnił go, wziął do ręki i skinął na

niewolnicę żółtą mówiąc: „O słońce dnia, daj nam usłyszeć mile brzmiące wiersze.” Wzięła

więc lutnię, zagrała na niej przepięknie i wypowiedziała takie wiersze:

Ukochany, gdy przed sobą stanąć da mi,

Swoich oczu wskroś przeszywa mnie mieczami.

Umniejsz jego moc nade mną, wielki Boże,

Skoro z życiem mym poczynać chce najsrożej.

Wszak mówiłam: „Serce! Dość już miłowania.”

Ale ono się ku niemu tylko skłania.

Miłość doń przejęła duszę mą głęboko

I zazdrości mi go nawet czasu oko.

Pan niewolnic uradowany napił się i napoił dziewczęta. Potem napełnił kielich, wziął go

do ręki i skinął na czarną niewolnicę: „O źrenico oka, daj nam usłyszeć choć dwa słowa.”

Wtedy wzięła lutnię, nastroiła ją, szarpnęła struny i zagrała na nich na kilka różnych

sposobów. Potem wróciła do sposobu pierwszego, zanuciła melodię i zaśpiewała takie

wiersze:

Oko moje, ty mi gorzkich łez swych nie szczędź,

Gdy namiętność mnie strąciła w otchłań nieszczęść.

Wszystek gniew ukochanego kornie dźwigam,

Choć zawistny mi nie skąpi swoich przygan

I różami lic najmilszych jest oburzon,

Chociaż serce moje skłania się ku różom.

Niegdyś tam pucharów się wznosiło wiele

Przy muzyce i przy lutni najweselej,

On się zbliżył, ja ku niemu szłam ochoczo,

Gwiazda szczęścia zajaśniała naszym oczom.

Chciał rozłąki, choć nie zawiniłam w niczym.

W czymże więcej niż w rozstaniu jest goryczy?

Oto już zerwane róże jego lica.

Boże, jakże róża jego lic zachwyca!

Jeśli wolno padać przed kimś na kolana

Krom Allacha, przed nim bym uklękła sama!

Następnie wszystkie niewolnice podniosły się, ucałowały ziemię przed swoim panem i

rzekły: „Rozsądź między nami, o panie!” Spojrzał wtedy ich pan na piękność ich, urodę i

różnorodność barw i dzięki złożył Allachowi Najwyższemu, wysławiając go. Potem rzekł:.

„Każda z was czytała Koran, umie rozmaite melodie, zna historię starożytnych i dzieje

dawnych narodów. Chciałbym, aby każda wskazała ręką swoją przeciwniczkę, to jest biała

brunatną, pulchna wysmukłą, a żółta czarną, by każda wychwalała siebie, ganiąc

przeciwniczkę. Później wystąpi owa przeciwniczka i uczyni to samo wobec tamtej. Lecz

dowody powinny być przytaczane ze Świętego Koranu, z historii i poezji, abyśmy mogli

ocenić wasze wykształcenie i piękno waszych słów.” Odpowiedziały mu: „Słyszymy i

jesteśmy posłuszne.” Potem podniosła się pierwsza z nich, biała niewolnica, i wskazując na

czarną, powiedziała: „Biada ci, ty czarna! Powiadają, że biel mówiła: «Ja jestem światłem

jaśniejącym, pełnią księżyca, barwa moja jest jasna, moje czoło jest źródłem blasku.» A o

piękności mojej tak rzekł poeta:

Biała jest, o licach, które lśnią najładniej,

Niby perła utajona w morzu na dnie.

Kibić jej jak «alif» kształtów swych nie kryje,

Usta jej do «mim» podobne, do «nun» brwi jej.

Łuk jej brwi strzałami spojrzeń wokół miota

I zadaje śmierć, gdy przyjdzie jej ochota.

Gdy ukaże twarz i kibić, lica gładkie

Są bazylią, mirtem, różą i bławatkiem.

Śród ogrodów wiotka gałąź wzrok zachwyci,

Ale ileż jest ogrodów w twej kibici!

Moja barwa jest jak szczęśliwy dzień, świeży kwiat i jaśniejąca gwiazda. I rzekł kiedyś

Allach Najwyższy w swojej Świętej Księdze do swego proroka Musy – pokój mu: «Włóż

rękę swoją w zanadrze, a wyjmiesz ją białą, nie uszkodzoną.» Powiedział też Allach

Najwyższy: «Ci zaś, których twarze będą białe, zaznają miłosierdzia Allacha i cieszyć się

będą nim wiecznie.” Barwa moja jest cudem, piękność nie zna równej, a urok mój jest

nieskończony. Na takiej jak ja piękna jest każda szata i ku mnie skłaniają się serca. Liczne

zalety ma biel: wszak z nieba śnieg pada biały. Zapisano w księgach, że biel jest

najpiękniejszym kolorem. Muzułmanie szczycą się białymi zawojami. Gdybym zaczęła

wymieniać wszystkie pochwały białości, długo trwałoby to wyliczanie. To bowiem, co jest

krótkie, a wystarcza, lepsze jest od tego, co jest długie, a mami. Dlatego zacznę teraz ganić

ciebie, ty czarna, o barwie nawozu, sadzo z kuźni, ty gębo kruka rozłączającego zakochanych.

Tak oto rzekł poeta chwaląc biel i ganiać czerń:

Perła dla swej bieli czystej równych w cenie nie ma,

Gdy czarnego węgla worek dają za dirhema.

Wiedz, że białym nic nie wzbrania przystępu do raju,

Zasię czarne twarze jeno piekło wypełniają.

Podają też w przekazywanych opowieściach o najlepszych z ludzi, że Nuh – pokój mu –

zasnął pewnego dnia, a dwaj jego synowie Sem i Cham siedzieli u jego wezgłowia. Wtem

powiał wiatr, podniósł szatę Nuha i obnażył go. Spojrzał na niego Cham i roześmiał się, lecz

nie zakrył go. Wtedy wstał Sem i uczynił to. Gdy ojciec ich obudził się ze snu, na wieść o

tym, jak postąpili jego synowie, wznosił modły za Sema i przeklął Chama. I stała się biała

twarz Sema, a spośród jego dzieci wyszli prorocy, kalifowie prawowierni i królowie. Twarz

Chama natomiast stała się czarna, odszedł więc, szukając ucieczki w kraju Habasz i od niego

pochodzą Czarni. Wszyscy ludzie zgodni są co do znikomego rozumu Czarnych, a przysłowie

mówi: «Gdzież można znaleźć rozumnego Czarnego?»”

Pan niewolnic rzekł na to: „Siadaj, wystarczy, nieledwie przebrałaś miarę.” Potem skinął

na czarną niewolnicę, która wstała i wskazując ręką na białą, tak rzekła: „Czy nie wiesz, że w

Koranie, objawionym Prorokowi i Posłannikowi Allacha, zapisano takie słowa Najwyższego:

«Przysięgam na noc przysłaniającą wszystko i na dzień jaśniejący blaskiem.» Gdyby noc nie

była najwspanialsza, Allach nie zaklinałby się na nią i nie wymieniłby jej przed dniem.

Zgodni są co do tego ludzie mądrzy, o bystrych umysłach. Czy nie wiesz, że czerń jest

ozdobą młodości, a kiedy nadchodzi siwizna, minęły już rozkosze i zbliża się czas śmierci? A

gdyby czerń nie była najwspanialszą rzeczą, nie umieściłby jej Allach w głębi serca i oka.

Cóż jest piękniejszego od słów poety:

Kocham smagłych, bowiem w nich się zawsze pali

Blask młodości, ciemne ziarno jest w ich twarzach.

Nie daruję białym nigdy, że są biali,

Bowiem całun i siwizna mnie przeraża.

A oto słowa innego:

W moim sercu są nie biali, ale smagli,

Ich uroda do miłości serca nagli.

Smagłość to jest barwa życia, to ust szkarłat,

Zaś kolorem jest liszajów biel umarła.

I słowa innego:

Czarna jest, lecz jasne czyny jej jak słońce,

Niby oczy światłem swym promieniejące.

Gdy szaleństwa miłowania mnie ogarną,

Wiedzcie o tym, żem szalony jest przez czarną.

Barwą moją – czerń podobna nocnym mrokom,

Dzięki którym księżyc może lśnić wysoko.

Poza tym, czyż może być piękniejsze spotkanie kochanków niż w nocy? Niechże

wystarczy ci ta zaleta i korzyść. Cóż osłoni kochanków przed plotkarzami i oszczercami, tak

jak czerń ciemności? Wykrycia obawiać się muszą tylko w świetle poranka. Ileż zalet ma

czerń i cóż jest piękniejszego od słów poety:

Gdy przychodzę, nocy czerń mój krok osłania,

Gdy odchodzę, białość zdradza mnie świtania.

A oto słowa innego:

Ileż nocy ukochany spędził razem ze mną

Gdy nas mrok otaczał zewsząd, gdy w krąg było ciemno!

Gdy jutrzenka przyszła, z lękiem popatrzyłam na nią

I ukochanemu rzekłam, że magowie kłamią.

I słowa innego:

Przyszedł do mnie, osłoniwszy się koszulą mroku,

Był ostrożny, przelękniony i przyspieszał kroku.

Rozścieliłam mu swe lica, stęskniona ogromnie,

Aby stąpał po nich w drodze, co go wiodła do mnie.

Zalśnił księżyc i nieomal zdradził naszą sprawę,

Ostry był i wąziuteńki jak paznokcia skrawek.

Potem było to, co było. Prawda jest ukryta.

Dobrej myśli bądź i o nic więcej mnie nie pytaj.

I słowa innego:

Tylko nocą czas sposobny jest na schadzkę wszelką:

Słońce jest donosicielem, noc zaś stręczycielką.

I słowa innego:

Nie pokocham białoskórych, w których rośnie sadło,

Lecz szczupłego kocham tylko, co ma skórę smagłą.

Jam rączego dosiadł źrebca, co jak wicher goni,

Gdy tymczasem inni ciężkich dosiadają słoni.

I słowa innego:

Kiedy nocą wszystko w krąg ucichło,

Przyszedł do mnie w ciemnościach kochanek.

Przytuleni usnęliśmy rychło

I rozdzielił nas zbyt wcześnie ranek.

Więc Allacha błagam dziś w pokorze:

«Znów nas połącz, gdy się stanie ciemno!»

Noc nam przedłuż, o wszechmocny Boże,

By mój miły dłużej leżał ze mną!

Gdybym zaczęła wspominać wszystkie pochwały czerni, długo trwałoby wyliczanie, lecz

to, co jest krótkie, a wystarcza, lepsze jest od tego, co jest długie, a mami. Co zaś do ciebie, ty

biała, kolor twój jest kolorem trądu, a zbliżenie z tobą nieszczęściem. Zostało nam też

przekazane w podaniach, że grad i szron są w piekle, aby dręczyć lud zła. Zaletą czerni jest i

to jeszcze, że z niej jest atrament, którym zostały zapisane słowa Allacha. A gdyby nie czerń

piżma i ambry, nie byłoby wonności dla królów. Trudno wspomnieć, ile powodów do dumy

ma czerń! A cóż jest piękniejszego nad słowa poety:

Czyż nie widzisz, jak wysoka piżma cena!

Wór białego wapna dają za dirhema.

Jakże młode oczy szpeci brzydkie bielmo.

Tylko czarne oczy rażą strzałą celną!”

Wówczas rzekł do niewolnicy jej pan: „Usiądź, tyle wystarczy.” Usiadła więc, on zaś

skinął na niewolnicę pulchną, ona zaś podniosła się, wskazując ręką na wysmukłą, odsłoniła

swoje nogi i przeguby rąk, obnażyła brzuch ukazując jego fałdy i okrągłe wgłębienie pępka,

po czym założyła koszulę tak cienką, że widać było przez nią całe jej ciało, i powiedziała:

„Chwała Allachowi, który mnie stworzył, obdarzając piękną postacią, i upiększył pulchnymi

kształtami, czyniąc mnie podobną do grubego konara, i zwielokrotnił mą urodę i wdzięk.

Dzięki Mu za to, czym mnie obdarzył, i za to, że zaszczycił mnie wspominając o mnie w swej

Wspaniałej Księdze. Rzekł w niej bowiem Najwyższy: «I podał tłuste cielę». Uczynił mnie na

podobieństwo ogrodu pełnego brzoskwiń i granatów. Mieszkańcy miast pragną jeść tłuste

ptactwo, a nie lubią ptaków chudych. I w ogóle wszyscy potomkowie Adama chcą jeść tłuste

mięso. Ileż zalet ma tłustość! I jak pięknie mówi o tym poeta:

Żegnaj ukochaną twoją, karawana rusza.

Jakże można ją pożegnać, gdy boleje dusza!

Tak chodziła w mym sąsiedztwie niezliczone razy,

Jakby była tłustą kurką bez wady i skazy.

Nie widziałam nikogo, kto by, przystanąwszy przed sklepem rzeźnika, nie prosił go o

tłuste mięso. A mędrcy powiadają: «Rozkosz jest w trzech rzeczach: w jedzeniu mięsa,

ujeżdżaniu mięsa i w łączeniu mięsa z mięsem.» A co do ciebie, ty chuda, to nogi masz jak

wróble lub pogrzebacz. Jesteś drzewem dla krzyżowanego i ciałem paralityka. Nie ma w tobie

niczego, co by rozweseliło myśli, i tak mówi o tobie poeta:

Strzeż mnie, Boże! Niechaj z łoża mojego umyka

Kochanica chuda na kształt palmowego łyka!

Każdym członkiem by mnie bodła niby rogiem we śnie,

Ciało moje by osłabło obudzone wcześnie.”

Jej pan rozkazał: „Usiądź, tyle wystarczy.” Siadła, a on skinął na szczupłą. Ta podniosła

się jak gałązka banu, jak trzcina indyjska lub łodyżka bazylii i powiedziała: „Chwała

Allachowi, który mnie stworzył, obdarzając pięknością, i uczynił upragnionym celem

każdego więź miłosną ze mną. Upodobnił mnie do gałązki, do której skłaniają się serca. Gdy

wstaję, wstaję lekko, gdy siadam, siadam wdzięcznie. Jestem płocha w żartach, wesoła w

zabawie. Nie widziałam nikogo, kto opisując swoją ukochaną, mówiłby: «Moja ukochana jest

ciężka jak słoń», lub «podobna rozległej, wysokiej górze», lecz powie on: «Moja ukochana

ma wiotką kibić i gibką postać.» Wystarczy mi kruszyna pożywienia, napoi mnie odrobina

wody. Moje igraszki są lekkie, żarty dowcipne. Jestem żwawsza od wróbla, lżejsza w ruchach

od szpaka. Zbliżenie ze mną jest marzeniem pragnącego i rozkoszą proszącego. Z wiotką mą

postacią i pięknym uśmiechem jestem jak gałązka banu, trzcina indyjska lub łodyżka bazylii.

Nie ma nikogo równego mi urodą, jak rzekł o tym ktoś:

Jam twą kibić porównał do trzciny.

Tyś jest właśnie losem mym jedynym.

Miłujący, jam za tobą biegał,

W trwodze, by ci ktoś nie przydał szpiega.

Za takimi jak ja szaleją kochankowie i tracą rozum tęskniący. Jeśli przytuli mnie

ukochany, tulę się do niego, a jeśli pragnie, bym skłoniła się ku niemu, skłaniam się ku

niemu, nie zaś w przeciwną stronę! A ty masz tłuste ciało. To, co jesz, jest strawą słonia, nie

nasyci cię dużo ni mało! A przy zbliżeniu z tobą nie wypocznie kochanek i nie znajdzie drogi

do zaspokojenia pragnień. Wielkość twego brzucha nie pozwoli mu na więź miłosną, a

grubość twoich ud nie dopuści, by cię posiadł. Cóż jest pięknego w twojej otyłości i cóż

miłego czy wspaniałego w twym prostactwie? Tłuste mięso nadaje się jedynie na rzeź, nie ma

w nim nic godnego pochwały. Jeśli ktoś zażartuje z ciebie, złościsz się, a gdy igra z tobą,

jesteś smutna. Gdy chcesz się przypodobać, chrapiesz, idąc sapiesz, jedząc nie bywasz syta.

Jesteś cięższa niż góry, a brzydsza od nieszczęścia i zgryzoty. Nie ma w tobie żywotności ani

błogosławieństwa. Nie znasz innego zajęcia prócz jedzenia i spania. Kiedy siusiasz –

pryskasz, gdy się wypróżniasz – stękasz, jakbyś była bukłakiem nadętym lub słoniem

potwornym. Kiedy idziesz na stronę, chcesz mieć przy sobie kogoś, kto by cię obmył i

wyskubał włosy, a to jest szczytem lenistwa i przykładem próżniactwa. Krótko mówiąc, nie

ma w tobie niczego godnego pochwały, a poeta tak rzekł o podobnej tobie:

Ciężka jak pęcherz rozdęty moczem,

Każde jej biodro jest górskim zboczem.

Gdy na Zachodzie idzie przed siebie,

Na Wschodzie głos jej kroków łomocze!”

Rzekł jej pan: „Usiądź, tyle wystarczy.” Siadła, a on skinął na żółtą niewolnicę, która

wstała, sławiła Allacha Najwyższego, dzięki Mu złożyła i wznosiła do niebios modły za

najlepsze spośród Jego stworzeń. Potem wskazała ręką na brunatną niewolnicę i powiedziała:

„Wspomniano o mnie w Koranie, a Miłosierny opisał mój kolor i wyróżnił go spośród innych

kolorów, mówiąc w swojej Jasnej Księdze: «Żółta o jasnym odcieniu, która wzbudza radość u

patrzących.» Moja barwa jest cudowna, piękność sięga szczytu, a uroda bezkresna, gdyż kolor

mój posiadają: denar, gwiazdy, księżyc i jabłka. Postać moja jest postacią wszystkich

piękności, a kolor szafranu prześciga wszystkie inne barwy. Moja postać jest niezwykła, a

barwa cudowna. Mam gładkie ciało i wysoką cenę, zawieram w sobie całą istotę piękna.

Kolor mój posiada na tym świecie wartość czystego złota. Ileż mam zalet! A o takiej jak ja

rzekł poeta:

Żółtej barwy jest jak słońce promienne bez miary,

jaśniejąca blaskiem swoim jak złote denary.

Nawet szafran nie wyrazi, jak piękne ma lica.

O, nie! Ona jest piękniejsza stokroć od księżyca!

A teraz zacznę ganić ciebie, ty brunatna, o barwie bawołu! Na twój widok wzdragają się

dusze. Jeśli jakaś rzecz posiada twój kolor, jest ona pogardzana, a jeśli ma go jedzenie, jest

ono zatrute. W twojej barwie jest obrzydliwość brązowych psów. Brąz jest kolorem

zakłopotania i oznacza smutek. Nigdy nie słyszałam o brunatnym złocie, perle lub

drogocennych klejnotach. Gdy odchodzisz za potrzebą, zmieniasz swoją barwę, a wróciwszy,

stajesz się jeszcze brzydsza niż poprzednio. Nie jesteś ani czarna, tak by cię można było

poznać, ani biała, by o tobie pisano. Nie ma w tobie żadnej zalety, jak rzekł o tym poeta:

Kolor pyłu jest jej barwą, a to barwa ziemi,

Niby kurz, co bruka stopy przechodzących ludzi.

Ile razy spojrzę na nią, smutek mnie oniemi,

Urastają moje troski i rozpacz się budzi.”

Rzekł jej pan: „Usiądź, tyle wystarczy.” Siadła, a on dał znak brunatnej, która posiadała

urodę i wdzięk. Wysokiego wzrostu, kształtna, promienna i bez skazy. Miała gładkie ciało i

czarne jak węgiel włosy, wysmukłą postać, różowe i krągłe policzki, podczernione oczy,

przyjemną twarz, była wymowna, o smukłej kibici i ciężkich biodrach. Powiedziała: „Dzięki

Allachowi, który nie stworzył mnie grubą i godną przygany, ani chudą i suchą, ani białą jak

trąd, ani żółtą jak cierpiący na kolkę, ani czarną jak sadza, lecz dał mi barwę ulubioną przez

tych, którzy posiadają rozum. Wszyscy poeci chwalą smagłych wszelkimi językami i

przekładają ich barwę nad inne kolory. Brunatna barwa ma wychwalane zalety, a jakże trafnie

ktoś rzekł:

Wielkie w śniadych są zalety, gdybyś był to pojął,

Nie patrzyłoby twe oko gdzie indziej, lecz na nich.

Oczu wdziękiem, gładką mową, wytwornością swoją

Nauczyłyby Haruta parać się czarami.

A oto słowa innego:

Kto przywiedzie mi smagłego, co go ujrzeć muszę,

Który włóczni samharyjskiej smukłość ma wyniosłą.

Który senne ma powieki, jedwabisty puszek?

W sercu, które go miłuje, własne ma domostwo.

I słowa innego:

Smagłe znamię jego twarzy jakże mnie zachwyca!

Niechaj wszelka białość będzie zaszczytem księżyca.

Gdyby młodzian zamiast smagłej nosił plamkę białą,

Jego piękno najstraszliwszą hańbą by się stało.

Ja nie winem się upijam, to kędziory swymi

On upoił mnie, tak bowiem ze wszystkimi czyni.

Tak zazdroszczą sobie wzajem krasy jego ciała,

Że być puszkiem jego lica każda z nich by chciała.

I słowa innego:

Czemu puszek jego lica tak spodobał mi się,

Gdy pojawił się na smagłym, jak na ciemnej spisie?

Wszakże szczytem pięknych zalet, najwznioślejszych marzeń

Dla poetów bywa mrówka gdzieś na nenufarze.

I ogromnym się rozpala dusza miłowaniem,

Gdy nad czarnym okiem ujrzy malusieńkie znamię,

Gdy mi powie ktoś: «Wytłumacz ciemną mowę twoją!»

Uwolnijcie mnie od głupca, który nic nie pojął!

Postać moja jest piękna, a kibić giętka. Mojego koloru pragną królowie i kocha go każdy,

bogacz i włóczęga. Jestem powabna, zgrabna, ładna i wdzięczna, mam gładkie ciało, a cenę

osiągam wysoką. Posiadam pełnię urody, wykształcenia i pięknej wymowy. Mam piękny

wygląd, wymowny język, mój dowcip jest lekki, a żarty wdzięczne. A ty podobna jesteś do

muluchiji przy Bal-al-Luk, żółtej i włóknistej. Biada ci, ty garnku rzeźnika, rdzo na miedzi,

podobna wyglądem sowie, a smakiem owocom drzewa Zakkum. Serce się ściska temu, kto

śpi z tobą, jest on jak gdyby pogrzebany w mogile. Nie ma w tobie żadnych pięknych zalet. A

o podobnej tobie rzekł poeta:

Choć nie jest chora wcale, żółknie coraz bardziej,

Aż serce mi się ściska od tego żółknienia.

Nie zazna dusza szczęścia? Mając ją w pogardzie,

Całować będę żółtą na znak poniżenia.”

Kiedy skończyła mówić wiersz, rzekł jej pan: „Usiądź, tyle wystarczy.” Następnie

pogodził je wszystkie między sobą, przybrał je we wspaniałe szaty i obdarzył drogocennymi

kamieniami ze wszystkich lądów i mórz. A nie widziałem, o Książę Wiernych, nigdy w

żadnym miejscu nic piękniejszego od tych ślicznych niewolnic.

Skoro al-Mamun usłyszał tę opowieść od Muhammada al-Basri, zbliżył się do niego i

zawołał: „O Muhammadzie, czy znasz miejsce, w którym przebywają te niewolnice i ich pan?

I czy możesz kupić je dla nas od ich pana?” Odrzekł Muhammad: „O Książę Wiernych,

doszło do mnie, że pan ich kocha je i nie zniósłby rozłąki z nimi.” Rzekł na to al-Mamun:

„Weź ze sobą dla ich pana po dziesięć tysięcy denarów za każdą niewolnicę, razem

sześćdziesiąt tysięcy denarów, idź z tym do jego domu i kup od niego te dziewczęta.” Wziął

więc Muhammad al-Basri od kalifa tę sumę i odszedł. Przybywszy do właściciela owych

niewolnic, oznajmił mu, że Książę Wiernych chce kupić od niego niewolnice za taką a taką

cenę, a ów zgodził się je sprzedać, by spełnić wolę Księcia Wiernych, i odesłał mu je.

Kiedy niewolnice znalazły się u kalifa, ów przygotował dla nich przyjemną komnatę i

zasiadł w niej razem z nimi. One podawały mu napoje, on zaś podziwiał ich urodę i wdzięk,

różnorodność kolorów i piękno ich słów. Trwało to jakiś czas, lecz potem ich pierwszy pan,

który je sprzedał, nie mógł znieść rozłąki i wysłał list do Księcia Wiernych al-Mamuna i

wyżalał mu się na udrękę tęsknoty za niewolnicami. List ten zawierał takie wiersze:

Wdzięcznych dziewcząt zachwyciło mnie sześcioro.

Niechaj moje pozdrowienie w zamian biorą.

W nich jest słuch mój, wzrok mój, całe życie moje,

One są mi szczęściem, jadłem i napojem.

Piękno ich niepokój w sercu moim czyni,

Dobrodziejstwo snu odeszło w ślad za nimi.

Jakże długo mi tęsknota serce gniecie!

Obym nigdy nie był zrodził się na świecie!

Z oczu, które spod ich powiek spoglądały,

Ugodziły mnie jak z łuków celne strzały.

Kiedy pismo to dotarło do rąk kalifa al-Mamuna, przystroił niewolnice w uroczyste szaty,

obdarzył je sześćdziesięcioma tysiącami denarów i odesłał do ich pana. Wróciły więc do

niego, a on uradował się nimi ogromnie, więcej niż bogactwem, które uzyskał. Pozostał z

nimi, pędząc najsłodsze i najszczęśliwsze życie, aż wreszcie przyszła do nich ta, która

przerywa rozkosze i rozdziela związki.

A pośród innych opowieści jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o biedaku i jego szlachetnym przyjacielu

 

Opowiadają, że pewien człowiek był niegdyś właścicielem wielkiego majątku, ale stracił

go i pozostał bez niczego. Wówczas poradziła mu żona, aby poprosił któregoś ze swoich

przyjaciół o coś, co wspomogłoby ich w niedoli. Udał się tedy do jednego ze swych

przyjaciół i opowiedział mu o swoich kłopotach, a ten pożyczył mu pięćset denarów, aby

mógł rozpocząć handel przy ich pomocy. A człowiek ów był dawniej złotnikiem. Gdy więc

wziął od swego przyjaciela pieniądze, udał się na bazar złotników i otworzył tam sklep, aby

prowadzić w nim kupno i sprzedaż. Kiedy zasiadł w sklepie, przybyło do niego trzech ludzi i

pytali o jego ojca. I powiadomił ich o jego śmierci. A oni pytali dalej: „Czy pozostawił jakie

potomstwo?” Odrzekł: „Zostawił tego oto waszego sługę, który stoi przed wami.” Spytali: „A

kto wie o tym, że jesteś jego synem?” Odrzekł: „Ludzie na bazarze.” Rzekli: „Przywołaj ich,

aby poświadczyli, że jesteś jego synem.” Przywołał więc ludzi, którzy to poświadczyli.

Wówczas owi trzej mężczyźni przynieśli sakwę, w której było trzydzieści tysięcy denarów, a

także klejnoty i cenne metale. I rzekli: „Przechowywaliśmy to dla twego ojca.” I odeszli.

Potem przyszła do niego pewna kobieta i chciała kupić spośród tych klejnotów jakiś

przedmiot, którego wartość wynosiła pięćset denarów. Kobieta jednak dawała złotnikowi za

to trzy tysiące denarów, a on sprzedał jej ów przedmiot za tę cenę. Potem powstał, wziął

pięćset denarów, które pożyczył był od swego przyjaciela, zaniósł mu je i rzekł: „Weź te

pięćset denarów, które pożyczyłem od ciebie, bo obdarował mnie Allach i ulżył mojej doli.” I

rzekł mu przyjaciel: „Podarowałem ci je i zrzekłem się ich wobec Allacha. Zabierz je więc i

weź także tę kartkę, ale nie czytaj jej, aż dopiero gdy będziesz w domu i postąp wedle tego,

co na niej jest napisane.” Wziął tedy złotnik pieniądze i kartkę i poszedł do swego domu. A

gdy rozłożył papier, znalazł na nim wypisane te oto wiersze:

Ze mną byli spokrewnieni ci, co w domu twym bywali:

Był to ojciec mój i stryj mój, i wuj Salih ibn Ali.

To, coś sprzedał, moja matka zakupiła potajemnie,

Zaś pieniądze i klejnoty przynoszono ci ode mnie.

Nie pragnąłem ciebie przez to ni poniżyć, ni omamić,

Jeno cię pragnąłem ustrzec przed wszelkimi nieszczęściami.

A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o Wardanie-rzeźniku

 

Mówią, że w Kairze żył w czasach al-Hakima bi-Amrillacha pewien człowiek imieniem

Wardan, który był rzeźnikiem i sprzedawał mięso baranie. Każdego dnia przychodziła do

niego pewna kobieta z denarem, którego waga zbliżona była do wagi dwóch i pół denara

egipskiego, i mówiła mu: „Daj mi jagnię.” A przyprowadzała ona ze sobą zawsze tragarza z

koszem. Rzeźnik brał od niej denara i dawał jej jagnię, które potem niósł ów tragarz, a ona

odchodziła z nim razem do swego mieszkania. Na drugi dzień przychodziła znowu i rzeźnik

ów otrzymywał od niej codziennie denara. Tak postępowała przez długi czas. Pewnego dnia

Wardan-rzeźnik rozmyślał o tej kobiecie i rzekł sobie w duchu: „Ta kobieta codziennie

133

kupuje ode mnie mięso za denara i dziwne, że nigdy jeszcze nie pomyliła się, by kupić u mnie

za dirhemy.”

Kiedyś więc zapytał tragarza pod nieobecność kobiety: „Dokąd odchodzisz codziennie z tą

kobietą?” I odrzekł mu: „Zadziwia mnie bardzo ta niewiasta, każdego bowiem dnia każe mi

zabierać od ciebie jagnię, ponadto kupuje inne rzeczy potrzebne do jedzenia, kupuje owoce,

świece i smażone w cukrze migdały za drugiego denara, od pewnego chrześcijanina bierze

dwie flasze wina i daje mu denara, i każe mi nieść to wszystko, a ja idę z nią do Ogrodów

Wezyra. Tam zawiązuje mi oczy, tak że odtąd nie widzę na ziemi miejsca, w którym postawię

stopę, bierze mnie za rękę i tak mnie prowadząc, idzie w niewiadomym kierunku. Potem

mówi: «Połóż to tu.» A ma ona u siebie drugi kosz, daje mi więc ten pusty. Później bierze

mnie za rękę i prowadzi z powrotem do miejsca, gdzie przedtem zawiązała mi oczy, zdejmuje

z mych oczu przepaskę i daje mi dziesięć dirhemów.” I powiedział rzeźnik: „Bóg z nią”, ale

myślał coraz więcej o tej sprawie, coraz bardziej się dziwił i spędził noc w wielkim

niepokoju. I opowiadał później sam Wardan-rzeźnik:

Skoro nastał dzień, przyszła do mnie jak zwykle, dała mi denara, wzięła jagnię i

włożywszy je tragarzowi do kosza, odeszła. Ja zaś powierzyłem pieczę nad sklepem

pewnemu młodemu człowiekowi i postępowałem za nią w takiej odległości, by mnie nie

widziała, i śledziłem ją bez przerwy, aż opuściła mury Kairu i podążyła do Ogrodów Wezyra,

a ja tuż za nią. Potem ukryłem się, a ona zawiązała tragarzowi oczy, po czym znów

postępowałem za nią z miejsca na miejsce, aż weszła pomiędzy pagórki. Gdy przybyła do

miejsca, w którym był wielki kamień, zdjęła kosz z pleców tragarza. Poczekałem wówczas,

aż wróciła, a odprowadziwszy tragarza i wyjąwszy wszystko, co było w koszu, oddaliła się na

chwilę. Wtedy podszedłem do owego kamienia, odsunąłem go, wszedłem i znalazłem za nim

opuszczane drzwi z miedzi, które były otwarte, i zobaczyłem stopnie prowadzące w dół.

Schodziłem z wolna tymi schodami, aż dotarłem do długiego korytarza, jasno oświetlonego, i

szedłem nim, aż zobaczyłem coś na kształt drzwi komnaty. Uchyliwszy drzwi, zobaczyłem

niszę ze schodami wiodącymi do drzwi komnaty. Wspiąłem się więc po nich i zobaczyłem

inną małą niszę, a w niej okno wychodzące na komnatę. Zajrzałem do komnaty i zobaczyłem

tę kobietę, która wzięła już jagnię i oddawszy najlepsze części z mięsa, przygotowywała je w

garnku. Resztę zaś rzuciła wielkiemu niedźwiedziowi o potężnym cielsku, a on zjadł

wszystko, podczas gdy ona gotowała. Skoro już przyrządziła sobie mięso i najadła się do syta,

wyłożyła owoce, i smażone w cukrze migdały, po czym wyjęła wino i zaczęła pić z kielicha

sama, i poiła niedźwiedzia ze złotego kubka tak długo, aż wino ich oszołomiło. Wówczas

zdjęła z siebie szaty i położyła się, a niedźwiedź zaś podszedł i legł na niej, a ona dała mu to,

co córy człowiecze mają najpiękniejszego. Gdy zaś niedźwiedź skończył, usiadł i

odpoczywał, po czym znów podszedł, legł na niej i zażywał z nią rozkoszy, a gdy skończył,

usiadł i odpoczywał.

I czynił tak dziesięć razy, po czym oboje stracili przytomność i leżeli bez ruchu. A ja

powiedziałem do siebie: „Oto jest czas, by wykorzystać nadarzającą się sposobność”, i

wszedłem. A miałem ze sobą nóż do oddzielania mięsa od kości. Gdy więc stałem tak przed

nimi, a oni leżeli bez ruchu, gdyż zmogło ich zmęczenie, wbiłem nóż w gardło niedźwiedzia i

ciąłem, aż oddzieliłem mu głowę od tułowia. Niedźwiedź wydał przy tym potężny ryk,

podobny do grzmotu, a wtedy obudziła się przerażona kobieta. Skoro zobaczyła, że

niedźwiedź leży zarżnięty, a ja stoję przy nim z nożem w ręce, krzyknęła głosem tak wielkim,

że pomyślałem, iż wydała ostatnie tchnienie. I rzekła do mnie: „Wardanie, czy to jest zapłata

za moją dobroć?” Odrzekłem jej: „O ty, która sobie samej jesteś wrogiem, czyż za mało jest

mężczyzn, że dopuściłaś się czynu tak haniebnego?” A ona schyliła głowę ku ziemi, nie dając

odpowiedzi, i patrzyła na niedźwiedzia, który leżał z odciętym łbem. Potem spytała: „O

Wardanie, co jest milsze dla. ciebie? Czy wolisz wysłuchać mego opowiadania i zyskać w ten

sposób ocalenie, i żyć w bogactwie przez resztę twoich dni, czy też sprzeciwisz mi się, a to

134

będzie przyczyną twej zguby?” Odrzekłem: „Wysłucham twoich słów, powiedz mi więc, co

chciałaś.” Wtedy rzekła: „Zabij mnie, tak jak zabiłeś niedźwiedzia, weź z tego skarbu tyle, ile

potrzebujesz, i odejdź swoją drogą.” Rzekłem jej: „Ja jestem lepszy od tego niedźwiedzia.

Nawróć się na Allacha Najwyższego, i żałuj za grzechy, a ja poślubię cię i spędzimy resztę

naszego żywota w tym skarbcu.” Powiedziała: „Porzuć tę myśl. Jakże ja mogę żyć bez niego?

Na Allacha, jeśli mnie nie zabijesz, przerwę niezawodnie twoje życie! Nie sprzeciwiaj mi się

więc, bo zginiesz, a to jest moje nieodwołalne postanowienie.” Rzekłem: „Ja zabiję cię,

Allach zaś cię przeklnie.” Po czym chwyciłem ją za włosy i zabiłem ją, i została wtrącona do

piekła, na potępienie Allacha, aniołów i wszystkich ludzi.

A potem rozejrzałem się w tym pomieszczeniu i znalazłem w nim tyle złota, pierścieni i

pereł, że nie byłby w stanie zgromadzić ich żaden król. Wziąłem więc kosz tragarza i

napełniłem go ilością, jaką byłem w stanie unieść. Następnie okryłem kosz jedną z szat, które

miałem na sobie, podniosłem go i wyszedłem z kryjówki. Szedłem tak bez ustanku, aż

dotarłem do bram Kairu, gdy oto zbliżyło się dziesięciu ludzi ze świty al-Hakima bi-

Amrillacha, a z nimi sam al-Hakim, który rzekł do mnie: „Ej, Wardanie!” Odparłem: „Do

usług, królu!” Spytał: „Czy zabiłeś kobietę i niedźwiedzia?” Odrzekłem: „Tak.” Powiedział:

„Zdejmij kosz z głowy i bądź dobrej myśli, gdyż wszystko, co niesiesz, należy do ciebie i nikt

nie odmówi ci do tego prawa.”

Wówczas położyłem przed nim kosz, a on odkrył go i obejrzawszy jego zawartość, rzekł:

„Opowiedz o tych dwojgu, chociaż ja o wszystkim wiem, tak jakbym był z wami.” I

opowiedziałem mu o wszystkim, co się wydarzyło, a on rzekł: „Prawdę rzekłeś.” Potem

dodał: „Wstań, Wardanie, i zaprowadź nas do skarbca.” I udałem się z nimi, a gdy kalif

zobaczył, że drzwi opuszczane są zamknięte, rzekł: „Podnieś je, Wardanie, nikt bowiem nie

ma mocy otworzenia tego skarbca poza tobą, gdyż jest on zaklęty na twoje imię i twoją

osobę.” Odrzekłem: „Na Allacha, nie mogę go otworzyć.” Wtedy powiedział: „Podejdź i

zaufaj błogosławieństwu Allacha.” Podszedłem więc i wyrzekłem imię Allacha Najwyższego,

i wyciągnąłem rękę ku drzwiom, a one uniosły się, jak gdyby to była najlżejsza spośród

istniejących rzeczy. Wtedy rzekł al-Hakim: „Zejdź i wynieś wszystko, co jest w tym skarbcu.

Nikt poza tobą nie może tam pójść, od kiedy niedźwiedź i ta kobieta zostali zabici twoimi

rękami. Wszystko to było u mnie zapisane i oczekiwałem tego wydarzenia, aż się wreszcie

ziściło.”

I mówił dalej Wardan:

Zszedłem i wyniosłem wszystko, co było w skarbcu. Potem al-Hakim kazał przyprowadzić

muły i objuczyć je, mnie zaś zostawił mój kosz wraz z tym, co w nim było. I wziąłem kosz, i

udałem się do mego domu, po czym otworzyłem sobie nowy sklep na bazarze. A bazar ten

istnieje do tej pory i znany jest jako Bazar Wardana.

A pośród innych opowieści jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o hebanowym koniu

 

Opowiadają, że w dawnych czasach żył król potężny i pan wielmożny, który miał trzy

córki, podobne błyszczącym księżycom w pełni, i miał też syna, o którym mówiono, że jest

podobny księżycowi w dniu czternastym. I oto pewnego dnia, podczas gdy król siedział na

tronie swego królestwa, weszło do niego trzech mędrców. Jeden z nich miał złotego pawia,

drugi spiżową trąbę, a trzeci konia z kości słoniowej i hebanu. I spytał ich król: „Co to są za

rzeczy i jaki z nich jest pożytek?” Odrzekł właściciel pawia: „Pożytek z niego jest taki, że za

każdym razem, gdy upłynie godzina dnia czy też nocy, paw wybija ją swymi skrzydłami i

krzyczy.” Właściciel trąby powiedział: „Jeżeli położy się tę trąbę na bramie miasta, będzie

ona na niej jako strażnik. Ilekroć bowiem podejdzie ku miastu wróg, ona zagra przeciwko

niemu i wróg zostanie rozpoznany i zatrzymany.” I rzekł właściciel konia: „O panie mój,

pożytek z tego konia jest taki: jeżeli dosiędzie go jakiś człowiek, koń zaniesie go do każdego

kraju, do którego człowiek ten będzie chciał się udać.” Rzekł im na to król: „Nie obdarzę was

moją łaską wcześniej, aż wypróbuję użyteczność tych przedmiotów”, po czym wypróbował

pawia i stwierdził, że jest taki, jak mówił jego właściciel. Wypróbował też trąbę i stwierdził,

że jest taka, jak powiedział jej właściciel. Rzekł tedy król do obydwu mędrców: „Proście

mnie o jakąś łaskę”, a oni odrzekli: „Prosimy cię, abyś dał każdemu z nas jedną z twoich

córek.” I dał im król dwie córki za żony.

Potem wystąpił trzeci mędrzec – właściciel konia, ucałował ziemię przed królem i tak mu

rzekł: „O królu czasu, udziel mi łaski, tak jak udzieliłeś jej moim towarzyszom.” Król jednak

rzekł: „Dopiero wtedy to uczynię, gdy wypróbuję to, co przyniosłeś.” Wówczas wystąpił syn

króla i powiedział: „Ojcze mój, ja dosiądę tego konia, wypróbuję go i zbadam jego

użyteczność.” Odrzekł król: „Wypróbuj go, synu mój, tak jak sobie tego życzysz.” Powstał

więc królewicz, dosiadł konia i ścisnął go nogami, ale koń nie ruszył się ze swego miejsca. I

rzekł królewicz: „Gdzież jest, o mędrcze, zachwalana przez ciebie szybkość twojego

rumaka?”, mędrzec zaś podszedł do królewicza, pokazał mu śrubę, która sprawiała, iż koń

unosił się w powietrze, i powiedział: „Przekręć tę śrubę.” Królewicz przekręcił ją i oto nagle

koń drgnął, uniósł królewicza aż do chmur na niebie i nie przestawał wznosić się, aż zniknął

wszystkim z oczu.

Wówczas ogarnęło królewicza przerażenie i żałował, że dosiadł konia, potem zaś rzekł:

„Zaiste, mędrzec ten uknuł podstęp, by mnie zgubić! Lecz nie ma potęgi ni siły poza

Allachem Wielkim i Mocnym.” Później jął oglądać wszystkie członki konia i gdy tak je

oglądał, dostrzegł nagle na prawej łopatce coś podobnego do głowy koguta i to samo na lewej

łopatce. Pomyślał sobie: „Nie widzę na nim nic poza tymi dwoma guzikami.” Przekręcił

guzik na prawej łopatce, a koń jeszcze szybciej począł unosić go w powietrze. Puścił więc ten

guzik i zwrócił się ku lewej łopatce konia, patrząc na ów guzik. Przekręcił go, a wtedy ruchy

konia zmieniły się i z wolna zaczął opadać w dół. Tak oto koń powoli opadał z nim ku ziemi,

podczas gdy on martwił się o swe życie. Gdy jednak zauważył, że opada coraz niżej, pojął,

jakie są właściwości konia. Serce jego napełniło się radością i weselem i dziękował

Allachowi Najwyższemu za to, co mu wyświadczył, ratując go od zguby. Koń zaś wciąż

opadał i czynił to przez cały dzień, w czasie wzlatywania oddalił się bowiem bardzo od ziemi.

Królewicz natomiast kierował koniem, w jaką stronę chciał. To zniżał jego lot, to wznosił się

na nim wedle upodobania. Gdy już koń wykonał wszystko, czego chciał królewicz, zbliżyli

się ku powierzchni ziemi i młodzieniec oglądał z góry wszelkie kraje i miasta, których nie

znał i nie widział ich nigdy przedtem w swym życiu.

Między innymi ujrzał miasto zabudowane najpiękniejszymi domami. Leżało ono pośród

zielonych połaci ziemi bogatej w kwiaty, drzewa i rzeki. Pomyślał sobie przeto i zawołał: „O

gdybym wiedział, jak zwie się to miasto i w jakim kraju leży!” Potem jął zataczać nad nim

kręgi i oglądać je z prawa i z lewa. Ale że dzień już odchodził, a słońce zniżało się ku

zachodowi, rzekł do siebie: „Zaiste, nie znajdę piękniejszego miejsca do spędzenia nocy niż

to miasto. Zostanę tu na noc, a rankiem powrócę do mojej rodziny i mego pałacu

królewskiego. Oznajmię mojej rodzinie i ojcu o tym, co mi się zdarzyło, i opowiem im, co

widziałem własnymi oczyma”, i zaczął rozglądać się za miejscem, w którym byłby

bezpieczny on i jego koń i gdzie by go nikt nie ujrzał. I gdy się tak rozglądał, dostrzegł

pośrodku miasta zamek wzniesiony wysoko w górze, a otaczał go mur szeroki z wysokimi

blankami. I rzekł do siebie królewicz: „Zaiste, to jest miejsce przyjemne.” Przekręcił zatem

guzik, który sprawiał, że koń opadał. I tak długo się zniżali, aż osiedli równo na tarasie

zamku. Królewicz zsiadł wówczas z konia, wzniósł modły do Allacha Najwyższego, a

później począł obchodzić konia wokoło, oglądał go, a w końcu powiedział: „Na Allacha, ten,

który wykonał cię w ten sposób, był zręcznym mistrzem! Jeżeli Allach Najwyższy przedłuży

jeszcze moje życie i w zdrowiu pozwoli mi wrócić do mego kraju i mojej rodziny, i połączy

mnie z moim ojcem, z pewnością udzielę temu mędrcowi każdej łaski i dam mu

najwspanialszy dar.” Potem siedział jeszcze na tarasie tak długo, aż miał pewność, że ludzie

posnęli. A doskwierał mu głód i pragnienie, bo odkąd opuścił swego ojca, nie jadł żadnego

posiłku. Rzekł przeto do siebie: „W takim pałacu jak ten nie brak na pewno pożywienia.”

Pozostawił konia na tarasie i odszedł w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Odnalazł schody,

zszedł po nich na dół i ujrzał komnatę wyłożoną marmurem. Zachwycił się tym

pomieszczeniem i pięknością jego budowy, ale nie usłyszał w całym tym pałacu żadnego

głosu ani nie spotkał żadnego człowieka. Stanął więc bezradny, rozglądał się w prawo i w

lewo i nie wiedział, dokąd ma iść. W końcu rzekł do siebie: „Postąpię najlepiej, gdy wrócę do

mego konia na taras i przenocuję tam. A gdy zaświta ranek, dosiądę konia i odjadę.” Podczas

gdy tak stał i przemawiał do siebie tymi słowami, ujrzał światło zbliżające się do jego

kryjówki. Popatrzył uważnie i stwierdził, że pochodziło ono od grupy dziewcząt, wśród

których była jedna szczególnie urodziwa, o postaci smukłej jak litera alif, podobna

błyszczącemu księżycowi w pełni, tak jak mówi o tym poeta:

Pojawiła się znienacka, kiedy noc zapadła wokół,

Jako księżyc, który wzeszedł ponad horyzontem mroku.

Smukła była; gdzież na świecie mógłby istnieć człowiek, który

Jej urodzie by dorównał, czy harmonii jej natury?

Zawołałem, bom olśniony był widokiem jej urody:

„Chwała Temu, który stworzył wszystkich ludzi z kropli wody.”

Przed złym chronię ją spojrzeniem, niechaj nic jej nie zatrwoży.

Więc uciekam się do Pana ludzi i porannej zorzy.

Była to córka króla tego miasta. Ojciec kochał ją wielką miłością i z tej przyczyny

wybudował dla niej ów zamek. Zawsze gdy była smutna, udawała się tam ze swymi

służebnymi i pozostawała dzień, dwa dni lub dłużej. Później wracała do królewskiego pałacu.

I tak się zdarzyło, że przyszła tam owej nocy dla rozweselenia i rozrywki. I szła pomiędzy

służebnymi, a przy niej kroczył rzezaniec z przypasanym mieczem. Skoro weszli do zamku,

rozpostarli kobierce i zapalili wonne kadzidła, bawili się i radowali. I oto nagle, gdy zajęci

byli uciechami i zabawą, królewicz rzucił się na owego rzezańca, uderzył go mocno, powalił

na ziemię i wyrwał mu z ręki miecz. Potem skoczył ku służebnym otaczającym królewnę i

rozpędził je na wszystkie strony. Królewna zaś, gdy spostrzegła jego piękność i urodę,

spytała: „Czy jesteś może tym, który prosił wczoraj ojca o moją rękę, lecz ojciec odmówił

tobie, a mnie powiedział, że wstrętnie wyglądasz? Na Allacha, ojciec mój skłamał mówiąc te

słowa! Ty jesteś przecież piękny!”

A rzeczywiście o jej rękę prosił syn króla Indii, lecz ojciec królewny odmówił mu dla jego

wstrętnego wyglądu. Ona zaś pomyślała teraz, że to ten, który chciał ją pojąć za żonę.

Zbliżyła się zatem do niego, objęła go, ucałowała i usiedli obok siebie, a służebne rzekły do

niej: „O pani, to nie jest ten, który prosił króla o twoją rękę. Tamten bowiem był wstrętny, ten

zaś jest piękny. Tamten starający, którego twój ojciec przepędził, nie jest godny być sługą u

tego i zaiste, o pani, młodzieniec ten jest kimś znacznym.”

Następnie zwróciły się służebne ku rozciągniętemu na ziemi rzezańcowi, a gdy ocuciły go,

on podskoczył przestraszony i jął szukać miecza, ale nie znalazł go. Służebnice powiedziały

mu wtedy: „Ten, który wziął twój miecz i powalił cię na ziemię, siedzi teraz z królewną!” A

król zlecił temu właśnie rzezańcowi opiekę nad swą córką, lękając się przeciwności losu i

nieszczęśliwych zdarzeń. Toteż rzezaniec podbiegł spiesznie ku zasłonie, podniósł ją i ujrzał

królewnę i królewicza siedzących i zajętych rozmową. A skoro ujrzał ich, rzekł do

królewicza: „O panie mój, czy jesteś człowiekiem czy dżinnem?” Królewicz zaś wykrzyknął:

„Biada ci, najnędzniejszy niewolniku! Jak śmiesz porównywać potomka królów perskich z

niewiernym szejtanem?” Potem ujął miecz w dłoń i dodał: „Jestem zięciem króla. Oddał mi

on swoją córkę za żonę i rozkazał mi spełnić małżeństwo.” Gdy usłyszał rzezaniec te słowa,

rzekł: „O panie mój, jeżeli jesteś człowiekiem, tak jak to oświadczyłeś, to zaiste, ona jest

odpowiednia tylko dla ciebie i ty masz do niej prawo większe niż ktokolwiek inny.”

Potem jednak pobiegł do króla krzycząc, rozdzierając szaty i sypiąc sobie pył na głowę.

Gdy zaś król usłyszał jego krzyki, zapytał: „Co się stało? Opowiedz mi prędko i w zwięzłych

słowach, bo sprawiłeś, że drży moje serce!” Rzekł na to rzezaniec: „O królu, pospiesz do twej

córki! Zawładnął nią szejtan spośród dżinnów, pod postacią człowieka i o wyglądzie

królewicza. Strzeż się go!” Król, usłyszawszy jego słowa, postanowił go zabić i krzyknął do

niego: „Dlaczego nie uważałeś na moją córkę i dopuściłeś, by ją coś takiego spotkało?!” I

pospieszył do zamku, w którym znajdowała się jego córka.

Gdy przybył na miejsce, zobaczył stojące tam służebne i spytał: „Co stało się mojej

córce?” Odrzekły: „O królu, gdy siedziałyśmy wraz z nią, nic nie przeczuwając, napadł na nas

ten młodzieniec, a był jako księżyc w pełni i nigdy nie widziałyśmy nikogo o obliczu

piękniejszym od jego oblicza. W ręku dzierżył obnażony miecz. Zapytałyśmy, kim jest, a on

powiedział, że ty poślubiłeś go swej córce. Nic ponadto nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy

jest on człowiekiem czy dżinnem. Ale jest przyzwoity, dobrze ułożony i nie czyni nic złego.”

Usłyszawszy ich słowa król ostygł w swym gniewie i powoli rozsunął zasłonę, a wtedy

zobaczył królewicza i swą córkę, którzy siedzieli rozmawiając. Twarz królewicza była jak

księżyc błyszczący, a postać miał niezwykłej piękności. Król jednak nie mógł uspokoić swej

troski o córkę. Podniósł zasłonę, wszedł, trzymając w ręce obnażony miecz, i runął na nich,

jak gdyby był demonem. Na jego widok królewicz spytał dziewczynę: „Czy to jest twój

ojciec?” Odrzekła: „Tak.” Wówczas królewicz skoczył na równe nogi, chwycił miecz w obie

ręce i krzyknął tak straszliwie, że przeraził króla, zwłaszcza że podniósł miecz na niego. Pojął

tedy król, że królewicz jest silniejszy od niego, schował swój miecz do pochwy i stanął

spokojnie, czekając, aż zbliży się do niego młodzieniec, po czym przemówił uprzejmie i rzekł

mu: „Młodzieńcze, czy jesteś człowiekiem czy dżinnem?” Odrzekł królewicz: „Gdybym nie

dbał o prawa gościnności i cześć twej córki, przelałbym twoją krew! Jak mogłeś zaliczyć

mnie do złych duchów? Ja jestem potomkiem królów perskich, a oni, gdyby tylko chcieli,

zagarnęliby twoje królestwo, pozbawiliby cię tronu i władzy, i zabraliby wszystko, co jest w

twoich krajach.”

Skoro usłyszał król jego słowa, przestraszył się o siebie i ogarnęła go trwoga. Rzekł

przeto: „Jeżeli jesteś potomkiem królów, tak jak twierdzisz, to dlaczego wszedłeś do mego

zamku bez pozwolenia, uchybiłeś mojej czci i siedzisz z moją córką? Powiedziałeś, że jesteś

jej mężem, twierdząc, że ja ją tobie poślubiłem, a ja zabiłem już wielu królów i królewskich

synów, którzy starali się o jej rękę. Któż wyzwoli cię z mej mocy? Jeżeli zakrzyknę na moich

niewolników i służbę i rozkażę im zabić cię, natychmiast to uczynią. Któż ocali cię z moich

rąk?” Skoro usłyszał te słowa królewicz, odrzekł: „Dziwię się tobie i znikomości twego

rozsądku. Czy możesz dla twej córki pragnąć męża piękniejszego ode mnie? Czy widziałeś

kogoś o sercu bardziej stałym i posiadającego większe państwo, armię i świtę niż ja?”

Odrzekł król: „Na Allacha, nie widziałem! Ale jednak życzę sobie, młodzieńcze, abyś starał

się o nią przy świadkach, bym mógł cię z nią ożenić. Gdybym ci ją bowiem oddał bez

świadków, potajemnie, zhańbiłbyś przez to i mnie, i ją.” Rzekł na to królewicz: „Słusznie to

powiedziałeś, ale wiedz, o królu, że jeżeli zwołałbyś przeciwko mnie twoich niewolników i

sługi, i twoją armię, a oni zabiliby mnie, tak jak to przedtem powiedziałeś, sam zhańbiłbyś

siebie, a z twoich poddanych jedni wierzyliby tobie, inni zaś nie. Według mego zdania,

winieneś, o królu, uczynić tak, jak ja ci radzę!” Rzekł król: „Powiedz, co masz do

powiedzenia”, a królewicz rzekł: „Oto co chcę tobie powiedzieć: Możemy stanąć jeden

przeciw drugiemu, a który zabije swego przeciwnika, będzie miał więcej prawa i bardziej

będzie godny panowania. Albo też daj mi spokój tej nocy, a gdy nadejdzie ranek, wyprowadź

przeciwko mnie twoje wojsko, twoich żołnierzy i sługi i podaj mi ich liczbę.” Odrzekł król:

„Ilość ich jest czterdzieści tysięcy jeźdźców, nie licząc mej służby i ich sług, równych im

liczbą.” Królewicz odparł: „Skoro więc wzejdzie dzień, wyprowadź ich przeciwko mnie i

powiedz im: «Ten oto człowiek stara się o moją córkę. Lecz ja mu ją oddam pod warunkiem,

że stanie do walki z wami wszystkimi, a on zapewnia, że pobije was i zwycięży, a wy mu nie

dacie rady.» Potem pozwól mi stanąć do walki. Jeżeli mnie zabiją, ukryje to najlepiej twoją

tajemnicę i zachowa twoją cześć, ale jeśli zwyciężę ich i pobiję, każdy król może takiego jak

ja pragnąć za zięcia.” Gdy usłyszał król te słowa, uznał jego pomysł za dobry i przyjął jego

radę, chociaż uważał to, co rzekł królewicz, za dziwne i przerażał go ów zamiar zmierzenia

się z całym wojskiem, jak mu to przedstawił.

Potem usiedli obaj i rozmawiali, a po chwili król wezwał rzezańca i posłał go do wezyra z

poleceniem, by zgromadził on całe wojsko, uzbrojone i na koniach. Pobiegł więc rzezaniec do

wezyra i powtórzył mu królewski rozkaz. Wezyr wezwał zatem dowódców armii i możnych

państwa i rozkazał im, aby dosiedli swoich koni uzbrojeni i gotowi do boju. Takie były ich

sprawy.

A co do króla, to nadal rozmawiał on z królewiczem, zachwycony jego mową, rozumem i

dobrym wychowaniem. A gdy tak rozmawiali, zaświtał ranek, król powstał więc i udał się do

swojej siedziby, rozkazał swojej armii dosiąść koni, polecił też przygotować dla królewicza

wspaniałego rumaka spośród najlepszych królewskich koni i nałożyć mu piękną uprząż. Ale

królewicz rzekł: „O królu, ja nie dosiądę wierzchowca, dopóki nie zobaczę wojska i nie

obejrzę go.” A król odrzekł: „Będzie tak, jak chcesz. Poszli tedy razem, król z młodzieńcem,

aż dotarli na majdan, gdzie ujrzał królewicz wojsko i jego olbrzymią liczbę. Wtedy król

zawołał: „O wszyscy tu zebrani! Przybył do mnie ten młodzieniec starać się o moją córkę.

Nie widziałem nigdy piękniejszego od niego ani bardziej dumnego i odważniejszego.

Oświadczył oto, że zwycięży was i pokona sam, i nawet gdybyście byli w liczbie stu tysięcy,

nie byłoby to dla niego wiele. Skoro stanie z wami do walki, weźcie go na ostrza waszych

włóczni i klingi waszych mieczy. Zaiste, podjął się wielkiego zadania!”

Potem rzekł król do młodzieńca: „Nuże, synu mój, czyń z nimi, co zechcesz.” Odrzekł

królewicz: „Nie jesteś, królu, dla mnie sprawiedliwy. Jakże mam stanąć z nimi do walki? Ja

jestem pieszo, a twoi ludzie siedzą na koniach.” Król odparł: „Kazałem ci przecie dosiąść

konia, ale ty nie chciałeś. Masz tu rumaki, wybierz sobie spośród nich, którego zechcesz!”

Odrzekł królewicz: „Nie odpowiada mi żaden z twoich koni i nie dosiądę z nich żadnego,

tylko tego, na którym tu przyjechałem.” Król spytał: „Gdzież jest ten twój koń?” Odrzekł

królewicz: „Na twoim zamku.” Król pytał dalej: „W której części, mego zamku?”, a

królewicz odparł: „Na tarasie.” Gdy usłyszał król jego słowa, rzekł: „Oto jest pierwszy objaw

twego szaleństwa. Biada ci! Jakże koń może znaleźć się na tarasie? Zaraz jednak sprawdzimy,

czy mówisz prawdę, czy kłamiesz.” I zwrócił się król do jednego ze swych dworzan mówiąc:

„Idź do mego zamku i wróć z tym, co znajdziesz na tarasie.” A ludzie byli zdziwieni słowami

młodzieńca i mówili między sobą: „Jakże zejdzie ten koń z tarasu schodami? Zaiste, nie

słyszeliśmy o podobnej sprawie!” Ten zaś, którego król wysłał do zamku, wszedł na dach i

ujrzał stojącego tam konia, od którego piękniejszego nie widział ów człowiek nigdy. Zbliżył

się do niego, obejrzał go i stwierdził, że zrobiony jest z hebanu i kości słoniowej. A wraz z

nim poszło do zamku jeszcze kilku innych zaufanych ludzi króla. Ujrzawszy owego konia,

śmiali się i mówili: „Więc to o takim koniu opowiadał ten młodzieniec! On jest chyba

obłąkany! Ale wnet pokaże nam, co potrafi. Możliwe, że jest w tym coś niezwykłego.” Potem

podnieśli konia i dźwigali go na ramionach bez ustanku, dopóki nie stanęli przed królem, a

wtedy postawili przed nim konia. I zeszli się ludzie, by go obejrzeć, i podziwiali, jak pięknie

jest wykonany i jak wspaniałe ma siodło i uzdę. Także król uznał piękność konia i ogarnęło

go wielkie zdziwienie, po czym rzekł do królewicza; „Młodzieńcze, czy to jest twój koń?”

Odrzekł: „Tak, królu, to mój koń i wkrótce pokaże ci on dziwne sprawy.” Rzekł tedy król:

„Weź go przeto i dosiądź!” A młodzieniec odpowiedział: „Dopiero wtedy go dosiądę, gdy

oddalą się odeń żołnierze.” Rozkazał więc król żołnierzom, którzy stali wokół konia, aby

oddalili się na odległość lotu strzały, a wówczas królewicz wypowiedział przed królem te

słowa: „O królu, oto dosiądę mego konia i uderzę na twoje wojska. Rozproszę je na wszystkie

strony i rozpłatam ich serca!” Odrzekł mu król: „Czyń, co chcesz, i nie oszczędzaj ich, bo

zaiste, oni nie będą oszczędzać ciebie!” Wówczas podszedł królewicz ku swemu koniowi i

dosiadł go, a wojsko ustawiło się w szyk bojowy przeciwko niemu, i mówili jedni do drugich:

„Gdy wejdzie ów młodzieniec pomiędzy szeregi, weźmiemy go na ostrza włóczni i głownie

mieczy.” A jeden z nich rzekł: „Na Allacha, to jest nieszczęście! Jakże nam zabić tego

młodzieńca o pięknym obliczu i wiotkiej postaci?” Inny zaś rzekł: „Na Allacha, nie pokonacie

go inaczej, jak tylko z wielkim trudem, bo młodzieniec ten na pewno czyni to wszystko,

znając swoją waleczność i zręczność!”

Królewicz zaś, usadowiwszy się na koniu, przekręcił śrubę służącą do wznoszenia się, a

wszystkie oczy skierowane były ku niemu, wszyscy bowiem chcieli dojrzeć, co będzie czynił.

A koń zaczął podrygiwać i wykonywać najosobliwsze ruchy, jakie koń kiedykolwiek

wykonuje. Wnętrze jego wypełniło się powietrzem, po czym wzniósł się i uleciał w górę.

Król zaś, widząc konia wznoszącego się i wzlatującego, zawołał do swego wojska: „Biada

wam! Trzymajcie go, zanim ucieknie!” Rzekli mu na to jego wezyrowie i namiestnicy: „O

królu, czyż może ktoś schwytać lecącego ptaka? Ten młodzieniec jest wielkim czarownikiem,

od którego uwolnił cię Allach, i chwała niech Mu będzie za to, że ocalił cię z jego rąk!”

Po tym, co zdarzyło się z królewiczem, wrócił król do swego zamku. Przybywszy tam

pospieszył do swojej córki, chcąc opowiedzieć jej o tym, co miało miejsce na majdanie.

Zastał ją pogrążoną w wielkim żalu za królewiczem, aż wskutek rozłąki z nim zachorowała

ciężko i leżała na posłaniu. Kiedy ją ujrzał ojciec w takim stanie, przycisnął ją do piersi,

pocałował między oczy i rzekł: „O córko moja, chwal Allacha Najwyższego i dziękuj mu za

to, że uwolnił nas od tego podstępnego czarownika.” I jął opowiadać jej o królewiczu to, co

był widział, opisując, w jaki sposób wzniósł się on w powietrze. Królewna jednak wcale nie

słuchała słów ojca, tylko coraz rzewniej płakała i biadała, a w końcu rzekła do siebie: „Klnę

się na Allacha, że nie zjem żadnej potrawy i nic nie wypiję, dopóki nie połączy mnie z nim

Allach.” Tak tedy nastał dla króla czas wielkiej troski z tego powodu. Martwił się on stanem

swej córki i smutek przepełniał jego serce. A wszystko, czym ją pocieszał, wzmagało tylko jej

wielką tęsknotę do królewicza. Takie były sprawy króla i jego córki.

A co do spraw królewicza, to wzbił się on na swym koniu w powietrze, a gdy był już sam,

przypomniał sobie o urodzie dziewczyny i jej wdzięku. Przed odlotem spytał dworzan króla o

nazwę miasta, imię króla i imię jego córki i dowiedział się, że miasto to jest miastem Sana.

Potem królewicz zwiększył szybkość rumaka, aż wreszcie przyleciał nad miasto swojego

ojca. Okrążył miasto wkoło i skierował swój lot ku zamkowi ojca. Wylądował na tarasie,

pozostawił tam konia i udał się do króla. Gdy wszedł, zastał go zasmuconym z powodu ich

rozłąki. A gdy król ujrzał swego syna, podbiegł, objął go i przycisnął do piersi, i cieszył się

nim wielką radością. A gdy już królewicz przywitał się ze swym ojcem, spytał go o mędrca,

który wykonał konia, i rzekł: „Ojcze, co uczynił z nim los?” Odrzekł król: „Nie pobłogosławił

Allach mędrcowi ani godzinie, w której go ujrzałem, bo on to właśnie był przyczyną twojej

rozłąki z nami. Jest uwięziony, mój synu, od dnia, w którym nas opuściłeś.”

Rozkazał wówczas królewicz uwolnić mędrca, wypuścić go z więzienia i przyprowadzić

przed króla. A gdy zjawił się przed nimi mędrzec, król podarował mu piękną szatę honorową

i okazał mu wielką łaskawość, lecz córki swej nie oddał mu za żonę. Mędrzec zapłonął z tego

powodu wielkim gniewem i żałował swego czynu, bo wiedział, że królewicz poznał już

tajemnicę konia i sposób kierowania nim. Potem rzekł król do swego syna: „Radzę ci, abyś

nie zbliżał się już po tym wszystkim do swego konia i byś nie dosiadał go od dziś dnia nigdy,

bo nie znasz wszystkich jego właściwości i możesz być przezeń narażony na

niebezpieczeństwo.” Królewicz zaś opowiedział swemu ojcu o tym, co przydarzyło mu się z

córką króla, władcy tamtego miasta, jak też o przygodach z królem. I rzekł mu jego ojciec:

„Gdyby zechciał ów król zabić cię, zabiłby cię na pewno, ale czas twej śmierci jeszcze nie

nadszedł.”

Później jednak opanował królewicza smutek z miłości do córki króla, władcy Sany.

Zakradł się do konia, dosiadł go i przekręcił śrubę służącą do wzlatywania, a koń wzleciał z

nim w powietrze i wzniósł się aż do chmur na niebie. Gdy nastał ranek, szukał go ojciec i nie

znalazł. Wyszedł tedy zatroskany na taras zamku i ujrzał, jak jego syn wznosi się w

powietrze. Zasmuciło go ponowne rozstanie i żałował wielce, że nie zabrał konia i nie ukrył

przed synem, po czym rzekł sobie w duchu: „Przysięgam na Allacha, że jeżeli powróci do

mnie mój syn, nie pozostawię tu tego konia, aby moje serce było o niego spokojne.” Potem

znów zaczął płakać i lamentować za swoim synem. Takie to były jego sprawy.

A co dotyczy spraw jego syna, to tak długo leciał na swym koniu w powietrzu, aż

zatrzymał się nad miastem Sana. Wylądował w tym samym miejscu, co za pierwszym razem,

i szedł ukrywając się, aż dotarł do mieszkania królewny. Ale nie znalazł ani jej, ani jej

służebnych, ani rzezańca, który czuwał nad nią wtedy, i to go zmartwiło. Jął przeto krążyć po

zamku, szukając królewny, i znalazł ją w innej komnacie, nie w tej, w której przebywał z nią

wówczas. Leżała na łożu, a wokół niej stały służebne i piastunki. Królewicz wszedł pomiędzy

nie i pozdrowił je. Dziewczyna zaś, usłyszawszy jego głos, podniosła się, objęła go i zaczęła

go całować pomiędzy oczy i przyciskać do piersi. I rzekł do niej: „O pani moja, rozłąka z tobą

była dla mnie udręczeniem przez cały ten czas!” Odrzekła: „To twoja nieobecność tak mnie

dręczyła, że gdyby nie było cię przy mnie jeszcze trochę dłużej, umarłabym bez wątpienia!”

Spytał królewicz: „O pani moja, co myślisz o tym, co zaszło pomiędzy mną i twoim ojcem, i

o tym, co mi on uczynił? Gdyby nie miłość do ciebie, o cudzie pośród ludzi, zabiłbym go na

pewno i uczynił odstraszającym przykładem dla obecnych. A jednak dzięki tobie, kocham

go.” Rzekła: „Jak mogłeś mnie opuścić! Czyż bowiem życie moje może być szczęśliwe z dala

od ciebie?” Rzekł jej tedy: „Czy wysłuchasz mnie i postąpisz wedle moich słów?” Odrzekła:

„Powiedz, czego pragniesz, a ja zgodzę się na wszystko, czego będziesz chciał, i w niczym ci

się nie sprzeciwię.” Rzekł więc do niej: „Jedź ze mną do mego kraju i mego królestwa!”, a

królewna odparła: „Z największą chęcią i radością!”

Skoro usłyszał królewicz jej słowa, uradował się wielce i ująwszy ją za rękę, kazał jej

przysiąc na Allacha Najwyższego. Potem wyszedł z nią na górę, na taras zamku, dosiadł

swego konia, a ją posadził na koniu za sobą. Następnie przyciągnął ją do siebie i przywiązał

mocnym sznurem, po czym przekręcił na łopatce konia śrubę służącą do wzlatywania. I wzbił

się z nimi koń w powietrze, a służebne podniosły krzyk i powiadomiły ojca królewny i jej

matkę, ci zaś wybiegli w pośpiechu na taras zamku. A gdy król spojrzał na niebo i zauważył

konia hebanowego lecącego z tym dwojgiem w powietrzu, przeraził się i trwoga jego wciąż

rosła, wreszcie krzyknął i zawołał: „Królewiczu, błagam cię na Allacha, miej litość nade mną

i nad moją małżonką i nie porywaj nam naszej córki!” Ale królewicz nie odpowiedział mu.

Potem jednak pomyślał sobie, że może dziewczyna boleje nad rozstaniem ze swym ojcem i

matką, i spytał: „O. cudzie czasu, czy chcesz, abym wrócił z tobą do twej matki i ojca?”

Odrzekła mu: „O panie mój, nie chcę tego. Moim życzeniem jest być z tobą, gdziekolwiek ty

będziesz, bo z miłości do ciebie wyrzekłam się wszystkiego, nawet ojca i matki!” A

królewicz, usłyszawszy jej słowa, wielce był rad i sprawił, że koń leciał z nimi lotem

spokojnym, nie chciał bowiem przestraszyć dziewczyny.

I leciał wraz z nią tak długo, aż ujrzał łąkę zieloną, a na niej bijące źródło wody. Tam

wylądowali, posilili się i ugasili pragnienie, po czym królewicz dosiadł hebanowego konia,

posadził dziewczynę za sobą, a bojąc się o nią, przywiązał ją sznurami. I poleciał, i nie

przerywał lotu w powietrzu, aż dotarł do miasta swego ojca. Wtedy radość jego stała się

jeszcze większa i zapragnął pokazać dziewczynie przybytek władzy i królestwo swego ojca, a

także przekonać ją, że potęga jego ojca jest większa niż potęga jej ojca. Opuścił się więc na

ziemię w jednym z ogrodów, w którym ojciec jego przebywał dla rozrywki, i wprowadził

dziewczynę do altany przeznaczonej dla jego ojca. Konia hebanowego postawił przy wejściu

do altany i polecając dziewczynie, aby go pilnowała, rzekł do niej: „Pozostań tu, aż przyślę do

ciebie mego posłańca, a ja idę do ojca, aby przygotować dla ciebie pałac i pokazać ci moją

władzę!” Królewna ucieszyła się, słysząc te słowa i rzekła: „Czyń, jak chcesz”, gdyż sądziła,

że wejdzie do miasta z honorami i wśród uroczystości, jak przystało takim jak ona.

Królewicz tymczasem, pozostawiwszy królewnę, szedł, aż dotarł do miasta i wszedł do

swego ojca. A skoro ujrzał go ojciec, ucieszył się jego przybyciem, przyjął go i powitał,

królewicz zaś rzekł: „Wiedz, że przywiozłem królewnę, o której ci opowiadałem. Zostawiłem

ją poza miastem w jednym z ogrodów i przyszedłem powiadomić cię o tym, abyś mógł

zgromadzić orszak, wyjść jej na spotkanie i pokazać twoją potęgę, twoje wojska i straż

przyboczną.” I rzekł mu król: „Z chęcią i z przyjemnością”, po czym rozkazał swym

poddanym natychmiast przystroić miasto pięknymi ozdobami, sam zaś, wyglądając wspaniale

i ubrany w najpiękniejszy strój, jechał konno, a z nim całe jego wojsko i możni jego państwa,

wszyscy inni dostojnicy i słudzy. Królewicz zaś wyniósł ze swego pałacu klejnoty i stroje, i

wszystko, co zgromadzili poprzedni królowie, i przygotował dla królewny palankin z

zielonego, czerwonego i żółtego brokatu, a w nim posadził niewolnice indyjskie, rumijskie i

abisyńskie. I wyjął ze skarbców najcudowniejsze przedmioty. Potem zostawił lektykę wraz z

tym, co w niej było, i pospieszył przed wszystkimi do owego ogrodu. Wszedł do altany, w

której zostawił królewnę, i szukał jej tam, ale nie znalazł ani dziewczyny, ani konia. Wtedy

zaczął bić się po twarzy, rozdarł na sobie szaty i w stanie oszołomienia jął biegać wkoło po

ogrodzie. Później jednak przyszedł do siebie i rzekł: „Jakże mogła poznać tajemnicę tego

konia, jeżeli ja nie nauczyłem jej tego? Może to perski ów mędrzec, który zrobił konia,

zaskoczył ją i porwał w odwet za to, co uczynił mu ojciec mój?”

Poszukał więc królewicz strażników tego ogrodu i chcąc wiedzieć, czy kto obok nich

przechodził, spytał: „Czy widzieliście, by ktoś koło was przechodził i wstępował do tego

ogrodu?” Odrzekli: „Nie widzieliśmy nikogo wchodzącego do tego ogrodu oprócz mędrca

perskiego, który pragnął nazbierać ziół leczniczych.” I upewnił się królewicz, usłyszawszy te

słowa, że tym, kto porwał królewnę, był ów mędrzec. Stało się bowiem za sprawą

przeznaczenia, że gdy królewicz zostawił królewnę w ogrodowej altanie, a sam udał się do

zamku swego ojca, aby wszystko przygotować, wszedł do ogrodu perski mędrzec, chcąc

nazbierać nieco ziół leczniczych. I poczuł zapach piżma i pachnideł, którymi przesycone było

to miejsce – a woń ta pochodziła od królewny. Poszedł przeto mędrzec w kierunku tego

zapachu i dotarł do altany, a tam ujrzał konia, którego wykonał był własnymi rękami, a który

stał teraz u wejścia. Gdy więc go ujrzał, serce jego napełniło się radością i weselem, żałował

bowiem bardzo, że wypuścił konia z rąk. Podszedł do konia, obejrzał wszystkie jego części i

stwierdził, że jest nie uszkodzony. I już chciał dosiąść go i odjechać, ale rzekł jeszcze do

siebie: „Muszę sprawdzić, co też przywiózł królewicz na koniu i pozostawił tutaj wraz z

nim!” To rzekłszy wszedł do altany i zobaczył siedzącą tam dziewczynę, niczym słońce

błyszczące na bezchmurnym niebie. A skoro ujrzał ją, pojął, że jest to dziewczyna wysokiego

rodu i że królewicz porwał ją, i przybył z nią na koniu, a zostawiwszy ją w tej altanie, udał się

do ojca, aby przygotować jej orszak i wprowadzić ją do miasta uroczyście i z honorami.

Wszedł więc mędrzec do altany i ucałował ziemię przed królewną, a ona podniosła oczy,

spojrzała na niego i spostrzegła, że jest brzydki i niemiłą ma postać. Spytała go: „Kto jesteś?”

Odrzekł: „O pani moja, jestem posłańcem królewicza. Posłał mnie do ciebie i rozkazał mi,

abym cię przeniósł do innego ogrodu bliżej miasta.” Gdy zaś dziewczyna usłyszała te słowa,

spytała: „A gdzież jest. królewicz?” Odpowiedział: „Królewicz jest na zamku u swego ojca i

zaraz przyjdzie do ciebie ze wspaniałym orszakiem.” Rzekła do niego: „Ejże, czyż królewicz

nie mógł znaleźć kogoś innego, aby go posłać do mnie?” Roześmiał się mędrzec na jej słowa

i rzekł: „O pani moja, niech cię nie zwiedzie brzydota mej twarzy i szpetny mój wygląd.

Gdybyś otrzymała ode mnie to, co dałem królewiczowi, wychwalałabyś mnie z pewnością.

Ale królewicz wysłał mnie do ciebie właśnie dla mego wstrętnego wyglądu i strasznej

postaci, bo miłując cię, jest o ciebie zazdrosny. A mameluków i niewolników, służby,

rzezańców i świty ma tyle, że ich nie zliczysz!” Kiedy usłyszała królewna słowa mędrca,

przemówiły jej one do przekonania i uwierzyła mu. Powstała więc, podała mu swą dłoń i

rzekła: „Jakiego przywiodłeś z sobą dla mnie, ojcze, wierzchowca, abym mogła na nim

pojechać?” Odrzekł: „Pojedziesz, o pani moja, na koniu, na którym tu przybyłaś.” Ona zaś

rzekła: „Nie umiem jechać na nim sama!”, a mędrzec, usłyszawszy to, uśmiechnął się i

zrozumiał, że już ją ma w swej mocy. I rzekł: „Ja pojadę z tobą”, po czym dosiadł konia i

posadził dziewczynę za sobą, przyciągnął ją do siebie i silnie przywiązała a ona nie

przeczuwała, co chce z nią uczynić.

Później mędrzec przekręcił śrubę służącą do wznoszenia się, powietrze wypełniło wnętrze

konia, który drgnął, zadrżał i uniósł się wysoko w przestworza. I leciał z nimi tak długo, aż

oddalił się sporo od miasta. Wtedy rzekła królewna: „Ejże, człowieku, gdzież jest prawda

twoich słów o królewiczu? Twierdziłeś przecie, że to on wysłał cię do mnie!” Mędrzec

odparł: „Niechaj Allach okryje hańbą królewicza! On jest zły i nikczemny!”, a królewna

krzyknęła: „Biada ci! Jak śmiałeś zmieniać rozkazy, które dał ci twój pan!” Odrzekł: „On nie

jest moim panem! Czy wiesz, kto ja jestem?” Rzekła: „Wiem tylko to, co mi sam o sobie

powiedziałeś.” Wówczas rzekł: „To, co opowiadałem ci o sobie, to tylko podstęp uknuty

przeciw tobie i królewiczowi. Długi czas martwiłem się o tego konia, którego masz pod sobą.

Jest on moim dziełem, ale był we władzy królewicza. Teraz jednak odzyskałem go i ciebie

także dostałem w swe ręce, a jego serce złamałem, tak jak on złamał moje. Konia tego nie

dostanie już nigdy więcej. Ty zaś bądź dobrej myśli i raduj się, bo zaiste, ja będę ci bardziej

przydatny niż on.” Skoro usłyszała królewna słowa mędrca, zaczęła bić się po twarzy i

zawołała: „O biada mi! Nie zdobyłam mego ukochanego, a utraciłam ojca i matkę!” I płakała

gorzko nad tym, co ją spotkało, a mędrzec nieustannie jechał z nią do kraju Rum, aż w końcu

wylądował na zielonej łące, na której były strumienie i drzewa. Łąka ta leżała w pobliżu

miasta, zaś w mieście tym panował potężny król.

A zdarzyło się w owym dniu, że król tego miasta wyruszył dla rozrywki na polowanie i

przejeżdżał przez tę łąkę. I ujrzał mędrca stojącego tam, a przy nim konia i dziewczynę. I oto

ani się spostrzegł mędrzec, kiedy go słudzy królewscy otoczyli i pojmali, a z nim dziewczynę

i konia, i przywiedli ich wszystkich przed króla. A gdy ujrzał król wstrętny wygląd i brzydotę

mędrca, a także piękność i urodę dziewczyny, rzekł do niej: „O pani moja, jakiż związek

istnieje między tobą a tym starcem?” I pospieszył mędrzec z odpowiedzią mówiąc: „Ona jest

moją żoną i córką mego stryja.” Dziewczyna zaś, słysząc te słowa, zarzuciła mu kłamstwo i

rzekła: „O królu, klnę się na Allacha, że nie znam go. On nie jest moim małżonkiem, ale

porwał mnie przemocą i przez podstęp!” I rozkazał król, usłyszawszy te słowa, aby

wymierzono mędrcowi chłostę, i bili go tak, że omal nie umarł. Potem rozkazał król zanieść

go do miasta i wtrącić do więzienia. I uczyniono wedle rozkazu władcy, ów zaś zabrał ze sobą

dziewczynę i konia. Nie znał jednak właściwości konia ani sposobu wprawienia go w ruch.

Tak miała się sprawa z mędrcem i królewną. A co do królewicza, to przywdział on strój

podróżny, zabrał tyle pieniędzy, ile było mu trzeba, i wyruszył w drogę w wielkim smutku.

Wędrował szybko od kraju do kraju i z miasta do miasta, szukając śladów mędrca i królewny

i rozpytując o hebanowego konia. A każdy, kto słyszał od niego opowieść o koniu

hebanowym, dziwił się i uważał słowa jego za niezwykłe. Podróżował w ten sposób przez

długi czas i pomimo częstego pytania i poszukiwań nie trafił na wiadomość o nich. Potem

przybył do miasta ojca królewny i pytał o nią tam, ale nie usłyszał żadnej wieści, a tylko

spotkał króla zasmuconego utratą córki. Zawrócił więc do kraju Rum i tam zaczął szukać ich

śladów i dowiadywać się o nich.

I zdarzyło się kiedyś, że stanął w pewnym zajeździe, gdzie ujrzał grupę kupców,

siedzących i rozmawiających. Usiadł w pobliżu nich i usłyszał, jak jeden z nich mówił:

„Przyjaciele moi, widziałem raz dziw nad dziwy”, a oni spytali: „Cóż takiego widziałeś?”

Rzekł: „Byłem w pewnym kraju, w takim to a takim mieście – tu wymienił nazwę miasta, w

którym przebywała królewna – i słyszałem, jak jego mieszkańcy opowiadali taką oto

zadziwiającą przygodę: Pewnego dnia król owego miasta wyruszył na polowanie i łowy, a z

nim zastęp jego dworzan i możnych jego państwa. Gdy już wyszli na otwarte pole i

przejeżdżali przez zieloną łąkę, spotkali tam człowieka, u jego zaś boku niewiastę, a opodal

zobaczyli konia z hebanu. Co do tego człowieka, to wygląd jego był wstrętny, a postać

odpychająca. Niewiasta natomiast była urodziwa, posiadała wdzięk, doskonałą postać i

wspaniałą budowę. Co zaś do konia hebanowego, to był to cud cudów i nikt z obecnych przy

tym nie widział nigdy piękniejszego i doskonalej zbudowanego.” I spytali kupcy: „A co

uczynił z nimi król?” Odrzekł opowiadający: „Owego człowieka zatrzymał i spytał go o

dziewczynę, on zaś oświadczył, że jest jego żoną i córką jego stryja. Dziewczyna jednak

zadała kłam jego słowom, król więc uwolnił ją od niego i kazał wychłostać go i wtrącić do

więzienia. A co do konia hebanowego, to nic o nim więcej nie wiem.”

Gdy usłyszał królewicz słowa kupca, zbliżył się do niego i zaczął go wypytywać ostrożnie

i uprzejmie, aż powtórzył mu kupiec nazwę miasta i imię jego króla. Dowiedziawszy się w

ten sposób nazwy miasta i imienia króla, młodzieniec spędził noc w radości, a gdy zaświtał

ranek, opuścił zajazd i wyruszył w drogę. I wędrował bez przerwy, póki nie dotarł do owego

miasta, lecz gdy już miał wejść do bram, pochwycili go strażnicy i chcieli zaprowadzić przed

króla, aby go zapytał o jego sprawy, o przyczynę jego przybycia do tego miasta i o rzemiosło,

jakie wykonuje. Było bowiem zwyczajem owego króla pytać obcych o ich stan i rzemiosło.

Ale ponieważ królewicz przybył do miasta wieczorną porą, a był to czas, kiedy nie można już

było iść do króla ani naradzać się z nim, strażnicy bram zabrali go więc i zawiedli do

więzienia, aby go tam umieścić. Strażnicy więzienia wszakże, ujrzawszy jego piękność i

wdzięk, nie byli w stanie wtrącić go do ciemnicy i zezwolili mu siedzieć wśród nich przed

więzieniem. A gdy przyniesiono im posiłek, jadł razem z nimi do syta. Po skończonym

posiłku zaczęli rozmawiać, po czym zwrócili się do królewicza i spytali go: „Z jakiego jesteś

kraju?” Odrzekł: „Jestem z Farsu, z kraju królów sasanidzkich!” Usłyszawszy jego słowa

strażnicy zaśmiali się, a jeden z nich rzekł: „Potomku Sasanidów! Słyszałem opowieści

różnych ludzi i wiadomości, które podawali. Byłem też świadkiem różnych ich spraw, ale nie

spotkałem większego kłamcy od tego potomka Sasanidów, którego mamy tu u nas w

więzieniu.” A inny rzekł: „Nie widziałem oblicza brzydszego nad jego oblicze i postaci

wstrętniejszej niż jego postać!”

