Jump to content

Baśnie tysiąca i jednej nocy


Guest Vampirella

Recommended Posts

Guest Vampirella

Opowieść o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie

 

Mówią – lecz tylko Allach jest wszechwiedzący i najmędrszy, wszechpotężny i pełen

świetności – że był niegdyś, w dawnych czasach, minionych wiekach i stuleciach, na wyspach

Indii i Chin król pewien z Sasanidów znakomitych, pan rycerstwa i świty, niewolników i sług.

Król ten miał dwóch synów, z których jeden był starszy, drugi zaś młodszy. Obaj byli

dzielnymi rycerzami, lecz starszy dzielnością swoją przewyższał jeszcze młodszego brata.

Panował on w kraju i rządził poddanymi sprawiedliwie, toteż kochał go lud w całym jego

kraju i królestwie. Nazywano go królem Szachrijarem. Młodszy brat nosił imię Szachzaman i

był królem perskiej Samarkandy. Bracia pomyślnie sprawowali rządy w swych krajach przez

lat dwadzieścia, każdy z nich był dla poddanych władcą sprawiedliwym, a powodzenie i

szczęście nie opuszczały ich. I żyli tak, aż starszy brat zatęsknił za młodszym i rozkazał

wezyrowi, aby wyprawił się do tamtego i wrócił z nim razem.

Szachzaman powiedział: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym przygotował się do drogi i

wyprowadziwszy z miasta wielbłądy, namioty, muły, służbę i świtę, rządy w kraju powierzył

swemu wezyrowi i wyruszył zmierzając ku ziemiom brata. Lecz o północy spostrzegł, że

zapomniał czegoś w swym pałacu. Zawrócił więc, a wszedłszy do zamku, zobaczył swą żonę

śpiącą na posłaniu w ramionach czarnego niewolnika. Kiedy to ujrzał, pociemniało mu w

oczach i rzekł do siebie: „Jeżeli takie rzeczy dzieją się, gdy ja jeszcze na dobre nie opuściłem

miasta, do czego dojdzie ta rozpusta, gdy będę bawił dłużej u brata?” Obnażył miecz i uderzył

nim, zadając obojgu śmierć na posłaniu. Po czym natychmiast zawrócił, dał rozkaz do

wymarszu i jechał, aż dotarł do miasta swego brata. Szachrijar uradował się wieścią o

przybyciu Szachzamana i zaraz wyszedł mu na spotkanie, pozdrowił go i ciesząc się

niezmiernie, kazał przystroić gród na jego cześć. I usiadł przy nim uradowany, i rozmawiali,

lecz wtem przypomniał sobie kroi Szachzaman, co było z jego żoną. Przejął go wielki

smutek, pobladł, a ciało ogarnęła słabość. Gdy brat ujrzał go w takim stanie, pomyślał w

duszy, że przyczyną tej słabości jest troska o kraj opuszczony, jak i zaniedbanie jego spraw.

Nie zapytał więc o nic. Pewnego dnia jednak rzekł: „Bracie mój, widzę, że twarz ci pobladła,

a ciało osłabło.” – „Bracie mój – odrzekł Szachzaman – jestem zraniony do głębi serca.” Lecz

nie opowiedział o tym, jak zobaczył swoją żonę. Wtedy rzekł Szachrijar: „Chciałbym, żebyś

pojechał ze mną na łowy i polowanie. Może rozweseli się tym twoje serce.” Szachzaman

wymówił się jednak od tego i starszy brat sam wybrał się na łowy.

Okna w pałacu króla Szachzamana wychodziły na ogród. Król wyglądał przez okno i nagle

ujrzał, że brama pałacu otwarła się i wyszło z niej dwadzieścia niewolnic i dwudziestu

niewolników, a między nimi szła też żona jego brata – a była ona niezwykłej piękności i

urody. Zbliżyli się wszyscy do basenu z fontanną, zdjęli szaty i usiedli razem, a żona króla

Szachrijara zawołała: „Masud!” I podszedł do niej czarny niewolnik, objął ją i ona go objęła.

I czarny ów niewolnik posiadł żonę króla. Tak samo czynili pozostali niewolnicy z

dziewczętami i nie zaprzestawali pocałunków, uścisków i wszelkiej rozwiązłości, póki dzień

nie zaczął się zmierzchać. Brat króla Szachrijara ujrzawszy to rzekł sobie w duchu: „Na

Allacha! Moje nieszczęście mniejsze jest od tego.” Po czym ustąpiły dręczące go zmartwienia

i troska i rzekł: „Zaiste, to było gorsze od tego, co mnie się zdarzyło.” Nabrał też ochoty do

jedzenia i picia. Gdy drugi król wrócił z wyprawy, bracia pozdrowili się wzajemnie, a

Szachrijar spojrzawszy na Szachzamana zauważył, że odzyskał on swój zdrowy wygląd, że

zarumieniły mu się policzki i ze smakiem jadł to wszystko, czego przedtem ledwie tknął.

Zdziwiło to króla i rzekł: „Widziałem, mój bracie, że twoje oblicze było blade, a teraz oto

wróciły ci rumieńce. Opowiedz mi więc, co się stało.” Odrzekł: „Opowiem ci, co było

przyczyną mej bladości, lecz uwolnij mnie od opowiadania, dlaczego wróciły mi rumieńce.”

Rzekł Szachrijar: „Niech więc najpierw usłyszę, czemu osłabłeś i zmieniłeś się na twarzy.” I

mówił Szachzaman: „Wiedz, mój bracie, że kiedy przysłałeś swego wezyra wzywając mnie

przed twe oblicze, zaraz się przygotowałem i wyruszyłem z miasta. Przypomniałem sobie

jednak, że w zamku została ta perła, którą ci ofiarowałem. Wróciłem więc i wtedy ujrzałem

moją żonę z czarnym niewolnikiem, śpiących na moim posłaniu. Zabiłem oboje i przybyłem

do ciebie, lecz ciągle rozmyślałem o tej sprawie. I to było przyczyną mej słabości i tego, że

znikły mi rumieńce. Co zaś do zmiany tego stanu, nie żądaj ode mnie wyjaśnień.” Gdy

Szachrijar usłyszał słowa brata, zawołał: „Zaklinam cię na Allacha, powiedz mi, jaka była

tego przyczyna!” Szachzaman powtórzył więc wszystko, co widział, a wówczas rzekł

Szachrijar: „Chciałbym zobaczyć to na własne oczy.” Odrzekł mu brat: „Zrób tak, jakbyś

miał wyjechać na polowanie i łowy, a tymczasem ukryj się u mnie. Wtedy sam będziesz tego

świadkiem i przekonasz się naocznie.” Król Szachrijar niezwłocznie ogłosił wyprawę.

Wyszło wojsko z namiotami poza miasto i wyruszył z nimi król, a gdy już spoczął w

namiocie, rzekł do swych paziów: „Niech nikt do mnie nie wchodzi!” Potem przebrał się i

niepoznany wrócił do zamku, gdzie czekał jego brat. Zasiadłszy przy oknie wychodzącym na

ogród, Szachrijar wyglądał chwilę, gdy wtem wyszły niewolnice ze swą panią i z

niewolnikami, i czynili tak, jak opowiadał Szachzaman. A trwało to aż do późnego

popołudnia. Gdy król Szachrijar zobaczył to wszystko, uleciał mu z głowy rozsądek i rzekł do

swego brata Szachzamana: „Wstań, pojedziemy w świat, nie dla nas bowiem jest godność

królewska. Będziemy wędrowali, póki nie zobaczymy, że kogoś innego spotkało to samo co

nas. Jeśli tego nie osiągniemy – śmierć lepsza będzie dla nas od życia.” Szachzaman przystał

na to i bracia wyszli z zamku tajemnymi drzwiami, i wędrowali bez ustanku dniami i nocami,

aż przybyli nad brzeg słonego morza. Rosło tam drzewo pośrodku łąki, a obok biło źródło.