I spytał królewicz: „Na jakim kłamstwie złapaliście go?” Odrzekli: „Twierdzi, że jest

lekarzem. Król spotkał go w drodze, jadąc na polowanie. Była z nim niewiasta, cud piękności,

urody, doskonałości i wdzięku, ładnego wzrostu i nienagannej budowy. Był z nimi także

hebanowy czarny koń. Piękniejszego konia nigdy nie widziałem! Co zaś do dziewczyny, to

jest ona teraz u króla, który ją kocha, lecz ona jest obłąkana. Gdyby więc ów człowiek był

lekarzem, tak jak twierdzi, uleczyłby ją przecie! Król stara się odpędzić od niej chorobę, gdyż

życzeniem jego jest wyrwanie dziewczyny ze stanu, w jakim się znajduje. Koń hebanowy

natomiast został umieszczony w skarbcu królewskim, a ów człowiek o wstrętnym wyglądzie,

który był razem z dziewczyną, przebywa u nas w więzieniu. Gdy zapada noc, płacze i skarży

się, biadając nad sobą i nie daje nam spać.”

Gdy strażnicy więzienni opowiedzieli królewiczowi o przypadku perskiego mędrca, który

był u nich w więzieniu, i o tym, że on tam płakał i skarżył się, przyszło królewiczowi na

myśl, by uknuć podstęp i przy jego pomocy osiągnąć swój cel. Gdy zaś strażnicy zapragnęli

spać, odprowadzili królewicza do więzienia i zamknęli za nim bramę. I usłyszał, jak mędrzec

płakał i biadał nad sobą w perskiej mowie, mówiąc w swoich skargach: „Biada mi, że

zgrzeszyłem przeciwko sobie i przeciw królewiczowi, że tak postąpiłem z dziewczyną! Nie

pozostawiłem jej w spokoju, ale też nie osiągnąłem tego, czego pragnąłem. A wszystko to

przez moje głupie postępowanie, bo pożądałem tego, co mi się nie należy i co nie przystoi

takiemu jak ja. Kto bowiem pragnie tego, co mu nie przystoi, wpada w takie nieszczęście, w

jakie ja wpadłem!” Kiedy usłyszał królewicz słowa mędrca, odezwał się do niego po persku,

mówiąc: „Jak długo trwać będzie ten płacz i to zawodzenie? Czy myślisz, że spotkało cię coś,

co nie zdarzyło się nikomu przedtem?” Mędrzec zaś, słysząc jego słowa, nabrał do niego

zaufania i wylał przed królewiczem wszystkie żale na swoje położenie i na nieszczęście, które

go spotkało.

A kiedy zaświtał ranek, odźwierni wzięli królewicza, zawiedli go do swego króla i

oznajmili mu, że młodzieniec przybył do miasta wieczorem, w czasie kiedy nie można już

było przyprowadzić go do króla. Władca zaczął stawiać królewiczowi pytania i rzekł: „Z

jakiego jesteś kraju i jak masz na imię? Jakie znasz rzemiosło i z jakiej przyczyny przybyłeś

do tego miasta?” Odrzekł królewicz: „Moje imię jest perskie i brzmi Hardża, a ojczyzną moją

jest Fars. Należę do ludzi uczonych, a szczególnie dobrze znam nauki lekarskie i uzdrawiam

chorych i obłąkanych. Dlatego też wędruję po krajach i miastach, aby wzbogacać moją

wiedzę przez doświadczenie. Gdy widzę chorego, leczę go. Oto jakie jest moje rzemiosło.”

Usłyszawszy jego słowa król ucieszył się wielce i rzekł: „O szlachetny mędrcze, przybyłeś do

nas w chwili, gdy bardzo cię potrzebujemy.” Opowiedział mu następnie o królewnie i dodał:

„Jeżeli wyleczysz ją i uwolnisz od szaleństwa, otrzymasz ode mnie wszystko, o co

poprosisz.” I rzekł królewicz, gdy usłyszał te słowa: „Niech Allach obdarzy króla potęgą!

Opisz mi, panie, wszystkie objawy jej szaleństwa, jakie zauważyłeś, i powiedz, jak dawno

dotknęło ją to opętanie, a także, jak ta dziewczyna, koń i mędrzec dostali się w twe ręce.”

I opowiedział mu król tę przygodę od początku do końca, po czym dodał, że mędrzec jest

teraz w więzieniu. Spytał królewicz: „O królu szczęśliwy, co uczyniłeś z koniem, który był z

nimi?” Odrzekł król: „Mam go u siebie dotychczas, przechowuję go w jednej z komnat.” I

rzekł sobie w duchu królewicz: „Wydaje mi się, że przede wszystkim muszę odszukać konia i

obejrzeć go; jeżeli jest cały i nic mu się nie stało, dokonam wszystkiego, czego chcę. A jeżeli

stwierdzę, że stracił już swą zdolność ruchów, będę musiał wynaleźć inny podstęp, aby wyjść

z tego cało.” Potem zwrócił się do króla i rzekł: „Muszę koniecznie zobaczyć tego konia, o

którym wspomniałeś. Może znajdę w nim coś, co pomoże mi wyleczyć chorobę dziewczyny.”

Odparł król: „Z chęcią i z przyjemnością”, po czym wstał i wziąwszy królewicza za rękę,

zaprowadził go do konia. I począł królewicz obchodzić konia wokoło, badał go i sprawdzał

jego stan, i stwierdził, że jest cały i nic mu się nie stało. Ucieszyło go to bardzo i rzekł:

„Niech Allach umocni władzę króla! Chcę iść teraz do dziewczyny, aby zobaczyć, co jej

dolega i pokładam ufność w Allachu, że ją wyleczę przy pomocy konia, jeżeli Allach

Najwyższy zezwoli.” I kazał strzec konia. Król udał się z nim do komnaty, w której była

dziewczyna. A gdy weszli do niej, zobaczyli, że bije się po twarzy i tarza się po podłodze, jak

to czyniła przez cały czas. Nie była jednak szalona, a czyniła tak tylko po to, aby nikt nie

mógł się do niej zbliżyć. Królewicz zaś, ujrzawszy ją w tym stanie, rzekł jej: „Nic ci nie

grozi, o cudzie pośród ludzi!”, po czym zaczął przemawiać do niej w sposób miły i przyjazny

i dał się jej poznać.

A gdy go poznała, krzyknęła głośno i straciła przytomność z wielkiej radości, której

doznała. Król natomiast myślał, że dostała ataku ze strachu przed nim. Potem królewicz

przyłożył usta do jej ucha i rzekł: „O cudzie pośród ludzi! Ocal moje i twoje życie! Miej

cierpliwość i wytrwaj! Zaiste, w miejscu tym trzeba cierpliwości i dokładnie trzeba

przemyśleć podstęp, aby uwolnić się od tego króla-tyrana. Podstęp zaś jest taki: ja wyjdę do

króla i powiem mu: «Jej choroba pochodzi od marida spośród dżinnów, lecz przyrzekam ci,

że zostanie wyleczona.» Postawię mu też warunek, by uwolnił cię z więzów, i przyrzeknę mu,

że wówczas opuści cię ten marid. Gdy zaś przyjdzie do ciebie król, rozmawiaj z nim

przyjaźnie, aby nabrał przekonania, że cię już wyleczyłem. Wtedy bowiem spełni on

wszystkie nasze życzenia.” Odparła: „Słyszę i jestem posłuszna!” Wyszedł tedy od niej, udał

się do króla uradowany i rzekł: „O królu szczęśliwy! Rozpoznałem na szczęście jej chorobę i

wyleczyłem ją dla ciebie! Powstań teraz przeto, idź i przemów do niej miłymi słowami, bądź

dla niej łagodny i przyrzeknij jej coś, co ją ucieszy, a ona z pewnością spełni to, czego ty od

niej zechcesz.” Powstał więc król i poszedł do dziewczyny, a gdy go ona ujrzała, pospieszyła

ku niemu, ucałowała przed nim ziemię i powitała go. Król uradował się tym wielce, po czym

rozkazał służebnicom i rzezańcom, aby stanęli przed nią do usług, by zaprowadzili ją do łaźni

i przygotowali dla niej ozdoby i stroje, a oni spełnili królewskie polecenie i pozdrowili ją, ona

zaś odwzajemniła pozdrowienie najuprzejmiejszymi wyrazami i najmilszymi słowami. Potem

służebne ubrały ją w szaty królewskie, nałożyły jej naszyjnik z drogich kamieni, a wreszcie

zawiodły ją do łaźni i usługiwały jej tam. W końcu wyszła z łaźni, piękna niby księżyc w

pełni. Gdy przybyła do króla, pozdrowiła go i ucałowała przed nim ziemię, jego zaś

opanowała z tego powodu wielka radość i tak rzekł do królewicza: „Wszystko to stało się za

sprawą twego błogosławieństwa! Oby Allach pomnożył nam twoje dobrodziejstwa!”

Odpowiedział: „O królu, jeśli chcesz, aby dziewczyna wyzdrowiała całkowicie i by już na

zawsze opuściła ją choroba, musisz wyjść ze wszystkimi twymi strażami i wojskiem na

miejsce, w którym ją znalazłeś. I niechaj będzie tam również koń hebanowy, który był tam

wtedy, a ja uwolnię ją tam ostatecznie od marida, uwiężę go i zabiję, aby nigdy już do niej nie

powrócił.”

Król odparł: „Z chęcią i radością”, po czym kazał wynieść konia hebanowego na łąkę, na

której go znalazł wraz z królewną i perskim mędrcem, sam zaś dosiadł konia i polecił swym

wojskom uczynić to samo. Zabrał też ze sobą dziewczynę, a ludzie nie wiedzieli, co chce

uczynić. I kiedy już przybyli na ową łąkę, królewicz, który podawał się za lekarza, rozkazał,

aby postawiono dziewczynę wraz z koniem tak daleko od króla i wojska, jak sięga wzrok, i

rzekł do króla: „Pozwól mi zapalić kadzidło i wypowiedzieć zaklęcie. Chcę bowiem schwytać

marida, aby już nigdy do niej nie powrócił. Potem dosiądę hebanowego konia i posadzę

dziewczynę za sobą. Gdy to uczynię, poruszy się koń i zacznie iść, a gdy dojdzie do ciebie,

wszystko będzie skończone. Później uczynisz z nią, co będziesz chciał. Gdy usłyszał król te

słowa, uradował się wielce, królewicz zaś dosiadł konia i posadził dziewczynę za sobą, a król

i całe jego wojsko patrzyli na to. Później przyciągnął dziewczynę do siebie, przywiązał ją

mocno i wreszcie przekręcił śrubę służącą do wznoszenia się. Koń wzleciał z nimi w

powietrze, a wojsko śledziło ich wzrokiem, póki nie zniknęli im z oczu. Król czekał pół dnia,

wyglądając ich powrotu, ale oni nie wrócili. Stracił więc nadzieję, żałował wielce i bolał nad

rozstaniem z królewną. Wreszcie zebrał swoje wojsko i powrócił do miasta. Takie były jego

sprawy.

A co do królewicza, to zdążał on ku miastu swego ojca, uradowany i szczęśliwy, i wciąż

leciał, aż wylądował na tarasie swego zamku. Potem zaprowadził dziewczynę do wnętrza i

zostawił w bezpiecznym miejscu, po czym udał się do swego ojca i matki. Powitał ich i

powiadomił o przybyciu dziewczyny, a oni byli bardzo z tego radzi. Tak wyglądały sprawy

królewicza, konia i dziewczyny.

Król kraju Rum natomiast powrócił do miasta i udał się do swego zamku smutny i ponury.

I przyszli doń jego wezyrowie i zaczęli go pocieszać, mówiąc tak: „Zaiste, ten, który porwał

dziewczynę, był czarownikiem, i chwała niech będzie Allachowi za to, że ustrzegł cię przed

jego czarami i przebiegłością.” I tak długo do niego przemawiali, aż pocieszyli go. A co do

królewicza, to przygotował on wielką ucztę dla mieszkańców miasta, która trwała przez cały

miesiąc. Potem spełnił małżeństwo z królewną i oboje wielce się sobą radowali. Takie były

ich sprawy. Ojciec królewicza zaś zniszczył hebanowego konia, by nie można było więcej na

nim latać. Potem królewicz napisał list do ojca swej żony, donosząc mu o jej losie.

Powiadomił go, że ożenił się z nią i że przebywają razem w największej pomyślności. Wysłał

ten list przez posłańca wraz ze wspaniałymi darami i kosztownościami. A gdy posłaniec

dotarł do miasta, w którym panował ojciec królewny, to jest do Sany w Jemenie, oddał

królowi list i dary. Król przeczytał list i ucieszył się wielce, wziął dary i przyjął posła z

honorami. Potem zaś przygotował wspaniałe dary dla królewicza, swego zięcia, i wysłał tym

samym posłańcem, który powrócił z nimi do królewicza i oznajmił mu o radości króla, jego

teścia, na wieść o córce. Sprawiło to królewiczowi wielką radość i co roku pisał do swego

teścia, i posyłał mu dary.

I pędzili takie życie, aż zmarł ojciec królewicza i ów objął po nim panowanie. Był

sprawiedliwy względem poddanych i postępował z nimi dobrotliwie. Rozmaite kraje

podporządkowywały się jego władzy, a poddani okazywali mu posłuszeństwo. Tak oto żyli

szczęśliwie, w dobrym zdrowiu, aż przyszła do nich ta, która każe umilknąć radości i

rozdziela związki, burzy zamki, a buduje grobowce. A chwała niech będzie Wiecznie

Żywemu, który nie umiera, który w swym ręku dzierży władzę na tym i przyszłym świecie.

A pośród rozmaitych innych opowieści jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

O Harunie ar-Raszidzie i Zubejdzie w kąpieli

 

Powiadają, że kalif Harun ar-Raszid kochał panią Zubejdę wielką miłością i przysposobił

dla niej miejsce odpowiednie do przechadzek. Był tam stawek z wodą, okolony drzewami i

zasilany wodą ze wszystkich stron. Drzewa nad stawkiem rosnące tak były gęste, że

całkowicie zasłaniały tego, kto się w nim kąpał. Pewnego dnia przybyła tam pani Zubejda i

stanąwszy nad stawkiem rozkoszowała się pięknem tego miejsca. Oczarowała ją połyskliwość

wody i gęsto rosnące wokół drzewa, a że dnia tego panował wielki upał, zdjęła szaty i weszła

do stawku. Stała tak w wodzie, nie dość wszakże głębokiej, by przykryć tego, kto w niej stał,

poczęła więc napełniać wodą srebrny dzbanek i polewała nią swoje ciało. A kalif,

zwiedziawszy się o tym, wyszedł ze swego pałacu, aby podglądać ją spoza liści. I ujrzał ją

nagą, a wszystko, co zwykle było ukryte, można było teraz zobaczyć. Gdy pani Zubejda

zauważyła Władcę Wiernych wyglądającego zza drzew, pojęła, że podpatrywał jej nagość.

Obróciła się więc ku niemu i popatrzyła nań, lecz rumieńcem wstydu płonąc, próbowała

dłońmi osłonić swe łono. Nie mogła go oczywiście osłonić całkowicie, gdyż bujne było i

wydatne. Władca Wiernych zaś stał zachwycony i odezwał się wierszem:

Ujrzały ją oczy moje, napełniły mnie tęsknotą,

Ale od rozłąki z miłą spotężniało me pragnienie...

Tu przerwał, nie wiedząc, co dalej powiedzieć, i rozkazał, by przywołano Abu Nuwasa.

Gdy ten się zjawił, rzekł mu kalif: „Dokończ mi wiersz tak rozpoczęty:

Ujrzały ją oczy moje, napełniły mnie tęsknotą,

Ale od rozłąki z miłą spotężniało me pragnienie.”

I rzekł Abu Nuwas: „Słyszę i jestem posłuszny”, i w okamgnieniu począł takie wiersze

układać:

Ujrzały ją oczy moje, napełniły mnie tęsknotą,

Ale od rozłąki z miłą spotężniało me pragnienie,

Od rozstania się z gazelą, co mnie uraczyła oto,

Kiedym spostrzegł ją okrytą lotosowym cieniem.

Dzban ze srebra zanurzała i czerpała wodę,

Potem ze srebrnego dzbana polewała ciało,

Gdy ujrzała mnie, zakryła dłońmi łono młode,

Lecz i spoza dłoni jeszcze do mnie wyzierało.

Ach, jakże jest dusza moja niezmiernie spragniona,

Bym mógł chwilkę lub dwie chwile być u tego łona!

I uśmiechnął się Władca Wiernych, uradowany słowami poety, a że wspaniałomyślności

swojej mu nie poskąpił, więc oddalił się Abu Nuwas zadowolony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

O złodzieju i głupcu

 

Opowiadają też, że pewien głupiec szedł, trzymając w ręku powróz, na którym ciągnął za

sobą swego osła. I zobaczyło go dwóch złodziei, a jeden z nich rzekł do swego towarzysza:

„Zabiorę osła temu człowiekowi.” Spytał na to ten drugi: „Jak to zrobisz?” Powiedział mu –

„Chodź za mną, to zobaczysz.” I poszedł ów drugi złodziej. Pierwszy zaś zbliżył się do osła,

zdjął mu z szyi powróz i kazał zwierzę prowadzić swemu towarzyszowi. Sam zaś nałożył

sobie na szyję powróz i szedł za głupcem tak długo, aż upewnił się, że jego towarzysz zdołał

już oddalić się z osłem. Wtedy stanął, a głupiec ciągnął go za powróz, ale on nie ruszał z

miejsca. Wówczas odwrócił się głupiec i zobaczył, że ciągnie na powrozie człowieka. I

zapytał go: „Czym ty jesteś?” Złodziej odparł: „Jestem twoim osłem, a zdarzyła mi się rzecz

dziwna. Miałem mianowicie matkę, pobożną staruszkę, i przyszedłem do niej pewnego dnia

pijany, a ona powiedziała: «Synu mój, nawróć się do Allacha Najwyższego, porzuć grzech!»

Chwyciłem laskę i zbiłem matkę. Wtedy przeklęła mnie i Allach Najwyższy zamienił mnie w

osła, oddając w twoje ręce. Spędziłem cały ten czas u ciebie, aż do dziś, kiedy to moja matka

przypomniała sobie o mnie. Allach bowiem napełnił jej serce tęsknotą do mnie i wznosiła

modły, a Allach przywrócił mi ludzką postać, jaką miałem przedtem.” I rzekł na to głupiec:

„Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Na Allacha, bracie mój, odpuść mi

to, co z tobą robiłem, odpuść mi, że jeździłem na tobie i wszystko inne.”

Potem pozwolił odejść złodziejowi swoją drogą, sam zaś wrócił do swego domu, pijany od

smutku i troski. A w domu spytała go żona: „Cóż ci się przydarzyło i gdzie jest osioł?”

Odpowiedział: „Ty nic nie wiesz o sprawie osła, więc ci o tym opowiem.” I opowiedział jej

wszystko. Wówczas rzekła: „Bójmy się kary Allacha Najwyższego! Jakże mogliśmy przez

cały ten czas wysługiwać się człowiekiem jako zwierzęciem!” Potem rozdawała jałmużnę i

prosiła Allacha o przebaczenie. A jej mąż siedział przez długi czas w domu bez żadnej

roboty, aż kiedyś rzekła mu żona: „Dokąd będziesz siedział tak w domu bez żadnego zajęcia?

Idźże na targ i kup nam nowego osła do pracy.” Poszedł więc głupiec na targ, zatrzymał się

przy pewnym ośle i stwierdził, że to właśnie jego osła sprzedają. Skoro go rozpoznał,

podszedł do niego i przyłożywszy usta do jego ucha, powiedział mu: „Biada ci, nieszczęsny.

Z pewnością wróciłeś znów do pijaństwa i zbiłeś swą matkę. O, już ja cię nigdy nie kupię.”

To rzekłszy odwrócił się od osła i odszedł.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

O Anuszirwanie i kobiecie

 

Opowiadają też, że sprawiedliwy król Kisra Anuszirwan wyjechał pewnego dnia na

polowanie i odłączył się od swoich towarzyszy, ścigając gazelę. I kiedy ją tak ścigał,

spostrzegł w niewielkiej odległości małą wieś. A że był bardzo spragniony, podjechał do owej

wsi i skierował się do wrót domu, który stał pierwszy na jego drodze, a tam zażądał wody, by

ugasić pragnienie. Wyszła do niego dziewczyna i zmierzyła go spojrzeniem, po czym wróciła

do domu i wycisnęła dlań jedną łodygę trzciny cukrowej, a to, co wycisnęła, zmieszała z

wodą i wlała do kubka, wreszcie posypała to czymś wonnym, co wyglądało jak proszek, i

podała Anuszirwanowi. Ów zajrzał do kubka i zobaczył tam coś podobnego do pyłu, i zaczął

pić po trosze, aż wypił wszystko. Potem rzekł do dziewczyny: „Dziewczyno, jakże dobra i

słodka byłaby ta woda, gdyby nie ów proszek, który ją zmącił.” Dziewczyna odrzekła:

„Gościu, naumyślnie wsypałam proszek, który zmącił wodę.” Król zapytał: „Dlaczego to

uczyniłaś?” Odparła: „Ponieważ widziałam, że jesteś bardzo spragniony, i bałam się, że

wypijesz wodę jednym haustem, a potem będzie cię suszyło. I gdyby nie było w wodzie

proszku, zapewne wypiłbyś ją szybko, duszkiem, po czym suszyłoby cię.” Słowa tej

dziewczyny i bystrość jej umysłu zadziwiły sprawiedliwego króla Anuszirwana i wiedział, że

to, co powiedziała, wypływało z rozsądku, mądrości i znakomitości jej umysłu, i rzekł do

niej: „Wycisnęłaś ten sok z jednej łodygi?” Odparła: „Tylko z jednej łodygi.” Zadziwił się

Anuszirwan i zażądał, by mu podano listę podatków ściąganych z owej wsi, i stwierdził, że są

one małe. Postanowił więc, że skoro wróci do swojej siedziby, podniesie wysokość podatków

tej wsi i powiedział sobie w duchu: „Jakże wieś, w której jedna łodyga trzciny cukrowej daje

tyle soku, może płacić podatki w tak niskim wymiarze?” Potem wrócił na polowanie, a pod

koniec dnia znów przyjechał do owej wsi, podszedł do tych samych drzwi i zażądał wody do

picia. I wyszła znowu ta sama dziewczyna, popatrzyła na niego i poznała go, po czym

zawróciła, aby przygotować mu napój, lecz długo nad tym zabawiła. Anuszirwan ponaglał ją i

rzekł: „Czemu to tak długo trwa?” A ona odparła: „Ponieważ z jednej łodygi nie wyszło tyle

soku, ile potrzebujesz. Wycisnęłam więc trzy łodygi, ale i z nich nie wyszło tyle, ile przedtem

z jednej.” Zapytał więc król Anuszirwan: „Jaka jest tego przyczyna?” Odparła: „Przyczyną

jest to, że zmieniły się zamiary władcy,” Spytał: „Skąd ci to przyszło do głowy?”

Odpowiedziała: „Mądrzy ludzie mówią, że gdy zmieniają się zamiary władcy w stosunku do

poddanych, ustaje też błogosławieństwo i maleją dobra.” Roześmiał się Anuszirwan i wygnał

z duszy zamiar, jaki żywił w stosunku do nich. A dziewczynę zaraz poślubił, gdyż zachwyciła

go niespotykanym rozsądkiem, bystrością umysłu i piękną mową.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

O kobiecie i kłamliwych starcach

 

Opowiadają też, że w dawnych czasach i minionych wiekach żyła wśród plemienia

Izraelitów bogobojna kobieta. Kobieta owa była cnotliwa i pobożna i codziennie chodziła do

świątyni. A obok świątyni był ogród i kiedy ona szła się pomodlić, wstępowała do tego

ogrodu, by tam dokonać ablucji. W ogrodzie zaś przesiadywali dwaj starcy, którzy go

strzegli. I zakochali się oni w tej kobiecie, i usiłowali ją uwieść, ale odmówiła im. Rzekli więc

do niej: „Jeśli nie będziesz nam powolna, będziemy świadczyć, że dopuściłaś się

wiarołomstwa.” Odparła: „Bóg wybawi mnie od waszego zła.” Wtedy oni otwarli wrota

ogrodu i zaczęli krzyczeć. Zewsząd zbiegli się do nich ludzie i pytali: „Co się wam stało?”

Starcy powiedzieli: „Przyłapaliśmy tę kobietę z młodym człowiekiem, gdy uprawiali nierząd.

Młody ów człowiek uciekł nam.” A w owych czasach istniał zwyczaj, że trzymano

wiarołomcę przez trzy dni, pod pręgierzem, a potem go kamienowano. Rozgłaszano więc o

występku owej bogobojnej kobiety przez trzy dni, a obaj starcy przychodzili do niej

codziennie, kładli ręce na jej głowie i mówili: „Chwała Bogu za to, że zesłał na ciebie

pomstę.” A kiedy już miano ją ukamienować, poszedł za nimi Danijal, który miał wówczas

dwanaście lat, i był to pierwszy jego cud – pokój i błogosławieństwo jemu i naszemu

Prorokowi. I Danijal szedł za ludźmi tak długo, aż ich doścignął, a wtedy rzekł im:

„Powstrzymajcie się od ukamienowania tej kobiety, aż rozsądzę między nimi.” Postawili mu

więc krzesło, a on usiadł i rozłączył obu starców – a był on pierwszym, który rozłączył

świadków – i spytał jednego z nich: „Co widziałeś?” I starzec opowiedział mu, co się działo.

Zapytał go więc Danijal: „W którym zakątku ogrodu miało to miejsce?” Starzec odparł: „We

wschodniej stronie pod gruszą.” Potem Danijal zapytał drugiego, co widział, a ów

opowiedział o tym, co zaszło. Zapytał go wówczas Danijal: „W którym miejscu ogrodu?”

Starzec odpowiedział: „W zachodniej stronie pod jabłonią.” Gdy to wszystko się działo,

niewiasta stała z głową i rękoma wzniesionymi ku niebu i błagała Boga o wybawienie. I Bóg

Najwyższy zesłał nagle z nieba grom zemsty, który spalił owych dwóch starców. I udowodnił

Bóg Najwyższy niewinność bogobojnej kobiety. A był to pierwszy z cudów, jaki prorok boży

Danijal sprawił – i niech mu będzie pokój.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

O trojgu nieszczęśliwie zakochanych

 

Opowiadają też, że al-Utbi mówił: Siedziałem pewnego dnia w otoczeniu osób

wykształconych i przypominaliśmy sobie opowiadania o rozmaitych ludziach. Wspomnienia

te naprowadziły nas na opowieści o zakochanych i każdy z obecnych coś o tym opowiedział.

A był w naszym gronie pewien starzec, który milczał przez cały czas, i dopiero gdy inni nie

mieli już nic do powiedzenia, on spytał: „Czy chcecie usłyszeć o przypadku, o jakim jeszcze

nigdy nie słyszeliście?” Odparliśmy: „Tak”, a on zaczął wówczas mówić:

Wiedzcie, że miałem córkę, która pokochała pewnego młodzieńca, a my o tym nie

wiedzieliśmy. Młodzieniec ów zaś kochał pewną śpiewaczkę, a ta z kolei kochała moją córkę.

Pewnego dnia byłem obecny na towarzyskim zebraniu, na którym zjawił się również ów

młodzieniec i owa śpiewaczka. Śpiewała ona właśnie te oto wiersze:

Zdradzą miłosnych mąk najwięcej

Łzy przelewane po kryjomu.

Lecz ten w najsroższej jest udręce,

Kto się wyżalić nie ma komu!

I rzekł do niej młodzieniec: „Na Allacha, jakże pięknie śpiewałaś, o pani. Czy pozwolisz

mi umrzeć?” A śpiewaczka odparła spoza zasłony: „Tak, o ile jesteś naprawdę zakochany.”

Młodzieniec położył zatem głowę na poduszce i zamknął oczy. A kiedy dotarł do niego

puchar, trąciliśmy go, a wtedy stwierdziliśmy, że był martwy. Otoczyliśmy go więc, a radość

nas opuściła, spochmurnieliśmy i rozeszliśmy się zaraz. Skoro przyszedłem do domu, rodzina

moja pełna była podejrzeń, dlaczego wróciłem o innej niż zwykle porze. I opowiedziałem im,

co się przydarzyło młodzieńcowi, chcąc ich tym zadziwić. A opowieść tę usłyszała też moja

córka i wyszła z komnaty, w której siedzieliśmy, i przeszła do innej, a ja wszedłem tam za

nią. I znalazłem ja z głową ułożoną na poduszce, całkiem tak samo, jak w moim opowiadaniu

o młodzieńcu. Potrząsnąłem nią, ale była już martwa. Zaczęliśmy więc przygotowywać ją do

pogrzebu, który miał odbyć się następnego dnia. A w tym samym dniu mieli pochować

również młodzieńca. A kiedy szliśmy drogą na cmentarz, spotkaliśmy oto trzeci orszak.

Spytaliśmy, kogo to niosą, i okazało się, że był to pogrzeb śpiewaczki. Kiedy bowiem

posłyszała ona wiadomość o śmierci mojej córki, uczyniła podobnie jak ona i także umarła.

Pogrzebaliśmy więc wszystkich troje w jednym dniu. Jest to najdziwniejsza z opowieści o

zakochanych, jaką kiedykolwiek słyszano.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

O miłości Abu Isy do Kurrat al-Ajn

 

Mówią też, że Amr ibn Masada opowiadał: Abu Isa, syn ar-Raszida. brat al-Mamuna, był

zakochany w Kurrat al-Ajn, niewolnicy Alego ibn Hiszama, a ona również była w nim

zakochana. Ale Abu Isa nie dawał nic poznać po sobie, nie rozgłaszał tego, nie skarżył się

nikomu i nikomu nie odkrył swojej tajemnicy, a wszystko to z powodu dumy i męskich cnót.

I starał się usilnie odkupić niewolnicę od jej pana wszelkimi sposobami, ale niczego nie

wskórał. A skoro już stracił cierpliwość, a namiętność nie dawała mu spokoju i nie znajdował

już z tego wyjścia, poszedł pewnego świątecznego dnia do al-Mamuna, gdy już wszyscy inni

się rozeszli, i rzekł: „Władco Wiernych, gdybyś zechciał dziś niespodziewanie wystawić na

próbę twych zarządców i namiestników, przekonałbyś się, który z nich jest człowiekiem

szlachetnym, a który nie, jak też, jaką godność każdy z nich powinien piastować stosownie do

posiadanych zalet.” Abu Isa zmierzał, mówiąc te słowa, do tego, aby osiągnąć tą drogą

możność przebywania z Kurrat al-Ajn w domu jej pana. al-Mamun zaś odrzekł: „Istotnie,

pomysł ten jest słuszny.” Następnie rozkazał, aby przygotowano mu łódź, którą nazywano

„Śmigła”, a gdy. była gotowa, wsiadł do niej z grupą ludzi ze swej świty. Pierwszym

pałacem, do którego weszli, był pałac Hamida at-Tawil at-Tusi. Weszli tam niespodziewanie

dla pana domu i zastali go siedzącego na trzcinowej macie. Przed nim zaś znajdowali się

śpiewacy z instrumentami muzycznymi – z lutniami i fletami w rękach. al-Mamun usiadł na

chwilę, a natychmiast pojawiły się przed nim rozmaite potrawy, ale było tam jedynie mięso

czworonogów, żadnego natomiast ptactwa. al-Mamun nie tknął żadnej z tych potraw. Rzekł

tedy Abu Isa: „Władco Wiernych, weszliśmy tu nieoczekiwanie i gospodarz nie wiedział, że

przybędziesz. Chodźmy więc do takiego domu, który jest zawsze przygotowany na twoje

przybycie jak należy.” Podniósł się zatem kalif, a z nim jego świta i jego towarzysz, i brat

Abu Isa i udali się do domu Alego ibn Hiszama. A skoro się ów dowiedział o przybyciu

kalifa, powitał ich uroczyście i padł na twarz przed kalifem, po czym poprowadził ich do

wnętrza pałacu i otworzył komnatę, tak piękną, że podobnej nie widział jeszcze nikt. Podłoga,

ściany ł kolumny były tam wyłożone różnobarwnym marmurem, a ściany były ponadto

pokryte rozmaitymi rumijskimi malowidłami. Podłoga wyścielona była matami z Sindu, a na

nich leżały basryjskie kobierce, zakrywające dokładnie całą powierzchnię posadzki.

Al-Mamun siedział przez jakiś czas, przyglądając się owej komnacie, jej sufitowi i

ścianom, a potem rzekł: „Daj nam coś do zjedzenia.” I przyniesiono mu natychmiast około stu

potraw: drób i inne ptactwo, ponadto zaś saridy, pieczyste i zimne dania. A skoro kalif zjadł,

rzekł: „Daj nam coś do picia, Ali.” I przyniesiono mu wino trzyletnie, podgrzane i

przyprawione owocami i wonnymi korzeniami. Podano wino w naczyniach ze złota, srebra i z

kryształu górskiego. A służący, którzy przynieśli to wino, byli młodzieńcami podobnymi do

księżyców. Ubrani byli w aleksandryjskie szaty, przetykane złotem, a na piersiach mieli

kryształowe flakoniki z wodą różaną, zmieszaną z piżmem. al-Mamun był wielce zdziwiony

tym, co zobaczył, i zawołał: „Abu’l-Hasanie!”, a ów podbiegł do kobierca, na którym siedział

kalif, i padł przed nim na twarz; po czym stanął przed władcą wyprostowany i rzekł: „Jestem

do usług, Władco Wiernych.” Rzekł mu kalif: „Daj nam posłuchać jakichś wesołych pieśni.”

Odparł Abu’l-Hasan: „Słyszę i jestem posłuszny, o Władco Wiernych.” Po czym zwrócił się

do jednego ze swoich służących: „Przyprowadź śpiewaczki.” Ów odrzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny”, wyszedł na chwilę, a potem wrócił z dziesięcioma służącymi niosącymi dziesięć

złotych krzeseł. Gdy postawili je, weszło dziesięć niewolnic niczym jaśniejące księżyce w

pełni i kwitnące ogrody. Były odziane w czarny, jedwabny brokat, a na głowach miały korony

ze złota. I kroczyły przed siebie, aż usiadły na krzesłach, a potem śpiewały różne pieśni. al-

Mamun popatrzył na jedną z nich i oszołomiły go jej czar i uroda. Spytał ją więc: „Jak się

nazywasz, dziewczyno?” Odparła: „Imię moje jest Sadżach, o Władco Wiernych.” Rzekł do

niej: „Zaśpiewaj nam, Sadżach.” A ona uderzyła w struny i wypowiedziała takie oto wiersze:

Zbliżałem się do ukochanej, lękiem przejęty srodze,

Spłoszonym krokiem tego, który lwy ujrzał na swej drodze.

Pokora mieczem mym i serce, co w trwodze mi kołacze,

Bojąc się, by go nie odgadli zawistni podglądacze.

Aż odnalazłem najpiękniejszą ze wszystkich dziewcząt w świecie,

Jak łanię pośród wzgórz piaszczystych, co postradała dziecię.

I rzekł do niej al-Mamun: „Pięknie śpiewasz, dziewczyno. Czyj to wiersz?” Odparła:

„Amra ibn Madikarib az-Zabidi, a melodia Mabada.” al-Mamun, Abu Isa i Ali ibn Hiszam

pili. Potem te dziewczęta odeszły, a przyszło dziesięć nowych, a każda z nich miała na sobie

jemeńskie szaty przetykane złotem. Usiadły na krzesłach i śpiewały różne pieśni. I popatrzył

al-Mamun na jedną z nich, podobną do łani z pustyni, i spytał: „Jak się zowiesz, niewolnico?”

Odparła: „Imię moje brzmi Zabja, o Władco Wiernych.” Rzekł do niej: „Zaśpiewaj nam,

Zabjo.” A dziewczyna zaśpiewała cudownie jak ptak takie oto dwuwiersze:

Jakże otwarcie patrzą dziewczęta, gdy bezwstyd myśli im nie plami:

Jako gazele z Mekki, na które nie wolno łowcom ruszać w pościg.

Okrasą są wszelakich biesiad i świata ulubienicami,

A Islam, który jest ich wiarą, wstrzymuje je od rozwiązłości.

Skoro skończyła śpiewać ów wiersz, al-Mamun rzekł do niej: „Od Allacha dany ci jest ten

dar. A czyj jest ten wiersz?” Odrzekła: „Dżarira, a melodia jest Ibn Surajdża.” I al-Mamun ze

swymi towarzyszami pił dalej. Potem te dziewczęta odeszły, a po nich przyszło dziesięć

innych podobnych do hiacyntów. Odziane były w czerwone brokaty, przetykane złotem i

naszywane perłami i drogimi kamieniami, a głowy miały odkryte. Usiadły na krzesłach i

śpiewały różne pieśni. Al-Mamun popatrzył na jedną z nich, podobną do słońca jasnego dnia,

i spytał: „Jakie jest twe imię, niewolnico?” Odparła: „Imię moje jest Fatin, o Władco

Wiernych.” Rzekł jej: „Zaśpiewaj nam coś, Fatin.” Uderzyła zatem w struny i zaśpiewała te

oto wiersze:

Podaruj mi swą bliskość, czas już na to wielki.

Mam już dosyć rozłąki, mej utrapicielki.

Tyś to wszelkie przymioty zebrał w swej osobie,

Wszelako wiele cierpień zawdzięczam dziś tobie.

Życie moje oddałam tobie. Gdybyż za to

Mogłaby twa wzajemność stać mi się zapłatą!

Rzekł wówczas al-Mamun: „Allach obdarzył cię sowicie, Fatin”, po czym spytał: „Czyj to

wiersz?” Odrzekła: „Adiego ibn Zajda, a melodia jest stara.” I al-Mamun, Abu Isa i Ali ibn

Hiszam pili dalej. Potem te dziewczęta odeszły, a po nich przyszło dziesięć innych

podobnych perłom, a na sobie miały one szaty przetykane czerwonym złotem. Przepasane

były pasami wysadzanymi drogimi kamieniami. Usiadłszy na krzesłach, śpiewały różne

pieśni. I rzekł al-Mamun do jednej z nich, podobnej do gałązki wierzby: „Jak się zowiesz,

dziewczyno?” Odrzekła: „Imię moje jest Rasza, o Władco Wiernych.” Rzekł tedy kalif:

„Zaśpiewaj nam, Raszo.” A ona uderzywszy w struny, zaśpiewała te oto wiersze:

Pięknooki niby różdżka leczy namiętności moje

I miłosne słowa głosi swym uśmiechem i oczyma.

Piłam wino, przytulona doń, nie sycąc się napojem,

Jeno chciałam mu odebrać puchar, który w dłoni trzymał.

Aż legł ze mną i noc całą przepędziliśmy we dwoje.

Przeto powiedziałam sobie: „Oto jest marzenie moje.”

I rzekł jej al-Mamun: „Pięknie śpiewałaś, dziewczyno, zaśpiewaj nam jeszcze.” A ona

podniosła się i padłszy przed kalifem na twarz zaśpiewała taki wiersz:

Wyszła się przypatrzeć uczcie i biesiadnym gościom

Strojna w szaty przepojone cudowną wonnością.

Al-Mamunowi spodobał się bardzo ten wiersz. A kiedy dziewczyna spostrzegła jego

radość, powtórzyła wiersz jeszcze kilka razy. Potem al-Mamun rzekł: „Sprowadźcie mi

«Śmigłą».” Chciał bowiem wsiąść do łodzi i odpłynąć. Wówczas wstał Ali ibn Hiszam i

rzekł: „Władco Wiernych, mam niewolnicę, którą kupiłem za dziesięć tysięcy denarów.

Zabrała mi ona całe moje serce i chciałbym ją przedstawić Władcy Wiernych. Jeśli spodoba

mu się i uraduje go, otrzyma ją w darze, a jeśli nie, to tylko posłucha jej śpiewu.” Rzekł tedy

kalif: „Pokażcie mi ją.” I weszła dziewczyna podobna do gałązki wierzby. Oczy miała

oszałamiające, – a brwi jak dwa łuki. Na głowie miała koronę z czerwonego złota, wysadzaną

perłami i drogimi kamieniami, a pod koroną przepaskę na czole, z wierszem wypisanym na

niej literami z chryzolitu:

Dżinnija ma dżinna, który ją uczy dziwu nad dziwy

Jak razić serca z łuku, choć łuk ten nie ma cięciwy.

I dziewczyna owa szła niczym gazela, budząc pokusy nawet w sercach pobożnych. I szła

tak, aż wreszcie usiadła na krześle. A skoro ujrzał ją al-Mamun, zdziwił się jej urodą i

pięknością, Abu Isa zaś począł drżeć z namiętności, pobladł i zmienił się na twarzy. Spytał go

al-Mamun: „Co z tobą, Abu Iso, dlaczego pobladłeś?” Odparł: „Władco Wiernych, przyczyną

tego jest choroba, która nawiedza mnie czasem.” Rzekł doń kalif: „Czy znałeś tę dziewczynę

wcześniej?” Odrzekł: „Tak, Władco Wiernych. Czyż da się ukryć księżyc?” Potem al-Mamun

zapytał dziewczynę: „Jak się nazywasz?” Odpowiedziała: „Imię moje jest Kurrat al-Ajn, o

Władco Wiernych.” Rzekł kalif: „Zaśpiewaj nam coś, Kurrat al-Ajn”, a ona zaśpiewała te oto

dwuwiersze:

Ukochani cię odeszli, gdy słońce zagasło,

A o świcie wyruszyli, kędy szli pielgrzymi.

Pośród kopuł przystanęli z namiotami swymi

I ukryli się tam w cieniu brokatowych zasłon.

I rzekł do niej kalif: „Allach obdarzył cię sowicie. Czyj to wiersz?” Odparła: „Dibila al-

Chuzai, a melodia az-Zarzura Młodszego.” Spojrzał na nią Abu Isa tonąc we łzach, tak że aż

dziwili się temu uczestnicy zebrania. Wtedy dziewczyna zwróciła się do al-Mamuna i spytała:

„O Władco Wiernych, czy pozwolisz mi zmienić w wierszu słowa?” I odrzekł jej: „Śpiewaj,

jak chcesz.” Uderzyła tedy w struny i zaśpiewała te oto wiersze:

Jeśli się wzajemnie sobą w swej przyjaźni radujecie,

To swą miłość kryjcie w sobie, zachowajcie ją w sekrecie.

Połóż kres zawistnym głosom, bowiem zazdrośnicy właśnie

Do rozłąki dowieść mogą, gdy wszczynają swoje waśnie.

Gdyś jest blisko ukochanej, nuda w duszy twej zagości,

A jeżeliś jest daleko, wtedy leczysz się z miłości.

Choć leczyliśmy się wszystkim, nic choroby nie odmienia,

Bowiem zawsze bliskość domu lepsza jest od oddalenia.

Ależ na cóż zda się bliskość i dom na co się przydaje,

Jeśli twój umiłowany nie miłuje ciebie wzajem?

A skoro skończyła śpiewać, Abu Isa rzekł: „Władco Wiernych, kiedy odkrywamy nasze

tajemnice, przynosi nam to ulgę. Czy pozwolisz mi, abym jej odpowiedział?” I rzekł mu kalif:

„Tak, powiedz jej, co chcesz.” A wtedy Abu Isa, powstrzymując łzy, wypowiedział takie oto

dwuwiersze:

O swoim wielkim miłowaniu nie powiedziałem ani słowa,

Przed sobą samym ukrywając, żem się zaprawdę rozmiłował.

A jeśliby tę miłość moją wydały na jaw moje oczy,

To by znaczyło, że świetlisty księżyc gdzieś nie opodal kroczy.

Wtedy Kurrat al-Ajn wzięła lutnię, uderzyła w struny i zaśpiewała te oto wiersze:

Gdyby w tym, co głosisz, szczerość była prawa,

Na pragnieniach samych byś nie poprzestawał,

Z dala od dziewczyny nie trwałbyś wytrwale,

Świadom jej urody i najwyższych zalet.

Lecz z upewnień twoich prawda nie wynika,

Bo są niczym więcej, niż mową języka.

A kiedy Kurrat al-Ajn skończyła śpiewać wiersze, Abu Isa zaczął płakać, szlochał,

gwałtowny ból nim zawładnął i namiętność nim targała. Potem uniósł ku niej głowę i ciężko

wzdychając wypowiedział te oto wiersze:

Pod odzieniem moim jest znużone ciało,

Serce mi się trudzi udręką wytrwałą,

A mam serce chore – czyliż nie widzicie,

Jak łzy z moich oczu spływają obficie?

Gdy mnie mądry ujrzy, oblanego łzami,

Karci mnie za łzy te i za miłość gani.

O Panie, sił nie mam, niechajby ucichło

Me cierpienie, albo śmierć mi ześlij rychłą!.

Kiedy Abu Isa skończył swój wiersz, Ali ibn Hiszam przypadł do jego stóp i ucałowawszy

je, rzekł mu: „Panie mój, Allach wysłuchał twe prośby i zesłał ci ratunek. Ona się zgodziła,

abyś ją zabrał ze wszystkim, co do niej należy z ozdób i podarków, jeśli tylko Władca

Wiernych nie upatrzył jej sobie.” I rzekł al-Mamun: „Gdybyśmy nawet ją sobie upodobali,

oddalibyśmy pierwszeństwo Abu Isie i pomoglibyśmy mu osiągnąć jego cel.” Po czym al-

Mamun podniósł się i wsiadł do „Śmigłej”, Abu Isa zaś pozostał, czekał bowiem na Kurrat al-

Ajn. I zabrał ją, i odszedł z nią do swego mieszkania z radością w sercu. Oto jak

wspaniałomyślny był Ali ibn Hiszam.”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o Anuszirwanie

 

Opowiadają też, że sprawiedliwy król Anuszirwan udał pewnego dnia, że jest chory, i

rozesłał swoich zarządców i ludzi zaufanych po kraju, nakazując im przemierzyć wszystkie

dzielnice jego królestwa i wszystkie jego prowincje w poszukiwaniu starej glinianej cegły ze

zburzonej osady, aby mógł wyleczyć się przy jej pomocy, gdyż – jak nadmienił o tym swoim

towarzyszom – przepisali mu to lekarze. I przemierzali ludzie króla Anuszirwana dzielnice

jego królestwa i wszystkie jego prowincje, a gdy powrócili do swego władcy, rzekli: „Nie

znaleźliśmy w całym twym królestwie opuszczonej osady ani też starej glinianej cegły.”

Anuszirwan ucieszył się tą wiadomością i podziękowawszy za to Allachowi, powiedział:

„Zaiste, chciałem tylko zbadać i poddać próbie moje królestwo, by dowiedzieć się, czy na

ziemiach podległych mej władzy pozostało jeszcze jakieś miejsce opuszczone i w ruinach,

abym je odbudował. Skoro jednak wszystkie osiedla są zamieszkałe, znak to, że dobrze się

dzieje w mym państwie, najlepszy porządek panuje we wszystkich dziedzinach, a rozkwit

osiągnął pełnię.

I wiedz, o królu, że owi starożytni władcy tylko dlatego tak pilnie starali się o rozkwit

swych krajów, iż wiedzieli, że im większy jest dobrobyt w kraju, w tym większej mierze

zasobny jest on w to, czego ludzie pożądają. Władcy ci wiedzieli także, iż bezsporną prawdą

jest to, co mówią uczeni i głoszą mędrcy, że mianowicie religia jest zależna od króla, król od

wojska, wojsko od skarbu państwa, skarb państwa od rozkwitu kraju, a rozkwit kraju od

sprawiedliwości w stosunku do poddanych. Nie popierali wobec tego tyranii i

niesprawiedliwości, nie zezwalali też na gwałcenie praw swoich poddanych, wiedząc, że

pomyślność poddanych wyklucza tyranię, że kraj i jego osiedla popadają w ruinę, kiedy

rządzą nimi ciemięzcy, a mieszkańcy ich rozpraszają się, uciekając do krajów innych

władców. Ale to z kolei sprowadza nędzę na królestwo, zmniejszają się dochody kraju,

skarbce stają się puste, a wesołe życie poddanych ulega zmianie na gorsze. Poddani bowiem

nie lubią tyrana, co więcej, nieustannie zasyłają do nieba modły przeciw niemu, tak że

królowi jego władza nie przynosi pożytku i wnet dosięga go zły los.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o kowalu i cnotliwej dziewczynie

 

Opowiadają, że pewien pobożny mąż posłyszał wiadomość, że w mieście takim a takim

jest kowal, który może włożyć rękę do ognia i wyciągnąć nią rozpalone żelazo, a ogień nie

wyrządza mu krzywdy. I człowiek ten udał się do owej miejscowości, a tam zapytał o kowala

i zaprowadzono go doń. A kiedy go ów mąż zobaczył i pilnie patrzył mu na ręce, przekonał

się, że istotnie potrafi dokonać tego, o czym opowiadano. Poczekał tedy, aż kowal skończy

swą robotę, po czym podszedł do niego i rzekł: „Chciałbym być twoim gościem dzisiejszej

nocy.” A kowal odparł na to: „Z przyjemnością, czuję się zaszczycony.” I zaprowadził gościa

do swego mieszkania, i zjedli razem wieczerzę, po czym położyli się obaj spać. Ale gość nie

zauważył, aby kowal wstawał nocą na modlitwę, ani też nie dostrzegł jakichkolwiek. innych

oznak szczególnej pobożności. Rzekł więc do siebie: „Być może kryje się on przede mną.”

I spędził u kowala jeszcze drugą i trzecią noc, i stwierdził, że kowal prócz obowiązkowych

modlitw spełnia jedynie uczynki szczególnie Bogu miłe i że na krótko tylko wstaje do

nocnych modłów. I rzekł do kowala: „Bracie mój, słyszałem o łasce, jaką obdarzył cię Allach,

i widziałem jej dowody na własne oczy. Potem sprawdzałem twoją gorliwość w służeniu

Allachowi, ale nie dostrzegłem w twoim postępowaniu niczego, co wskazywałoby, że jesteś

człowiekiem naznaczonym przez Allacha cudowną mocą. Skąd więc masz ten dar?” Odrzekł

na to kowal: „Opowiem ci, jak do tego doszło. Otóż kiedyś żywiłem gorące uczucie do

pewnej dziewczyny i tak byłem w niej zakochany, że niejednokrotnie próbowałem ją uwieść.

Ale nie udało mi się, gdyż była to dziewczyna bardzo pobożna i pilnie strzegła swej cnoty. I

zdarzyło się, że nastał rok suszy, głodu i nędzy, brak było żywności i głód wszystkim

dokuczał. I kiedy siedziałem wówczas u siebie, ktoś zapukał niespodziewanie do drzwi, a gdy

wyszedłem, zobaczyłem swą dziewczynę, która stała u mych drzwi mówiąc: «Bracie mój,

jestem straszliwie głodna i patrzę ku tobie błagalnie, abyś mi coś dał do jedzenia na miłość

boską.» Rzekłem jej na to: «Czy nie wiesz, jak bardzo się kocham i co wycierpiałem z twego

powodu? Nie dam ci więc nic do jedzenia, dopóki mi się nie oddasz.Wówczas dziewczyna

powiedziała: «Wolę śmierć od nieposłuszeństwa Allachowi.» To rzekłszy odeszła, ale wróciła

po dwóch dniach i przemówiła do mnie tak samo jak wtedy, gdy była u mnie po raz pierwszy.

Ja zaś dałem jej odpowiedź podobną jak wówczas. Dziewczyna weszła tedy i usiadła w

mieszkaniu, bliska śmierci. A kiedy przygotowałem i podałem jej jedzenie, oczy jej zaszły

łzami i rzekła: «Daj mi to jedzenie przez miłość Allacha Wszechmocnego i Sławionego!”

Lecz ja powiedziałem: «Nie, na Allacha! Dam ci je tylko pod warunkiem, że mi się oddasz.»

Wówczas dziewczyna zawołała: «Śmierć lepsza jest dla mnie od kary Allacha

Najwyższego!», i wstała, zostawiając nietknięte jedzenie, i wyszła nic nie zjadłszy, a idąc

mówiła takie oto wiersze:

Ty, którego łaska wszelkie stworzenie ogarnia,

Słyszysz skargi me i widzisz, że ginę w męczarniach.

Jam pojmana jest przez ucisk, jam jest nędzy więźniem.

Nim bym cząstkę bied wyznała, w gardle głos ugrzęźnie.

Jestem jako człek spragniony, który widzi w dali

Wodę, ale wzrok nie gasi pragnienia, co pali.

Popycha mnie dusza moja do błogości strawy,

Ale minie smak – zostanie jeno bunt nieprawy.

I znowu nie było jej przez dwa dni, a potem przyszła i zastukała do mych drzwi. Gdy

wyszedłem, zauważyłem, że z głodu ochrypła, ale jakoś zdołała przemówić do mnie: «Bracie

mój, straciłam już wszystkie siły. Nie mogę już pokazać się na oczy żadnemu człowiekowi

prócz ciebie. Czy nakarmisz mnie przez miłość dla Allacha Najwyższego?» A ja

odpowiedziałem: «Nie, jeśli mi się nie oddasz.» Weszła tedy do domu i usiadła.

Ale ja nie miałem żadnej gotowej strawy, a gdy jedzenie było już gotowe i nakładałem je

do drewnianej miski, Allach Najwyższy obdarzył mnie swoją łaską, a wtedy powiedziałem

sam do siebie: «Biada ci! Ta dziewczyna, której nie dostaje rozumu i wiary, wstrzymuje się

od jedzenia, chociaż nie ma już sił żyć bez strawy, gdyż z głodu wprost pada z nóg. A mimo

to odrzuca twoje względy raz za razem. Ty natomiast nie odwracasz się od nieposłuszeństwa

wobec Allacha Najwyższego.» Po czym dodałem: «Boże mój, przed Tobą wyrażam skruchę i

żal z powodu pożądania, co zagnieździło się w mojej duszy.» Zaraz też wziąłem strawę, a gdy

podszedłem do dziewczyny, powiedziałem jej: «Jedz, nie masz wobec mnie żadnych

zobowiązań, gdyż karmię cię przez wzgląd na Allacha Wielkiego i Mocnego.»

Wówczas dziewczyna podniosła oczy ku niebu i rzekła: «Boże mój, jeśli to prawda, spraw,

aby ogień nie czynił mu szkody ani na tym, ani na tamtym świecie! Zaiste, Ty jesteś

Wszechmocny, a jeśli chcesz wysłuchać modłów, prośba jest spełniona!»”

I mówił kowal: „Wtedy zostawiłem ją i poszedłem, aby nabrać żaru z naczynia, była to

bowiem zimowa pora i zimno było. Lecz przy tym upadł rozżarzony węgiel na mnie, a ja nie

poczułem – za sprawą Allacha Wielkiego i Mocnego – żadnego bólu i w duszy mojej zrodziła

się świadomość, że modlitwa owej dziewczyny została wysłuchana. Wziąłem tedy rozżarzony

węgiel do ręki, ale nie palił mnie. Wróciłem zatem do dziewczyny i powiedziałem: «Raduj

się! Allach wysłuchał już twą modlitwę.» Na to ona wypuściła z ręki jedzenie i rzekła: «Boże

mój, skoro już spełniłeś moje życzenie w związku z tym człowiekiem i wysłuchałeś mojej

modlitwy za niego, proszę cię teraz: zabierz do siebie moją duszę. Wszakże ty jesteś

Wszechmocny.» I Allach zabrał jej duszę w tej samej chwili. Niech Allach będzie dla niej

miłościwy!” A język chwili wypowiada o tym takie oto dwuwiersze:

Pan wysłuchał jej, gdy słała doń gorące modły.

Przeto dzięki niej na drogę cnoty wkroczył podły.

Tak przejawił Bóg swą łaskę, spełnił jej pragnienie,

Nie odmówił prośbom, które słała niestrudzenie.

Poszła do nawróconego tym zrządzeniem boskim,

Podążała doń z nadzieją, że się zbędzie troski.

A on sprzyjał złym zamysłom, ku żądzom się skłaniał,

Sądząc, że nadeszła chwila ich zaspokajania.

Choć nie wiedział, że mu Allach naznaczył odmianę,

Przecie się ukorzył, jako było mu pisane.

Allach darów swych nie zsyła cnotliwym jedynie,

Idź doń, wierząc, że i ciebie łaska nie ominie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o bogobojnym Izraelicie i chmurze

 

Opowiadają, że był niegdyś wśród Izraelitów pewien bogobojny mąż, znany z tego, że

gorliwie służył Bogu i był mu we wszystkim posłuszny, a ponadto odznaczał się wielką

wstrzemięźliwością. Kiedy modlił się do swego Pana, On zawsze go wysłuchał, a jeśli prosił

Go o coś, Bóg dawał mu to i spełniał jego życzenia. A człowiek ów miał zwyczaj wędrować

po górach i czuwać w nocy, odprawiając modły. A Allach Sławiony, Najwyższy oddał mu na

rozkazy chmurę, która wędrowała razem z nim wszędzie, dokądkolwiek szedł, i hojnie

obdzielała go wodą, tak że mógł dokonywać ablucji i pić.

W ten sposób człowiek ów żył długi czas, aż oto pewnego razu opuścił się trochę w

zwykłej pilności i Allach rozkazał chmurze odejść odeń, i przestał wysłuchiwać go. Wielki

stał się smutek Izraelity i długo był zmartwiony, nie przestawał tęsknić do czasów, kiedy

okazywana mu była łaska w postaci owej chmury i spełnianych próśb. Wzdychał więc, biadał

i opłakiwał stratę. A pewnej nocy, kiedy zasnął, usłyszał we śnie głos mówiący do niego:

„Jeśli chcesz, aby Bóg zwrócił ci twoją chmurę, to udaj się do takiego to a takiego króla, w

takim a takim kraju, i poproś go, aby modlił się za ciebie. Wówczas Allach Sławiony,

Najwyższy odda ci twoją chmurę. Błogosławieństwo pobożnej modlitwy owego króla sprawi

bowiem, że chmura znów zostanie nad tobą rozpostarta.” I zaraz potem głos ów jął

wypowiadać takie oto wiersze:

Do nabożnego idź księcia i pana

I w sprawie swojej przedstaw prośby słowa.

Gdy się pomodli, będzie ci oddana

Ta, którejś pragnął, twa chmura deszczowa.

Przewyższa królów, a moc ma nie lada.

Gdzież taki, co by zalet miał tak wiele?

To on spełnieniem pragnień twoich włada,

On ci nadarzy radość i wesele.

Więc doń przemierzaj stepy i pustynie,

Niech za przebytą – nowa droga minie.

I powiadają, że Izraelita wyruszył w drogę i przemierzał ziemie tak długo, aż przybył do

miasta, które nazwane mu zostało we śnie. Tam rozpytywał o wspomnianego króla, a gdy

wskazano mu drogę, poszedł prosto do królewskiego zamku. Lecz przy pałacowej bramie

zobaczył niewolnika, siedzącego na wielkim krześle, odzianego w szatę nakazującą szacunek.

I zatrzymał się przy nim Izraelita, i pozdrowił go, a niewolnik oddał mu pozdrowienie i

zapytał: „Czego pragniesz?” Odparł Izraelita: „Jestem człowiekiem, którego spotkała

niesprawiedliwość, i przybyłem do króla, aby przedstawić mu moją sprawę.” Rzekł mu

niewolnik: „Dzisiaj nie będziesz mógł stanąć przed nim, król bowiem ustanowił dla tych,

którzy mu chcą przedstawić swe prośby, jeden dzień w tygodniu. Wówczas tylko ludzie ci

przychodzą do niego, a jest to dzień taki a taki. Odejdź więc w pokoju swoją drogą i poczekaj,

aż nadejdzie ów dzień.” Izraelitę zgniewało to, że król tak odgradza się od ludzi, i rzekł sobie

w duchu: „Jakże on może być jednym ze świętych Boga Wszechmocnego i Sławionego,

skoro postępuje w ten sposób?”

I odszedł, by zaczekać, aż nadejdzie oznaczony dzień. Potem opowiadał on sam: A kiedy

nastał ów dzień wymieniony przez odźwiernego, poszedłem tam znów, lecz zastałem przy

bramie wielki tłum ludzi, oczekujących chwili, gdy pozwolą im wejść. I stałem razem z nimi,

aż wyszedł wezyr, odziany w szaty budzące szacunek, a otaczali go słudzy i niewolnicy.

Wezyr zawołał: „Niech wchodzą ci, którzy mają przedstawić jakieś prośby!”, i ludzie weszli,

a ja wszedłem razem z nimi. I oto zobaczyłem króla siedzącego w otoczeniu możnych jego

królestwa, którzy zajmowali miejsca według stanu i godności. Wezyr także stanął na swoim

miejscu i wzywał przed króla jednego po drugim tych, którzy mieli jakieś prośby, aż przyszła

kolej na mnie. A gdy wezyr kazał mi podejść, król popatrzył na mnie i rzekł: „Witaj, panie

chmury, usiądź i zaczekaj, aż będę miał czas dla ciebie.” Zaskoczyły mnie jego słowa, lecz

musiałem uznać jego wysoką godność i przewagę. Gdy wreszcie wysłuchał wszystkich próśb

i skończył posłuchanie, wstał, a wezyr i możni królestwa wyszli.

Wówczas król wziął mnie za rękę i zaprowadził mnie do wnętrza swego pałacu. I

zobaczyłem przy wewnętrznej bramie czarnego niewolnika odzianego we wspaniałe szaty.

Ponad jego głową wisiała broń, a po jego prawej i lewej ręce widniały pancerze i łuki. I

niewolnik wstał ujrzawszy króla, gotów natychmiast wykonywać jego rozkazy i spełniać jego

życzenia. Potem otworzył bramę pałacową i król wszedł, ciągle trzymając mnie za rękę, i oto

staliśmy obaj przed niskimi drzwiami. Król otworzył je sam i wszedł do rozwalonej,

opuszczonej budowli i wstąpił do pomieszczenia, w którym nie było nic prócz modlitewnego

kobierca i dzbana do ablucji oraz kilku mat z liści palmowych. Wówczas król zdjął z siebie

szaty i wdział zgrzebną dżubbę z białej wełny, a na głowę włożył wysoki filcowy kołpak.

Potem usiadł i mnie także polecił usiąść, i zawołał na swą żonę, wymieniając jej imię. A ona

odrzekła: „Do usług.” Król spytał wówczas: „Czy wiesz, kto jest dzisiaj naszym gościem?”

Odrzekła: „Tak, pan chmury.” Powiedział: „Chodź tu do nas, nie musisz się go wstydzić!”

Izraelita mówił dalej: „I zobaczyłem kobietę niczym senne marzenie, o twarzy

promieniejącej niby nów. Miała na sobie wełnianą dżubbę, a na twarzy zasłonę.” I zapytał

mnie król: „Bracie mój, czy chcesz poznać nasze dzieje, czy też wolisz, abyśmy od razu

zaczęli modlić się za ciebie, ażebyś mógł odejść? Odparłem: „Ależ nie! Chciałbym usłyszeć

wpierw o waszych dziejach. Bardzo tego pragnę.” I rzekł król: „Otóż ojcowie moi i

dziadkowie władali kolejno królestwem i przekazywali je z ojca na syna, aż poumierali

wszyscy i ja otrzymałem w dziedzictwie tron. Wprawdzie umiłowanie Allacha czyniło mi

panowanie nienawistnym, chętniej zostałbym pielgrzymem wędrującym po ziemi i rad bym

był zostawił rządy poddanym. Ale obawiałem się, że mogłoby to doprowadzić do zamieszek i

obalenia wszelkich praw, a także do zagrożenia jedności religii. Utrzymałem więc w mocy

panujące obyczaje i wyznaczyłem każdemu z szejchów plemiennych środki utrzymania.

Przywdziałem szaty królewskie i kazałem niewolnikom siedzieć u bram, by odstraszyć złych,

a chronić prawych, a także, by chronić ustanowione prawa. Gdy już tego wszystkiego

dokonałem, udałem się do tego oto pałacu i zdjąłem szaty królewskie, a przebrałem się w te,

które na mnie teraz widzisz. A ta oto kobieta, córka mego stryja, wraz ze mną wyrzekła się

świata i wiernie dotrzymuje mi kroku w służbie bożej.

W ciągu dnia wyplatamy takie oto maty z palmowych liści i dopiero wieczorem

przerywamy post, żywiąc się tym, co uzyskujemy za sprzedane maty. W ten sposób żyjemy

już około czterdziestu lat. Zostań u nas – i niech Bóg okaże ci swe miłosierdzie – aż

sprzedamy nasze maty z palmowych liści. Wówczas posilisz się z nami i spędzisz u nas noc.

Jutro zaś, gdy spełni się twe życzenie – jeśli Allach zechce – odejdziesz swą drogą.”

I opowiadał pan chmury: „A skoro nadszedł wieczór, zjawił się pachołek mający wzrostu

zaledwie pięć piędzi. Wszedłszy do izby, zabrał to, co tych dwoje wyplotło z palmowych

liści, poszedł z tym na bazar i sprzedał to za jednego kirata. Za uzyskane pieniądze kupił

chleba i bobu i przyniósł to nam. I jadłem z nimi, i spędziłem u nich noc. Ale o północy oni

wstali, modlili się i wylewali łzy. A skoro zajaśniał świt, król rzekł: „Boże mój, oto sługa

twój prosi cię, abyś zwrócił mu jego chmurę, a Ty przecież możesz to uczynić. Boże mój,

racz wysłuchać go i bądź łaskaw zwrócić mu jego chmurę.” A królowa dodała na zakończenie

jego modlitwy: „Amin.”

I wtem zjawiła się na niebie chmura, a król rzekł do mnie: „Oto radosna nowina.” I

pożegnałem ich, i odszedłem, a chmura towarzyszyła mi jak dawniej. A ilekroć potem

prosiłem Boga o cokolwiek w imię tych dwojga, zawsze spełniał on moje prośby. Wtedy

ułożyłem i wypowiedziałem takie oto wiersze:

Jeśli Pan mój wśród sług swoich serce wierne ma i bliskie,

To ogrody Jego łaski serc tych stają się siedliskiem.

Ciała ich spokojnie trwają, milczy niewzruszone lico,

Bowiem serca przepełnione mają wieczną tajemnicą.

Oto widzisz ich milczących i poddanych bożej pieczy,

Bo tajemne rzeczy widzą, jak się jawne widzi rzeczy.

Opowiadanie o chrześcijańskiej księżniczce nawróconej na islam

Opowiadają też, że Sidi Ibrahim ibn al-Chauwas – oby Allach ulitował się nad nim –

mówił: Dusza moja gnała mnie kiedyś do kraju niewiernych. I próbowałem wyprzeć z duszy

to pragnienie, lecz ono nie dało się ani zwalczyć, ani stłumić. Trudziłem się bardzo, chcąc

przepędzić tę myśl, lecz ona nawiedzała mnie bezustannie. Wyruszyłem więc w drogę i

przemierzałem różne kraje, krążyłem po różnych okolicach. A przez cały ten czas łaska

Allacha dodawała mi odwagi, a Jego dobroć otaczała mnie opieką. Ilekroć spotykałem

jakiegoś chrześcijanina, opuszczał on wzrok na mój widok i oddalał się spiesznie.

Tak było niezmiennie, aż przybyłem do jednego z wielkich miast. Tam przy jego bramie

zastałem grupę niewolników, odzianych w zbroje i dzierżących w rękach żelazne maczugi.

Skoro zobaczyli mnie, poderwali się na nogi i zapytali: „Czy jesteś lekarzem?”

Odrzekłem: „Tak.” Powiedzieli wówczas: „Król cię wzywa”, i zaprowadzili mnie do

swego władcy. A był to król wielce godny i piękne miał oblicze. Gdy przyprowadzono mnie

do niego, popatrzył na mnie i spytał: „Czy jesteś lekarzem?” Odparłem: „Tak.” Wtedy król

rzekł: „Zaprowadźcie go do niej, lecz zanim wejdzie do komnaty, powiedzcie mu o

warunku.” I wyprowadzili mnie, objaśniając mi po drodze: „Król ma córkę, którą dotknęła

straszliwa choroba, i lekarze wyczerpali już wszystkie sposoby, próbując ją wyleczyć. Ale do

tej pory nie było lekarza, któryby, przyszedłszy do królewskiej córki, zamierzając przywrócić

jej zdrowie, zastosował skuteczny lek. I król ich wszystkich zabił. Zastanów się więc, zanim

poweźmiesz jakieś postanowienie.” Odparłem im: „Król posłał mnie do niej, zaprowadźcie

mnie więc.” I zawiedli mnie do drzwi jej komnaty. A kiedy tam przybyłem, zapukali i z

wnętrza dał się słyszeć jej głos: „Wprowadźcie do mnie lekarza, pana dziwnej tajemnicy!” I

wypowiedziała takie oto wiersze:

Drzwi otwórzcie, bowiem lekarz właśnie u drzwi moich stanął.

Spójrzcie na mnie, bom posiadła tajemnicę niesłychaną.

Często bliskim jest ten, który jest daleko i najdalej,

Ten zaś, co w pobliżu bywa, czasem nie jest bliskim wcale.

Jakże pośród was samotnie, jakże obco mi się żyło,

Ale Allach mnie pocieszył i obdarzył nową siłą.

Połączyło nas ze sobą to, żeśmy pokrewni w wierze;

Widzisz wszak, kto – miłujący, a kto z nas – miłuje szczerze.

Na spotkanie mnie przyzywał, lecz nam właśnie w onej chwili

Podpatrywacz i ganiący spotkać się nie dozwolili,

Dość już przygan i wyrzutów, nie chcę słuchać ich, albowiem

Ja zaiste na przygany ani słowa nie odpowiem.

Ja nie zwracam się do tego, co trwać dłużej nie jest w stanie.

Cel mój trwały jest i nie wie, co oznacza przemijanie.

I ibn Chauwas mówił dalej: Wówczas jakiś wielki starzec otworzył pospiesznie drzwi do

komnaty chorej i rzekł: „Wejdź.” Wszedłem więc do komnaty pełnej różnego rodzaju

zapachów. W jednym jej kącie wisiała wspaniała zasłona, a zza niej dochodził mnie słaby

głos i rozpaczliwe westchnienia, dobywające się z wynędzniałego ciała. Usiadłem przed

zasłoną i już chciałem wypowiedzieć muzułmańskie pozdrowienie, gdy wtem przypomniałem

sobie słowa Proroka – niechaj go Allach błogosławi i da mu zbawienie –: „Chrześcijan i

żydów nie zaszczycajcie pierwsi pozdrowieniem pokoju! A gdy spotkacie ich na ulicy,

spychajcie ich na sam brzeg!” Wobec tego powstrzymałem się. Lecz księżniczka zawołała

spoza zasłony: „Gdzież jest muzułmańskie pozdrowienie zjednania i szczerego oddania, al-

Chauwasie?”

Ibn al-Chauwas ciągnął dalej: Zdziwiło mnie to i spytałem; „Skąd mnie znasz?” Odrzekła:

„Kiedy czyste są serca i myśli, to najtajniejsze zakątki dusz przemawiają gładkim językiem.

Prosiłam Go wczoraj, aby posłał mi jednego ze swoich świętych, abym z jego rąk otrzymała

wyzwolenie. A wówczas usłyszałam z kątów mej komnaty głosy mówiące: «Nie martw się,

poślemy bowiem do ciebie Ibrahima ibn al-Chauwasa.»” I zapytałem: „Co tobie dolega?”

Odpowiedziała mi: „Już cztery lata temu objawiła mi się Oczywista Prawda. Poznałam Go –

zwiastuna i zaufanego przyjaciela, przybliżającego cel, i niezawodnego towarzysza. Moi

bliscy nie spuszczali mnie odtąd z oczu, żywili wobec mnie różne podejrzenia, a nawet

sądzili, że opętał mnie szejtan. A każdy z tych lekarzy, którzy tu do mnie przychodzili,

zasmucał mnie tylko, ci zaś, co mnie odwiedzali, wywoływali tylko zamęt w mej duszy.” I

spytałem: „A kto prowadził cię do poznania tej wiedzy, którą posiadasz?” Rzekła: „Jego

prawdziwe dowody i Jego jasne znaki. A kiedy tylko wyraźnie zobaczysz drogę, od razu

możesz zrozumieć dowód i Tego, kto go przedstawia.” Ibn al-Chauwas mówił dalej: Kiedy

tak rozmawiałem z księżniczką, wszedł wtem starzec opiekujący się nią i rzekł do niej: „Co

zdziałał twój lekarz?” Odrzekła: „Rozpoznał chorobę i znalazł odpowiednie lekarstwo.” I

zobaczyłem – mówił al-Chauwas – że ogarnęła go radość i wesele i przejawiał wobec mnie

przyjazne uczucia i serdeczne. Potem poszedł do króla i powiadomił go o tym, co zaszło, a

król polecił mu, aby obchodził się ze mną z szacunkiem. I pozostałem tam, odwiedzając

chorą, przez siedem dni. A któregoś dnia spytała mnie księżniczka: „O Abu Ishak, kiedy

udamy się do krajów islamu?” Rzekłem: „Jakże ty się stąd wydostaniesz? Kto się na coś

podobnego odważy?” Odparła: „Ten, który przysłał mi ciebie i wprowadził do mnie.” I

rzekłem: „Jakże piękne jest to, co powiedziałaś!” A skoro nastał ranek, wyszliśmy oboje do

bramy zamkowej, a On osłonił nas przed oczyma wszystkich zasłoną, gdyż jeśli On czegoś

chce, wystarczy, by wydał rozkaz, mówiąc: „Bądź!”, a to jest. I Ibn al-Chauwas opowiadał

dalej: I nie widziałem wytrwalszej od owej księżniczki w postach i odprawianiu modłów.

Pozostawała przy Świątyni Allacha przez siedem lat. Potem zakończyła swój żywot i

spoczęła w grobie, w ziemi Mekki. Oby Allach zesłał na nią swe łaski, a swe miłosierdzie na

tego, kto ułożył te wiersze:

Gdy przywiedli mi lekarza, już widniały na mym ciele

Ślady łez przelanych w smutku i słabości oznak wiele.

Zdjął zasłonę z mojej twarzy i zobaczył, co skrywała:

Me westchnienia, co bez duszy się ostały i bez ciała.

Rzekł: „Niełatwe uzdrowienie, choć słabości to człowiecze.

Miłość ma swą tajemnicę, której rozum nie dociecze.”

Rzekli: „Jeśli nikt nie odgadł, na co człowiek ów jest chory,

I ty o chorobie jego też nic nie wiesz do tej pory,

Jakież go uzdrowią leki, kto uleczyć go jest w stanie?

Ja spróbuję, bo nie rozum rządzi moim poczynaniem.”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o sprawiedliwości Allacha

 

Opowiadają też, że jeden z proroków – niech Allach błogosławi ich wszystkich i da im

zbawienie – oddawał cześć Allachowi na wysokiej górze, a u jej podnóża płynął obfity

strumień wody. Za dnia prorok ów zwykł był siadywać na szczycie góry, gdzie nie mogli

dostrzec go ludzie, on zaś sławił Allacha Najwyższego, a gdy spoglądał w dół, widział ludzi,

którzy przybywali do strumienia. I kiedy tak pewnego dnia siedział, patrząc na strumień,

spostrzegł wtem, jak jakiś jeździec zbliżył się i zsiadłszy ze swego konia, zdjął z jego grzbietu

torbę podróżną, a potem wypoczywał, napił się wody i wreszcie odjechał dalej, zostawiwszy

torbę. A były w niej denary. Wkrótce potem nadszedł jakiś inny człowiek, by napić się wody

ze strumienia. Wziął on ów worek z pieniędzmi, ugasił pragnienie, odszedł w pośpiechu. Po

nim zaś przyszedł tam drwal z ciężką wiązką drzewa na plecach i usiadł nad strumykiem,

chcąc się napić wody. Lecz równocześnie nadjechał ów jeździec, który tam był pierwszy, i

zmartwiony spytał drwala: „Gdzie jest torba podróżna, która tu leżała?” A drwal odrzekł:

„Nic o niej nie wiem.” Jeździec wyciągnął wtedy miecz, ugodził nim i zabił drwala, po czym

przeszukał jego odzienie, lecz nic nie znalazł. Zostawił więc zabitego i ruszył w swoją drogę.

A prorok rzekł wówczas: „O Panie, jeden ukradł tysiąc denarów, a drugi został za to

niesłusznie zabity!” Lecz Allach objawił mu takie oto słowa: Zajmuj się tym, co do ciebie

należy – służbą bożą. Bo kierowanie światem nie twoją jest sprawą! Wiedz, że ojciec jeźdźca

zrabował tysiąc denarów ojcu tego człowieka, który tu przyszedł jako drugi. Dlatego

pozwoliłem synowi zawładnąć pieniędzmi jego ojca. Drwal zaś pozbawił życia ojca owego

jeźdźca, więc dałem synowi możność pomszczenia go.” I rzekł prorok: „Nie ma boga prócz

Ciebie! Chwała niechaj Ci będzie, Ty bowiem znasz ukryte tajemnice.”

A jeden z poetów takie oto wiersze o tym ułożył:

Bacznie się przyglądał prorok temu, co się działo,

Prosząc, by mu odsłonięto tajemnicę całą.

Kiedy ujrzał sprawy, których pojąć sam nie zdołał,

Mówi: „Panie mój! Zabity – jest niewinnym zgoła!

Ten zaś, co się trudów ustrzegł – oto jest bogaty.

A kto zjawił się – ubogie były na nim szaty!

Ów jest martwy, choć przed chwilą żyw był między nami,

Chociaż go, o Stwórco ludzi, żaden grzech nie splamił!”

A denary te, zaiste, były wprzódy mieniem

Ojca człeka, co bez trudu wziął je nad strumieniem.

Drwal zaś – ojca jeźdźca tego zabił był zuchwale,

Więc za śmierć rodzica jeździec pomstę wziął nad drwalem.

Rzuć, nasz sługo, dociekania, bowiem wiedz, człowiecze:

Są na świecie sprawy, których umysł nie dociecze.

Naszym poddaj się wyrokom, wolę naszą ziścij,

Bowiem ona straty zsyła, jako też korzyści.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o Sindbadzie Żeglarzu

 

Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że za panowania Władcy Wiernych Haruna ar-Raszida

żył w mieście Bagdadzie pewien człowiek, którego zwano Sindbadem Tragarzem. Był on

ubogiego stanu i aby zarobić, nosił na głowie ciężary.

Pewnego dnia wypadło mu w czasie wielkiego upału ogromny ciężar dźwigać. Zmęczony

tym ciężarem i utrudzony spiekotą przechodził koło bramy pewnego kupca. A przed bramą tą

ziemia była zamieciona i skropiona wodą, powietrze było świeże i nie opodal stała szeroka

ława. Tragarz położył na niej swe brzemię, aby odsapnąć chwilę i oddech złapać. A wtedy

przez ową bramę doleciał doń rozkoszny powiew i jakiś zapach słodki. Sprawiło mu to taką

przyjemność, że na skraju ławy przysiadł, a wtedy z wnętrza domu posłyszał delikatne tony

harfy i lutni jak też jakieś czarowne, rozśpiewane głosy. Do tego dołączył się jeszcze świergot

ptaków sławiących rozmaitymi językami i głosami Allacha – oby wywyższone było Jego

imię. Były tam turkawki, słowiki, kosy, szpaki, gołębie grzywacze i kuropatwy. Tragarz

zdumiał się i wielkim wzruszeniem przejęty, podszedł bliżej. W głębi domu znalazł wspaniały

dziedziniec, a na nim rzezańców, niewolników i paziów, a także przedmioty, jakie zazwyczaj

znajdują się u królów lub sułtanów. I poczuł tragarz zapachy potraw najprzedniejszych i

napojów najwykwintniejszych, a wtedy oczy do nieba podniósł i rzekł: „Chwała Ci, o Panie i

Stworzycielu, który zsyłasz swe dobrodziejstwa, darząc nimi swych wybrańców wedle

upodobania! O Boże, oto błagam Cię o odpuszczenie wszystkich moich złych postępków i ku

Tobie się zwracając, wyrzekam się mych grzechów! Boże, mocy Twoich postanowień nic się

nie ostoi, Ty nikogo nie pytasz, co czynić, bo władzę masz nad każdą rzeczą! Chwała Tobie,

który wedle swojej woli jednym bogactwo, innym niedostatek zsyłasz i tego, kogoś sobie

upodobał, wywyższasz, innych zaś, jeśli zechcesz, poniżasz. Co większego jest nad Ciebie, co

trwalszego nad Twe panowanie i jakże potężna Twoja władza! Oto nie poskąpiłeś

dobrodziejstw swoim sługom, takim jak pan tego domu, który w dostatki opływa, raduje się

smakowitymi zapachami, dobre ma jadło i napoje wyszukane. Rządzisz Twymi stworzeniami

tak, jak chcesz, i są one tym, czym im być każesz. Są więc zmęczeni i tacy, co wypoczywać

mogą, są szczęśliwi i tacy, co jak ja w udręce i upodleniu wiecznie trwają.” To rzekłszy dalej

wierszem powiedział:

Nie znają chwili spoczynku biedni nędzarze,

Cień im odjęto łaskawy, ochłodę w skwarze.

Jam dziś obezwładniony gorzkim zmęczeniem,

I dziwne są losy moje i wielkie brzemię.

Są obok ludzie szczęśliwi, żyją wesoło,

Ich barki trudu nie znają, ni potu czoło,

Bo szczodrze los obdarował szczęśliwcom życie

Weselem i poważaniem, jadłem i piciem.

Choć z jednakiego nasienia wszyscy powstali:

I ja, i oni, i inni, wielcy i mali,

Przecie odmienne są nasze dni, nasze noce,

Jako się różnią od siebie wino i ocet.

W tym, co tu prawię do Ciebie, nic Ci nie kłamię.

Tyś sprawiedliwy i dobre Twoje władanie.

Skończywszy mówić wiersze, Sindbad Tragarz sięgnął po swój tobół i chciał iść dalej, gdy

z bramy wyszedł paź. Miał on gładkie lica, zgrabną postać i wytwornie był odziany. Ujął

Tragarza za ramię i powiedział: „Wejdź, mój pan wzywa cię i pragnie z tobą porozmawiać.”

Tragarz począł się wymawiać od wejścia za paziem do domu, ale był to próżny trud, przeto

zostawił swój ciężar w przedsionku u odźwiernego, a sam podążył za młodzieńcem w głąb

domu. Zobaczył, że jest to piękne domostwo, w którym znać było gościnność i szlachetne

obyczaje gospodarzy. I ujrzał tam tragarz wielu czcigodnych mężów i różne osoby dostojne, i

były tam kwiaty wonne, słodycze, owoce i różnego rodzaju wykwintne potrawy, wina,

instrumenty muzyczne i wesołe, urodziwe dziewczęta, a każda z nich godne siebie miejsce

zajmowała. Pośrodku tego zgromadzenia stał mąż dostojny, którego posrebrzone skronie

świadczyły, że wiele przeżył. Miał on miłą postać, twarz piękną i wzbudzał szacunek swą

powagą, godnością i szlachetnym wyglądem. Sindbad Tragarz widząc to wszystko zdumiał

się i rzekł; „Na Allacha, albo to jest raj, albo też dostałem się do pałacu jakiegoś króla lub

sułtana.” Potem dobremu wychowaniu wyraz dając, pozdrowił ich i życząc im

błogosławieństwa bożego, ziemię przed nimi ucałował i stanął, pokornie chyląc głowę. Pan

domu pozwolił mu spocząć, a gdy tragarz usiadł, zbliżył się do niego i począł go bawić

rozmową, odnosząc się doń przyjaźnie. Podsunął mu potrawy wykwintne, drogie i smaczne,

więc przybliżył się Sindbad Tragarz i rzekłszy: „W imię Allacha”, spożywał tak długo, aż

zaspokoił głód i nasycił się. Potem rzekł: „Chwała Allachowi na wieki”, umył dłonie,

podziękował za przyjęcie, a pan domu wtedy się odezwał: „Miło mi ciebie widzieć i życzę ci,

aby dni twoje błogosławieństwo Boże wypełniało. Jak ci na imię i czym się trudnisz?”

Odpowiedział: „Panie mój, nazywam się Sindbad Tragarz, a zajęciem moim jest dźwiganie na

głowie ciężarów innych ludzi, za co otrzymuję zapłatę.” I uśmiechnął się pan domu, i

powiedział: „Wiedz zatem tragarzu, że imię masz takie samo jak ja. Nazywają mnie bowiem

Sindbad Żeglarz. A teraz, mój tragarzu, daj mi raz jeszcze posłuchać wierszy, któreś mówił

stojąc pod bramą.”

I zawstydził się Sindbad Tragarz, i rzekł: „Na Allacha, nie miej mi za złe tych słów, które

wtedy powiedziałem. Wyrwały mi się, gdyż zaprawdę zmęczenie, trud i niedostatek nie uczą

człowieka ogłady, tylko gbura zeń czynią.” Pan domu jednak powiedział: „Nie wstydź się,

jesteś odtąd moim bratem. Powtórz te wiersze, bo zachwyciły mnie, kiedy słuchałem ich, gdy

wypowiadałeś je stojąc u bramy.” Powtórzył więc tragarz swoje wiersze, a pan domu

wysłuchawszy ich zdumiał się i rozpromienił, a potem rzekł: „Wiedz, o tragarzu, że moje

dzieje są niezwykłe. Dam ci je poznać, opowiadając, co się ze mną działo i co mi się

przydarzyło, zanim osiągnąłem ten dobrobyt i zanim zamieszkałem w tym domu, w którym

mnie teraz oglądasz. Zaprawdę, do tego dobrobytu i domu doszedłem drogą wielkich znojów,

trudów i rozlicznych niebezpieczeństw. Ach, ileż udręki i nieszczęść doświadczyłem w

młodym wieku! Odbyłem siedem podróży, a każda podróż to opowiadanie, od którego umysł

się mąci. A wszystko to działo się zgodnie z wyrokiem losu, albowiem nie ma ucieczki ani

odwołania od tego, co komu zostało zapisane.” To rzekłszy Sindbad Żeglarz rozpoczął:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Pierwsze opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży pierwszej

 

Wiedzcie, o szlachetni panowie, że ojciec mój był jednym z najzamożniejszych kupców,

miał wiele pieniędzy i znaczny majątek. Zmarł on, gdy byłem małym chłopcem,

pozostawiając mi w spadku pieniądze, kosztowności i wiejską posiadłość. Gdy podrosłem, na

wszystkim tym położyłem swą rękę. Jadałem wykwintne potrawy, piłem wyszukane trunki,

nie stroniłem od towarzystwa młodzieży i strojąc się w piękne szaty, zabawiałem się wraz z

mymi przyjaciółmi i towarzyszami. Zdawało mi się, że będzie to trwało wiecznie i wyjdzie mi

na dobre. Żyłem tak beztrosko przez pewien czas, a gdy mi wreszcie rozum wrócił i

opamiętałem się, spostrzegłem, że majątek mój skurczył się, a tym samym położenie moje

całkiem się odmieniło. Roztrwoniłem bowiem wszystko i gdy zdałem sobie z tego sprawę,

ogarnęły mnie zgroza i przerażenie i wspominałem zdanie, które mi kiedyś ojciec powiedział.