Napili się z tego źródła i usiedli, by odpocząć.

Minęła tak godzina, gdy nagle morze się wzburzyło i wynurzył się z niego jakiś czarny

słup sięgający nieba, i zaczął zbliżać się ku łące. Ujrzawszy to bracia, przerażeni, wdrapali się

na wierzchołek wysokiego drzewa i patrzyli, co będzie dalej. Niebawem ujrzeli dżinna

ogromnej postaci, o czole szerokim i piersi olbrzymiej, niosącego na głowie skrzynię. Dżinn

wyszedł na ląd i zbliżywszy się do drzewa, na którym ukryli się królowie, usiadł pod nim.

Otworzył teraz skrzynię, wyjął z niej szkatułkę, a gdy i tę otworzył, wyszła ze szkatułki

dziewczyna zdumiewającej piękności, podobna promiennemu słońcu, jak ta, o której mówił

poeta:

Gdy przyszła, dzień wśród nas zagościł,

Zorze przydały jej jasności.

Słońca jaśnieją jak jej lice,

Zazdrosne kryją się księżyce.

Kiedy rozchyla swe zasłony,

Korzy się przed nią świat zdumiony,

A gdy w namiotach znika swoich,

Ziemia się łzami rosy poi.

Spojrzawszy na nią dżinn rzekł: „O pani szlachetnie urodzonych, którą porwałem w noc

zaślubin, chciałbym się trochę przespać.” Po czym ułożył głowę na jej kolanach i zasnął.

Wtedy dziewczyna podniosła oczy ku wierzchołkowi drzewa i ujrzała obu królów, którzy

właśnie tam się skryli. I zdjęła głowę dżinna ze swych kolan, ułożyła ją na ziemi, a stanąwszy

pod drzewem, zaczęła dawać im znaki: „Zejdźcie, nie bójcie się tego ifrita!” Odpowiedzieli:

„Na Allacha, zaklinamy cię, nie wymagaj tego od nas.” Ona zaś rzekła: „Zaklinam was na

Allacha, zejdźcie, bo inaczej obudzę ifrita, a on zada wam najokrutniejszą śmierć.” Bracia

przerazili się i zeszli, a wówczas dziewczyna stanęła przed nimi i rzekła: „Wbijajcie mocno,

niczym dziryty, bo inaczej obudzę ifrita.” Król Szachrijar rzekł w strachu do swego brata

Szachzamana: „Wypełnij, bracie, jej żądanie.” – „Nie wypełnię – odrzekł młodszy król – póki

ty nie uczynisz tego przede mną.” I zaczęli dawać sobie znaki, który pierwszy ma ją

zaspokoić. Widząc to, dziewczyna rzekła: „Dajecie sobie tylko znaki, a żaden nie zaczyna.

Róbcie, co kazałam, bo inaczej obudzę ifrita!” I tak, ze strachu przed dżinnem, uczynili,

czego od nich żądała. Gdy już obaj skończyli, rzekła: „Wstawajcie!” I wydobyła z kieszeni

sakiewkę, a z niej naszyjnik, na którym było pięćset siedemdziesiąt pierścieni. „Czy wiecie,

co to jest?”, zapytała. Odrzekli: „Nie wiemy.” Powiedziała: „Właściciele wszystkich tych

pierścieni przyprawiali ze mną rogi temu ifritowi. Więc i wy, bracia, dajcie mi swoje

pierścienie.” Dali dziewczynie zdjęte z palców pierścienie, a wówczas ona powiedziała: „Ten

ifrit porwał mnie w noc mych zaślubin. Potem wsadził mnie do szkatułki, szkatułkę umieścił

w skrzyni, a na skrzynię nałożył siedem zamków. I trzyma mnie na dnie burzliwego morza, o

falach uderzających jedna o drugą, nie wiedząc, że jeśli któraś z nas, kobiet, czegoś pożąda,

nic jej nie zdoła powstrzymać, jak o tym już ktoś powiedział:

Przyrodzeniem się rządzą w uciechach i gniewie,

W miłości wiarołomność okazują swoją,

W zdradliwości są hojne, o wierność nie stoją.