Była to przypowieść pana naszego Sulejmana, syna Dauda – pokój im obu – a przypowieść ta

mówi: Trzy rzeczy lepsze są od trzech innych: dzień śmierci od dnia narodzin, pies żywy od

martwego lwa i grób od ubóstwa. Zebrałem tedy, co mi jeszcze pozostało z domowych

sprzętów i szat, i sprzedałem to wszystko. Później sprzedałem również dom razem ze

wszystkim, co jeszcze posiadałem, i zebrałem w ten sposób trzy tysiące dirhemów. Wtedy

powstał w mej głowie pomysł, aby się udać w podróż do obcych krajów i ludów, i

przypomniałem sobie wiersz pewnego poety, który mówił:

Kto swego trudu nie szczędzi, ten celu dopiąć jest mocen,

Kto pragnie wznieść się wysoko, ten czuwa we dnie i w noce,

Kto pereł szuka, ten w morską musi pogrążyć się wodę,

A los mu za to fortunę i sławę daje w nagrodę.

Ale kto chciałby zwyciężać, nie idąc w znoje i trudy,

Ten jeno życie utraci, nic nie znalazłszy krom złudy.

Powziąłem więc postanowienie i poszedłem kupować różne towary, sprzęty i wszystko, co

jest konieczne do drogi. Najbardziej odpowiadała mi podróż morzem, przeto wsiadłem na

statek i wraz z gromadą innych kupców popłynąłem ku Basrze. Potem wiele dni i nocy

spędziliśmy na morzu, mijając wyspę za wyspą, płynąc z morza na morze i od lądu do lądu, a

w każdym miejscu, gdzieśmy się zatrzymywali, sprzedawaliśmy i kupowaliśmy, wymieniając

nasze towary na inne. Tak podróżując ujrzeliśmy pewnego razu wyspę podobną do rajskiego

ogrodu. Kapitan skierował nasz statek do brzegu, zarzucił kotwicę i spuścił pomost. Wszyscy

zeszli na ląd, poczęli przygotowywać ogniska i rozniecać ogień. Jedni zajęli się gotowaniem,

inni przystąpili do prania, a jeszcze inni zażywali przechadzki. Ja byłem wśród tych, co brzegi

wyspy zwiedzali. Gdy tak podróżni spędzali czas zajęci jedzeniem, piciem, zabawą i

rozrywkami, kapitan stanął nagle przy burcie i wielkim głosem zakrzyknął: „O beztroscy

podróżni, ratujcie się, spieszcie co tchu i wchodźcie na pokład! Nie zwlekajcie, zostawcie

wasze rzeczy, a uchodźcie z życiem, dusze wasze ratując przed zagładą! Oto bowiem wyspa,

na której się znajdujecie, nie jest wcale prawdziwą wyspą, ale ogromną rybą, która stoi na

środku morza od tak dawna, że zdążył ją pokryć piasek i drzewa na niej wyrosły. Ale w

chwili, gdy roznieciliście na niej ogniska, ryba poczuła gorąco, drgnęła i teraz oto razem z

wami pogrąża się w wodzie. Potoniecie wszyscy, ratujcie więc dusze wasze przed zgubą.”

Podróżni, usłyszawszy słowa kapitana, porzucili swe towary i rzeczy, kociołki i ogniska i

spiesznie poczęli cisnąć się na statek. Jedni zdążyli wejść na pokład, ale byli i tacy, którym to

się nie udało. Tymczasem wyspa zadrżała i wraz ze wszystkim, co na niej było, pogrążyła się

w odmęty, a szumiące morze przykryło ją spienionymi falami. Ja należałem do tych, co

pozostali na wyspie, i zalało mnie morze wraz z gromadą innych, którzy wnet utonęli.

Wszelako Allach Najwyższy uratował mnie i wybawił z topieli, darowując mi wielki ceber

drewniany, jeden z tych, w których moi współtowarzysze prali. Chwyciłem go obiema rękami

i usiadłem w nim, ciesząc się w duszy z tego, ze żyję. Uderzałem w wodę obiema nogami,

naśladując nimi ruchy wioseł, lecz fale igrały ze mną, raz w lewo, raz w prawo mnie rzucając.

Tymczasem kapitan rozwinął już żagle i odpłynął z tymi, którzy zdążyli wsiąść na statek, nie

oglądając się na tych, którzy tonęli. Patrzyłem na statek, dopóki nie zniknął mi sprzed oczu, i

pomyślałem, że oto nadszedł mój kres.

W tym położeniu zastała mnie noc i tak przetrwałem ją całą, a potem następny dzień, aż w

końcu fale i wiatr okazały mi swą łaskawość i zaniosły mnie ku brzegom wysokiej wyspy,

porosłej drzewami, których gałęzie zwisały nisko nad powierzchnią morza. Chwyciłem gałąź

jednego z wysokich drzew i uczepiłem się jej, a bliski już byłem zguby – po czym wspiąłem

się po niej i w ten sposób mogłem wreszcie wdrapać się na wyspę. Na obu stopach miałem

obrzmienia i ślady ukąszeń ryb, których przedtem nawet nie zauważyłem, pogrążony w

strachu, smutku i rozpaczy. Padłem na ziemię wyspy jak martwy, straciłem przytomność i

padłem bez zmysłów. Tak trwałem aż do następnego dnia. Gdy się nazajutrz ocknąłem,

słońce stało już nade mną wysoko. Nogi mając popuchnięte, w opłakanym stanie, począłem

posuwać się przed siebie, to pełznąc, to znów sunąc na grzbiecie. Na wyspie były źródła ze

słodką wodą i dużo różnych owoców, więc żywiłem się nimi. Tak minęło wiele dni i nocy, aż

powoli dusza we mnie poczęła ożywać, siły mi wracały, ruchy stały się pewniejsze i mogłem

pozbierać myśli. Zacząłem wędrować po brzegach wyspy i spomiędzy drzew spoglądałem na

to, co stworzył Allach Najwyższy.

Aż pewnego dnia dostrzegłem podczas jednego z takich spacerów jakąś postać w oddali.

Pomyślałem, że jest to dzikie zwierzę albo jakiś morski stwór. Ruszyłem w jego kierunku i

bacznie mu się bez przerwy przyglądałem. A był to ogromny koń, uwiązany na skraju wyspy,

nad brzegiem morza. Gdy znalazłem się blisko, zarżał na mój widok wielkim głosem.

Przeraziłem się, ale nie chciałem zawracać. Wtem spod ziemi wyszedł jakiś człowiek,

przywołał mnie do siebie i zapytał: „Kim jesteś, skąd przybywasz i w jakim celu przyszedłeś

w to miejsce?” Odrzekłem: „Panie mój, jestem cudoziemcem. Płynąłem na pewnym statku, a

potem z paru innymi podróżnikami tonąłem w morzu, lecz Allach podarował mi drewniany

ceber, a ja wsiadłem doń i płynąłem w nim, aż fale wyniosły mnie na tę wyspę.

Wysłuchawszy, co rzekłem, człowiek ów chwycił mnie za rękę i powiedział: „Chodź ze

mną.” Usłuchałem go, a on zaprowadził mnie do wielkiej podziemnej komnaty, posadził mnie

na środku, po czym przyniósł mi różne potrawy do jedzenia. Byłem głodny, więc jadłem tak

długo, aż się nasyciłem. Potem człowiek ów począł mnie wypytywać, jak się teraz czuję i co

mnie spotkało, więc opowiedziałem mu dokładnie o wszystkich moich przygodach od

początku do końca.

Opowieść moja wprawiła go w zdumienie, a ja skończywszy ją, rzekłem: „Na Allacha –

oby On cię nie opuszczał, o panie mój – nie miej mi za złe, ale skoro ja już opowiedziałem ci

o moich losach i o tym, co mi się przytrafiło, chciałbym się teraz dowiedzieć, dlaczego

siedzisz tu, w tej podziemnej komnacie, i dlaczego tę klacz uwiązałeś nad brzegiem morza?”

Na to on mi odpowiedział: „Wiedz, że należę do grupy ludzi, którzy przebywają rozproszeni

na tej wyspie, u jej brzegów. Jesteśmy koniuchami króla Mahradżana i pod naszą opieką

pozostają wszystkie konie, które ten król posiada. Każdego miesiąca, kiedy nów się pokaże,

przychodzimy tu z klaczami, co rano uwiązujemy je na brzegu wyspy, a sami chowamy się w

tej komnacie pod ziemią tak, aby nikt nas dojrzeć nie mógł. Wtedy zwabione zapachem

klaczy pojawiają się ogiery spośród morskich koni, wychodzą na ląd i rozglądają się wokoło,

a nie widząc nikogo, pokrywają klacze i zaspokajają z nimi swe żądze. Potem zeskakują z

nich i chcą je z sobą uprowadzić, ale one będąc na uwięzi, nie mogą podążyć za nimi. Ogiery

krzyczą na klacze, trącają je łbami, wierzgają i rżą przeraźliwie. A gdy tylko my usłyszymy

rżenie, wychodzimy wrzeszcząc i ogiery przestraszone powracają do morza, brzemienne

klacze zaś pozostają u nas i rodzą potem źrebaki lub małe kłaczki, wartości całego skarbu

złota. A podobnych nie ma na całej powierzchni ziemi. Teraz właśnie jest pora, gdy mają się

pojawić ogiery, a jeśli Allach zechce, zabiorę cię potem z sobą do króla Mahradżana i pokażę

ci nasz kraj. A wiedz, że gdybyś nas tu nie spotkał i nie przyłączył się do nas, nikogo innego

nie znalazłbyś w tym miejscu i zginąłbyś marnie, a nikt by się o tobie nie dowiedział. Ja

postaram się jednak, abyś żył i abyś kiedyś mógł do swojej ziemi rodzinnej powrócić.”

Zwróciłem się więc do Allacha o błogosławieństwo dla niego i dziękowałem mu za jego

dobroć i życzliwość.

A gdy my byliśmy pochłonięci rozmową, z morza wynurzył się ogier, zarżał donośnie i

zaraz pokrył klacz. A skoro już uczynił z nią, co zamierzał, zeskoczył z niej i chciał ją z sobą

uprowadzić. Wierzgał i rżał na nią, a wtedy koniuch ujął w dłonie miecz i tarczę i wybiegłszy

z komnaty, począł nawoływać swych towarzyszy słowami: „Wychodźcie, dalej na ogiera!” I

walił mieczem w tarczę, aż nadbiegła cała wrzeszcząca gromada z włóczniami. Ogier

wystraszył się i uciekł przed nimi, swoim zwyczajem wskakując do morza i niczym bawół

błotny zanurzył się pod wodą. Wówczas mój towarzysz usiadł na chwilę, aby odpocząć, lecz

wnet nadeszli jego towarzysze, a każdy z nich wiódł z sobą klacz. Gdy mnie zauważyli,

zapytali, kim jestem, a ja opowiedziałem im wszystko, tak jak już przedtem opowiedziałem

tamtemu. Później koniuszowie podeszli do mnie bliżej, rozpostarli obrus i zasiedli do jadła,

zapraszając mnie, więc jadłem z nimi. A gdy się pożywili, wstali, dosiedli koni i zabrali mnie

z sobą, pozwoliwszy mi dosiąść jednego z rumaków.

Ruszyliśmy w drogę i jechaliśmy przed siebie bez przerwy, aż wreszcie przybyliśmy do

miasta króla Mahradżana. Moi towarzysze podróży pospieszyli do króla i opowiedzieli mu o

moich przygodach, po czym król wezwał mnie do siebie. Zaprowadzono mnie tedy przed

królewskie oblicze, ja pozdrowiłem króla, a on oddał mi pozdrowienie i witając mnie

życzliwie, począł wypytywać mnie o moje sprawy. Opowiedziałem mu wszystko, co mi się

zdarzyło, mówiłem o każdej przygodzie od początku do końca, a król był zdumiony słysząc to

wszystko. Rzekł: „Synu mój, na Allacha, ocalenie twoje było niezwykłe. Pisane ci jest

zapewne długie życie, gdyż inaczej nie udałoby ci się uniknąć nieszczęścia. Chwała

Allachowi za twe ocalenie!” Potem król okazał mi wielkie względy i przychylność

pozwalając mi usiąść przy sobie, i gawędził ze mną jak życzliwy przyjaciel. A potem

powierzył mi urząd zarządzającego morskim portem, gdzie miałem spisywać wszystkie

przybijające do lądu statki.

Tak więc pozostałem tam i wypełniałem moje obowiązki, król zaś był łaskaw dla mnie i

obdarowywał mnie przy każdej nadarzającej się sposobności. Dostałem od niego piękne,

wspaniałe szaty i stałem się jednym z najwyższych jego urzędników, czuwających nad

sprawami ludzi. I długi czas pełniłem tę służbę, lecz ilekroć znalazłem się na brzegu morza,

rozpytywałem podróżnych, kupców i żeglarzy o miasto Bagdad. Myślałem, że ktoś będzie

mógł udzielić mi jakichś wiadomości, a wtedy może z nim razem pojechałbym do tego miasta

i wróciłbym do rodzinnego kraju. Nikt jednak nic o Bagdadzie nie słyszał ani też nie znał

takiego żeglarza, który by się do Bagdadu wybierał. Przygnębiło mnie to i pogrążyłem się w

smutku z powodu tak długotrwałego oddalenia od mej ojczyzny. Zmartwienie to nie

opuszczało mnie przez długi czas, aż pewnego dnia zaszedłem do króla Mahradżana i

zastałem u niego gromadę Hindusów. Pozdrowiłem ich, a oni oddali mi pozdrowienie i po

słowach powitania poczęli mnie rozpytywać o mój kraj, ja zaś spytałem o ich ojczyznę.

Hindusi powiedzieli mi, że należą do rozmaitych kast, że jedni z nich należą do

najszlachetniejszej kasty zwanej Szakirija i nie zadają nikomu gwałtu ani nieprawości żadnej

nie wyrządzają. Inni, zwani braminami, nie piją wina, a mimo to są szczęśliwi, weselą się i

pędzą życie wśród śpiewu i rozrywek, mają wielbłądy, konie i bydło. Od nich dowiedziałem

się, że naród hinduski dzieli się na siedemdziesiąt dwie kasty i zdumiało mnie to wielce. A w

państwie króla Mahradżana oglądałem jeszcze pewną wyspę, należącą do wysp archipelagu,

zwaną Kabil, na której przez całą noc słychać bicie w bębny i tamburyny. Wyspiarze i

podróżni opowiadali jednak, że żyją tam ludzie poważni i rozumni. Widziałem też w owym

morzu rybę, której długość wynosiła dwieście łokci, widziałem też inną o pysku podobnym

do sowiego. I widziałem w czasie tej podróży rozliczne cuda i różne dziwy, ale gdybym o

nich wszystkich chciał wam opowiadać, opowieść moja byłaby nazbyt długa.

Tak więc oglądałem te wyspy i wszystko, co się na nich znajdowało, aż pewnego dnia, gdy

wedle swojego zwyczaju stałem na morskim brzegu, dzierżąc w dłoni laskę, nadpłynął wielki

statek wiozący licznych kupców. Wpłynąwszy do portu naszego miasta, kapitan opuścił

żagle, zarzucił kotwicę przy brzegu i przerzucił pomost, a załoga poczęła wynosić wszystko,

co było na statku. Pracowali powoli przy wyładunku, a ja stałem przy tym spisując towary.

Na koniec spytałem kapitana: „Czy nic więcej nie zostało na twoim statku?” Odrzekł: „Panie

mój, są jeszcze u mnie na statku towary, ale właściciel ich utonął w pobliżu jednej z wysp,

gdy my już wypłynęliśmy na morze. Jego towary pozostały u nas i przechowywaliśmy je z

myślą, aby je sprzedać, biorąc na ich cenę pokwitowanie, a potem chcieliśmy doręczyć

pieniądze jego rodzinie w Bagdadzie, Przybytku Pokoju.” Wtedy zapytałem kapitana: „Jak

zwał się ten człowiek, właściciel towarów?” Odparł: „Sindbad Żeglarz miał na imię ten

podróżny, który utonął nam w morzu.” Słuchając tych słów przyjrzałem się kapitanowi

bacznie, a gdy poznałem go, zawołałem wielkim głosem te słowa: „Wiedz, kapitanie, że to ja

jestem właścicielem towarów, o których wspomniałeś. Ja jestem Sindbad Żeglarz, ten sam, co

zszedł wówczas razem z całą gromadą kupców na wyspę, która była ogromną rybą. A gdy

owa ryba drgnęła, ty zaś krzyknąłeś do nas, ocalał ten tylko, kto zdołał dostać się na statek.

Reszta natomiast utonęła w morzu, a ja byłem wśród tych, których pochłonęło morze. Lecz

Allach Najwyższy ocalił mnie i uratował przed utonięciem darowując mi wielki drewniany

ceber, jeden z tych, w których podróżni prali swą odzież. Wlazłem do niego i wiosłowałem

nogami, a że fale i wiatr były mi przychylne, dopłynąłem do tej oto wyspy. Znalazłszy się na

niej, znowu doświadczyłem pomocy Allacha i przystałem do koniuchów króla Mahradżana.

Oni to zabrali mnie z sobą do tego miasta i przyprowadzili przed swego króla. Gdym mu swe

dzieje opowiedział, król obsypał mnie dobrodziejstwami i mianował swym zarządcą portu

tego miasta. Starałem się być pożyteczny w owej służbie i pozyskałem sobie zaufanie króla.

Tak więc towary, które masz pod pokładem, są moimi towarami i mój dobytek stanowią.

Kapitan zakrzyknął na to: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym. Nie

można mieć o niczym pewności ani nikomu zaufać!” Zapytałem: „Dlaczegóż to kapitanie?

Przecież słyszałeś, com ci o mych przygodach mówił!” Kapitan odrzekł: „Słyszałeś, jak

mówiłem, że są u mnie towary, których właściciel utonął, i teraz chcesz je sobie bezprawnie

przywłaszczyć, a tego nie wolno ci czynić! Widzieliśmy przecież, jak człowiek ten utonął.

Było z nim razem wielu innych podróżnych i żaden z nich się nie uratował. Jakże więc śmiesz

podawać się za właściciela tych towarów?” Rzekłem: „Kapitanie, wysłuchaj moich słów, a

gdy pojmiesz ich treść, łatwo z nich poznasz moją prawdomówność, zaiste bowiem kłamstwo

zdradza obłudników.”

Potem opowiedziałem mu wszystko, co przy godziło mi się od chwili, gdy wraz z nim

wyruszyłem z Bagdadu, aż do przybycia na ową wyspę, która będąc rybą, zanurzyła się z

nami do morza. Przypomniałem mu również pewne sprawy, które zaszły tylko między nami

dwoma. Wtedy kapitan i kupcy przekonali się, że mówię prawdę, poznali mnie i wszyscy

radowali się mym ocaleniem mówiąc: „Na Allacha, nie przypuszczaliśmy, żeś uniknąć zguby

potrafił, a oto Allach podarował ci nowe życie!” Potem zwrócili mi towary, na których

znalazłem wypisane moje imię, a nic spośród nich nie brakowało. Rozpakowałem je i

wydobyłem przedmioty najcenniejsze, o wielkiej wartości, po czym poniosłem je wraz z

kilkoma ludźmi z załogi statku do króla Mahradżana, aby mu te kosztowności złożyć w

podarunku. I powiedziałem mu, że statek, który właśnie przypłynął, jest tym samym, na

którym ja podróżowałem, powiadomiłem go też, że moje towary przybyły tu w całości i

nienaruszone, a dary, które przynoszę, stanowią ich część.

Król zdziwił się tą sprawą niesłychanie, a zarazem przekonał się, że wszystko, co mu

kiedyś opowiadałem, było prawdą. I pokochał mnie miłością jeszcze większą niż dotychczas,

obsypał mnie zaszczytami i w zamian za moje dary ofiarował mi wiele rozmaitych

upominków. Ja zaś sprzedałem wszystkie moje towary z bardzo wielkim zyskiem i zakupiłem

w owym mieście mnogość innych towarów i rozmaitych rzeczy. A kiedy kupcy, którzy tu

przypłynęli na owym statku, poczęli gotować się do odjazdu, załadowałem i ja na statek

wszystko, com miał, i udałem się do króla. Podziękowałem mu za jego łaskawość i

dobrodziejstwa i poprosiłem, aby mi pozwolił wrócić do mego kraju i do moich ziomków.

Pożegnał mnie tedy król Mahradżan i obdarował mnie na drogę licznymi cennymi

przedmiotami, które w tym mieście wyrabiano. Potem rozstałem się z królem, wsiadłem na

statek i z woli Allacha Najwyższego rozpoczęliśmy podróż, a szczęście nam dopisywało i

losy nam były łaskawe.

Tak płynęliśmy bez ustanku dniami i nocami, aż pomyślnie przybiliśmy do miasta Basry i

wysiedliśmy na ląd. Nie zabawiliśmy tam wszakże długo, ja radowałem się tym, żem

szczęśliwie w rodzinne strony wrócił, i wkrótce potem udałem się do Bagdadu, Przybytku

Pokoju. Miałem ze sobą wielką ilość juków z towarami i innymi przedmiotami, a wszystko to

posiadało dużą wartość. Gdy przybyłem do mojej dzielnicy i wszedłem do mojego domu, cała

rodzina zebrała się, by mnie powitać. Potem zacząłem kupować rzezańców, służących,

mameluków, nałożnice i niewolników, aż wielką liczbę ich miałem w posiadaniu. Nabyłem

też domów, placów i wiejskich posiadłości więcej nawet, niż ich przedtem miałem. I

odwiedzałem przyjaciół, i weseliłem się z mymi towarzyszami jeszcze bardziej, niż to

dawniej bywało. Zapomniałem o wszystkich trudach, jakich doznałem na obczyźnie, a także o

udrękach i niebezpieczeństwach, jakich doświadczyłem w podróży, i oddałem się

przyjemnościom i rozkoszom płynącym z doskonałego jadła i wybornych trunków, i długo w

takim stanie trwałem. Takie były przypadki pierwszej mojej podróży. Jutro, jeśli Allach

Najwyższy pozwoli, dam wam usłyszeć drugie spośród siedmiu opowiadań o moich morskich

podróżach.

Potem Sindbad Morski ugościł u siebie Sindbada Lądowego, kazał mu dać sto miskali

złota i rzekł: „Sprawiłeś mi przyjemność swoim towarzystwem.” Tragarz podziękował

wówczas, zabrał dary i ruszył w swoją drogę, rozmyślając nad tym, co mu się przydarzyło, i

nad tym, co spotyka innych ludzi, i dziwował się wielce. A gdy nastał ranek, udał się do

domu Sindbada Żeglarza i wszedł do środka. Gospodarz przyjął go z szacunkiem i ugościł

wspaniale, usadowiwszy przy sobie. Potem przybyła reszta jego przyjaciół, podano potrawy i

napoje i w ten sposób przyjemnie i radośnie czas im płynął, aż Sindbad Żeglarz tymi słowy o

swych przygodach mówić począł:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Drugie opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży drugiej

 

Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że gdy przyjaciele zebrali się u Sindbada Żeglarza, ów

tak im opowiadał: Zaiste, wiodłem żywot rozkoszny, ale pewnego dnia przyszło mi na myśl,

aby znów udać się w podróż do nieznanych krajów i ludów. Moja dusza podszeptywała mi,

abym zajął się kupiectwem, gdyż w ten sposób, zarabiając na życie, mógłbym oglądać różne

kraje i wyspy. Począłem więc przygotowywać się do tego przedsięwzięcia i z majątku swego

wydałem niemało na zakup towarów i wszystkich innych rzeczy potrzebnych do drogi. Potem

zapakowałem to wszystko i udałem się na wybrzeże. Tam zastałem nowy, okazały statek,

ożaglowany piękną tkaniną, mający liczną załogę, zasobny i we wszystko zaopatrzony, więc

załadowałem nań swoje rzeczy. Wraz ze mną była na statku spora gromada innych kupców i

odpłynęliśmy jeszcze tego samego dnia. Podróż układała się nam pomyślnie i nie ustając

płynęliśmy z morza na morze i z wyspy na wyspę, a w każdym miejscu, gdzieśmy kotwicę

zarzucali, spotykaliśmy kupców i ludzi możnych, sprzedających i kupujących, i sami też

uprawialiśmy handel i wymienialiśmy towary.

Tak było, dopóki los nie rzucił nas na piękną wyspę, gdzie dojrzewały owoce soczyste,

gdzie rosło wiele drzew rosochatych i gdzie przepięknie pachniały kwiaty, gdzie była ptaków

śpiewających przystań, a w rzekach woda przeźroczysta. Nie było na niej tylko żadnych

domostw ani nikogo, kto by rozpalał ogniska. Kapitan zarzucił przy owej wyspie kotwicę, a

kupcy i inni podróżni wysiedli na ląd, aby popatrzeć na ptaki i drzewa tam rosnące, by sławić

Allacha Jedynego, Wszechmogącego i podziwiać moc Pana Przepotężnego. W tym samym

celu i ja za innymi na wyspę zszedłem i usiadłem nad jednym z przejrzystych źródeł

pomiędzy drzewami. Miałem ze sobą jadło, więc siedząc tam spożyłem to, co mi dał Allach

Najwyższy. Muskał mnie miły wietrzyk, czas przyjemnie płynął i senność zaczęła mnie

morzyć. Ległem tedy i we śnie się pogrążyłem, ukołysany pieszczotą łagodnego wietrzyku i

upojony słodkimi woniami.

Gdy potem wstałem ze snu, żywej duszy koło siebie nie znalazłem. Statek wraz z innymi

podróżnymi odpłynął, a nikt spośród kupców ani wioślarzy nie zatroszczył się o mnie, tak że

na owej wyspie mnie pozostawili. Rozglądałem się na prawo i na lewo, ale nikogo poza mną

tam już nie było, przeto ogarnął mnie smutek tak ogromny, że trudno sobie wyobrazić

większy i o mało mi żółć nie pękła od ogromnego żalu, rozpaczy i wielkiego utrapienia. W

dodatku nie miałem przy sobie żadnych rzeczy potrzebnych człowiekowi, nie miałem

jedzenia ani picia i stałem tak w osamotnieniu, z duszą udręczoną, i nad życiem swym

bolałem mówiąc: „Nie zawsze dzban pozostać może cały! Ocalałem za pierwszym razem,

gdyż spotkałem kogoś, kto zabrał mnie z samotnej wyspy do zamieszkanego kraju. Ale teraz

daleko, och jakże daleko mi do tego, abym tu spotkał jakiegoś człowieka, który by mnie stąd

wywiódł do jakiegoś kraju, gdzie ludzie mieszkają!” I tak płakałem, i wzdychałem nad sobą, i

w smutku winiłem się za to, co uczyniłem, i za to, żem nowe podróże i trudy przedsięwziął

zamiast w swoim domu wypoczywać i w kraju rodzinnym pozostać. Byłem tam przecież taki

szczęśliwy, raczyłem się dobrym jadłem i napitkiem, miałem piękne stroje i nie brakowało mi

niczego: ani pieniędzy, ani towarów!

I rozpaczałem nad tym, żem opuścił Bagdad i znów na morze się wypuściłem, niepomny

wszystkich trudów, jakich doznałem w mej pierwszej podróży, której mało życiem nie

przypłaciłem. I rzekłem: „Zaprawdę, od Allacha pochodzimy i do Niego powrócimy.” Ale

szaleństwo już mnie prawie ogarnęło, wstałem więc i krążyłem po wyspie to w prawo, to w

lewo się kierując, gdyż nie byłem w stanie wytrzymać na jednym miejscu. Potem wspiąłem

się na wysokie drzewo i z wierzchołka patrzyłem na wszystkie strony. Z początku nie

widziałem nic prócz nieba i wody, drzew, wysp i piasków, ale potem, gdy lepiej wzrok

natężyłem, dostrzegłem w oddali na wyspie jakiś biały kształt ogromnych rozmiarów.

Zlazłem z wierzchołka drzewa, zwróciłem się w stronę tego czegoś białego i ruszyłem ku

niemu krocząc tak długo, aż do niego dotarłem. Jak się okazało, była to wielka biała kopuła,

wysoko ku górze wzniesiona i bardzo wielka w obwodzie. Podszedłem bliżej i okrążyłem tę

kopułę, ale nigdzie wchodu do niej nie znalazłem, a nie miałem siły ani zwinności, aby się na

nią wdrapać, gdyż powierzchnia jej była niezwykle gładka. Oznaczyłem więc sobie miejsce,

w którym stałem, i obszedłem kopułę wokoło po to, by wiedzieć, ile jej obwód wynosi – a

było to pięćdziesiąt pełnych kroków. Gdy tak dumałem nad sposobem dostania się do wnętrza

kopuły, dzień począł się kończyć i słońce pochyliło się ku zachodowi. Potem słońce nagle

znikło, niebo pociemniało i światło słoneczne całkiem skryło się przed moimi oczami.

Pomyślałem, że to chmura przykryła słońce, i zdumiało mnie to, gdyż była to pora lata.

Podniosłem głowę i szukając przyczyny tego zjawiska, dostrzegłem ogromne ptaszysko o

potężnym ciele i szeroko rozpostartych skrzydłach, które lecąc w powietrzu przysłoniło

słońce, odbierając wyspie jego światło. Moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej i

przypomniałem sobie pewne opowiadanie, dawno zasłyszane od podróżników i pielgrzymów,

którzy dalekie wyprawy odbyli. Według opowieści tej na odległych wyspach żyje ptak

ogromnego wzrostu, zwany Ruch, który swoje małe karmi słoniami. I nabrałem pewności, że

kopuła, którą właśnie zobaczyłem, jest jajem Rucha, i podziw mnie ogarnął nad tym, co

Allach Najwyższy stworzył. Gdym tak trwał w zdumieniu owym, ptak opuścił się na kopułę,

objął ją skrzydłami, i nogi do tyłu wyciągnąwszy, zasnął – niechaj będzie pochwalony Ten,

który nigdy nie śpi! Wtedy podniosłem się, zdjąłem z głowy turban, rozłożyłem go i

skręciłem na podobieństwo powroza, opasałem się nim i przy jego pomocy uwiązałem się

mocnym węzłem do nogi tego ptaka. W duszy mówiłem sobie: „Może on zaniesie mnie do

jakiegoś kraju, gdzie są miasta i gdzie ludzie mieszkają. Zaprawdę, to chyba będzie lepsze niż

pozostanie na tej wyspie.”

Noc tę spędziłem czuwając, w obawie, że ptak Ruch uniesie mnie i odleci ze mną, zanim

zdążę się obudzić. Gdy ranek nastał i zajaśniał świt, ptak podniósł się ze swego jaja,

zakrzyczał wielkim głosem i uniósł mnie w przestworza tak wysoko, że myślałem, iż do

krańców nieba leci. Potem obniżył swój lot, opuścił się na ziemię i usiadł na jakimś stromym,

wyniosłym miejscu. Ledwo poczułem pod sobą ziemię, począłem pospiesznie odwiązywać

węzeł z jego nogi, tak aby mnie nie zauważył, gdyż bałem się go bardzo. Rozpłatawszy

turban uwolniłem się od ptaka i drżąc odszedłem z tego miejsca. Zaraz potem ptak porwał coś

z ziemi w swe szpony i odleciał w górę ku obłokom. Przyjrzałem się temu, co niósł, i

zobaczyłem, że był to olbrzymi, długi wąż. Ruch poszybował nad morze, a ja rozglądałem się

zdumiony po okolicy. Byłem sam na wzniesieniu, a poniżej ciągnęła się rozległa i głęboka

dolina, otoczona wokół ogromnymi, strzelistymi górami. Były one tak wysokie, że nikt nie

mógłby dostrzec ich wierzchołka, a były przy tym tak strome, że nikt by się na nie wdrapać

nie poważył.

I znów począłem robić sobie wyrzuty za to, com uczynił. Mówiłem: „Ach, trzeba mi było

raczej na tamtej wyspie pozostać, gdyż, zaiste, była ona chyba lepsza niźli tutejsze pustkowie!

Na wyspie można było znaleźć coś do jedzenia, gdyż były tam różne owoce i wodę z jej

strumieni pić było można, tu zaś na próżno by się rozglądać za drzewami, owocami i

rzekami! Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Oto ilekroć z jednego

nieszczęścia znajdę wybawienie, zaraz wpadam w drugie, jeszcze większe i gorsze!” Potem

wstałem i zebrawszy całą swą odwagę zszedłem w dolinę. Ujrzałem tam ziemię pokrytą

diamentami, to znaczy kamieniami, które służą do wiercenia otworów w minerałach i

klejnotach, do cięcia porcelany i onyksu, i są tak twarde i wytrzymałe, że nie skruszy ich ani

żelazo, ani skała i nikt nie potrafi ich łupać ani rozbijać inaczej, jak tylko przy pomocy

ołowianego kamienia.

Cała dolina roiła się od węży i żmij, a każde z tych stworzeń było na kształt palmy i

ogromne takie, że gdyby nawet słoń się zjawił, z pewnością łatwo potrafiłoby go połknąć.

Węże te wychodzą, kiedy noc zapadnie, a na dzień się chowają. Zapewne boją się porwania i

rozszarpania przez ptaka Rucha lub sępy, nie wiem jednak z całą pewnością, dlaczego tak się

dzieje. I stałem w tej dolinie rozpaczając nad tym, co uczyniłem, i w duszy mówiłem sobie:

„Na Allacha, oto sam sobie zgotowałem zgubę.” Dzień chylił się już ku zachodowi, a ja

ciągle krążyłem po dolinie szukając jakiegoś miejsca, w którym mógłbym noc przepędzić. I

zapomniałem o jedzeniu i piciu, myślałem jedynie o życiu i o ratunku dla mej duszy. W

końcu dostrzegłem niedaleko miejsca, w którym stałem, jakąś jaskinię. Podszedłem bliżej i

gdy zobaczyłem, że ma ona ciasne wejście, wśliznąłem się do środka, a znalazłszy przy

wejściu wielki głaz, nasunąłem go na wejście zamykając je w ten sposób za sobą. Znalazłszy

się w środku powiedziałem do siebie: „Tu jestem bezpieczny. Gdy dzień wstanie, wyjdę i

zobaczę, co dla mnie zgotował los.”

Potem rozejrzałem się po wnętrzu jaskini i nagle zobaczyłem tam ogromną żmiję śpiącą

pośrodku na jajach. Zdrętwiałem na ten widok i wznosząc głowę ku górze, poleciłem moje

sprawy losowi i łasce Opatrzności. Noc tę spędziłem całą nie zmrużywszy oka, a gdy nastał

ranek, odwaliłem głaz, którym zamknąłem wejście do jaskini, i uciekłem z niej, od wysiłku

czuwania, głodu i strachu podobny do szaleńca lub pijanego. I gdy tak szedłem dalej przez

dolinę, upadło nagle przede mną wielkie martwe zwierzę, mimo że nikogo w okolicy nie

było. Zdziwiłem się zdziwieniem niesłychanym i przypomniałem sobie opowieść zasłyszaną

już dawno od kupców i podróżników, co dalekie wyprawy odbywają. Mówili oni, że w

Górach Diamentowych czyhają ogromne niebezpieczeństwa i nikt nie jest w stanie tam się

dostać, ale kupcy zdobywają jednak stamtąd diamenty posługując się chytrym sposobem.

Biorą mianowicie owcę ze stada, zarzynają ją i obdzierają ze skóry, potem ćwiartują i ze

szczytu góry zrzucają w tę dolinę. Wilgotne mięso spada na dno doliny i przylepiają się do

niego kawałki diamentowych kamieni. Kupcy czekają tam do południa, to jest do czasu, gdy

nadlatują ptaki z gatunku orłów i sępów, które porywają mięso w swe szpony i wynoszą na

szczyty gór. Wtedy kupcy nadbiegają i odstraszają ptaki krzykiem, chcąc, by odleciały. A gdy

to się stanie, mogą podejść bliżej. Zbierają wówczas kamienie poprzylepiane do mięsa, mięso

zaś pozostawiają ptakom i dzikim zwierzętom, a kamienie wiozą do swoich krajów. I nikt nie

może tych diamentów uzyskać inaczej, jak tylko używając tego podstępu. I ciągnął dalej: Gdy

na owo martwe zwierzę spojrzałem, przypomniałem sobie, co mi opowiadano. Wstałem więc,

podszedłem doń, zabrałem dużo diamentów i powsadzałem je do kieszeni i w fałdy szat.

Potem zbierałem dalej, wpychałem do kieszeni, za pas, w turban i w fałdy ubrania, a gdy to

uczyniłem, upadło u moich stóp znowu wielkie martwe zwierzę. Wtedy przywiązałem się doń

turbanem i położyłem się na plecach, zwierzę kładąc sobie na brzuchu, tak że leżało ono

nieco wyżej ponad ziemią.

I rzucił się na to zabite zwierzę sęp, chwycił je w swe szpony i uniósł w powietrze,

podczas gdy ja byłem przywiązany do zwierzęcia. I nie ustawał sęp w swym locie, aż dotarł

na wierzchołek góry, a tam usiadł i przystąpił do pożerania mięsa. Ale z tyłu dały się słyszeć

donośne krzyki i odgłosy uderzania drzewem o skalne ściany. Sęp poderwał się przestraszony

i odfrunął pod obłoki, a ja oswobodziłem się od zabitego zwierzęcia i stanąłem opodal.

Tymczasem kupiec, który krzyczał na sępa, zbliżył się do zabitego zwierzęcia i wtedy

zobaczył mnie. Ale nie przemówił do mnie, tylko przerażony podszedł do zwierzęcia,

przewracał je to na jedną, to na drugą stronę, a nic na nim nie znalazłszy, wydał z siebie

donośny okrzyk i zawołał: „Co za zawód! Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i

Mocnym! Szukamy w Bogu ucieczki przed szejtanem przeklętym!” I rozpaczał ów człowiek,

i ręce załamywał wyrzekając: „O niedolo! Cóż to się zdarzyło?”

Podszedłem wówczas do niego, a on spytał: „Kim jesteś i po co tu przybyłeś?”

Odpowiedziałem: „Nie lękaj się i nie obawiaj, bo zaiste jestem człowiekiem należącym do

najlepszych ludzi. Byłem również kupcem, a opowieść o mych dziejach jest długa i

niezwykła. Także przyczyna mego przybycia w te góry jest zadziwiająca. A ty się nie bój, bo

przyniosłem dla ciebie coś, co duszę twoją rozraduje. Oto mam przy sobie wielką ilość

diamentów i podaruję ci ich tyle, że będziesz zadowolony, a każdy kamień z tych, które

posiadam, jest piękniejszy od wszystkich, jakie mógłbyś zdobyć sam. Bądź przeto spokojny i

nie trwóż się już więcej.” Wtedy kupiec dziękować mi począł, upraszał dla mnie

błogosławieństwa, niebios i rozmawiał ze mną. Wkrótce inni kupcy posłyszeli naszą

rozmowę i również do mnie podeszli, a każdy z nich rzucił przedtem w dolinę zabite zwierzę.

Zbliżywszy się więc pozdrowili mnie, winszowali mi ocalenia, a potem zabrali mnie ze sobą.

I opowiedziałem kupcom całą moją historię, wszystko, co w tej podróży przecierpiałem, i

wyjawiłem im też, jak się w tej dolinie znalazłem. Potem dałem właścicielowi zwierzęcia, do

którego się uwiązałem, znaczną ilość diamentów, które zabrałem ze sobą, a on był rad, modlił

się za mnie i dziękował mi, inni kupcy zaś mówili: „Zaiste, nowe życie było ci widocznie

pisane, gdyż dotąd nikt, kto w to miejsce zaszedł, nie zdołał się uratować. Niech będą dzięki

Allachowi za twe ocalenie!” Noc przepędziliśmy w miłym i bezpiecznym miejscu wszyscy

razem, przyłączyłem się bowiem do nich, uradowany wielce z tego, że jestem bezpieczny,

ocalałem z Doliny Wężów i że znalazłem się oto w zamieszkanym kraju. Gdy ranek nastał,

podnieśliśmy się i ruszyliśmy przez olbrzymie góry, spoglądając na kłębiące się w dolinie

węże.

I nie ustawaliśmy w drodze, aż dotarliśmy do pewnego gaju na wielkiej i pięknej wyspie,

gdzie rosły kamforowe drzewa, a w cieniu każdego takiego drzewa mogłoby się schować stu

ludzi. Gdy ktoś chce zdobyć sobie kamforę, wierci długim narzędziem otwór wysoko w pniu

drzewa i zbiera to, co z niego wypływa. A spływający z otworu sok jest właśnie kamforą,

która krzepnie niczym guma. Potem takie drzewo usycha i służy jako opał. A na wyspie tej

żyje pewien gatunek dzikich zwierząt, które zwą nosorożcami. Pasą się one tam podobnie jak

bawoły i bydło w naszym kraju, ale ciało mają większe od wielbłąda i żywią się paszą

roślinną. Jest to zwierzę ogromne, które pośrodku głowy ma jeden gruby róg, długi na

dziesięć łokci, a na nim wyobrażona jest postać ludzka. Na wyspie tej żyje również zwierzę

podobne z postaci do byka. Żeglarze, podróżnicy i ludzie, którzy wędrują przez góry i różne

odległe lądy, opowiadali mi, że ten dziki zwierz, który nazywa się nosorożec, może wielkiego

słonia na swój róg nadziać i nie zauważywszy go nawet, dalej się pasie. Ów słoń na jego rogu

umiera, a pod wpływem słonecznego upału topi się jego tłuszcz i kapie na głowę nosorożca,

zalewa mu oczy i oślepia go. Nosorożec kładzie się do snu na brzegu morza, a wtedy

przylatuje ptak Ruch, chwyta go w szpony i zanosi swym dzieciom, które pożerają nosorożca

wraz ze słoniem tkwiącym na rogu. Widziałem na tej wyspie również liczne rodzaje i gatunki

bawołów, jakich u nas nie spotkałem nigdy.

Z Doliny Wężów miałem mnóstwo diamentów, które przyniosłem z sobą schowane w

kieszeniach. Ludzie wymieniali je ze mną na różne towary i wyroby miejscowe, a także

dawali mi za nie dirhemy i denary. Tak tedy podróżowałem z owymi kupcami, bez przerwy

zwiedzając różne krainy, poznając rozmaitych ludzi i wszystko to, co Allach Najwyższy

stworzył. I podróżowaliśmy z doliny w dolinę i z miasta do miasta, po drodze sprzedając i

kupując, aż wreszcie przybyliśmy do Basry. Tam popasaliśmy niedługo, po czym ja ruszyłem

w drogę do miasta Bagdadu.

Gdy powróciłem ze swojej wyprawy do Bagdadu, Przybytku Pokoju, udałem się do swojej

dzielnicy i wszedłem do swojego domu. A miałem ze sobą wielką ilość diamentów,

pieniędzy, kosztowności i rozmaitych towarów przedniego gatunku. I zgromadziwszy całą

rodzinę i bliskich, obdarowałem ich wszystkich hojnie i obsypałem bogactwami i

podarunkami. I znów począłem dobrze jadać i pijać, wytwornie się odziewałem, bawiłem się i

od towarzystwa nie stroniłem, aż wreszcie zapomniałem o wszystkim, co przecierpiałem.

Życie pędziłem wśród rozkoszy, spokojnej byłem myśli i pogodnego ducha, weseliłem się i

radowałem, a każdy, kto usłyszał o mym powrocie, zachodził do mnie i pytał o moje

przygody i o to, co widziałem w odległych krajach. Opowiadałem tedy, co mnie spotkało i

com przecierpiał, a każdy słuchacz podziwiał moje przypadki i cieszył się z mego ocalenia.

Oto koniec tego, co zdarzyło mi się i przytrafiło w drugiej mej podróży.

I rzekł Sindbad swym współbiesiadnikom: „Jutro, jeśli Allach Najwyższy pozwoli,

opowiem wam o przypadkach mej trzeciej podróży.” A gdy skończył tymi słowy swoje

opowiadanie, wszyscy byli zdumieni, po czym podana została wieczerza. Potem Sindbad

Żeglarz kazał dać Sindbadowi Tragarzowi sto miskali złota, a on wziął ów dar i wedle

zwyczaju odszedł swoją drogą dziwiąc się temu, co przeżył Sindbad Żeglarz, a w domu

błogosławił mu i modlił się za niego. A skoro nastał dzień następny i gdy zaświtał brzask,

Sindbad Tragarz wstał, odprawił poranne modły i zgodnie z wolą Sindbada Żeglarza udał się

do niego w odwiedziny. Wszedł do domu, pozdrowił gospodarza, a ów go przywitał i

siedzieli razem, aż przyszła reszta przyjaciół i towarzyszy biesiady. Jedli wówczas i pili,

rozkoszowali się, weselili i bawili, a potem Sindbad Żeglarz znów mówić począł:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Trzecie opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży trzeciej

 

Bracia moi, wysłuchajcie mojej opowieści i wiedzcie, że jest ona zaiste jeszcze

cudowniejsza niż te, które wam przedtem opowiedziałem. Wszelako Allach jest

Wszechwiedzący i On jeden zna swe tajemnice ukryte. Powróciwszy więc z mej drugiej

podróży, żyłem w wielkiej radości i szczęśliwości, ciesząc się tym, że ocalałem. Jak już

zresztą wiecie z tego, co wczoraj wam opowiadałem, dorobiłem się znacznego majątku i

Allach zwrócił mi wszystko, co z jego woli utraciłem. Przez pewien czas przebywałem w

Bagdadzie pogrążony w wielkim szczęściu, pogodzie, radościach i weselu. Wszelako dusza

moja gorąco zapragnęła podróży i oglądania dalekich krajów i znów postanowiłem zająć się

handlem, zarabiać i mnożyć zyski. A że dusza ludzka skłonna jest do złego, przeto po

namyśle nakupiłem wielką ilość towarów i rzeczy potrzebnych do drogi, spakowałem je i z

tym wszystkim opuściłem Bagdad udając się do miasta Basry.

Przybyłem na brzeg morza i ujrzałem tam wielki statek, a na nim wielu kupców i

podróżników – ludzi dobrych i miłych, zacnych, mądrych, pobożnych i prawych. Wraz z nimi

wsiadłem na statek i wyruszyliśmy polecając się błogosławieństwu Allacha, Jego pomocy i

opiece. Cieszyliśmy się pomyślnością i bezpieczeństwem i podróżowaliśmy bezustannie z

morza na morze, z wyspy na wyspę i z miasta do miasta, a każde leżące na naszej drodze

miejsce zwiedzaliśmy, sprzedając tam i kupując, radośni i weseli. Aż pewnego dnia, gdyśmy

płynęli przez spienione morze o falach bijących jedna o drugą, kapitan, stojący przy burcie

statku i rozglądający się na różne strony, począł nagle bić się po twarzy, a potem rozkazał

zwinąć żagle i zarzucić kotwicę. Szarpał przy tym brodę, rozdzierał szaty i krzyczał wielkim

głosem. Spytaliśmy więc: „Kapitanie, co się stało?” Odpowiedział: „Wiedzcie, o podróżni –

oby pokój i bezpieczeństwo były wam dane – że wicher nas znosi i na środek morza pędzi, a

los nieszczęśliwy pcha nas ku Małpim Górom. A jeszcze nikt, kto tam się znalazł, nie uszedł

cało z tego miejsca i serce moje mówi mi, że wszyscy poginiemy!”

I zaledwie kapitan skończył mówić te słowa, nadbiegły małpy, otoczyły nasz statek i

niczym szarańcza zaroiły się na całym pokładzie i na brzegu przy statku. My zaś baliśmy się

zabić, uderzyć czy choćby odpędzić którąś z nich, gdyż było ich tak dużo, bowiem wielka

liczba przewyższa męstwo. I ze strachu patrzyliśmy biernie, gdy one rabowały nasz dobytek i

towary. Są to najszkaradniejsze zwierzęta; sierść ich przypomina czarną pilśń, a widok budzi

grozę. Nikt też ich mowy nie jest w stanie zrozumieć i nic o nich nie wiadomo poza tym, że

nienawidzą ludzi, mają żółte oczy, czarne gęby i niską postać, a wzrost każdej z nich nie

przekracza czterech piędzi. Wlazły owe małpy na liny kotwicy, przegryzły je swymi zębami i

poprzecinały również wszystkie inne okrętowe liny. Wtedy statek nasz poddał się wiatrowi,

skierował się w stronę Małpich Gór i przybił do ich brzegu. Małpy rzuciły się wtedy na

kupców i podróżnych i powynosiły ich wszystkich na brzeg, statek zaś ze wszystkim, co na

nim było, porwały i oddaliły się swoją drogą, nas porzuciwszy na wyspie.

Statek zniknął nam sprzed oczu, a my nawet nie wiedzieliśmy, dokąd go małpy porwały.

Znalazłszy na owej wyspie drzewa owocowe, zioła i jagody, pożywiliśmy się nimi,

ugasiliśmy pragnienie wodą ze strumieni, które się tam znajdowały, a potem zauważyliśmy w

głębi wyspy jakieś domostwo. Skierowaliśmy się ku niemu, a gdy już byliśmy blisko,

zobaczyliśmy, że było to zamczysko o wyniosłych kolumnach i wysokich murach, mające

dwuskrzydłową bramę z hebanowego drzewa, a brama ta była otwarta. Weszliśmy więc przez

tę bramę i zobaczyliśmy rozległy dziedziniec, podobny do wielkiego placu, a wokół były

liczne wysokie drzwi. Naprzeciw wejścia stała szeroka ława, ponadto wisiały nad paleniskami

naczynia kuchenne, a wokół walało się dużo kości. Żywej duszy w owym miejscu nie

znaleźliśmy, przeto zdumieliśmy się wielkim zdumieniem, ale usiedliśmy na dziedzińcu, by

chwilę odpocząć. A potem sen nas zmorzył i spaliśmy bez przerwy od południa aż do

zachodu słońca. Nagle ziemia się pod nami zatrzęsła i rozległ się w powietrzu wielki hałas.

Równocześnie zeszła ku nam z zamkowej wieży jakaś postać ogromna, z kształtu podobna do

człowieka, ale czarna i wysoka jak olbrzymia palma. Oczy miała jak dwie pochodnie, kły

niczym u dzika, gębę ogromną jak studnia, wargi na podobieństwo warg wielbłąda i

zwisające na piersi, uszy na kształt dwu płacht, opadające na ramiona, a paznokcie u rąk tej

postaci przypominały lwie pazury. Gdyśmy ujrzeli tego potwora, potraciliśmy zmysły, strach

nas ogarnął potężny i zamarliśmy z okropnego przerażenia, lęku i obawy. Tymczasem stwór

zszedł na ziemię, na chwilę przysiadł na ławie, a potem wstał i podszedł do nas. Chwycił

mnie i wyciągnął spomiędzy mych towarzyszy kupców, a podniósłszy mnie w górę,

obmacywał mnie i obracał, a ja byłem na jego dłoni niczym mały kąsek. Macał mnie zupełnie

tak, jak rzeźnik maca owcę przeznaczoną do zarżnięcia, ale stwierdził, że jestem wątły i

wychudzony od wielu utrapień i trudów podróży. Nie znalazł na mnie ani trochę ciała, więc

mnie z ręki wypuścił, wybrał innego spośród mych towarzyszy, obracał i obmacywał go tak

jak mnie poprzednio, a potem i jego wypuścił. Tak macał i obracał jednego po drugim, aż

doszedł do kapitana okrętu. Był to człowiek tłusty, tęgi, barczysty, silny i krzepki i zadowolił

potwora. Ów ujął tedy kapitana niczym rzeźnik przystępujący do zarżnięcia bydlęcia, rzucił

go na ziemię i postawiwszy nogę na jego karku, zmiażdżył mu go. Potem przyniósł długi

rożen i wbił nań kapitana, aż koniec rożna wyszedł mu przez tyłek. I rozniecił wielkie

ognisko, nad nim umieścił rożen z nabitym nań kapitanem i nie przestawał go obracać nad

płonącymi węglami, aż mięso dobrze się upiekło. Wtedy zdjął rożen z żaru i umieściwszy go

przed sobą, dzielił mięso tak, jak człowiek dzieli kurczę, i rozszarpywał tę pieczeń pazurami, i

pożerał, aż zjadł całe mięso i kości poobgryzał. I nie zostało z kapitana nic prócz tych kości,

które potwór cisnął gdzieś pod mur.

Później potwór posiedział jeszcze trochę na ławie, a następnie wyciągnął się na niej i

zasnął, a chrapanie, które począł z siebie wydawać, podobne było do charczenia zarzynanego

barana albo jakiegoś innego zwierzęcia. Spał tak bez przerwy do rana, a potem wstał i odszedł

swoją drogą. My zaś upewniwszy się, że odszedł daleko, poczęliśmy rozmawiać,

opłakiwaliśmy nasz los i mówiliśmy pomiędzy sobą: „Ach, czemuż nie utonęliśmy w morzu

albo nie zginęliśmy z rąk małp? Byłoby to stokroć lepsze od pieczenia na rozżarzonych

węglach! Na Allacha, tego rodzaju śmierć jest straszna, ale wszystko dzieje się tak, jak Allach

zrządzi, nie ma bowiem potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Na pewno

pomrzemy tu w rozpaczy i nikt się o nas nie dowie! Nie ma dla nas ocalenia ani ucieczki z

tego miejsca!” Potem wstaliśmy i poczęliśmy chodzić i rozglądać się po wyspie, poszukując

jakiegoś miejsca, gdzie można by się było schować lub którędy można byłoby uciec. Każda

śmierć wydawała nam się lepsza od pieczenia w ogniu, cóż, kiedy nie mogliśmy znaleźć

żadnej kryjówki. Wieczór zapadł i w wielkim strachu musieliśmy wracać do zamczyska.

Usiedliśmy tam i oto znów ziemia pod nami zadrżała, pojawił się ów czarny potwór, podszedł

do nas, jednego za drugim obmacywał tak, jak za pierwszym razem, i badał nas, aż wreszcie

wybrał z nas jednego i postąpił z nim tak, jak pierwszego dnia postąpił z kapitanem. Upiekł

go i pożarł, a potem spał na ławie całą noc, chrapiąc jak zarzynane zwierzę. A gdy dzień

nastał, podniósł się i poszedł swoją drogą, nas pozostawiając według swego obyczaju.

Zbiliśmy się wówczas w gromadę, naradzaliśmy się i mówiliśmy jeden przez drugiego:

„Na Allacha, lepiej byłoby rzucić się w morze i utonąć niż czekać na upieczenie, gdyż, zaiste,

ten rodzaj śmierci jest potworny!” Jeden z nas rzekł: „Posłuchajcie mnie, użyjmy jakiegoś

podstępu i zabijmy tego potwora! Uwolnimy siebie w ten sposób od jego prześladowań i

innych muzułmanów wybawimy od jego zła i nieprawości.” Wtedy ja powiedziałem:

„Słuchajcie, o bracia moi, skoro nie ma innego ratunku i musimy go zgładzić, weźmy stąd

najpierw nieco desek i drzewa, zgromadzimy to na brzegu i zbudujemy tratwę obszerną na

podobieństwo statku. Gdy potem uda się nasz podstęp i uśmiercimy potwora, wsiądziemy na

ten statek i odpłyniemy stąd po morzu dokądkolwiek, gdzie tylko nas Allach poprowadzi.

Albo też będziemy siedzieli tutaj, aż nas jakiś przepływający tędy statek zabierze, A

gdybyśmy nawet nie dali rady zabić potwora, to i tak na naszą łódź wsiądziemy i umkniemy

morzem. Jeśli utoniemy, to przynajmniej w ten sposób uwolnimy się od mąk skręcenia karku

i smażenia na ogniu. Jeśli pisane nam jest ocalenie, czeka nas ratunek, a jeśli utoniemy, to

zginiemy śmiercią męczenników.” Wszyscy na to zawołali: „Na Allacha, mądra to rada i

słuszna!”

I tak zgodni w swych postanowieniach, przystąpiliśmy zaraz do roboty. Wynieśliśmy z

zamku drzewo i sporządziwszy z niego statek, zawiązaliśmy go przy brzegu morza,

złożyliśmy w nim nieco żywności i powróciliśmy na zamek. Gdy zapadł wieczór, ziemia

zadrżała i nadszedł ów czarny potwór, a był kąsający niczym pies. Poobracał i poobmacywał

każdego z nas, a potem wybrał jednego i postąpił z nim tak jak z jego poprzednikami, potem

go pożarł i zasnął na ławie, wydając z siebie chrapanie podobne do grzmotów. Wtedy

podnieśliśmy się szybko, ujęliśmy dwa żelazne rożna spośród tych, które były pozawieszane

w tym miejscu, i wsadziliśmy je w potężny ogień, aż rozżarzyły się do czerwoności i stały się

niczym węgle płonące. Potem ujęliśmy je mocnym uchwytem, podeszliśmy z nimi do

czarnucha, który spał chrapiąc na ławie i wetknęliśmy mu rożny w oczodoły, zanim zdołał się

obudzić. Wszyscy razem naciskaliśmy z całych sił i mocy, aż wypaliliśmy mu oczy, a on,

pozbawiony wzroku, ryknął potężnie, serca nasze grozą napełniając. Potem zerwał się z ławy

i począł nas szukać, ale my rozbiegliśmy się, uciekając przed nim na lewo i na prawo.

Ślepy olbrzym nie mógł nas znaleźć, ale my i tak baliśmy się go strasznie i przekonani o

nieuchronnej zgubie, zwątpiliśmy w możliwość ocalenia. On zaś skierował się ku bramie i

wrzeszcząc, wyszedł z niej po omacku. Nas przejmował potworny strach, ziemia drżała pod

nami od siły jego głosu i śledziliśmy, jak olbrzym, nie przestając nas tropić, odchodził swoją

zwykłą drogą. Niedługo potem wrócił jednak, a z nim przybyła samica, jeszcze większa niż

on i o jeszcze dzikszym wyglądzie. Przeraziliśmy się strasznym przerażeniem zobaczywszy

ich oboje, gdyż samica, którą olbrzym przywiódł z sobą, była daleko potworniejsza niż on.

Dojrzała nas ona właśnie w chwili, gdy my pośpiesznie odczepiliśmy naszą łódź i

wskoczywszy do niej, zepchnęliśmy ją na wodę. Lecz olbrzymy miały ze sobą ogromne

kamienie, którymi poczęły w nas rzucać, i pod ich uderzeniami większość z nas zginęła.

Zostało nas tylko trzech, mianowicie ja i jeszcze dwu innych, i dopłynęliśmy w łodzi na inną

wyspę. Krążyliśmy po niej aż do schyłku dnia, a gdy noc nas zaskoczyła, ułożyliśmy się do

snu. Gdyśmy się przebudzili, zobaczyliśmy, że ogromny i niezmiernie długi wąż o wielkim

cielsku i przepastnym brzuchu leży, otaczając nas pierścieniem. W tej samej chwili wąż ów

podpełzł ku jednemu z mych towarzyszy i połknął go aż do ramion, a zaraz potem połknął go

do reszty. Posłyszeliśmy tylko trzask żeber w brzuchu węża, po czym oddalił się on swoją

drogą. Zdumieliśmy się wielkim zdumieniem i użaliliśmy się nad naszym nieszczęsnym

towarzyszem, lecz zarazem ogarnął nas przemożny strach o własną skórę. Zawołaliśmy: „Na

Allacha, co za dziwy! Każda nowa śmierć, której jesteśmy świadkami w czasie tej naszej

podróży, wstrętniejsza jest od poprzedniej. Radowaliśmy się ocaleniem z rąk czarnego

olbrzyma i tym, że uniknęliśmy śmierci w odmętach, a oto okazało się, że radość nasza była

przedwczesna. Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Allach nas wybawił

z rąk czarnego olbrzyma i ocalił od zatonięcia, lecz czyż istnieje możliwość ucieczki przed tą

nową złowróżbną plagą?” To rzekłszy wstaliśmy i chodziliśmy dalej po wyspie,

pożywialiśmy się owocami i popijaliśmy wodę ze strumieni, i tak było aż do wieczora. Wtedy

wyszukaliśmy wielkie, wysokie drzewo, wspięliśmy się na nie – ja wdrapałem się na

najwyższą gałąź – i zasnęliśmy.

Gdy nastała noc i ciemność zapadła, pojawił się wąż, pełzał to w prawo, to w lewo, a

potem ruszył ku drzewu, na którym spaliśmy. Wąż wspiął się do mojego towarzysza i

połknąwszy go po ramiona, tak się z nim razem wokół pnia drzewa owinął. Zanim połknął

całego mego towarzysza, słyszałem gruchotanie kości w brzuchu węża i musiałem na to

patrzeć. Potem wąż zsunął się z drzewa i odszedł swoją zwykłą drogą. Ja zaś resztę nocy

spędziłem na tym drzewie, a gdy nastał dzień i zaświeciło słońce, zlazłem z drzewa, śmierci

bliski od wielkiego strachu i przerażenia. Chciałem wskoczyć do morza, aby odetchnąć od

cierpień tego świata, ale duch się we mnie jakoś jeszcze trzymał, bowiem życie moc ma

wielką.

Wówczas wziąłem szeroką deskę, przymocowałem ją sobie pod stopami, inną deskę

przywiązałem sobie do prawego boku i taką samą do boku lewego i jeszcze inną na brzuch, a

wreszcie długą i szeroką deskę przytroczyłem w poprzek nad głową, tak samo jak pod

stopami. Tak oto znalazłem się w środku tych desek otaczających mnie ze wszystkich stron.

Przywiązałem je bardzo mocno i z tym wszystkim rzuciłem się na ziemię, po czym zaraz

zasnąłem pomiędzy tymi deskami, tworzącymi wokół mnie coś na kształt komórki. Gdy

zapadła noc, pojawił się zgodnie ze swoim obyczajem wąż. Zobaczył mnie i zbliżył się, ale

nie mógł mnie połknąć, gdyż schowany byłem wśród desek zewsząd mnie osłaniających. I

krążył wokół mnie ów wąż, ale nie mógł się do mnie dobrać, a ja patrzyłem nań zmartwiały

ze strachu i przerażenia, wąż zaś nieustannie to się oddalał, to przybliżał do mnie, ale za

każdym razem, gdy mnie próbował połknąć, udaremniały mu to deski, które miałem

przytroczone ze wszystkich stron. Trwało to od zachodu słońca aż do białego rana, gdy

wzeszło słońce i zaświeciło swym światłem. Wtedy wąż, dławiąc się bezsilną wściekłością,

odszedł swoją drogą, a ja wyciągnąłem rękę i wyswobodziłem się spomiędzy drewna, martwy

prawie wskutek tego, com przez tego węża przeżył. Dźwignąłem się jednak i począłem iść

przez wyspę, i tak dotarłem do brzegu. Popatrzyłem wówczas na morze i dostrzegłem oto w

oddali, na pełnym morzu, statek. Chwyciłem wielką gałąź i począłem nią wymachiwać,

krzycząc zarazem. Gdy mnie ujrzeli podróżni, rzekli: „Trzeba zobaczyć, co to takiego, może

jest to człowiek.” Podpłynęli bliżej, a kiedy usłyszeli moje wołanie, przybili do brzegu i

zabrali mnie na swój statek. I wypytywali mnie o moje przygody, więc opowiadałem im od

początku do końca, co mi się przydarzyło i co od przeciwieństw losu wycierpiałem. Zdziwili

się wielce, a potem darowali mi trochę swoich szat, abym swą nagość zakrył, dali mi też ze

swych zapasów coś do jedzenia, więc zjadłem do syta, a na koniec napoili mnie zimną, słodką

wodą. I odżył we mnie duch, serce się uspokoiło i doznałem wielkiego ukojenia, że Allach

wybawił mnie od pewnej śmierci i z powrotem umieścił wśród żywych. Sławiłem przeto

Allacha Najwyższego za obfitość Jego łask i składałem Mu dzięki. Niebawem odzyskałem

siły i tak po chwilach, gdy już we wszystko zwątpiłem, nadeszły inne, kiedy to, co

przeszedłem, wydało mi się tylko jakimś snem. Wiatr za przyzwoleniem Allacha był nam

przychylny, płynęliśmy więc bez ustanku, aż przybiliśmy do brzegu pewnej wyspy, zwanej

wyspą as-Salahita, i przy niej nasz kapitan zatrzymał statek. Wszyscy kupcy i podróżni zeszli

wówczas na ląd i wynieśli swe towary, aby je sprzedać i wymienić. I mówił Sindbad Żeglarz:

Kapitan statku zwrócił się do mnie i rzekł: „Posłuchaj, co ci powiem. Jesteś obcym, ubogim

człowiekiem i opowiedziałeś nam o różnych niebezpieczeństwach, przez które przeszedłeś.

Chciałbym cię przeto jakoś poratować i pomóc ci, abyś mógł wrócić do swego kraju, a ty

będziesz się za to modlił za mnie.” Odpowiedziałem; „Dobrze, odtąd zawsze się będę za

ciebie modlił.” On zaś mówił dalej: „Wiedz, że był wśród nas pewien podróżny, który nam

zginął. Nie wiemy, czy jeszcze żyje, czy umarł, bo żadna wieść o nim do nas nie dotarła.

Chcę więc tobie przekazać jego towary, abyś je sprzedał na tej wyspie i byś zajął się

sprawami tamtego. Za twój trud i pracę wynagrodzimy cię, oddające! część zysku, a co

zostanie ze sprzedaży tych towarów, zatrzymamy u nas aż do naszego powrotu do Bagdadu.

Tam odszukamy rodzinę zaginionego i jej przekażemy pozostałe towary jak również

wszystek dochód z tego, co zostanie sprzedane. Czy zgodzisz się na to i zejdziesz na wyspę z

tymi towarami, aby handlować nimi tak, jak to czynią kupcy?” Odrzekłem: „Słyszę i jestem

posłuszny, o panie dobry i wspaniałomyślny”, błogosławiłem mu i dziękowałem. Potem

kapitan rozkazał tragarzom i wioślarzom, aby wspomniane towary wynieśli na ląd i

przekazali je mnie. A pisarz portowy spytał: „Kapitanie, co to za towary wynoszą majtkowie i

tragarze na brzeg i którego kupca imieniem mam je oznaczyć?” Kapitan odpowiedział:

„Wypisz na nich imię Sindbada Żeglarza. Podróżował przedtem z nami, lecz utonął przy

jednej z wysp. Od tego czasu nie mieliśmy o nim żadnej wieści i chcemy, aby ten

cudzoziemiec sprzedał towary Sindbada Żeglarza i wziął za nie zapłatę. Damy mu za to tyle,

ile wart będzie jego trud przy dokonywaniu sprzedaży, a co zostanie, weźmiemy ze sobą, by

po powrocie do miasta Bagdadu oddać towary właścicielowi, o ile uda nam się go odnaleźć.

Jeśli zaś nie będziemy w stanie go odszukać, przekażemy wszystko jego rodzinie w

Bagdadzie.” Pisarz powiedział: „Piękne są twoje słowa i sprawiedliwa mowa.”

Gdy usłyszałem, co mówił kapitan i jak oznajmił, że towary mają być moim imieniem

znaczone, rzekłem sobie w duszy: „Na Allacha, wszakże to ja jestem Sindbadem Żeglarzem i

ja wpadłem do wody przy owej wyspie wraz z innymi podróżnymi, z których część poszła na

dno.” Uzbroiłem się jednak w cierpliwość i odczekałem, aż kupcy zeszli ze statku i w

gromadzie zaczęli rozprawiać o sprawach kupna i sprzedaży. Wtedy podszedłem do kapitana

statku i zapytałem go: „Panie mój, czy wiesz, kim był właściciel towarów, które dałeś mi do

sprzedania?” Kapitan odparł: „Nie znam jego stanu, ale wiem, że pochodził z Bagdadu i że

zwano go Sindbadem Żeglarzem. Gdyśmy przy pewnej wyspie kotwicę zarzucili, wielu ludzi

tam utonęło, a w ich liczbie był on, i od tego czasu nie mieliśmy o nim żadnej wiadomości.”

Wtedy krzyknąłem wielkim głosem: „Kapitanie, niechaj pokój z tobą będzie! Wiedz, że ja

jestem Sindbadem Żeglarzem i wcale nie utonąłem. Wtedy, gdy przy brzegu wyspy zarzuciłeś

kotwicę, a kupcy i podróżni zeszli na ląd, ja wysiadłem wraz z nimi. Znalazłszy się zaś na

brzegu wyspy, wyjąłem jedzenie, które z sobą miałem, i przyjemnie płynął mi tam czas, ale

potem ogarnęła mnie senność, ułożyłem się więc i zasnąłem. Gdym się przebudził, nie było

już przy brzegu statku i nikogo przy sobie nie znalazłem. Tak więc towary te, jak i cały ów

dobytek należą do mnie. Wszyscy kupcy dostarczający diamentów widzieli mnie w

Diamentowych Górach i poświadczą, że jestem Sindbadem Żeglarzem. Opowiedziałem im

bowiem swoją historię i wspomniałem o tym, co mi się zdarzyło, gdy byłem z wami na

statku. Opowiedziałem im, jak to zapomnieliście mnie śpiącego na wyspie i że gdy się potem

przebudziłem, nie znalazłem już nikogo z podróżnych i przygodziło mi się to, co mi się

przygodziło.”

Kupcy i inni współtowarzysze podróży słysząc moje słowa zgromadzili się przy mnie, a

byli wśród nich tacy, co mi uwierzyli, i tacy, co wzięli mnie za kłamcę. I gdyśmy tak

rozmawiali, jeden z kupców posłyszawszy, że wspomniałem o Diamentowej Dolinie, wstał,

podszedł do mnie i powiedział: „Zgromadzeni, posłuchajcie, co powiem. Kiedyś

wspominałem wam o różnych dziwach, które oglądałem w swoich podróżach. Między innymi

opisywałem, jak rzucaliśmy zabite zwierzęta do Diamentowej Doliny i o tym, że gdy zgodnie

ze zwyczajem postąpiłem jak inni kupcy i zrzuciłem tam swoje zwierzę, uczepił się doń

pewien człowiek i tak przybył do mnie na górę. Nie wierzyliście mi wtedy i pomawialiście

mnie o kłamstwo.” Rzekli: „Tak, to prawda, opowiadałeś nam o tym, a my nie daliśmy wiary

twym słowom.” Kupiec ciągnął: „Oto jest właśnie ten, który uczepił się mojego zabitego

zwierzęcia. Dał mi on potem cenne diamenty, a równe im trudno byłoby znaleźć. On zaś dał

mi ich więcej, niżbym mógł zebrać z mego zabitego zwierzęcia. I zabrałem z sobą tego

człowieka, a gdy przybyliśmy do miasta Basry, pożegnaliśmy się, po czym on ruszył do

swojego kraju, a my do swego. To właśnie jest ów człowiek i rzeczywiście nazywa się on

Sindbad Żeglarz, jak nam mówił. Opowiedział on – i nam o tym, że statek odpłynął bez

niego, i o tym, jak pozostał sam na wyspie. I wiedzcie, że człowiek ten przyszedł tu do nas po

to, byście nareszcie uwierzyli słowom, które wam niegdyś powiedziałem. Wszystkie te

towary są jego własnością bo i o tym nam wspomniał, gdy do nas się przyłączył. Tym samym

i jego słowa okazują się prawdziwe.”

Gdy kapitan wysłuchał słów kupca, podszedł do mnie i chwilę uważnie mi się

przypatrywał, a potem spytał: „Jak są oznaczone twoje towary?” Odpowiedziałem: „Wiedz,

że znak na mych towarach jest taki a taki.” Potem przypomniałem mu jeszcze o pewnych

sprawach, które zaszły tylko między nami dwoma, gdy na jego statku wypływaliśmy z Basry.

Wtedy kapitan upewnił się, że rzeczywiście jestem Sindbadem Żeglarzem, objął mnie,

pozdrowił i cieszył się z mego ocalenia mówiąc: „Na Allacha, zaiste, twoja opowieść jest

zdumiewająca, a przypadki twe są cudowne. I niech Allachowi będą dzięki za to, że dał nam

się spotkać, a tobie zwrócił twe towary i dobytek.” Sindbad mówił: Tak tedy rozporządziłem

swymi towarami, jak umiałem, a one przyniosły mi w tej podróży duży zysk. Radowałem się

z tego wielką radością, ciesząc się bezpieczeństwem i tym, że odzyskałem mój majątek. I

wciąż sprzedawałem i kupowałem po drodze na wyspach, a gdy przybyliśmy do kraju Sind, i

tam również trudniliśmy się kupnem i sprzedażą. I widzieliśmy na morzu rozmaite dziwy i

cudowności, których ani zliczyć, ani wyliczyć się nie da. Wśród wielu innych rzeczy, które na

tym morzu oglądałem, była ryba z kształtu podobna do krowy i inne mające postać osła.

Widziałem też ptaki, które wyłażą z morskich muszli, znoszą jaja i pisklęta wysiadują na

powierzchni wody. A ptaki te nie wychodzą nigdy z morza na ląd. I tak podróżowaliśmy bez

ustanku za Allacha Najwyższego przyzwoleniem, wiatr nam sprzyjał i podróż była pomyślna,

i tak przybyliśmy do Basry. Zabawiłem tam niewiele dni, po czym ruszyłem do Bagdadu, a

gdy przybyłem do mojej dzielnicy, wszedłem do swego domu, powitałem rodzinę,

towarzyszy i przyjaciół. I cieszyłem się, że znów jestem bezpieczny i że wróciłem do swego

kraju, do rodziny, swojego miasta i domów. Rozdawałem jałmużnę, obdarowywałem i

odziewałem wdowy i sieroty, a sam spędzałem czas w otoczeniu towarzyszy biesiad i

przyjaciół, żyłem w nieustannym zbytku jedząc, pijąc i weseląc się. Ucztując, zabawiając się i

przebywając z towarzyszami, zapomniałem wkrótce, co mi się przytrafiło, co od

przeciwieństw losu wycierpiałem i jakich zaznałem niebezpieczeństw. Zysków moich zaś z

tej wyprawy ani zliczyć, ani wyliczyć by się nie dało. Takie to były osobliwe przygody, które

miałem w tej podróży. A jutro, jeśli Allach Najwyższy zechce, przyjdziesz do mnie znowu, ja

zaś opowiem ci o mojej czwartej podróży, jeszcze cudowniejszej od poprzednich.

Potem Sindbad Żeglarz kazał dać, zgodnie ze swoim obyczajem, sto miskali złota

Sindbadowi Tragarzowi i polecił, aby obrusy rozpostarto. A gdy to się stało, towarzystwo

poczęło wieczerzać, dziwując się zasłyszanej opowieści i wszystkiemu temu „co się w niej

wydarzyło. Po wieczerzy wszyscy odeszli w swoje strony, a Sindbad Tragarz zabrał darowane

mu złoto i także odszedł swoją drogą, oszołomiony tym, co Sindbad Żeglarz opowiedział.

Noc spędził w swoim domostwie, a gdy nastał ranek i zajaśniał świt, podniósł się Sindbad

Tragarz, odprawił poranne modły i udał się do Sindbada Żeglarza. Wszedł, pozdrowił

gospodarza, a ów przyjął go radośnie i przyjaźnie, kazał mu koło siebie siadać i gawędził z

nim do czasu, gdy reszta towarzyszy się zjawiła. Wtedy podano jadło, a zebrani pożywili się i

popili w wesołym nastroju, po czym Sindbad Żeglarz czwarte opowiadanie rozpoczął:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Czwarte opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży czwartej

 

Wiedzcie, o bracia moi, że powróciwszy do miasta Bagdadu, znów zgromadziłem wokół

siebie mych towarzyszy, rodzinę i przyjaciół i żyłem pośród największych rozkoszy, w

zadowoleniu i dostatku. Otoczony nieprzeliczonym zbytkiem, zapomniałem wkrótce o tym,

co było, i oddany rozrywkom, weselu i towarzyskim biesiadom, czerpałem z życia wszystko,

co najprzyjemniejsze. Cóż, kiedy moja podstępna dusza szeptała mi o podróżach w kraje

nieznanych ludów, tak że znów zapragnąłem zobaczyć innych ludzi i zająć się handlem i

zarabianiem. Opanowany tą myślą, nakupiłem różnych cennych towarów nadających się do

morskiego handlu, spakowałem jeszcze więcej niż zwykle tobołów i z Bagdadu udałem się do

Basry. Tam załadowałem swe rzeczy na statek i przyłączyłem się do grupy

najzamożniejszych kupców Basry. Ruszyliśmy w drogę, statek odbił z nami od brzegu, a

Allach Najwyższy błogosławił nam płynącym po wzburzonym morzu, wśród fal jedna o

drugą bijących.

Wiele dni i nocy płynęliśmy szczęśliwie z wyspy na wyspę i z morza na morze, aż

pewnego dnia zerwał się przeciwny wiatr. Kapitan zarzucił kotwicę i zatrzymał statek

pośrodku morza, bojąc się, by w rozszalałym żywiole nie zatonął. My poczęliśmy się modlić i

pokornie błagaliśmy Allacha Najwyższego, a gdy to czyniliśmy, znienacka uderzył w nas

potężny huragan, poszarpał żagle, podarł je na strzępy i zmiótł z pokładu wszystkich ludzi

wraz z ich dobytkiem i tym, co mieli spośród towarów i majątku. Tak więc i ja wpadłem do

wody razem z innymi. Przez pół dnia zdołałem się utrzymać na powierzchni morza, a kiedy

zaczynałem już tracić przytomność, Allach Najwyższy zesłał mi jedną spośród desek

okrętowych. I wlazłem na nią, a za mną w ślad uczyniło to jeszcze kilku kupców. Skupiliśmy

się na niej i mocno się trzymając, uderzaliśmy nogami jak wiosłami o wodę. Takim to

sposobem płynęliśmy, fale i wiatr nam sprzyjały i tak minęły dzień i noc. Następnego dnia

przed południem wiatr przybrał na sile, morze się spieniło, fale urosły i woda wyniosłą nas na

jakąś wyspę. Byliśmy prawie martwi od bezsenności, zmęczenia, zimna, głodu, strachu i

pragnienia. Chodząc po brzegu wyspy znaleźliśmy tam dużo roślin, więc jedliśmy je, aby się

utrzymać przy życiu i wzmocnić swoje siły.

Noc tę spędziliśmy na brzegu wyspy, a gdy zaczęło świtać i nastał jasny ranek, wstaliśmy i

poczęliśmy chodzić po wyspie w prawo i w lewo. I ukazała się nam w oddali jakaś budowla,

ruszyliśmy więc ku niej i szliśmy tak długo, aż znaleźliśmy się u jej wrót. Zaledwieśmy tam

stanęli, z bramy wypadła do nas gromada nagusów, którzy bez słowa nas pochwycili i

zawiedli do swego króla. Ów zaś kazał nam usiąść, więc usiedliśmy, a wtedy podano nam

jakiś pokarm nieznany, jakiego nie widzieliśmy jeszcze nigdy w życiu. Dusza moja wzdragała

się przed nim i nie zjadłem go ani trochę w przeciwieństwie do moich towarzyszy. Łaska

Allacha to sprawiła, żem tego pożywienia nie tknął, i dzięki temu żyję po dziś dzień. A

zaledwie moi towarzysze skosztowali tylko trochę podanej potrawy, potracili rozum i poczęli

jeść jak obłąkani. Potem przyniesiono im kokosowy olej, podano im go do picia i

natłuszczono ich nim, a wtedy oczy im się powywracały i znów poczęli zajadać tę potrawę,

całkiem inaczej, niż było ich zwyczajem. Zaniepokoiłem się o nich, smutek mnie ogarnął i

wielki lęk o własną skórę wśród tych nagich ludzi. Przyjrzałem im się przeto bliżej – byli to

czciciele ognia, a królem w ich mieście był jakiś ghul. Ktokolwiek do ich kraju przybywał

albo kogo w dolinie zobaczyli lub spotkali, tego do swego króla prowadzili. Wszystkich też

karmili tym pożywieniem, natłuszczali każdego owym olejem, a wtedy brzuch mu od

obfitości jadła pęczniał, rozum mu się mącił i rozsądek go opuszczał. A gdy taki człowiek do

szczętu ogłupiał, dawali mu jeszcze więcej jedzenia i picia, on zaś stawał się tłusty i otyły.

Wówczas zarzynali go, piekli i dawali swojemu królowi do jedzenia. Poddani tego króla

również żywili się ludzkim mięsem, tylko go nie piekli ani nie gotowali.

Gdym te ich obyczaje podpatrzył, zaniepokoiłem się bardzo o siebie i moich towarzyszy,

oni zaś z nadmiaru strawy, co rozum odbiera, całkiem nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. I

powierzono ich jakiemuś człowiekowi, który co dzień zabierał ich i wyprowadzał pasać jak

bydło. Tymczasem ja ze strachu i głodu osłabłem i stałem się taki chudy, że ciało ledwie

okrywało mi kości. Gdy mnie takiego ujrzeli, zostawili mnie w spokoju i zapomnieli o mnie i

żaden z nich już o mej osobie nie myślał ani też o nią me dbał. Tak więc pewnego dnia

wymknąłem się chyłkiem z tego miejsca i uciekłem, a gdym już był w pewnym oddaleniu,

dostrzegłem jakiegoś pasterza, siedzącego na czymś wystającym z morza. Gdy mu się

dokładnie przyjrzałem, poznałem go. Był to ten sam człowiek, któremu kazano wypasać

moich towarzyszy i wielu jeszcze takich jak oni. Skoro i on mnie dojrzał, pojął natychmiast,

że jestem przy zdrowych zmysłach, a nie opętany jak moi współtowarzysze podróży. Skinął

na mnie z daleka i rzekł: „Zawróć i idź dalej drogą, która biegnie po twojej prawej ręce, a

trafisz wówczas na trakt sułtański.” Obróciłem się więc, tak jak mi ten człowiek kazał, i

rzeczywiście po prawej stronie zobaczyłem drogę i poszedłem nią.

Szedłem bez przerwy, czasem ze strachu biegłem, to znów zwalniałem kroku, aby trochę

odpocząć. Tak postępowałem, aż straciłem z oczu pasterza, który mi tę drogę wskazał. Potem

już go więcej nie widziałem ani on mnie już nigdy w życiu nie oglądał. Słońce wreszcie

zaszło nade mną i ciemność nastała, usiadłem tedy, aby wytchnąć i przespać się trochę. Ale

sen mnie tej nocy nie chciał ogarnąć, tak byłem przejęty strachem, głodny i zmęczony. O

północy wstałem i poszedłem dalej w głąb wyspy i nie ustawałem w drodze, aż dzień począł

wstawać, zajaśniał świt i słońce wzeszło nad szczytami gór i równinami. Strudzony głodny i

spragniony, począłem zbierać zioła i inne rośliny rosnące na wyspie i jadłem je, aż nasyciłem

się i zaspokoiłem głód. Potem znów wstałem i poszedłem przez wyspę, i nie ustawałem w

drodze przez cały dzień i noc. Gdy byłem głodny, żywiłem się roślinami, i tak przemierzałem

tę wyspę, przez siedem dni i siedem nocy. Ósmego dnia rano ukazał mi się z daleka jakiś

kształt. Skierowałem się ku niemu i podążałem doń bez ustanku, aż dopiero po zachodzie

słońca się do niego zbliżyłem. A przez cały czas, gdy jeszcze byłem daleko, przypatrywałem

się mu, a wielki lęk przepełniał moje serce po tym wszystkim, co mi się już raz i drugi

przytrafiło. Okazało się, że to, co widziałem z daleka, było gromadą ludzi zbierających ziarna

pieprzu. Gdy do nich podszedłem, a oni zauważyli mnie, zbliżyli się i otoczyli mnie ze

wszystkich stron, pytając: „Kim jesteś i skąd przybywasz?” Odpowiedziałem: „Wiedzcie, o

ludzie, że jestem biednym cudzoziemcem.” I dalej opowiedziałem im o swoich przygodach, o

tym, jakich niebezpieczeństw doznałem i co wskutek przeciwieństw losu przecierpiałem. Oni

wykrzyknęli wówczas: „Na Allacha, przedziwna to sprawa, że z rąk czarnych potrafiłeś się

uratować i wydostałeś się z ich kraju, który leży na tej wyspie. Jest to zaiste liczne plemię

ludożerców i prawie nikt im ujść ani ich ominąć nie może.” Więc opowiedziałem im o tym,

co przeżyłem wśród ludożerców, jak porwali oni moich towarzyszy i nakarmili ich

pożywieniem, którego ja nie tknąłem. Ludzie zbierający pieprz winszowali mi ocalenia i

dziwowali się wielce temu, co mi się przytrafiło. Potem prosili, bym został z nimi, więc

siedziałem przy nich, dopóki nie zakończyli swojej pracy. Wtedy podali mi dobre jadło, a ja

zjadłem, bo bardzo byłem wygłodniały. Potem odpoczywałem jeszcze przez czas jakiś, aż

wreszcie oni mnie z sobą zabrali, wsiedli wraz ze mną na statek i popłynęli na swoją wyspę,

gdzie były ich osiedla. A tam przedstawili mnie swemu królowi. Pozdrowiłem króla i on mnie

powitał, i łaskawie przyjął, wypytując o moje sprawy. Opowiedziałem mu o sobie wszystko,

o tym, co mi się przytrafiło i co zaszło od chwili, gdy opuściłem miasto Bagdad, aż do

pojawienia się przed nim.

Król zdziwił się wielce wysłuchawszy opowiadania o moich przygodach i zdumieli się

również wszyscy przy tym obecni. Później król kazał mi usiąść przy sobie, a gdy to

uczyniłem, polecił, aby przyniesiono jadło, podano je więc, a ja najadłem się do syta. Potem

umyłem dłonie i Allachowi Najwyższemu za jego dobroć podziękowałem, sławiąc Go i

głosząc Jego chwałę. Wreszcie wstałem i wyszedłem od króla, aby przejść się i miasto

pooglądać. Był to ludny gród, w którym żyło wielu mieszkańców, był bogaty, dobrze w

żywność zaopatrzony i posiadał sporą liczbę bazarów z wielką ilością towarów, jak też ludzi

kupujących i sprzedających. I radowałem się, że przybyłem do tego miasta, odzyskałem tam

spokój i do tamtejszych ludzi przywykłem, a oni i ich król szanowali mnie i poważali nawet

więcej niż własnych wielmożów.

Zauważyłem wkrótce, że wszyscy mieszkańcy miasta, wielcy i mali, dosiadają pięknych i

szlachetnych rumaków, ale bez siodeł. Zdziwiony tym, zagadnąłem kiedyś króla: „Czemuż to,

panie mój, nie używasz siodła? Jest to rzecz bardzo wygodna i jeździec dużo pewniej się w

nim czuje.” Król na to powiedział: „Cóż to jest siodło? Nie widzieliśmy nigdy w życiu

takiego przedmiotu i nie próbowaliśmy na nim jeździć.” Wtedy spytałem: „Czy pozwolisz

zrobić sobie siodło, abyś mógł jeździć na nim i poznać, jaka to przyjemność?” Król odparł:

„Zrób je.” Wtedy rzekłem: „Każ dostarczyć mi trochę drzewa.” I polecił król dać mi

wszystko, czego zechcę, więc zażądałem, by mi zręcznego stolarza przyprowadzono, i

zasiadłszy z nim, pokazałem mu, jak się robi szkielet siodła i nauczyłem go tej sztuki. Sam

zaś wziąłem wełnę, wyczesałem ją i z niej utworzyłem pilśń, potem przyniosłem skórę,

obciągnąłem nią siodło i wygładziłem do połysku. Po czym przymocowałem do siodła pas,

dowiązałem rzemienie, A wezwałem kowala i objaśniłem mu, jak się wykonuje strzemiona.

Kowal wykuł parę mocnych strzemion, a ja wypolerowałem je i powlokłem cyną. Potem

jedwabnymi chwastami przystroiłem siodło i wybrałem najprzedniejszego z królewskich

rumaków, osiodłałem go, przymocowałem strzemiona, założyłem wędzidło i tak przed króla

go poprowadziłem.

Król był zachwycony. Wierzchowiec bardzo mu się spodobał, król więc podziękował mi i

dosiadł konia. I cieszył się tym siodłem wielce, a mnie hojnie wynagrodził za to, com dla

niego zrobił. Gdy wezyr zobaczył siodło wykonane według moich wskazówek, poprosił,

abym i jemu takie samo zrobił, a ja spełniłem jego życzenie. Potem i inni wielmoże i

dostojnicy królewscy prosili mnie o siodła, więc wykonywałem je dla nich, wyuczywszy

cieślę sztuki wyrabiania szkieletów siodeł, a kowala wyrobu strzemion. Tak oto, wykonując

siodła i strzemiona i sprzedając je panom i wielmożom, wkrótce dorobiłem się znacznych

bogactw, stałem się znany i lubiany i cieszyłem się wielkim poważaniem u króla i wśród jego

otoczenia, u możnych i dostojników, zajmując wśród nich wysokie stanowisko.

Aż oto gdy pewnego dnia siedziałem u króla zadowolony i otoczony szacunkiem,

powiedział on do mnie: „Wiedz, że stałeś się jednym z nas i że cenimy i szanujemy cię tak, iż

nie potrafilibyśmy już się z tobą rozstać ani nie moglibyśmy pogodzić się z myślą, byś miał z

naszego miasta odejść. Pragnąłbym przeto poprosić cię o coś, lecz musisz mnie posłuchać i

uczynić to bez sprzeciwu.” Spytałem wówczas: „Cóż to takiego, czego ode mnie żądasz,

królu? Powiedz, a zaiste nie odmówię twojemu życzeniu, bo ty jesteś moim dobroczyńcą i

tylko łaskawość i wspaniałomyślność stale mi okazujesz, a ja – chwała za to Allachowi –

jestem jednym z twoich sług.” Król powiedział na to: „Pragnę ożenić cię z dziewczyną

piękną, dobrą i gładką, a przy tym wytworną i majętną. Osiądź wśród nas, a mieszkanie dam

ci w moim pałacu. Nie sprzeciwiaj się mojej woli i nie odmawiaj mi tego, o co proszę.” Gdy

wysłuchałem słów króla, zawstydziłem się tak, że nie mogłem z siebie słowa wydobyć, i

wskutek tego zmieszania milczałem, zwlekając z odpowiedzią. Król zapytał: „Synu mój,

dlaczego nie odpowiadasz?” Wtedy rzekłem: „Panie mój, życzenie twoje jest dla mnie

rozkazem, o królu czasu.” W tej samej chwili, nie zwlekając, król posłał po świadków i

kadiego, a gdy ich sprowadzono, ożenił mnie z dostojną i szlachetnie urodzoną niewiastą.

Miała ona bogactwo i znaczny majątek, dobra, domy, posiadłość, wywodziła się z

doskonałego rodu i była niezrównanie piękna. Gdy. z woli króla zostałem poślubiony tej

szlachetnej niewieście, król podarował mi osobny, wielki i piękny dom, dał mi służbę i

niewolników, wyposażył mnie wspaniale i wyznaczył mi utrzymanie i stałe dochody. Żyłem

tedy w zupełnym spokoju, w radości i weselu i zapomniałem o wszystkich trudach, niedolach

i niepowodzeniach, których dawniej doświadczyłem. I mówiłem sobie w duszy: „Gdy zechcę

do mojego kraju pojechać, wezmę żonę ze sobą.” Cóż, kiedy każdemu z góry przeznaczony

jest jego los, od którego nie ma ucieczki i nikt nigdy nie wie, co mu się przy godzi.

Kochałem swoją żonę i ona mnie wielką miłością darzyła, żyliśmy zgodnie, beztrosko i w

wielkich rozkoszach. Działo się tak przez pewien czas, aż oto Allach zesłał śmierć na żonę

mojego sąsiada i przyjaciela. Poszedłem do niego, aby go po stracie pocieszyć, i zastałem go

w godnym pożałowania stanie, smutnego, z sercem i umysłem pełnym boleści. Pocieszałem

go i tłumaczyłem: „Nie trap się i nie rozpaczaj tak po swojej żonie. Na pewno Allach obdarzy

cię w zamian lepszą i będziesz wiódł z nią długie życie, jeśli Allach Najwyższy dozwoli.” Ale

on wybuchnął na to wielkim płaczem i zawołał: „Przyjacielu, jakże mogę poślubić inną, kiedy

pozostaje mi jeszcze zaledwie jeden dzień życia?!” Odpowiedziałem: „Bracie mój, bądź

rozsądny i nie mów o śmierci. Przecież zdrów jesteś i nic ci złego nie grozi.” Wdowiec

powiedział: „Przyjacielu, obyś długo żył, ale jutro mnie utracisz i nigdy więcej w życiu mnie

nie zobaczysz.” Spytałem: „Jak to?”, a on mówił dalej: „W dniu, w którym moją żonę

pochowają, i mnie z nią razem w grobie zamkną. W naszym kraju panuje bowiem obyczaj, że

gdy kobieta zemrze, jej męża wraz z nią żywcem grzebią. A gdy mężczyznę śmierć zabierze,

żonę z nim razem chowają po to, aby żadne z nich po odejściu towarzysza dalej nie mogło się

cieszyć życiem.” Usłyszawszy to zawołałem: „Cóż to za zwyczaj straszliwy! Czy nikt się od

niego nie może ocalić?”

Gdyśmy tak rozmawiali, nadeszły z miasta tłumy ludzi, którzy podzielając jego żal nad

stratą żony i nad nim samym, według zwyczaju oporządzili zwłoki, przynieśli trumnę i

wynieśli w niej wreszcie zmarłą kobietę. Za nimi poszedł jej mąż. I wywiedli ich za miasto,

poprowadzili w ustronne miejsce, do stóp góry, nad morze. Skoro tam przybyli, unieśli wielki

głaz i ukazała się pod nim otchłań podobna do studni. Do owego niezwykle głębokiego dołu

wrzucili zmarłą kobietę, po czym podprowadzili jej męża, przewiązali go sznurem wpół i

spuścili na postronku w głąb studni wraz z wielkim dzbanem słodkiej wody i siedmioma

plackami jęczmiennymi. On się tam na dole odwiązał od sznura, który tamci zaraz na górę

wyciągnęli, otwór studzienny z powrotem wielkim głazem przywalili, a sami zwyczajnie

odeszli w swoje strony, zostawiając w dole mego przyjaciela razem z jego zmarłą żoną.

Rzekłem sobie wtedy w duszy: „Na Allacha, jego śmierć będzie dużo straszniejsza od śmierci

jego żony.”

Potem udałem się do króla i zapytałem: „Panie mój, dlaczegóż to w waszym kraju żywego

wraz ze zmarłym chowają?” Odrzekł: „Wiedz, że w naszym kraju panuje obyczaj, który każe

pogrzebać żonę żywą, kiedy jej mąż umrze, i podobnie w wypadku śmierci niewiasty z nią

razem żywcem jej męża chowamy. Dzieje się tak dlatego, że nie chcemy, by dwoje za życia

złączonych śmierć miała rozdzielać. A zwyczaj ten przejęliśmy od naszych przodków.”

Pytałem dalej: „O królu czasu, czy z takim jak ja cudzoziemcem postąpilibyście tak samo jak

z tamtym człowiekiem, gdyby mu żona umarła?” Król odrzekł: „Tak, pochowalibyśmy

cudzoziemca razem z jego zmarłą żoną i uczynilibyśmy to samo, co właśnie widziałeś.” Gdy

usłyszałem te słowa, tak się o siebie zmartwiłem, że o mało żółć mi się nie rozlała, umysł mi

się zmącił i strach mnie ogarnął na myśl, że moja żona może przede mną zemrzeć, a wtedy

mnie żywego razem z nią pochowają.

Wkrótce jednak pocieszyłem się, że może akurat ja przed nią zemrę, bo przecież nikt nigdy

nie wie, komu wcześniej, a komu później przychodzi umierać. I zająłem się swoimi

sprawami. Ale minęło niewiele czasu, gdy moja żona zasłabła, chorowała kilka dni i umarła.

Tłumy przychodziły mi współczuć, jej rodzina mnie pocieszała, nawet sam król przyszedł,

aby według ich zwyczaju wyrazić mi swój żal z powodu jej śmierci. A potem przyszły

kobiety umyć moją żonę, a gdy to uczyniły, przyodziały ją w najwspanialsze z jej szat i

przybrały w kosztowności, naszyjniki i drogocenne kamienie. Potem ułożyli ją w trumnie,

wynieśli i poszli pod górę, zdjęli głaz z otworu studni i wrzucili do niej zmarłą. Wreszcie

podeszli do mnie wszyscy moi przyjaciele i rodzina mojej żony i poczęli się ze mną żegnać.

A ja krzyczałem: „Jestem cudzoziemcem i nie obchodzą mnie wasze obyczaje!” Ale oni nie

słuchali moich słów i nie zważali na moje wołania, tylko chwycili mnie, związali i przemocą

– dodawszy siedem placków jęczmiennych i dzban słodkiej wody, tak jak kazał ich obyczaj –

spuścili mnie do studni, która na kształt wielkiego dołu miała swe miejsce pod skałą. Potem

krzyknęli do mnie: „Odwiąż się od sznura!”, a gdy nie chciałem tego zrobić, zrzucili na mnie

sznur, otwór studni przywalili głazem, a sami zwyczajnie odeszli swoją drogą. A ja

zobaczyłem na dnie studni wielką ilość zwłok, od których biła odrażająca woń. Wówczas

jąłem sam siebie przeklinać w duszy za to, co zrobiłem, i rzekłem: „Zaiste, zasłużyłem sobie

na wszystko to, co mnie spotyka i czego doświadczam!” I przestałem dzień od nocy

odróżniać, i jadłem niewiele, nie tykając pożywienia do czasu, gdy już prawie zaczynałem z

głodu omdlewać, i piłem dopiero, gdy dotkliwe pragnienie poczynało mi doskwierać. Bałem

się bowiem, że mi się skończy zapas jedzenia i wody, i mówiłem: „Nie ma potęgi ni siły poza

Allachem Wielkim i Mocnym! Czemuż tak musiałem ucierpieć wskutek ożenku w tym

mieście? Ilekroć sobie powiem, że uszedłem nieszczęściu, zaraz w inne, jeszcze gorsze

tarapaty wpadam! Na Allacha, okropną śmiercią przyjdzie mi umierać! Bodajbym był utonął

w morzu albo w górach zginął! Wszystko byłoby chyba lepsze od tego strasznego konania!”

I tak się bezustannie oskarżałem w duchu, i sypiałem na ludzkich kościach, Allacha

Najwyższego na pomoc przyzywałem i śmierci jak wyzwolenia pragnąłem, ale nie

znajdowałem jej w mym ciężkim położeniu. I tak się ze mną działo, aż głód znów mi

wnętrzności trawić począł i dokuczało pragnienie. Usiadłem więc, po omacku sięgnąłem po

chleb i jadłem go po kawałeczku popijając wodą po kropli. Wreszcie jednak wstałem i

powlokłem się wzdłuż ścian jaskini. Zobaczyłem wówczas, że daleko rozciąga się na boki, a

wnętrze ma puste, lecz na ziemi leżą wszędzie niezliczone ilości zwłok i próchniejące kości z

dawnych czasów. Z boku, w pewnym oddaleniu od świeższych zwłok, uczyniłem więc sobie

legowisko i tam się położyłem. Moje zapasy żywności malały i w końcu zostało mi ich tak

niewiele, że mogłem jeść zaledwie raz na dzień, albo i rzadziej, i raz dziennie tylko piłem,

bojąc się, że zanim umrę, zabraknie mi tej wody i jadła, które mi dano.

W takim trwałem położeniu aż do pewnego dnia. Siedziałem właśnie i rozmyślałem nad

tym, co pocznę, gdy skończy mi się woda i zapas jedzenia, gdy wtem odsunięto głaz z wejścia

do studni i padła na ziemię smuga światła. Zadałem sobie w duchu pytanie: „Co to może

znaczyć?” I wtedy nad otworem studni stanęli ludzie i spuścili w głąb zwłoki mężczyzny, a z

nimi razem żywą kobietę, która płakała i rozpaczała nad sobą. Za nią spuścili duży zapas

żywności i wody. Patrzyłem na tę niewiastę, sam przez nią nie będąc widziany, a tamci ludzie

na górze przywalili tymczasem głazem otwór jaskini i według zwyczaju poszli sobie swoją

drogą. Wtedy wstałem, ująłem w dłoń piszczel po jakimś zmarłym człowieku i podszedłszy

do kobiety, uderzyłem ją w sam środek głowy. Upadła na ziemię i straciła przytomność, a ja

uderzyłem ją po raz drugi, a potem trzeci, aż wyzionęła ducha. I zabrałem jej chleb i

wszystko, co z sobą miała, i ujrzałem na niej wiele ozdób, strojnych sukien, naszyjników,

klejnotów i drogocennych kamieni. Zabrałem jej wodę i żywność i z powrotem spocząłem na

miejscu, które sobie przysposobiłem do spania na skraju pieczary. Spożywałem to jadło po

troszeczce, tyle tylko, aby z sił nie opaść, aby mi nie zabrakło pożywienia i abym nie umarł z

głodu i pragnienia.

Tak oto przez dłuższy czas przebywałem w tej jaskini i za każdym razem, gdy kogoś

chowano, zabijałem tego, kogo spuszczano ze zmarłym, zabierałem mu jedzenie i wodę, aby

siebie przy życiu utrzymać. Aż pewnego dnia wyrwał mnie ze snu, w którym trwałem

pogrążony, jakiś szelest zakłócający ciszę na skraju jaskini. Pomyślałem: „Co to może być?”,

wstałem i poszedłem w tamtą stronę, ująwszy w dłoń ludzką kość. Jakaś istota czując, że się

zbliżam, umknęła przede mną i znikła – a było to dzikie zwierzę. Podążyłem za nim w głąb

jaskini i wtedy zobaczyłem światełko podobne do gwiazdy, raz się pojawiające, raz gasnące.

Ujrzawszy je skierowałem ku niemu swe kroki i w miarę jak się doń przybliżałem, światło

stawało się jaśniejsze i większe. Doszedłem do przekonania, że musi tam być jakaś szczelina

w skale prowadząca z jaskini na otwartą przestrzeń. Mówiłem sobie w duszy: „Bez wątpienia

jest tu jakieś przejście. Może to być drugi otwór podobny do tego, przez który mnie tu

spuszczono, albo też jest to zwykłe pęknięcie w skale.” Chwilę się nad tym zastanawiałem, a

potem znów ruszyłem ku temu światłu.

I rzeczywiście, był to otwór wygrzebany w stoku góry przez dzikie zwierzęta, które tędy

dostawały się do wnętrza jaskini, pożerały ciała zmarłych i nasycone wychodziły tą samą

drogą. Gdy to spostrzegłem, odzyskałem spokój, dusza uciszyła się we mnie, serce mi

ozdrawiało, uwierzyłem, że życie może istnieć po śmierci, i czułem się tak, jak bym śnił.

Potem nie bez trudu przecisnąłem się przez tę szczelinę i oto znalazłem się na brzegu słonego

morza, u stóp olbrzymiej góry, która wrzynała się między dwa morza i od wyspy i miasta je

odgradzała, tak że nikt nie był w stanie do niej dotrzeć. Sławiłem przeto Allacha

Najwyższego, dziękowałem Mu i cieszyłem się wielką radością, a serce moje odzyskiwało

siły. Później wróciłem przez tę szczelinę z powrotem do jaskini i wyniosłem z niej wszystką

wodę i żywność, jaką sobie zaoszczędziłem. Wziąłem też nieco odzienia ze zmarłych i

wdziałem je na to, co już na sobie miałem, zebrałem też ze zwłok wiele rozmaitych

naszyjników, klejnotów, sznurów pereł, a także ozdób srebrnych i złotych, wysadzanych

najprzeróżniejszymi klejnotami i drogocennymi kamieniami. Zawinąłem to wszystko w szaty

zmarłych i przez ową szczelinę wyniosłem moją zdobycz na tyły owej góry, i tam już

pozostałem na morskim brzegu. Ale każdego dnia wchodziłem do jaskini, by każdemu

żywcem pogrzebanemu odebrać żywność i wodę, po czym wychodziłem z niej. Zabijałem

tych ludzi bez względu na to, czy był to mąż, czy niewiasta, po czym wychodziłem z

powrotem przez szczelinę. W ten sposób żyłem przez czas jakiś. Powynosiłem z jaskini

wszystko, co w niej znalazłem spośród kosztowności i wszelkich innych cennych rzeczy, i tak

pewien czas na brzegu morza przepędziłem. Pewnego dnia, gdy rozmyślając nad swymi

sprawami siedziałem na brzegu, ujrzałem nagle statek płynący środkiem spienionego morza,

wśród fal bijących jedna o drugą. Chwyciłem wtedy do ręki białą suknię należącą do odzieży

zmarłych, przymocowałem ją do kija i biegając po brzegu począłem nią dawać znaki tym, co

płynęli na statku. Zwróciłem wreszcie na siebie ich uwagę i spostrzegli mnie, gdy tak stałem

na skale. Podpłynęli bliżej, a kiedy posłyszeli moje wołanie, posłali do mnie łódź, w której

siedziało kilku ludzi ze statku. A ci zbliżywszy się, zapytali: „Kim jesteś, skąd się tu wziąłeś i

jak się dostałeś na tę górę? Nigdy w życiu nie widzieliśmy nikogo, kto by na nią wyszedł.”

Odpowiedziałem: „Jestem kupcem. Statek, na którym płynąłem, zatonął, ja zaś z częścią

moich rzeczy wlazłem na deskę i dzięki pomocy Allacha, jak też wskutek mych wysiłków i

zmyślności mogłem po przebyciu licznych trudów wydostać się tutaj razem z moim

dobytkiem.”

I zabrali mnie wioślarze do swojej łodzi, i powieźli mnie z tym wszystkim, co wyniosłem z

jaskini i poowijałem w odzież i całuny. Skoro podpłynęli do statku, wciągnęli mnie i moje

rzeczy na pokład i zaprowadzili mnie przed kapitana. Ten zapytał: „Człowieku, jakim cudem

znalazłeś się w tym miejscu, u stóp tej ogromnej góry, za którą jest wielkie miasto? Całe

życie pływam po tym morzu i mijam tę górę, a nie zdarzyło mi się nikogo na niej widzieć

prócz dzikich zwierząt i ptaków.” Na to odpowiedziałem: „Jestem kupcem. Płynąłem na

wielkim statku, który rozbił się, a wszystkie moje rzeczy, tkaniny i ubrania wpadły wraz ze

mną do wody. To, co widzisz, zdołałem wyciągnąć na wielką deskę okrętową, a że los i

przeznaczenie mi sprzyjały, więc wydostałem się na tę skałę i czekałem w nadziei, że ktoś

będzie tędy przepływał i zabierze mnie z sobą.” Nie wspomniałem mu o tym, co mi się

przytrafiło w mieście, a potem w jaskini, gdyż bałem się, że na statku może być ktoś z tego

miasta.

Potem wybrałem dla kapitana statku trochę z moich bogactw i powiedziałem: „Panie mój,

sprawiłeś, że uszedłem z tej skały zżyciem, przyjmij przeto ten dar jako zapłatę za dobry

uczynek, który mi wyświadczyłeś.” Ale kapitan nie przyjął ode mnie tego podarunku, tylko

rzekł: „Od nikogo nigdy żadnej zapłaty nie bierzemy, chociaż zawsze, widząc rozbitka na

wyspie czy na brzegu morza, zabieramy go z sobą, karmimy i pić mu dajemy, a jeśli jest nagi,

odziewamy go. Później zaś, kiedy już przybywamy do jakiejś bezpiecznej przystani, dajemy

mu coś z naszego własnego dobytku, postępujemy z nim wspaniałomyślnie i wielkodusznie

na chwałę Allacha Najwyższego.” Wysłuchałem słów kapitana i modliłem się o długi żywot

dla niego.

I płynęliśmy bez ustanku z wyspy na wyspę i z morza na morze, a we mnie rosła nadzieja,

że już nareszcie jestem wolny od wszelkich niebezpieczeństw, i radowałem się myślą, że

ocaliłem życie. Ilekroć jednak wspomniałem swój pobyt ze zmarłą żoną w jaskini, opuszczały

mnie zmysły. I tak dzięki wszechmocy Allacha bezpiecznie dotarliśmy do miasta Basry. Tam

zszedłem na ląd i zabawiłem kilka dni, a potem wróciłem do miasta Bagdadu. Odnalazłem

swoją dzielnicę, wszedłem do mego domu i powitałem rodzinę i przyjaciół. Pytałem, jak się

im wiedzie, a oni cieszyli się mną i winszowali mi ocalenia. Wszystko, co w tej podróży

zdobyłem, złożyłem w magazynach, a potem rozdawałem jałmużnę, obdarowywałem i

odziewałem sieroty i wdowy, i byłem szczęśliwy i zadowolony. I znów, jak to było w moim

zwyczaju, chodziłem w gości, bawiłem się i biesiadowałem z mymi towarzyszami i

przyjaciółmi. Tyle jest najosobliwszych przygód mej czwartej podróży. A teraz, bracie mój,

Sindbadzie, wieczerzaj u mnie i jak dotąd czyniłeś, przyjmij ode mnie podarunek. Jutro zaś,

gdy znowu do mnie przybędziesz, opowiem ci, co mi się przydarzyło i co przeżyłem w czasie

mej piątej podróży, była ona bowiem zaiste jeszcze dziwniejsza i cudowniejsza niż te, które ją

poprzedziły.

To rzekłszy Sindbad Żeglarz rozkazał dać Sindbadowi Tragarzowi sto miskali złota, a

potem polecił, aby rozpostarto obrusy. Po wieczerzy wszyscy jak zwykle rozeszli się w swoje

strony w zdumieniu najwyższym, bo rzeczywiście każda opowieść była dziwniejsza od tej, co

ją poprzedzała. Sindbad Tragarz powrócił do swego domu i przepędził noc w radości,

zadowoleniu i podziwie. A kiedy świt zajaśniał swym blaskiem i światło poranka rozbłysło,

Sindbad Tragarz podniósł się i odprawił poranne modły, po czym wyszedł i udał się do

Sindbada Żeglarza. Gdy stanął przed nim, pozdrowił go, życząc mu dobrego ranka, a Sindbad

Żeglarz powitał swego gościa i prosił, by przy nim usiadł. Wkrótce też zeszli się wszyscy inni

biesiadnicy i podano do stołu, jedli więc, pili i weselili się, zajęci w krąg rozmową, a potem

Sindbad Żeglarz począł opowiadać...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Piąte opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży piątej

 

Wiedzcie, o bracia moi, że powróciwszy z mej czwartej podróży, rzuciłem się w wir

zabaw, uciech i rozrywek i zadowolony z zysków, zdobyczy i łupów wnet zapomniałem o

wszystkim, co przeszedłem, co przecierpiałem od przeciwności losu i czego doznałem, a

dusza moja znów mnie kusiła do nowej podróży, do oglądania nieznanych krajów, ludów i

wysp. Podjąwszy więc postanowienie wstałem i nakupiłem cennych towarów potrzebnych do

morskiej podróży, zapakowałem toboły i z miasta Bagdadu udałem się do miasta Basry.

Poszedłem na brzeg rzeki i zobaczyłem wielki, wysoki i piękny statek. Zachwyciłem się nim i

kupiłem go. Był on świeżo ożaglowany, więc przyjąłem tylko kapitana i załogę, poleciłem też

mym niewolnikom i sługom pełnić na statku służbę, po czym załadowałem nań swoje towary.

Potem przybyła jeszcze gromada kupców, którzy płacąc mi za przewóz wnieśli na statek

swoje mienie i odpłynęliśmy dobrej myśli i zadowoleni wielce.

Ciesząc się na zyski spodziewane i tym, że nic nam nie zagraża, podróżowaliśmy bez

ustanku od wyspy do wyspy i z morza na morze i oglądając kraje i wyspy schodziliśmy na

ląd, aby sprzedawać i kupować. I było tak przez jakiś czas, aż pewnego dnia przybiliśmy do

brzegu wielkiej, bezludnej wyspy. Nie było na niej nikogo i wyglądała na wymarłą i

opustoszałą, znajdowała się na niej tylko olbrzymia, potężna, biała kopuła. Niektórzy z nas

poszli ją więc obejrzeć – a było to ogromne jajo Rucha. Kupcy podeszli i patrzyli na tę

kopułę, a nie wiedząc, że jest ona jajem Rucha, poczęli tłuc w nią kamieniami, aż ją rozbili.

Wtedy z jaja wyciekła obfita ilość płynu i oczom ich ukazało się pisklę Rucha. Kupcy

chwycili je, wywlekli ze skorupy, zarżnęli i wycięli z niego dużo mięsa.

Ja byłem w tym czasie na statku i o niczym nie wiedziałem. Kupcy nie powiedzieli mi, co

z tym jajem uczynili, dopiero jeden z podróżnych rzekł do mnie: „Panie mój, chodź i zobacz

jajo, które wzięliśmy za kopułę.” Podniosłem się tedy i poszedłem je oglądnąć, a wówczas

ujrzałem kupców tłukących jajo. Krzyknąłem: „Nie czyńcie tego, bo ptak Ruch nadleci,

rozbije nasz statek i nas wszystkich zgładzi!” Ale oni nie słuchali moich słów ani nie

zaprzestali swego działania. I oto nagle słońce skryło się przed nami, światło dnia poszarzało i

można było sądzić, że niebo zasnuła wielka chmura. Podnieśliśmy głowy, by zobaczyć, co

przysłoniło słońce, i ujrzeliśmy, że było to skrzydło ptaka Rucha, które tak słoneczny blask

zasłoniło, że aż zapanowała ciemność. Gdy ptak Ruch podleciał bliżej, zobaczył, że

rozbiliśmy jego jajo, począł krzyczeć na nas, a wtedy przyfrunęła jego samica i oba ptaszyska

jęły krążyć nad naszym statkiem, wydając wrzaski głośniejsze od piorunów.

Wezwałem wówczas kapitana i załogę wołając: „Odpływajcie czym prędzej i ocalenia

szukajcie na wodzie, zanim nam przyjdzie zginąć!” Zbiegli się tedy kupcy, a kapitan

spiesznie odcumował statek i odbiliśmy od brzegu wyspy. Gdy Ruch ujrzał, że się od brzegu

oddalamy, zniknął na chwilę z oczu, a my tymczasem rozwijaliśmy najwyższą szybkość,

mając nadzieję, że uda nam się oddalić od ich ziemi i przed ptakami uratować. Ale one leciały

za nami i coraz bardziej się do nas zbliżały, a każdy z nich trzymał w szponach ogromny

kawał skały. I cisnął na nas Ruch swój skalny odłam, lecz kapitan odwrócił szybko statek, tak

że głaz chybił i runął w morze za nami. Ale nasz statek uniósł się wskutek tego wysoko na

fali, a potem zjechał w dół tak głęboko, że mogliśmy dojrzeć morskie dno – z tak wielką siłą

spadła owa skała. A wtem i samica Rucha swój głaz na nas rzuciła. Był on mniejszy od

tamtego, ale los zrządził, że trafił on w rufę statku i strzaskał ją, a ster rozleciał się na

dwadzieścia kawałków. Wszystko, co było na statku, pogrążyło się zaraz w morzu. Życie

było mi miłe, więc próbowałem się ratować, i oto Allach Najwyższy zesłał mi deskę spośród

desek okrętowych. Chwyciłem ją i wlazłem na nią, i nogami począłem wiosłować, a fale i

wiatr pomagały mi płynąć. Statek zatonął wprawdzie na pełnym morzu, ale niedaleko

znajdowała się wyspa i los wyniósł mnie na nią za Allacha Najwyższego przyzwoleniem. U

kresu sił i prawie martwy z wysiłku, wyczerpania, głodu i pragnienia wywlokłem się na ląd.

Na brzegu upadłem i leżałem dobrą chwilę, aż dusza moja się uciszyła i serce odzyskało

spokój. Potem poszedłem w głąb wyspy. Wydała mi się podobna do rajskich ogrodów, bo

drzewa na niej były dojrzałym owocem obwieszone, woda w strumieniach szumiała, a ptaki

wysławiały swym śpiewem Wszechmocnego, do którego wieczność należy. Było tam

mnóstwo kwiatów, drzew i owoców, więc do syta się najadłem, ugasiłem pragnienie wodą ze

strumieni i za to Allacha Najwyższego sławiłem i wychwalałem. Wieczór zastał mnie na tej

wyspie i wkrótce noc poczęła zapadać. Dźwignąłem się zmartwiały od zaznanych trudów i

strachu, ale nie posłyszawszy na tej wyspie żadnego głosu ani też nikogo na niej nie widząc,

ułożyłem się tam i spałem do samego rana. Potem wstałem i poszedłem przed siebie wśród

drzew, aż wtem ujrzałem przy źródle płynącej wody czerpadło i siedzącego opodal staruszka

o miłym wyglądzie, ubranego w szatę z liści drzew. Powiedziałem sobie w duchu: „Ten

starzec jest na pewno rozbitkiem z jakiegoś zatopionego statku i stąd na tej wyspie się

znalazł.”

Podszedłem do niego i pozdrowiłem go, a on milcząc, skinieniem głowy odwzajemnił mi

pozdrowienie. Zapytałem go: „Szejchu, co sprawiło, że siedzisz na tej wyspie?” On na to

potrząsnął smutno głową i ręką dał mi znak, jak gdyby mówił: „Weź mnie na plecy i przenieś

mnie stąd na drugą stronę strugi.” W duszy sobie powiedziałem: „Wyświadczę mu to

dobrodziejstwo i przeniosę go tam, gdzie pragnie, a może kiedyś mi za to odpłaci.” I

zbliżyłem się do starca, dźwignąłem go na ramiona i przeszedłszy tam, gdzie mi wskazał,

powiedziałem: „Zejdź teraz, gdzie chcesz.” Ale on nie zszedł z moich ramion, tylko obie nogi

wokół mojej szyi oplótł. Wtedy spojrzałem na te nogi i stwierdziłem, że są podobne do nóg

bawołu, czarne i szorstkie. Przeraziłem się i chciałem go zrzucić z ramion, ale on moją szyję

tak mocno ścisnął, że począłem się dusić, świat pociemniał mi przed oczyma, straciłem

zmysły i nieprzytomny, prawie martwy, zwaliłem się na ziemię. Wówczas starzec podniósł

nogi i począł mnie bić nimi po plecach i po ramionach, i tak wielki ból mi zadawał, że szybko

się znów poderwałem, choć on wciąż siedział na mnie jak na wierzchowcu, a ja dźwigałem go

z trudem.

Starzec dał mi ręką znak, abym szedł pomiędzy drzewa, tam gdzie były najlepsze owoce, a

gdy mu się sprzeciwiałem, tłukł mnie nogami zadając mi razy boleśniejsze niż uderzenia

biczem. Gdziekolwiek mi więc wskazał ręką i dokąd tylko chciał, tam z nim szedłem, a jeśli

się ociągałem lub okazywałem niechęć, starzec bił mnie. Tak oto stałem się jego jeńcem. A

podczas gdy biegałem z nim po wyspie, starzec począł w dodatku moczyć mi kark i

zanieczyszczać plecy i ani w nocy, ani w dzień ze mnie nie schodził. Gdy go sen morzył,

zaplatał nogi na mojej szyi i tak spał, a gdy się budził, znowu mnie bił. Wtedy szybko

wstawałem, bo nie byłem w stanie mu się sprzeciwić, gdyż wtedy jeszcze bardziej się nade

mną znęcać poczynał. Czyniłem sobie więc teraz wyrzuty, że go wziąłem na ramiona i że mu

litość okazałem. Ale musiałem tak cierpieć bez ustanku i byłem w strasznej niedoli. Wreszcie

powiedziałem sobie w duszy: „Wyświadczyłem temu staruchowi dobro, a on mi za to złem

odpłacił. Na Allacha, nigdy, jak długo będę żył, nikomu więcej serca nie okażę.” I przez cały

ten czas, o każdej godzinie prosiłem Allacha Najwyższego o śmierć, tak byłem znękany i

udręczony.

Tak działo się przez pewien czas; aż oto pewnego dnia zaszedłem ze starcem w jakieś

miejsce, gdzie leżało sporo dyń, a wśród nich wiele było całkiem zeschniętych. Jedną z nich,

wielką i suchą, podniosłem, odkroiłem z wierzchu kawałek i wydrążyłem w środku całą

dynię. Potem poszedłem po winogrona i wypełniłem nimi dynię, zakryłem otwór odciętym

wieczkiem i wystawiłem tak na słońce. Gdy dynia postała w ten sposób kilka dni, wytworzyło

się w niej czyste wino, a ja z tego codziennie po trosze sobie popijałem, aby siły przez tego

przeklętego szejtana stracone odzyskać. Gdy byłem trochę podpity, wracały mi siły i

odzyskiwałem pogodę ducha. Pewnego dnia, widząc, jak piję, starzec na migi mnie zapytał:

„Co to takiego?” Odpowiedziałem: „Jest to rzecz wyśmienita, która serce wzmacnia i umysł

rozjaśnia.” To rzekłszy, będąc lekko winem upojony, pobiegłem ze starcem i począłem

tańczyć pomiędzy drzewami. Klaskałem w dłonie, śpiewałem i śmiałem się, a on widząc, co

się ze mną dzieje, zażądał, abym mu tę dynię podał, bo chce się z niej również napić. A że

odczuwałem przed nim strach, więc bez zwłoki podałem mu dynię, a on wypił wszystko, co

w niej było, i pustą na ziemię rzucił.

Wnet potem i jego wesołość ogarnęła i począł podrygiwać na moich ramionach, po czym

zawładnęło nim oszołomienie, jego mięśnie i członki się rozluźniły i zaczął się kiwać na

moich barkach. Widząc, że jest pijany i nieprzytomny, ręką sięgnąłem do jego nóg,

uwolniłem od nich moją szyję i pochyliwszy się ze staruchem ku ziemi, i siadłszy zwaliłem

go na nią. Gdy pozbyłem się tego szejtana z mych ramion, trudno mi było wprost uwierzyć,

że oto jestem wolny od swojej niedoli. Bojąc się jednak, że gdy starzec ochłonie z

zamroczenia, gotów mi znowu krzywdę wyrządzić, przyniosłem wielki kamień spomiędzy

drzew i podszedłem z nim do uśpionego starucha, po czym uderzyłem go tak mocno w głowę

owym kamieniem, że aż mięso mu się z krwią pomieszało i zginął – oby Allach nie miał nad

mm zmiłowania! Potem pełen najlepszych myśli szedłem przez wyspę, aż znalazłem się nad

brzegiem morza, w tym samym miejscu, gdzie już byłem. I tak na tej wyspie pozostałem

przez pewien czas, żywiąc się owocami i pijąc wodę ze strumieni, i czekałem na jakiś statek,

który by tamtędy przepływał.

I gdy tak pewnego dnia siedziałem, rozmyślając nad swymi sprawami i przypadkami i w

duszy się zapytywałem: „Jak sądzisz, czy Allach zachowa cię przy życiu i czy powrócisz do

swego kraju, czy spotkasz jeszcze swoją rodzinę i przyjaciół?”, nagle ujrzałem statek, który

nadpływał z pełnego spienionego morza, o falach jedna o drugą bijących. Zbliżał się on bez

ustanku, aż wreszcie zakotwiczył u brzegu wyspy i podróżni wysiedli z niego na ląd.

Podszedłem wówczas ku nim, a gdy oni mnie spostrzegli, podbiegli, obstąpili mnie i pytali,

kim jestem i po co na tę wyspę przybyłem. Opowiedziałem im o moich sprawach i o tym, co

mi się przytrafiło, a oni zdumieli się wielce i powiedzieli: „Zaiste, człowiek, którego

obnosiłeś na swoich ramionach, nazywał się Starzec Morski i do tej pory z tych, których on

dosiadł, nikt poza tobą nie potrafił się od niego uwolnić. Chwała Allachowi za twoje

ocalenie!” Potem przynieśli mi trochę jedzenia, więc jadłem, aż się nasyciłem, dali mi

również odzienie, którym swą nagość okryłem, po czym wzięli mnie z sobą na statek.

Płynęliśmy dniami i nocami, aż los zaprowadził nas do miasta o wysokich domach,

których okna wszystkie wychodziły na morze. Gród ten był znany jako Miasto Małp. Gdy

wieczór zapada, wszyscy mieszkańcy tego grodu wychodzą z bram prowadzących ku morzu i

wsiadają do łodzi i na statki, aby noc spędzić na wodzie, gdyż boją się małp, które mogłyby

wtedy przyjść z gór i napaść na nich. Wysiadłem tam, chcąc zwiedzić to miast, tymczasem

statek bez mojej wiedzy odpłynął. Mając w pamięci los moich towarzyszy i moje własne

przygody z małpami za pierwszym i za drugim razem, począłem żałować, że tam wstąpiłem, i

usiadłem płacząc w zasmuceniu.

Wtedy podszedł do mnie jeden z mieszkańców tego miasta i zapytał: Panie mój, wydaje

się, że jesteś obcy w tym kraju?” Odparłem: „Tak, jestem biednym cudzoziemcem.

Przybyłem na statku, który zarzucił tu kotwicę, i wysiadłem, aby oglądnąć wasze miasto. Gdy

wróciłem na brzeg, nie zastałem tam już statku.” Człowiek rzekł: „Wstań i chodź, wsiądź z

nami do łodzi, jeśli bowiem na noc pozostaniesz w mieście, przyjdą małpy i zginiesz.”

Odpowiedziałem: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym zaraz wstałem i nie zwlekając, razem

z innymi wsiadłem do łodzi. Ludzie odepchnęli łódź od brzegu i wiosłowali, aż oddaliła się

od lądu na odległość mili. I tak wszyscy razem przepędziliśmy tę noc na wodzie, a kiedy

nastał ranek, powróciliśmy łodzią do miasta i każdy z mieszkańców udał się do swoich zajęć.

Tak było każdej nocy, a ktokolwiek pozostał na noc w mieście, tego małpy napadały i

zabijały. Z nastaniem dnia małpy opuszczały miasto, jadły owoce z ogrodów i spały w górach

aż do wieczora, a potem powracały do miasta. A to miasto znajduje się w najdalszej części

Kraju Czarnych.

Co zaś do najdziwniejszej przygody, jaką tam przeżyłem, to była ona taka: Jeden z tych

ludzi, z którymi zwykle noc na łodzi spędzałem, zapytał mnie kiedyś: „Panie mój, jesteś obcy

w tym kraju, ale czy nie masz jakiegoś zawodu, który mógłbyś wykonywać?” Odparłem:

„Nie, na Allacha, nie znam żadnego rzemiosła i nie wiem, co mógłbym robić. Byłem kupcem,

miałem towary i majątek i posiadałem własny statek. Był on wyładowany dobytkiem i

towarami, ale rozbił się na morzu i wszystko, co na nim było, zatonęło. Ja ocalałem z woli

Allacha, bo Allach dał mi kawał deski, na którą się wdrapałem, i dzięki temu nie utonąłem w

morzu.” Wówczas człowiek ów wstał, przyniósł mi bawełniany worek i rzekł: „Weź ten

worek, napełnij go żwirem krzemiennym, który leży wszędzie w tym mieście, a potem idź

razem z gromadą tubylców. Ja cię z nimi zaznajomię i polecę cię ich pieczy, a ty czyń to

samo, co oni czynić będą. W ten sposób będziesz miał zajęcie i może zdobędziesz środki na

dalszą podróż, tak że kiedyś będziesz mógł powrócić do swojego kraju.”

To rzekłszy człowiek ten zabrał mnie z sobą i wyprowadził za miasto. Tam nazbierałem

krzemiennego żwiru i napełniłem nim swój worek. Tymczasem z miasta wyszła gromada

ludzi i ten, co był ze mną, zaznajomił mnie z nimi, powierzył mnie ich opiece i powiedział:

„To jest cudzoziemiec. Zabierzcie go z sobą i nauczcie zbierać, aby mógł zarobić na swe

utrzymanie, a wy za to z pewnością od Boga zapłatę i nagrodę dostaniecie.” Odpowiedzieli:

„Słyszymy i jesteśmy posłuszni”, i po słowach powitania zabrali mnie z sobą i poszliśmy, a

każdy z tych ludzi miał ze sobą torbę podobną do mojej, napełnioną krzemiennym żwirem.

Szliśmy nie ustając w drodze, aż przybyliśmy do rozległej doliny. Rosło w niej dużo drzew

tak wysokich, że nikt nie byłby w stanie wdrapać się na nie. W dolinie tej było poza tym

mnóstwo małp, które spostrzegłszy nas, poczęły uciekać i właziły na te drzewa. Moi

towarzysze poczęli wtedy rzucać w małpy kamieniami, które przynieśli w swoich sakwach,

małpy zaś zrywały z drzew owoce i nimi nawzajem w ludzi ciskały. Obejrzałem te owoce,

którymi małpy rzucały, i stwierdziłem, że były to orzechy kokosowe. Przyjrzawszy się, jak ci

ludzie to czynią, wybrałem sobie ogromne drzewo, na którym siedziała cała gromada małp, i

zacząłem celować w nie kamieniami, a one w zamian zrywały orzechy i rzucały nimi we

mnie, ja zaś zbierałem owoce tak samo, jak tamci ludzie. I gdy kamienie z mej torby się

wyczerpały, miałem za to wielką ilość kokosów.

Gdy ludzie ukończyli swą pracę, każdy zebrał to, co zdobył, i dźwignął na plecy, ile

zdołał, po czym wróciliśmy wszyscy razem jeszcze za dnia do miasta. Ja poszedłem prosto do

mego przyjaciela, człowieka, który zapoznał mnie z gromadą zbieraczy kokosów, oddałem

mu wszystko, co uzbierałem, dziękując mu za jego dobroć. Ale on rzekł: „Weź to i sprzedaj, a

co za to uzyskasz, zachowaj dla siebie.” Potem wręczył mi klucz od komórki w swoim domu

i dodał: „Orzechy, które ci zostaną, składaj sobie w tym miejscu. I wychodź każdego dnia z

gromadą, z którą dzisiaj byłeś na zbiorach. Z orzechów, które przyniesiesz, wybierz gorsze,

obłup ze skorup i sprzedaj, a uzyskane pieniądze zużyj na swoje potrzeby, resztę zaś

orzechów schowaj w tej komorze. „Rzekłem mu: „Niechaj ci Allach Najwyższy za to

odpłaci.”

I postąpiłem tak, jak mi mój przyjaciel poradził, i nie opuściłem żadnego dnia, tylko

codziennie worek napełniałem kamieniami i chodziłem z innymi ludźmi, i czyniłem to samo

co oni. A oni polecali mnie jedni drugim i pokazywali mi drzewa, na których było dużo

owoców. Ja zaś byłem w pracy wytrwały i po pewnym czasie nazbierałem wielką ilość

dobrych kokosowych orzechów, a gdy sprzedałem je, zarobiłem na tym sporo. Każdą rzecz,

której zapragnąłem, kupowałem sobie i żyłem W tym mieście spokojnie, i rosło we mnie

poczucie szczęścia. I w takim trwałem stanie, aż oto przypłynął do tego miasta jakiś statek i

zarzucił kotwicę u brzegu. Na jego pokładzie byli kupcy, którzy posiadali rozmaite towary i

sprzedawali je, a od nas kupowali i wymieniali różne rzeczy na orzechy kokosowe.

Poszedłem wówczas do mojego przyjaciela, oznajmiłem mu o przybyciu statku i

powiedziałem, że chciałbym na nim odjechać do swojego kraju. On rzekł: „Czyń, co

zechcesz.” Pożegnałem go więc i podziękowałem za dobroć, której od niego doznałem, a

potem udałem się na statek, pomówiłem z kapitanem i wynająłem sobie na statku miejsce.

Załadowałem nań, co miałem, orzechy i wszystkie inne rzeczy, a przedtem jeszcze doszedłem

z kapitanem do porozumienia co do miejsca na statku. Statek odpłynął tego samego dnia i

żeglowaliśmy bez ustanku od wyspy do wyspy i z morza na morze, a na każdej wyspie, u

której brzegów zarzucaliśmy kotwicę, sprzedawałem i wymieniałem orzechy, Allach zaś dał

mi za nie więcej, niźli dawniej miałem i straciłem. Przepływaliśmy w tej podróży koło wysp,

na których rósł pieprz i cynamon, a ludzie tamtejsi powiadali, że znajdują przy każdej

pieprzowej kiści duży liść, który ocienia ją i chroni przed deszczem, jeśli deszcz pada. Gdy

zaś deszcz ustaje, liść odsłania kiść i zwisa u jej boku. Na tej wyspie wymieniłem część

orzechów na wielką ilość pieprzu i cynamonu.

A przepływaliśmy również koło wyspy al-Asirat, na której rosną drzewa aloesu

kumaryjskiego. Za nią, w odległości pięciu dni drogi, znajduje się inna wyspa, na której rosną

drzewa chińskiego aloesu lepsze od gatunku kumaryjskiego. Ale mieszkańcy tej wyspy pod

względem obyczajów i wiary niżej stoją od ludności zamieszkującej wyspy porośnięte

drzewem aloesu kumaryjskiego. Lubują się oni w rozwiązłości, piją wino, nie znają wezwania

do modłów ani obowiązku ich odprawiania.

Po jakimś czasie przybyliśmy do miejsca bogatego w perły, gdzie dałem nurkom trochę

kokosowych orzechów i rzekłem im: „Nurkujcie na moje szczęście i na mój zysk.” I zagłębili

się nurkowie w morzu, i wydobyli wielką ilość dużych, cennych pereł. Powiedzieli do mnie:

„Panie nasz, na Allacha, twoje szczęście jest zaiste nadzwyczajne.” Potem wszystko, co

wyłowili dla mnie nurkowie, zabrałem na statek i dalej podróżowaliśmy z

błogosławieństwem Allacha Najwyższego, i płynęliśmy bez przerwy, aż przybyliśmy do

miasta Basry. Tam wysiadłem i zabawiłem niedługo, a potem ruszyłem w drogę do miasta

Bagdadu. Udałem się do mojej dzielnicy, wszedłem do mego domu i pozdrowiłem moją

rodzinę i towarzyszy. Oni winszowali mi ocalenia, ja zaś, złożywszy w magazynach

wszystko, co przywiozłem z towarów i dobytku, począłem odziewać sieroty i wdowy,

rozdawałem jałmużnę i dary i obsypywałem upominkami swoją rodzinę, towarzyszy i

przyjaciół, jako że Allach w czwórnasób mi zwrócił to, co straciłem. I dzięki zyskom i

zarobkom rychło zapomniałem, co mi się przytrafiło i co wycierpiałem, i tak jak za dawnych

czasów bywało, pędziłem wesołe życie z mymi towarzyszami i przyjaciółmi. Oto

opowiedziałem wam najciekawsze spośród mych przeżyć z okresu mej piątej podróży. Teraz

wieczerzajcie, jutro zaś przyjdźcie do mnie znowu, a będę wam prawił o tym, co mi się w

mojej szóstej podróży przydarzyło, była ona bowiem jeszcze bardziej osobliwa niż

poprzednie.

Potem rozpostarto obrusy i wszyscy wieczerzali, a gdy skończyli, Sindbad Żeglarz kazał

dać Sindbadowi Tragarzowi sto miskali złota. I wziął je Sindbad Tragarz, i odszedł

zdumiony. Noc tę spędził w swoim domu, a gdy ranek zaświtał, wstał i poranne modły

odprawiwszy, poszedł znów do Sindbada Żeglarza, wszedł do jego domu i życzył

gospodarzowi dobrego poranka. Sindbad Żeglarz kazał mu przy sobie siadać i gawędził z nim

do czasu, gdy przyszli pozostali biesiadnicy. Gdy porozmawiali, nakryto do stołu, po czym

zgromadzeni jedli, pili, byli weseli i zadowoleni, a wreszcie Sindbad Żeglarz podjął

opowiadanie o swych dalszych przygodach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Szóste opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży szóstej

 

Wiedzcie, o moi bracia, towarzysze i przyjaciele, że powróciwszy z mej piątej podróży,

wnet dzięki zabawom, rozrywkom, radości i weselu zapomniałem, co w niej wycierpiałem.

Byłem bardzo szczęśliwy i zadowolony i trwałem w tym stanie, aż oto pewnego dnia, gdy

siedziałem sobie wesoły, uśmiechnięty i zadowolony, przybyła do mnie grupka kupców. Było

po nich widać przebyte trudy podróży i ich widok przypomniał mi dzień mojego powrotu z

ostatniej wędrówki, moją radość ze spotkania z rodziną, przyjaciółmi i towarzyszami i to, co

czułem, gdy znów wstępowałem na swą ojczystą ziemię. Duszę moją porwała wówczas

tęsknota za włóczęgą i handlem i znowu postanowiłem wyruszyć w drogę. Nakupiłem

kosztownych towarów potrzebnych do morskiej podróży, spakowałem je i z miasta Bagdadu

udałem się do miasta Basry. Tam ujrzałem wielki statek, a na nim kupców i bogatych

podróżników wiozących cenne towary. Załadowałem tedy na ów statek również moje ładunki

i pomyślnie wyruszyliśmy z Basry, Płynęliśmy nie ustając z miejsca na miejsce i z miasta do

miasta, oglądaliśmy obce kraje, po drodze kupując i sprzedając. Szczęście nam w tej podróży

sprzyjało i zgarnialiśmy wielkie zyski, aż oto pewnego dnia kapitan począł krzyczeć i

zawodzić, rzucił pod nogi swój turban, bił się po twarzy i brodę szarpał, aż w końcu upadł na

pokład zrozpaczony i znękany jakąś wielką zgryzotą. Wszyscy kupcy i podróżni otoczyli go i

pytali: „Kapitanie, co się stało?”, a on odpowiedział: „Wiedzcie, wy wszyscy, że nasz statek

pobłądził. Oto opuściliśmy morze, po którym powinniśmy byli żeglować, i znajdujemy się

teraz na morzu innym, którego dróg nie znamy. Jeśli Allach nie ześle nam jakiejś pomocy, by

nas z tego morza wyratować, wszyscy zginiemy. Przyzywajcie więc Allacha Najwyższego, by

nas od tego nieszczęścia ocalił!” To powiedziawszy kapitan wstał i wspiął się na maszt, aby

opuścić żagle, ale wicher się wzmógł i dął z całą siłą w statek, pchając go do tyłu, aż ster

roztrzaskał się u stóp jakiejś wysokiej góry. Kapitan zsunął się wówczas z masztu wołając:

„Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Żaden człowiek nie odmieni dróg

przeznaczenia! Na Allacha, znajdujemy się w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa i nie ma

dla nas przed nim ocalenia ni ratunku!”

Wtedy wszyscy podróżni poczęli płakać nad sobą, a widząc, że koniec ich życia

nieuchronnie się zbliża, stracili wszelką nadzieję i żegnali się jedni z drugimi. A statek wpadł

na tę górę i roztrzaskał się na drobne kawałki. Poodczepiały się deska od deski i wszystko, co

było na statku, utonęło w morzu, a kupcy także powpadali do wody. Niektórzy z nich utonęli

zaraz, a inni zdołali się uczepić skały owej góry i wydostali się na nią. Ja należałem do tych,

co wydrapali się na górę. A była to wielka wyspa i musiało się przy niej rozbić już wiele

statków, bo na jej brzegach leżało dużo dobytku wyrzuconego przez morze z zatopionych

statków, których podróżni zginęli. I była to tak ogromna ilość rzeczy, towarów i rozmaitych

bogactw, wyrzuconych przez fale na brzeg tej wyspy, że aż się rozum i myśli od tego mąciły.

Wspiąłem się po stromych brzegach na wyspę i wędrując po niej dalej, ujrzałem w głębi

strugę słodkiej wody. Wypływała ona spod stóp góry i znikała znowu po drugiej stronie

doliny. Inni podróżni weszli za mną na wyspę i rozbiegli się po niej, oszołomieni i obłąkani

od widoku tych bogactw i towarów wyrzuconych na brzeg wyspy. Ja zaś zobaczyłem na dnie

strumienia mnóstwo najprzeróżniejszych klejnotów, drogocennych kamieni, rubinów i

wielkich królewskich pereł, które leżały niczym żwir w łożysku strumienia. Całe jego dno

połyskiwało, tak wiele było w nim drogich kamieni i różnych innych kosztowności. I

widzieliśmy na tej wyspie dużo drzewa aloesu chińskiego i kumaryjskiego najprzedniejszego

gatunku. Było tam również źródło surową ambrą płynące, która od żaru promieni słonecznych

topi się jak wosk i wylewa, płynąc dalej ku morzu. Z morskich głębin wynurzają się później

rozmaite potwory i połykają tę ambrę, po czym z powrotem się w morzu zanurzają. Ale że

ambra pali im wnętrza brzuchów, więc ją przez paszcze z powrotem wypluwają do wody.

Wówczas na powierzchni wody ambra krzepnie, zmienia swą barwę i postać. Fale wyrzucają

ją na brzeg, a kupcy i podróżnicy znający się na rzeczy zbierają ją tam i sprzedają. Jeśli zaś

idzie o tę część ambry surowej, której nie połkną morskie stworzenia, to przelewa się ona

przez brzegi źródła i krzepnie na ziemi. Gdy zaś słońce zacznie na nią świecić, topi się i

zapach podobny do piżma rozchodzi się od niej po całej dolinie, a gdy słońce zachodzi nad

nią, ambra krzepnie na powrót. Lecz do miejsca, w którym ta surowa ambra się znajduje, nikt

nie jest w stanie dotrzeć ani trafić, gdyż wyspę otaczają ze wszystkich stron takie strome

skały, że nie sposób wspiąć się na nie.

My wędrowaliśmy po tej wyspie, oglądaliśmy bogactwa, które Allach Najwyższy na niej

stworzył, i czuliśmy się bezradni w tym naszym położeniu, i coraz większy strach nas

ogarniał. Na brzegu wyspy znaleźliśmy trochę pożywienia, ale było go niewiele, więc

oszczędzaliśmy bardzo i jadaliśmy tylko jeden posiłek w ciągu dnia albo nawet co dwa dni,

bojąc się, że skończy się nam żywność i wtedy z głodu i strachu marnie pomrzemy. Każdego,

kto z naszej gromadki umarł, obmywaliśmy i owijaliśmy w całun i szaty wyrzucone przez

fale na brzeg. Wkrótce wielu spośród nas umarło i pozostała już tylko nieliczna garstka ludzi,

słabnących i cierpiących na ból brzucha od picia morskiej wody. Tak żyliśmy przez krótki

czas, aż jeden po drugim wszyscy moi towarzysze pomarli – a każdego, kogo śmierć zabrała,

grzebaliśmy w ziemi. Wreszcie pozostałem na tej wyspie sam, mając już bardzo niewielkie

zapasy żywności. Płacząc nad sobą wyrzekałem: „Czemuż nie umarłem przed moimi

towarzyszami! Byliby mnie przynajmniej obmyli i pochowali! Wszelako nie ma potęgi ni siły

poza Allachem Wielkim i Mocnym.” Przetrwałem tam w ten sposób jeszcze niedługi czas, a

potem począłem sobie kopać na brzegu wyspy głęboki grób. Mówiłem sobie: „Gdy zasłabnę i

poczuję, że śmierć się do mnie zbliża, położę się w tym grobie i umrę w nim, a wiatr zasypie

mnie i przykryje piaskiem, i tak będę pochowany.” I w duszy czyniłem sobie wyrzuty za swą

głupotę i za to, że wywędrowałem z mojego rodzinnego miasta po to, by wybrać się znowu

do obcych krajów, nie pamiętając o tym, co wycierpiałem za pierwszym, drugim, trzecim,

czwartym i piątym razem. Nie było przecież ani jednej podróży, w której bym się nie

nacierpiał i w której nie zaznałbym strachu i niebezpieczeństw coraz to większych i

dotkliwszych niż te, które je poprzedzały.

I przestałem już wierzyć w możliwość ratunku i ocalenia, i żałowałem, żem się w morską

podróż wybrał i podjął ją na nowo, choć nie brak mi było pieniędzy i bogactw miałem pod

dostatkiem, a nawet więcej, tyle mianowicie, że do końca życia nie byłbym w stanie wydać

ani przehulać nawet połowy tego. Rozmyślałem jeszcze o tym wszystkim i rzekłem wreszcie

sobie w duchu: „Na Allacha, ten strumień ma niewątpliwie swój początek i swój koniec i

gdzieś przecież musi się znajdować miejsce, gdzie z powrotem w jakiejś zamieszkałej krainie

wypływa on na powierzchnię.”

I wpadłem na pomysł, by zbudować małą tratwę, taką, abym mógł się na niej zmieścić.

Wtedy spuściłbym tratwę na wodę i odpłynąłbym na niej. Może w ten sposób znalazłbym

ocalenie i za Allacha Najwyższego zezwoleniem uratowałbym się. Gdybym zaś nie miał

znaleźć ocalenia, to lepsza już będzie dla mnie śmierć w odmętach rzeki niźli oczekiwanie jej

tutaj. Powzdychałem jeszcze nad sobą, a potem podniosłem się i spiesznie począłem zbierać

na wyspie drzewo aloesu saufijskiego i kumaryjskiego.

Potem na brzegu morza powiązałem drzewo powrozami i linami ze statków, które się tam

rozbiły, naniosłem też jednakowych desek okrętowych i ułożyłem je na kłodach. I

sporządziłem tratwę według miary strumienia, tak że była węższa niż jego szerokość, po

czym dobrze i mocno ją związałem. Wziąłem ze sobą sporo drogich kamieni i klejnotów,

kosztowności i pereł ogromnych, których było tam jak żwiru, nabrałem także przeróżnych

innych rzeczy znajdujących się na tej wyspie i trochę surowej czystej ambry i wszystko to

złożyłem na tej tratwie. Zabrałem ze sobą wszystko, co zgromadziłem sobie na wyspie, i

umieściłem to na tratwie. Wziąłem też ze sobą resztki żywności, jakie mi jeszcze pozostały, a

potem spuściłem tratwę na wodę. Po obu stronach umocowałem jeszcze dwa drągi, które

miały mi służyć jako wiosła, i postąpiłem według słów poety:

Odejdź stąd, gdzie cię pognębia dola twa surowa,

Porzuć dom i płacz nad sobą, żeś go wybudował.

Ziemię inną odnalazłeś, kiedyś z własnej uszedł.

Ale gdzież odnajdziesz drugą, równą twojej, duszę.

Chociaż noc cię gnębi troską, ty pozostań wesół,

Bo nieszczęście każde mija i dobiega kresu.

A ten, komu śmierć pisana, w jednej jest krainie,

W żadnej innej nie umiera, jeno w tamtej ginie.

Nie zawierza posłańcowi żadnej ważnej sprawy;

Własnym swym doradcą winien stać się człowiek prawy.

I popłynąłem na mej tratwie po strumieniu rozmyślając nad tym, co się ze mną stanie. I

płynąłem bez ustanku aż do miejsca, w którym strumień ginął pod górą Gdy wpłynąłem na

mej tratwie w to podziemie, ogarnęła mnie całkowita ciemność, a prąd unosił mnie wąskim

korytarzem. Boki tratwy poczęły się ocierać o brzegi strumienia, a moja głowa zawadzała o

sklepienie. Ale nie mogłem już stamtąd zawrócić i w duszy zacząłem się ganić za to, co

znowu z sobą uczyniłem. Mówiłem: „Jeśli ów korytarz, którym płynę na tratwie, stanie się

jeszcze węższy, nie starczy miejsca, aby dalej płynąć, tym bardziej więc nie będzie można

zawrócić. Bez wątpienia przyjdzie mi tutaj marną śmiercią zginąć!” Zmuszony ciasnotą tego

miejsca, przylgnąłem twarzą do tratwy i tak płynąłem, nie rozróżniając dnia od nocy wśród

otaczających mnie ciemności, a strach i trwoga przed śmiercią nie opuszczały mnie. I tak

płynąłem tym strumieniem dalej bez przerwy, a on to rozszerzał się, to znów zwężał.

Ciemność bezustanna zmęczyła mnie tak bardzo, że zasnąłem wielce strapiony i spałem, leżąc

twarzą na tratwie, która płynęła ze mną bez przerwy.

I nie wiedziałem, czym spał długo czy krótko, bo ocknąłem się już w świetle dnia, i gdy

otworzyłem oczy, ujrzałem wokół rozległą przestrzeń. Moja tratwa była uwiązana przy

brzegu jakiejś wyspy, a wokół mnie stała gromada Hindusów i Etiopów. Kiedy oni ujrzeli, że

się przebudziłem, zbliżyli się i przemówili do mnie coś w swoim języku. Nie zrozumiałem

tego, co powiedzieli, i myślałem, że dalej śnię i że od trosk i udręki, jakich zaznałem, ukazują

mi się senne widziadła. Tamci zaś pojęli, że nie rozumiem ich mowy, i jeden z nich podszedł

do mnie i odezwał się po arabsku: „Pokój z tobą, bracie nasz. Kim jesteś, skąd przybywasz i

co cię tutaj przywiodło? My posiadamy tu ziemie i uprawne pola i właśnie przyszliśmy, aby

je nawadniać, gdy ujrzeliśmy ciebie śpiącego na tratwie. Zatrzymaliśmy ją przeto i

przycumowaliśmy tu, blisko nas, abyś się mógł spokojnie przebudzić. Opowiedz nam teraz,

jak się tutaj znalazłeś.” Rzekłem: „Allach z tobą, o panie. Ale pierwej przynieś mi coś do

jedzenia, bo zaprawdę ginę z głodu, a potem dopiero pytaj, o co zechcesz.” Wtedy człowiek

podał mi spiesznie pokarm, a gdy najadłem się do syta, odetchnąłem i uspokoiłem się, duch

na powrót we mnie wstąpił i sławiłem Allacha Najwyższego za wszystko, co mi dał, i

radowałem się, że płynąłem po tej rzece i znalazłem się pośród tych ludzi. Potem

opowiedziałem im wszystko, co mi się przytrafiło od początku do końca, i o tym, co

przecierpiałem, płynąc strumieniem w jego wąskim korycie i opowiedziałem im całą swoją

historię. Wtedy oni pogadali coś między sobą i rzekli: „Trzeba nam wziąć ze sobą tego

człowieka i przedstawić go naszemu królowi, by i jemu opowiedział o swoich przypadkach.”

Zabrali mnie więc ze sobą i ponieśli za mną tratwę ze wszystkim, co na niej było spośród

kosztowności, klejnotów, drogich kamieni i złotych ozdób. Zaprowadzili mnie przed swego

króla i powiadomili go o moich sprawach. Król mnie pozdrowił i powitał, a potem zapytał,

kim jestem i co mi się przydarzyło. Opowiedziałem mu wtedy wszystko o sobie i o tym, co

mi się przygodziło od początku do końca, a król zadziwił się wielce i winszował mi

cudownego ocalenia.

Później podszedłem do mojej tratwy, wybrałem sporo drogocennych kamieni, klejnotów,

kawałków aloesowego drzewa i surowej ambry i podarowałem to wszystko królowi. On zaś

przyjął ode mnie te dary, a mnie potraktował z wielką uprzejmością, a nawet dał mi u siebie

gościnę. Wkrótce potem zaprzyjaźniłem się z miejscowymi dostojnikami i wielmożami, a oni

poczęli mnie darzyć szacunkiem i poważaniem. I tak sobie żyłem nie wychodząc z

królewskiego pałacu. Ludzie przybywający do tego kraju zapytywali mnie często o moją

ojczyznę. Wówczas opowiadałem o moim kraju, a sam z kolei dowiadywałem się, jak oni

żyją u siebie, i ludzie ci opowiadali mi o tym. Pewnego dnia król zagadnął mnie o sprawy

mego kraju i o to, jak nasz kalif w Bagdadzie sprawuje rządy. Opowiedziałem mu tedy

szczerze o panowaniu naszego kalifa, a król się zdziwił i rzekł do mnie; „Na Allacha, mądre

są prawa i sprawiedliwe rządy twojego kalifa. Opowiadaniem swoim obudziłeś we mnie

miłość ku niemu i pragnę przygotować mu od siebie podarunek, który przez ciebie mu poślę.”

Odpowiedziałem: „Słyszę i jestem posłuszny, o panie nasz. Przekażę mu twój dar i powiem,

jakie przyjazne uczucia dla niego żywisz.”

Potem bawiłem jeszcze pewien czas u tego króla i otoczony szacunkiem i poważaniem

wiodłem prawdziwie wykwintny żywot. Aż pewnego dnia, gdym sobie siedział w królewskim

pałacu, usłyszałem wiadomość, że jacyś ludzie przygotowują do drogi statek i zamierzają

udać się na nim w kierunku miasta Basry. I rzekłem sobie w duszy: „Nie znajdę dogodniejszej

sposobności nad podróż z tymi ludźmi.” I zaraz pospieszyłem do króla, i ucałowawszy mu

dłoń oznajmiłem, że ogarnęła mnie tęsknota za ojczyzną i rodziną i chciałbym razem z

kupcami wyruszyć w podróż statkiem, który oni właśnie do drogi przygotowali. Król

powiedział: „Będzie, jak zechcesz. Gdybyś jednak wolał pozostać w naszym kraju, wiedz, że

zatrzymamy cię radzi z całej duszy, bo cenimy sobie twoją obecność.” Rzekłem na to: „Panie

mój, na Allacha, byłeś wspaniałomyślny dla mnie i nie skąpiłeś mi swojej dobroci, ale ja

tęsknię do swoich ziomków, do ojczyzny i rodziny.”

Gdy król wysłuchał tego, co mu powiedziałem, wezwał kupców, którzy ów statek

przysposobili do drogi, powierzył mnie ich opiece i obdarował mnie hojnie swymi skarbami.

Opłacił też za mnie miejsce na statku i wręczył mi bogaty podarunek dla kalifa Haruna ar-

Raszida, panującego w mieście Bagdadzie. Pożegnałem tedy króla i wszystkich moich

przyjaciół, z którymi się często spotykałem, wsiadłem razem z kupcami na statek i

odpłynęliśmy. Wiatry były nam przychylne, podróż wiodła się nam szczęśliwie, a my

pokładaliśmy ufność w Allachu Sławionym i Mocnym. I podróżowaliśmy bez ustanku płynąc

z morza na morze i z wyspy na wyspę, aż bezpiecznie, za przyzwoleniem Allacha

Najwyższego, przybiliśmy do portu miasta Basry. Tam zszedłem ze statku na ląd,

wyładowałem moje sakwy i przygotowałem się do dalszej drogi, lecz zanim wyruszyłem,

parę dni i nocy spędziłem jeszcze na basryjskiej ziemi.

Wreszcie udałem się do Bagdadu, Przybytku Pokoju, i przybywszy do kalifa Haruna ar-

Raszida wręczyłem mu dary i opowiedziałem wszystko, co mi się przydarzyło. Potem

złożyłem w skarbcu swoje bogactwa, a w magazynach towary, i podążyłem do mojej

dzielnicy.

Przybyła do mnie moja rodzina i przyjaciele, a ja ich wszystkich obdzieliłem podarunkami,

ponadto zaś dawałem biednym jałmużnę i rozmaite datki. A po pewnym czasie kalif wezwał

mnie do siebie i zapytał, od kogo i skąd pochodzi dar przeze mnie przywieziony.

Odpowiedziałem: „O Władco Wiernych, zaprawdę, nie znam nazwy miasta, z którego

pochodzi ten dar, ani nawet nie wiem, którędy droga do niego prowadzi. Gdy bowiem statek,

na którym płynąłem, zatonął, ja wydostałem się na pewną wyspę. Stamtąd popłynąłem na

tratwie, przez siebie samego sporządzonej, z biegiem strumienia mającego swe koryto na

owej wyspie.” I opowiedziałem kalifowi, co mi się dalej w tej podróży przydarzyło i jak

zatrzymano mnie na brzegu, jak zaprowadzono mnie do miasta i o wszystkim, co mnie w tym

mieście spotkało. Kalif zdumiał się wielkim zdumieniem i kronikarzom swym kazał zapisać

moją opowieść, po czym owe zapisy polecił schować w skarbcu, aby służyły ku pouczeniu

każdego, kto by je zechciał przeczytać. I obszedł się ze mną kalif wspaniałomyślnie, i odtąd

już pozostawałem w Bagdadzie, wiodąc tak jak dawniej rozkoszne życie. Niebawem

zapomniałem wszystko, com był od początku do końca przecierpiał, i czas upływał mi wśród

zabaw i przyjemności. Takie oto, bracia moi, były przygody, jakie przeżyłem w czasie mojej

szóstej podróży, a jutro, jeśli Allach Najwyższy zezwoli, opowiem wam o mojej siódmej

podróży, która jest zaprawdę jeszcze osobliwsza i cudowniejsza od tych, co ją poprzedziły.

To rzekłszy Sindbad Żeglarz rozkazał, by rozpostarto obrusy, po czym wszyscy spożyli

wieczerzę, a wtedy gospodarz polecił wypłacić Sindbadowi Tragarzowi sto miskali złota. I

wziął je Tragarz i oddalił się odchodząc swoją drogą. I odeszli też wszyscy inni biesiadnicy,

wielce usłyszanym opowiadaniem zdumieni, w swoje strony. Sindbad Tragarz przepędził noc

w swoim domu, a potem, z nastaniem ranka, odprawił poranne modły i powrócił do domu

Sindbada Żeglarza. Wnet zeszli się również inni towarzysze tych biesiad, pogadali trochę, a

potem Sindbad Żeglarz rozpoczął opowiadanie o swojej siódmej podróży tymi słowy:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Siódme opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży siódmej

 

Wiedzcie, o zebrani, że gdy powróciłem z mej szóstej podróży, pogrążyłem się, tak jak i

dawniej bywało, w wirze zabaw i rozrywek, w przyjemnościach i weselu i tak było przez

pewien czas nieustannie, dniami i nocami. Ale cóż, kiedy, mimo że zarobki i zyski moje były

nader obfite, dusza moja znów się rwała do tego, by nieznane kraje oglądać, po morzach

płynąć, żyć wśród kupców i rozmaitych nowin słuchać. Przystąpiłem więc do dzieła,

zapakowałem w sakwy cenne towary przydatne w czasie morskiej podróży i z miasta

Bagdadu powiozłem je do miasta Basry. Tam ujrzałem statek gotowy do drogi, a na nim

gromadę bogatych kupców. Wszedłem na pokład i wnet się z kupcami zaznajomiłem.

I wyruszyliśmy w podróż bezpiecznie i zdrowo. Wiatry nam sprzyjały, aż przybyliśmy do

miasta zwanego Madinat as-Sin. Byliśmy pełni najlepszych myśli i wesoło rozprawialiśmy o

sprawach podróży i handlowaniu, gdy nagle zerwał się gwałtowny wicher, który dął w dziób

okrętu, a potem spadł deszcz i zmoczył nas i wszystkie nasze sakwy. W obawie, by deszcz nie

zniszczył nam towarów, poprzykrywaliśmy je pilśniowymi płachtami i workami. I

przyzywaliśmy Allacha Najwyższego błagając Go, aby odwrócił klęskę, która na nas spadła.

Kapitan wstał, podkasał suknie i podwinął rękawy, po czym wspiął się na maszt i zaczął się

rozglądać na prawo i na lewo. Potem spojrzał w dół na ludzi stojących na pokładzie statku i

począł bić się po twarzy, i szarpał brodę. Gdy zapytaliśmy: „Kapitanie, co się stało?”,

odpowiedział: „Módlcie się do Allacha Najwyższego, aby uratował nas od nieszczęścia, w

któreśmy wpadli! Płaczcie nad waszymi duszami i pożegnajcie się z sobą nawzajem, wiedzcie

bowiem, że wicher, który nami zawładnął, zapędził nas na morze leżące na krańcu świata!”

To rzekłszy kapitan zsunął się z masztu, otworzył swój kufer i wydobył z niego

bawełniany woreczek. Wysypał zeń trochę jakiegoś proszku podobnego do popiołu, zwilżył

go wodą i odczekawszy chwilę powąchał go. Potem wyjął z kufra jakąś niewielką książkę,

poczytał w niej i rzekł: „Wiedzcie, o podróżni, że w tej książeczce spisane są różne sprawy

zadziwiające i wynika z nich, że ktokolwiek tu przybędzie, nie ocaleje z tej krainy, tylko

śmierć w niej znajdzie. A ziemia ta zwie się Krainą Królów i na niej znajduje się grób pana

naszego Sulejmana, syna Dauda – niechaj pokój będzie nad nimi oboma! I żyją tu węże

ogromne o straszliwym wyglądzie, z głębin zaś morza wypływa ryba i połyka każdy statek,

który w te okolice zabłądzi, razem ze wszystkim, co się na nim znajduje.” Zdumieliśmy się

najwyższym zdumieniem posłyszawszy to, co nam kapitan powiedział, a ledwie skończył, coś

podrzuciło statek razem z nami nad wodę. Gdy statek opadł, posłyszeliśmy potężny ryk

podobny do huku pioruna. Ogarnął nas popłoch, a potem zamarliśmy, pewni, że za chwilę

zginiemy.

A to ryba olbrzymia jak góra podpłynęła pod nasz statek. Struchleliśmy, wybuchnęliśmy

wielkim płaczem i poczęliśmy się gotować na śmierć, a patrząc na tę rybę, byliśmy

oszołomieni jej przerażającą postacią. Wtedy nadpłynęła druga ryba, jeszcze większa, a takiej

nie widzieliśmy nigdy w życiu. Płacząc nad swymi duszami poczęliśmy się z sobą żegnać,

gdy wtem ukazała się trzecia ryba, jeszcze ogromniejsza niż dwie poprzednie. I opuściły nas

siły, zmysły nam się pomieszały, a z trwogi i przerażenia straciliśmy rozsądek. Trzy owe ryby

krążyły wokół statku i ta trzecia, największa z nich, już się rzuciła, aby połknąć statek ze

wszystkim, co na nim było, gdy nagle zerwał się gwałtowny wicher, który porwał statek,

rzucił nim o wysoką rafę i roztrzaskał go doszczętnie. Rozleciały się wszystkie deski i w

wodzie pogrążyły się towary, kupcy i podróżni. Zdarłem z siebie szaty, pozostając w jednej

jedynej koszuli, i płynąłem tak długo, aż zdołałem chwycić jedną z desek okrętowych. Potem,

ciągle się jej trzymając, wlazłem na wierzch i usiadłem na niej. Fale i wiatr igrały ze mną, ale

ja trzymałem się deski mocno, chociaż na grzbietach fal raz się wznosiłem wysoko, a raz

opadałem. Byłem zmęczony nieludzko, przestraszony, spragniony i głodny. I począłem się

ganić za to, co uczyniłem, a dusza moja po okresie uspokojenia znów popadła w zamęt. I

mówiłem do siebie: „O Sindbadzie, o Żeglarzu, nie narzekaj, bo przecież za każdym razem

ucierpiałeś od przeciwieństw losu i doświadczyłeś utrapień, a mimo to od morskich podróży

się nie odżegnałeś. A jeśliś się od nich odwracał, kłamałeś i czyniłeś to tylko w obliczu

wielkiego niebezpieczeństwa. Znoś więc teraz to, co cię spotkało, bo zaiste, zasłużyłeś sobie

na wszystko, co ci się przydarzyło i czego doświadczyłeś. A wszystko tak się dzieje z

przeznaczenia Allacha Najwyższego po to, abyś od swej chciwości odstąpił. Wszystko, co

przecierpiałeś, spotkało cię przez twą zachłanność, chociaż tak wielkie bogactwa posiadałeś.”

Skoro potem odzyskałem rozsądek, powiedziałem do siebie: „Zaiste, w tej podróży wyrzekam

się naprawdę wobec Allacha Najwyższego wszelkiego podróżowania i póki żyć będę, w

mowie ani w myślach nie wspomnę o tym.” I przez długi czas płakałem i przed Allachem

Najwyższym się korzyłem, a potem w duszy począłem snuć wspomnienia, jak to sobie

dawniej żyłem w spokoju i radości, wśród zabaw, uciech i zadowolenia.

Tak przeszedł jeden dzień i drugi, aż w końcu wydostałem się na ogromną wyspę, na

której było wiele drzew i strumieni. Pożywiłem się owocami z drzew, popiłem wody ze

strumieni, a gdy już byłem syty, odzyskałem ducha i siły i radość mi w serce wstąpiła.

Poszedłem w głąb wyspy i po drugiej stronie zobaczyłem wielką rzekę pełną słodkiej wody,

płynącą wartkim strumieniem. Wtedy przypomniałem sobie tratwę, na której kiedyś

płynąłem, i powiedziałem do siebie:

„Nie ma rady, muszę sobie zrobić tratwę podobną do tamtej, a może się na niej uratuję.

Jeśli z pomocą tej tratwy ocaleję, spełnię swój zamysł i przed Allachem Najwyższym na

zawsze wyrzeknę się podróży. Jeśli zaś zginę, to przynajmniej serce moje po trudach i

znojach nareszcie znajdzie ukojenie.”

Podniosłem się więc i począłem zbierać gałęzie z drzew. Było to doskonałe drewno

sandałowe, które nie ma sobie równego, ale ja wtedy nie wiedziałem nawet, co to jest.

Nazbierałem tego drewna i przyszedł mi jeszcze do głowy sprytny pomysł: z gałązek i trawy

rosnącej na tej wyspie ukręciłem sobie sznur i wzmocniłem nim tratwę. Powiedziałem: „Jeśli

ocaleję, to dzięki Allachowi”, wsiadłem na tratwę i popłynąłem na niej po rzece, aż znalazłem

się na drugim krańcu wyspy. Wkrótce się od wyspy oddaliłem i podróżowałem bez ustanku

jeden dzień, potem drugi i trzeci, a przez cały ten czas, odkąd opuściłem wyspę, leżałem, nie

biorąc nic do ust, tylko pijąc wodę z tej rzeki, gdy byłem spragniony. I stałem się podobny do

bezbronnego kurczęcia, tak mnie osłabił długotrwały trud, głód i strach. Tymczasem tratwa

dopłynęła ze mną do wysokiej góry, a pod nią wypływała rzeka. Ujrzawszy to

przypomniałem sobie wąski tunel, przez który się niegdyś na tratwie przedzierałem, i zląkłem

się bardzo, i chciałem tratwę zatrzymać, aby z niej wyjść na brzeg, ale woda mnie porwała i

wraz ze mną zaniosła tratwę w głąb góry. Widząc to pewny już byłem swojej zguby i

zawołałem: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!”

A tratwa płynęła jakiś czas pod ziemią, po czym wydostała się na otwartą przestrzeń w

jakąś rozległą dolinę. Rzeka huczała w niej niczym grzmoty, a prąd niósł z szybkością

wichru. Siedziałem na tratwie i kurczowo się jej trzymałem, w obawie, bym nie wpadł do

wody, a fale igrały ze mną pośrodku rzeki, to na prawo, to na lewo mnie rzucając. I tak

płynęła moja tratwa w tej dolinie gnana prądem rzeki bez ustanku, a ja nie byłem w stanie nad

nią zapanować ani do brzegu jej skierować. Na koniec tratwa zbliżyła się do wielkiego i

ludnego miasta o wysokich domach. Gdy mnie jego mieszkańcy dostrzegli płynącego na

tratwie i porywanego prądem rzeki, zarzucili na tratwę sieć i powrozy i wyciągnęli ją na

brzeg. Wówczas upadłem koło nich na ziemię jak martwy wskutek wielkiego głodu,

bezsenności i przerażenia. I wystąpił ku mnie z grona zebranych na brzegu ludzi mąż

podeszłego wieku, czcigodny starzec, który powitał mnie i podał mi wiele pięknych szat, tak

że mogłem nimi swą nagość okryć. Potem starzec ten zabrał mnie z sobą, powiódł do łaźni,

podał mi krzepiące napoje i wonne pachnidła.

Gdy opuściliśmy łaźnię, starzec zabrał mnie do swego domu i wprowadził mnie do środka,

a domownicy ucieszyli się moim widokiem. Starzec usadowił mnie w pięknej komnacie i

kazał podać wyśmienity posiłek, zjadłem więc do syta i sławiłem Allacha Najwyższego za to,

że mnie ocalił. Służebni chłopcy podali mi wówczas ciepłą wodę, umyłem więc dłonie, a

niewolnice przyniosły jedwabną chustę, w którą ręce i usta otarłem. Potem starzec wstał i w

jednym ze skrzydeł swojego domu przeznaczył dla mnie osobną komnatę, a służącym i

niewolnicom przykazał, aby gotowi byli na każde moje skinienie i zadość wszystkim moim

potrzebom i życzeniom czynili. Troszczyli się o mnie bardzo i w ten sposób przepędziłem w

tym gościnnym domu trzy dni wśród miłych woni, przy dobrym jedzeniu i piciu. Duch we

mnie tam wstąpił na nowo, strach mnie opuścił, a serce się uspokoiło i dusza doznała

ukojenia.

Czwartego dnia przyszedł do mnie mój gospodarz i powiedział: „Synu mój, radzi jesteśmy,

że do nas przybyłeś, i Allachowi dziękujemy za to, że cię ocalił. Czy chciałbyś pójść ze mną

na brzeg rzeki, a potem na bazar, by towar swój sprzedać i wziąć zań zapłatę? Może za te

pieniądze kupisz potem coś, czym będziesz mógł handlować.” Milczałem chwilę i w duchu

zadawałem sobie pytanie: „Skądże mógłbym mieć jakiś towar? I czemu ten człowiek tak do

mnie przemawia?” A starzec tymczasem dalej mówił: „Synu mój, nie trap się i dłużej się nie

zastanawiaj, tylko chodź z nami na bazar. Jeśli znajdziemy kogoś, kto ci za twój towar dobrze

zapłaci, weźmiesz pieniądze, a jeśli nic cię nie zadowoli, swój towar przechowasz u mnie w

składzie i poczekasz ze sprzedażą na jakiś inny, szczęśliwy dzień.” Zastanowiłem się i w

myśli sobie powiedziałem: „Posłuchaj tego człowieka i zobacz, co to za towar”, głośno zaś

powiedziałem do starca: „Słyszę i jestem posłuszny tobie, mój stryju i szejchu, bo czyny

twoje są błogosławione i niepodobna ci się sprzeciwić.” To rzekłszy poszedłem z mym

gospodarzem na bazar i ujrzałem tam moją tratwę z drzewa sandałowego, tę samą, na której

tu przypłynąłem. Była ona rozebrana na części i starzec przekazał ją już pośrednikowi, a

pośrednik wystawił ją na sprzedaż. Wnet też przybyli różni kupcy i zaczęli podawać swe

ceny, i podbijali je, aż cena mej tratwy osiągnęła sumę tysiąca denarów i na niej stanęła.

Starzec zwrócił się wówczas do mnie i rzekł: „Słuchaj, synu mój, cena którą ci dziś dają za

twój towar, jest dobra. Czy chcesz go zaraz za nią sprzedać, czy też się wstrzymasz i

przechowasz towar u mnie do czasu, gdy zapotrzebowanie nań wzrośnie jeszcze i dopiero

wtedy ja sprzedam go dla ciebie?” Odpowiedziałem: „Panie mój, rozkazuj, a ja uczynię, jak

zechcesz.” Starzec odparł: „Synu mój, sprzedaj mi więc to drzewo za cenę o sto denarów

większą od tej, jaką dają tobie kupcy.” Rzekłem: „Zgoda, sprzedaję ci drzewo i przyjmuję za

nie tę cenę.” Wtedy on kazał swoim sługom przenieść drzewo do swych składów, po czym

razem wróciliśmy do jego domu, a tam zasiedliśmy, i mój gospodarz odliczył mi całą

należność. Przyniósł sakiewki, wsypał do nich złoto i zamknąwszy je następnie w skrytce

opatrzonej zamkiem żelaznym, wręczył mi od niej klucz.

Po pewnym czasie, gdy znowu przeszło parę dni i nocy, starzec odezwał się do mnie:

„Synu mój, chciałbym ci przedstawić pewien swój pomysł i pragnę, abyś nań swoją zgodę

wyraził.” Spytałem: „Cóż to za zamysł?” Odpowiedział: „Wiesz o tym, że jestem już starym

człowiekiem i nie mam syna. Ale mam córkę młodą, o bardzo pięknych kształtach i wielce

majętną, a także bardzo urodziwą. Chciałbym, abyś ją za żonę pojął i pozostał z nią w naszym

kraju, ja zaś dam ci wszystko, co posiadam i czym moja dłoń rozporządza. Jestem już stary i

ty po mnie zajmiesz moje miejsce.” Milczałem chwilę i słowem się nie odzywałem, przeto on

ciągnął dalej: „Uczyń zadość mojej prośbie. Tak będzie dobrze dla ciebie. Zgódź się i ożeń z

moją córą, a będziesz mi synem i wszystko, co posiadam i czym moja dłoń rozporządza,

będzie twoje. Gdy zechcesz zająć się kupiectwem lub do swojej ziemi wrócić, nikt nie

sprzeciwi się tobie, gdyż będziesz bogaty i wszystko będzie zależało od ciebie. Czyń więc,

jak zechcesz, i wybieraj.” I rzekłem mu: „Na Allacha, stryju mój i szejchu, stałeś się dla mnie

wprost ojcem. A ja przeżyłem wiele niebezpiecznych przygód i dziś już nie mam siły myśleć

nad niczym i o niczym postanawiać. Ty umiesz rozkazywać, więc tobie wybór pozostawiam.”

Wtedy starzec rozkazał swoim sługom, aby kadiego i świadków sprowadzili, a gdy ich

przywiedli, ożenił mnie ze swą córą, po czym wielką biesiadę urządził i huczne gody nam

wyprawił. Gdy potem wprowadził mnie do swej córki, zobaczyłem, że jest niezrównanie

piękna, wysmukła i kształtna. Miała na sobie przeróżne ozdoby i przybrania, drogocenne

kamienie, złoto, naszyjniki i klejnoty takie, że wartość ich przewyższała chyba sumę tysiąca

tysięcy sztuk złota i nikt nie byłby w stanie tego oszacować. A gdy połączyłem się z nią,

oczarowała mnie i zapałaliśmy wzajemną miłością. I tak spędziłem przy niej pewien czas w

najwyższym szczęściu i zadowoleniu. Tymczasem jej ojciec został powołany do Miłosierdzia

Allacha, przysposobiliśmy go więc do pochówku i pogrzebaliśmy, a ja położyłem swą rękę na

tym wszystkim, co dawniej do niego należało. Słudzy jego zostali moimi sługami i przeszli

pod moją władzę i rozkazywanie, a kupcy uczynili mnie swym naczelnikiem, przekazując mi

jego godność, gdyż był on wśród nich najznaczniejszy i nikt bez jego wiedzy i pozwolenia

niczego nie mógł poczynać, jako że był on ich szejchem.

Tak więc zająłem miejsce mego zmarłego teścia. I oto po jakimś czasie, gdy zżyłem się już

z mieszkańcami tego miasta, odkryłem, że na początku każdego miesiąca odmieniają oni

swoją postać. Wyrastały im mianowicie skrzydła i na nich ludzie ci wzlatywali ku obłokom, a

w mieście nie pozostawał wtedy nikt, tylko kobiety i dzieci. Razu pewnego powiedziałem

sobie w duchu: „Gdy nadejdzie początek miesiąca, poproszę któregoś z nich, aby zaniósł

mnie z sobą tam, gdzie się oni udają.” A skoro nastał początek nowego miesiąca, skóra ich się

zmieniła i przybrali inną postać. Poszedłem wówczas do jednego z nich i powiedziałem: „Na

Allacha, proszę cię, zabierz mnie z sobą, abym mógł tam wszystko obejrzeć, a potem z tobą

wrócić.” Lecz on odrzekł: „Nie, to niemożliwe”, ale ja nalegałem tak długo, aż w końcu się

zgodził. Skoro doszliśmy do porozumienia, uwiesiłem się na nim, a on pofrunął ze mną w

przestworza, podczas gdy nikt z moich domowników, przyjaciół ani sług o tym nie wiedział.

Ów człowiek zaś, unosząc mnie na ramionach, leciał bez przerwy, aż przybył ze mną do

nieba. Wówczas usłyszałem w kopule sfer niebieskich pochwalne pienia aniołów i wielce tym

zdumiony zawołałem: „Niech będzie Allach sławiony! Chwała Allachowi!”

Zaledwie wypowiedziałem te słowa, gdy z nieba buchnął płomień i omal owych latających

ludzi nie spalił. Wtedy oni zniżyli szybko swój lot, a mnie rzucili na jakąś wysoką górę i

opanowani wielkim gniewem oddalili się, zostawiając mnie własnemu losowi. Pozostałem na

tej górze samotny i począłem sobie czynić wyrzuty z powodu mego postępku, i

lamentowałem: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Gdy tylko z

jednego nieszczęścia uda mi się uratować, zaraz w drugie jeszcze gorsze od tamtego

wpadam!” I wciąż na owej górze siedziałem, i nie wiedziałem, w którą by się udać stronę.

Wtedy nadeszło dwu młodzieńców pięknych niczym dwa księżyce, a każdy z nich w ręku

dzierżył laskę ze złota i opierał się na niej. Podszedłem do nich z pozdrowieniem, gdy oni

oddali mi pozdrowienie, zapytałem: „Na Allacha, zaklinam was, powiedzcie, kim jesteście i

co tutaj robicie?” Odrzekli: „Jesteśmy sługami Allacha Najwyższego,” To rzekłszy wręczyli

mi laskę z czerwonego złota, jedną z tych, które mieli z sobą, i poszli dalej swoją drogą, a

mnie pozostawili na miejscu. Wspierając się na tej lasce, począłem więc chodzić po szczycie

góry i rozmyślałem nad przygodą z tymi młodzieńcami, gdy nagle spod góry wypełzła żmija

z jakimś człowiekiem w paszczy. Połknęła go już prawie po pępek, a on krzyczał i wołał:

„Kto mnie wybawi, tego Allach z każdego niebezpieczeństwa wyratuje!” Podbiegłem wtedy

do żmii i uderzyłem ją mą złotą laską w łeb, a ona wypluła tego człowieka z pyska. Podszedł

on wówczas do mnie i rzekł: „Ponieważ z twoich rąk zyskałem uwolnienie od tej strasznej

żmii, nigdy cię odtąd nie porzucę. Będziesz mym towarzyszem na tej górze!”

Odpowiedziałem: „Witaj mi”, i poszliśmy dalej razem przez ową górę. Aż oto nagle zbliżyli

się do nas jacyś ludzie. Gdy popatrzyłem na nich z bliska, rozpoznałem wśród nich

człowieka, który niósł mnie na swoich plecach i leciał ze mną pod niebiosa. Przystąpiłem do

niego z grzecznym usprawiedliwieniem i uprzejmie do niego powiedziałem: „Przyjacielu

mój, tak nie postępuje się ze swymi przyjaciółmi.” Człowiek ów odpowiedział: „Tyś to

niebezpieczeństwo na nas sprowadził wysławiając Allacha na moim grzbiecie.” Rzekłem na

to: „Wybacz mi, uczyniłem to bezwiednie i teraz już więcej się nie odezwę ani słowem.”

Wtedy zgodził się wziąć mnie z sobą z powrotem, ale warunek mi postawił, że imienia

Allacha nie wypowiem ani Go sławić na jego plecach nie będę.

I dźwignął mnie, i pofrunął ze mną tak samo jak za poprzednim razem, a potem do mojego

domu mnie zaniósł. Moja żona mnie powitała i pozdrowiła, i uradowana moim powrotem,

mówiła: „Strzeż się w przyszłości owych ludzi, nie wychodź i nie zadawaj się z nimi, bo są to

bracia szejtanów i nie są w stanie wypowiedzieć imienia Allacha Najwyższego.” Zapytałem:

„Cóż wobec tego czynił wśród nich twój ojciec?” Odrzekła: „Zaprawdę, ojciec mój nie

należał do nich i nie postępował tak jak oni. Teraz, gdy mój ojciec umarł, myślę, że mógłbyś

sprzedać wszystko, co posiadamy, a za cenę tych rzeczy nakupić towarów i wtedy

moglibyśmy pojechać do twojego kraju i do twojej rodziny. Ja pójdę za tobą, gdyż zaprawdę

nie mam po co w tym mieście pozostawać, gdy ani matka moja, ani mój ojciec nie żyją.”

Wówczas począłem wyprzedawać wszystko, co miał ów szejch, mój teść, rzecz po rzeczy,

a przy tym szukałem kogoś, kto by z tego miasta jechał do Bagdadu, aby z nim razem

wyruszyć w tę drogę. Gdy to czyniłem, spotkałem w mieście gromadkę ludzi, którzy chcieli

się udać w podróż, ale nie mieli statku. Nakupili więc drzewa i zbudowali wielki statek, a ja

uzgodniłem z nimi wysokość opłaty za przejazd i uiściłem całą sumę. Potem moją żonę

umieściłem na statku, a następnie załadowałem wszystko, cośmy posiadali, tylko

nieruchomości i posiadłości ziemskie pozostawiliśmy i odpłynęliśmy. I podróżowaliśmy bez

przerwy po morzu z wyspy na wyspę i z morza na morze, a wiatry były nam przychylne i

podróż się szczęściła, tak że bezpiecznie przybyliśmy do miasta Basry.

Tym razem nie zatrzymałem się tam wcale, tylko wynająłem inny statek i przeniosłem nań

wszystko, co z sobą miałem, i zaraz ruszyliśmy do miasta Bagdadu. Udałem się potem do

mojej dzielnicy, wszedłem do mojego domu i przywitałem się z moją rodziną, z

towarzyszami i przyjaciółmi, a wszystkie towary, które z sobą przywiozłem, złożyłem w

moich składach. Domownicy obliczyli okres mojej nieobecności, to znaczy ten czas, gdym tę

moją siódmą podróż odbywał, i stwierdzili, że trwało to dwadzieścia siedem lat. Czyli tyle, że

oni już stracili nadzieję, abym jeszcze kiedykolwiek miał powrócić. Gdy więc do nich z

powrotem przybyłem i opowiedziałem im wszystko, co się ze mną działo i co mi się

przytrafiło, wszyscy ogromnie się zadziwili moją historią i winszowali mi ocalenia. I

rzeczywiście wtedy wobec Allacha Najwyższego wyrzekłem się na zawsze wszystkich

podróży po lądach i po morzach, ta siódma podróż kres moim wyprawom i namiętności do

podróży położyła, a nawet całą ochotę do włóczęgi straciłem. I odtąd tylko sławiłem Allacha

Pochwalonego i dziękowałem Najwyższemu za to, że do mojej rodziny, do mojego kraju i do

mojej ojczyzny powrócić mi pozwolił. Oto, Sindbadzie Tragarzu, opowiedziałem ci o

wszystkim, co mi się zdarzyło i przytrafiło, i przedstawiłem wszystkie moje przygody.

I rzekł Sindbad Tragarz do Sindbada Żeglarza: „Na Allacha, daruj mi, jeśli oceniałem cię

niesprawiedliwie.” I odtąd żyli w przyjaźni i serdecznej zażyłości pośród zadowolenia,

szczęścia i radości wielkiej, aż przyszła do nich ta, która każe umilknąć weselu i wszystkie

związki rozdziela, zamki obraca w ruinę i mogiły buduje, ona, która jest kielichem śmierci.

Niechaj sławiony będzie Żywy, który nigdy nie umiera!

A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o Miedzianym Mieście

 

W dawnych czasach, w minionych wiekach i latach żył w Damaszku syryjskim pewien

władca, kalif, który zwał się Abd al-Malik ibn Merwan. Siedział on pewnego dnia w

otoczeniu możnych swego państwa, wśród królów i sułtanów. Rozmowa zeszła na

opowiadania o dawnych narodach i zebrani wspominali podania o panu naszym Sulejmanie,

synu Dauda – pokój z nimi oboma – i mówili o tym wszystkim, co Allach Najwyższy mu dał:

potęgę i władzę nad ludźmi, dżinnami, ptakami, dzikimi zwierzętami oraz innymi

stworzeniami. I mówił król: „Słyszeliśmy od tych, którzy przed nami żyli, że Allach

Najwyższy i Sławiony nie dał żadnemu innemu człowiekowi tego, co dał panu naszemu

Sulejmanowi, tak iż osiągnął on to, czego nikt inny nigdy nie osiągnął. Uwięził on nawet w

dzbanach dżinny, maridy i szejtany, a otwory dzbanów pozalewał stopionym ołowiem i

odcisnął na nim swą pieczęć.” Wówczas Talib ibn Sachl począł opowiadać:

Zdarzyło się kiedyś, że pewien mąż wsiadł wraz z grupą innych podróżnych na statek i

odpłynęli do kraju Hind. I nie przestawali tak płynąć, aż oto zerwał się przeciwny wiatr, który

pognał ich ku jakiemuś nieznanemu lądowi Allacha Najwyższego – a działo się to wśród

ciemności nocy. A kiedy wstał dzień, z jaskini owego lądu wyszli do podróżnych ludzie o

czarnej skórze i nagich ciałach. Sprawiali wrażenie dzikich zwierząt nie umiejących mówić,

gdyż nie rozumieli nic z tego, co do nich mówiono. Mieli wszakże króla, takiego samego jak

oni, i on jeden wśród nich znał język arabski. Skoro czarni ujrzeli statek i tych, którzy na nim

byli, ich król wyszedł w gronie swoich towarzyszy do podróżnych, pozdrowił ich i powitał,

po czym zapytał o ich religię. Gdy już podróżni powiadomili króla o swoich sprawach, on

rzekł do nich: „Nie obawiajcie się.” Kiedy zaś kapitan statku zapytał o religię owych

czarnych, okazało się, że każdy z nich wyznawał jedną wiarę z tych, które istniały dawniej,

przed islamem, zanim został posłany pan nasz Muhammad – niechaj go Allach błogosławi i

da mu zbawienie. Wówczas powiedzieli podróżni: „Nie pojmujemy tego, co mówisz, ani też

nie wiemy niczego o takiej religii.” Rzekł im wówczas król czarnych: „Przed wami nie dotarł

do nas jeszcze żaden z synów Adama.” To rzekłszy król ugościł ich, podając im mięso

ptactwa, dzikich zwierząt i ryb, gdyż prócz tego ludzie ci nie znali innego pożywienia.

Potem podróżni zeszli ze statku na ląd, aby obejrzeć sobie miasto. I zobaczyli rybaka,

który zapuścił w morze sieć, aby nałowić ryb. A gdy po pewnym czasie wyciągnął sieć,

znajdował się w niej miedziany dzban, z otworem zalanym ołowiem i opatrzonym pieczęcią

Sulejmana, syna Dauda – pokój z nimi. Rybak wyjął dzban z sieci i rozbił go, a wtedy uleciał

z niego niebieski dym, który wzbił się wysoko do nieba, podróżni zaś usłyszeli przeraźliwy

głos mówiący: „Litości, litości, o proroku Allacha!” Później utworzyła się z owego dymu

postać o straszliwym wyglądzie, której widok napełniał patrzących grozą, a głowa tej postaci

sięgała szczytów gór. Wkrótce jednak zjawa znikła. Co do podróżnych, to czuli się oni tak,

jakby im wydarto serca z piersi. Czarni natomiast w ogóle nie zwrócili na to uwagi. Kapitan

zwrócił się tedy do króla, pytając o to zjawisko, a w odpowiedzi usłyszał: „Wiedz, że był to

jeden z tych dżinnów, na które rozgniewał się Sulejman, syn Dauda. Uwięził on je w

dzbanach, pozalewał otwory ołowiem i wrzucił dzbany do morza. I kiedy teraz jakiś rybak

zarzuca w morze sieci, to najczęściej wyciąga te dzbany, a gdy je rozbija, wychodzą z nich

dżinny, które myślą, że Sulejman jeszcze żyje. Toteż chcąc okazać swą skruchę, każdy taki

dżinn woła: «Litości, litości, o proroku Allacha!»”

Słowa te wprawiły Władcę Wiernych Abd al-Malika ibn Merwana w zdumienie i

powiedział: „Chwała niech będzie Allachowi! Zaiste Sulejmanowi dana była wielka

władza.!” A wśród tych, którzy brali udział w owym zgromadzeniu, obecny był także an-

Nabigha az-Zubjani. Powiedział on: „To prawda, co nam Talib opowiedział, a dowodem jego

prawdomówności są słowa starożytnego mędrca:

Oto Sulejman, któremu Bóg takie przekazał słowa:

«Władaj i sprawy rozsądzaj, bowiem masz moc namiestnika.

Szanować masz posłusznego, co władzę twą uszanował,

A do więzienia masz wtrącić tego, co ciebie unika.»

Sulejman zamykał ich w dzbanach z miedzi i wrzucał do morza.” Spodobały się Władcy

Wiernych te słowa i rzekł: „Na Allacha, chciałbym ujrzeć któryś z tych dzbanów.” Rzekł mu

na to Talib ibn Sachl: „Możesz to osiągnąć, Władco Wiernych, nie opuszczając swego kraju.

Poślij tylko kogoś do twego brata Abd al-Aziza ibn Merwana, aby sprowadził ci je z krainy

Zachodu. Wystarczy bowiem, by twój brat napisał do Musy, aby ten wybrał się z krainy

Zachodu do owej góry, o której wspominałem, a dostarczy ci tyle dzbanów, ile zażądasz,

gdyż rubieże jego prowincji przylegają do tej góry.”

I Władca Wiernych uznał za słuszny jego pogląd i rzekł: „Abu Talibie, słuszność masz w

tym, co mówisz. Chcę zatem, żebyś to ty był moim wysłannikiem do Musy ben Nusajr w tej

sprawie. Otrzymasz biały sztandar i wszystko, czego zażądasz z majątku, zaszczytów i temu

podobnych, ja zaś będę się w tym czasie opiekował twoją rodziną.” Rzekł na to Talib:

„Bardzo chętnie, Władco Wiernych”, a kalif powiedział: „Ruszaj tedy z błogosławieństwem

Allacha Najwyższego i z Jego pomocą.” I rozkazał, aby napisano list do jego brata Abd al-

Aziza, namiestnika Egiptu, i drugi list do Musy, jego namiestnika w krainie Zachodu, z

rozkazem, by osobiście wyruszył na poszukiwanie Sulejmanowych dzbanów, pozostawiając

swego syna jako zastępcę do zarządzania krajem. W liście kalifa do Musy było też polecenie,

by zabrał ze sobą przewodników i nie szczędził pieniędzy, by wziął z sobą dostatecznie wielu

ludzi i nie próbował ociągać się lub szukać wykrętów. Potem zapieczętował oba pisma,

wręczył je Talibowi ibn Sachl i nakazał mu, by pośpieszał w drodze, unosząc nad głową

sztandary. Później kalif dał mu pieniądze, jeźdźców i pieszych, aby mu byli pomocą w

drodze, a wreszcie wyznaczył na potrzeby jego rodziny znaczne sumy pieniędzy. I Abu Talib

wyruszył w drogę, przemierzał ze swymi towarzyszami ziemie Syrii, aż wjechali do Egiptu.

Tu pospieszył mu na spotkanie emir tego kraju i przyjął Taliba u siebie, okazując mu przez

cały czas najwyższy szacunek. Później dał Talibowi przewodnika, by mu towarzyszył do

Górnego Egiptu i by go zawiódł do emira Musy ben Nusajr. A skoro doszła doń wieść o

przybyciu Taliba, Musa wyszedł mu naprzeciw, a gdy spotkał go, ucieszył się nim. Talib

podał mu pismo kalifa, a on wziął je, przeczytał i zrozumiawszy jego treść, dotknął nim swej

głowy, po czym rzekł: „Słyszę i jestem posłuszny Władcy Wiernych.” Następnie wyłożył

Talibowi swój pogląd, iż należałoby zebrać wielmożów jego kraju. A gdy się oni stawili,

Musa zasięgnął ich rady w sprawie, która została mu wyjawiona w piśmie, oni zaś odrzekli:

„Jeśli potrzebujesz kogoś, kto by ci wskazał drogę do owego miejsca, to trzeba, abyś

sprowadził szejcha Abd as-Samada ibn Abd al-Kuddus as-Samudi. Jest to bowiem mąż

światły, wiele podróżował i zna wszelkie stepy, pustynie i morza, zna mieszkańców i

osobliwości wszystkich ziem i krajów. Powinieneś go tedy sprowadzić, a on zawiedzie cię,

dokąd zechcesz.”

Rozkazał więc Musa przyprowadzić szejcha i spełniono jego polecenie. A był to wielki

starzec, osłabiony latami i pracą. Emir Musa pozdrowił go i ozwał się doń: „Szejchu Abd as-

Samad, oto pan nasz, Władca Wiernych Abd al-Malik ibn Merwan nakazał nam to a to. Ale ja

mało wiem o tym kraju, a powiedziano mi, że ty znasz te ziemie i drogi tam wiodące. Czy

chciałbyś spełnić życzenie Władcy Wiernych?” Rzekł na to starzec: „Wiedz, emirze, iż droga

tam wiodąca jest uciążliwa i długa, że prowadzi przez rozległe, bezludne ostępy, gdzie prawie

nie istnieją przetarte szlaki.” Musa zapytał: „Ile czasu zajmie przebycie tej drogi?” Odparł

starzec: „Dwóch lat i kilku miesięcy potrzeba, by dostać się tam, i tyleż, by przybyć z

powrotem. A na drodze tej pełno czyha niebezpieczeństw i strachów, dziwów i cudów. Lecz

ty walczysz z niewiernymi, a kraj nasz sąsiaduje z wrogami, tak że w czasie twej

nieobecności mogliby wystąpić przeciw nam chrześcijanie. Powinieneś więc pozostawić w

twoim królestwie kogoś, kto by nim zamiast ciebie zarządzał.” Wówczas Musa powiedział:

„Dobrze”, i mianował swym zastępcą swego syna Haruna, odebrał od niego przysięgę

wierności i nakazał wojsku, aby mu się nie sprzeciwiało i by go słuchało we wszystkim, co

im rozkaże. Wojsko zaś wysłuchało słów Musy i obiecało posłuszeństwo jego synowi. A

Harun był mężem o wielkiej odwadze, był wielkoduszny, prawy, dzielny i wytrwały.

I szejch Abd as-Samad wyjaśnił Musie, że do miejsca, z którego Władca Wiernych czegoś

potrzebuje, są cztery miesiące drogi, a znajduje się ono na brzegu morza, i że na całej

wiodącej tam drodze leżą jedno przy drugim osiedla, wśród nich zaś pełno jest zieleni i źródeł

wody. Na koniec szejch dodał: „Dzięki twemu błogosławieństwu, o namiestniku Władcy

Wiernych, Allach uczyni nam tę podróż łatwą.” Rzekł mu na to emir Musa: „Czy wiesz, czy

któryś z królów wkroczył już na tę ziemię przed nami?” Odparł: „Tak, o namiestniku Władcy

Wiernych, ziemia ta należała do króla Aleksandrii, Darana Rumijczyka.” Potem ruszyli w

drogę i wędrowali bez wytchnienia, aż przybyli w pobliże jakiegoś zamku. Wówczas szejch

powiedział: „Wstąpmy do tego zamku, gdyż jest on ostrzeżeniem dla tych, którzy pragną

pouczenia.” I ruszył naprzód emir Musa, a za nim szejch Abd as-Samad i świta, składająca się

z wybranych towarzyszy emira, i jechali tak, aż przybyli do wrót zamku i zobaczyli, że są

otwarte.

A zamek ów posiadał wysokie kolumny i stopnie wiodące od bramy w górę. Wśród stopni

tych były dwa szczególnie szerokie z kolorowego marmuru, któremu podobnego nikt nigdy

nie widział. Stropy wnętrz i ściany wykładane tu były złotem, srebrem i innymi cennymi

kruszcami, a nad wejściem widniała tablica z napisem greckim. Szejch Abd as-Samad

zapytał: „Czy przeczytać ten napis, o emirze?” Odparł emir: „Podejdź i przeczytaj go, i niech

ci Allach błogosławi. Nie udałaby nam się ta podróż, gdyby nie twoje błogosławieństwo.” I

szejch przeczytał napis, a były to takie wiersze:

Oto widzisz ludy mnogie, co stworzywszy sobie

Dobra, płaczą teraz po nich i toną w tęsknocie.

Zamek, w którym się znajdują dóbr wszelakich krocie,

Jest własnością panów, którzy spoczywają w grobie.

Śmierć zgładziła ich do szczętu niszczycielską siłą,

A to, co nagromadzili, w proch się obróciło.

Rzekłbyś, domy i siedziby swe wznosili po to,

By wypocząć w nich i wrócić tu, gdzie leżą oto.

I zapłakał emir Musa, aż prawie stracił przytomność, po czym powiedział: „Nie ma boga

prócz Allacha Żywego, Wiekuistego, którego trwanie nie ma końca.” To rzekłszy Musa

wszedł do zamku i oszołomiło go piękno jego budowy, i oglądał obrazy i posągi tam się

znajdujące. Aż wtem zobaczył wypisane także nad drugą bramą wiersze i powiedział:

„Podejdź tu, szejchu, i przeczytaj.” Podszedł tedy szejch i przeczytał wiersze, a były one

takie:

Iluż przebywało ludzi tu pod tymi kopułami

Dawno temu – i odeszli, i ślad wszelki zginął po nich.

Popatrz tylko, cne żywoty innych także czas roztrwonił

Przypadkami swymi, które wszystkim ludziom niesie w dani.

Wszelkim dobrem się dzielili, które zgromadzili sami.

I pozostawili radość, i zniknęli gdzieś w ustroni.

Jakiż ich otaczał zbytek, któż ucztował tak jak oni?

W grobie już nie pożywają, ale są dziś pozywani.

I znów gwałtownie zapłakał emir Musa, i świat pociemniał mu przed oczyma. Potem rzekł:

„Zaiste, zostaliśmy stworzeni do wielkich spraw.” I oglądali zamek, i przekonali się, że został

on opuszczony przez swych mieszkańców i nie było w nim żadnego żywego stworzenia.

Wszystkie dziedzińce i pomieszczenia, które ich otaczały, były puste i zaniedbane. Pośrodku

wznosiła się strzeliście ku niebu wysoka kopuła, a wokół niej znajdowało się czterysta

grobów. Emir Musa podszedł bliżej do owych mogił i ujrzał wśród nich grobowiec

zbudowany z marmuru, a na nim wyryte takie oto wiersze:

Ilem razy się wstrzymywał, ilem razy w drodze padał,

Ileż istot oglądałem najpiękniejszych i najgładszych,

Ileż w życiu się najadłem i napiłem jak się patrzy,

Ilem się narozkazywał, ilem razy też zabraniał,

Ile twierdz jest niedostępnych, które w życiu oblegałem,

By plądrować je i grabić, łupy biorąc z nich wspaniałe,

I pieśniarki wyśmienite uprowadzać bez wahania!

Ale przez mą nieświadomość w czynach tych przebrałem miarę,

By zachcianki zaspokajać, goniąc za tym, co przeminie.

Tedy bacz, młodzieńcze, na się, jedno życie masz jedynie,

Zanim śmierć nadejdzie, aby poić ciebie swym pucharem.

I przysypie ciebie ziemią, pustka cię ogarnie głucha

I pozbawień będziesz życia, i wyzioniesz wreszcie ducha.

I znowu zapłakał emir Musa i ci, którzy z nim byli. Potem emir zbliżył się do kopuły i

zobaczył, że miała ona ośmioro drzwi z sandałowego drzewa, a drzwi te były ozdobione

złotymi gwoździami i srebrnymi gwiazdami i wysadzane rozmaitymi drogimi kamieniami. Na

pierwszych drzwiach wypisane były te oto wiersze:

Wbrew mej woli porzuciłem to, com musiał rzucić.

Los, co włada śmiertelnymi, wyrok swój stanowi.

A sprzyjało śmiertelnemu szczęście człowiekowi,

Gdym jak lew drapieżny bronił zakazanych chuci.

Nic nie wstrzyma mnie i wyrzec nie chcę się ni kęska,

Gdy mam nań oskomę, choćbym zginąć miał w płomieniach,

Bo spotyka mnie zarówno zwycięstwo, jak klęska

Za zrządzeniem Boga mego i Pana stworzenia.

Jeśli śmierć mi jest pisana bliska, niedaleka,

Próżno chciałbym ją powstrzymać, bowiem śmierć nie zwleka.

Wojska, które zgromadziłem, zdałyby się na nic,

Nie pomogliby sąsiedzi ni przyjaciół wielu.

Moje życie, udręczone pogonią bez granic,

W cieniu śmierci przebiegało w smutkach i weselu.

Nim nastanie ranek, los ten innych ludzi dotknie.

Już tragarza i grabarza przywiedli ci oto.

W Dzień, gdy stawisz się, napotkasz Allacha samotnie,

Niosąc brzemię win i grzechów, co ci duszę gniotą.

Bodaj świat cię swym urokiem nigdy nie omamił.

Bacz, jak obszedł się z rodziną twą i sąsiadami.

Skoro emir Musa usłyszał te wiersze, zapłakał tak gwałtownie, że aż zemdlał. A kiedy się

ocknął z omdlenia, wszedł do kopuły i ujrzał grobowiec długi i straszliwie wyglądający, a na

nim tablicę z chińskiego żelaza. I zbliżył się do niej szejch Abd as-Samad, i odczytał wyryty

na niej taki oto napis: „W imię Allacha, który nie przemija i trwa poprzez wieki! W imię

Allacha, który nie zrodził z siebie nikogo i sam nie został zrodzony, któremu nikt nie jest

równy. W imię Allacha, Pana Potężnego i Wspaniałego, w imię Żywego, który nie umiera.”

Gdy szejch Abd as-Samad przeczytał to, co już zostało wspomniane, zauważył, iż na tablicy

tej był jeszcze inny napis: „O ty, który w to miejsce przybędziesz, niechaj służy ci za

ostrzeżenie to, czego zaznasz spośród zmienności losu i zdradliwości czasu. Nie daj się

zwieść doczesnemu światu z jego urokami, kłamstwami, ułudą i zwodniczym blaskiem. Świat

jest bowiem pochlebcą podstępnym i zdradzieckim, wszystko, co się na nim znajduje, jest

tylko dane do użytku, a Dawca może każdej chwili odebrać wszystko swemu dłużnikowi.

Świat jest niczym majaki śpiącego i senne marzenia śniącego albo jak miraże na pustyni,

które spragniony uważa za wodę, a tymczasem szejtan przystraja ów świat dla człowieka aż

do śmierci w fałszywe błyskotki. Oto jakie są przymioty świata; nie ufaj mu i nie skłaniaj się

ku niemu, gdyż oszuka on tego, kto na nim buduje i kto w swych sprawach zawierza mu. Nie

daj się schwytać w jego sieci i nie czepiaj się jego poły. Ja miałem niegdyś tysiąc gniadych

rumaków i pałac. Miałem tysiąc żon spośród cór królewskich, dziewic o krągłych piersiach

niczym księżyce, i zostałem obdarzony tysiącem synów podobnych zuchwałym lwom.

Przeżyłem tysiąc lat ze spokojnym sercem i radosną myślą. Zgromadziłem skarby tak wielkie,

jakich nie posiadał żaden król na ziemi, i wyobrażałem sobie, że moje szczęście trwać będzie

bez ustanku. Lecz zanim się spostrzegłem, przyszła do nas ta, która kładzie kres rozkoszom,

rozdziela związki, pustoszy osiedla, burzy domostwa i zabiera starych, młodych, dzieci,

ojców i matki. Albowiem podczas gdy czuliśmy się pewni i spokojni w tym zamku, spadł na

nas wyrok Pana Światów, Pana Niebios i Ziem, i dosięgło nas wezwanie Prawdy Oczywistej.

Tak tedy umierało każdego dnia dwóch spośród nas, aż odeszła w ten sposób liczna gromada.

A kiedy ujrzałem to zniszczenie, które wtargnęło do naszych siedzib i zadomowiło się u nas,

pogrążając nas w morzu śmierci, kazałem przyprowadzić pisarza i poleciłem mu, aby ułożył

te wiersze zawierające ostrzeżenia i napomnienia, a potem kazałem je wypisać rylcem na

wszystkich tych drzwiach, tablicach i grobowcach. Miałem też wojsko liczące tysiąc tysięcy

konnych, a byli to ludzie waleczni, z włóczniami, w zbrojach, z ostrymi mieczami i mocnymi

ramionami. Im to rozkazywałem, aby przywdziewali długie kolczugi, przypasywali ostre

miecze, chwytali mocne, groźne włócznie i dosiadali ognistych koni. A kiedy dosięgnął nas

wyrok Pana Światów, Pana Niebios i Ziem, rzekłem: «Żołnierze i wojownicy, czy potraficie

powstrzymać los, który nam zesłał Wszechpotężny Król?» Ale moje oddziały i drużyny nie

były w stanie uczynić tego i taką otrzymałem odpowiedź: «Jakże walczyć będziemy z Tym,

któremu nie zabroni wstępu żaden strażnik i który wchodzi do drzwi nie mających

odźwiernego?» Rzekłem im tedy: «Przynieście mi skarby!» A przechowywano te skarby w

tysiącu skarbców, z których każdy mieścił tysiąc kintarów czerwonego złota i tyleż białego

srebra, ponadto zaś różne rodzaje pereł i klejnotów takich, jakich nie posiadał żaden król na

ziemi. Moi ludzie spełnili rozkaz, a kiedy zgromadzili przede mną wszystkie te skarby,

zapytałem ich: «Czy jesteście w stanie ocalić mnie przy pomocy tych skarbów? Czy możecie

kupić mi za nie choć jeden dzień życia?» Ale oni nie mogli tego uczynić. Poddali się więc

zrządzeniom losu i przeznaczenia, a i ja podporządkowałem się woli Allacha i znosiłem mój

los i przeznaczenie, aż zabrał On moją duszę i z Jego woli ułożono mnie w grobowcu. A

jeślibyś pragnął poznać moje imię, to jestem Kusz, syn Szaddada, wnuk Aada Starszego. Poza

tym były na owej tablicy wypisane jeszcze takie oto wiersze:

Skoro wspomnisz, gdy czas już mnie ze świata zmiecie,

Miną dni i zdarzenia w przeszłość się przetoczą,

Wiedz, że jestem Ibn Szaddad, co władał ochoczo

Śmiertelnymi i ziemią, każdym miejscem w,świecie.

Lwie drużyny mi były powolne bez miary

I Syria od Egiptu aż do ziem Adnanu.

Byłem w mocy poniżać jej królów i panów,

A ludzie się lękali mej władzy i kary.

Plemiona, wojowników widzę w swoich rękach,

Widzę kraj i lud jego, który się mnie lęka.

Gdy konia dosiadałem, tom widział swe armie,

Tysiąc tysięcy jeźdźców na rączych rumakach.

Ogromny zgromadziłem majątek, by wsparł mnie,

Gdyby czas zechciał ze mnie uczynić biedaka.

I całym mym majątkiem pragnąłem zapłacić,

By dusza ma nieprędko opuściła ciało.

Lecz Bóg chciał, bym go jeno słuchał duszą całą.

I otom sam dziś w grobie, z dala od mych braci!

Przyszła do mnie śmierć, która śmiertelnych poraża,

I spośród możnych wszedłem do maluczkich grona.

I zdarzyło się wszystko to, co się przydarza.

Zakładnikiem się stałem, bom w występkach skonał.

Przeto ceń sobie wielce zdrowie, co ci sprzyja,

I drogi nieszczęść wszelkich zaprawdę omijaj.

I rozpłakał się emir Musa na widok tego ogromnego cmentarza, tak że aż zemdlał. A gdy

potem zwiedzali wszystkie zakątki zamku i oglądali jego komnaty i ogrody, ujrzeli wtem stół

marmurowy wsparty na czterech nogach, a na nim napis: „Przy tym stole biesiadowało tysiąc

jednookich królów i tysiąc królów o zdrowych oczach, a wszyscy oni opuścili już świat

doczesny przenosząc się do grobów i mogił.” Emir Musa zapisał sobie to wszystko, a potem

opuścił zamek, nie zabrawszy stamtąd niczego poza owym stołem. Cała gromada ruszyła tedy

dalej, a szejch Abd as-Samad prowadził ich, wskazując drogę, i szli przez cały ten dzień, a

także przez dzień drugi i trzeci. Wreszcie dotarli do wysokiego wzgórza, a gdy mu się

przyjrzeli z bliska, zobaczyli tam jeźdźca, całego z miedzi. Dzierżył on włócznię zakończoną

szerokim, lśniącym ostrzem, oślepiającym wzrok patrzących, a na ostrzu był napis: „O ty,

który do mnie przybywasz, jeśli nie znasz drogi do Miedzianego Miasta, potrzyj dłoń rycerza.

Wówczas rycerz pocznie się obracać, a następnie znów znieruchomieje. Wtedy obierz

kierunek, który wyznaczy ci jego wzrok, nie lękaj się i nie trap, tylko podążaj tą drogą, a

zaprowadzi cię ona do Miedzianego Miasta.”

Kiedy emir Musa potarł dłoń miedzianego rycerza, ów począł obracać się niczym

oślepiająca błyskawica, a potem znieruchomiał, patrząc w inną stronę niż ta, w której się

znajdowali ludzie Musy. Wobec tego zwrócili się w tamtym kierunku i ruszyli przed siebie –

a była to właściwa droga. I podróżowali tak dniem i nocą, i przemierzyli rozległy kraj. A

pewnego dnia w czasie tej podróży ujrzeli nagle kolumnę z czarnego kamienia, w której aż po

ramiona tkwiła jakaś ludzka postać. Miała ona dwa olbrzymie skrzydła i czworo ramion –

dwa z nich zakończone dłońmi jak u człowieka, a dwa przypominające wyglądem lwie łapy z

pazurami. Na głowie miała ta postać włosy niczym końskie ogony, miała też dwoje oczu

niczym rozżarzone węgle, a do tego jeszcze trzecie na czole, niby oko pantery, z którego

sypały się iskry. Sama zaś postać była czarna, prostowała i wyciągała się wysoko w górę, i

wykrzykiwała: „Chwała Panu memu za to, że mnie tak ciężko doświadczył i zesłał na mnie tę

bolesną karę, która trwać będzie aż do Dnia Zmartwychwstania!” Skoro wędrowcy ujrzeli tę

wołającą postać, opuścił ich rozsądek i oniemieli ze zdziwienia, a gdy z bliska zauważyli jej

wygląd, rzucili się do ucieczki.

Emir Musa spytał szejcha Abd as-Samada: „Cóż to jest?” Tamten odparł: „Nie wiem, co to

takiego.” Rzekł tedy emir Musa: „Zbliż się do niego i spytaj go o jego sprawy, a być może,

wyjaśni ci to wszystko.” Powiedział na to szejch Abd as-Samad: „Niech Allach ma cię,

emirze, w swej opiece! Przecież my się go boimy!” Rzekł emir: „Nie lękajcie się, gdyż

kolumna, w której on tkwi, trzyma go z dala od was i od wszystkich innych.” Podszedł zatem

szejch Abd as-Samad i zapytał: „Ej ty, jak się nazywasz, co tu robisz i skąd się tu wziąłeś w

tym położeniu?” A tamten odpowiedział: „Wiedz, że jestem ifritem spośród dżinnów, a na

imię mam Dahisz ibn al-Amasz. Zostałem tu uwięziony przez Najwyższą Potęgę i przykuty

przez Wszechmoc, a znosić będę mą karę, dopokąd Allach Wielki i Mocny zechcę.” Rzekł

emir Musa: „Szejchu Abd as-Samadzie, zapytaj go, dlaczego został uwięziony w tej

kolumnie?” I szejch zadał to pytanie, a ifrit zaczął mówić:

Opowieść moja jest dziwna, a oto ona: Jeden z synów Ibisa miał podobiznę bożka,

wykonaną z czerwonego krwawnika, a moim zadaniem było pełnić przy niej straż. Bożka

tego czcił jeden spośród królów morza, posiadający wielką moc i potężną władzę – do jego

rozkazów były tysiące żołnierzy spośród dżinnów, wyciągających przed nim miecze i

spieszących na jego wezwanie w chwilach zagrażającego niebezpieczeństwa. Ja zaś byłem

naczelnikiem owych dżinnów, poddanych wspomnianemu królowi, i mnie były one

posłuszne, postępując według moich poleceń. Lecz wszyscy oni byli zbuntowani przeciw

Sulejmanowi, synowi Dauda – pokój z nimi! A ja miałem zwyczaj wchodzenia do brzucha

owego bożka, kiedy wydawałem dżinnom – żołnierzom polecenia lub zakazy. A córka owego

króla darzyła bożka miłością i często padała przed nim na twarz, wiele się doń modliła i

gorliwie go czciła. Była ona najpiękniejsza pośród ludzi jej czasów, posiadała wspaniałą

urodę, piękność, powab i wdzięk. I opisałem ją kiedyś Sulejmanowi – pokój z nim – a on

posłał do jej ojca posłańca, który przekazał mu te słowa: „Oddaj mi twoją córkę za żonę,

rozbij bożka z krwawnika i wyznaj, że nie ma boga prócz Allacha i że Sulejman jest Jego

prorokiem. Gdy to uczynisz, dzielić będziemy wspólnie i dobro, i zło. Jeśli zaś nie

przystaniesz na moją prośbę, wyruszę przeciw tobie z wojskiem, któremu nie zdołasz stawić

oporu, a wtedy przygotuj się na sąd przed Allachem i przywdziej dżilbab, stosowny na

godzinę śmierci. Zaprawdę bowiem przybędę do ciebie z wojskiem, które wypełni bezkresną

równinę i przeniesie cię do przeszłości, której już nikt nie wskrzesi.”

A kiedy wysłannik Sulejmana – pokój z nim – przybył do króla, ów stał się wyniosły i

butny, a serce jego napełniły pycha i duma. I król zapytał swoich wezyrów: „Co powiecie mi

o Sulejmanie, synu Dauda? Przysłał on bowiem do mnie poselstwo żądając, abym mu oddał

mą córkę za żonę, a ponadto, abym rozbił mego bożka z krwawnika, a przyjął jego religię.”

Odrzekli doradcy: „Królu potężny, czyż Sulejman będzie w stanie tak z tobą postąpić, kiedy

przecież ty przebywasz pośrodku tego ogromnego morza? A jeśliby nawet wyruszył z

wojskiem na ciebie, to nie będzie mógł nic przeciw tobie zdziałać, gdyż po twojej stronie

walczyć będą maridy spośród dżinnów. A gdy do tego wezwiesz przeciw nim pomocy twego

bożka, któremu oddajesz cześć, on wesprze cię i da ci zwycięstwo. Słuszną byłoby tedy

rzeczą zasięgnąć co do tego rady twego pana – przy czym mieli tu na myśli bożka z

czerwonego krwawnika – i posłuchać, jaka będzie jego odpowiedź. Jeśli doradzi ci, abyś z

Sulejmanem walczył, to z nim walcz, a jeśli odradzi, to nie walcz.” Król wstał w tej samej

chwili i minucie i poszedł do swego bożka, a złożywszy mu ofiarne dary i zabiwszy zwierzęta

ofiarne, padł na kolana i płacząc wypowiedział takie oto wiersze:

Wiem, o panie, że wielka moc cię opromienia,

Lecz Sulejman zapragnął twojego zniszczenia.

Dopomóż mi w zwycięstwie nad wrogiem, o panie,

Rozkazuj – dla mnie prawem jest twe rozkazanie.

Ja zaś – opowiadał dalej ifrit, tkwiący do ramion w kolumnie, zwracając się do szejcha

Abd as-Samada oraz do tych, którzy wokół niego stali – wszedłem do brzucha bożka, czyniąc

tak wskutek mego szaleństwa i braku rozumu i lekceważąc sobie sprawy Sulejmana, po czym

zacząłem wygłaszać takie oto wiersze:

Co do mnie, żadnej przed nim nie czuję obawy,

Bowiem dobrze poznałem wszystkie świata sprawy.

Gdyby wojny chciał ze mną, niechaj ją rozpocznie,

A podpełznę i duszę wydrę mu niezwłocznie!

Skoro król usłyszał moją odpowiedź, pokrzepiło się jego serce i postanowił wyruszyć na

wojnę i walczyć z Sulejmanem, prorokiem Allacha – pokój z nim. Przywołał więc wysłannika

Sulejmana, kazał wychłostać go boleśnie rózgami i dał mu obelżywą odpowiedź. Potem

odesłał go do Sulejmana wygrażając mu i polecając, aby przekazał takie poselstwo: „Dusza

twoja podszepnęła ci próżne marzenia! Czy groźby twoje są udawaniem? Albo może nie

jesteś w ogóle w stanie do mnie przybyć? W takim razie ja przybędę do ciebie.” Wysłannik

powrócił do Sulejmana i powiadomił go o wszystkim, co go spotkało i czego doświadczył. A

kiedy prorok Allacha, Sulejman, wysłuchał tego, zapłonął straszliwym gniewem i powziął

natychmiast postanowienie w tej sprawie. Uzbroił i przygotował do walki swe wojska spośród

dżinnów, ludzi, dzikich zwierząt i ptaków, i wszystkich poruszających się istot. Rozkazał też

swemu wezyrowi ad-Dimirjatowi, królowi dżinnów, aby zebrał zewsząd swoje wojska

maridów i wezyr zgromadził sześćset tysięcy razy po tysiąc szejtanów. Poza tym rozkazał

Sulejman Asafowi ben Barachija, aby i on zebrał swe wojska składające się z ludzi, a liczba

tych wojsk wynosiła tysiąc tysięcy lub więcej. Wszystkich wojowników wyposażył Sulejman

w oręż i zbroje, po czym wraz z całą armią ludzi i dżinnów poleciał na swym cudownym

kobiercu, podczas gdy ptaki frunęły unosząc się nad jego głową, a dzikie zwierzęta pędziły po

ziemi pod kobiercem. I leciał tak, aż wylądował na morskim brzegu, należącym do naszego

króla, otoczył jego wyspę i zapełnił wojskiem wszystką ziemię.

Kiedy prorok Allacha, Sulejman – pokój z nim – wylądował ze swymi wojskami u

brzegów wyspy naszego króla, wysłał doń poselstwo i kazał mu powiedzieć: „Oto przybyłem

do ciebie! Odwróć tedy grożące ci niebezpieczeństwo, a jeśli nie potrafisz tego uczynić,

poddaj się moim rozkazom i uznaj we mnie proroka. Zniszcz twego bożka i oddawaj cześć

Jedynemu Bogu, a ponadto uczyń twą córkę moją prawowitą żoną i mów wraz z całym twym

ludem: «Wyznaję, że nie ma boga prócz Allacha i wyznaję, że Sulejman jest prorokiem

Allacha.» Jeśli to wypowiesz, zostanie ci zapewnione bezpieczeństwo i pokój. Lecz jeśli się

sprzeciwisz, daremnie będziesz próbował odeprzeć na tej wyspie moje natarcie. Wiedz

bowiem, że Allach Sławiony i Mocny nakazał wiatrowi, aby mi był posłuszny. Tak więc

mogę zażądać od niego, aby mnie zaniósł do ciebie na mym kobiercu, a wtedy uczynię cię

ostrzeżeniem i odstraszającym przykładem dla innych.”

I przybył do naszego króla ów wysłannik, i przekazał mu poselstwo proroka Allacha,

Sulejmana – pokój z nim. I odpowiedział mu król: „To, czego ode mnie żąda twój pan, nigdy

stać się nie może. Powiadom go tedy, że wyjdę do niego na pole walki.” Wówczas wysłannik

powrócił do Sulejmana i przekazał mu odpowiedź, a nasz król rozesłał gońców do

mieszkańców swego kraju i przywołał do siebie wszystkie dżinny, które miał do swoich

rozkazów – a było ich tysiąc tysięcy – i przyłączył do nich jeszcze maridy i szejtany,

zamieszkujące wyspy mórz i wierzchołki gór. Potem wyposażył swą armię w oręż – otworzył

zbrojownie i rozdzielił wszystko, co tam było, pomiędzy swych wojowników. Co się zaś

tyczy proroka Allacha, Sulejmana, to ustawił on swoje wojska w szeregach i nakazał dzikim

zwierzętom, aby podzieliły się i utworzyły dwa skrzydła, po prawej i lewej oddziałów ludzi.

Ptakom nakazał, aby pozostały na wyspie, i polecił im, aby w czasie natarcia wyłupywały

przeciwnikom oczy swymi dziobami i aby ich biły skrzydłami po twarzach. A dzikie

zwierzęta otrzymały rozkaz, aby rzucały się na konie wrogów i rozszarpywały je. Zwierzęta

powiedziały: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne Allachowi i tobie, proroku Allacha.”

Później rozkazał Sulejman, prorok Allacha, by ustawiono mu tron z marmuru, wysadzany

drogimi kamieniami i wykładany płytkami z czerwonego złota, i polecił stanąć swemu

wezyrowi Asafowi po swej prawicy, wezyrowi ad-Dimirjatowi zaś po lewicy. Podobnie

ustawił królów ludzi po prawej stronie, a królów dżinnów po lewej, dzikie zwierzęta zaś,

żmije i węże zajęły miejsce przed nim. W takim szyku ruszyła cała ta rzesza do natarcia i

walczyli z nami na rozległym polu przez dwa dni. Trzeciego dnia spadło na nas nieszczęście i

wyrok Allacha Najwyższego został na nas wykonany.

Z pierwszym natarciem na Sulejmana ruszyłem ja ze swymi wojskami. I zawołałem do

moich towarzyszy: „Pozostańcie na waszych miejscach, a ja wyjdę do nich sam i wyzwę do

walki ad-Dimirjata!” A oto i on już wystąpił, podobny potężnej górze, a otaczały go

płomienie i buchał z niego dym. Przypędził do mnie i rzucił we mnie kilka pocisków ognia, i

jego ogień okazał się silniejszy od mego. Dimirjat wydał więc tak potężny okrzyk, iż wydało

mi się, że niebo spadło na mnie, a od jego głosu zadrżały góry. Potem wydał on swoim

towarzyszom rozkaz i natarli na nas ławą, a my przypuściliśmy atak do nich. Ludzie krzyczeli

na ludzi, wybuchały ognie i unosił się dym, a serca prawie pękały. Wojna stała się

powszechna. Ptaki walczyły w powietrzu, dzikie zwierzęta na ziemi, a ja walczyłem z ad-

Dimirjatem, aż zmęczyliśmy się obydwaj, lecz ja byłem słabszy. Wreszcie opuścili mnie moi

towarzysze i moi żołnierze i wszystkie moje oddziały rzuciły się do ucieczki.

Wówczas prorok Allacha, Sulejman, krzyknął; „Bierzcie tego tyrana, tego przeklętego,

podłego i godnego pogardy!” Ale jeszcze walczyli ludzie przeciw ludziom, a dżinny przeciw

dżinnom. W końcu jednak nasz król został pokonany i staliśmy się wszyscy zdobyczą

Sulejmana. Jego armie zaatakowały bowiem nasze wojska, mając po prawej i lewej dzikie

zwierzęta, podczas gdy ptaki krążyły ponad naszymi głowami, wyłupując ludziom oczy już to

szponami, już to dziobami, a skrzydłami bijąc ludzi po twarzach. Dzikie zwierzęta natomiast

kąsały konie i rozszarpywały ludzi tak, iż wreszcie większość naszych wojowników leżała na

ziemi, niczym pnie ściętych palm. Co się zaś tyczy mnie, to wymknąłem się z rąk ad-

Dimirjata, lecz on ścigał mnie przez trzy miesiące, aż mnie dopadł i uczynił ze mną to, co

widzicie.

Kiedy już dżinn, uwięziony w kolumnie, opowiedział ludziom emira Musy swoją historię

od początku aż do chwili uwięzienia, zapytali go oni: „Gdzie jest droga wiodąca do

Miedzianego Miasta?” I wskazał im drogę, i okazało się, że dzieliło ich od miasta

dwadzieścia pięć bram, lecz żadna nie była widoczna i nie można było zauważyć nawet jej

zarysów, mury zaś wyglądały niczym lita skała lub żelazo, które odlano z jednej formy.

Zsiedli tedy z koni jeźdźcy, zsiadł emir Musa, a także szejch Abd as-Samad i wytężali wzrok,

aby zobaczyć jakąś bramę lub chociaż znaleźć do niej drogę, ale nie udało im się to. Rzekł

wówczas emir Musa: „Talibie, jakiego użyć sposobu, aby wejść do tego miasta? Musimy

przecież koniecznie znaleźć jakąś bramę, by przez nią wejść!” Rzekł na to Talib: „Niech

Allach obdarzy szczęściem emira! Niechby emir zarządził tu postój na dwa lub trzy dni, a

wtedy z woli Allacha Najwyższego znajdziemy sposób, by dotrzeć do tego miasta i wejść do

środka.”

Wtedy emir Musa rozkazał jednemu ze swoich młodych służących, aby na wielbłądzie

objechał miasto wokół, sądząc, że może natknie się na ślad bramy lub chociaż znajdzie jakiś

niższy odcinek muru od tego, przy którym rozbili obóz. Dosiadł tedy ów służący swego

wierzchowca i jechał dookoła miasta przez dwa dni i dwie noce, kłusując szybko i nie

odpoczywając po drodze. A kiedy nastał dzień trzeci, dotarł znów do swoich towarzyszy,

oszołomiony wielkością obwodu miasta i dużym jego wzniesieniem, i rzekł: „O emirze,

najlżej dostępne jest to miasto z tego miejsca, gdzie rozbiliśmy nasz obóz.” Wówczas zabrał

emir Musa ze sobą Taliba ibn Sachl i szejcha Abd as-Samada i zaczęli wspinać się na górę,

położoną naprzeciw miasta i przewyższającą je. A kiedy już stali na szczycie góry, ujrzeli

miasto tak wielkie i wspaniałe, że wspanialszego nie widziały oczy. Pałace były tam wysokie,

kopuły lśniące, domy jak gdyby pełne ludzi, oszałamiające ogrody, w których płynęły

strumienie i rosły drzewa pełne dojrzałych owoców. Był to gród o bramach niedostępnych,

lecz opuszczony i wymarły, nie rozlegał się w nim żaden głos i nie było w nim żywego

człowieka. Tylko sowy pohukiwały we wszystkich zakątkach, a ptaki drapieżne krążyły nad

dziedzińcami, na drogach i ulicach zaś krakały stada kruków, opłakując ludzi, którzy tam

kiedyś żyli.

I przystanął emir Musa, użalając się nad brakiem jakichkolwiek ludzi w tym mieście i nad

tym, że zostało ono opuszczone przez mieszkańców i wszystek lud. I rzekł: „Chwała niech

będzie Temu, który nie podlega zmienności czasu, który w swej Wszechmocy stworzył

świat.” I gdy tak emir Musa sławił Allacha Wielkiego i Mocnego, skierował przypadkowo

swój wzrok w inną stronę i ujrzał siedem tablic z białego marmuru jaśniejących w dali.

Podszedł tedy bliżej i zauważył, że owe tablice pokryte są napisami. Rozkazał wówczas

szejchowi Abd as-Samadowi, by te napisy odczytał, a ów wysunął się do przodu, obejrzał je

dokładnie i odczytał. A jak się okazało, były to wskazania, pouczenia i ostrzeżenia dla ludzi

obdarzonych roztropnym umysłem. Na pierwszej tablicy napisano pismem greckim: „O synu

człowieczy, dlaczego nie możesz pojąć tego, co cię czeka? Wszystkie lata twego życia kazały

ci o tym zapomnieć. Czyż nie wiesz, że twój kielich śmierci już się wypełnił i wkrótce

będziesz go musiał wychylić? Zastanów się więc nad sobą, zanim twe ciało zostanie złożone

w grobie. Gdzież są ci, którzy niegdyś tym krajem władali, którzy wydawali rozkazy

wojskom i zagrażali sługom Allacha? Przyszła do nich – na Allacha – ta, która każe

zamilknąć weselu, rozdziela związki i czyni spustoszenie w ludnych miejscach. Ona to

zabrała ich z obszernych pałaców i przeniosła ich do ciasnych grobów.” A poniżej były na tej

tablicy napisane takie oto wiersze:

Gdzie przebywają królowie i gdzie są mieszkańcy ziemi?

Już opuścili siedziby, domostwa swoje i sławę.

I za to, co tu zdziałali, są dziś grobowym zastawem,

I rozkładowi podlegli, i są już unicestwieni.

A gdzież te wojska waleczne, co w ogień bitew się rwały?

Gdzież to, co z ziemi zbierali? Co z ich dobytku i chwały?

Boży dosięgnął ich wyrok i poszli w drogę odległą.

Ani majątek ich zbawił, ani schronienie ustrzegło.

Emira Musę oszołomiły napisy i wiersze, a po policzkach potoczyły mu się łzy i rzekł: „Na

Allacha, zaiste, wyrzeczenie się dóbr i uciech tego świata pozwala oczekiwać najwyższej

nagrody i jest ono najwyższą mądrością!” Zaraz też kazał przynieść inkaust i papier i odpisał

to, co było na pierwszej tablicy.

Potem emir zbliżył się do tablicy drugiej i zobaczył wyryte na niej te słowa: „O synu

człowieczy, jakże mogłeś się mylić co do spraw wieczności? Jak mogłeś zapomnieć, że kres

twój nadejść może w każdej chwili? Czyż nie wiedziałeś, że świat doczesny jest przybytkiem

przemijania i nikt tu nie znajdzie wiecznego trwania? A przecież patrzysz tylko na świat

doczesny i trzymasz się go kurczowo! Gdzież są królowie, którzy niegdyś żyli w Iraku i

władali dalekimi krajami? Gdzież są ci, którzy zaludniali Isfahan i krainy Chorasanu?

Wezwał ich głos zwiastuna śmierci, a oni odpowiedzieli na jego wezwanie. Skinął na nich

zwiastun zagłady, a oni poszli za nim. I na nic im się wtedy nie zdało to, co zbudowali i co

wznieśli, jak też nie ochroniło ich to, co zdobyli i co zgromadzili.” A poniżej były na tablicy

napisane te oto wiersze:

Gdzież dziś są ci, co wznosili piękne pałace na świecie?

Podobnych im byś nie znalazł na całej szerokiej ziemi.

Zbierali wojska z obawy przed poniżeniem, a przecie

Z woli Allacha, za Jego zrządzeniem są poniżeni.

Gdzież są dziś Chosroesowie wraz z niewzruszoną swą siłą?

Zniknęli zewsząd bez śladu, jakby ich nigdy nie było.

I zapłakał emir Musa, po czym rzekł: „Na Allacha, zostaliśmy stworzeni dla wielkich

spraw.” Potem odpisał sobie to, co było wyryte na tej tablicy, i zbliżył się do tablicy trzeciej,

a na niej napisane było: „O synu człowieczy, pogrążony jesteś w miłości tego świata, lecz nie

przestrzegasz przykazań twego Pana. Każdego dnia upływa jeden dzień twojego życia, a ty

jesteś z tego zadowolony i cieszysz się tym w duszy twojej. A powinieneś zbierać zapasy na

Dzień Rozrachunku i sposobić się do zdania sprawy przed Panem sług swych.” A u dołu

tablicy widniały takie oto wiersze:

Gdzież są ci, co zaludniali przed latami ziemie całe

Sind i Hind, tak srodzy wielce, z mocy dumni, pełni sławy?

Ci, co Zandżów i Etiopów podbić mogli na swą chwałę,

W Nubii bunty wszelkie zgnietli – wyczyn to był wielce krwawy ?

Nie oczekuj, że się dowiesz, co w ich grobach tu się mieści,

Bo nie spotkasz ludzi, co by mogli przynieść od nich wieści.

Bowiem ich dosięgły losu nieszczęsnego złe wyroki,

Nie ustrzegli się, choć zamek był warowny i wysoki.

I emir Musa zapłakał gwałtownie, po czym zbliżył się do czwartej tablicy i ujrzał u góry

takie napisy: „Synu człowieczy, jakże długo ma ci twój Pan okazywać jeszcze cierpliwość,

gdy ty nurzasz się codziennie w morzu lekkomyślności? Czy zostało ci może objawione, że

nie umrzesz? O synu człowieczy, nie daj się omamić zwodniczej grze dni, nocy i godzin.

Wiedz, że śmierć czyha na ciebie i gotowa jest wskoczyć ci na ramiona. Nie mija ani jeden

dzień, aby śmierć nie mówiła ci dzień dobry rano, a dobry wieczór wieczorem. Strzeż się tedy

zaskoczenia przez nią i bądź na nią przygotowany. Spotka cię to samo, co mnie:

zaprzepaścisz całe twoje życie i roztrwonisz wszystkie godziny radości. Posłuchaj zatem

moich słów i zaufaj Panu panów. Świat doczesny nie jest trwały, jest on podobny do pajęczej

sieci.” A u dołu tablicy ujrzał emir Musa napisane takie oto wiersze:

Gdzież jest ten, co podwaliny kładł głębokie pod pałace,

Po czym wznosił je, podjąwszy budowania wzniosłą pracę?

Gdzież mieszkańcy tych warowni, co je kiedyś zaludniali?

Wszyscy odejść stąd musieli i przepadli gdzieś w oddali.

Stali się zastawem w grobach do dnia, gdyż za sprawą Pana

Każda tajemnica będzie wielkiej próbie poddawana.

Nic nie pozostanie, jeno Allach, Sędzia ponad Sędzie,

Czcią najwyższą obdarzony jako był, tak też i będzie.

I zapłakał emir Musa i zapisał sobie to wszystko. Potem zszedł z góry i cały doczesny

świat stanął mu przed oczyma. A po powrocie do swych żołnierzy pozostał z nimi przez ten

dzień w tym samym miejscu, obmyślając sposób wejścia do miasta. I zwrócił się emir Musa o

radę do Taliba ibn Sachl i innych swych zaufanych, których miał przy sobie: „Jakiż istnieje

sposób wejścia do tego miasta tak, abyśmy mogli popatrzeć na jego cuda? A nie jest przecież

wykluczone, że w nim moglibyśmy znaleźć coś, przez co zyskalibyśmy przychylność Władcy

Wiernych!” Talib ibn Sachl odrzekł: „Niech Allach obdarzy emira trwałym szczęściem!

Zrobimy drabinę i wejdziemy po niej na górę. W ten sposób dotrzemy może do bramy od

wewnątrz.” Rzekł na to emir: „I mnie to przyszło do głowy. To jest najlepszy pomysł.”

Potem emir wezwał cieśli i kowali i rozkazał im, aby przygotowali drzewa i zrobili drabinę

obitą żelazną blachą. Rzemieślnicy wykonali tę pracę ze znawstwem, a spędzili nad tym

pełny miesiąc. Gdy następnie ustawiono drabinę pionowo i oparto ją o mur, sięgała ona

dokładnie do jego krawędzi, jak gdyby już dawno sporządzono ją w tym celu. Zadziwiło to

emira i powiedział: „Niechaj was Allach błogosławi! Można by było sądzić, że zdjęliście

miarę z muru, tak doskonałe jest wasze dzieło!” Później emir Musa zapytał swych ludzi:

„Który z was wejdzie po tej drabinie na mur, a potem przejdzie po Jego krawędzi i dokona

tego, że dostanie się do miasta, aby zobaczyć, co tam się dzieje? Trzeba też, aby nam dał

znać, w jaki sposób otworzyć można bramę.” Ozwał się na to jeden z zebranych: „Ja wejdę na

mur, emirze, i zejdę potem na dół, aby wam bramę otworzyć.” Rzekł mu emir Musa:

„Wchodź i niech ci Allach błogosławi.”

I człowiek ów wspinał się po drabinie, aż stanął na jej szczycie. Wtedy wyprostował się,

wbił wzrok w miasto, klasnął w dłonie i krzyknął tak głośno, jak tylko mógł: „O piękności!”

Potem skoczył z góry do miasta i zmienił się tam w bezkształtną masę. Emir Musa ujrzawszy

to powiedział: „Tak postąpił człowiek rozsądny, jakże tedy postąpiłby głupi? Jeśliby wszyscy

nasi towarzysze uczynili tak samo, żaden z nich nie pozostałby przy życiu. A wtedy nie

bylibyśmy w stanie przeprowadzić naszego zamiaru ani też wykonać polecenia Władcy

Wiernych. Gotujcie się do drogi. Nie chcemy mieć z tym miastem więcej nic wspólnego,”

Lecz jeden z ludzi rzekł: „Może któryś inny będzie bardziej opanowany od tego pierwszego?”

Wobec tego wspiął się na mur drugi mąż, a potem trzeci, czwarty i piąty, i coraz to inni

wspinali się po drabinie na mur, jeden za drugim, aż zginęło dwunastu mężów, gdyż wszyscy

postępowali tak samo jak ów pierwszy. Rzekł wówczas szejch Abd as-Samad: „Tylko ja

jeden mogę wykonać to zadanie, gdyż doświadczony nie postępuje tak jak niedoświadczony!”

Na to odpowiedział emir Musa: „Nie czyń tego! Zresztą ja nie pozwolę ci wejść na ten mur,

gdybyś bowiem zginął, skażesz tym samym nas wszystkich na śmierć i nikt z nas nie

pozostanie przy życiu. Ty przecież jesteś naszym przewodnikiem.” Odpowiedział na to szejch

Abd as-Samad: „Być może dzieło to spełnione zostanie z woli Allacha moimi rękoma.”

Wszyscy wyrazili więc zgodę, aby się szejch wspiął na mur. Wówczas on wstał i dodając

sobie odwagi, rzekł: „W imię Allacha Litościwego i Miłosiernego”, po czym jął wspinać się

po drabinie, bezustannie wzywając imienia Allacha Najwyższego i wypowiadając ajaty

poddania się Opatrzności, aż stanął na szczycie muru. Wtedy klasnął w ręce i patrzył jak

osłupiały przed siebie. Lecz wszyscy stojący na dole zawołali: „Nie czyń tego! Nie skacz z

muru!”, i dodali: „Zaprawdę, wszyscy jesteśmy stworzeniami Allacha i do Niego powrócimy.

A jeśli szejch Abd as-Samad spadnie, to zginiemy wszyscy.” Lecz on roześmiał się i śmiał się

coraz głośniej, i siedział długą chwilę na murze, wzywając imienia Allacha Najwyższego i

wypowiadając ajaty poddania się Opatrzności. Potem wstał z całą stanowczością i zawołał

głosem wielkim: „O emirze, nie obawiajcie się, gdyż Allach Wielki i Mocny odwrócił już ode

mnie chytrość i podstępy szejtana wskutek błogosławieństwa słów: «W imię Allacha

Litościwego i Miłosiernego.»” I zawołał do niego emir Musa: „Co tam ujrzałeś, szejchu?”

Odparł: „Gdy wreszcie stanąłem na krawędzi muru, ujrzałem dziesięć dziewcząt, niczym

księżyce, które dawały mi znaki rękami, jak gdyby mówiły: «Przyjdź do nas!», i wydało mi

się, że pode mną jest morze wody, i chciałem się rzucić w dół, jak to czynili moi poprzednicy.

Lecz wtedy ujrzałem ich martwych na ziemi i widok ten powstrzymał mnie od mego zamiaru.

Wypowiedziałem też kilka ajatów z Księgi Allacha Najwyższego, a On odwrócił ode mnie

omamy szejtanów i wszystkie przywidzenia pierzchły. Tak doszło do tego, że nie skoczyłem

w dół, gdyż Allach odpędził ode mnie złe czary i pokusy. A są to z pewnością podstępne

czary mieszkańców tego miasta, wymyślone po to, aby oddalić odeń każdego, kto chciałby

tam wtargnąć i obejrzeć je sobie. Dlatego też nasi towarzysze leżą tam teraz martwi.”

To rzekłszy szejch Abd as-Samad jął iść po murze, aż doszedł do dwu miedzianych baszt i

zobaczył przed nimi dwie bramy ze złota, nie mające wszakże zamków, a nic też nie

wskazywało na to, by je można było otworzyć. Szejch postał zatem chwilę, tak długo, jak

tego chciał Allach, i wpatrywał się w bramy, aż wreszcie zobaczył pośrodku jednej z nich

wizerunek jeźdźca z miedzi, który miał wyciągnięte ramię, jak gdyby nim coś wskazywał. A

na powierzchni dłoni był jakiś napis. I szejch Abd as-Samad przeczytał go, a oto jaka była

jego treść: Dwanaście razy potrzyj gwóźdź, który znajduje się w pępku jeźdźca, a wrota się

otworzą.” Szejch jął się więc przyglądać jeźdźcowi i wnet ujrzał w jego pępku gwóźdź,

wielki, mocno tkwiący i porządnie wykonany. Potarł go dwanaście razy i wrota natychmiast

się otwarły, wydając odgłos niczym grzmot, a szejch Abd as-Samad wszedł przez nie. A był

on mężem pełnym zalet, znającym wszystkie języki i rodzaje pisma. I kroczył wciąż przed

siebie, aż wszedł w długi korytarz, a potem zszedł po stopniach do obszernej komnaty z

pięknymi ławami. Na nich siedzieli martwi ludzie, a nad ich głowami wisiały kosztowne

tarcze, ostre miecze i napięte łuki ze strzałami, spoczywającymi na cięciwach. Za bramą

miasta zaś była wielka żelazna sztaba, duże drewniane zasuwy, kunsztowne zamki i inne

mocne zabezpieczenia.

I powiedział sobie w duchu szejch Abd as-Samad: „Może klucze są u tych zmarłych

ludzi.” I przyjrzał im się uważnie, i ujrzał pośród nich starca, który zdawał się być najstarszy

z nich wszystkich, a siedział on na wysokiej ławie pośród innych zmarłych. Szejch Abd as-

Samad mówił sobie dalej w duchu: „Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby się klucze znajdowały

właśnie u tego starca. Prawdopodobnie jest to odźwierny bramy miasta, a tamci inni są jego

podwładnymi.” To mówiąc zbliżył się do owego starca i uniósł jego szatę, a wtedy ujrzał

klucze zawieszone u jego pasa. A skoro szejch Abd as-Samad ujrzał klucze, ucieszył się

wielce i nieomal postradał rozum z radości. Potem wziął klucze, zbliżył się z nimi do wrót,

otworzył zamki, odciągnął zasuwy, zdjął żelazną sztabę i natychmiast otwarły się wrota z

łoskotem podobnym do grzmotu. Były to bowiem wrota ogromne i takie były wszystkie ich

urządzenia. Dumny poczuł się wówczas szejch Abd as-Samad, a razem z nim radowali się i

weselili wszyscy ludzie emira. Cieszył się też emir Musa, a to z ocalenia szejcha Abd as-

Samada, jak również z otwarcia bramy miasta. Wszyscy zaś razem dziękowali szejchowi za

to, co uczynił.

I zaraz też pośpieszyło całe wojsko, chcąc wejść przez bramę, ale emir Musa zawołał do

nich gromkim głosem: „Ludzie, jeśli wejdziemy tam wszyscy naraz, nie będziemy mogli mieć

pewności, że nas nie spotka jakieś nieszczęście. Niechaj więc wejdzie połowa, a połowa niech

pozostanie tutaj!” Potem wszedł emir Musa z połową swych ludzi do miasta, a wszyscy byli

dobrze uzbrojeni. A gdy ujrzeli za murami swoich martwych towarzyszy, pogrzebali ich

zwłoki. I ujrzeli tam też odźwiernych, służbę, szambelanów i namiestników leżących na

posłaniu z jedwabiu, a wszyscy oni byli martwi. Weszli też ludzie emira na bazar i stwierdzili,

że jest bardzo wielki, z wysokimi budowlami, z których żadna nie przewyższała pozostałych.

Sklepy były pootwierane, a w nich wisiały wagi, przedmioty z miedzi ułożone były w stosy, a

magazyny stały pełne wszelakich towarów. Widać też było martwych kupców, siedzących

przy swoich sklepach. Skóra na nich wyschła, a kości już spróchniały i stali się ostrzeżeniem

dla tych, którzy pozwalają się ostrzec. Zobaczyli też ludzie emira cztery inne bazary, których

sklepy wypełnione były wszelkim towarem, ale nie pozostawali tam, tylko od razu przeszli na

bazar tkanin, a tam ujrzeli jedwabie i brokaty, przetykane czerwonym złotem i białym

srebrem, w różnych kolorach. Właściciele zaś tych towarów leżeli martwi na skórzanych

matach i wyglądali, jakby zaraz mieli przemówić. Ludzie emira opuścili i ten bazar i udali się

na bazar pełen klejnotów, pereł i rubinów, a stamtąd poszli na inny jeszcze bazar, gdzie

mieściły się kantory wymiany pieniędzy. I tu właściciele byli martwi i leżeli na posłaniu z

różnego rodzaju jedwabiu i złotogłowiu, kantory ich zaś pełne były złota i srebra. Gdy i tych

pozostawili ludzie emira, udali się na bazar handlarzy wonnościami. Zastali ich sklepy pełne

różnego rodzaju pachnideł i korzeni: pęcherzy z piżmem, ambry, drewna aloesu, naddu,

kamfory i tym podobnych, wszyscy zaś kupcy byli martwi i nie było przy nich żadnego

pożywienia.

A kiedy wyszli z bazaru handlarzy wonnościami, znaleźli się w pobliżu pałacu,

ozdobionego wszelkimi upiększeniami, wysokiego i mocno zbudowanego. Weszli więc do

środka i zobaczyli porozwieszane tam sztandary, obnażone miecze, napięte łuki, tarcze

wiszące na złotych i srebrnych łańcuchach oraz hełmy pozłacane czerwonym złotem. A w

krużgankach owego pałacu stały wszędzie ławy z kości słoniowej, wykładane lśniącym

złotem i złotogłowiem, na ławach zaś siedzieli mężowie, na których wyschła już skóra. Ktoś

nierozumny uznałby ich za śpiących, ale oni już umarli i wskutek braku żywności musieli

zakosztować śmierci. Na ten widok emir Musa przystanął, sławiąc Allacha Najwyższego i

wychwalając Go, i patrzył na piękno owego pałacu, na mocną jego budowę, cudowność jego

upiększeń i doskonałość rzemiosła. Większość ozdób była tu wykonana z zielonego lazurytu,

a napisy, tworzące pas na ścianach wokół, składały się na takie oto wiersze:

Spojrzyj, mężu, dookoła, najpilniejsze daj baczenie

Na przypadki twoje, zanim śmierć cię weźmie we władanie.

Przysposobić masz zapasy, by w nich znaleźć ocalenie,

Bowiem wszyscy są śmiertelni, nikt przy życiu nie zostanie.

Spójrz na mężów wielkich rodów, co władali w swych zamczyskach

I musieli lec pod ziemią za to wszystko, co zdziałali.

Na nic zdały się budowle, zamek życia nie ocalił,

Śmierci się musieli poddać, gdy jej chwila była bliska.

Choć nadzieję pokładali w swoim losie niestrudzenie,

Wnet do grobów zeszli; na nic wszelkie zdały się nadzieje.

Z wyżyn możnowładztwa swego zejść musieli w poniżenie

I zamieszkać w ciasnych grobach. Jakże źle im się w nich dzieje!

I głos dobiegł pogrzebanych, wołający na wsze strony:

„Gdzież jest władza niegdysiejsza, gdzie są wieńce, gdzie są szaty,

Gdzie są lica osłonione, które zdobił kwef bogaty,

Gdzie zasłony na tych licach, gdzie fałdziste są welony?”

Grób udzielił odpowiedzi i w te słowa odpowiada:

„Co się tyczy ich policzków, do cna spełzły im rumieńce.

Niegdyś jedli aż do syta, niegdyś pili jak najwięcej.

A dziś trawa ich porosła po tych ucztach i biesiadach.”

I zapłakał emir Musa tak, że aż upadł zemdlony, po czym rozkazał zapisać te wiersze, a

następnie wszedł do pałacu, a tam ujrzał ogromną salę, po wszystkich czterech jej stronach

zaś ujrzał cztery wielkie, wysokie pomieszczenia, parami naprzeciw siebie położone,

obszerne, wykładane złotem i srebrem, a także pomalowane rozmaitymi kolorami. Środek sali

zajmowała wielka fontanna z marmuru, a nad nią ustawiony był baldachim z brokatu. W

owych zaś czterech pomieszczeniach też były fontanny, każda z marmurowym zbiornikiem

na wodę, bogato zdobione, a woda ze zbiornika odpływała przewodami ukrytymi pod

podłogą. Owe cztery odnogi łączyły się potem w wielkim zbiorniku, wykładanym

różnokolorowym marmurem. Widząc to emir Musa powiedział do szejcha Abd as-Samada:

„Wejdźmy do tych komnat.” I weszli do pierwszej komnaty, i zobaczyli, że jest pełna złota i

białego srebra, pereł, klejnotów, rubinów i innych drogich kamieni, znaleźli w niej także

skrzynie wypełnione czerwonym, żółtym i białym brokatem. Potem przenieśli się do drugiej

komnaty, a gdy otworzyli skarbiec, który się w niej znajdował, okazało się, że był on

wypełniony bronią i wojennym sprzętem, jak pozłacane hełmy, pancerze Dauda, indyjskie

miecze, chattyjskie włócznie, chorezmijskie maczugi i sporo innego oręża, potrzebnego do

boju i potyczki. Potem przenieśli się do trzeciej komnaty i znaleźli w niej skarbce,

pozamykane na mocne zamki i zasłonięte bogato haftowanymi zasłonami. I otworzyli jeden

ze skarbców, i zobaczyli, że jest pełen broni, zdobionej różnego rodzaju złotem, srebrem i

drogimi kamieniami. Potem przenieśli się do czwartej komnaty i w niej również znaleźli

skarbce. Otworzyli jeden z nich i zobaczyli, że pełen jest naczyń do jedzenia i picia,

wykonanych ze złota i srebra różnego gatunku. Były tam misy kryształowe, czary wysadzane

najszlachetniejszymi perłami, puchary z krwawnika i wiele innych. Stamtąd wzięli sobie, co

tylko im się spodobało, i każdy z żołnierzy uniósł tyle, ile zdołał.

A kiedy postanowili opuścić owe komnaty, ujrzeli w samym środku pałacu drzwi z

tekowego drzewa, wykładane kością słoniową i hebanem oraz płytkami lśniącego złota. Na

drzwi te opuszczona była zasłona z jedwabiu, pokryta różnego rodzaju haftem. Poza tym

drzwi były opatrzone zamkami z białego srebra, które można było otworzyć jedynie

przemyślnym sposobem, nie zaś kluczem. I podszedł szejch Abd as-Samad do owych drzwi, i

otworzył zamki, wykorzystując swoją wiedzę, śmiałość i zręczność, i ludzie weszli do

wyłożonego marmurem korytarza. Na jego ścianach wisiały po obu stronach zasłony, a na

nich widniały wyhaftowane różnego rodzaju dzikie zwierzęta i ptaki, a wszystkie one miały

tułowie z czerwonego złota i białego srebra, oczy zaś z pereł i rubinów, tak że każdy, kto je

ujrzał, popadał w oszołomienie. Później przeszli do zupełnie osobliwej komnaty. Widok jej

wprawił emira Musa i szejcha Abd as-Samada w najwyższy podziw, tak była wspaniała. Gdy

weszli do środka, stwierdzili, że cała ta komnata zbudowana była z lśniącego gładkiego

marmuru, wysadzonego drogimi kamieniami – kto na nią patrzył, sądził, że po posadzce

płynie woda, a kto po niej chciał chodzić, ślizgał się. Rozkazał tedy emir Musa szejchowi

Abd as-Samadowi wyścielić posadzkę czymś, po czym by mogli przejść, a ów spełnił

polecenie i umożliwił ludziom emira przejście przez posadzkę komnaty.

Potem weszli do wielkiego pawilonu, zbudowanego z pozłacanych kamieni, a tak

pięknego, że wszyscy tam obecni przez całe swe życie nie oglądali niczego podobnego.

Środek owego pawilonu przesklepiony był wielką, potężną kopułą z alabastru, która w

obwodzie swym miała pełno bogato zdobionych krat okiennych, utworzonych ze

szmaragdowych pręcików, jakich nie posiadał żaden z królów. W pawilonie znajdował się

baldachim z brokatu, rozpięty na słupkach z czerwonego złota, a na baldachimie były ptaki o

nóżkach z zielonych szmaragdów, pod każdym zaś ptakiem widniała siatka z połyskujących

pereł. Baldachim ów ustawiono nad fontanną, przy której znajdowało się łoże, wysadzane

perłami, drogimi kamieniami i rubinami, a na łożu spoczywała dziewczyna, cudowna niczym

promieniejące słońce, a nikt z tych, co na nią patrzyli, nie widział piękniejszej. Miała ona na

sobie szatę z czystych pereł, a na głowie koronę z czerwonego złota i przepaskę z drogich

kamieni. Na szyi miała naszyjnik z klejnotów, na piersi połyskiwały kosztowne ozdoby, a na

czole widniały dwa diamenty, których blask był tak jasny jak światło słoneczne. I wydawało

się, że dziewczyna patrzy na przybyszów, wodząc spojrzeniem to w prawo, to w lewo.

Skoro emir Musa ujrzał tę dziewczynę, zdumiała go niezmiernie jej uroda i oszołomiły go

jej piękność, czerwień policzków i czerń włosów, które sprawiały, że patrzącemu się zdawało,

iż dziewczyna jest żywa, a nie martwa. I przemówił do niej emir Musa: „Pokój z tobą,

dziewczyno.” Lecz Talib ibn Sachl rzekł: „Oby Allach dał tobie powodzenie. Wiedz, że ta

dziewczyna jest martwa i duch ją dawno opuścił. Jakże więc miałaby ci oddać

pozdrowienie?” A potem Talib dodał jeszcze: „Wiedz, emirze, iż jest to postać przemyślnie

utworzona. Po śmierci wyjęto jej oczy, a w oczodoły wlano rtęć. Gdy następnie włożono oczy

z powrotem na ich miejsce, błyszczą odtąd jak żywe, a kiedy coś poruszy rzęsami,

patrzącemu na dziewczynę może się zdawać, że ona mruga oczami, choć jest martwa.” Rzekł

na to emir Musa: „Chwała Temu, który podporządkował swe sługi śmierci.”

A co się tyczy łoża, na którym spoczywała owa dziewczyna, to miało ono stopnie, a na

stopniach stali dwaj niewolnicy – jeden biały, drugi czarny. Jeden trzymał w ręku żelazną

pałkę, a drugi miecz, wysadzany drogimi kamieniami i oślepiający wzrok. Przed

niewolnikami leżała tablica ze złota, a na niej widniał napis tej oto treści: „W imię Allacha

Litościwego i Miłosiernego. Chwała Allachowi, Stwórcy ludzi! On jest Panem panów świata

i Praprzyczyną wszystkiego. W imię Allacha Wiekuistego nie mającego początku i końca, z

którego woli spełniają się wszystkie losy. O synu człowieczy, jakże jesteś nierozsądny,

żywiąc nieustającą nadzieję. Cóż pozwoliło tobie zapomnieć, że czeka cię Dzień Sądu? Czy

nie wiesz, że śmierć cię wezwać może każdej chwili i że ona już czeka, i spieszy się, by

zabrać twoją duszę? Bądźże tedy gotów do odejścia i zaopatrz się na tym świecie w zapasy,

gdyż opuścisz go niebawem. Gdzież jest Adam, ojciec ludzkości, gdzie Noe i wszyscy jego

potomkowie? Gdzie są królowie perscy i cesarze rumijscy, gdzież królowie Hindu i Iraku?

Gdzie są książęta, co tu sprawowali władzę aż po krańce świata? Gdzie są Amalekici, gdzie

tyrani, którzy niegdyś żyli? Musieli opuścić swe siedziby, pożegnać naród i ojczyznę. Gdzież

są królowie Persów i Arabów? Wszyscy oni pomarli i spróchniały ich kości! Gdzie są wysocy

dostojnicy? I oni już umarli wszyscy. Gdzie są Karun i Haman, gdzie Szaddad ibn Aad, gdzie

Kanaan Zu’ł-Autad? Na Allacha, porwała ich ta, która przecina nici żywota, ona zabrała ich z

domów. Czy oni przygotowali zapasy na Dzień Zmartwychwstania i czy nastawili się na to,

że trzeba będzie zdać sprawę przed Panem sług swych?

Jeśli mnie nie znasz, to wyjawię ci moje imię i moje pochodzenie. Jestem Tarmuz, córka

królów Amalekitów, tych, którzy władali sprawiedliwie swymi krajami. Miałam w swym

posiadaniu to, czego nie posiadał nigdy żaden z królów. Każdy spór rozstrzygałam zgodnie z

prawem i sprawiedliwie rządziłam poddanymi. Rozdzielałam dary i upominki, długi czas

pędziłam szczęśliwe i radosne życie, miałam zwyczaj wyzwalania mych niewolnic i

niewolników. Lecz nagle i niespodziewanie śmierć zapukała do mych drzwi i zagościła u

mnie zagłada. A stało się to tak: Przez siedem lat z rzędu nie spadła na nas z nieba nawet

kropla deszczu, a na ziemi nie pojawiła się żadna roślina. Zjedliśmy więc najpierw wszystkie

zapasy żywności, jakie mieliśmy, a potem dobraliśmy się do naszego bydła i jedliśmy tak

długo, aż nic nam już nie pozostało. Wówczas kazałam przynieść wszystkie moje skarby i

przemierzyć je miarką, powierzyłam je zaufanym ludziom, a oni wyruszyli z tym bogactwem

do obcych państw. I przetrząsnęli każdą napotkaną osadę w poszukiwaniu środków żywności,

ale niczego nie znaleźli. Wówczas powrócili do nas po długiej tułaczce na obczyźnie, a my

wydobyliśmy nasze złoto i nasze skarby i zamknęliśmy warowne bramy w całym naszym

mieście. I tak poddaliśmy się wyrokowi Pana naszego i powierzyliśmy się naszemu Władcy.

Umarliśmy wszyscy i leżymy oto przed tobą martwi, pozostawiwszy po sobie wszystko,

cośmy zbudowali i co nagromadziliśmy. Takie były nasze losy, a po naszym istnieniu

pozostał jedynie ślad.” A u dołu tablicy widniały takie oto wiersze:

Niech nadzieja nie drwi z ciebie, o Adama dziecię.

Od wszystkiego, coś zgromadził, los cię przegna przecie.

Widzę, że pożądasz świata, że cię blaskiem mami.

Przeminęli, którzy wiedli żywot swój przed nami,

Bogacili się, zdążając do celu przebojem,

Lecz gdy nadszedł cios, musieli oddać życie swoje.

Wiedli wojska im podległe, oddział za oddziałem

I odeszli, zostawiając bogactwa niemałe.

I spoczęli w ciasnych grobach, i mąż, i niewiasta,

I za wszystkie swe uczynki dziś stanowią zastaw.

Są jak karawana jeźdźców, co drogą znękani

Juki swe złożyli w domu, w którym nie ma dla nich

Ni gościny, ni noclegu. Gospodarz im wzbrania.

Tedy znowu muszą wiązać juki bez zwlekania

I obawą ich domostwo przejmować zaczyna,

I niemiły jest im odjazd, niemiła gościna.

Gotuj dobro, które snadnie uradować może

Dzień jutrzejszy, dobro zasię jest w bojaźni bożej.

I zapłakał emir Musa, gdy pojął te słowa. A napis głosił dalej: „Na Allacha, zaiste bojaźń

boża jest najwłaściwszym dziełem i ze wszystkich najlepszym, jest ona mocną podporą.

Śmierć zaś jest czymś niezbicie prawdziwym i pewną obietnicą. Oznacza ona powrót i

ostateczny cel, o synu człowieczy. Bierz tedy przykład z tych, których przed tobą złożono w

ziemi. Dawno już ruszyli oni drogą na tamten świat. Czyż nie widzisz, jak siwizna wzywa cię

do grobu, a białość twoich włosów opłakuje cię, przeczuwając twój bliski koniec? Bądź więc

czujny i bądź gotów do odejścia i zdania rachunku! O synu człowieczy, cóż to sprawiło, że

twoje serce tak jest zatwardziałe, i co ci kazało zapomnieć o Panu? Gdzież są ludy, które żyły

w dawnych czasach – ostrzeżenie dla wszystkich tych, co się ostrzec pozwalają? Gdzież są

królowie Chin, narodu potężnego i wielce czynnego? Gdzie jest Aad ibn Szaddad i to, co

stworzył i zbudował, gdzie jest Nemrod, który zbuntował się ufny w swą moc? Gdzie jest

Faraon, ów zatwardziały grzesznik, który odwrócił się od wiary i trwał w niewierze?

Wszystkich ich, jednego po drugim, zwyciężyła śmierć i nie ostał się z nich ani mały, ani

wielki, ani kobieta, ani mężczyzna. Położył im kres Ten, który przecina nici żywota i sprawia,

że noc ustępuje przed dniem.

O ty, który przybyłeś w to miejsce i na nas tu patrzysz: nie daj się zaślepić rzeczom tego

świata, jego przemijającym dobrom, gdyż jest on zwodniczy i zdradliwy, jest przybytkiem

zepsucia i kłamstwa. Błogosławiony jest sługa boży, który pomny na swoje grzechy kieruje

się bojaźnią bożą, a poprzez swe dobre uczynki zbiera sobie zapasy na ów Dzień, w którym

wszyscy zmartwychwstaną. A kto przybywa do naszego miasta i wchodzi doń z pomocą

Allacha, niechaj weźmie z naszych skarbów tyle, ile zdoła, ale niechaj nie dotyka niczego, co

jest na moim ciele, gdyż jest to osłona mojej nagości i moje wyposażenie na ostatnią drogę.

Niechaj zatem pamięta o gniewie Allacha i nie zabierze ze mnie niczego, aby sam sobie nie

zgotował zguby. Spisałam to wszystko dla napomnienia i jako mą ostatnią wolę. I na tym

koniec. Proszę Allacha, aby ochronił was przed wszelkim złem i nieszczęściem.”

Gdy emir Musa pojął te słowa, zapłakał tak gwałtownie, że aż zemdlał. A kiedy się ocknął,

zapisał wszystko, co widział, i przyjął to wszystko jako dobrą naukę. Potem rzekł do swoich

towarzyszy: „Przynieście worki i napełnijcie je tym bogactwem – tymi naczyniami,

kosztownościami i klejnotami.” Wówczas Talib ibn Sachl zapytał emira Musę: „O emirze,

czy pozostawimy tę dziewczynę w tym wszystkim, co ma na sobie? Są to przecież rzeczy,

którym nie ma równych, i po raz drugi nie znajdzie się czegoś takiego. To jest najwspanialsze

ze wszystkiego, co możesz stąd zabrać ze skarbów, jest to też najpiękniejszy dar, jaki pozwoli

zyskać przychylność Władcy Wiernych.” Rzekł na to emir Musa: „Czyż nie słyszałeś, jakie

polecenia spisała ta dziewczyna na tej tablicy? Jest to przecież jej ostatnia wola, a my nie

należymy do zdrajców!” Wówczas wezyr Talib zapytał: „Czy z powodu tych słów

pozostawimy te kosztowności i klejnoty? Wszakże ona jest martwa! I cóż ona z tym

wszystkim pocznie, kiedy to są ozdoby tego świata i podobają się tylko żywym. A jej

wystarczy w zupełności bawełniany całun za osłonę. My mamy do tych skarbów większe

prawo niż ona.”

To mówiąc Talib zbliżył się do schodów i wspiął się po stopniach, aż wreszcie wszedł

pomiędzy dwie kolumny. Gdy jednak stanął pomiędzy wspomnianymi dwoma niewolnikami,

jeden z nich uderzył go w plecy, a drugi zadał mu cios mieczem, odcinając mu głowę, i Talib

upadł martwy. Rzekł wówczas emir Musa: „Niechaj Allach nie obdarzy cię pokojem!

Doprawdy, tych skarbów było przecież dość, ale chciwość ściąga na ludzi zawsze tylko

hańbę.” Potem rozkazał oddziałom wejść do miasta, a gdy to uczyniły, polecił załadować juki

z pieniędzmi i innymi skarbami na wielbłądy, po opuszczeniu zaś murów miasta rozkazał

zamknąć bramy tak, jak były.

I wyruszyli w drogę, idąc wzdłuż brzegu, aż znaleźli się u podnóża góry wysoko

wznoszącej się ponad morzem, a w górze tej było wiele jaskiń. Zamieszkiwał je jakiś czarny

lud, odziany w skóry, w skórzanych burnusach na głowach i używający niezrozumiałego

języka. A kiedy ludzie ci zobaczyli oddziały emira Musy, przestraszyli się i uciekli do swych

jaskiń, tylko kobiety i dzieci zostały u wejść. Emir Musa spytał: „Szejchu Abd as-Samadzie,

co to za ludzie?” Szejch odparł: „To są ci, których poszukuje Władca Wiernych.”

Zsiedli tedy z koni, rozbili namioty i zdjęli z wielbłądów ciężary, a jeszcze nie skończyli

tej roboty, gdy już król czarnych zszedł z góry i zbliżał się właśnie do obozu. Król ten znał

język arabski, stanąwszy przeto przed emirem Musą pozdrowił go, a ów odpowiedział

pozdrowieniem i okazał królowi szacunek. Wówczas król czarnych zapytał emira Musę: „Czy

jesteście ludźmi czy dżinnami?” Odparł emir Musa: „Co do nas, to jesteśmy ludźmi. Ale wy z

pewnością jesteście dżinnami, zważywszy, że mieszkacie tak z dala od całego świata w tej

samotnej górze, mając w dodatku tak olbrzymie postacie.” Rzekł na to król czarnych: „Ależ

nie, my też jesteśmy ludzkimi istotami. Należymy do potomków Chama, syna Noego – pokój

z nim! A morze to znane jest jako al-Karkar.” I zapytał emir Musa: „Skąd posiadasz wiedzę,

jeśli nie dotarł do was żaden prorok, który by w takim kraju jak wasz głosić mógł

Objawienie?” I król odparł: „O emirze, wiedz, że z tego morza pojawiała się nam postać, od

której biło światło wypełniające całą okolicę. Postać ta wołała głosem, który usłyszeć mógł

każdy – i ten, co był blisko, i ten, co był daleko: «O potomkowie Chama, bójcie się Tego,

który widzi, a nie jest widziany i mówcie: «Nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest

Jego Prorokiem. Ja zaś jestem Abu al-Abbas al-Chidr.» Przedtem oddawaliśmy cześć jedni

drugim i dopiero on wezwał nas do oddawania czci Panu sług swych.”

I dalej tak mówił król czarnych do emira Musy: „I nauczył nas al-Chidr słów, które

wygłaszamy.” Emir Musa zapytał: „Jakież są te słowa?” Odpowiedział król czarnych: „«Nie

ma boga prócz Allacha Jedynego, który nie ma towarzysza. Do Niego należy królestwo i do

Niego należy chwała. On daje życie i śmierć i On jest mocny we wszelkiej rzeczy.» Tymi

słowy zwracamy się do Allacha Wszechmocnego i Sławionego, gdyż innych nie znamy. A w

każdą piątkową noc widzimy światło ogarniające ziemię i słyszymy głos mówiący:

«Sławiony i Święty jest Pan aniołów i dusz. Co Allach zechce, staje się, a czego Allach nie

chce, to nie dzieje się. Wszelkie dobro pochodzi z łaski Allacha. I nie ma potęgi ni siły poza

Allachem Wielkim i Mocnym.»”

I rzekł emir Musa: „Jesteśmy posłami muzułmańskiego króla Abd al-Malika ibn Merwana

i przybyliśmy tu ze względu na miedziane dzbany, które leżą na dnie waszego morza, a w

nich, od czasów Sulejmana, syna Dauda – pokój z nimi oboma – uwięzione są szejtany. Nasz

król polecił nam, abyśmy mu dostarczyli kilka takich dzbanów, gdyż pragnie je obejrzeć i

uradować się nimi.” Rzekł na to król czarnych: „Bardzo chętnie”, po czym ugościł emira

mięsem ryb i rozkazał swym nurkom, by wydobyli z morza kilka Sulejmanowych dzbanów. I

wydobyli dwanaście dzbanów, a emir Musa, szejch Abd as-Samad i wszyscy ich ludzie

ucieszyli się nimi, gdyż w ten sposób mogli spełnić życzenie Władcy Wiernych. Potem emir

Musa obdarował króla czarnych licznymi darami i dał mu wspaniałe podarunki, a król

czarnych ze swej strony podarował emirowi Musie upominek w postaci osobliwych morskich

stworzeń o wyglądzie istot ludzkich. Król czarnych powiedział do emira: „Gościłem was

przez te trzy dni mięsem takich ryb.” A emir Musa odparł: „Koniecznie musimy zabrać ze

sobą trochę tego, aby zobaczył to Władca Wiernych. Z pewnością będzie tym jeszcze bardziej

zachwycony niż Sulejmanowymi dzbanami.”

Po tych słowach emir Musa wraz ze swymi ludźmi pożegnał króla czarnych i wyruszyli w

drogę. I jechali tak długo, aż przybyli do Syrii. Tam natychmiast udali się do Władcy

Wiernych Abd al-Malika ibn Merwana i emir Musa opowiedział mu o wszystkim, co widział,

odczytał mu też wszystkie wiersze, opowiadania i wskazówki, które sobie odpisał.

Powiadomił też władcę o sprawie Taliba ibn Sachl, a Władca Wiernych rzekł na to: „O, jakże

chciałbym być tam z wami, bym ujrzeć mógł na własne oczy to, co wy widzieliście.” Potem

wziął dzbany i otwierał jeden po drugim, a szejtany wychodziły z nich i wyrażały skruchę

mówiąc: „Przebacz nam, o proroku Allacha! Nigdy więcej nie dopuścimy się podobnego

czynu!” Abd al-Malik zaś dziwił się temu wielce. A co się tyczy cór morza, które podarował

im król czarnych, to zrobiono dla nich drewnianą sadzawkę, napełniono ją wodą i tam

wpuszczono owe stworzenia, ale one poumierały wskutek wielkiego upału. Później polecił

Władca Wiernych przynieść skarby i rozdzielił je pomiędzy muzułmanów. W końcu rzekł:

„Nikomu nie udzielił Allach tego wszystkiego, czego udzielił Sulejmanowi, synowi Dauda –

pokój i błogosławieństwo Allacha niechaj będą z nimi!”

Później emir Musa poprosił Władcę Wiernych o mianowanie jego syna zarządcą prowincji

na jego, Musy, miejsce. On sam bowiem pragnął udać się do Czcigodnej Jerozolimy, aby tam

służyć Allachowi. I Władca Wiernych mianował zarządcą prowincji syna Musy, ów zaś udał

się do Czcigodnej Jerozolimy i tam też później zmarł.

Oto koniec opowieści o Miedzianym Mieście. Jest to wszystko, co do nas o nim doszło.

Lecz Allach wie to najlepiej!

A pośród licznych innych opowieści są jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o Harunie ar-Raszidzie i młodej beduince

 

Władca Wiernych Harun ar-Raszid szedł sobie pewnego dnia w towarzystwie Dżafara

Barmakidy, gdy nagle spostrzegł kilka dziewcząt czerpiących wodę. Podszedł więc ku nim,

chcąc się napić, a oto jedna z nich zwróciła się do innej i wypowiedziała takie oto wiersze:

Powiadam: twój urok niechaj się odwróci

Od mojego łoża, gdy w nim sen zagości,

Abym odpoczywał, aby wygasł we mnie

Ogień, który żarem przepala mi kości.

Zachorzałem ciężko i w boleści łożu

Cierpienie mną władnie, wbija we mnie szpony.

Oto jestem taki, jakiego znasz przecie.

Czy nam wspólny żywot może być sądzony?

I zachwyciły Władcę Wiernych uroda dziewczyny i jej piękne słowa. I rzekł do niej:

„Szlachetna dziewczyno, czy to były twoje własne wiersze, czy też ułożył je ktoś inny?”

Odrzekła: „To moje wiersze.” Rzekł kalif: „Jeśli są to naprawdę twoje wiersze, to zachowaj

treść, zmieniając rym.” Powiedziała więc:

Powiadam: twój urok niechaj się odwróci

Od mojego łoża w pierwszej drzemki porze,

Abym wypoczywał, aby wygasł we mnie

Ogień, co w mym ciele nieustannie górze.

Zachorzałem ciężko i w łożu udręki

Jeno boleść wielka trzyma przy mnie wartę.

Oto jestem taki, jakiego znasz przecie.

Czy zbliżenie z tobą jest tych cierpień warte?

Rzekł kalif: „I ten wiersz jest zapożyczony.” Powiedziała dziewczyna: „Ależ to są moje

słowa.” Rzekł tedy: „Jeśli to były twoje słowa, to zachowaj treść, zmieniając rym.” I

powiedziała:

Powiadam: twój urok niechaj się odwróci

Od mojego łoża, kiedy się w nim kładę,

Abym wypoczywał, aby wygasł we mnie

Ogień, który sercu gotuje zagładę.

Zachorzałem ciężko w łożu bezsenności,

Cierpienia ustawne ku zgubie mnie wiodą.

Oto jestem taki, jakiego znasz przecie.

Czy zbliżenie z tobą będzie mi nagrodą?

Rzekł kalif: „I ten wiersz jest zapożyczony.” Powiedziała: „Ależ to są moje słowa.” Rzekł

kalif: „Jeśli to są twoje słowa, to zachowaj treść, a zmień rym.” I powiedziała:

Powiadam: twój urok niechaj się odwróci

Od mojego łoża, gdy się do snu kłonię,

Abym wypoczywał, aby wygasł we mnie

Ogień, co mi w piersi pod żebrami płonie.

Zachorzałem ciężko na łożu płakania

I cierpienie szarpie mnie swymi szponami.

Oto jestem taki, jakiego znasz przecie.

Czy więc los zbliżenie z tobą jeszcze da mi?

I zapytał władca Wiernych: „W jakiej części obozowiska mieszkasz?” Odpowiedziała: „W

namiocie ustawionym na samym środku, mającym najwyższe słupy.” I pojął Władca

Wiernych, że jest to córka naczelnika plemienia, a ona zapytała go: „A ty do jakich

koniuchów należysz?” Odrzekł: „Do tych, których drzewo wznosi się najwyżej i najdojrzalsze

wydaje owoce.” Dziewczyna ucałowała wówczas ziemię przed nim i powiedziała: „Niechaj ci

Allach da potęgę, Władco Wiernych”, i upraszała dlań błogosławieństwa, po czym odeszła

wraz z tamtymi dziewczętami arabskimi.

I rzekł kalif do Dżafara: „Muszę się z nią ożenić.” Dżafar udał się wobec tego do ojca

dziewczyny i rzekł mu: „Władca Wiernych pragnie poślubić twą córkę.” Odrzekł: „Bardzo

jestem z tego rad. Zostanie ona podarowana jako służebna jego wysokości, naszemu panu i

Władcy Wiernych.” Potem wyposażył swą córkę i zaprowadził ją do kalifa, a ten ożenił się z

nią i nawiedził ją, i stała się najukochańszą jego żoną. Ojcu jej zaś dał rozmaite dary, które

zjednały mu poważanie wśród Arabów. A gdy po pewnym czasie ojciec przeniósł się do

Miłosierdzia Allacha Najwyższego i kalif otrzymał wieść o jego śmierci, udał się smutny do

swej żony. A kiedy zobaczyła, że pogrążony jest w smutku, wstała i weszła do swej komnaty,

a tam ściągnęła z siebie wszystkie kosztowne szaty, jakie miała na sobie, przywdziała żałobny

strój i opłakiwała ojca. I zapytano ją, jaka jest tego przyczyna, a ona rzekła: „Umarł mój

ojciec.” Poszli zatem do kalifa i powiedzieli mu o tym. A on wstał, udał się do niej i zapytał:

„Kto przyniósł ci tę wiadomość?” Odpowiedziała: „Twoja twarz, Władco Wiernych.”

Zapytał: „Jakże to?” Odparła: „Od czasu, kiedy przebywam z tobą, nigdy nie widziałam cię w

takim stanie, tylko tym właśnie razem. A przecież nie miałam prócz mego ojca nikogo, o

kogo bym się mogła martwić, gdyż był on bardzo stary. Niech żyje twoja głowa, o Władco

Wiernych.” I oczy kalifa napełniły się łzami, i pocieszał żonę w jej smutku. A ona przez

pewien czas jeszcze trwała w żałobie po swoim ojcu, a potem odeszła w ślad za nim – niechaj

im Allach da zbawienie!

A pośród rozmaitych opowiadań jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o zakochanych z plemienia Uzra

 

Służący Masrur opowiadał: Władcę Wiernych, Haruna ar-Raszida, dręczyła pewnej nocy

przykra bezsenność i spytał mnie: „Masrurze, który z poetów jest przy drzwiach?”

Wyszedłem do sieni i zastałem tam Dżamila ibn Maamar z plemienia Uzra, rzekłem więc

doń: „Władca Wiernych cię wzywa.” A on odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Potem

wszedłem, prowadząc go ze sobą, a gdy stanął przed Harunem ar-Raszidem i wyrzekł słowa

pozdrowienia należne kalifowi, ów oddał mu pozdrowienie i kazał mu usiąść. Wreszcie rzekł

do niego: „Dżamilu, czy mógłbyś opowiedzieć nam o jakimś niezwykłym wydarzeniu?”

Dżamil odparł: „Tak, Władco Wiernych. A o czym wolałbyś usłyszeć: o czymś, czego byłem

naocznym świadkiem, czy też o czymś, co znam ze słyszenia i co przechowuję w pamięci?”

Rzekł kalif: „Opowiedz mi o wydarzeniu, którego byłeś naocznym świadkiem.” Rzekł

Dżamil: „Dobrze, Władco Wiernych. Poświęć mi zatem całą swoją uwagę i użycz mi twego

ucha.” I wziął ar-Raszid poduszkę z brokatu haftowanego złotem, wypchaną strusimi piórami,

i podłożył ją sobie pod uda, potem wsparł się na łokciach i powiedział: „Dalej, opowiadaj

swoją historię, Dżamilu.”

I opowiadał: Wiedz, o Władco Wiernych, że kochałem kiedyś pewną dziewczynę. Ale ona

wywędrowała wraz ze swym szczepem, gdyż zabrakło im paszy. Nie było ich dość długo i

przez cały ten czas nie widziałem mej dziewczyny. Wówczas poczęła mnie dręczyć wielka

tęsknota i ciągnęło mnie do niej, a wreszcie dusza moja podszepnęła mi, abym się do niej

wybrał. I kiedy pewnej nocy tęsknota nie dawała mi spokoju, wstałem i postanowiłem

pojechać do niej na wielbłądzicy. Owinąłem tedy turban wokół głowy i wdziałem stare szaty,

przypasałem miecz, przytroczyłem włócznię i na wielbłądzicy szybko przemierzałem drogę. I

gdy jechałem tak pewnej nocy – a była to noc ciemna, czarna jak smoła – musiałem trudzić

się, zjeżdżając w dół ku dolinom i wjeżdżając po stokach w górę, a przy tym słyszałem wciąż

ryki lwów, wycie wilków i najróżniejsze głosy dzikich zwierząt, dochodzące do mnie ze

wszystkich stron. Ogarnęło mnie przerażenie, serce biło jak szalone, a język nie przestawał

wzywać Allacha Najwyższego. Aż wreszcie zmogła mnie senność i wielbłądzica zboczyła z

drogi, którą ja sobie obrałem. Wśród tego snu coś mnie nagle uderzyło w głowę, tak że

obudziłem się przerażony, a wtedy zobaczyłem rzekę i gęstwinę drzew, a na gałęziach owych

drzew ptaki ćwierkające i śpiewające różnymi głosami rozmaite melodie. A ponieważ gałęzie

drzew były splątane ze sobą, zsiadłem z mej wielbłądzicy, ująłem w dłoń uzdę i ostrożnie

próbowałem wydostać się z tej gęstwiny, aż wyszedłem na otwartą przestrzeń. Poprawiłem

wtedy siodło na wielbłądzicy, po czym usadowiłem się na nim i jechałem, nie wiedząc, dokąd

się mam skierować i do jakiego miejsca zawiodą mnie losy. A kiedy błądziłem wzrokiem po

pustyni, dojrzałem nagle naprzeciw mnie jakiś ogień w oddali. Pognałem mą wielbłądzicę i

pojechałem kierując się w stronę owego ognia, aż znalazłem się blisko. Wtedy popatrzyłem

uważnie wokoło i zobaczyłem namiot, a przed nim wetkniętą w ziemię włócznię, z

powiewającą chorągiewką. Były tam też konie i swobodnie pasące się wielbłądy. I rzekłem

sobie w duszy: „Z tym namiotem wiąże się z pewnością jakaś wyjątkowa sprawa, nie widzę

bowiem na tej pustyni innego namiotu prócz tego.” Podszedłem do namiotu i zawołałem:

„Pokój wam, mieszkający w tym namiocie! Niech łaska i błogosławieństwo Allacha będą z

wami!” I wyszedł do mnie z namiotu dziewiętnastoletni młodzieniec niczym wschodzący

księżyc w pełni, w oczach jego malowała się odwaga i rzekł: „I z tobą niechaj będą pokój,

łaska Allacha i Jego błogosławieństwo, bracie Arabie. Sądzę, że zgubiłeś drogę.” Odparłem:

„Rzeczywiście, wskaż mi właściwą drogę, a Allach będzie tobie miłościwy.” Powiedział

młodzieniec: „Nasza okolica pełna jest lwów, a dzisiejsza noc jest bardzo ciemna i straszna,

ponura i chłodna. Obawiam się, że mógłbyś stać się łupem dzikich zwierząt, zostań tedy u

mnie i bądź moim gościem, a skoro nastanie ranek, wskażę ci drogę.” Zsiadłem więc z mojej

wielbłądzicy i spętałem jej nogę końcem rzemienia zwisającego od uzdy, zdjąłem wierzchnie

szaty i sprawiwszy sobie w ten sposób ulgę, usiadłem na chwilę. A tymczasem młodzieniec

poszedł po owcę i zarżnął ją, a następnie rozpalił ogień i wreszcie wszedł do namiotu, i

wyniósł stamtąd wonne korzenie i dobrą sól. Potem odcinał kawałki mięsa z owcy, piekł je na

ogniu i karmił mnie, już to wzdychając, już to płacząc. Potem głośno jęknął i zapłakał

gwałtownie, a wreszcie wypowiedział takie oto wiersze:

Nic nie pozostało więcej prócz westchnień bez celu

I prócz oczu osłupiałych, których smutki strzegą.

W jego członkach nie masz miejsca, choćby najmniejszego,

W którym by nie było chorób i słabości wielu.

Tylko łzy mu z oczu płyną, a jego wnętrzności

Płoną ogniem, on zaś milczy z nieruchomą twarzą.

Płaczą nad nim dziś wrogowie, czyniąc to z litości.

Biada temu, co litością wrogów jest obdarzon.

Pojąłem wtedy, Władco Wiernych – ciągnął dalej Dżamil – że młodzieniec jest zakochany

i szaleje z miłości. I zastanawiałem się, czy go o to zapytać, ale po głębokim namyśle

poniechałem tego, mówiąc sobie w duchu: „Jakże mogę nękać go pytaniami, korzystając z

jego gościny?” Tak tedy o nic nie pytając, jadłem mięso, aż byłem syty. A kiedy

skończyliśmy jeść, młodzieniec wstał, wszedł do namiotu i wyniósł czystą misę do mycia,

piękny dzban i jedwabną chustę o brzegach haftowanych czerwonym złotem. Prócz tego

przyniósł jeszcze mały dzbanek z wodą różaną zmieszaną z piżmem. I zadziwiła mnie jego

uprzejmość i dworskie jego obyczaje, i rzekłem sobie w duchu: „Do tej pory nic nie

wiedziałem o wystawnym życiu na pustyni.” I umyliśmy ręce, i rozmawialiśmy przez jakiś

czas, a potem młodzieniec wstał, wszedł do namiotu i rozwiesił zasłonę z czerwonego brokatu

jako ścianę, dzielącą namiot na dwie części, i rzekł: „Wejdź, arabski emirze, i połóż się, gdyż

jesteś na pewno zmęczony po wszystkich trudach i niewygodach podróży.” Wszedłem tedy i

zobaczyłem posłanie z zielonego brokatu, ściągnąłem zatem moją odzież i tak wspaniale

wypoczywałem tej nocy, jak jeszcze nigdy w życiu.

I Dżamil mówił dalej: Ale rozmyślałem też o losie tego młodzieńca. A gdy już była

głęboka noc i wszystkie oczy spały, pochwyciłem uchem cichy głos, tak delikatny i miły,

jakiego nigdy jeszcze nie słyszałem. Uniosłem tedy zasłonę rozwieszoną między nami i

zobaczyłem oto dziewczynę o najpiękniejszym obliczu, jakie kiedykolwiek widziałem, zajętą

rozmową z młodzieńcem. Wówczas powiedziałem sobie w duchu: „Na Allacha, cóż to za

dziwy? Kim jest ta druga istota? Kiedy wszedłem do tego namiotu, nie widziałem nikogo

prócz tego młodzieńca i z pewnością nikogo u niego nie było.” Potem znowu rzekłem sobie w

duszy: „Bez wątpienia jest to jakaś dżinnija.” Opuściłem z powrotem zasłonę, przykryłem

twarz i zasnąłem. A kiedy nastał ranek, ubrałem się w swe szaty, dokonałem ablucji i

odprawiłem obowiązkową modlitwę, a potem rzekłem do młodzieńca: „Czy zechcesz

wskazać mi teraz drogę i spełnić w ten sposób dobry uczynek?” Popatrzył na mnie i

powiedział: „Powoli, arabski emirze, prawo gościnności trwa trzy dni, a ja nie jestem taki, co

by cię puścił przed upływem tego czasu.”

I Dżamil prawił dalej: Pozostałem więc u niego przez trzy dni, a kiedy nadszedł dzień

czwarty, usiedliśmy, aby porozmawiać. Wtedy zapytałem go, jak ma na imię i skąd pochodzi.

A on odrzekł: „Co do mego pochodzenia, to wywodzę się z plemienia Uzra, a co do mego

imienia, to jestem taki a taki, syn takiego a takiego, a stryjem moim jest taki a taki.” I okazało

się, Władco Wiernych, że jest on moim stryjecznym bratem i pochodzi z najszlachetniejszego

domu plemienia Uzra. Rzekłem tedy: „Kuzynie mój, cóż doprowadziło cię do tego, że żyjesz

samotnie na tej pustyni, gdzie cię teraz widzę? Dlaczego porzuciłeś bogactwa twoje i twoich

przodków? Jak mogłeś opuścić twoich niewolników i niewolnice i zamknąć się w tym

odosobnionym miejscu?” I kiedy, o Władco Wiernych, usłyszał on moje słowa, oczy jego

napełniły się łzami i zapłakał, po czym rzekł: „Bracie mój stryjeczny, kochałem córkę mego

stryja gorącą miłością i starałem się o jej rękę, ale on odrzucił moją prośbę i poślubił ją

innemu mężowi z plemienia Uzra, a ten zabrał ją w ubiegłym roku do miejsca, z którego

pochodził. Kiedy już była daleko ode mnie i oczy moje już jej nie mogły widzieć, gwałtowna

tęsknota doprowadziła mnie do tego, że porzuciłem mój dom, rozstałem się z moją rodziną i

towarzyszami i zostawiłem cały mój majątek. Zamieszkałem w tym namiocie, w

odosobnieniu na tej pustyni, i przyzwyczaiłem się do mej samotności.” Wówczas spytałem:

„A gdzie są ich namioty?” Odpowiedział: „Niedaleko stąd, na grzbiecie tej góry. Co noc, gdy

oczy wszystkich zamknie sen, gdy wszystko wypoczywa, ona wykrada się potajemnie ze

swego obozowiska, tak by nikt tego nie zauważył, a ja koję moją tęsknotę, rozmawiając z nią.

A ona czyni to samo. Oto jak żyję, mając każdej nocy jedną małą chwilę radości z nią, aż

wreszcie Allach spełni to, co ma się stać. Albo osiągnę to, o czym marzę – na przekór

zawistnikom, albo też Allach inny przeznaczył mi los. On jest najlepszym z sędziów.”

I Dżamil opowiadał dalej: A skoro, Władco Wiernych, młodzieniec wyjawił mi swą

tajemnicę, począłem martwić się o jego los i czułem się zakłopotany, gdyż ogarnął mnie

niepokój o jego cześć. A potem rzekłem doń: „Czy chcesz, bracie mój stryjeczny, abym

wskazał tobie pewien podstęp, który pomógłbym ci przeprowadzić? A dzięki niemu, jeśli

Allach zechce, wszystko powiedzie się najlepiej, doprowadzi cię on do właściwej drogi,

wiodącej do powodzenia, tak że Allach odwróci od ciebie to, czego się obawiasz.” I

młodzieniec rzekł: „Mów, bracie mój stryjeczny.” Powiedziałem mu więc: „Kiedy odwiedzi

cię twoja ukochana, posadź ją na moją wielbłądzicę, gdyż biegnie ona bardzo szybko, ty

dosiądź twego rumaka, a ja dosiądę jednej z twych wielbłądzic i będziemy galopowali przez

całą noc, i zanim nastanie ranek, przemierzymy już wiele stepów i pustyń. Wtedy osiągniesz

cel swoich pragnień i zdobędziesz ukochaną twego serca. Ziemia Allacha jest rozległa, a ja –

na Allacha – będę cię wspierał przez całe moje życie moją duszą, majątkiem i mieczem.”

I Dżamil mówił dalej: Skoro młodzieniec usłyszał te słowa, rzekł: „Poczekaj, niech

zasięgnę w tej sprawie rady mej ukochanej, ona jest bowiem mądra, rozsądna i umie

przewidywać zdarzenia.” Gdy więc zapadła noc i zbliżył się czas jej przyjścia – on ją

widywał o oznaczonej porze – spóźniła się wbrew zwyczajowi. I widziałem, jak mój brat

stryjeczny wyszedł z namiotu i otwartymi ustami zaczął wdychać wiatr, który wiał od strony

jej obozowiska, jak gdyby chciał pochwycić jej zapach. A potem wypowiedział taki wiersz:

Przyślij do mnie, wietrze, powiew, przybądź, wietrze wschodni,

Z tej krainy, w której moja najmilsza przebywa.

Wietrze, skoro mnie nawiedzasz, wieść mi przynieś od niej,

Kiedy jej powrotu chwila nastanie szczęśliwa!

Potem wrócił do namiotu i siedział przez pewien czas płacząc, następnie zaś rzekł: „Bracie

mój stryjeczny, moją ukochaną musiało spotkać coś złego albo też coś innego przeszkodziło

jej w przyjściu.” Potem dodał: „Pozostań tutaj, aż przyniosę ci wiadomość.” To rzekłszy

wziął miecz i tarczę i nie było go przez pewną część nocy. Gdy wreszcie przyszedł, niósł coś

na rękach i wołał do mnie. Pośpieszyłem ku niemu, a on rzekł: „Bracie mój, czy wiesz, jakie

są wieści?” Odparłem: „Nie, na Allacha.” Powiedział: „Tej nocy została mi odebrana moja

stryjeczna siostra. Kiedy zdążała do mnie, napotkała lwa po drodze i stała się jego łupem, a

lew nie pozostawił z niej nic prócz tego, co widzisz.” I rzucił to, co trzymał w ręku. Były to

resztki dziewczyny w postaci chrząstek i kości. Potem zapłakał gwałtownie, wypuścił z dłoni

łuk, a wziął worek i rzekł do mnie: „Nie odchodź stąd, aż wrócę do ciebie, jeśli Allach

Najwyższy zechce.” I odszedł, i nie było go przez jakiś czas, a potem wrócił niosąc w ręku

głowę lwa. I znów zaczął płakać, a pod wpływem wzbierającego żalu po niej wypowiedział

takie oto wiersze:

O zdradziecki lwie, coś zginął przez siebie samego,

Mnie zaś żalu przysporzyłeś, zesłałeś żałobę.

Po jej stracie w samotności dni rozłąki biegną,

Gdyś na wieki wnętrze ziemi uczynił jej grobem.

Mówię losom, z których winy serce w bólu tonie:

Strzeż mnie Bóg, by ktoś miał zająć puste miejsce po niej!

Gdy skończył wiersz, dodał: „Bracie mój stryjeczny, zaklinam cię na Allacha, na więzy

rodzinne i pokrewieństwo nasze, abyś wykonał moją ostatnią wolę. Wkrótce ujrzysz mnie

bowiem przed sobą martwego i kiedy się to stanie, umyj mnie, a potem owiń mnie i resztki

kości mojej stryjecznej siostry w ten całun i pochowaj nas razem w jednym grobie. A na

naszym grobie napisz te oto dwuwiersze:

Razem żyliśmy na ziemi, życie nam – sprzyjało,

Mieliśmy dom i ojczyznę, i dobra niemało.

Los rozdzielił nas, co serca nieszczęściami gnębi

I dopiero nas połączył całun w ziemi głębi.

Potem zapłakał gwałtownie, wszedł do namiotu i przebywał tam czas jakiś, a gdy wyszedł,

zaczął wzdychać i krzyczeć, aż wydawszy ostatnie głębokie westchnienie, rozstał się ze

światem. A kiedy to zobaczyłem, zrobiło mi się tak ciężko na sercu i tak byłem zmartwiony,

że z trudem tylko zniosłem ten widok i nie przyłączyłem się do nich. Podszedłem wreszcie do

niego, ułożyłem go na marach i uczyniłem wszystko to, co mi polecił, owinąłem ich w jeden

całun i pochowałem ich razem w jednej mogile. Zostałem przy ich grobie przez trzy dni, a

potem odjechałem, lecz przez dwa lata jeszcze bardzo często odwiedzałem ich grób. Taka oto

była ich historia, Władco Wiernych.

Skoro ar-Raszid wysłuchał opowiadania, spodobało mu się, obdarował więc Dżamila i

nagrodził go hojnie.

A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowiadanie o beduinie i jego wiernej żonie

 

Oto Władca Wiernych Muawija siedział pewnego dnia w swej sali przyjęć w Damaszku. A

sala ta miała z wszystkich czterech stron otwarte okna, tak że powiew wiatru miał zewsząd

swobodne dojście. I gdy kalif tak siedział, wyjrzał w pewnej chwili przez jedno z okien. A był

to dzień wielce upalny, bez najlżejszego powiewu, a właśnie było południe i skwar dawał się

szczególnie we znaki. I wtem zobaczył Muawija człowieka, którego parzył piasek rozżarzony,

i dlatego utykał on idąc boso. Kalif patrzył nań przez chwilę, po czym rzekł do swoich

dworzan: „Czy Allach Sławiony, Najwyższy stworzył człowieka nieszczęśliwszego od tego,

który musi wędrować o takiej porze i o takiej godzinie?” Rzekł na to jeden z dworzan: „Może

zdąża on do Władcy Wiernych?” Rzekł kalif: „Na Allacha, jeśli przyjdzie do mnie, spełnię

jego prośbę. Jeśli wyrządzono mu krzywdę, pomogę mu. Hej, niewolniku, stań przy bramie i

jeśli ten Arab poprosi, by mu do mnie pozwolono wejść, nie broń mu tego, niech wejdzie!”

Niewolnik uczynił wedle rozkazu kalifa, i gdy beduin podszedł doń, zapytał go niewolnik:

„Czego sobie życzysz?” Odrzekł: „Chciałbym się dostać do Władcy Wiernych.” Rzekł mu

tedy niewolnik: „Wejdź”, a beduin wszedł i pozdrowił kalifa. I Muawija zwrócił się do

beduina: „Z jakiego jesteś plemienia, człowieku?” Odparł: „Z plemienia Tamim.” Spytał

kalif: „A co sprowadza cię w taki czas?” Odrzekł: „Przychodzę do ciebie ze skargą i chcę cię

prosić o opiekę.” Spytał kalif: „Przed kim?” Powiedział beduin: „Przed Merwanem ibn al-

Hakam, twoim namiestnikiem.” I wypowiedział takie oto wiersze:

Muawijo, panie szczodry, panie mężny i łaskawy,

Mądry a wspaniałomyślny, wielkoduszny oraz prawy,

Skarżę się na tego, który ścieżkę moją wąską czyni,

Nie odbieraj mi nadziei, że się sprawiedliwość stanie

I ciemięzcę nikczemnego ukarz, sprawiedliwy panie,

Bowiem ciężko mnie doświadczył niegodziwościami swymi.

Suad uprowadził, ze mnie zaś uczynił nieszczęśnika,

Uciemiężył mnie, nieprawy, i rodzinę zabrał całą.

I zamyślał mnie uśmiercić, lecz śmierć jeszcze mnie unika,

Bo nie wypełniłem tego, co przyznane mi zostało.

Skoro Muawija usłyszał wiersz, który ów beduin wypowiedział ziejąc ogniem, rzekł doń:

„Witaj, bracie Arabie, opowiedz twe dzieje i przedstaw mi twoją sprawę.” I rzekł beduin:

„Władco Wiernych, miałem żonę, kochałem ją i byłem jej oddany, cieszyła ona moje oko i

radowała duszę. Miałem też stado wielbłądów i dzięki nim dobrze mi się powodziło. Ale

przyszedł rok, który przyniósł ze sobą pomór na wielbłądy i konie, tak że zostałem

pozbawiony całego mego majątku. Gdy więc tak się stało, straciłem poważanie, a ci, którzy

dawniej pragnęli mego towarzystwa, teraz poczęli mnie unikać, w obawie, bym się dla nich

nie stał ciężarem. A skoro dowiedział się ojciec mej żony o moim złym położeniu i o nędzy,

jaka nam zagrażała, zabrał mą żonę ode mnie, wyrzekł się mnie i bez litości mnie przepędził.

Udałem się tedy do twego namiestnika Merwana ibn al-Hakam, oczekując od niego pomocy.

On kazał przyprowadzić ojca mej żony i zapytał go o mnie, ale ów odrzekł: «Nie znam go

wcale.» Zawołałem wtedy: «Niech Allach błogosławi emira! Gdybyż emir zechciał

sprowadzić moją żonę i zapytał ją o to samo, co ojca, prawda wyszłaby na jaw.» I posłał po

nią Merwan, i kazał ją sprowadzić. A kiedy stanęła przed nim, bardzo mu się spodobała, więc

stał się moim przeciwnikiem, przeczył mi i okazawszy mi swój gniew, posłał mnie do

więzienia. Siedziałem tam z uczuciem, jak gdybym spadł z nieba albo jak gdyby mnie wiatr

porwał w obce miejsce. Namiestnik zaś rzekł do ojca mej żony: «Czy zechcesz oddać mi ją za

żonę za tysiąc denarów i dziesięć tysięcy dirhemów, a ja postaram uwolnić ją od tego

beduina?» A ojca jej skusiły pieniądze i zgodził się na to. Wówczas twój namiestnik rozkazał

przyprowadzić mnie i patrząc na mnie niczym wściekły lew, krzyknął: «Beduinie, rozwiedź

się z Suad!» Odpowiedziałem: «Nie rozwiodę się z nią.» Wtedy on oddał mnie w ręce swoich

oprawców, a oni poczęli zadawać mi rozmaite męki. I nie widząc innego wyjścia, musiałem

rozwieść się z nią, on zaś kazał zaprowadzić mnie z powrotem od więzienia. I przebywałem

tam, aż skończył się okres oczyszczenia i Merwan ożenił się z moją żoną, a mnie wypuścił.

Oto przybyłem więc do ciebie, pokładając w tobie nadzieję, u ciebie szukając opieki i do

ciebie się uciekając.” I wypowiedział takie wiersze:

W sercu moim ogień płonie,

Rozgorzałość jest w płomieniach,

W ciele pali się choroba,

Lekarz pełen jest zdumienia,

W duszy mojej pełno żaru,

A żar iskry rozprzestrzenia,

Oko moje łzy przelewa

Na kształt deszczu i strumienia.

Tylko w Panu mym i księciu

Jest zwycięska moc spełnienia.

Potem ogarnęło go wielkie wzburzenie, począł zgrzytać zębami, a wreszcie upadł

zemdlony i zaczął się wić jak zabita żmija. Kiedy Muawija usłyszał jego opowiadanie i jego

wiersz, rzekł: „Ibn al-Hakam złamał przepisy religii, czynił niesprawiedliwość i używając

przemocy pojął za żonę muzułmankę.”

I Muawija mówił dalej: „Beduinie, opowiedziałeś mi coś niesłychanego. Podobnego

opowiadania nigdy nie słyszałem.” Potem rozkazał, aby mu podano kałamarz i papier, i

napisał do Merwana ibn al-Hakam: „Doszło mnie, że dopuściłeś się wobec twych poddanych

wykroczeń nie zważając na przepisy religii. A trzeba, aby ten, kto jest mym namiestnikiem,

ślepy był na swoje żądze i by z umiarem zażywał cielesnych rozkoszy.” Potem napisał

jeszcze wiele słów, których dla zwięzłości nie przytoczę, a wśród nich były te oto wiersze:

Postawiłem cię przed sprawą, która umysł twój przerasta.

Proś, by Allach ci wybaczył cudzołożne twoje czyny.

Przybył do nas młodzian, płacząc, nieszczęśliwy, choć bez winy,

Skarżył się, że jest rozłączon i że smutku czas mu nastał.

Poprzysiągłem Allachowi i przysięgi nie naruszę,

Choćbym miał odstąpić wiary i zagubić moją duszę,

Jeśli sprzeciw mi okażesz w tym, coć było powiedziane,

To uczynię z ciebie ścierwo, co dla orłów będzie strawą.

Spokój daj Suad i wypraw ją z posagiem, aby żwawo

Mogła odejść z al-Kumajtem jako też z Nasr ibn Zibanem.

Potem kalif złożył pismo i zapieczętował je, odciskając swój sygnet, po czym kazał

wezwać al-Kumajta i Nasra ibn Ziban, których zwykł był posyłać w ważnych sprawach, gdyż

miał do nich zaufanie. A oni wzięli pismo i wyruszyli w drogę, a gdy przybyli do Medyny,

udali się do Merwana ibn al-Hakam, pozdrowili go i wręczyli mu pismo, po czym

przedstawili mu wszystko dokładnie. Merwan zaś zaczął czytać i zapłakał, a potem wstał i

udał się z wieścią do Suad. A nie mogąc się sprzeciwić Muawiji, rozwiódł się z Suad w

obecności al-Kumajta i Nasra ibn Ziban, a zaraz potem wyprawił ich w drogę wraz z Suad i

napisał jeszcze list do Muawiji, donosząc mu:

Nie śpiesz się, o Władco Wiernych, bo o każdej porze

Spełniam przykazania twoje wiernie i w pokorze.

Nie sięgałem ja po rzeczy wiernym zakazane,

Czemuż więc mnie obdarzono cudzołóżcy mianem?

Rychło słońce cię powita, co z piękności słynie.

Nie masz równych mu wśród ludzi ni w rajskiej dziedzinie.

Merwan zapieczętował list i przekazał go posłańcom, a oni wyruszyli w drogę i

podróżowali, aż przybyli do Muawiji. Doręczyli mu pismo, a on przeczytał je i rzekł:

„Pięknie napisał o posłuszeństwie, ale przesadził w opisie niewiasty.” To rzekłszy kazał

sprowadzić ją, a skoro na nią popatrzył, ujrzał taką piękność, jakiej jeszcze nie widział, ani

pod względem urody, ani postaci, ani wdzięku, ani powabu. Potem rozmawiał z nią i

stwierdził, że mówi pięknym, czystym językiem, i rzekł: „Przyprowadźcie do mnie beduina.”

I przyprowadzili go, złamanego ciosami losu, jakie nań spadły. A kalif powiedział doń:

„Beduinie, czy nie wyrzekłbyś się jej? Dałbym ci za nią trzy młode dziewczyny niczym

księżyce i do każdej z nich dodam ci tysiąc denarów, ponadto zaś każę co roku wypłacać ci ze

skarbca stały dochód, który cię zadowoli i uczyni bogatym.” Skoro beduin usłyszał słowa

Muawiji, wydał głębokie westchnienie i upadł zemdlony, a Muawija pomyślał, że umarł. Ale

wreszcie odzyskał przytomność, a wtedy Muawija spytał: „Jak się czujesz?” Odrzekł beduin:

„Ciężko mi na duszy i serce mnie boli. Przed tyraństwem Ibn al-Hakama szukałem u ciebie

sprawiedliwości. A do kogóż ucieknę się przed twoim bezprawiem?” I wypowiedział te oto

wiersze:

Niechaj Allach zechce zbawić cię od chęci posiadania,

Nie każ mi, bym w ogniu ziemi poszukiwać miał opieki,

Oddaj Suad temu, który w mrokach troski tkwi, daleki,

Bowiem rankiem i wieczorem smutek wspomnień go pochłania.

Zdejm okowy moje, zasię jej mi nie skąp, złóż ją w darze.

A jeżeli to uczynisz, niewdzięczności nie okażę.

Potem dodał: „Na Allacha, Władco Wiernych, choćbyś mi nawet ofiarował wszystko to, co

ci Allach dał wraz z kalifatem, nie przyjąłbym tego bez Suad.” I rzekł Muawija: „Przyznajesz,

że rozwiodłeś się z nią, i Merwan również przyznaje, że się z nią rozwiódł, damy jej więc

możność wyboru. Jeśli wybierze kogoś innego niż ciebie, oddamy mu ją za żonę, jeśli

wybierze ciebie, to zwrócimy ją tobie.” I beduin powiedział: „Uczyń tak.” I Muawija spytał:

„Co powiesz, o Suad, kto jest tobie milszy: Władca Wiernych ze swoim dostojeństwem i

potęgą, ze swymi zamkami, władzą, bogactwem i tym wszystkim, co u niego widzisz, czy

Merwan ibn al-Hakam z jego bezprawiem i przemocą, czy też ten beduin z jego głodem i

ubóstwem?” A Suad w odpowiedzi wyrzekła te oto dwuwiersze:

Ten, choćby mu głód doskwierał, choćby życie wiódł tułacze,

Droższy mi jest niż ziomkowie moi wespół z sąsiadami,

Niż korony pan wspaniały i niż Merwan, jego amil,

I niż wszyscy wraz dirhemów i denarów posiadacze.

I jeszcze rzekła: „Na Allacha, Władco Wiernych, nie jestem taka, abym opuścić go miała z

powodu zmienności losu i nietrwałości szczęścia. Łączy nas bowiem miłość, która nie

przemija, i związek, który wiecznie trwa. Jedynie słuszne będzie, jeśli wspólnie z nim dzielić

będę niedolę, tak jak dzieliłam z nim szczęście.” I zadziwiły Muawiję jej rozum, jej miłość i

oddanie, i kazał wypłacić jej dziesięć tysięcy dirhemów, a potem oddał ją beduinowi, ów zaś

zabrał swą żonę i odszedł.

A pośród rozmaitych opowiadań jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o przygodach Alego az-Zajbak z Kairu

 

Co się tyczy Alego az-Zajbak, to był on łotrzykiem w Kairze, za czasów Salah ad-Dina al-

Misri, człowieka, który był w tym mieście naczelnikiem dywanu i miał do swych rozkazów

czterdziestu ludzi. Podwładni Salah ad-Dina al-Misri urządzali zasadzki na łotrzyka Alego w

nadziei, że w nie wpadnie, ale gdy go szukali, zawsze okazywało się, że umknął, tak jak

umyka żywe srebro. I dla tej przyczyny przezwali go Ali az-Zajbak al-Misri. Pewnego dnia

siedział ów łotrzyk Ali w swej siedzibie otoczony swymi ludźmi – a serce miał pełne smutku

i pierś ściśniętą. I ujrzał go strażnik owej siedziby, gdy tak siedział z zasępioną twarzą i

spytał: „Co ci jest mistrzu mój? Jeżeli masz pierś ściśniętą, przejdź się po Kairze! Zaiste,

opuści cię smutek, gdy pochodzisz po bazarach.”

Wstał tedy Ali az-Zajbak i wyszedł na przechadzkę po Kairze, ale jego troska i smutek

powiększyły się jeszcze. Przechodząc koło winiarni, pomyślał więc sobie: „Wstąp i napij się.”

Gdy wszedł, ujrzał w winiarni ludzi siedzących w siedmiu rzędach i rzekł: „Gospodarzu,

chciałbym być sam!” I posadził go szynkarz w oddzielnym pokoiku, przyniósł mu wina, a Ali

pił, aż do upicia. Wówczas wyszedł z winiarni i chodził dalej po Kairze, i przechadzał się tak,

aż doszedł do ulicy zwanej Darb al-Achmar, a ludzie ze strachu przed nim usuwali się z drogi.

Nagle odwrócił się Ali i ujrzał nosiwodę, który dźwigał w dzbanie wodę do picia, wołając po

drodze: „O Odpłacający! Najlepszym napojem jest z rodzynek wino! Najpewniejsza przyjaźń

jest z lubą dziewczyną! Na najwyższym miejscu siadaj z mędrca miną!” I zawołał nań Ali:

„Chodź, daj mi pić!”, a nosiwoda popatrzył na niego i podał mu dzban. Ali zajrzał do dzbana,

potrząsnął nim i wylał zawartość na ziemię. Nosiwoda spytał: „Dlaczego nie pijesz?”, a Ali

rzekł znowu: „Daj mi pić!” I napełnił mu nosiwoda dzban, Ali zaś wziął go, potrząsnął i wylał

wodę na ziemię. To samo uczynił trzeci raz, aż nosiwoda rzekł: „Jeżeli nie pijesz, odchodzę!”

Ali jednak powtórzył: „Daj mi pić.” I raz jeszcze napełnił nosiwoda dzban, i podał mu, Ali

zaś wziął go i napił się, po czym dał nosiwodzie denara. Lecz ów spojrzał na Alego

pogardliwie, gdyż uznał, że to mała zapłata, i rzekł: „Niech cię Allach wynagrodzi! Niech cię

Allach wynagrodzi! Mali ludzie nie są wielkimi ludźmi.” Wówczas łotrzyk Ali chwycił

nosiwodę za szatę i zamachnął się nań cennym mieczem, takim, o jakim mówią te wiersze:

Mieczem uderzaj przeciwnika i niech omija ciebie trwoga.

Niczego się nie lękaj więcej, prócz gniewu Stwórcy, kary Boga.

Stroń od tych, którzy wstyd przynoszą, wszak widok ich odrazę budzi,

Lecz staraj się być jak najbliżej szlachetnych i przyjaznych ludzi.

I krzyczał do niego: „Ty stary! Gadaj ze mną rozsądnie. Jeśli nawet twój bukłak był drogi,

wart jest teraz najwyżej trzy dirhemy, a wody, którą wylałem z dzbanków na ziemię, było nie

więcej niż kwarta!” Nosiwoda przytaknął, Ali zaś ciągnął dalej: „A ja dałem ci złotego

denara. Dlaczego więc mnie znieważasz? Czyż widziałeś kogoś dzielniejszego ode mnie lub

bardziej szczodrego?” Odrzekł nosiwoda: „Widziałem dzielniejszego od ciebie i bardziej

szczodrego! A jak długo kobiety rodzą, nie było na świecie bohatera, który nie byłby zarazem

szczodry!” Spytał Ali: „A kogóż to widziałeś, kto był dzielniejszy i bardziej szczodry ode

mnie?” Rzekł nosiwoda: „Wiedz, że miałem przedziwną przygodę: Ojciec mój był szejchem

nosiwodów w Kairze, ale umarł, a mnie zostawił pięć wielbłądów, muła, kram i dom. Ale

biedak nigdy nie jest zadowolony; a gdy jest zadowolony – umiera. Pomyślałem więc: «Pójdę

do Hidżazu!» Wziąłem sobie wielbłądy, chcąc utworzyć karawanę, i tak długo pożyczałem

pieniądze, aż zebrałem pięćset denarów. Ale wszystko to straciłem w czasie pielgrzymki.

Pomyślałem: «Jeżeli wrócę do Kairu, ludzie wtrącą mnie do więzienia za to, że

sprzeniewierzyłem ich pieniądze.» Przyłączyłem się więc do syryjskiej karawany pątniczej i

dotarłem z nią do Aleppo, a z Aleppo udałem się do Bagdadu. Tam spytałem o szejcha

bagdadzkich nosiwodów i gdy mi wskazano drogę, poszedłem i wyrecytowałem przed nim

Fatihę. Wówczas spytał mnie o moje sprawy, a ja opowiedziałem mu wszystko, co mi się

przydarzyło. A on otworzył mi kram i dał bukłak, a także inne potrzebne przedmioty. Aby

zarobić na chleb, począłem więc chodzić wkoło po mieście. W pewnej chwili podałem

dzbanek jakiemuś człowiekowi, zachęcając go do picia, ale on rzekł: «Nic jeszcze nie jadłem,

abym miał popijać! Zaprosił mnie dziś pewien skąpiec i postawił przede mną tylko dwa

dzbany z wodą. Rzekłem przeto do niego: „Ty prostaku! Czy dałeś mi coś do jedzenia, co

mógłbym popijać? Idź więc precz, nosiwodo, a gdy coś zjem, wtedy podaj mi wodę.»

Podszedłem zatem do drugiego człowieka, a on zawołał: «Niech cię Allach wesprze!» Tak

wiodło mi się aż do południa – nikt mi nic nie dał. Rzekłem więc sobie w duchu: «Obym nie

był przyszedł do Bagdadu!» Lecz nagle ujrzałem biegnących szybko ludzi i podążyłem za

nimi. Wkrótce też zobaczyłem wspaniały orszak, postępujący parami. Wszyscy oni mieli na

głowach takije i chusty, odziani zaś byli w burnusy, okrycia z wojłoku i pancerze ze stali.

Spytałem więc kogoś: «Czyj to orszak? » Odrzekł: «To jest orszak naczelnika Achmada ad-

Danaf.» Spytałem: «Jaki on sprawuje urząd?» Odpowiedział: «Jest naczelnikiem dywanu i

naczelnikiem w Bagdadzie. Do niego należy czuwanie nad porządkiem poza miastem.

Dostaje od kalifa tysiąc denarów co miesiąc, a każdy z jego podwładnych otrzymuje sto

denarów miesięcznie. A Hasan Szauman dostaje tysiąc denarów tak samo jak on. Teraz udają

się z dywanu do swojej siedziby.» Nagle ujrzał mnie Achmad ad-Danaf i zawołał: «Chodź tu,

daj mi pić!» Napełniłem przeto dzban i podałem mu, a on potrząsnął nim i wylał wodę. Zrobił

tak samo jeszcze raz, a dopiero za trzecim razem wypił łyk podobnie jak ty. Potem zapytał

mnie: «Nosiwodo, skąd pochodzisz?” Odrzekłem: «Z Kairu», a on zawołał: «Niech Allach

zachowa Kair i jego mieszkańców! A z jakiej przyczyny przybyłeś do tego miasta?» Na to

opowiedziałem mu moją historię i dałem mu do zrozumienia, że jestem dłużnikiem, który

uciekł przed wierzycielami i nędzą. Wtedy zawołał: «Witaj nam!», i dał mi pięć denarów, a

do swych podwładnych powiedział: «W imię Allacha, dajcie mu coś!» I każdy z nich dał mi

denara. Achmad zaś rzekł jeszcze: «Szejchu, przez cały czas twego pobytu w Bagdadzie

będziesz dostawał od nas tyle samo, ilekroć nas napoisz!» Od tej pory często ich

odwiedzałem i dzięki nim spływało na mnie błogosławieństwo.

Po jakimś czasie obliczyłem to, co od nich zyskałem, i stwierdziłem, że było tego tysiąc

denarów. Rzekłem więc do siebie: «Najlepiej wrócić teraz w rodzinne strony.» I poszedłem

do domu Achmada, ucałowałem jego ręce, a on spytał: «Czego sobie życzysz?», odrzekłem:

«Chcę wyjechać», i wypowiedziałem te oto wiersze:

Gdziekolwiek cudzoziemiec przebywa, tam wszędzie

Budową zamków w wietrze bywa jego praca.

Co zbudował, wichura w perzynę obraca.

I oto cudzoziemiec do dom wracać będzie.

I powiedziałem jeszcze: «Wyrusza właśnie do Kairu karawana i chcę powrócić z nią do

swoich», a on dał mi mulicę i sto denarów, po czym powiedział: « Chciałbym podać przez

ciebie pewną wiadomość, szejchu! Czy znasz ludzi w Kairze?» Odrzekłem: «Tak», a on

ciągnął dalej: «Weź więc ten list, oddaj go Alemu az-Zajbak al-Misri i powiedz Mu: Twój

mistrz cię pozdrawia. Jest teraz w służbie u kalifa.» Wziąłem od niego list i wyruszyłem w

drogę, podróżując tak długo, aż dotarłem do Kairu. Gdy się zgłosili moi wierzyciele, oddałem

im wszystko, co byłem im winien. Potem w dalszym ciągu wykonywałem zawód nosiwody,

ale listu nie mogłem dostarczyć, bo nie wiem, gdzie jest siedziba Alego az-Zajbak al-Misri.”

Zawołał na to Ali: „O szejchu, ciesz się i porzuć strapienie! Ja jestem Ali az-Zajbak al-Misri,

pierwszy z junaków naczelnika Achmada ad-Danaf! Daj list!” I nosiwoda dał mu list. A kiedy

otworzył go Ali, przeczytał w nim takie wiersze:

Piszę ja do ciebie, o piękny, z nadzieją,

Na kartce, co z wiatrem do ciebie poleci.

Gdybym latać umiał, frunąłbym naprzeciw,

Lecz podcięte skrzydła wznieść mnie nie umieją.

A poniżej: „Pozdrowienia od naczelnika Achmada ad-Danaf dla najstarszego z jego

synów, Alego az-Zajbak al-Misri. Daję ci znać o tym, że dobrałem się do Salah ad-Dina al-

Misri i płatałem mu różne figle, aż w końcu pogrzebałem go za żywota. Jego ludzie słuchają

teraz mnie, a między innymi Ali Kitf al-Dżamal. Piastuję teraz urząd naczelnika Bagdadu w

dywanie kalifa i powierzono mi nadzór nad okolicą miasta. Jeżeli jesteś jeszcze pomny więzi,

jaka nas łączy, przybądź do mnie. Może dokonasz w Bagdadzie jakiegoś wyczynu, który

wprowadzi cię na służbę kalifa, i wyznaczy ci on stałe pobory i utrzymanie, a ponadto każe

zbudować dla ciebie siedzibę. Oto czego tobie życzę i ślę tobie pozdrowienia.”

A gdy przeczytał Ali ten list, ucałował go i przyłożył go sobie do głowy, a nosiwodzie dał

dziesięć denarów za dobrą nowinę. Potem udał się do swej siedziby, poszedł do swych ludzi i

powtórzył im tę nowinę, a potem dodał: „Opiekujcie się sobą wzajemnie!”, zdjął szaty i

wdział maszlach i fez. Wziął też skrzynkę zawierającą włócznię z mocnego drzewa, długości

dwudziestu czterech łokci, którą składało się z części. I spytał Alego jego zastępca: „Czy

chcesz wyruszać w podróż teraz, gdy skarbiec jest pusty?” Odrzekł: „Gdy dotrę do

Damaszku, poślę wam tyle, aby wam wystarczyło.” Wyruszył w drogę i przyłączył się do

karawany gotowej do drogi, w której dostrzegł czterdziestu kupców i ich szachbandara.

Wszyscy załadowali już swoje towary, a tylko juki szachbandara kupców leżały na ziemi.

Zobaczył też Ali przewodnika karawany, Syryjczyka, który mówił do poganiaczy mułów:

„Jeden z was musi mi pomóc!” Lecz oni lżyli go i znieważali.

Ali pomyślał sobie: „Z nikim nie będzie mi się lepiej podróżowało, jak z tym

przewodnikiem! „A Ali był piękny i nie miał zarostu. Zbliżył się więc do przewodnika,

pozdrowił go, a ów przywitał go serdecznie i spytał: „Czego sobie życzysz?” Rzekł Ali:

„Stryju mój, widzę, że stoisz oto sam z jukami na czterdzieści mułów! Dlaczego nie wziąłeś z

sobą ludzi, aby ci pomogli?” Odrzekł: „Synu, miałem dwu wynajętych pomocników.

Ubrałem ich i włożyłem każdemu do kieszeni dwieście denarów. Pomagali mi do al-Chanka,

a potem uciekli.” Spytał Ali: „Dokąd się wybieracie?” Odrzekł: „Do Aleppo”, a Ali

powiedział: „Ja tobie pomogę!” Załadowali więc juki i wyruszyli w drogę, a wraz z nimi

szachbandar kupców na swej mulicy. Co zaś do przewodnika syryjskiego, to upodobał on

sobie Alego i zapałał do niego miłością. Kiedy zapadła noc, rozbili obóz, jedli i pili, aż

przyszła pora snu. Ali położył się wówczas na ziemi obok przewodnika i udawał, że śpi. A

gdy przewodnik zasnął, leżąc przy Alim, ów wstał i usiadł u wejścia do namiotu szachbandara

kupców. Wkrótce przewodnik odwrócił się na bok i chciał wziąć Alego w ramiona, ale nie

znalazł go przy sobie i pomyślał: „Może umówił się z kim innym i tamten wziął go do siebie.

Ale ja mam większe prawo do niego i w następną noc zatrzymam go dla siebie.”

Ali zaś nadal siedział u wejścia do namiotu szachbandara kupców, aż zbliżył się świt.

Wtedy odszedł i położył się obok przewodnika. Gdy się ów obudził i zobaczył go u swego

boku, pomyślał: „Jeżeli spytam go, gdzie był, zostawi mnie i pójdzie sobie.” I tak go Ali

wciąż zwodził, aż zbliżyli się do zarośli, w których znajdowała się pieczara, a w niej

legowisko, gdzie mieszkał groźny lew. Ilekroć przechodziła tamtędy jakaś karawana,

podróżujący z nią rzucali kości, a na kogo padł los, tego oddawali lwu. Kiedy i tym razem

odbyło się losowanie, los wskazał nie kogo innego, tylko właśnie szachbandara kupców. A

już lew stanął na ich drodze i wypatrywał, kogo też dostanie z karawany. Szachbandara

ogarnął przeto wielki strach i zawołał do przewodnika: „Niechaj Allach przeklnie twoje kości

i podróż z tobą! Jednakże zobowiązuję cię, abyś po mojej śmierci oddał moim dzieciom

należące do mnie juki.” Na to spytał ich łotrzyk Ali: „O co się sprzeczacie?” A gdy mu

wytłumaczyli, zawołał: „Czemuż uciekacie przed dzikim kotem? Podejmuję się zabić go!”

Pobiegł więc przewodnik karawany do kupca i oznajmił mu to. Rzekł kupiec: „Jeżeli go

zabije, dam mu tysiąc denarów”, a inni powiedzieli: „Również i my go wynagrodzimy!”

Wtedy Ali wstał i zdjął maszlach, pod którym miał zbroję ze stali. Ujął miecz stalowy,

przetarł ostrze i samotnie wystąpił przeciw lwu krzycząc nań. Lew skoczył na niego, lecz Ali

al-Misri ugodził go mieczem pomiędzy oczy i rozpłatał go na dwoje, podczas gdy przewodnik

karawany i kupcy patrzyli na to. I rzekł Ali do przewodnika: „Nie bój się, mój stryju!”

Odrzekł: „Synu mój, od tej chwili jestem twoim sługą!” Szachbandar kupców zaś wstał, objął

Alego, pocałował go w czoło i dał mu tysiąc denarów, a każdy z kupców dał mu dwadzieścia

denarów. Ali zaś złożył wszystkie swoje pieniądze u szachbandara.

Potem przespali noc, a rano wstali i odjechali, kierując się ku Bagdadowi. I przybyli po

drodze do Legowiska Lwów i Doliny Psów, a tam żył wraz ze swoim szczepem pewien

beduin, zawalidroga i rozbójnik. Cały ów szczep napadł na przejeżdżającą karawanę i ludzie

rozpierzchli się przed napastnikami, a szachbandar kupców zawołał: „Przepadł mój majątek!”

Ale oto nadbiegł Ali, odziany w skórzany kaftan, cały obwieszony dzwoneczkami. Wyjął on

swoją włócznię i złożył wszystkie jej części, porwał jednego z wierzchowców beduina i

dosiadł go. Potem zawołał do beduina: „Wystąp tu ku mnie do walki na włócznie!” I

potrząsnął dzwoneczkami, a koń beduina spłoszył się słysząc ich dźwięk. Wtedy Ali uderzył

we włócznię beduina i złamał ją, po czym zadał beduinowi cios w szyję i strącił mu głowę z

karku. Gdy zobaczyli to jego ludzie, skoczyli ku Alemu, lecz on runął na nich wołając:

„Allach jest Wielki!”, i odpierał ich, aż się rzucili do ucieczki. Wtedy podniósł Ali głowę

beduina w górę na włóczni, a kupcy obdarowali go hojnie i podróżowali razem dalej, aż

dotarli do Bagdadu.

Wówczas poprosił Ali kupców o zwrot jego pieniędzy i wydali mu je, on zaś powierzył je

przewodnikowi z prośbą: „Gdy wrócisz do Kairu, spytaj o moją siedzibę i oddaj te pieniądze

jej strażnikowi.” I przenocował razem z kupcami, a rano wszedł do miasta, krążył po nim i

dowiadywał się o siedzibę Achmada ad-Danaf, lecz nikt nie potrafił wskazać mu drogi.

Chodził więc dalej, aż przyszedł do Sahat an-Nafad, gdzie zobaczył bawiące się dzieci, a

wśród nich był chłopiec imieniem Achmad al-Lakit. I rzekł Ali do siebie: „Wiadomość o nich

otrzymać możesz tylko od ich dzieci!” Rozejrzał się i wzrok jego padł na sprzedawcę

słodyczy, więc kupił u niego łakoci i zawołał na chłopców. Ale Achmad al-Lakit odegnał inne

dzieci, po czym sam zbliżył się i spytał Alego: „Czego sobie życzysz?” Odrzekł: „Miałem

kiedyś synka, który umarł, ale ujrzałem go we śnie, jak prosił mnie o słodycze. Kupiłem je

więc i chcę dać trochę każdemu chłopcu.” To mówiąc wręczył Achmadowi al-Lakit nieco

słodyczy, a gdy ów obejrzał dar, zobaczył, że przylgnął do niego denar. Rzekł więc Alemu:

„Odejdź, ja się nie dopuszczam niczego podłego! Spytaj o mnie ludzi!” Rzekł na to Ali:

„Synu mój, tylko przebiegły bierze zapłatę i tylko przebiegły zapłatę daje. Chodziłem oto po

mieście, szukając siedziby Achmada ad-Danaf, ale nikt nie potrafił mi jej pokazać. Ten denar

będzie nagrodą dla ciebie, jeżeli zaprowadzisz mnie do siedziby Achmada ad-Danaf.”

Odrzekł chłopiec: „Pobiegnę przed tobą, a ty postępuj za mną, aż dojdę do jego siedziby.

Wtedy podniosę kamyk i rzucę nim w bramę, abyś ją w ten sposób poznał.” I pobiegł

chłopiec, Ali zaś pospieszył za nim aż do miejsca, gdzie chłopiec podniósł palcami stopy

kamyk i rzucił nim w bramę siedziby Achmada ad-Danaf. I tak trafił tam Ali.

Gdy chłopiec wskazał siedzibę Achmada ad-Danaf, Ali złapał go i chciał mu odebrać

denara, ale nie udało mu się to. Rzekł więc do chłopca: „Idź, zasługujesz na zapłatę, bo jesteś

bystry, rozumny i odważny. Jeżeli Allach pozwoli, zostanę naczelnikiem u kalifa, a wtedy

uczynię cię jednym z moich junaków.” I chłopiec uciekł, Ali az-Zajbak al-Misri zaś zbliżył

się do wskazanej bramy i zapukał. Wówczas zawołał Achmad ad-Danaf: „Strażniku, otwórz

bramę, to puka Ali az-Zajbak al-Misri.” Gdy brama stanęła otworem, Ali wszedł do Achmada

ad-Danaf i pozdrowił go, ten zaś chwycił go w objęcia i cała czterdziestka powitała

przybysza. Potem Achmad ad-Danaf odział go w nowy strój, mówiąc: „Gdy kalif mianował

mnie naczelnikiem, dał moim ludziom stroje, a ja zachowałem ten dla ciebie.” Posadzili go

też na honorowym miejscu pośród siebie, a wtedy przyniesiono potrawy i jedli, przyniesiono

wino, i pili, i podchmielali sobie aż do rana.

Wówczas rzekł Achmad ad-Danaf do Alego al-Misri: „Nie chodź po Bagdadzie! Raczej

posiedź tu w domu.” Spytał: „Dlaczego? Czyż przybyłem tu, by siedzieć w zamknięciu?

Jestem tu raczej po to, by się rozejrzeć!” Odrzekł Achmad: „Synu mój, nie myśl, że Bagdad

jest taki jak Kair! Bagdad jest stolicą kalifatu. Wielu w nim łotrów, a łotrostwo pleni się tu jak

chwasty na ziemi.” Pozostał więc Ali w domu przez trzy dni, aż wreszcie rzekł do niego

Achmad ad-Danaf: „Chcę przedstawić cię kalifowi, aby ci wyznaczył żołd!” Ali jednak

odpowiedział: „Gdy nadejdzie stosowna pora.” I pozostawił mu Achmad swobodę. Aż

pewnego dnia, gdy Ali siedział w domu smutny i zły, rzekł sam do siebie: „Wstań i idź się

przejść po Bagdadzie, aby się rozweselić.” Wyszedł więc i przechodził z ulicy na ulicę, aż

ujrzał pośrodku bazaru pewien kram. Wstąpił i zjadł tam obiad, po czym wyszedł, aby sobie

umyć ręce, gdy oto nadeszło parami czterdziestu niewolników ze stalowymi mieczami, w

wojłokowej odzieży, a za nimi, jako ostatnia, jechała na mulicy chytra Dalila. Na głowie

miała hełm pozłacany ze stalową gałką na szczycie, a odziana była w kolczugę i miała

ponadto wszystko, co do takiego stroju przynależy. Dalila wracała właśnie z dywanu i jechała

do swego zajazdu. Kiedy zobaczyła Alego az-Zajbak al-Misri, przyjrzała mu się uważnie i

stwierdziła, że jest podobny do Achmada ad-Danaf ze wzrostu i tuszy. A miał on na sobie

abaję i burnus, nosił przypasany miecz ze stali i całe wyposażenie do tego należące. Biły od

niego odwaga i dzielność i świadczyły za nim, nie przeciwko niemu.

I pojechała Dalila do zajazdu, poszła do swej córki Zajnab, a potem przyniosła tablicę do

wróżenia z piasku.Gdy rzuciła piasek, dowiedziała się, że ów obcy to Ali al-Misri i że ma on

szczęście większe od szczęścia jej i jej córki Zajnab. I spytała Zajnab: „Matko moja, czego się

dowiedziałaś, rzuciwszy piasek na tablicę?” Odrzekła; „Zobaczyłam dziś młodego człowieka

podobnego do Achmada ad-Danaf i żywię obawę, że on się dowie, iż zabrałaś szaty Achmada

ad-Danaf i jego junaków. Gotów przyjść do zajazdu i spłatać nam jakiego figla, aby pomścić

swego mistrza i jego czterdziestu ludzi. Myślę, że on mieszka w koszarach Achmada ad-

Danaf.” I rzekła jej Zajnab: „Cóż to takiego? Wydaje mi się, że liczysz się z nim!” Potem

przywdziała najwspanialszą szatę, jaką miała i wyszła na przechadzkę po mieście. Widok jej

poruszał serca ludzi, ona zaś obiecywała i wymawiała się, słuchała i znikała, i chodziła z

bazaru na bazar, aż w końcu ujrzała Alego al-Misri, który właśnie się zbliżał do niej. Trąciła

go ramieniem, odwróciła się i rzekła: „Niech Allach da długie życie ludziom uważnym!”

Rzekł na to Ali: „Jakże piękna jest twa postać! Do kogo należysz?” Odrzekła: „Do młodego

wytwornisia, takiego jak ty.” Spytał: „Czy jesteś zamężna, czy stanu wolnego?” Odrzekła:

„Zamężna”, a on spytał: „Spotkamy się u mnie czy u ciebie?” Rzekła: „Jestem córką kupca i

mąż mój też jest kupcem. Nigdy w życiu nie wychodziłam z domu, dopiero dziś, a to dlatego,

że przygotowałam posiłek i chciałam go zjeść, ale nie miałam ochoty. A kiedy ujrzałam

ciebie, miłość zapadła w moje serce. Czy możesz rozproszyć smutek mego serca i zjeść coś u

mnie?” Odrzekł: „Kto został zaproszony, ten nie odmawia.” I ruszyła przed siebie Zajnab, a

on postępował za nią z ulicy na ulicę. Po pewnym jednak czasie, idąc tak za nią, pomyślał

sobie: „Cóż ty robisz? Jesteś cudzoziemcem, a kto popełnia cudzołóstwo na obczyźnie, tego

Allach odsyła pohańbionego do domu. Pozbądź się jej delikatnie.” I powiedział głośno: „Weź

tego denara i wyznacz inną porę.” Odrzekła: „Na Imię Najpotężniejsze, nie może być inaczej,

tylko musisz iść teraz ze mną do domu, abym ci okazała moje szczere uczucie!” Szedł więc

za nią, aż dotarła do wejścia jakiegoś domu o wysokiej bramie zamkniętej na zasuwę. I rzekła

do Alego: „Otwórz tę zasuwę!”, a on spytał: „A gdzież jest klucz od niej?” Odparła: „Zginął.”

A on powiedział: „Każdy, kto otwiera zasuwę, nie mając klucza, staje się przestępcą i do

obowiązków sędziego należy ukarać go. A zresztą nie wiem, jak otworzyć ją bez klucza.”

Wówczas Zajnab zdjęła zasłonę z twarzy, a on spojrzał na nią spojrzeniem, które wyzwoliło

w nim tysiąc westchnień. Potem opuściła zasłonę na zasuwę, wypowiedziała nad nią imiona

Matki Mojżesza i otworzyła ją bez klucza.

I weszła, a on wszedł za nią i spostrzegł we wnętrzu miecze i stalowe zbroje. Zajnab zdjęła

zasłonę i usiadła przy Alim, on zaś pomyślał sobie: „Niech się wypełni to, co przeznaczył ci

Allach”, i pochylił się ku niej, chcąc ją pocałować w policzek. Ale ona przyłożyła rękę do

policzka, mówiąc: „Dopiero noc daje zaspokojenie”, po czym przyniosła stolik z potrawami i

winem. Jedli więc oboje i pili, a później Zajnab wstała, napełniła dzbanek wodą ze studni i

polała Alemu ręce, by mógł je umyć. A podczas tego zajęcia Zajnab uderzyła się nagle w

piersi i zawołała: „Zaiste, mąż mój miał pierścień z rubinem, który ktoś u nas zostawił za

pięćset denarów. Włożyłam go na palec, ale był za duży, więc zmniejszyłam go, podlepiając

woskiem. Lecz kiedy spuszczałam wiadro, wpadł mi widocznie ów pierścień do studni.

Odwróć się więc w stronę drzwi, abym mogła się rozebrać i zejść do studni, wyciągnąć

pierścień.” Rzekł Ali: „Byłby to dla mnie wstyd, gdybyś ty wchodziła do studni, kiedy ja tu

jestem! Nikt inny nie zejdzie, tylko ja!” Zdjął więc swoje szaty, przewiązał się sznurem, a

Zajnab spuściła go do studni, gdzie było dużo wody. I rzekła w pewnej chwili Zajnab: „Mam

za krótki sznur, odwiąż się więc i skocz! „Ali usłuchał, skoczył do wody i zanurzył się w niej

na głębokość kilku sążni, ale nie dosięgnął do dna. Zajnab natomiast nałożyła z powrotem

zasłonę, zabrała jego szaty i pospieszyła do swej matki. Rzekła jej: „Oto zdołałam już

rozebrać Alego al-Misri i wrzuciłam go do studni emira Hasana, do którego należy ów dom.

Nie ma się co obawiać, aby mógł stamtąd wyjść.” Co zaś do emira Hasana, do którego należał

ów dom, to był on w tym czasie nieobecny, gdyż przebywał w dywanie. Kiedy zaś wrócił,

zobaczył swój dom otwarty. Krzyknął więc do stajennego: „Dlaczego nie zamknąłeś

zasuwy?” Odrzekł stajenny: „O panie mój! Zamknąłem ją własną ręką!” Na to emir zawołał:

„Na moją głowę! Do mego domu wtargnął złodziej!” Potem wszedł i przeszukał dom, ale nie

znalazł nikogo. Wówczas rozkazał stajennemu: „Napełnij dzban, abym dokonać mógł

ablucji!” Stajenny wziął wiadro i zanurzył je w studni, a gdy je wyciągał, spostrzegł, że jest

ciężkie. Zajrzał do studni i zobaczył, że coś siedzi w wiadrze. Spuścił je z powrotem,

krzyknął i zawołał: „O panie mój! Ze studni wylazł do mnie ifrit!”

I rozkazał mu emir Hasan: „Idź, sprowadź czterech fakihów, niech poczytają nad nim

Koran, aż ucieknie.” A kiedy przyszli fakihowie, rzekł do nich emir: „Siądźcie wokół studni i

recytujcie Koran nad tym ifritem!” Potem przyszedł stajenny z jakimś niewolnikiem i znów

spuścili do studni wiadro. Ali al-Misri uczepił się go znowu, ale tym razem ukrył się pod nim,

czekając, aż będzie blisko obmurowania. Wtedy wyskoczył i usiadł między fakihami, ci zaś

poczęli okładać się nawzajem pięściami, wołając: „Ifrit! Ifrit!” Lecz emir Hasan zauważył, że

to młody człowiek, istota ziemska, i spytał go: „Czy jesteś złodziejem?” Ali zawołał: „Nie!”,

a emir pytał dalej: „Dlaczego zszedłeś do studni?” Ali odrzekł: „Spałem sobie, lecz w czasie

snu uroniłem trochę nasienia. Poszedłem więc nad Tygrys, chcąc się umyć, ale gdy się

zanurzyłem, woda wciągnęła mnie pod ziemię i prąd niósł mnie, aż wyszedłem z tej oto

studni.” Emir jednak nalegał: „Mów prawdę!” I opowiedział mu Ali wszystko, co mu się

rzeczywiście przydarzyło. Wtedy wypuścił go emir ze swego domu, odziawszy go w stare

szaty.

Wrócił więc Ali do siedziby Achmada ad-Danaf i opowiedział mu o tym, co go spotkało. I

rzekł Achmad: „Czyż nie mówiłem ci, że w Bagdadzie są kobiety oszukujące mężczyzn?” A

Ali Kitf al-Dżamal dodał: „Na Imię Najpotężniejsze, powiedz mi, jak to się mogło stać, aby

ciebie, przywódcę kairskich łotrzyków, pozbawiła szat jakaś dziewczyna?” Było to Alemu

wielce niemiłe i żałował, że tak uczynił. Achmad ad-Danaf zaś odział go w nowy strój. Potem

spytał Hasan Szauman: „Czy znasz tę dziewczynę?” Odrzekł Ali al-Misri: „Nie”, a Hasan

powiedział: „To była Zajnab, córka chytrej Dalili, odźwiernej w zajeździe kalifa. To i ty

wpadłeś w jej sidła, Ali?” Odrzekł: „Tak”, a Hasan powiedział: „O Ali, ona zabrała już

przedtem szaty twego mistrza i wszystkich jego junaków!” Rzekł Ali: „To wstyd dla was!” I

spytał Hasan: „Cóż chcesz zrobić?”, a Ali odpowiedział: „Chcę się z nią ożenić.” Na to rzekł

Hasan: „To trudna sprawa. Lepiej odwróć od niej swe serce.” Ali spytał: „Jaki jest sposób na

to, aby ją poślubić, Szaumanie?” Odrzekł: „Jestem ci życzliwy. Jeżeli będziesz pił z mojej

ręki i zaciągniesz się pod mój znak, pomogę ci osiągnąć u niej to, czego pragniesz.” Rzekł

Ali: „Zgadzam się!”, a Hasan rozkazał: „Zdejmij więc szaty!” I rozebrał się Ali, a Hasan

wziął garnek i zagotował w nim coś podobnego do smoły. Wysmarował tym Alego, tak że

stał się podobny do czarnego niewolnika. Posmarował mu także wargi i policzki, a oczy

umalował mu czerwoną farbą. Odział go potem w strój niewolnika, przyniósł mu tacę z

kebabem i winem i rzekł wreszcie do niego; „W owym zajeździe kucharzem jest niewolnik, a

ty stałeś się teraz podobny do niego. Zawsze kupuje on na targu mięso i jarzyny. Podejdź i

przemów do niego grzecznie, tak jak mówią niewolnicy. Pozdrów go i powiedz mu: «Dawno

już nie byłem z tobą na piwie!» On tobie odpowie: «Jestem zajęty! Mam na głowie

czterdziestu niewolników, dla których gotuję jedzenie na obiad i kolację. Żywię także psy,

stołuję Dalilę i jej córkę – Zajnab.» Wtedy powiedz mu: «Chodź, zjemy kebabu i napijemy

się piwa.» Idź z nim do koszar i upij go, a potem wybadaj, co gotuje, ile rodzajów potraw,

spytaj o jedzenie dla psów, o klucz do kuchni i o klucz do piwnicy. Wtedy powie ci, bo pijany

opowiada o wszystkim, co ukrywa w stanie trzeźwym. Potem zadaj mu bandżu i ubierz się w

jego szaty, włóż też jego noże za pas, weź kosz na jarzyny i idź na targ. Kup mięsa i jarzyn, a

potem wejdź do ich kuchni i spiżarni i ugotuj potrawy, rozdziel je do misek, po czym zabierz

je i zanieś Dalili i wszystkim w zajeździe. Ale włóż bandżu do jedzenia, aby uśpić psy,

niewolników, Dalilę i jej córkę Zajnab. Pójdź wreszcie do mieszkania Zajnab i przynieś

stamtąd wszystkie stroje. A jeżeli chcesz naprawdę ożenić się z nią, zabierz także czterdzieści

gołębi pocztowych.”

Wyszedł więc Ali, spotkał czarnego niewolnika, owego kucharza, pozdrowił go i

powiedział: „Dawno już nie byłem z tobą na piwie!” Odrzekł: „Jestem zajęty gotowaniem dla

niewolników i psów!” I wziął go Ali z sobą, upoił go i wypytał, ile i jakie gotuje potrawy.

Powiedział kucharz: „Co dzień gotuję pięć potraw na obiad i pięć potraw na kolację; a

wczoraj zażądali ode mnie jeszcze szóstej potrawy, a to zardy, i siódmej, mianowicie

gotowanych ziarenek granatu.” I pytał dalej Ali: „A jak jest ze stołami, które

przygotowujesz?” Odrzekł: „Najpierw zanoszę stół dla Zajnab, potem dla Dalili. Wreszcie

daję jeść niewolnikom, a na końcu karmię psy. Każdy z nich dostaje mięsa tyle, że jest syty, a

żaden nie zadowoli się ilością mniejszą niż ratl.” A los tak chciał, że Ali zapomniał spytać o

klucze. Zdjął pijanemu kucharzowi szaty i sam je wdział, wziął jego kosz i poszedł na targ, a

tam kupił mięso i jarzyny, po czym zawrócił ku zajazdowi i wszedł do bramy. Ujrzał tam

Dalilę, siedzącą i przyglądającą się każdemu, kto wchodził i wychodził, ujrzał też czterdziestu

uzbrojonych niewolników. I dodał odwagi swemu sercu. Ale kiedy Dalila go zobaczyła,

rozpoznała go i zawołała: „Zawracaj, naczelniku złodziei! Czy chcesz mi spłatać figla w

zajeździe?” Ali al-Misri, który przecież wyglądał całkiem jak niewolnik, zwrócił się do Dalili

i rzekł: „Co ty gadasz, pani odźwierna?” Ona zaś spytała: „Co uczyniłeś z niewolnikiem,

naszym kucharzem? Co mu zrobiłeś? Czy zabiłeś go, czy odurzyłeś bandżem?” Ali spytał:

„Jaki niewolnik – kucharz? Czy tu jest jeszcze jakiś kucharz oprócz mnie?” Zawołała:

„Kłamiesz! Ty jesteś Ali az-Zajbak al-Misri!” I odpowiedział jej Ali, posługując się językiem

niewolników: „Odźwierna! Czy Kairczycy są biali, czy czarni? Ja tu dłużej nie zostanę na

służbie!” Wtedy spytali niewolnicy: „Co się z tobą dzieje, bracie stryjeczny?” Na to rzekła

Dalila: „On nie jest waszym stryjecznym bratem. To Ali az-Zajbak al-Misri. Zdaje się, że

uśpił bandżem waszego stryjecznego brata lub wręcz zabił go.” Ale oni rzekli: „To jest nasz

brat Saadallach, kucharz!” Zawołała Dalila: „To nie jest on. To Ali z Kairu, który uczernił

sobie skórę!” Lecz Ali spytał: „Kto to jest Ali? Ja jestem Saadallach!” Rzekła wreszcie

Dalila: „Mam przecież maść do sprawdzania!” I przyniosła jakąś maść, posmarowała nią rękę

Alego i potarła ją, ale czerń nie zeszła. Wówczas niewolnicy zawołali: „Puść go! Niech idzie i

zrobi nam obiad!” Lecz ona rzekła: „Jeżeli on jest waszym stryjecznym bratem, będzie

wiedział, czego zażądaliście od niego wczoraj wieczorem i będzie też wiedział, ile rodzajów

potraw gotuje każdego dnia.” I zapytali go niewolnicy o rodzaje potraw i o to, czego od niego

żądali poprzedniego dnia wieczorem. Odpowiedział: „Soczewica, ryż, zupa, jachni i woda

różana. A wczoraj zażądaliście jeszcze szóstej potrawy: zardy, i siódmej: ziaren granatu. A na

kolację było to samo.” I zawołali niewolnicy: „Dobrze powiedział!” Dalila zaś rzekła:

„Wejdźcie razem z nim: jeżeli zna kuchnię i spiżarnię, znaczy to, że jest waszym stryjecznym

bratem, jeśli zaś ich nie zna, zabijcie go.”

A ów prawdziwy kucharz chował sobie kota; ilekroć wracał do domu, kot siedział przy

wejściu do kuchni i gdy kucharz tam wchodził, kot wskakiwał mu na ramię. Kiedy więc

wszedł Ali i kot ujrzał go, wskoczył mu na ramię. Ali strząsnął go, a kot pobiegł przed nim do

kuchni. I domyślił się Ali, że kot zatrzyma się właśnie przed drzwiami kuchni. Wziął więc

klucze i zobaczył na jednym z nich resztki piór, i tak poznał, że jest to klucz od kuchni.

Otworzył ją i zostawił tam kosz z jarzyną, po czym wyszedł, a kot znów biegł przed nim i

zaprowadził qo do drzwi spiżarni. I domyślił się Ali, że to spiżarnia, wziął więc klucze i

zobaczył na jednym ślady tłuszczu; poznał tedy, że jest to klucz od spiżarni, i otworzył ją.

Wówczas rzekli niewolnicy: „Dalilo, gdyby to był obcy, nie wiedziałby, gdzie jest kuchnia i

gdzie jest spiżarnia, nie odróżniłby też kluczy do tych pomieszczeń od innych kluczy. Zaiste,

to jest nasz stryjeczny brat Saadallach!” Rzekła: „Pomieszczenia rozpoznał dzięki kotu, a

klucze odróżnił od innych dzięki śladom na nich. Ale to mu ze mną tak gładko nie pójdzie!”

Ali zaś wszedł zaraz potem do kuchni, ugotował potrawy i zaniósł je na stoliku do Zajnab,

a wtedy zobaczył wszystkie skradzione ubrania wiszące w jej mieszkaniu. Potem zszedł i

zaniósł jedzenie Dalili, dał też jeść niewolnikom i nakarmił psy, a wieczorem zrobił to samo.

A bramę zajazdu otwierano i zamykano wraz ze słońcem: o wschodzi i o zachodzie.

Wieczorem podniósł się więc Ali i ogłosił w zajeździe: „Mieszkańcy! Oto już niewolnicy

stanęli na straży i spuściliśmy psy. Każdy przeto, kto by teraz wyszedł, do siebie może tylko

może mieć żal.” Ali opóźnił nieco wieczorny posiłek, a ogłosiwszy powyższe słowa, dodał

psom do pokarmu trucizny i postawił przed nimi miski. Gdy psy zjadły, zdechły. Potem

odurzył Ali bandżem wszystkich niewolników, Dalilę i jej córkę Zajnab, następnie zaś wszedł

na górę do mieszkania Zajnab, skąd zabrał wszystkie skradzione szaty, a także gołębie

pocztowe. Potem otworzył bramę zajazdu, wyszedł i wrócił do koszar. Tam spotkał go Hasan

Szauman i spytał: „Co zdziałałeś?”, i Ali opowiedział mu wszystko, co było. Hasan pochwalił

go, po czym zdjął z niego ubranie, nagotował ziół i umył go nimi, tak że Ali odzyskał swą

białą skórę. Wtedy poszedł do niewolnika – kucharza, ubrał go z powrotem w jego szaty i

ocucił go z odurzenia bandżem. Wstał tedy niewolnik, poszedł do sprzedawcy jarzyn, kupił

wszystko, czego potrzebował, i wrócił do zajazdu. Tak się miały sprawy z Alim az-Zajbak al-

Misri.

A co do chytrej Dalili, to przyszedł do niej pewien kupiec, należący do mieszkańców

zajazdu, który opuścił swe pomieszczenia, gdy tylko zabłysnął świt, a wtedy ujrzał bramę

zajazdu otwartą, niewolników odurzonych, bandżem a psy martwe. Zszedł więc do Dalili i

znalazł i ją odurzoną bandżem. Na szyi miała jakąś kartkę, a na głowie gąbkę z odtrutką na

bandż. Przyłożył więc kupiec gąbkę Dalili do nosa, a ona ocknęła się zaraz. A gdy przyszła

do siebie, spytała: „Gdzie jestem?” Odrzekł kupiec: „Zszedłem właśnie i zobaczyłem, że

brama zajazdu jest otwarta. Ujrzałem też, że leżysz odurzona bandżem, niewolnicy tak samo,

co zaś do psów, to zobaczyłem, że są martwe.” Wzięła wtedy Dalila kartkę i ujrzała na niej

słowa: „Sprawcą tego czynu jest nie kto inny, tylko właśnie Ali al-Misri.” Potem dała Dalila

niewolnikom i swej córce Zajnab powąchać odtrutkę na bandż i powiedziała: „Czyż wam nie

mówiłam, że to był Ali al-Misri!” A zwracając się do niewolników, dodała: „Zachowajcie tę

sprawę w tajemnicy!” Do córki zaś rzekła: „Ile razy powtarzałam ci, że Ali nie poniecha

zemsty! Teraz popełnił ten czyn w odwet za to, co ty z nim uczyniłaś. Mógł był postąpić z

tobą znacznie gorzej, ale poprzestał na tym. Okazał się wspaniałomyślny i chce, by

zapanowała pomiędzy nami przyjaźń.” Potem zdjęła Dalila męskie przebranie i ubrała się w

szaty niewieście, zawiązała sobie chustę pokoju na szyi i udała się do koszar Achmada ad-

Danaf.

A gdy Ali przyszedł do koszar wraz z ubraniami i gołębiami pocztowymi, Szauman dał

zarządcy pieniądze za czterdzieści innych gołębi, a ów kupił gołębie i ugotował je dla ludzi

Achmada. A właśnie zastukała do drzwi Dalila i Achmad ad-Danaf rzekł: „To jest stukanie

Dalili. Strażniku, idź i otwórz jej.” Strażnik usłuchał, otworzył drzwi i Dalila weszła, a Hasan

Szauman rzekł do niej: „Co przywiodło cię tutaj, złowieszcza starucho? Postępujesz tak samo

jak twój brat Zurajk, sprzedawca ryb. Jesteście istotnie dobraną parą!” Rzekła: „O naczelniku!

Prawo jest przeciwko mnie, oto więc masz moją szyję. Ale powiedz, który to z was spłatał mi

tego figla?” Odrzekł Achmad ad-Danaf: „To jest pierwszy z moich junaków!” Rzekła:

„Wstaw się u niego, na Allacha, aby mi oddał gołębie pocztowe i tamte rzeczy. Uczyń mi tę

łaskę!” I zawołał Hasan Szauman: „Niech ci Allach za to odpłaci, Ali, dlaczego ugotowałeś te

gołębie ?” Odrzekł Ali: „Nie wiedziałem, że są to gołębie pocztowe!” Wtedy Achmad

rozkazał: „Zarządco, przynieś nam gołębie!” Zarządca spełnił rozkaz, a Dalila wzięła kawałek

gołębia, pokosztowała i rzekła: „To nie jest mięso gołębi pocztowych! Karmiłam je gałkami

piżma i mięso ich stało się niby piżmo.”

Wówczas rzekł Hasan Szauman: „Jeżeli chcesz odzyskać swoje gołębie pocztowe, spełnij

życzenie Alego al-Misri.” Spytała Dalila: „A czego on chce?” Odrzekł Hasan: „Abyś go

ożeniła ze swą córką Zajnab.” Odparła: „Nie mam nad nią władzy, tylko więc za jej zgodą.” I

rzekł Hasan do Alego al-Misri: „Oddaj jej gołębie.” Ali uczynił to, a Dalila przyjęła je i

cieszyła się nimi. Hasan Szauman zaś mówił dalej: „Musisz nam dać odpowiedź, która nas

zadowoli!” Rzekła: „Jeżeli rzeczywiście pragnie ożenić się z nią, to sztuczka, którą wyczynił,

nie jest jeszcze żadnym dowodem przebiegłości. Prawdziwą przebiegłość okaże dopiero, gdy

poprosi o rękę Zajnab jej wujka, naczelnika Zurajka. On jest jej opiekunem. To ten, który

woła: «Ratl ryby za dwa grosze!», i który w swoim kramie zawiesił sakiewkę zawierającą

dwa tysiące złotych denarów.” Skoro zebrani usłyszeli jej słowa, wstali i zawołali: „Cóż to za

mowa, ty ladacznico? Czy chcesz, abyśmy utracili naszego brata Alego al-Misri?” Dalila

opuściła ich, poszła prosto do zajazdu i oznajmiła swej córce: „Ali al-Misri prosił mnie o

twoją rękę.” I ucieszyła się Zajnab, gdyż pokochała go za powściągliwość, jaką wobec niej

okazał. Spytała więc matkę, co się wydarzyło, a ta powtórzyła jej wszystko i dodała:

„Postawiłam mu warunek, aby starał się o ciebie u twego wuja, i takim oto sposobem

doprowadzę go do zguby!”

Tymczasem Ali al-Misri zwrócił się do swych towarzyszy i spytał: „Co to za sprawa z tym

Zurajkiem i kto to jest?” Odrzekli: „Był on przywódcą junaków z ziemi irackiej. Zdołał

niemal przewiercić górę, zdobyć gwiazdę z nieba i skraść czernidło z oka – w tych sprawach

nie ma sobie równego. Teraz wszakże już się tym nie zajmuje i otworzył sobie kram rybiarza,

a na handlu rybami zarobił już dwa tysiące denarów. Pieniądze te włożył do sakiewki,

przywiązał do niej jedwabny sznur, a do sznura przywiązał różnego rodzaju dzwoneczki z

mosiądzu. Sznur ów drugim końcem przymocowany jest do kołka za drzwiami, wewnątrz

kramu. Za każdym razem, kiedy Zurajk otwiera swój kram, wiesza przed nim sakiewkę i

woła: «Gdzie jesteście, łotrzykowie z Egiptu, junacy z Iraku i wy mistrzowie z krajów

perskich? Oto Zurajk, sprzedawca ryb, zawiesił pełną sakiewkę przed swym kramem. Kto się

uważa za spryciarza, niech ją podstępem zabierze i zatrzyma.» Przychodzą więc rozmaici

ludzie młodzi i ludzie chciwi i usiłują skraść tę sakiewkę – ale nie mogą. Zurajk bowiem

układa sobie pod nogami płytki z ołowiu, smaży lub rozpala ogień. I jeżeli przychodzi jakiś

chciwiec, chcąc go napaść i skraść sakiewkę, on bierze jedną z tych płytek z ołowiu i rani go

albo nawet zabija. Jeżeli więc, o Ali, chciałbyś podjąć się tego zadania, byłbyś jako ten, kto

bije się po twarzy z żalu na pogrzebie, lecz nie wie, kto umarł. Nie możesz się z nim mierzyć,

z jego strony grozi ci niebezpieczeństwo! Nie musisz się przecież żenić z Zajnab, a kto czegoś

poniechał, może żyć i bez tego.”

Lecz Ali zawołał: „Ludzie, to byłby przecież wstyd! Muszę ukraść tę sakiewkę!

Przynieście mi tylko szaty młodej kobiety.” Dostarczyli mu więc żądanych szat, a on przebrał

się, pomalował dłonie henną i opuścił na twarz zasłonę. Potem zabił jagnię, zebrał jego krew i

napełnił nią jelito, które przedtem wyczyścił i związał na końcu. Potem przymocował sobie

owo jelito po wewnętrznej stronie uda, na to wdział niewieście szarawary i pantofle. Zrobił

też sobie piersi z ptasich woli, które wypełnił mlekiem, a na brzuchu położył sobie nieco

bawełny i obwiązał się najpierw płótnem, a potem jeszcze mocnym suknem. Tak więc każdy,

kto go ujrzał, mówił: „Jakież to piękne biodra!” A że właśnie nadszedł poganiacz osłów, dał

mu Ali denara i ów pozwolił mu wsiąść na swego osła i zawiózł go pod kram Zurajka,

sprzedawcy ryb. Tam zobaczył Ali wiszącą sakiewkę i dostrzegł także przeświecające przez

nią złoto.

A Zurajk smażył właśnie ryby. I ozwał się Ali: „O poganiaczu, cóż to za zapach?” Odrzekł

poganiacz: „To zapach ryb Zurajka.” Rzekł na to Ali: „Jestem ciężarną kobietą. Ten zapach

mógłby mi zaszkodzić! Przynieś mi od niego kawałek ryby!” Rzekł więc poganiacz do

Zurajka: „Jak możesz już od rana rozsiewać wonie, które szkodzą brzemiennym kobietom?

Wiozę żonę emira Hasana Szarr at-Tarik; musi to wąchać, a jest ciężarna. Przygotuj jej

kawałek ryby, bo płód poruszył się w jej łonie. O Osłaniający, o Boże! Odwróć od nas

niepomyślność w tym dniu!” Wziął tedy Zurajk kawałek ryby i chciał ją upiec, ale wygasł mu

ogień, więc wszedł do wnętrza, aby go znów rozniecić. Tymczasem Ali al-Misri, siedząc na

ośle, nacisnął na wspomniane jelito, tak że pękło i spomiędzy nóg Alego popłynęła krew.

I zawołał: „O mój bok! O moje krzyże!” Na to odwrócił się poganiacz i ujrzał płynącą krew.

Spytał więc: „O pani moja, co ci jest?” Wówczas rzekł mu przebrany za kobietę Ali:

„Poroniłam moje dzieciątko!” Na to wyjrzał z kramu Zurajk, a gdy zobaczył krew,

wystraszony, z powrotem uciekł do kramu, poganiacz zaś krzyknął do niego: „Oby cię Allach

pokarał, Zurajku. Ta młoda niewiasta poroniła, a ty sobie nie poradzisz z jej mężem.

Dlaczego tak wczesnym rankiem rozsiewasz takie zapachy? Mówiłem ci, abyś jej dał

kawałek ryby, a tyś nie chciał!” To rzekłszy poganiacz chwycił osła i ruszył swoją drogą. A

kiedy Zurajk uciekł do swego kramu, Ali al-Misri wyciągnął rękę po sakwę. Zaledwie jej

jednak dotknął, zabrzęczało złoto, które w niej było, i zadźwięczały wszystkie dzwoneczki i

pierścienie. I krzyknął Zurajk: „Oto wyszło na jaw twoje oszustwo, obwiesiu! Chciałeś mi

spłatać figla w kobiecym przebraniu? Masz, bierz, co ci się należy!”, i rzucił w Alego płytką z

ołowiu, która chybiła i dosięgła kogo innego. Wtedy oburzyli się na Zurajka ludzie i zawołali:

„Czy jesteś kupcem, czy miotaczem? Jeżeli jesteś kupcem, zdejmij tę sakiewkę i nie wywieraj

na ludziach twe j złości!” Odrzekł; „W imię Allacha, uczynię, co każecie.”

Ali zaś powrócił do koszar. I spytał go Hasan Szauman: „Czego dokonałeś?”, i

opowiedział mu Ali wszystko, co mu się przydarzyło. Potem zdjął szaty niewieście i rzekł:

„O Szaumanie! Daj mi strój stajennego.” I przyniósł mu Hasan taki strój, a Ali wziął go i

przebrał się, wziął ze sobą misę i pięć dirhemów i tak udał się do Zurajka, handlarza ryb.

Spytał go Zurajk: „Czego sobie życzysz, panie majstrze?” Gdy mu pokazał Ali dirhemy na

dłoni, Zurajk chciał mu dać jakieś ryby z leżących na półmisku, ale on powiedział: „Wezmę

tylko ryby świeżo usmażone!” Położył przeto Zurajk ryby na patelni i chciał je usmażyć, ale

że ogień wygasł, wszedł do wnętrza, aby go znów rozpalić. Wtedy Ali al-Misri wyciągnął

rękę, chcąc zabrać sakiewkę, lecz gdy tylko dotknął jej brzegu, zadźwięczały wszystkie

wisiorki, pierścienie i dzwoneczki. I zawołał Zurajk: „Nie udał się ze mną twój podstęp!

Chociaż przyszedłeś w przebraniu koniucha, poznałem cię po sposobie, w jaki trzymałeś w

dłoniach pieniądze i misę.” I rzucił w Alego płytką z ołowiu, lecz Ali zrobił unik i płytka

upadła nie gdzie indziej, tylko do patelni pełnej smażącego się mięsa. Patelnia stłukła się, a

tłuszcz wraz z mięsem chlusnął na ramiona kadiego, który właśnie tamtędy przechodził. I

spłynęło mu to wszystko na pierś i w dół, aż do części wstydliwych. Kadi wrzasnął: „O moje

przyrodzenie! Co za nikczemność, ty nędzniku! Kto mi to uczynił?” I powiedzieli mu ludzie:

„O panie nasz, to jakiś mały chłopiec rzucił kamieniem, a on przypadkiem wpadł do patelni.

Lecz Allach uchronił cię z pewnością przed czymś znacznie gorszym.” Ale gdy się potem

obejrzeli, zobaczyli ołowianą płytkę i pojęli, że to Zurajk, handlarz ryb, ją rzucił. I znowu

ruszyli na niego, i rzekli: „Na to Allach nie zezwala! Zdejmij tę kiesę, gdyż tak będzie dla

ciebie lepiej!” Odrzekł: „Jeśli Allach pozwoli, zdejmę ją.”

Co się zaś tyczy Alego al-Misri, to udał się on do koszar i poszedł do swych towarzyszy. A

oni spytali go: „Gdzie jest sakwa?” I opowiedział im Ali wszystko, co mu się przydarzyło, a

oni rzekli: „Osłabiłeś jego przebiegłość już o dwie trzecie.” Ali zdjął wówczas to, co miał na

sobie, a wdział strój kupca. Potem wyszedł i spotkał zaklinacza wężów, który miał przy sobie

worek, a w nim węże, a miał także tobołek ze swymi przyborami. Rzekł do niego Ali:

„Zaklinaczu! Chcę, abyś pokazał swą sztukę moim dzieciom. Dostaniesz za to zapłatę.” I

zaprowadził go do koszar, tam zadał mu bandżu, a potem przebrał się w jego strój i poszedł

tak do Zurajka, sprzedawcy ryb. Stanął przed kramem i zagrał na piszczałce, a Zurajk

zawołał: „Niechaj ci Allach zapłaci!” Na to wyciągnął Ali węże i rzucił je przed sobą – na

ziemię. Zurajk zaś, bojąc się węży, uciekł do wnętrza kramu, a Ali zebrał węże i schował do

worka, po czym wyciągnął rękę po sakwę. Ledwie jednak dotknął jej brzegu, zadźwięczały

pierścienie, dzwoneczki i wisiorki, a Zurajk zawołał: „Nie zaprzestałeś swoich figli!

Przebrałeś się nawet za zaklinacza wężów!” I rzucił w Alego ołowianą płytką. A właśnie

przechodził tamtędy jakiś wojak, a za nim postępował jego pachołek. Płytka uderzyła w

głowę pachołka i ów upadł jak długi, wojak zaś krzyknął: „Kto go przewrócił?”, a ludzie

rzekli: „To kamień spadł z dachu!” I poszedł sobie ów wojak, a ludzie rozejrzeli się i

zobaczyli ołowianą płytkę. Zwrócili się więc znów przeciw Zurajkowi, wołając: „Zdejmij tę

sakiewkę!” Odpowiedział: „Jeśli Allach zechce, zdejmę ją jeszcze dziś wieczór.” I nie

przestawał Ali igrać z Zurajkiem, i tak oto uczynił siedem prób, lecz sakiewki nie zdjął.

Oddał przeto zaklinaczowi jego szaty i przybory, ofiarował mu też, zapłatę. Później udał się

znów pod kram Zurajka i usłyszał, jak ów tam mówił: „Jeżeli zostawię sakiewkę na noc w

kramie, ten łotr przewierci ścianę i zabierze sakiewkę. Zabiorę ją przeto z sobą do domu.”

Zaraz potem Zurajk wyszedł z kramu, zdjął sakiewkę i schował ją w zanadrze. I szedł za nim

Ali, aż znaleźli się w pobliżu domu Zurajka. Wówczas spostrzegł Zurajk, że u sąsiada

odbywa się wesele, i rzekł do siebie: „Pójdę najpierw do domu, oddam mojej żonie tę

sakiewkę i wdzieję strój odświętny, a potem udam się na wesele.” I ruszył dalej, a Ali za nim.

A Zurajk był ożeniony z czarną niewolnicą, którą wyzwolił wezyr Dżafar, i miał z niej

syna imieniem Abdallach. I przyrzekł kiedyś żonie, że da chłopca obrzezać za pieniądze z

owej sakiewki, potem go ożeni i zużyje resztę tych pieniędzy na ucztę weselną. A gdy wszedł

Zurajk do swej żony, miał twarz ponurą. Spytała więc: „Z jakiej przyczyny jesteś

przygnębiony?” Odrzekł: „Pan nasz doświadczył mnie dziś łotrzykiem, który wyczynił mi

siedem sztuczek, chcąc ukraść tę sakiewkę, ale nie udało mu się jej wziąć.” Rzekła: „Daj,

przechowam ją na wesele naszego syna.” I dał jej Zurajk sakiewkę. Tymczasem Ali al-Misri

schował się w jakiejś komórce, skąd mógł widzieć i słyszeć wszystko. I Zurajk zdjął to, co

miał na sobie, i ubrał się w szatę odświętną, a do żony powiedział: „Strzeż tej sakiewki, Umm

Abdallach, a ja idę na wesele.” Ale żona poprosiła go: „Prześpij się trochę!” I położył się

Zurajk, i zasnął, a wtedy Ali wstał, podkradł się na palcach i wziął sakiewkę, po czym

podążył ku domowi weselnemu i został tam, aby popatrzeć na obrzędy.

Co zaś do Zurajka, to ujrzał on we śnie, że jakiś ptak porwał mu sakiewkę. Obudził się

więc przerażony i zawołał: „Umm Abdallach, wstań, zobacz, gdzie sakiewka!” Wstała przeto

i rozejrzała się za nią, ale jej nie znalazła. Wówczas jęła bić się po twarzy, wołając: „O czarny

twój los, Umm Abdallach! Złodziej zabrał sakiewkę!” A Zurajk rzekł: „Na Allacha, nikt inny

jej nie wziął, tylko łotrzyk Ali. Nikt inny nie mógł skraść sakiewki, tylko on! Muszę ją

odzyskać z powrotem!” A żona dodała: „Jeżeli jej nie przyniesiesz, zamknę przed tobę drzwi

i zostaniesz przez noc na ulicy.” Poszedł więc Zurajk do domu weselnego i ujrzał łotrzyka

Alego, przyglądającego się obrzędom. Pomyślał: „To on ukradł sakiewkę. Ale on przecież

mieszka w koszarach Achmada ad-Danaf!” I pospieszył do koszar, by wyprzedzić Alego.

Wdrapał się na dach, po czym zszedł na dół i ujrzał, że wszyscy śpią. A oto i Ali już nadszedł

i zastukał do bramy, Zurajk zaś zapytał:

„Kto stoi przed bramą?”, i usłyszał w odpowiedzi: „Ali al-Misri.” Spytał Zurajk: „Czy

przyniosłeś sakiewkę?” I pomyślał Ali, że to Hasan Szauman, odrzekł więc: „Przyniosłem.

Otwórz bramę!” Zurajk rzekł: „Nie mogę jej otworzyć, zanim nie ujrzę sakwy. Stanął bowiem

zakład pomiędzy mną a twoim mistrzem.” Rzekł na to Ali: „Wystaw rękę!” I wystawił Zurajk

rękę przez boczny otwór drzwiowy, a Ali dał mu sakwę. Zurajk porwał ją i wyszedł tą samą

drogą, którą tu wszedł, po czym wrócił na wesele. Ali zaś stał przed bramą, ale gdy nikt mu

nie otwierał, zastukał niecierpliwie, a wtedy jego towarzysze obudzili się i orzekli: „To stuka

Ali al-Misri!” I otworzył mu strażnik, i spytał: „Czy przyniosłeś sakiewkę?” Zawołał Ali:

„Dosyć żartów, Szaumanie! Czyż ci jej nie dałem przez boczny otwór drzwiowy, kiedy mi

powiedziałeś: «Zaiste, przysiągłem, że ci nie otworzę bramy, dopóki nie pokażesz

sakiewki!»” Hasan Szauman zawołał: „Na Allacha! Ją jej nie wziąłem! Jedynie Zurajk mógł

ją wziąć od ciebie.” Zawołał na to Ali: „Muszę ją więc przynieść z powrotem!”

I wyszedł Ali al-Misri, udając się na wesele. Tam usłyszał, jak błazen właśnie mówił:

„Proszę o datek, o Abu Abdallach, i niech nagroda za to stanie się udziałem twego syna!”

Rzekł do siebie Ali: „Mam szczęście!”, i pospieszył do domu Zurajka. Wdrapał się na dach

domu i zszedł do mieszkania, gdzie ujrzał śpiącą żonę Zurajka. Odurzył ją przeto bandżem i

ubrał się w jej strój, a synka wziął na ręce. I tak chodził po domu, i szukał, aż spostrzegł kosz

ze świątecznym pieczywem przechowywany do tej pory wskutek skąpstwa Zurajka. Wkrótce

też przyszedł pod swój dom Zurajk i zastukał do drzwi. Odpowiedział mu łotrzyk Ali, który

spytał, naśladując głos kobiety: „Kto tam stoi pod bramą?” Odrzekł Zurajk: „Abu Abdallach”,

Ali zaś powiedział: „Przysięgłam, że nie otworzę ci bramy, jeśli nie przyniesiesz sakiewki!”

Odrzekł Zurajk: „Przyniosłem!” Na to Ali: „Podaj mi ją, a wtedy otworzę bramę”, i rzekł

Zurajk: „Spuść mi kosz i wyciągnij ją sobie!” I spuścił mu kosz, a Zurajk włożył do niego

sakiewkę. Wówczas schował ją sobie łotrzyk Ali, odurzył bandżem chłopca, a kobietę ocucił.

I wyszedł tą samą drogą, którą wszedł, po czym pospieszył do koszar. Wszedł pomiędzy

swoich towarzyszy i pokazał im sakiewkę oraz chłopca, którego też zabrał ze sobą.

Pochwalili go więc wszyscy, a on rozdał im ciasto, które zaraz zjedli. Potem rzekł:

„Szaumanie, ten chłopiec jest synem Zurajka, ukryj go u siebie!” Zabrał więc Szauman

dziecko i ukrył je, a potem przyniósł jagnię, zabił je i oddał zarządcy. Ten jagnię upiekł w

całości i zawinął w całun, upodabniając je do nieboszczyka.

Zurajk zaś nadal stał pod drzwiami, a w końcu zastukał gwałtownie, aż jego żona spytała:

„Czy przyniosłeś sakiewkę?” Odrzekł: „Czyż nie wciągnęłaś jej w koszyku, który mi

spuściłaś?” Odrzekła: „Nie spuszczałam ci żadnego koszyka, nie widziałam sakiewki i nie

wzięłam jej!” Wówczas zawołał Zurajk: „Na Allacha, łotrzyk Ali przyszedł tu przede mną i

znów skradł sakiewkę!” Potem przeszukał dom i stwierdził, że brakuje ciasta i że synek został

porwany. Krzyknął więc: „O biada! Dziecko!” A jego żona biła się w piersi i wołała:

„Idziemy oboje do wezyra! Nikt inny nie mógł zabić mego syna, tylko ten łotrzyk, który

płatał tobie figle. Wszystko przez ciebie!” Zurajk zaś powiedział: „Ja go złapię!” Potem

wyszedł, zawiązawszy sobie chustę pojednania na szyi, i udał się do koszar Achmada ad-

Danaf. Zastukał do bramy i gdy otworzył mu strażnik, Zurajk wszedł pomiędzy ludzi, a

Szauman spytał go; „Z czym przychodzisz?” Odrzekł: „Przyszedłem prosić, abyście wstawili

się za mną u Alego al-Misri. Niech mi odda mego syna, a ja mu daruję tę sakiewkę złota.” Na

to zawołał Hasan Szauman: „Niech ci Allach za to zapłaci, Ali, dlaczego nie powiedziałeś

nam, że to jego syn?” I spytał Zurajk: „Co się z nim stało?” Odrzekł Szauman: „Karmiliśmy

go rodzynkami, a on udławił się i umarł. Tam oto leży.” Zawołał wówczas Zurajk: „O biada!

Moje dziecko! Co ja powiem jego matce?” Potem wstał, rozwinął całun i ujrzał, że to

pieczone jagnię. Zawołał więc: „Igrasz ze mną, Ali!”

Wtedy zwrócili Zurajkowi syna, a Achmad ad-Danaf powiedział: „Ty zawiesiłeś sakiewkę,

aby ukradł ją ktoś sprytny, i obiecałeś, że gdy weźmie ją spryciarz, sakiewka stanie się jego

własnością. Oto stała się więc własnością Alego al-Misri.” Zurajk rzekł: „Daję mu ją”, a Ali

az-Zajbak al-Misri powiedział: „Przyjmij ją jako wykup za Zajnab, córkę twojej siostry.” I

odpowiedział Zurajk: „Przyjmuję ją!”, a obecni przy tym zawołali: „Prosimy cię o rękę

Zajnab dla Alego al-Misri!” Zurajk wszakże powiedział: „Nie mam nad nią takiej władzy.

Może się to stać tylko za jej zgodą”, po czym zabrał swego syna i ową sakiewkę. Spytał więc

Szauman: „Czy przyjmujesz nasze starania?” Odrzekł: „Przyjmę je od tego, kto będzie mógł

dać za nią wykup.” Spytał: „A jaki ma być za nią wykup?” Odpowiedział: „Zajnab przysięgła,

że zawładnie jej łonem ten tylko, kto przyniesie jej szatę Kamar, córki Żyda Azry, jej diadem,

pas i złote pantofelki.” Zawołał Ali: „Jeżeli nie przyniosę jej dziś wieczorem tych szat, nie

będę miał prawa starać się o nią!” Rzekł Szauman: „O Ali, zemrzesz raczej, niż spłatasz jej

takiego figla!” Ali spytał: „A dlaczego?” I odpowiedzieli mu towarzysze: „Bo Żyd Azra jest

czarownikiem podstępnym i zdradzieckim, a za sługi ma dżinny. Ma też poza miastem

zamek, którego ściany są z cegieł złotych i srebrnych na przemian ułożonych. Zamek ten

widoczny jest dla ludzkich oczu, jak długo przebywa w nim Azra, a gdy on stamtąd

wychodzi, zamek staje się niewidoczny. Został on obdarzony córką imieniem Kamar i dla niej

to przyniósł z pewnego skarbca wspomnianą szatę. Kładzie ją na złotym talerzu, otwiera okna

zamku i woła: «Gdzież są spryciarze z Egiptu, łotrzykowie z Iraku i mistrzowie z Persji? Kto

zdoła ukraść tę szatę, do tego będzie należała!» I usiłowali go przechytrzyć wszyscy chytrzy

młodzi ludzie, ale nie mogli jej zdobyć, on zaś zamienił ich swymi czarami w małpy i osły.”

Ali mimo to rzekł: „Muszę ją zdobyć, aby wystąpiła w niej Zajnab, córka chytrej Dalili!”

Potem udał się Ali al-Misri do kramu owego Żyda i stwierdził, że jest opryskliwy i

nieprzystępny. Miał on u siebie wagi i ciężarki, złoto i srebro, a także skrzynie, i zobaczył Ali

u niego również muła. Wkrótce Żyd wstał, zamknął kram, złoto i srebro schował do dwu

worków, a te włożył do juków i przytroczył je do siodła owego muła. Wreszcie sam wsiadł na

niego i jechał tak długo, aż wydostał się za miasto. I szedł za nim Ali al-Misri, a Żyd nie

zauważył go. Potem Żyd Azra wyjął jakiś proszek z woreczka ukrytego na piersi, wymówił

nad nim zaklęcia i sypnął nim w powietrze. I oto ujrzał łotrzyk Ali zamek, któremu nie było

równego. Tymczasem muł wraz z Żydem wspiął się po schodach – muł ten był bowiem

dżinnem, którego Żyd uczynił swoim sługą. Potem Azra zdjął z muła juki, a muł oddalił się i

zniknął.

Co zaś do Żyda, to usiadł on w swoim zamku, gdy tymczasem Ali patrzył, co też on zrobi.

I przyniósł Żyd złotą pałeczkę. Zawiesił na niej talerz ze złota na złotych łańcuszkach i

położył na talerzu szatę, a Ali widział to wszystko, gdyż stał za drzwiami. I zawołał Żyd:

„Gdzie są spryciarze z Egiptu, łotrzykowie z Iraku i mistrzowie z Persji? Kto ukradnie tę

szatę dzięki swemu sprytowi, do tego będzie należała!” Potem wymówił zaklęcia i stanął

przed nim stół z potrawami, gdy zaś posilił się, stół sam się oddalił. Następnie wymówił Azra

nowe zaklęcia i stanął przed nim stół z winem. I Azra pił, a Ali pomyślał: „Tylko wtedy

zdołasz ukraść tę szatę, kiedy on pije.” I podszedł do Azry od tyłu, unosząc w ręce stalowy

miecz. Ale Żyd odwrócił się i wymówił nad ręką Alego zaklęcie: „Powstrzymaj miecz”, i

ręka Alego zatrzymała się z mieczem w powietrzu. Wyciągnął wtedy Ali lewą rękę, ale i ona

zawisła w powietrzu. Podobnie stało się z jego prawą nogą i w ten sposób stał już tylko na

jednej nodze; Potem jednak Żyd zdjął z niego czary i Ali al-Misri był znów taki jak przedtem.

Wreszcie Azra rzucił piasek na tablicę i dowiedział się, że człowiek ów nazywa się Ali az-

Zajbak al-Misri. Zwrócił się tedy do niego i rzekł: „Chodź tu! Kto ty jesteś i czego chcesz?”

Odrzekł: „Jestem Ali az-Zajbak al-Misri, junak Achmada ad-Danaf. Staram się o Zajnab,

córkę chytrej Dalili, i powiedziano mi, że jako wiano za nią mam dać szatę twojej córki. Daj

mi ją, jeżeli chcesz ocalić życie, i nawróć się na islam!” Odrzekł Azra: „Po twojej śmierci!

Wielu już ludzi urządzało mi podstępy, chcąc ukraść tę szatę, ale nie mogli jej zdobyć. Jeśli

chcesz przyjąć dobrą radę, myśl o tym, by siebie ocalić, gdyż oni tylko dlatego żądali od

ciebie tej szaty, że pragną cię zgubić. I gdybym nie zobaczył, że twoje szczęście jest większe

od mego, byłbym na pewno strącił ci głowę z karku.”

I wielce się tym Ali uradował, że Żyd poznał, iż szczęście Alego jest większe od jego

własnego szczęścia, i rzekł: „Muszę koniecznie zdobyć tę szatę, a ty nawróć się na islam!”

Spytał Azra: „Czy taka jest twoja woła niewzruszona?” Odrzekł Ali: „Tak”, a wtedy Żyd

wziął czarkę, napełnił ją wodą, wymówił nad nią zaklęcia i wołając: „Przejdź z postaci

człowieczej w postać osła!”, pokropił Alego wodą. Wtedy stał się Ali osłem z kopytami i

długimi uszami i zaczął nawet rżeć jak osioł. Potem Azra nakreślił wokół Alego krąg, który

stał się dla niego murem, i pił dalej, aż do rana, kiedy to rzekł: „Pojadę dziś na tobie, a

mułowi dam odpocząć.” To rzekłszy schował ową szatę, talerz oraz pałeczkę i łańcuszki do

szafy i wyszedł, wypowiadając nad Alim w oślej postaci zaklęcia, tak że go słuchał. Na

grzbiecie umieścił mu juki i wreszcie dosiadł go, a wtedy zamek zniknął im z oczu. I szedł

Ali, niosąc Żyda na swym grzebiecie, a ów zsiadł dopiero przed swoim kramem, gdzie wyjął

złoto z sakwy i to samo uczynił ze srebrem, przekładając owe szlachetne metale do skrzynek

stojących przed nim. Ali zaś nadal tkwił w swej oślej skórze; słyszał i rozumiał wszystko, ale

nie mógł przemówić.

I oto przyszedł do Żyda pewien człowiek, młody kupiec, którego los mocno doświadczył,

tak że nie znalazł on sobie rzemiosła lżejszego niż noszenie wody. Przyniósł on naramienniki

swojej żony i rzekł do Azry: „Daj mi za to tyle, abym sobie mógł kupić osła.” Spytał Żyd: „A

co na niego załadujesz?” Odrzekł człowiek: „Mistrzu, napełnię bukłaki wodą z rzeki i będę

żył z tego, co za nią dostanę.” Rzekł na to Żyd: „Weź ode mnie tego oto mojego osła.” I

sprzedał mu ów człowiek złote naramienniki, a w zamian dostał osła i jeszcze dodał mu Żyd

nieco pieniędzy. I odszedł woziwoda, prowadząc ze sobą zaczarowanego Alego al-Misri, i

kierował się ku swemu domowi. Ali zaś rzekł do siebie: „Jeżeli twój pan objuczy cię siodłem

i bukłakiem z wodą, a potem zrobi z tobą dziesięć obchodów, pozbawi cię całej twej siły i

umrzesz!” Gdy więc nadeszła żona woziwody, aby podłożyć Alemu obroku, on uderzył ją

nagle łbem, tak że się przewróciła na plecy, po czym skoczył na nią i trącając ją pyskiem w

głowę, wystawił to, co odziedziczył po swym ojcu. Kobieta podniosła krzyk, aż przybiegli na

pomoc sąsiedzi, zbili Alego i ściągnęli go z niewiasty. W tej chwili zjawił się także mąż

niewiasty, który chciał być woziwodą, a ona zawołała: „Albo rozwiedź się ze mną, albo oddaj

osła jego właścicielowi!” Spytał: „A cóż się stało?” Odrzekła: „To jest szejtan w skórze osła!

Skoczył na mnie i gdyby sąsiedzi nie ściągnęli go z mojego łona, z pewnością zhańbiłby

mnie.” Wziął więc ów człowiek Alego w oślej skórze i poszedł do Żyda. Ów zapytał:

„Dlaczego przyprowadziłeś go z powrotem?” Odrzekł: „Chciał pohańbić moją żonę!” Oddał

mu przeto Żyd jego pieniądze i poszedł sobie woziwoda, Żyd zaś zwrócił się do Alego i rzekł:

„A więc uciekłeś się do podstępu, nieszczęsny, by cię przyprowadził do mnie z powrotem?

Jeżeli sprawia ci radość, że jesteś osłem, uczynię z ciebie widowisko dla wielkich i małych.” I

wziął Alego-osła, dosiadł go i wyjechał za miasto. Tam wyjął nieco swego proszku, wymówił

nad nim zaklęcia i rozsiał go w powietrzu, a wówczas jego zamek stał się widoczny. Azra

wszedł do zamku, zdjął juki z osła i wyjął obie sakwy ze swym mieniem, potem przyniósł

pałeczkę, zawiesił na niej talerz z szatą i wołał: „Gdzież są junacy ze wszystkich krajów? Kto

potrafi skraść tę szatę?” Potem wypowiedział zaklęcie tak jak za pierwszym razem, a kiedy

stanął przed nim stolik z posiłkiem, zjadł i znów wymówił zaklęcie, a gdy zjawiło się przed

nim wino, pił je. Wreszcie wyciągnął czarkę pełną wody, wypowiedział nad nią zaklęcia i

prysnął wodą na osła, mówiąc: „Powróć z tej postaci do twej postaci poprzedniej”, i Ali stał

się znów człowiekiem, tak jak był przedtem.

Rzekł wówczas do niego Azra: „Ali! Przyjmij dobrą radę i unikaj zła, które ci mogę

wyrządzić. Nie musisz koniecznie żenić się z Zajnab i kraść po to szatę mojej córki. Nie

będzie ci łatwo ją zdobyć. Porzuć ten zamysł, to będzie lepsze dla ciebie! Jeżeli zaś nie

zechcesz, zamienię cię w niedźwiedzia albo w małpę, albo też oddam władzę nad tobą

dżinnowi, który cię zrzuci z góry Kaf.” Lecz Ali rzekł: „Azro, zobowiązałem się zdobyć tę

szatę i muszę ją skraść! A ty się nawróć na islam, bo inaczej zabiję cię!” Rzekł Azra: „Ali,

jesteś niczym orzech – jeżeli się go nie roztłucze, nie można go zjeść.” I znów wziął czarkę z

wodą, wymówił nad nią zaklęcia i pokropił Alego mówiąc: „Przybierz postać niedźwiedzia!”

I zaraz zamienił się Ali w niedźwiedzia, a Azra założył mu obrożę na szyję, związał mu pysk

i wbił w ziemię żelazny kołek, do kołka zaś przywiązał Alego-niedźwiedzia. Potem znów

zasiadł do jedzenia i rzucał niedźwiedziowi po kilka kęsów, a także wylewał dla niego resztki

z pucharu. Kiedy zajaśniał poranek, Azra wstał, zabrał złoty talerz i szatę, a nad

niedźwiedziem wymówił zaklęcia, by towarzyszył mu do jego kramu. I usiadł w kramie,

wysypał złoto i srebro do skrzynek i umocował w kramie koniec łańcucha, który miał na szyi

niedźwiedź. Ali zaś słyszał i rozumiał wszystko, ale nie mógł mówić.

A oto pewien kupiec podszedł do Żyda siedzącego w kramie i rzekł: „Mistrzu, czy

sprzedałbyś mi tego niedźwiedzia? Mam bowiem żonę, córkę mego stryja, której polecono

właśnie, aby jadła niedźwiedzie mięso i nacierała się niedźwiedzim sadłem.” Ucieszył się z

tego Żyd i pomyślał sobie: „Sprzedam go, niech go zabije ten człowiek i uwolni nas od

niego.” Ali natomiast rzekł do siebie: „Na Allacha, przecież on chce mnie zabić! Ale ocalenie

jest w ręku Allacha!” I ozwał się Żyd do tamtego: „Daję ci go w darze.” Wtedy zabrał ów

kupiec niedźwiedzia, poszedł z nim do rzeźnika i rzekł mu: „Weź swoje narzędzia i chodź za

mną.” I zabrał rzeźnik swe noże, i poszedł za kupcem. Potem zbliżył się do Alego, związał go

i jął ostrzyć nóż, by go zarżnąć. Ale skoro ujrzał Ali al-Misri rzeźnika zbliżającego się ku

niemu z nożem, uciekł mu i poleciał pomiędzy niebem a ziemią. I wciąż leciał w powietrzu,

aż wylądował w zamku u Azry.

Przyczyna zaś tego zdarzenia tkwiła w tym, że Azra podarowawszy niedźwiedzia kupcowi

poszedł do swego zamku, a tam, gdy go córka o to zapytała, opowiedział jej wszystko, co się

zdarzyło. Rzekła: „Zawołaj któregoś dżinna i spytaj go, czy to jest naprawdę Ali al-Misri, czy

też inny jakiś człowiek uprawiający chytre sztuczki.”

Wypowiedział więc Azra zaklęcie, przywołując dżinna, którego spytał: „Czy to jest

rzeczywiście Ali al-Misri, czy też inny jakiś człowiek uprawiający chytre sztuczki?” Porwał

przeto ów dżinn Alego-niedźwiedzia, a gdy wrócił wraz z nim, powiedział: „To jest Ali al-

Misri we własnej osobie. Rzeźnik już właśnie go związał, naostrzył nóż i miał go zabić, ale ja

porwałem go z rąk rzeźnika i sprowadziłem tu.” Wtedy Żyd wziął swoją czarkę z wodą,

wymówił nad nią zaklęcia i skropił tą wodą Alego mówiąc: „Powróć do swej ludzkiej

postaci!” I stał się Ali znów taki, jaki był poprzednio. Wówczas Kamar, córka Żyda, ujrzała,

że to piękny młodzieniec, i obudziła się w jej sercu miłość do niego. A i w sercu Alego

zrodziła się miłość do niej. I zawołała Kamar: „O nieszczęsny, dlaczego pożądasz mojej

szaty, aż ojciec mój musi wyczyniać z tobą takie rzeczy?!” Odrzekł: „Zobowiązałem się

ukraść ją dla Zajnab-Oszustki, po to, abym się z nią mógł ożenić.” Rzekła Kamar: „Już wielu

innych przed tobą próbowało czynić podstępy memu ojcu, aby ukraść moją szatę, ale nie

mogli niczego wskórać.” I dodała jeszcze: „Porzuć ten zamysł.” Odrzekł Ali: „Muszę zdobyć

tę szatę, a twój ojciec niech przyjmie islam. Jeżeli nie uczyni tego, zabiję go.” Rzekł na to

Żyd do Kamar: „Spójrz, córko moja, jak ten nieszczęsny szuka własnej zguby!” Do Alego zaś

powiedzial: „Teraz zamienię cię w psa!” I wziął czarkę, na której były wypisane zaklęcia, a w

niej była woda, wymówił nad nią zaklęcia i rzekł: „Stań się psem!” I stał się Ali psem.

Żyd zaś ze swą córką pił wino aż do świtu. Potem Azra podniósł się, schował szatę i złoty

talerz i dosiadł muła, a nad psem wypowiedział zaklęcia, tak że biegł on za nim. I zaczęły

inne psy szczekać na niego, ale gdy mijali właśnie kram handlarza starzyzną, handlarz ów

wstał, odgonił tamte psy, a Ali w skórze psa położył się u jego stóp. Żyd zaś obejrzał się i nie

znalazł Alego. Wkrótce potem podniósł się ów handlarz starzyzną, zamknął swój kram i udał

się do domu, a pies postępował za nim. A gdy handlarz starzyzną wszedł do swego domu, a

jego córka zobaczyła psa, zasłoniła sobie szybko twarz i rzekła: „Ojcze, dlaczego

przychodzisz z obcym mężczyzną i wprowadzasz go do mnie?” Odrzekł: „Córko moja, to

przecież pies!”, ale ona zawołała: „To Ali al-Misri! Zaczarował go Żyd!” Zwrócił się więc

handlarz starzyzną do psa i spytał: „Czy ty jesteś Ali al-Misri?”, i pies dał mu znak głową, że

tak. I spytał jeszcze córki: „A dlaczego Żyd go zaczarował?” Odparła: „Z powodu szaty jego

córki Kamar. Ale ja mogę zdjąć zeń czar.” Rzekł ojciec: „Jeżeli ma się stać coś dobrego, to

teraz jest odpowiednia na to pora.” Ale córka rzekła: „Uwolnię go pod warunkiem, że się ze

mną ożeni.” I dał jej Ali głową znak, że się zgadza.

Wówczas dziewczyna wzięła czarkę znaczoną napisami i wymówiła nad nią zaklęcia. Lecz

wtem rozległ się głośny krzyk i czarka wypadła dziewczynie z ręki. Odwróciła się więc i

ujrzała niewolnicę swego ojca, która właśnie krzyknęła, a teraz tak rzekła do córki handlarza

starzyzną: „O pani moja, czy takie jest owo przymierze pomiędzy mną a tobą? To ja, a nie kto

inny, nauczyłam cię tej sztuki i przyrzekłaś mi, że nie uczynisz nic, nie zasięgnąwszy u mnie

rady. Poza tym stanęła między nami umowa, że ten, kto ożeni się z tobą, ożeni się również ze

mną i należeć będzie jedną noc do mnie, a drugą do ciebie.” Odrzekła córka handlarza: „Tak

było!” Gdy zaś handlarz starzyzną usłyszał te słowa od niewolnicy, spytał swą córkę: „A kto

nauczył niewolnicę czarów?” Odrzekła: „Ojczulku, ona mnie nauczyła, ale ją samą spytaj, kto

nauczył ją.” Zwrócił się więc do niewolnicy z pytaniem, a ona rzekła: „Wiedz, o panie mój,

że gdy byłam u Żyda Azry, podglądałam go, kiedy czynił zaklęcia, a gdy szedł do swego

kramu, otwierałam jego czarodziejskie księgi i czytałam je, aż w końcu zgłębiłam wiedzę

tajemną. A pewnego dnia Żyd upił się i chciał, abym przyszła do jego łoża. Ja jednak

odmówiłam i powiedziałam mu: «Nie mogę zgodzić się na to, chyba że zostaniesz

muzułmaninem!» Lecz tego on nie chciał uczynić, wobec czego rzekłam do niego:

«Zaprowadź mnie zatem na targ sułtański!» I sprzedał mnie Azra tobie, i tak znalazłam się w

twoim domu. Tu nauczyłam wiedzy tajemnej moją panią, ale postawiłam jej warunek, że nie

wykorzysta swych umiejętności, nie poradziwszy się wpierw mnie, a że ponadto ten, kto

ożeni się z nią, poślubi także i mnie. I jedna noc należeć będzie do mnie, a druga do niej.”

Potem niewolnica wzięła czarkę z wodą, wymówiła nad nią zaklęcia i prysnęła wodą na psa

mówiąc: „Powróć do swej ludzkiej postaci!” I stał się Ali znów człowiekiem, tak jak

przedtem. Wtedy pozdrowił go handlarz starzyzną i spytał, dlaczego został zaczarowany, Ali

zaś opowiedział wszystko, co mu się dotychczas przydarzyło. Spytał go wówczas handlarz

starzyzną: „Czy nie wystarczą ci moja córka i niewolnica?” Odrzekł Ali: „Muszę i Zajnab

pojąć za żonę!” A wtem rozległo się pukanie do bramy i niewolnica spytała: „Kto tam?”, a w

odpowiedzi usłyszeli: „Kamar, córka Żyda. Czy jest u was Ali al-Misri?” Rzekła na to córka

handlarza starzyzną: „Córko Żyda, co chcesz mu uczynić, jeśli jest u nas? Niewolnico, zejdź,

otwórz jej drzwi.” I otworzyła niewolnica drzwi, a Kamar weszła. Kiedy zaś ujrzała Alego, a

on na nią popatrzył, zawołał: „Co cię tu przywiodło, córko psa niewiernego?” Odrzekła:

„Wyznaję, że nie ma boga prócz Allacha i wyznaję, że Muhammad jest Prorokiem Allacha”, i

stała się muzułmanką. Potem spytała Alego: „Czy według nakazów islamu mężczyźni dają

wykup za żonę, czy też niewiasty wnoszą posag swym mężom?” Odrzekł Ali: „Mężczyźni

dają wykup za żonę.” Rzekła: „Ja zaś przyniosłam sobie sama wykup w twoim imieniu, a

mianowicie suknię, pałeczkę i łańcuszki, a także głowę mojego ojca, twego wroga i wroga

Allacha.” I rzuciła Alemu pod nogi głowę swego ojca, mówiąc jeszcze raz: „Oto jest głowa

mego ojca, twojego wroga i wroga Allacha.” A przyczyna, dla której Kamar zabiła swego

ojca, była taka: Kiedy zamienił on Alego w psa, ona ujrzała we śnie jakąś postać, mówiącą do

niej: „Przyjmij islam!” I nawróciła się Kamar na prawdziwą wiarę. A po przebudzeniu

nakłaniała swego ojca do przyjęcia islamu, lecz on wzbraniał się. A gdy ostatecznie odmówił,

odurzyła go bandżem i zabiła.

Ali zaś wziął przedmioty przyniesione przez Kamar i rzekł do handlarza starzyzną: „Jutro

spotkamy się u kalifa, abym mógł poślubić twoją córkę i niewolnicę.” I wyszedł pełen

radości, zdążając ku koszarom, a z sobą miał owe przedmioty. Lecz oto nadszedł jakiś

cukiernik i klaszcząc w dłonie wołał: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i

Mocnym! Dążenia ludzi stały się występne i urzeczywistniają się jedynie w oszustwie. Proszę

cię, na Allacha, skosztuj nieco tej chałwy!” I przyjął Ali od niego kawałek, i zjadł. A w

chałwie był bandż, którym sprzedawca chałwy odurzył Alego, po czym zabrał mu szatę, złotą

pałeczkę i łańcuszki, a wszystko to schował do skrzynki ze słodyczami. Potem dźwignął

skrzynkę na plecy, zabrał też swą tacę i ruszył w dalszą drogę. Ale oto zawołał nań pewien

kadi i rzekł: „Chodź tu, cukierniku!” Zatrzymał się więc ów cukiernik, ustawił stojak, a na

nim tacę i rzekł: „Czego sobie życzysz?” Odrzekł kadi: „Chałwy i migdałów obsmażanych w

cukrze.” I wziął do ręki po trosze jednego i drugiego, po czym zawołał: „Ta chałwa i te

migdały są fałszowane!” Wyciągnął z zanadrza kawałek chałwy i podając ją cukiernikowi,

rzekł: „Zobacz, jak dobrze zrobiona jest ta! Skosztuj i zrób taką samą!” Cukiernik przyjął

chałwę i zjadł. ją. A że był w tej chałwie bandż, cukiernik został odurzony. Kadi wziął wtedy

stojak, skrzynkę, a w niej szatę i inne rzeczy, cukiernika zaś umieścił w stojaku i dźwignął to

wszystko na plecy, po czym udał się do koszar, w których mieszkał Achmad ad-Danaf. Gdyż

tym kadim był Hasan Szauman, przyczyna zaś tego wszystkiego była taka:

Kiedy Ali przysiągł, że zdobędzie szatę Kamar, i wyruszył po nią, jego towarzysze nie

mieli o nim od tej pory żadnej wieści. Rzekł więc Achmad ad-Danaf: „Junacy, idźcie i

szukajcie waszego brata Alego al-Misri.” I wyruszyli szukając go po całym mieście. Wyszedł

także Hasan Szauman w stroju kadiego, a gdy zobaczył przed sobą cukiernika, poznał, że jest

to Achmad al-Lakit. Zadał mu przeto bandżu i zabrał go, a wraz z nim szatę i udał się do

koszar. Co się zaś tyczy czterdziestu druhów Hasana, to krążyli oni po ulicach miasta czyniąc

poszukiwania. Ali Kitf al-Dżamal zaś odłączył się od swoich towarzyszy i ujrzał w pewnej

chwili zbiegowisko. Podążył ku tłoczącym się ludziom i ujrzał Alego al-Misri odurzonego

bandżem, więc go ocucił. Ali ocknął się i zobaczył ludzi zgromadzonych wokół niego, Ali

Kitf al-Dżamal zaś krzyknął doń wtedy: „Obudź się!” I spytał Ali al-Misri: „Gdzie jestem?”,

a Ali Kitf al-Dżamal i inni ludzie odpowiedzieli mu: „Znaleźliśmy cię leżącego tu i

odurzonego bandżem, ale nie wiemy, kto cię zatruł.” Powiedział Ali: „Zatruł mnie jakiś

cukiernik i zrabował moje rzeczy. Dokąd on się udał?” Rzekli zgromadzeni: „Nikogo nie

widzieliśmy! Ale wstań i chodź razem z nami do koszar”, i poszli wszyscy razem.

Gdy znaleźli się na miejscu, zastali tam Achmada ad-Danaf, który pozdrowił ich i spytał:

„Ali, czy przyniosłeś szatę?” Odrzekł Ali: „Miałem ją z sobą, wraz z innymi rzeczami.

Niosłem też głowę Żyda, ale spotkałem po drodze jakiegoś cukiernika, który zatruł mnie

bandżem i zabrał mi szatę.” I opowiedział im Ali wszystko, co mu się przydarzyło, po czym

dodał: „Gdy tylko spotkam tego cukiernika, to mu za to odpłacę!” W tej chwili wyszedł z

jednej z izb Hasan Szauman i spytał: „Czy przyniosłeś z sobą zdobycz, Ali?” Odrzekł:

„Miałem szatę i miałem głowę tego Żyda, ale spotkał mnie jakiś cukiernik, zatruł mnie

bandżem i zrabował szatę oraz wszystko inne. Nie wiem, dokąd poszedł, ale gdybym znał

jego kryjówkę, już ja bym mu odpłacił! Ale może ty wiesz, gdzie ten cukiernik się

podziewa?” Odrzekł Hasan: „Wiem, gdzie on jest!”, po czym wstał i otworzył przed Alim

izbę, z której przed chwilą wyszedł. I ujrzał tam Ali cukiernika odurzonego bandżem. Ocucił

go, a gdy cukiernik otworzył oczy, zobaczył przed sobą Alego al-Misri, Achmada ad-Danaf i

czterdziestu junaków. Skoczył na równe nogi i zawołał: „Gdzie jestem? Kto mnie schwytał?”

A Hasan Szauman odrzekł: „Ja jestem tym, który cię schwytał.”

I zawołał Ali al-Misri: „Oszuście! To takie figle mi płatasz?”, i chciał go zabić. Ale Hasan

Szauman rzekł mu: „Powstrzymaj rękę, to jest teraz twój powinowaty.” Spytał Ali: „Jakim

sposobem?” Odrzekł Hasan: „To jest Achmad al-Lakit, syn siostry Zajnab.” I spytał Ali

Achmada al-Lakit: „Dlaczego to zrobiłeś?” Odrzekł: „Kazała mi tak moja babka, chytra

Dalila, a to dlatego, że Zurajk, sprzedawca ryb, był u mojej babki Dalili i powiedział jej:

«Zaiste, Ali al-Misri to łotrzyk biegły we wszelkich sztuczkach. Na pewno zabije Żyda i

przyniesie szatę!» Wezwała mnie wtedy babka i spytała: «Achmadzie, czy znasz Alego al-

Misri?» Odrzekłem: «Znam go, to ja go kiedyś zaprowadziłem do siedziby Achmada ad-

Danaf.» Rzekła: «Idź i zastaw na niego swoje sieci, a gdy nadejdzie z tymi rzeczami, spłataj

mu jakąś sztuczkę i zabierz mu całą zdobycz.» Krążyłem tedy po ulicach miasta, aż

spotkałem pewnego cukiernika. Dałem mu dziesięć denarów i otrzymałem za to od niego

szatę, słodycze i sprzęt. Potem zaś stało się to, co się stało.”

Wtedy rzekł Ali al-Misri do Achmada al-Lakit: „Idź do twej babki i do Zurajka,

sprzedawcy ryb, i powiadom ich o tym, że zdobyłem wszystkie żądane przedmioty, a do tego

głowę Żyda Azry. Powiedz im także: «Jutro spotkacie go w dywanie kalifa i odbierzecie od

niego wykup za Zajnab.»” Achmad ad-Danaf zaś cieszył się z takiego zakończenia sprawy i

rzekł: „O Ali, nie poszły na marne trudy twojego wychowania!” Gdy więc nastał ranek, wziął

Ali al-Misri szatę i złotą pałeczkę z łańcuszkami ze złota oraz głowę Żyda Azry wbitą na

włócznię i udał się do dywanu wraz ze swoim stryjem Achmadem ad-Danaf i jego ludźmi. I

ucałowali ziemię przed kalifem. A gdy kalif na nich popatrzył, zobaczył pomiędzy nimi

młodzieńca, którego żaden mąż nie zdołałby przewyższyć dzielnością. I spytał o niego

przybyłych, a Achmad ad-Danaf powiedział: „O Władco Wiernych, to jest Ali az-Zajbak al-

Misri, przywódca kairskich junaków. I jest on pierwszy pomiędzy moimi junakami.” A kiedy

przyjrzał mu się kalif, polubił go, gdyż spostrzegł dzielność promieniejącą z jego oczu i

świadczącą za nim, nie przeciwko niemu. Ali zaś rzucił głowę Żyda Azry pod nogi kalifa,

mówiąc: „Z każdym twym wrogiem postąpię tak jak z tym, o Władco Wiernych!” I spytał

kalif: „Czyja to głowa?” Odrzekł: „To głowa Azry, Żyda.” A kalif pytał dalej: „Dlaczego

zabiłeś go?” I opowiedział mu Ali al-Misri o tym, co mu się przydarzyło, od początku do

końca. Rzekł wówczas kalif: „Nie spodziewałbym się, że go zabijesz, był przecież

czarownikiem.” Odrzekł Ali: „Pan nasz dał mi moc do tego, abym go zabił.”

Wtedy wysłał kalif kilku walich do zamku, a oni ujrzeli tam Żyda bez głowy. Włożyli go

więc do skrzyni i przynieśli kalifowi, który kazał go spalić. Wówczas zbliżyła się Kamar,

córka owego Żyda, ucałowała ziemię przed kalifem i powiadomiła go o tym, że jest córką

Żyda Azry i że przyjęła islam. Potem odnowiła swe wyznanie wiary przed kalifem i rzekła do

niego: „Bądź moim orędownikiem u łotrzyka Alego az-Zajbak al-Misri. Pragnę, aby mnie

poślubił.” Poprosiła także kalifa, aby zechciał wystąpić jako jej opiekun w czasie obrzędów

zaślubin z Alim.

A kalif podarował Alemu al-Misri zamek Żyda Azry wraz ze wszystkim, co w nim było, i

rzekł jeszcze: „Proś mnie o jakąś łaskę!” Rzekł Ali: „Proszę cię, abym mógł stać na twoim

kobiercu i jeść z twego stołu.” Spytał kalif: „O Ali, czy masz swoich ludzi?” Odrzekł Ali:

„Mam czterdziestu ludzi, ale oni są w Kairze.” Rozkazał tedy kalif: „Poślij więc po nich,

niech przybywają tu z Kairu”, i pytał dalej: „A czy masz, Ali swoją siedzibę?” Odrzekł: „Nie

mam!” I zawołał Hasan Szauman: „O Władco Wiernych, ja mu dam moją siedzibę wraz ze

wszystkim, co w niej jest!” Ale kalif rzekł: „Twoja siedziba jest dla ciebie, Hasanie!”, i

rozkazał skarbnikowi, aby dał budowniczemu dziesięć tysięcy denarów na wybudowanie dla

Alego siedziby z czterema liwanami i czterdziestoma izbami dla jego ludzi. Potem spytał

jeszcze kalif: „Czy masz prócz tego jakieś życzenie, Ali, bym kazał je dla ciebie wypełnić?”

Rzekł: „O królu czasu, proszę cię, abyś zechciał być moim orędownikiem u chytrej Dalili.

Chcę bowiem pojąć za żonę jej córkę Zajnab, a jako wykup daję szatę córki Azry i inne jej

rzeczy.” I przyjęła Dalila wstawiennictwo kalifa, przyjęła też złoty talerz i szatę, pałeczkę i

łańcuszki ze złota. Potem spisano ślubną umowę pomiędzy Zajnab i Alim, a także inną ślubną

umowę z córką handlarza starzyzną, następną umowę spisano z niewolnicą i wreszcie z

Kamar, córką Azry. Kalif zaś wyznaczył Alemu żołd i pozwolił mu brać udział w swym

posiłku południowym i wieczornym, ponadto zaś polecił wypłacać mu pieniądze na paszę dla

zwierząt i przyznał mu jeszcze inne łaski.

I rozpoczął Ali al-Misri przygotowania do wesela, które trwały pełne trzydzieści dni.

Wysłał także pismo do swoich ludzi w Kairze, donosząc im, jakich zaszczytów dostąpił u

kalifa. A w liście tym napisał im ponadto: „Musicie tu przybyć, aby wziąć udział w weselu,

żenię się bowiem z czterema dziewczętami.” I oto po bardzo krótkim czasie zjawili się jego

ludzie w liczbie czterdziestu i wszyscy oni byli na weselu. Ali dał im mieszkanie w koszarach

i przyjął ich z największą gościnnością, potem zaś przedstawił ich kalifowi, który obdarzył

ich szatami honorowymi. A kiedy służebne pokazały Alemu al-Misri Zajnab w szacie Kamar,

wszedł w nią Ali i znalazł ją jako perłę nie przewierconą i jako klacz, której nikt przedtem nie

ujeżdżał. Potem połączył się z trzema pozostałymi dziewczętami i stwierdził, że pełne są

piękności i wdzięku.

A później zdarzyło się kiedyś, że Ali al-Misri pełnił nocną straż u kalifa. I rzekł kalif:

„Życzę sobie, Ali, abyś mi opowiedział wszystko, co ci się przydarzyło od początku do

końca.” I powtórzył mu Ali wszystko, co go spotkało ze strony chytrej Dalili, Zajnab-

Oszustki i sprzedawcy ryb Zurajka, a kalif rozkazał, aby to dokładnie spisano, a księgę

złożono w królewskim skarbcu. I tak oto zostały zapisane wszystkie przygody Alego al-Misri,

i dołączone do zbioru życiorysów współczesnych Najlepszego spośród ludzi – niechaj Allach

zlituje się nad nim i obdarzy go pokojem. Potem zaś żyli wszyscy w dostatku i. szczęściu do

czasu, aż przyszła do nich ta, która niweczy radość i rozdziela związki. A Allach Wiekuisty i

Najwyższy wie to najlepiej. A pośród rozmaitych innych opowieści jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o mieszkańcu Górnego Egiptu i jego żonie Frankijce

 

Opowiadają również, że oto emir Szudża ad-Din Muhammad, namiestnik Kairu, prawił:

Pewnego razu zanocowaliśmy u jednego z mieszkańców krainy Górnego Egiptu, który przyjął

nas bardzo gościnnie i z wielkim szacunkiem. Człowiek ten miał skórę ciemnobrązową i był

już sędziwym starcem, ale dzieci miał nieletnie i całkiem jasne, o cerze białoróżowej.

Spytaliśmy go więc: „Człowieku, jak to się stało, że twoje dzieci są jasne, gdy ty jesteś taki

brązowy?” Odpowiedział: „Ich matka jest Frankijką. Zdobyłem ją jako brankę i miałem z nią

zadziwiające przygody.” Poprosiliśmy: „Opowiedz nam o tym”, a on zgodził się i począł

opowiadać:

Wiedzcie, że uprawiałem kiedyś na tej ziemi len, a potem wyrywałem go i czesałem, i

kosztowało mnie to pięćset denarów. Później chciałem ów len sprzedać, ale cena, jaką

mogłem uzyskać, nie przewyższała moich wydatków i ludzie tak mi poradzili: „Jedź ze swym

lnem do Akki, a tam na pewno dobrze na tym zarobisz.” Akka była w tym czasie w rękach

Franków. Udałem się tam z moim lnem i wnet część sprzedałem, z tym że należność miałem

otrzymać w ciągu sześciu miesięcy. Tymczasem więc sprzedawałem resztę. I oto zobaczyłem

kiedyś mijającą mnie Frankijkę, która obyczajem kobiet frankijskich chodziła po bazarze bez

zasłony. Podeszła do mnie, chcąc kupić len, i wtedy ujrzałem w niej tyle urody, że aż mi się

rozum zaćmił. Sprzedałem jej trochę lnu nie zwracając uwagi na małą cenę, a ona go wzięła i

odeszła. Następnego dnia znów przybyła i znowu sprzedałem jej trochę lnu, jeszcze mniej za

to biorąc niż za poprzednim razem. I potem przychodziła ciągle, poznawszy, żem ją sobie

umiłował. A miała ona zwyczaj chodzić w towarzystwie jakiejś starej niewiasty i raz

powiedziałem do tej starej: „Zaprawdę, ogromnie tę dziewczynę pokochałem. Czy nie

miałabyś jakiegoś sposobu, bym się z nią mógł połączyć?” Stara odparła: „Znajdę dla ciebie

sposób, ale musi to pozostać tajemnicą pomiędzy nami trojgiem, to znaczy pomiędzy mną,

tobą i nią. A poza tym musisz na to wydać pieniądze.” Odpowiedziałem: „Nawet gdybym

miał życiem zapłacić za połączenie z nią, nie byłoby to zbyt wiele.” To rzekłszy ułożyłem się

ze starą, że dam jej pięćdziesiąt denarów, a ona przyprowadzi do mnie ową dziewczynę. I

odliczyłem pięćdziesiąt denarów, i wręczyłem je starej, a ona wzięła pieniądze i powiedziała:

„Przygotuj dla niej w twoim domu komnatę, przybędzie bowiem do ciebie tej nocy.” I

człowiek ów opowiadał dalej:

Poszedłem więc i przygotowałem, co tylko mogłem: jadło, napoje, świece i słodycze, a że

dom mój stał nad morzem i wszystko to działo się letnią porą, uścieliłem posłanie na tarasie

na dachu. Gdy dziewczyna przyszła do mnie, poczęliśmy jeść i pić, a potem zapadła głęboka

noc i spoczęliśmy pod gołym niebem. Księżyc świecił na nas z góry, a my patrzyliśmy na

gwiazdy przeglądające się w morskiej wodzie. Lecz wtem począłem robić sobie w duchu

wyrzuty: „Czy nie wstyd ci przed Allachem Wielkim i Mocnym, że ty, cudzoziemiec,

grzeszyć tu chcesz pod niebem otwartym z.chrześcijanką przeciw Allachowi Najwyższemu,

by zasłużyć na męki piekielnego ognia? O Boże, zaprawdę, biorę Ciebie na świadka i

przysięgam, że ze wstydu przed Tobą i ze strachu przed Twoją karą powstrzymam się od

obcowania z tą chrześcijanką!” Potem zasnąłem i spałem do rana, ona zaś wstała z brzaskiem

i bardzo na mnie rozgniewana odeszła do domu. Ja udałem się do swojego sklepu z lnem i

tam zasiadłem. Wnet i ona razem z tą starą się tam zjawiła, a zła była i piękna jak księżyc.

Zgnębiony, zadawałem sobie w duchu pytanie: „Kimże ty jesteś, żeś zostawił taką

dziewczynę? Może jesteś ascetą jak as-Sari as-Sakati albo Biszr al-Hafi, Dżunajd al-

Baghdadi, czy może al-Fudajl ibn Ijad?!” Po czym dogoniłem staruchę i powiedziałem do

niej: „Przyprowadź ją do mnie jeszcze raz!” Starucha rzekła na to: „Na prawdziwość

Mesjasza, ona nie przyjdzie więcej do ciebie, chyba że zapłacisz sto denarów.” Odparłem:

„Dam ci sto denarów”, i zaraz je wypłaciłem, a dziewczyna przyszła do mnie po raz wtóry.

Ale kiedy znalazła się u mnie, znowu wróciły do mnie owe myśli i znowu się od niej

powstrzymałem przez wzgląd na Allacha Najwyższego. Gdy odeszła, pospieszyłem do mego

kramu. I przyszła do mnie ze staruchą wściekła, lecz piękna jak księżyc. Ja wtedy

powiedziałem do staruchy: „Przyprowadź ją do mnie jeszcze raz.” Lecz ona krzyknęła: „Na

Mesjasza, nie ujrzysz jej u siebie więcej, chyba że zapłacisz pięćset denarów! Choćbyś miał

zemrzeć z żalu!” Zadrżałem i postanowiłem ratować swe życie za wszelką cenę, nawet

gdybym miał stracić wszystko, co za mój len zyskałem. Lecz ledwom to zdążył pomyśleć,

herold głosił taką wieść: „O muzułmanie, oto kończy się pokój między nami a wami.

Wszystkim przeto muzułmanom, którzy są jeszcze w tym mieście, dajemy tydzień czasu na

załatwienie spraw. Potem musicie wracać do swojego kraju!”

Po tych słowach starucha odeszła, a ja w pośpiechu zacząłem ściągać należności za len od

tych, którzy mi mieli zapłacić później. Resztę zaś lnu, co mi jeszcze został, wymieniłem na

inne towary. Z pięknymi towarami opuściłem Akkę, lecz także z sercem przepełnionym

miłością i pożądaniem, Frankijka bowiem zabrała mi serce, a w dodatku również pieniądze. I

nie ustawałem w drodze i podróżowałem tak długo, aż przybyłem do Damaszku. Tam

sprzedałem towary zakupione w Akce i otrzymałem za nie najwyższą cenę, gdyż po ustaniu

zawieszenia broni żadne dostawy stamtąd już nie docierały. Tak oto Allach Sławiony i Wielki

dał mi ogromne zyski, a ja począłem wtedy trudnić się handlem wziętymi do niewoli

dziewczętami, chcąc w ten sposób stłumić w mym sercu skłonność do Frankijki. Poświęciłem

się temu zajęciu bez reszty. Tak minęły trzy lata, a wówczas doszło do znanych walk

pomiędzy al-Malikiem an-Nasir a Frankami i Allach zesłał mu zwycięstwo nad wrogami.

Wziął on do niewoli wszystkich ich królów i za Allacha Najwyższego przyzwoleniem zdobył

krainę przybrzeżną. Wówczas to zdarzyło się, że przybył do mnie jakiś człowiek i zażądał

niewolnicy dla Malika an-Nasir. Miałem właśnie u siebie bardzo piękną dziewczynę i

pokazałem mu ją, a on kupił ją ode mnie dla władcy za cenę stu denarów. Lecz zapłacił mi

tylko dziewięćdziesiąt denarów, a dziesięć pozostał mi dłużny, gdyż w tym dniu nie było

więcej pieniędzy w królewskim skarbcu. Wszystko bowiem wydał król na wojnę z Frankami.

Gdy o tym doniesiono królowi, rozkazał: „Zaprowadźcie go do obozu jeńców i pozwólcie mu

wybrać sobie spośród cór frankijskich jedną za te dziesięć denarów, które mu się jeszcze

należą.” Zabrali mnie tedy słudzy i poprowadzili do obozu jeńców. Gdy się tam

przechadzałem i z uwagą patrzyłem na każdą brankę, spostrzegłem nagle ową frankijską

dziewczynę, którą niegdyś miłowałem, i od razu ją poznałem. Była ona już żoną jakiegoś

frankijskiego rycerza. Ozwałem się przeto: „Tę mi dajcie.” I wziąłem ją, i zaprowadziłem ją

do mego namiotu, a tam zapytałem: „Poznajesz mnie?” Odparła: „Nie.” Mówiłem więc dalej:

„Jestem twoim przyjacielem, tym, który len sprzedawał, i przydarzyło mi się z tobą to, co się

przydarzyło. Wzięłaś ode mnie złoto i powiedziałaś: «Więcej mnie nie zobaczysz, chyba że

zapłacisz pięćset denarów.» A dziś otrzymałem cię na własność za dziesięć denarów.” Ona

rzekła: „Stało się tak za sprawą niezwykłej mocy, którą posiada twoja prawdziwa wiara,

przeto wyznaję teraz, że nie ma boga prócz Allacha, a Muhamrnad jest Jego Prorokiem.” I w

ten sposób przyjęła islam, i stała się gorliwą jego wyznawczynią. Wtedy powiedziałem sobie

w duszy: „Na Allacha, nie zbliżę się do niej, dopóki jej nie wyzwolę i nie zgłoszę tego

kadiemu.”

Udałem się więc do kadiego Ibn Szaddada i opowiedziałem mu wszystko, co się zdarzyło,

a on połączył nas małżeńskim węzłem. Dopiero potem spędziłem z nią noc, a ona stała się

brzemienna. Wkrótce wojska wycofały się, a my wróciliśmy do Damaszku. Lecz po kilku

dniach przybył tam posłaniec królewski i zażądał wydania jeńców i branek na mocy

zawartego pomiędzy królami układu. Ktokolwiek więc dostał się do niewoli, został wydany z

powrotem. Tylko niewiasta, którą pojąłem za żonę, została. Frankowie rzekli na to: „Brak

jeszcze żony rycerza takiego a takiego.” Rozpytywali o nią wszędzie i szukali jej wytrwale, aż

w końcu zwiedzieli się, że jest u mnie, i zażądali, abym ją wydał. Poszedłem więc do niej

blady i głęboko zmartwiony. A ona spytała: „Co się z tobą dzieje? Co cię złego spotkało?”

Odpowiedziałem: „Przybył tu posłaniec króla Franków, aby odebrać wszystkich jeńców, i

żąda, abym i ciebie oddał.” Rzekła: „Nie obawiaj się, tylko zaprowadź mnie do króla. Już

wiem, co mu powiedzieć.”

Egipcjanin mówił dalej: Wziąłem ją tedy i poprowadziłem przed oblicze sułtana al-Malika

an-Nasir. A przy nim po prawicy siedział poseł króla Franków. I rzekłem: „Oto niewiasta,

którą miałem u siebie.” Al-Malik an-Nasir poseł frankijski spytali: „Czy chcesz wrócić do

swojego kraju, czy pozostać u męża? Wiedz bowiem, że Bóg wyzwolił ciebie i innych z

niewoli.” Ona odpowiedziała sułtanowi: „Przyjęłam islam i jestem brzemienna, co można

poznać po moim łonie. Teraz więc Frankowie nie mieliby ze mnie żadnego pożytku.” Poseł

frankijski zapytał jednak: „A kogo wolisz, tego muzułmanina czy twego męża, rycerza

takiego a takiego?” I odrzekła mu to samo, co sułtanowi. Poseł spytał więc towarzyszących

mu Franków: „Słyszeliście jej słowa?” Gdy odpowiedzieli: „Tak”, poseł zwrócił się do mnie:

„Zabierz twą niewiastę i odejdź z nią.” Odszedłem więc razem z mą żoną, a poseł króla

Franków wysłał w ślad za nami gońca z wieścią: „Jej matka posłała jej coś przeze mnie,

mówiła bowiem, że córka dostała się w niewolę i z pewnością jest naga. Chciała przeto, abym

dla niej zabrał tę skrzynię. Weź ją tedy dla niej.” Wziąłem skrzynię, zaniosłem do domu i

dałem swej żonie. Gdy ona otworzyła skrzynię, znalazła we wnętrzu wszystkie swe suknie i

dwie sakiewki ze złotem – w jednej było pięćdziesiąt, a w drugiej sto denarów. Poznałem je

po moim sznurowaniu, które nie uległo żadnej zmianie. I dziękowałem Allachowi

Najwyższemu. Te oto dziatki ona mi urodziła i żyje ze mną po dziś dzień, ona też

przyrządziła dla was to jadło.

Zdumieliśmy się jego opowieścią i tym, co mu się przydarzyło. Lecz Allach Sławiony i

Wielki wie wszystko najlepiej!

A spośród licznych innych opowieści jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Opowieść o Abu Kirze i Abu Sirze

 

Mówią, że w mieście Aleksandrii żyli sobie kiedyś dwaj ludzie. Jeden był farbiarzem i

zwał się Abu Kir, a drugi był balwierzem i zwano go Abu Sir. Byli oni sąsiadami na bazarze

– sklep balwierza był tuż naprzeciw sklepu farbiarza. Farbiarz był kłamcą, oszustem i

złoczyńcą wielkim, o czole jakby z kamienia wyciosanym lub odłupanym z progu żydowskiej

synagogi. Nie wstydził się żadnej niegodziwości wyrządzanej ludziom. Zazwyczaj gdy mu

ktoś dawał tkaninę do ufarbowania, żądał od niego zapłaty z góry, udając, że musi za to nabyć

środki do farbowania. A gdy mu ktoś zapłacił z góry, farbiarz brał pieniądze i wydawał je na

jedzenie i picie dla siebie. Co więcej, ledwo właściciel tkaniny się oddalił, farbiarz

sprzedawał tkaninę, a pieniądze za nią otrzymane wymieniał na jadło, napitek i inne rzeczy.

Jadał zaś dobrze i byle czym się nie zadowalał, uznawał tylko najwykwintniejsze potrawy i

pił najznakomitsze trunki, co rozum odbierają. A skoro przychodził właściciel tkaniny,

farbiarz mówił do niego: „Przyjdź do mnie jutro przed wschodem słońca, a otrzymasz swoją

rzecz ufarbowaną.” I odchodził właściciel, mówiąc sobie w duchu: „Od dziś do jutra jest

niedaleko.” I wracał na następny dzień o umówionej porze po to, by usłyszeć od farbiarza:

„Wstąp do mnie jutro, bo zaprawdę, wczoraj nie miałem czasu farbować; goście przyszli do

mnie i musiałem dotrzymać im towarzystwa, póki nie odeszli. Lecz jutro, gdy się zjawisz

przed wschodem słońca, tkanina twoja będzie już gotowa.” I znów odchodził taki człowiek, i

wracał trzeciego dnia, a farbiarz tak do niego mówił: „Naprawdę, wczorajsza zwłoka była

usprawiedliwiona, gdyż moja żona tej nocy właśnie rodziła i cały dzień byłem zajęty różnymi

sprawami. Jutro jednak wstąp do mnie, na pewno będziesz mógł odebrać swoją rzecz

ufarbowaną.” I znów odchodził taki człowiek z niczym, a gdy się później o umówionej porze

zgłaszał, farbiarz zbywał go jakimś nowym wykrętem i przysięgał, i obiecywał mu wykonać

pracę na inny dzień, ale nigdy nie dotrzymywał słowa. A gdy oszukany głupiec mówił w

końcu zniecierpliwiony: „Ile już razy mówiłeś mi: jutro! Oddaj mi moją własność, bo

odechciało mi się już farbowania!”, farbiarz odpowiadał mu: „Na Allacha, bracie mój, wstyd

mi przed tobą, ale wyznam ci całą prawdę. Oby Allach ukarał tego, co szkodę ludziom

wyrządza, zabierając im ich własność!” Poszkodowany pytał: „Powiedz mi, co się stało?”, a

farbiarz odpowiadał:” Rzecz twą ufarbowałem na kolor, jakiego nikt dotychczas nie widział,

po czym rozwiesiłem ją na sznurze, a stamtąd skradziono mi ją. Nie mam nawet pojęcia, kto

jest złodziejem.” Jeśli właściciel tkaniny był poczciwcem, mówił: „Allach mi to jakoś

wynagrodzi”, lecz jeśli był to człowiek popędliwy, łajał farbiarza, i kłócił się z nim, ale nic na

tym nie wygrywał, nawet gdy go chciał przed kadim skarżyć.

I tak poczynał sobie farbiarz przez czas dłuższy, aż w końcu wieść o tym rozniosła się

między ludźmi i jedni drugich przed nim ostrzegali. Jego postępowanie stało się

przysłowiowe, ludzie stronili przeto od niego i z rzadka tylko dawał się nabrać ktoś, kto nic o

nim nie wiedział. Ale mimo to co dzień farbiarz wywoływał jakąś zwadę lub sprzeczkę z

ludźmi i w ten sposób po pewnym czasie interesy jego poczęły podupadać. Wtedy zachodził

do sklepu swojego sąsiada, balwierza Abu Sira, i zasiadał tam we wnętrzu, naprzeciwko

swojej farbiarni, spoglądając na jej drzwi. A gdy tylko zauważył kogoś, kto – nieświadomy

jego oszustw – stał u progu farbiarni z tkaniną przeznaczoną do farbowania, wychodził ze

sklepu balwierza i pytał: „Czego sobie życzysz, człowieku?” Ów odpowiadał: „Ufarbuj mi

to.” A farbiarz dalej zapytywał: „Na jaki chciałbyś kolor?” Choć bowiem był podłym

oszustem, potrafił, farbować na wszystkie kolory, a w nędzę popadł tylko dlatego, że z nikim

uczciwie nie postępował. Przyjmował więc od owego człowieka tkaninę i żądał: „Zapłać mi z

góry i przyjdź jutro, by swoją rzecz odebrać.” A gdy tylko właściciel wręczył mu zapłatę i

odszedł swoją drogą, farbiarz zabierał jego tkaninę, spieszył z nią na bazar, a tam ją

sprzedawał. Za uzyskane pieniądze nabywał dla siebie mięso, jarzyny, tytoń, owoce i

wszystko, co mu było potrzebne. Gdy później widział, że ten ktoś, kto mu oddał do

ufarbowania tkaninę, stoi przed jego sklepem, nie wychodził do niego i na oczy mu się nie

pokazywał.

Tak sobie poczynał przez całe lata, aż pewnego dnia zdarzyło mu się przyjąć do

farbowania tkaninę od pewnego zawziętego człowieka, poczym, jak zwykle, sprzedał ją, a

otrzymane za nią pieniądze wydał. Ów człowiek przychodził potem do sklepu farbiarza co

dzień, ale nigdy go nie zastawał, bo gdy ten tylko zobaczył swego wierzyciela, umykał przed

nim i chował się w sklepie balwierza Abu Sira. W końcu właściciel tkaniny, nie zastawszy go

w sklepie ani razu, udał się zniecierpliwiony do kadiego, a on wysłał z nim posłańca, który na

oczach całej gromady muzułmanów zabił gwoździami drzwi farbiarni i opieczętował je, gdyż

wewnątrz poza kilkoma rozbitymi naczyniami glinianymi nie znalazł wierzyciel nic, co

stanowiłoby równowartość straconej tkaniny. Posłaniec kadiego zabrał klucz od farbiarni i

rzekł do wszystkich sąsiadów: „Powiedzcie farbiarzowi, by zwrócił temu człowiekowi jego

własność, a potem może się do mnie zgłosić po klucz od swego sklepu.” Rzekłszy to

posłaniec odszedł swoją drogą, i to samo uczynił poszkodowany.

Abu Sir spytał wówczas Abu Kira: „Cóż to za utrapienie z tobą! Za każdym razem, gdy

ktoś przyjdzie do ciebie i powierzy ci swoją własność, narażasz go na stratę. Gdzież się

podziała tkanina tego ważnego człowieka?” Abu Kir odpowiedział mu na to: „Zaprawdę,

sąsiedzie mój, skradziono mi ją.” Abu Sir zawołał wówczas: „Zadziwiające, że ilekroć ktoś

daje ci jakąś rzecz do farbowania, zawsze staje się ona łupem złodzieja! Czyżby twój sklep

był miejscem schadzek wszystkich złodziei?! Jestem pewny, że kłamiesz! Opowiedz mi, jak

to było naprawdę!” I rzekł Abu Kir: „Sąsiedzie, rzeczywiście nikt mi nigdy nic nie ukradł.”

Abu Sir zapytał: „Cóż więc zrobiłeś z tkaninami tych wszystkich ludzi?!” Abu Kir

odpowiedział: „Wszystko, co mi ktokolwiek dał, sprzedałem, a pieniądze wydałem.” Na to

Abu Sir zawołał: „Czyż Allach ci na coś takiego pozwala?!” Abu Kir odrzekł: „Nędza

zmusiła mnie do takiego postępowania. Rzemiosło moje mi nie popłaca, jestem biedny i nic

nie posiadam.” I począł się żalić na swoje kiepskie interesy i na brak środków do życia, Abu

Sir zaś także jął ubolewać nad tym, że i w jego zawodzie nie najlepiej mu idzie. Mówił:

„Jestem mistrzem, któremu w całym mieście nikt nie dorównuje, ale też nikt się u mnie nie

goli, tak że stałem się biedakiem. Zaprawdę, obrzydło mi to rzemiosło, bracie mój!” Farbiarz

Abu Kir rzekł na to: „I mnie obrzydło moje rzemiosło, wskutek tego, że mi się w nim nie

wiedzie. Lecz cóż, bracie mój, trzyma nas w tym mieście? Wyjedźmy stąd obaj, rozejrzyjmy

się po innych obcych krajach, mamy przecież w rękach rzemiosło potrzebne na całym

świecie. Wyjedźmy, zaczerpniemy innego powietrza, a na pewno znajdziemy spokój od

wszelkich trosk.” I Abu Kir tak długo zachwalał podróż, aż Abu Sir nabrał ochoty na wyjazd i

umówili się, że wyruszą w drogę. Wówczas Abu Kir, uradowany, że natchnął Abu Sira

ochotą do podróży, wyrzekł słowa poety:

Gdy osiągnąć chcesz dostatki, porzuć kraj i bliskich,

W drogę dąż, a podróż da ci pięciokrotne zyski,

Troski przegna, a pragnienia nasyci z okładem,

Da ci godnych towarzyszy, wiedzę i ogładę.

Jeśli prawią, że podróże troską są i szkodą,

Że najbliższych rozłączają i ku trudom wiodą,

To śmierć droższa jest młodemu niźli żywot twardy

Między zdrajcą i zawistnym w domostwie pogardy.

Kiedy już postanowili, że wyruszą razem w drogę, Abu Kir odezwał się do Abu Sira:

„Sąsiedzie, teraz jesteśmy jeden drugiemu niczym bracia i chyba się nigdy nie rozstaniemy.

Wypowiedzmy przeto Fatihę i w ten sposób przypieczętujmy nasz związek, by ten z nas,

który będzie pracował i zarabiał, żywił tego, który będzie bez pracy. Resztę zaś, jaka nam

zostanie, będziemy składali do skrzyni i gdy wrócimy do Aleksandrii, podzielimy to między

siebie sprawiedliwie na dwie połowy.” Abu Sir rzekł: „Niechaj tak będzie”, i obaj

wypowiedzieli Fatihę na potwierdzenie tego, że pracujący będzie ze swego zarobku żywił

tego, co będzie bez pracy. Po czym Abu Sir zamknął sklep i oddał klucze właścicielowi, Abu

Kir zaś pozostawił klucz od swej farbiarni u posłańca kadiego i porzucił swój sklep zamknięty

i opieczętowany. A potem zebrali swój dobytek i wyruszyli w podróż na galeonie, żeglującej

po słonym morzu. Odpłynęli jeszcze tego samego dnia. Dopisało im szczęście, bo ku

najwyższej radości balwierza Abu Sira zdarzyło się, że wśród podróżnych, co na owej

galeonie płynęli, nie było żadnego innego balwierza, choć było tam stu dwudziestu ludzi, nie

licząc kapitana i żeglarzy. Gdy tedy rozwinęli żagle, podniósł się balwierz i rzekł do

farbiarza: „Bracie mój, tu na morzu potrzebne nam będzie jedzenie i picie, a zapasy, które

wzięliśmy ze sobą, są nader skąpe, przeto gdy ktoś mi rzeknie: «Zbliż się, balwierzu, i ogol

mnie» – ogolę go za bochenek chleba lub za pół sztuki srebra albo za łyk słodkiej wody. I

skorzystamy na tym obaj: i ty, i ja.”

Farbiarz odpowiedział: „Nie byłoby w tym nic zdrożnego!”, a rzekłszy to pochylił głowę i

zasnął. Balwierz zaś wstał, wziął swoje narzędzia i kubek, na ramię zarzucił sobie szmatę,

która miała mu służyć za ręcznik – gdyż był biedny – i chodził wśród podróżnych. Jeden z

nich zaraz na niego zawołał: „Ej, mistrzu! Ogol mnie!”, i balwierz przystąpił natychmiast do

pracy, a gdy skończył, człowiek ów dał mu pół sztuki srebra. Balwierz powiedział wtedy do

niego: „Bracie mój, na nic mi owe pół srebrnika. Gdybyś bochenek chleba dać mi raczył,

byłoby to tu na morzu większym błogosławieństwem, bo mam towarzysza, a nasze zapasy

żywności są bardzo mizerne.” I podróżny dał mu bochenek chleba i kawałek sera, a kubek

napełnił mu słodką wodą. Balwierz wziął to wszystko, poszedł do Abu Kira i powiedział:

„Weź ten bochenek chleba, spożyj go z serem i popij wodą z kubka.” Abu Kir przyjął te dary,

zjadł i wypił, Abu Sir zaś znowu zabrał swe narzędzia, zarzucił na ramię szmatę i z kubkiem

w ręce chodził pośród podróżujących na galeonie. Golił jednego za dwa bochenki chleba,

innego za kawałek sera i wielkie miał na owej galeonie wzięcie. Każdy, kto prosił: „Ogol

mnie, mistrzu”, godził się dać mu dwa bochenki chleba i pół srebrnika, jako że prócz Abu

Sira nie było na statku żadnego innego balwierza.

W ten sposób zebrał Abu Sir do zachodu słońca trzydzieści bochenków chleba i trzydzieści

połówek srebra, a także zdobył sera, oliwek i rybiej ikry. O co tylko poprosił, podróżni dawali

mu i wkrótce był doskonale we wszystko zaopatrzony. A gdy golił kapitana i wspomniał mu,

że ma niewiele zapasów żywności na drogę, ów rzekł do niego: „Bądź zatem moim gościem.

Przychodź do mnie co wieczór ze swym towarzyszem, wieczerzajcie ze mną, abyście się nie

musieli więcej troszczyć o jedzenie tak długo, jak długo będziecie z nami w podróży.” Wrócił

tedy Abu Sir do farbiarza i ujrzawszy, że ów śpi, obudził go. Gdy Abu Kir otworzył oczy i

przy swej głowie ujrzał wielką ilość chleba, sera, oliwek i rybiej ikry, zapytał: „Skąd to

wszystko wziąłeś?” Odrzekł Abu Sir: „Z dóbr Allacha Najwyższego.” Farbiarz chciał zaraz

przystąpić do jedzenia, lecz Abu Sir powiedział do niego: „Nie jedz tego, bracie mój,

zachowajmy to sobie na później. Wiedz bowiem, że co dopiero ogoliłem kapitana i

wspomniałem mu, iż mamy niewiele zapasów, na co on powiedział do mnie: «Bądź zatem

moim gościem i przyprowadź do mnie również swego towarzysza. Co wieczór będziecie ze

mną wieczerzali.» Nasza pierwsza wieczerza u kapitana odbędzie się dziś po zmierzchu.” Ale

Abu Kir odpowiedział na to: „W głowie mi się mąci od tego morskiego kołysania i nie

mógłbym się ruszyć z miejsca. Idź do kapitana sam, a mnie pozwól zjeść coś z tego, co tutaj

widzę.” Abu Sir odpowiedział: „Nie mam nic przeciwko temu”, i usiadł, by popatrzeć, jak

Abu Kir zajada. I ujrzał, że odgryza on kęsy niczym kamieniarz odłupujący ze skał ogromne

głazy i łyka je niby słoń, który całymi dniami nie jadł. Pochłaniał on każdy nowy kęs, zanim

zdołał przełknąć poprzedni, przy czym wzrok miał przez cały czas utkwiony w tym, co leżało

przed nim, jak gdyby był ghulem, i sapał jak głodny bawół nad sieczką i bobem. Lecz wtem

nadszedł jeden z żeglarzy i rzekł do balwierza: „Mistrzu, kapitan kazał tobie powiedzieć, byś

zabrał swego towarzysza i przyszedł z nim na wieczerzę.” Abu Sir zwrócił się więc jeszcze

raz do Abu Kira: „Czy pójdziesz z nami?” Abu Kir wszakże odpowiedział: „Nie jestem w

stanie utrzymać się na nogach.”

Balwierz poszedł przeto sam i ujrzał kapitana siedzącego za stołem, na którym stało ze

dwadzieścia albo więcej najrozmaitszych potraw, a kapitan ze swymi współbiesiadnikami

czekał na balwierza i jego towarzysza, nie tknąwszy jeszcze jadła. A gdy go ujrzał samego,

zapytał: „Gdzież jest twój towarzysz?” Abu Sir odpowiedział: „O panie mój, on zaniemógł od

kołysania na morzu i cierpi na zawroty głowy.” Kapitan rzekł na to: „Nic mu nie będzie,

rychło mu ta niemoc minie, a ty zbliż się i wieczerzaj z nami, bo tylko na ciebie czekałem.”

To rzekłszy wziął jedną z misek od pieczeni i nałożył do niej ze wszystkich potraw po trosze,

tak że wystarczyłoby tego dla dziesięciu ludzi, a gdy balwierz posilił się, kapitan tak rzekł do

niego: „Weź tę miskę ze sobą dla swego towarzysza.” I wziął to Abu Sir, a kiedy wrócił do

Abu Kira, ujrzał, że – miażdży on zębami resztki jedzenia, które miał przed sobą i niczym

wielbłąd w pośpiechu kęs kęsem dogania. Abu Sir powiedział do niego: „Czyż ci nie

mówiłem, byś tego nie zjadał? Patrz, jak wielka jest dobroć kapitana. Spójrz, co ci przysłał,

gdy mu rzekłem, że cierpisz na morską chorobę.” Abu Kir zawołał wtedy: „Dawaj to!” Abu

Sir podał mu miskę, a on porwał ją z tą samą chciwością, z jaką rzucił się na tamto jedzenie,

niczym pies szczerzący zęby albo lew rozszarpujący zwierzynę lub jak sęp ******ący na

gołębia czy wreszcie jak człowiek bliski głodowej śmierci, który nagle znalazł coś, co go

pokrzepić może. I począł Abu Kir jeść, więc Abu Sir pozostawił go i sam powrócił do

kapitana na kawę. A gdy znów przyszedł do Abu Kira, ujrzał, że zjadł on wszystko, co było w

misce, i puste naczynie odrzucił na bok. Podniósł tedy miskę, oddał jednemu ze sług kapitana,

a sam wrócił do Abu Kira i spał przy nim do samego rana. A nazajutrz, gdy wstał dzień, Abu

Sir znów przystąpił do golenia, a cokolwiek otrzymał, przynosił Abu Kirowi. Ów zaś jadł i pił

nie ruszając się z miejsca i wstawał tylko za potrzebą, a co wieczór Abu Sir przynosił mu

jeszcze pełną miskę od kapitana.

I tak minęło dwadzieścia dni, aż galeona zarzuciła kotwicę w porcie pewnego miasta.

Wówczas obaj zeszli na ląd i udali się do miasta, by wynająć sobie izbę, po czym stanęli w

zajeździe. Abu Sir urządził izbę, kupił wszystko, czego im było trzeba, przyniósł mięsiwa i

ugotował je, Abu Kir zaś, od chwili gdy weszli do swej izby w zajeździe, spał i przerywał sen

tylko wtedy, kiedy Abu Sir go budził i stawiał przed nim stół zastawiony jedzeniem.

Wówczas podnosił się, zajadał i mówił: „Nie złość się na mnie, cierpię jeszcze na zawroty

głowy”, po czym znowu zapadał w sen. I tak minęło czterdzieści dni. Balwierz codziennie

brał swoje narzędzia, wychodził na miasto i zarabiał swą pracą, a po powrocie zastawał Abu

Kira pogrążonego we śnie. Budził go wtedy i Abu Kir zabierał się do jedzenia, zajadał

chciwie jak ktoś, kto nigdy syty nie był ani zaspokojony i z powrotem zasypiał. I tak żył przez

następne czterdzieści dni, ci często Abu Sir go zachęcał: „Siądź i rozwesel się trochę albo

wyjdź pochodzić po mieście, bo zaprawdę, warto je obejrzeć, jest tak piękne, że trudno je z

innymi porównywać.” Lecz farbiarz Abu Kir niezmiennie odpowiadał: „Nie złość się na

mnie, ale doprawdy, cierpię na zawroty głowy.” Balwierzowi Abu Sirowi było przeto nijako

zasmucać serce swego towarzysza i nie pozwolił sobie nigdy powiedzieć doń złego słowa.

Wszelako czterdziestego pierwszego dnia balwierz zaniemógł i nie był w stanie wyjść

rano. Najął tedy odźwiernego zajazdu, by przy nich obu rozmaite posługi spełniał. I załatwiał

im ów odźwierny wszystko, czego potrzebowali, przynosił jedzenie i napoje, Abu Kir zaś

nadal tylko jadł i spał. I brał balwierz owego odźwiernego z zajazdu do posług jeszcze przez

cztery dni, lecz potem niemoc jego się wzmogła i ze słabości stracił przytomność. Wtedy

zaczął Abu Kirowi doskwierać głód. Wstał więc, przetrząsnął ubranie Abu Sira i znalazłszy w

nim sporo pieniędzy, wziął je i wyszedł, zamykając za sobą na zasuwę drzwi izby, w której

leżał Abu Sir. Wyszedł nie zauważony przez nikogo, gdyż odźwierny zajazdu był właśnie

wtedy na bazarze i nie widział, jak Abu Kir odchodził. Abu Kir poszedł prosto na bazar,

odział się w kosztowne szaty i jął się po mieście przechadzać. I ujrzał, że był to gród, do

którego żadnego miasta nie można było porównać. Tylko stroje mieszkańców były wyłącznie

białe i niebieskie i żadnych innych barw się w nim nie spotykało.

A gdy Abu Kir zaszedł do miejscowego farbiarza, zobaczył, że i w jego sklepie wszystko

było niebieskie. Wyjął tedy chustę i rzekł do niego: „Mistrzu, weź tę chustę i ufarbuj mi ją, a

zapłacę ci za to.” Odrzekł farbiarz: „Ufarbowanie tego będzie kosztowało dwadzieścia

dirhemów.” Na to Abu Kir powiedział: „W naszym kraju rzecz taką można ufarbować za dwa

dirhemy”, na co miejscowy farbiarz odrzekł: „Idź więc i farbuj sobie tę chustę we własnym

kraju, gdyż jeśli o mnie chodzi, nie wykonam ci tego taniej niż za dwadzieścia dirhemów i nic

z tej ceny nie opuszczę.” Zapytał Abu Kir: „Ana jaki kolor możesz mi ją ufarbować?”

Odrzekł farbiarz: „Nie inaczej jak na niebiesko.” Abu Kir powiedział: „A ja chciałbym, byś

mi ją na czerwono ufarbował.” Odrzekł farbiarz: „Nie znam czerwonej farby.” Rzekł więc

Abu Kir: „To na zielono.” Farbiarz odpowiedział: „Nie potrafię barwić na zielono.” Abu Kir

prosił: „Na żółto więc.” Farbiarz odpowiedział: „Nie potrafię barwić na żółto.” I tak wyliczył

mu Abu Kir po kolei wszystkie kolory, jeden za drugim, aż wreszcie farbiarz wyjaśnił mu:

„W naszym kraju jest nas mistrzów farbiarzy czterdziestu i liczba ta ani nie wzrasta nigdy, ani

nie maleje. Gdy któryś z nas zemrze, przyuczamy do zawodu jego syna. Lecz niejeden umiera

bezpotomnie i liczba farbiarzy mogłaby się w ten sposób zmniejszyć. Jeśli więc któryś ma

dwóch synów, uczymy jednego z nich, a gdy pierwszy syn zemrze, uczymy jego brata. Taki

oto ściśle określony porządek panuje w naszym rzemiośle. Nie umiemy wszakże farbować

inaczej niż na niebiesko. Żadnego innego koloru nie znamy.”

Wtedy farbiarz Abu Kir zwrócił się do tamtego: „Wiedz, że i ja jestem farbiarzem, a

potrafię farbować na wszystkie kolory. Chciałbym przeto, byś mnie na płatną służbę do siebie

przyjął. Nauczę cię farbowania na wszystkie barwy i w ten sposób wyniesiesz się nad cały

cech farbiarzy.” Ale tamten odrzekł: „Nigdy się nie zgodzimy, by cudzoziemiec wykonywał

tu nasze rzemiosło.” Zapytał Abu Kir: „A gdybym swoją własną farbiarnię otworzył?”

Farbiarz odparł: „Nigdy ci się to nie uda.” Usłyszawszy to Abu Kir odszedł i udał się do

drugiego farbiarza, lecz ten odrzekł mu to samo co pierwszy. I począł tak od farbiarza do

farbiarza chodzić, aż obszedł wszystkich czterdziestu, lecz żaden z nich ani na mistrza, ani

nawet na pomocnika go nie przyjął. Wówczas poszedł do starszego cechu i powiedział mu o

tym, ale i on mu rzekł: „Zaiste, nie zgodzimy się nigdy, by cudzoziemiec wykonywał tu nasze

rzemiosło.”

Abu Kir rozzłoszczony wielce poszedł wtedy poskarżyć się królowi tego miasta i rzekł do

niego: „O królu czasu, jestem cudzoziemcem, z zawodu farbiarzem, a z tutejszymi

farbiarzami zdarzyły mi się takie a takie sprawy. Ja zaś umiem barwić na czerwono w

różnych odcieniach, na przykład w różanym lub w kolorze owoców jujuby, lub na zielono w

przeróżnych odmianach zieleni, od trawiastej, pistacjowej czy oliwkowej do papuziej,

potrafię barwić również na czarno w różnym nasileniu tego koloru, na przykład na kolor

węgla lub antymonu, i na żółto w przeróżnych odcieniach żółtego, jak pomarańczowy czy

cytrynowy.” I wymienił królowi wszystkie barwy, po czym jeszcze dodał: „O królu czasu,

żaden z farbiarzy, którzy są w twoim mieście, nie potrafi farbować na jeden nawet kolor z

tych, o których ci wspomniałem. Barwią tylko na niebiesko, a mimo to nie zgodzili się

przyjąć mnie do swego grona, ani jako mistrza, ani nawet jako pomocnika.” Król mu na to

odpowiedział: „Prawdą jest to, co rzekłeś. Lecz ja ci otworzę farbiarnię i dam ci kapitał na jej

założenie. Co zaś do farbiarzy, to nie frasuj się z ich przyczyny, każdego bowiem, kto zechce

ci stawiać przeszkody, każę powiesić na drzwiach jego sklepu.” I król wezwał natychmiast

budowniczych do siebie, i rzekł do nich: „Obejdziecie z tym oto mistrzem miasto, a gdy

upodoba on sobie jakieś miejsce, przepędźcie stamtąd właściciela nie bacząc, czy jest to sklep

czy zajazd, czy cokolwiek innego i w tym miejscu postawcie dla tego oto człowieka

farbiarnię. Zbudujcie ją tak, jak on zechce, i uczyńcie dla niego wszystko, czego zażąda i w

niczym mu się nie sprzeciwiajcie.” To rzekłszy król podarował Abu Kirowi piękny ubiór i

wręczył mu tysiąc denarów ze słowami: „Weź to, byś miał na swoje potrzeby, póki nie

skończą budowy.” I dał mu jeszcze dwu mameluków do usług i konia z rzędem, zdobionym

złotem i srebrem. Abu Kir zaraz wdział na siebie otrzymane szaty i dosiadł rumaka,

wyglądając teraz jak emir jakowyś. Król kazał jeszcze urządzić dla niego dom i wysłać go

kobiercami, a słudzy spełnili rozkaz władcy i Abu Kir zamieszkał w swym domu. A nazajutrz

dosiadł konia i wyruszył na miasto, jadąc za budowniczymi, którzy go poprzedzali. I

rozglądał się cały czas wokoło, aż jakieś miejsce przypadło mu do smaku. Rzekł tedy: „To

miejsce mi odpowiada.” I słudzy wnet wyrzucili stamtąd właściciela, i zawiedli go przed

króla, który zapłacił mu za jego dom tyle, że go więcej niż zadowolił. I rozpoczęto budowę, a

Abu Kir mówił budowniczym: „Budujcie tak i tak.” I postawili mu farbiarnię, która równej

sobie nie miała. Potem Abu Kir poszedł do króla i powiadomił go, że farbiarnia jest gotowa i

że potrzeba mu tylko pieniędzy na środki farbiarskie, aby mógł rozpocząć pracę. Król rzekł

mu na to: „Bierz te oto cztery tysiące denarów. Niech się staną zaczątkiem w twych

interesach. Chciałbym niedługo ujrzeć wyniki twych umiejętności.” Wziął tedy Abu Kir

pieniądze i udał się na bazar, gdzie ujrzał mnóstwo środków farbiarskich prawie za darmo,

kupił więc wszystko, co mogło mu być do farbowania przydatne. Wtedy król przysłał mu

pięćset sztuk tkanin, Abu Kir zaś zmieszał farby i ufarbował tkaniny na kolory

najprzeróżniejsze, po czym rozpostarł je przed drzwiami farbiarni.

Wszyscy przechodnie widzieć wówczas mogli rzeczy zadziwiające, jakich przez całe

swoje życie nie oglądali. Tłocząc się tedy u progu farbiarni, patrzyli i zapytywali: „Mistrzu,

jak zwą się te kolory?”, a on odpowiadał: „To jest czerwony, to żółty, a to zielony”, i wyliczał

im nazwy kolorów. Wkrótce ludzie zaczęli mu przynosić tkaniny mówiąc do niego: „Ufarbuj

nam je tak jak to czy tamto i żądaj za to, ile chcesz.” Gdy zaś Abu Kir skończył farbować

tkaniny króla, wziął je i poniósł do sali posiedzeń dywanu, a król ujrzawszy, jak on je

ufarbował, rad był wielce i sowicie go wynagrodził. Potem całe wojsko zaczęło przynosić do

niego tkaniny prosząc: Ufarbuj nam je tak a tak”, i Abu Kir farbował im je według życzenia, a

oni dawali mu za to złoto i srebro. I wieść o nim wnet szeroko się rozniosła, farbiarnię jego

nazywano sułtańską farbiarnia i bogactwo pchało się do niego wszystkimi drzwiami, żaden

zaś z innych farbiarzy nie śmiał nic przeciwko niemu powiedzieć. Przychodzili więc tylko do

niego, po rękach go całowali i przepraszali za to, co mu niegdyś wyrządzili, i ofiarując mu

swoje usługi powiadali: „Przyjmij nas do służby u siebie.” Lecz on żadnego z nich nie

przyjął, miał bowiem dosyć niewolników i niewolnic i zebrał już wielki majątek. Tyle było

spraw Abu Kira.

Co się zaś tyczy Abu Sira, to był on chory i leżał bez przytomności już trzy dni od chwili,

gdy Abu Kir, zabrawszy mu jego pieniądze, oddalił się zostawiając Abu Sira samego w

zamkniętej izbie. Odźwiernego zajazdu zastanowiły zamknięte drzwi, gdyż nie zauważył, by

któryś z tych dwu, co w niej mieszkali, wyszedł lub wrócił. Skoro aż do zachodu żadnej

wiadomości o nich nie miał, rzekł sobie w duszy swojej: „Czyżby wyjechali, nie uiściwszy

należności za izbę, czy może umarli obaj? Co się z nimi stało?”, i podszedł do drzwi ich izby,

i ujrzał, że są zamknięte, ale wtem ze środka dobiegły go jęki balwierza. I dostrzegł też klucz

w zamku, otworzył więc drzwi i wszedł do środka, a tam ujrzał jęczącego balwierza. Rzekł

mu przeto: „Oby cię zło omijało! Gdzie jest twój towarzysz?” Odrzekł Abu Sir: „Na Allacha,

dopiero dziś wróciłem po chorobie do przytomności i zacząłem wołać, lecz nikt mi nie

odpowiadał. Zaklinam cię więc na Allacha, bracie mój, sięgnij teraz pod moją poduszkę i

wydobądź stamtąd sakiewkę, wyjmij z niej pięć połówek srebra i kup mi coś do jedzenia, bo

bardzo jestem głodny.” Sięgnął więc odźwierny pod poduszkę i wyciągnął sakiewkę, ale

zobaczył, że jest pusta, rzekł przeto do balwierza: „Doprawdy, twoja kieska pustkami świeci i

nic w niej nie ma.” Wówczas Abu Sir odgadł, że Abu Kir zabrał wszystko, co tam było, i

uciekł; zapytał tedy odźwiernego zajazdu: „Czy nie widziałeś mojego towarzysza?”

Odźwierny odparł: „Od trzech dni go nie spotkałem. Myślałem nawet, że wyjechaliście obaj, i

ty, i on.” Balwierz na to się ozwał: „Nie, nie wyjechaliśmy, tylko on na moje miedziaki się

złakomił, zabrał mi je i uciekł, gdy ujrzał, że jestem chory.” To rzekłszy począł płakać i

biadał, co widząc odźwierny zajazdu rzekł: „Nie trap się, jeszcze go Allach za czyn jego

ukarze.” Po czym odszedł, zgotował zupę, napełnił nią talerz i podał Abu Sirowi. I troszczył

się o niego całe dwa miesiące, i z własnej sakiewki za niego płacił, aż wreszcie poty

wystąpiły na balwierza i Allach uzdrowił go z niemocy. Wkrótce potem Abu Sir podniósł się

z łoża i rzekł do odźwiernego zajazdu: „Jeśli Allach Najwyższy pozwoli, kiedyś ci odpłacę za

dobro, któreś mi wyświadczył, wszelako nikt nie nagrodzi cię tak, jak Allach w dobroci

swojej.” Odźwierny zajazdu odrzekł: „Chwała Allachowi za twoje uzdrowienie! Zaprawdę,

oddałem ci tę usługę jedynie w nadziei, że dane mi będzie oblicze Allacha Dobrotliwego

oglądać.”

I wyszedł balwierz z zajazdu, i począł wędrować po bazarach, aż los zawiódł go w to

miejsce, gdzie była farbiarnia Abu Kira. Ujrzawszy kolorowe tkaniny rozpostarte u drzwi

farbiarni,i zbity tłum ludzi przyglądających się im, Abu Sir zaczepił jednego z nich i spytał:

„Co tu jest takiego i czemu aż tyle ludzi się tu zebrało?” Zapytany odparł: „To jest sułtańska

farbiarnia, którą założył pewien cudzoziemiec. Ma on na imię Abu Kir, a my zbieramy się

tutaj, kiedy coś nowego ufarbuje, gdyż lubimy podglądać jego farbiarską sztukę. Nie ma

bowiem w naszym kraju farbiarzy, którzy by na takie jak on kolory farbować umieli, a mimo

to dawniej między nim a tutejszymi farbiarzami zaszły takie a takie wypadki.” I opowiedział,

co się Abu Kirowi przydarzyło z farbiarzami, o tym, jak poskarżył się na nich sułtanowi i jak

ten mu pomoc swą okazał, farbiarnię dla niego zbudował i dał mu tyle a tyle. Gdy ów

człowiek opowiedział o tym wszystkim Abu Sirowi, ucieszył się on i rzekł sobie w duszy:

„Chwała Allachowi, który w szczodrobliwości swojej sprawił, że Abu Kir stał się takim

mistrzem! Zaiste, można usprawiedliwić tego człowieka za to, że odwrócił się od ciebie i z

nadmiaru zajęcia o tobie zapomniał! Ale że ty byłeś dlań przyjacielem i wspaniałomyślnie z

nim postępowałeś, gdy pracy nie miał, przeto na pewno, skoro tylko cię ujrzy, uraduje się

twoim widokiem i okaże ci swą wielkoduszność tak, jak ty ją dawniej okazywałeś.”

Zaraz też podszedł do drzwi farbiarni i ujrzał Abu Kira siedzącego na podwyższeniu na

wygodnej ławie, ustawionej u wejścia. Odziany był w jeden ze strojów, jakie podarował mu

król, a przed nim stało czterech czarnych niewolników i czterech białych mameluków

wystrojonych w kosztowne ubiory. I ujrzał Abu Sir prócz tego dziesięciu czarnych

niewolników, którzy pracowali, gdyż Abu Kir kupił ich i przyuczył do wykonywania

rzemiosła po to, by sam mógł, niczym wielki wezyr albo jakiś król potężny, siedzieć na

poduszkach i nic własną ręką nie robiąc, mówić do swoich ludzi: „Róbcie tak a tak.” I Abu

Sir stanął przed nim sądząc, że się Abu Kir ucieszy, gdy go ujrzy, że powita go z szacunkiem

i przyjmie z sercem. Lecz gdy oczy ich się spotkały, Abu Kir krzyknął: „Ty łajdaku! Ileż razy

ci mówiłem, byś nie stawał przed drzwiami mego warsztatu? Czy chcesz zniesławić mnie

przed tymi ludźmi, ty złodzieju? Chwytajcie go!” I dopadli Abu Sira niewolnicy, i pochwycili

go, Abu Kir zaś wstał i ująwszy kij rozkazał: „Powalcie go na ziemię.” I powalili Abu Sira,

po czym Abu Kir wymierzył mu sto razów na grzbiet, a potem, gdy go na plecy przewrócili,

dołożył mu następne sto na brzuch i rzekł na koniec: „Ty łajdaku, ty łotrze, jeśli jeszcze raz,

po dzisiejszej nauczce ujrzę, że stoisz pod drzwiami mojej farbiarni, to natychmiast oddam

cię w ręce króla, który przekaże cię walemu z poleceniem, by ściął ci głowę. Precz stąd i oby

Allach odmówił ci swoich błogosławieństw!” I odszedł Abu Sir z sercem złamanym z

powodu poniżających cięgów i podłości, jaka go spotkała. A ci, co byli świadkami tego

wydarzenia, pytali farbiarza Abu Kira: „Co uczynił ten człowiek?” Abu Kir odrzekł: „Jest to

złodziej, który tkaniny ludziom kradnie. Ileż to razy okradł mnie już, a ja mówiłem mimo to

w duszy swojej: «Niech mu Allach wybaczy, bo biedny z niego człowiek», i nie chcąc, by był

zniesławiony, zwracałem ludziom wartość tkaniny, jego zaś po dobroci ostrzegałem. On

jednak nie zaprzestał swego złego postępowania. Jeśli więc jeszcze raz tu przyjdzie, do króla

go odprowadzę, aby go zabić kazał i w ten sposób uwolnił ludzi od jego niegodziwości.”

Kiedy ludzie tego wysłuchali, poczęli lżyć Abu Sira, choć już odszedł. Takie były sprawy

Abu Kira.

Co się zaś tyczy Abu Sira, to wrócił on do zajazdu i siedział tam, rozmyślając nad

krzywdą, którą mu Abu Kir wyrządził. I siedział tak do tej pory, aż go przestały palić

otrzymane razy. A potem wyszedł i wędrował przez bazary miasta, i przyszło mu do głowy,

aby udać się do łaźni. Zwrócił się więc tło jednego z mieszkańców i zapytał: „Którędy

wiedzie droga do łaźni?” Ale człowiek ów odpowiedział mu na to pytaniem: „A co to jest

łaźnia?” Abu Sir wyjaśnił więc: „Łaźnia jest miejscem, w którym się ludzie obmywają i

oczyszczają z brudu, jaki osiadł na nich. Jest to jedno z najlepszych dobrodziejstw tego

świata.” Przechodzień rzekł na to do Abu Sira: „Idź w takim razie do morza.” Abu Sir odparł:

„Ale ja miałbym ochotę pójść do łaźni.” Wtedy człowiek ten powiedział: „My tu nie wiemy,

co to jest łaźnia, i wszyscy u nas kąpią się w morzu. Nawet król, gdy chce zażyć kąpieli, udaje

się do morza.” Skoro Abu Sir pojął, że w całym mieście nie ma ani jednej łaźni i żaden z jego

mieszkańców nawet nie słyszał, do czego by coś takiego służyć mogło, poszedł do

królewskiego dywanu. Gdy stanął przed królem, ziemię przed nim ucałował, wzniósł modły

za jego pomyślność i rzekł: „Jestem człowiekiem z obcych krajów, z zawodu łaziebnym. Oto

przybyłem do twojego miasta i zapragnąłem udać się do łaźni, lecz ani jednej w nim nie

znalazłem. Jakże to miasto tak piękne i bogate może nie mieć łaźni? Wszakże w łaźni

największych rozkoszy tego świata się doznaje!” Król zapytał: „Cóż to jest łaźnia?” Abu Sir

opowiedział mu przeto, jak wygląda łaźnia, a gdy skończył ją opisywać, dodał: „Twoje

miasto póty nie będzie miastem doskonałym, póki łaźnia w nim nie stanie!”

I rzekł król: „Bądź pozdrowiony za tę świetną myśl!”, i darował mu za to strój, który nie

miał sobie równego, rumaka i dwu czarnych niewolników, a do tego dodał mu jeszcze cztery

niewolnice i dwu mameluków, a także dom kazał dlań urządzić i obdarzył go względami

jeszcze większymi niźli farbiarza. I wysłał z nim budowniczych mówiąc: „Postawcie mu

łaźnię w miejscu, które sam sobie wybierze.” Wziął tedy Abu Sir budowniczych z sobą i

prowadził ich przez środek miasta, aż zobaczył jakieś miejsce, które spodobało mu się.

Wskazał je budowniczym, a oni poczęli na nim budować. Abu Sir kierował ich pracą, aż

wkrótce postawili mu łaźnię niezrównaną. Wówczas kazał ją wymalować i pokryli mury tak

cudownymi malowidłami, że radowali się wszyscy, co je oglądali. Wreszcie poszedł Abu Sir

do króla i powiadomiwszy go, że łaźnia jest skończona, rzekł: „Niczego jej już nie brak prócz

urządzenia.” I dał mu król dziesięć tysięcy denarów, które Abu Sir przyjął i zużył na

znakomite wyposażenie swej łaźni, rozwieszając na koniec na sznurach ręczniki.

I każdy, kto drzwi łaźni mijał, oczy w nią wlepiał i mąciło mu się w głowie od malowideł,

co ją ozdabiały, ciżba ludzka rosła przy tej budowli, gdyż nikt nigdy w swoim życiu takiej nie

widział. A patrząc na nią ludzie pytali: „Co to takiego?” Abu Sir odpowiadał im wówczas:

„To jest łaźnia”, i wszyscy dziwowali się wielce. A gdy jeszcze wody nagrzał, łaźnię

uruchomił i w basenie fontannę postawił, to wszyscy, co w tym mieście mieszkali, byli nią

zachwyceni. Potem Abu Sir poprosił króla, by mu darował dziesięciu mameluków, takich, co

nie doszli jeszcze do lat męskich. I dał mu król dziesięciu mameluków pięknych jak księżyce,

Abu Sir zaś masował im ciała, pouczając: „Tak samo czyńcie naszym gościom.” Wreszcie

zapalił wonne kadzidło i herolda na miasto wysłał, aby głosił: „O stworzenia Allacha,

przybywajcie do łaźni, zwanej łaźnią sułtańską!” I ludzie śpieszyli do Abu Sira, on zaś swym

mamelukom, polecił, by im obmywali ciała. Potem ludzie zanurzali się w kadzi, a wyszedłszy

z niej siadali na podwyższeniu i tam niewolnicy masowali im ciała tak, jak ich Abu Sir

nauczył.

I tak przez trzy dni przychodzili ludzie do owej łaźni, i zażywszy w niej kąpieli opuszczali

ją bez żadnej zapłaty. Aż czwartego dnia sam król zapragnął się do łaźni udać. Dosiadł więc

konia i wraz ze swą świtą przybył na miejsce. Wszedł do wnętrza i rozdział się ze swych szat,

a wtedy Abu Sir sam począł go nacierać i tak to czynił, że z królewskiego ciała zszedł brud

podobny do knotów z lampy. I pokazywał Abu Sir królowi ten brud, a król się cieszył. Gdy

potem klepnął dłonią w swe ciało, rozległ się odgłos właściwy gładkości i czystości. A po

obmyciu królewskiego ciała Abu Sir domieszał wody różanej do wody w basenie i król

zanurzył się w niej. Potem wyszedł z odświeżonym ciałem i poczuł rześkość, jakiej jeszcze

nigdy w życiu nie zaznał. Abu Sir zaś posadził go jeszcze na podwyższeniu, gdzie niewolnicy

go masowali, a kadzielnice rozsiewały woń aloesu i naddu. Król zapytał wtedy: „Mistrzu, to

więc jest łaźnia?” Abu Sir odpowiedział: „Tak”, a król wykrzyknął: „Na mą głowę, zaiste,

moje miasto dopiero teraz, dzięki tej łaźni, stało się miastem prawdziwym!”

Potem król zapytał: „Jaką zapłatę pobierasz od każdego za swe usługi?” Abu Sir odparł:

„Będę brał tyle, ile rozkażesz.” Wtedy król kazał mu pobierać po tysiąc denarów, mówiąc:

„Od każdego, kto przyjdzie tu do kąpieli, weźmiesz tysiąc denarów.” Ale Abu Sir odrzekł na

to: „Wybacz, o królu czasu, i zważ, że nie wszyscy ludzie są jednacy – są bogaci i są biedni. I

jeśli będę brał od każdego tysiąc denarów, łaźnia moja gotowa świecić pustkami, bo biednych

nie stać przecie na zapłacenie tego tysiąca.” Zapytał król: „Jakąż więc chcesz zapłatę

ustanowić?” I Abu Sir odparł: „Zdam się na ludzką szczodrobliwość i każdy da mi, płacąc

tyle, na ile będzie go stać, będę więc brał od każdego wedle jego stanu. W ten sposób

wszyscy do mojej łaźni będą chodzili, bogacz zapłaci mi według swojego stanu i biedak

zapłaci tyle, na ile mu pozwoli jego kieszeń. Gdy tak ustalimy, moja łaźnia będzie się

rozwijała i wielki ruch w niej będzie panował, co się zaś tyczy sumy tysiąca denarów, to

zaiste, jest to datek godny króla i na pewno nikt inny poza tobą nie mógłby sobie nań

pozwolić.” I przytaknęli Abu Sirowi wielmoże, co z królem przyszli, i rzekli: „To prawda, o

królu czasu. Czyżbyś mniemał, że wszyscy ludzie równi są tobie, o królu sławny?!” Król

odrzekł: „Zaiste, prawdę mówicie, lecz człowiek ten jest biednym cudzoziemcem i

powinniśmy mu naszą wspaniałomyślność okazać. Wszakże to on w naszym mieście postawił

tę łaźnię wspaniałą, jakiej oczy nasze nigdy jeszcze nie oglądały. Zaprawdę, miastu naszemu

bez niej wiele brakowało, teraz zaś, gdy istnieje łaźnia, miasto zyskało wielce na znaczeniu. I

gdybyśmy za to chcieli okazać temu człowiekowi swą szczodrobliwość, żadna zapłata nie

byłaby zbyt wysoka.” I rzekli: „Skoro ty chcesz być względem niego szczodry, wynagrodź go

swymi pieniędzmi. Lecz niech wspaniałomyślność królewska wobec biednych w tym się

przejawi, że zostanie ustanowiona niska opłata za korzystanie z łaźni. Wtedy twoi poddani

będą cię błogosławili. Co się zaś tyczy tysiąca denarów, to nawet nas, możnych swojego

państwa, nie stać byłoby na taką zapłatę, jakże więc mogłyby sobie pozwolić na nią rzesze

biednych?!” Król rzekł na to: „O możni mojego królestwa, zgadzam się z wami, ale dziś

niechaj każdy z was zapłaci mu sto denarów i niech mu do tego jeszcze doda mameluka,

niewolnicę i czarnego niewolnika.” I rzekli: „Dobrze, damy mu dziś to, o czym wspomniałeś.

Lecz potem już każdy, kto przyjdzie do łaźni, zapłaci tyle, ile sam w swojej duszy zapłacić

postanowi.” Król rzekł: „Niechaj tak będzie.” I zaraz dał każdy z nich Abu Sirowi sto

denarów, niewolnicę, mameluka i czarnego niewolnika. A że liczba możnych, którzy owego

dnia się z królem kąpali, wynosiła czterysta dusz, przeto suma tego, co Abu Sirowi dali,

równała się czterdziestu tysiącom denarów. Ponadto otrzymał czterystu mameluków i

czterystu czarnych niewolników, a także czterysta niewolnic. Był to zaprawdę niemały

podarunek, a ponadto król dał Abu Sirowi jeszcze dziesięć tysięcy denarów, dziesięciu

mameluków i dziesięciu czarnych niewolników, a do tego dziesięć niewolnic. Wówczas Abu

Sir podszedł do króla, ziemię przed nim ucałował i rzekł: „Dzięki ci, o królu szczęśliwy,

wydający wyroki sprawiedliwe. Lecz gdzie zdołam pomieścić tych mameluków, czarnych

niewolników i wszystkie te niewolnice?!” Król odrzekł: „Kazałem ci ich dać moim poddanym

po to, byś posiadł wielkie bogactwo. Być może, kiedyś wspomnisz sobie swój kraj i bliskich,

zatęsknisz do nich i zapragniesz stąd odjechać. Wtedy będziesz mógł sobie zabrać owe

bogactwa z naszego kraju, aby ci dalej w twej ojczyźnie służyły.” Na to Abu Sir powiedział:

„O królu czasu! Oby Allach przysporzył tobie potęgi! Lecz, zaprawdę, posiadanie tak wielu

mameluków, niewolników i niewolnic odpowiada jedynie królewskiej godności. Gdybyś

przeto rozkazał dać mi w zamian za nich pieniądze, o wiele lepsze byłoby to dla mnie niźli

owe zastępy, które trzeba karmić, poić i odziewać. A na to nie wystarczyłoby mi nawet to

wszystko złoto, jakie dziś otrzymałem!”

I roześmiał się król, i rzekł: „Na Allacha, prawdę rzekłeś, zaiste bowiem, ludzie ci

stanowią potężną armię, ty zaś nie masz środków na ich utrzymanie. Czy może zatem

zechciałbyś mi ich sprzedać, każdego za sto denarów?” Odpowiedział Abu Sir: „Sprzedam ci

ich za te pieniądze.” I król zaraz posłał po skarbnika, aby przyniósł pieniądze, a gdy mu je

dostarczył, król wypłacił Abu Sirowi całą należność. Potem król zwrócił tych niewolników

ich właścicielom mówiąc: „Niech każdy z was rozpozna swego czarnego niewolnika, swą

niewolnicę i swego mameluka i niech ich sobie bierze, bo oto czynię wam z nich podarunek.”

Wszyscy usłuchali rozkazu króla i każdy zabrał swoją własność. Abu Sir zaś ozwał się do

króla: „Oby Allach duszę twoją spokojem napełnił, tak jak ty napełniłeś moją, uwalniając

mnie od tych ghulów, których chyba jeden tylko Allach nasycić by zdołał!” I roześmiał się

król z jego słów, i przyznał mu słuszność, po czym wraz ze swymi wielmożami opuścił łaźnię

i wrócił do swego pałacu.

Abu Sir zaś całą noc spędził na liczeniu złota, napełnianiu nim kies i pieczętowaniu ich. A

przy tej pracy pomagało mu dwudziestu czarnych niewolników, dwudziestu białych i cztery

niewolnice, stanowiący jego służbę. Później kiedy już zaświtał ranek, Abu Sir otworzył łaźnię

i herolda posłał do miasta, by tam obwieszczał wołając: „Każdy, kto przybędzie do łaźni i

zażyje w niej kąpieli, zapłaci tyle, na ile stać jego kieszeń i ile mu jego szczodrość każe.” I

usiadł Abu Sir przy skrzynce na pieniądze, a każdy, kto wstępował do łaźni, przechodził koło

niego i płacił tyle, ile mógł. Tym sposobem, nim wieczór nastał, skrzynka, dzięki dobroci

Allacha Najwyższego, wypełniła się po brzegi. Wkrótce potem i królowa zapragnęła z owej

łaźni skorzystać, a skoro wieść o tym doszła do Abu Sira, podzielił on przez wzgląd na

królową czas otwarcia łaźni na dwie części. Porę od świtu do popołudnia przeznaczył dla

mężczyzn, a od południa do zachodu słońca dla niewiast. I gdy królowa przyszła, przy

skrzynce na pieniądze z polecenia Abu Sira stała jedna z niewolnic, cztery inne zaś tak do

posług łaziebnych wyćwiczył, że stały się z nich niezwykle zręczne łaziebne i królowa,

zachwycona i zadowolona z nich wielce, włożyła do skrzynki tysiąc denarów.

Sława Abu Sira niosła się teraz po całym mieście, a on w swojej łaźni jednakowo

uprzejmie przyjmował bogatego jak i biednego i majątek napływał doń wszystkimi drzwiami.

Poznał też ludzi ze świty królewskiej i pozyskał ich sobie jako towarzyszy i przyjaciół. Król

też odwiedzał łaźnię co tydzień i za każdym razem płacił tysiąc denarów, pozostałe zaś dni

tygodnia były przeznaczone dla możnych i biedniejszych. Abu Sir wszystkich zawsze mile

przyjmował i poważał jednakowo. Aż pewnego dnia zdarzyło się, że przyszedł do łaźni Abu

Sira kapitan królewski. Wówczas Abu Sir sam zdjął szaty, wszedł z nim do środka, potem

ciało mu wymasował i był dla niego niezwykle uprzejmy. Gdy kapitan wyszedł z kąpieli, Abu

Sir częstował go sorbetami i kawą i przysiągł, że żadnej zapłaty od kapitana nie przyjmie, gdy

ów sposobił się, aby mu ją wręczyć. Kapitan był przeto pełen wdzięczności za życzliwość i

szczodrość, jakich zaznał od Abu Sira, i nie wiedział, czym by mu za jego wspaniałomyślność

odpłacić. Tyle było spraw Abu Sira.

Co się zaś tyczy Abu Kira, to słyszał on bezustannie, jak wszyscy wspominali o łaźni i

wciąż ktoś mówił do niego: „Zaiste, łaźnia jest rozkoszą tego świata, musisz i ty, jeśli Allach

zezwoli, pójść tam z nami jutro i odwiedzić tę łaźnię wspaniałą.” I rzekł Abu Kir w duszy

swojej: „Nie ma rady, trzeba mi się za innymi udać i obejrzeć tę łaźnię, co tak ludzkie umysły

zaprząta.” To rzekłszy wdział najwspanialsze szaty, jakie posiadał, dosiadł muła i wziąwszy

ze sobą czterech czarnych niewolników i czterech mameluków, którzy postępowali przed nim

i za nim, udał się do łaźni. Gdy przybył na miejsce, zsiadł z muła przed bramą, a wszedłszy

przez drzwi, poczuł woń aloesu i naddu, ujrzał ludzi wchodzących i wychodzących i ławy

pełne zarówno dostojnych, jak i prostych ludzi. Wstąpił do przedsionka i wtedy dostrzegł go

Abu Sir, który zerwał się i uradowany podbiegł do niego. Abu Kir zaś tak się do niego ozwał:

„Czyż tak postępują przyzwoici ludzie? To ja farbiarnię sobie tu otworzyłem, stałem się

mistrzem w tym mieście, jestem znany królowi, żyję otoczony szczęściem i poważaniem, a ty

nie przyszedłeś do mnie, nie dowiadywałeś się o mnie ani nikogo nie zapytałeś: «Gdzie jest

mój towarzysz?» A ja ciebie szukałem i wszędzie swych niewolników i mameluków

rozsyłałem, by się o ciebie rozpytywali po zajazdach i różnych innych miejscach. Lecz oni nie

natrafili nigdzie na twój ślad i znikąd mi wieści o tobie nie przynieśli”.

Abu Sir zawołał na to: „Czyż nie przyszedłem do ciebie, a ty, czyś nie wyzwał mnie od

złodziei, nie wychłostałeś i nie zniesławiłeś mnie przed ludźmi?!” Abu Kir udał zasmuconego

i spytał: „Co ty mówisz? Czyż to możliwe, byś to ty był tym, którego zbiłem?” Abu Sir

odparł: „Tak, to ja byłem.” Abu Kir począł mu wówczas przysięgać tysiąckrotnie, że go

wtedy nie poznał. I mówił: „Musiał więc być ktoś do ciebie podobny, kto co dzień do mnie

przychodził i kradł tkaniny, należące do rozmaitych ludzi. Widocznie myślałem wtedy, gdyś

przyszedł, że to on.” To rzekłszy jął rozpaczać i uderzając dłonią w dłoń wołał: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Skrzywdziłem cię, to prawda. Lecz czemuż

nie dałeś mi się zaraz poznać i nie powiedziałeś: «Jestem ten a ten?» Sam więc sobie jesteś

winien, skoro nie ujawniłeś, kim jesteś, a ja wtedy miałem głowę zajętą tyloma sprawami!”

Abu Sir rzekł mu: „Allach ci to przebaczy, mój przyjacielu. Tak mi widocznie było pisane w

niebie. Tylko Allach ma moc nad wszelką rzeczą. A teraz wejdź do mojej łaźni, zdejmij szaty,

wykąp się i niech cię to już więcej nie trapi.” Abu Kir zaś prosił jeszcze: „Wybacz mi, bracie

mój, to, co się stało.” I Abu Sir odpowiedział mu: „Allach cię rozgrzeszy i wybaczy ci tę

winę. Zaiste bowiem, wypadek ten był mi sądzony w wieczności.” Abu Kir zapytał wtedy: „A

jak doszedłeś do tej wysokiej godności?” Odpowiedział Abu Sir: „Ten, kto obdarzył ciebie

łaską, obdarzył i mnie. Poszedłem do króla, przedstawiłem mu zalety łaźni, a on kazał mi ją

wybudować.” Abu Kir rzekł: „Tak samo jak ty znasz króla, i ja go znam, i jeśli Allach

Najwyższy zezwoli, nakłonię króla, aby przez wzgląd na mnie kochał i szanował cię jeszcze

bardziej niż do tej pory. On nie wie, że jesteś moim przyjacielem, przeto mu o tym powiem i

polecę mu ciebie.” Ale Abu Sir odrzekł: „Nie trzeba mi poleceń, gdy istnieje Ten, co serca

miłością napełnia. Król i cały jego dwór mnie miłują i niejeden raz tym i owym mnie

obdarował.” I tu opowiedział Abu Kirowi o wszystkim, po czym dodał: „Zdejm z siebie

odzienie za tą skrzynką i wstąp do łaźni, a ja pójdę z tobą, by cię wymasować.” Zdjął tedy

Abu Kir wszystko, co miał na sobie, i wszedł do łaźni, do środka, Abu Sir zaś poszedł z nim,

masował go, mydlił i obsługiwał Abu Kira przez cały czas, aż do wyjścia z kąpieli, po czym

pomógł mu wdziać szaty, a w końcu przyniósł mu obiad i sorbety. I wszyscy się dziwowali

widząc, jak wielkie mu okazuje względy. Potem, gdy Abu Kir chciał mu zapłacić, przysiągł,

że nic od niego nie przyjmie, i zawołał: „Wstydź się tak postępować! Wszak jesteś moim

przyjacielem i nie ma między nami różnicy!”

Wówczas Abu Kir rzekł do Abu Sira: „Przyjacielu mój, na Allacha, twoja łaźnia jest,

zaiste wspaniała, wszelako jednej rzeczy w niej brakuje.” Zapytał Abu Sir: „Czego w niej

brak?” I Abu Kir odpowiedział: „Środka, składającego się z mieszaniny niegaszonego wapna

i arszeniku, który włosy z łatwością usuwa. Przygotuj taki środek i gdy król do ciebie znów

przybędzie, podaj mu ten środek i pokaż mu, jak pod jego wpływem znika owłosienie, a król

pokocha cię za to jeszcze goręcej i jeszcze większym cię szacunkiem otoczy.” Abu Sir

powiedział na to: „Masz słuszność. Zaraz więc, za Allacha Najwyższego przyzwoleniem,

przyrządzę ową mieszaninę.”

Wtedy Abu Kir wyszedł, dosiadł swego muła i prosto z łaźni udał się do króla. Wszedł do

niego i rzekł: „Chciałbym ci dać dobrą radę, o królu czasu!” Król spytał: „Jakaż jest ta twoja

dobra rada?” Odpowiedział Abu Kir: „Doszła mnie wieść, żeś łaźnię wybudował.” Król

potwierdził: „Tak jest, przyszedł do mnie pewien cudzoziemiec i kazałem dla niego

wybudować łaźnię, tak jak dla ciebie farbiarnię wybudować kazałem. Jest to łaźnia wspaniała

i stała się prawdziwą ozdobą mojego miasta.” Tu począł prawić o przymiotach owej łaźni.

Abu Kir zapytał: „Czy byłeś już w niej?” Król odrzekł: „Tak”, i Abu Kir zawołał: „Chwała

więc Allachowi, który ustrzegł cię przed podłością tego niegodziwca i wroga wiary, który jest

tam łaziebnikiem!” Król zapytał: „Czemu?! Co ty o nim mówisz?” Odpowiedział farbiarz:

„Wiedz, o królu czasu, że jeśli kiedyś jeszcze do niego pójdziesz, zginiesz.” Spytał król:

„Dlaczego?” I Abu Kir powiedział: „Zaprawdę, łaziebnik ten jest wrogiem twoim i wrogiem

naszej wiary świętej, a skłonił cię do budowy tej łaźni po to jedynie, aby ci w niej trucizny

zadać. Już coś takiego dla ciebie przyrządził i gdy do niego przybędziesz, poda ci to i powie:

«To jest taki środek, że każdy, kto się nim we wstydliwym miejscu posmaruje, łatwo się

stamtąd włosów pozbędzie.» Wszelako to, co ci łaziebnik poda, nie będzie środkiem tego

rodzaju, tylko groźną trucizną, co jad śmiertelny w sobie zawiera. A za pomocą mieszaniny

owej nikczemnik ten chce cię zgładzić, gdyż sułtan chrześcijański mu obiecał, że gdy to

uczyni, on mu w zamian za to uwolni żonę i dzieci, które u tego chrześcijańskiego sułtana w

niewoli pozostają. I ja kiedyś byłem razem z nim w niewoli u tego sułtana, lecz otworzyłem

farbiarnię i barwiłem tak pięknie na różne kolory, że zjednałem sobie serce tego króla.

Dlatego rzekł on kiedyś do mnie: «Mów, czego pragniesz!» I poprosiłem wtedy, by mnie z

niewoli wypuścił. Wyzwolił mnie tedy, a ja przybyłem do twojego miasta. Kiedym zaś

spostrzegł tego człowieka w łaźni, zapytałem: «Jak to się stało, że jesteś wolny? A żona twoja

i dzieci?» On odrzekł: «Przebywałem wciąż w niewoli wraz z żoną i dziatkami, gdy kiedyś

król chrześcijan zwołał swój dywan na obrady, ja byłem także obecny i stojąc pośród ludzi,

przysłuchiwałem się, jak obradowali i o różnych królach mówili. Na koniec wspomnieli imię

króla tego miasta i sułtan chrześcijański westchnął: „Ach, nic na świecie tak mnie nie trapi jak

istnienie króla takiego a takiego miasta. Gdyby ktokolwiek wynalazł mi sposób jak go

uśmiercić, dałbym mu wszystko, czego tylko by zapragnął.” Wtedy podszedłem do niego i

zapytałem: „Czy jeśli znajdę sposób i uśmiercę go, uwolnisz z niewoli mnie, moją żonę i

dzieci?” Odpowiedział: „Tak, uwolnię cię i zrobię wszystko, czego zapragniesz.” Gdy więc

zawarłem z nim umowę, sułtan ów przysłał mnie na galeonie do tego miasta, a ja udałem się

do króla, który mi tę łaźnię wybudował. Dziś więc pozostaje mi już tylko zabić go, wrócić do

króla chrześcijan, uwolnić żonę i dzieci i zażądać nagrody.» Spytałem: «A jaki podstęp

wymyśliłeś, aby temu królowi życie odebrać?» I odrzekł mi: «Mam na to sposób prosty,

najprostszy, jaki istnieje na świecie. On przychodzi przecież do mojej łaźni. Przygotuję więc

dlań pewien środek zawierający truciznę i gdy przyjdzie do mnie, powiem: „Weź ten lek i

posmaruj się nim we wstydliwym miejscu, a wnet się włosów stamtąd pozbędziesz. On

weźmie tę maść, natrze się nią i jad wnikał weń będzie dniem i nocą, aż do serca dojdzie,

powodując śmierć. Taki będzie koniec.» Gdym te jego słowa posłyszał, zatrwożyłem się o

ciebie, królu i pamiętając, że jesteś moim dobroczyńcą, przychodzę, by cię o tym

powiadomić.”

Król wysłuchał, co mu rzekł Abu Kir, i zapłonął gwałtownym gniewem. Potem powiedział

do farbiarza: „Zachowaj to w tajemnicy.” Postanowił zaraz udać się do łaźni, by podejrzenie

swoje w pewność zmienić. Gdy wszedł do łaźni, Abu Sir wedle zwyczaju zdjął z siebie szaty,

obsługiwał króla i masował go, a potem rzekł: „O królu czasu, sporządziłem dla ciebie

pewien środek, byś się włosów z dolnej części ciała pozbył.” Król rozkazał: „Przynieś mi ów

środek.” A kiedy Abu Sir przyniósł i postawił przed władcą smarowidło, ów zaś poczuł jego

brzydką woń, nabrał pewności, że to trucizna i, rozsierdzony, na świtę zakrzyknął:

„Chwytajcie go!” I straż przyboczna pojmała Abu Sira, a król wyszedł z łaźni przepełniony

gniewem, lecz nikt nie wiedział, co było przyczyną tego gniewu, bo nic nikomu nie

powiedział ani nikt zagniewanego nie miał odwagi o nic pytać.

Król zaś przyodział swe królewskie szaty i udał się do komnaty dywanu, gdzie postawiono

przed nim Abu Sira ze związanymi rękami. Król wezwał wtedy swego kapitana, a gdy ten

przyszedł, wydał mu rozkaz: „Weź tego łajdaka, wepchnij go do worka i włóż tam także dwa

kintary niegaszonego wapna, po czym worek dobrze zawiąż, wsadź go do łodzi i podpłyń z

nim pod mój zamek, a gdy ujrzysz mnie siedzącego w oknie, zapytaj: «Czy mam go utopić?»

Kapitan odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Zabrał Abu Sira królowi sprzed oczu i powiózł

go na pewną wyspę, która znajdowała się naprzeciwko królewskiego zamku. Tam rzekł do

Abu Sira: „Ej, ty, wszakże to do ciebie zaszedłem kiedyś do łaźni i tyś mnie w niej z wielkimi

honorami podejmował, sam mnie obsługiwałeś i dzięki tobie tam wiele rozkoszy zaznałem.

Potem przysiągłeś mi jeszcze, że żadnej zapłaty ode mnie nie przyjmiesz i ja cię wtedy wielce

polubiłem! Powiedz mi przeto, co ci się z królem naszym przydarzyło? Czyś popełnił jakąś

zbrodnię przeciw niemu? Czymżeś go rozgniewał aż tak, że kazał mi zgotować tobie taką

straszną śmierć?!” Abu Sir odrzekł: „Na Allacha, zaprawdę, nic mu złego nie zrobiłem i nie

wiem nawet, jakiego przestępstwa mógłbym się dopuścić, aby na taką karę zasłużyć.”

Kapitan odrzekł: „Zaiste, cieszyłeś się u króla takim poważaniem, jakiego nikt przed tobą nie

zaznał. Każdy zaś komu się dobrze wiedzie, narażony jest na zawiść ludzką. Może więc ktoś

zazdrosny o to powodzenie oczerniał cię przed królem, mówiąc mu o tobie coś, co go takim

gniewem przeciw tobie napełniło. Bądź jednak spokojny i nie obawiaj się, że spotka cię z mej

strony coś złego. Przez pamięć na to wyróżnienie, które mi kiedyś w łaźni okazałeś, choć się

przedtem nie znaliśmy, od śmierci cię ocalę. Lecz gdy cię oswobodzę, musisz u mnie, na tej

wyspie, jeszcze jakiś czas zabawić; wypuszczę cię stąd dopiero wtedy, gdy galeona z tego

miasta wyruszać będzie w stronę twojego kraju i na niej cię wyprawię w twe rodzinne

strony.”

Abu Sir ucałował dłoń kapitana i dziękował mu za jego dobroć, kapitan zaś przyniósł

wapno, wsypał je do worka, dodał do tego jeszcze wielki kamień rozmiarów człowieka i

rzekł: „Powierzam tę sprawę Allachowi.” A potem dał Abu Sirowi sieć i powiedział do niego:

„Zarzuć sieć w morze i staraj się coś złowić, gdyż moją powinnością jest dostarczać co dzień

ryby do królewskiej kuchni, a dziś zaniedbałem połowu z powodu nieszczęścia, które na

ciebie spadło. Boję się teraz, że przyjdą podkuchenni, zażądają ryb i niczego nie otrzymają.

Gdyby więc tobie udało się zamiast mnie coś złowić, mieliby swoje ryby, ja mógłbym

tymczasem pójść ku zamkowi i wykonać mój podstęp udając, że cię topię.” Abu Sir odrzekł:

„Ja będę łowił, ty zaś idź i niech cię Allach strzeże!”

Kapitan wrzucił więc worek do łodzi, odbił od brzegu i płynął, aż przybył pod zamek

królewski. Tam ujrzał króla siedzącego w oknie i zapytał: „O królu czasu, czy mam go

wrzucić?” Król odpowiedział: „Wrzuć go”, skinął ręką i w tej samej chwili coś błysnęło i

wpadło w morze. A to, co pogrążyło się w morskich falach, było królewskim pierścieniem,

posiadającym czarodziejską moc taką, że gdy król zgniewał się na kogoś i chciał mu śmierć

zadać, wskazywał nań tylko prawą dłonią, na której nosił ów pierścień, i wówczas z

pierścienia wylatywała błyskawica, i godziła w tego, na kogo król swą dłonią wskazał, a

człowiekowi temu zaraz głowa z karku spadała. Również pierścień to czynił, że wojsko było

królowi posłuszne i tym sposobem pokonywać mógł najpotężniejszych swoich przeciwników.

Skoro tedy pierścień spadł królowi z palca, zataił to i nie rzekł: „Mój pierścień wpadł do

morza” z obawy, by wojsko nie powstało przeciwko niemu i by go nie zabili. Zamilczał o

tym, co się stało. Tyle było spraw króla.

Co się zaś tyczy Abu Sira, to skoro kapitan odszedł od niego, zarzucił sieć, a gdy ją

wyciągnął, znalazł w niej pełno ryb. I zarzucił sieć po raz wtóry i znowu wypełniona była

rybami. Wtedy począł raz po raz ją zarzucać i za każdym razem wyciągał w niej mnóstwo

ryb, aż wnet urosła z nich przed nim wielka góra. Rzekł wówczas do siebie: „Na Allacha,

dawno ryby nie jadłem”, po czym wybrał sobie jedną wielką i tłustą sztukę i rzekł: „Gdy

kapitan wróci, poproszę go, by mi tę rybę na obiad usmażył.” To rzekłszy zarżnął ją nożem,

który miał przy sobie, lecz ostrze noża zawadziło o coś w skrzelach i wtedy Abu Sir ujrzał

tam pierścień królewski. Ryba połknęła go bowiem, a potem przeznaczenie skierowało ją do

owej wyspy i wpadła tam w sieć. Wziął tedy Abu Sir ów pierścień i na mały palec go sobie

włożył, nieświadom szczególnej mocy, która w nim była zaklęta. Wtem przyszło po ryby dwu

pomocników kucharza królewskiego. Zbliżyli się do Abu Sira i zapytali; „Ej, człowieku,

dokąd poszedł kapitan?” Abu Sir odparł: „Nie wiem”, i skinął prawą ręką. I oto, w tej samej

chwili gdy skinął ku nim mówiąc: „Nie wiem”, obu kuchcikom głowy z karków pospadały.

Abu Sir zdumiał się i powiedział: „Co to może znaczyć? Któż to ich obu zabił?”, i żal mu się

ich zrobiło i począł rozmyślać nad tym wydarzeniem, a wtedy nadszedł kapitan i ujrzał całą

górę ryb, tych dwu zabitych i pierścień na palcu Abu Sira. Zawołał przeto: „Bracie mój, nie

ruszaj dłonią, na której masz ów pierścień, bo jeśli poruszysz nią, zabijesz mnie!” Abu Sir

zdumiał się, gdy usłyszał słowa: „Nie ruszaj dłonią, na której masz ów pierścień, bo jeśli nią

poruszysz, zabijesz mnie.”

Kapitan zaś podszedł do niego i zapytał: „Kto tych dwu kuchcików zabił?” Abu Sir

odpowiedział: „Na Allacha, nie wiem, bracie mój.” Kapitan rzekł na to: „Prawdę mówisz, ale

powiedz mi jeszcze, skąd się ten pierścień wziął u ciebie?” Odrzekł Abu Sir: „Znalazłem go

w skrzelach tej ryby.” Kapitan powiedział: „Prawdę mówisz, bo zaiste, sam widziałem, jak

ciskając błyskawicę z okna królewskiego zamku wpadł do morza. A stało się to wtedy, kiedy

król, myśląc, że ty jesteś zawiązany w worku, skinął w jego stronę dłonią i zawołał do mnie:

«Wrzuć go!» Gdy więc skinął dłonią, ja cisnąłem worek w morze, królowi zaś przy tym ruchu

pierścień zsunął się z palca i wpadł do wody, a tam go połknęła ryba, którą Allach do ciebie

skierował, i złowiłeś ją, bo takie widać było twoje przeznaczenie. A czy wiesz, co za

szczególną moc ów pierścień posiada?” Abu Sir odpowiedział: „Nie, o żadnej szczególnej

jego mocy nie wiem.” I rzekł kapitan: „Wiedz zatem, że wojsko jest naszemu królowi

posłuszne tylko ze strachu przed tym pierścieniem, gdyż jest on zaczarowany. Gdy bowiem

król zagniewa się na kogoś i zgładzić go zapragnie, wystarczy, by skinął tylko na niego dłonią

i w tej samej chwili głowa tego człowieka spada z karku, jako że z pierścienia tego wylatuje

błyskawica, godząc w tego, na kogo król się zawziął, i w jednej chwili go kładzie trupem.”

Gdy Abu Sir posłyszał te słowa, rzekł wielce rad do kapitana: „Wróć ze mną z powrotem do

miasta.” I kapitan odparł: „Wrócę tam z tobą, bo teraz już nie potrzebuję się bać o ciebie i

wiem, że król cię nie skrzywdzi. Gdybyś bowiem tylko skinął dłonią, życząc mu śmierci,

głowa spadłaby mu z karku tobie pod nogi. Nawet gdybyś zapragnął zabić króla razem z

całym jego wojskiem, mógłbyś to bez przeszkód uczynić.” To rzekłszy kapitan powiódł Abu

Sira do łodzi i wraz z nim popłynął do miasta. Gdy tam przybyli, Abu Sir wszedł na zamek

królewski, podążył do dywanu i ujrzał siedzącego tam króla, przed nim zaś stało całe wojsko.

Król był bardzo zafrasowany z powodu utraty pierścienia, lecz nikomu ze swojej armii nie

mógł wyjawić tego, że go postradał. A ujrzawszy Abu Sira krzyknął: „Czyżby cię do morza

nie wrzucono?! Jak to uczyniłeś, żeś się wydostał stamtąd?” Abu Sir odpowiedział: „O królu

czasu, gdyś rozkazał, aby mnie do morza wrzucono, kapitan twój mnie zabrał, pojechał ze

mną na pewną wyspę i zapytał mnie, jaka była przyczyna tego, że spadł na mnie twój gniew.

Mówił: «Cóżeś uczynił królowi, że cię uśmiercić kazał?» Odpowiedziałem: «Na Allacha, nie

wiem, co mogłem mu złego wyrządzić.» Kapitan znów rzekł do mnie: «Zaiste, wielkim

poważaniem cieszyłeś się u naszego króla. Może więc ktoś pozazdrościł ci tego i oczernił cię

przed królem, rzucając na ciebie jakieś podejrzenie, król zaś uwierzył w to i rozgniewał się na

ciebie. Ale ja byłem raz u ciebie w łaźni i tyś mi okazał wielkie poważanie, teraz przeto

odwzajemnię ci się za to wyróżnienie, z jakim się u ciebie w łaźni spotkałem, zachowam cię

przy życiu i odeślę cię do twojego kraju.» To rzekłszy umieścił w łodzi worek z wielkim

kamieniem i zamiast mnie wrzucił go do morza na znak, któryś ty mu dał dłonią. Wtedy zaś

ten pierścień zsunął ci się z palca i wpadł do morza, a tam połknęła go ryba. Ja zaś w tym

czasie zajęty byłem na wyspie połowem i ową rybę wśród wielu innych na brzeg wydobyłem.

Chciałem ją sobie usmażyć, zarżnąłem ją tedy i otworzyłem jej brzuch. I odkryłem wtedy w

środku ów pierścień, wyjąłem go i założyłem sobie na palec. Wkrótce potem przyszło dwu

pomocników twego kucharza po ryby, a ja nie znając właściwości tego pierścienia, skinąłem

ku nim dłonią i tym skinieniem strąciłem im głowy. Gdy nadszedł kapitan i zobaczył na

moim palcu pierścień, poznał go i opowiedział mi o jego czarodziejskiej mocy. Odnoszę ci go

więc, przez pamięć na łaskawość i dobrodziejstwa, których mi nie szczędziłeś, bo o tym

nigdy nie zapomnę! Oto twój pierścień, weź go! Jeśli zaś uczyniłem coś, czym na śmierć

sobie zasłużyłem, zabij mnie, tylko powiedz mi przedtem, jaką zbrodnię popełniłem, a wolny

będziesz od winy za przelanie mojej krwi.” To mówiąc zsunął pierścień z palca i podał

królowi.

Gdy król ujrzał, co Abu Sir czyni w swej wspaniałomyślności, przyjął od niego pierścień,

włożył go sobie na palec i zaraz nowe życie weń wstąpiło. Wstał tedy i objąwszy Abu Sira,

powiedział: „O człowieku, zaprawdę, jesteś najszlachetniejszym spośród szlachetnych, nie

gań mnie przeto i wybacz mi to, co cię z mej strony spotkało. Gdyby ktokolwiek inny posiadł

mój pierścień, nie oddałby mi go za nic!” Abu Sir odpowiedział: „O królu czasu, jeśli chcesz,

bym tobie przebaczył, powiedz mi, jakie przestępstwo popełniłem i za co rozgniewałeś się na

mnie tak, że aż mnie zabić kazałeś.” Król odrzekł: „Na Allacha, pewien jestem teraz, żeś

niewinny, a znając twój czyn szlachetny, wiem, że nie byłbyś w stanie żadnej zbrodni

popełnić. To tylko farbiarz tak a tak cię oczernił.” I powtórzył, co naopowiadał o nim

farbiarz. Abu Sir odrzekł wtedy: „Na Allacha, o królu czasu, zaprawdę nie znam żadnego

sułtana chrześcijan i nigdy w życiu w żadnym chrześcijańskim kraju nie byłem. Nigdy też nie

przyszło mi nawet do głowy, by cię zabijać! A ten farbiarz był niegdyś moim przyjacielem i

był mym sąsiadem w Aleksandrii. Źle nam się tam obu powodziło i nie mając z czego żyć,

wywędrowaliśmy stamtąd razem. Wypowiedzieliśmy obaj Fatihę i zawarliśmy układ, że ten

kto znajdzie pracę, żywić będzie tego, co bez pracy zostanie. A potem tak a tak mi się z nim

wydarzyło.”

To rzekłszy Abu Sir opowiedział królowi wszystko, co zaszło pomiędzy nim a farbiarzem

Abu Kirem. O tym, jak ów okradł go z pieniędzy i chorego zostawił w zajeździe, o

odźwiernym zajazdu, co własne pieniądze na niego, chorego, łożył i jak go Allach ze słabości

wyleczył, o tym, jak wreszcie wstał po chorobie i wedle zwyczaju na miasto ze swoimi

narzędziami poszedł. Opowiedział, jak po drodze zobaczył farbiarnię, a przed nią tłum ludzi i

gdy spojrzał w drzwi farbiarni, dostrzegł w środku Abu Kira siedzącego na ławie. Wszedł

więc, aby go pozdrowić, lecz ów zamiast go powitać, cięgi mu tylko sprawił, niegodziwością

swą nakarmił, nazwał” złodziejem i skórę bardzo boleśnie mu złoił. I oznajmił Abu Sir

królowi o wszystkim, co mu się przydarzyło od początku do końca, po czym rzekł: „O królu

czasu, wiedz również, że to farbiarz mi doradził: «Sporządź taką a taką mieszaninę środków i

podaj ją królowi, bo łaźnia twoja jest zaprawdę we wszystkim doskonała, lecz brak jej tego

jednego.» I wiedz, o królu czasu, że środek ten jest nieszkodliwy, gdyż my w naszym kraju

wszyscy go przyrządzamy i stosujemy, i jest on naprawdę w łaźni niezbędny. Ja o nim tylko

zapomniałem i dopiero farbiarz, którego przyjąłem z szacunkiem i obsłużyłem starannie,

przypomniał mi o nim mówiąc wtedy: «Sporządź ów środek.» A teraz, o królu czasu, zechciej

sprawdzić to wszystko. Każ przyprowadzić odźwiernego zajazdu, poślij też po

rękodzielników z farbiarni Abu Kira i zapytaj ich o wszystko, co ci tu opowiedziałem.”

I posłał król po odźwiernego zajazdu i po robotników z farbiarni, a gdy się już wszyscy

przed nim stawili, wypytywał ich, a oni mu potwierdzili wszystko, co opowiadał Abu Sir o

swych przeżyciach. Wtedy król kazał przyprowadzić farbiarza i krzyknął: „Dawać go tu

bosego, z odkrytą głową i skrępowanymi rękami!” A farbiarz tymczasem siedział sobie w

domu i myślą o śmierci Abu Sira się radował. I ani się obejrzał, jak wpadła do niego straż

królewska i na jego kark posypały się razy. Strażnicy związali go potem i zawlekli przed

króla. Wówczas Abu Kir ujrzał Abu Sira siedzącego przy boku króla, ujrzał też odźwiernego

zajazdu i rękodzielników z farbiarni stojących przed nim. Odźwierny zajazdu zapytał go:

„Czy to nie jest twój towarzysz, któremu skradłeś pieniądze i chorego zostawiłeś u mnie w

izbie, a potem tak a tak z nim postąpiłeś?” I rękodzielnicy z farbiarni zapytali Abu Kira:

„Czyż nie jest to ten sam, któregoś nam wtedy schwytać i wychłostać kazał?” Wtedy królowi

jasno objawiła się nikczemność Abu Kira i pojął, że farbiarz zasłużył sobie na jeszcze sroższe

męki niźli te, jakie bywają zadawane przez Munkara i Nakira. I rzekł król: „Zabierzcie go i

oprowadzajcie po mieście, a potem wrzućcie go do morza w zawiązanym worku.” Abu Sir

odezwał się wtedy: „O królu czasu, przyjm wstawiennictwo moje w jego sprawie, gdyż ja mu

wybaczyłem wszystko.” Ale król odrzekł: „Choćbyś ty mu swoje krzywdy darował, my mu

nie darujemy swoich.” Potem krzyknął do straży: „Bierzcie go!” I wzięli Abu Kira, i

oprowadzili go po mieście, a potem wsadzili go do worka z wapnem niegaszonym i wrzucili

do morza. Poniósł więc śmierć przez utopienie i spalenie zarazem.

Później król zwrócił się do Abu Sira: „Abu Sirze, proś mnie o wszystko, czego tylko

zapragniesz, a spełnię każde twoje życzenie”. Abu Sir poprosił więc: „Chciałbym, abyś mnie

odesłał do mojego kraju, bo nie pragnę już dłużej tu pozostawać.” Wówczas król darował mu

wiele do tego, co już Abu Sir posiadał z pieniędzy, bogactw i rozmaitych darów, potem dał

mu jeszcze galeonę pełną majątku wraz z załogą, składającą się z mameluków, których mu

także podarował. Przedtem jeszcze chciał król mianować Abu Sira swym wezyrem, lecz on

się nie zgodził i pożegnał króla, po czym odpłynął na galeonie. A wszystko, co na niej było,

zarówno bogactwo, jak i mamelucy, stanowiło własność Abu Sira. I nie ustawał Abu Sir w

podróży, póki nie przybił do brzegów Aleksandrii i tam, w porcie, zarzucił kotwicę.

A gdy wyszli na ląd, jeden z mameluków spostrzegł na brzegu jakiś worek i powiedział do

Abu Sira: „O panie mój, tuż nad morzem przy brzegu leży jakiś wielki i ciężki worek z

zawiązanym otworem, nie wiem przeto, co w nim jest.” I Abu Sir podszedł, i rozwiązał ów

worek, a wtedy zobaczył wewnątrz zwłoki Abu Kira, którego morze przyniosło do

Aleksandrii. I wyciągnął go, i pochował w pobliżu Aleksandrii, wybudował mu grobowiec i

ustanowił przy nim dobroczynny zapis. Nad wejściem zaś do grobowca kazał umieścić taki

oto napis:

Człowieka winno się poznawać po czynach jego w dniach żywota;

Czyny szlachetne są, gdy z człeka owego dobra jest istota.

Strzeż się potwarzą walczyć z wrogiem, czasem się zdarzyć może bowiem,

Że gdy obelgę rzucisz, wróg twój równą obelgą ci odpowie.

Nikczemnych słów nie wypowiadaj, strzeż się ich w każdej życia chwili,

Czy miałbyś wyrzec je z powagą, czy rzuciłbyś dla krotochwili.

Pies dobrze czyni, jeśli jeno o powinnościach swych pamięta,

Lew zasię przez swój nierozsądek w podstępne się dostaje pęta.

W odmętach morza martwe ciała na wierzch wynoszą się jedynie.

Lecz rozsypane perły morze na piasku kryje w swej głębinie.

Nigdy nie zwykły wszak nastawać mizerne wróble na sokoła,

Jeno głupota je do tego i nierozwaga skłonić zdoła.

Śród kart powietrznych przeznaczenia słowa spisano te na niebie,

Że ten, kto dobro ludziom świadczy, dobro w nagrodę ma dla siebie.

Nie bierzcie cukru z kolokwinty, gdyż samą gorycz z niej zbierzecie,

Smak bowiem każdej w świecie rzeczy z niej samej się wywodzi przecie.

Później żył jeszcze Abu Sir długi czas, a gdy Allach powołał go do siebie, ludzie

pogrzebali go w pobliżu grobu Abu Kira, który był niegdyś jego towarzyszem. Ku pamięci

ich obu miejsce to nazwano „Abu Kir i Abu Sir”, dziś jednak znane ono już tylko pod nazwą

„Abu Kir”. Oto co doszło do nas o przypadkach tych dwóch ludzi.

Sławiony niech będzie Ten, który żyje wiecznie i swą wolą to sprawia, że po nocy

niezmiennie następuje dzień!

A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vampirella

Zamknięcie opowieści o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie, i o Szeherezadzie.

 

W ciągu całego tego czasu Szeherezada powiła królowi trzech chłopców. A gdy skończyła

ostatnią swą opowieść, powstała i ziemię przed królem ucałowawszy, ozwała się: „O królu

czasu, człowieku, któryś jedyny jest w stuleciu naszym i wieku, zaprawdę, jestem niewolnicą

twoją. Oto przeminęło tysiąc nocy i jedna, jak opowiadam ci z dawnych czasów opowieści i

nauk starożytnych wykładam treści. Czy wolno mi zatem przed twym obliczem wyrazić

pragnienie, by mi dozwolono mieć pewne gorące życzenie?” I rzekł do niej król: „Proś, a

będzie ci dane, Szeherezado!” Przywołała tedy piastunki i rzezańców i poleciła: „Przynieście

mi moje dzieci!” Sprowadzili więc do niej czym prędzej trzech chłopców – jeden z nich szedł,

drugi raczkował, trzeci zaś był dziecięciem przy piersi. I skoro dzieci jej przynieśli,

Szeherezada złożyła je przed królem, ucałowała przed nim ziemię i ozwała się: „O królu

czasu, oto dzieci twoje! Proszę cię, byś mnie wybawił od śmierci przez litość nad tymi

dziećmi, zaprawdę bowiem, jeśli mnie zabić każesz, pozostaną one bez matki, a ty nie

znajdziesz niewiasty, która by je wychowała lepiej ode mnie.”

Król zapłakał wówczas, dzieci swoje do piersi przycisnął i rzekł: „O Szeherezado, na

Allacha, zaiste, jam cię już ułaskawił, zanim dzieci przyszły na świat, widziałem bowiem, że

jesteś prawa, pobożna, szlachetna i cnotliwa. Niechaj Allach błogosławi tobie, twojemu ojcu i

matce, korzeniowi twemu i gałęzi twojej! Allach niech będzie mi świadkiem, żem ułaskawił

cię już od wszystkiego, co by ci krzywdę wyrządzić miało!” I ucałowała mu dłonie i stopy, i

radowała się wielką radością, a potem rzekła: „Niechaj Allach długie życie ci ofiaruje, niech

podniesie godność twoją i dostojeństwo!” Wesołość wypełniła wówczas pałac królewski i

radość rozeszła się też po mieście, a noc owa była taka, że w życiu ziemskim nie ma

podobnych, jej kolor zaś był jaśniejszy niźli jasne oblicze dnia.

Rankiem król wstał w radości i blask szczęścia w sercu jego gościł, i zawezwał wszystkie

wojska, a kiedy stawiły się przed nim, obdarował wezyra, ojca Szeherezady, wspaniałą i

kosztowną szatą honorową mówiąc do niego: „Niechaj cię Allach osłania za to, żeś dał mi za

żonę córkę twoją szlachetną, która sprawiła, iż zaniechałem uśmiercania cór mojego ludu.

Przekonałem się, że jest szlachetna, prawa, czysta i cnotliwa, Allach zaś trojgiem dzieci płci

męskiej mnie przez nią obdarzył. Chwała więc niech będzie Allachowi za ten dar wspaniały!”

I obdarował też szatami honorowymi innych swych wezyrów, emirów i możnych królestwa i

polecił, by miasto przystrojone było przez dni trzydzieści. I nikt spośród mieszkańców miasta

nie miał prawa wydawać swoich pieniędzy, gdyż wszystkie zakupy i wydatki czynione były z

zasobów królewskiego skarbca. I ustrojono miasto tak wspaniałymi ozdobami, jak nigdy

dawniej nie bywało, bito w bębny, grano na fletach i przygrywali rozmaici grajkowie, a król

obdzielił ich sowicie darami i upominkami, rozdawał jałmużnę nędzarzom, a w

szczodrobliwości swojej nie pominął żadnego z poddanych i mieszkańców swojego

królestwa. I trwał wraz z państwem swoim w szczęściu i radościach, weselu i

przyjemnościach, aż przyszła do nich ta, co gani zbytek wesela i wszystkie związki rozdziela.

Niech błogosławiony będzie Ten, którego bieg czasów zniszczyć nie jest w stanie, Ten, co

żadnej nie ulega przemianie, którego przypadek jeden od innych przypadków nie odwiedzie z

żadnej przyczyny, który w doskonałości swojej jest jedyny! Błogosławieństwo i pokój nad

Zwiastunem Jego obecności, nad wybranym z całej ludzkości, panem naszym Muhammadem,

panem ludzi, przez którego zanosimy modły do Allacha o koniec szczęśliwy!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...