Niech opowieść Jusufa będzie ci przestrogą

Nie zaufaj kobietom, ich wierności nie wierz,

Przed zdradą, którą one ugodzić cię mogą.

Czyliż nie wiesz ty o tym, że z niewieściej winy

Adam musiał opuścić swe rajskie dziedziny?

A ktoś inny tak rzekł:

Porzuć niechęci, minie trochę czasu

I miłość żądzę rozpali w dwójnasób.

Wszakże nic zgoła nie stało się więcej

Nad to, co z dawna znają oblubieńce.

Ten człowiek jeno dziwić się jest w stanie,

Co nie wie, czym jest niewieście knowanie.”

Gdy bracia wysłuchali słów dziewczyny, dziwili się niezmiernie i rzekł jeden do drugiego:

„To jest ifrit, a zdarzyło mu się coś gorszego niż nam. Niechże więc to nas pocieszy.” I

natychmiast odeszli, i powrócili do miasta króla Szachrijara. Weszli do pałacu, a tam król

kazał ściąć głowę żonie, a także niewolnicom i niewolnikom.

I odtąd stało się zwyczajem króla Szachrijara, że każdej nocy brał sobie dziewczynę nie

tkniętą jeszcze, a pozbawiwszy dziewictwa, polecał ją zabić z upływem nocy. Trwało to trzy

lata. Ludzie podnieśli lament i uchodzili z córkami, aż nie została w mieście ani jedna

dziewczyna zdolna do małżeństwa. A kiedy król według swego zwyczaju rozkazał wezyrowi,

aby przyprowadził mu nową dziewczynę, wezyr wyszedł i szukał, lecz nie znalazł żadnej.

Udał się wtedy do swoich komnat zgnębiony i smutny, bojąc się gniewu króla.

A wezyr ów miał dwie córki, młode dziewczyny o kształtach młodych, pełne piękności,

wdzięku i urody. Starsza miała na imię Szeherezada, młodszą zaś zwano Dunjazada.

Szeherezada przeczytała liczne księgi i kroniki, podania o życiu starożytnych królów i

opowieści o żyjących niegdyś ludach. Mówiono, że zgromadziła ona tysiąc ksiąg związanych

z dziejami wcześniejszych pokoleń i królów minionych czasów, a także o poetach.

Szeherezada spytała ojca: „Cóż widzę? Jesteś jakiś zmieniony i troska cię gnębi, i smutek.

Przecież powiedział był ktoś:

Rzeknij temu, kogo smutków dręczy wiele,

Że niedługo żyją smutki.

Jako radość rychło mija i wesele,

Tak i troski czas jest krótki.”

Gdy wezyr usłyszał słowa córki, opowiedział jej od początku do końca, co mu się zdarzyło

z królem. Odrzekła: „Na Allacha, mój ojcze, wydaj mnie za króla. Albo zachowam życie,

albo stanę się wybawieniem dla dziewic muzułmańskich i ocalę je przed królem.” Rzekł: „Na

Allacha, zaklinam cię, nie narażaj swego życia!” Rzekła: „Tak musi być!” – „Boję się –

powiedział wezyr – żeby nie spotkało cię to, co zdarzyło się w opowieści o wole, ośle i

gospodarzu.” Zapytała Szeherezada: „Cóż im się przytrafiło, ojcze?” Wezyr opowiedział:

Opowieść o ośle, wole i gospodarzu

Wiedz, moja córko, że był pewien kupiec, który posiadał majątek i bydło. A miał on żonę i

dzieci. Allach Najwyższy obdarzył go też znajomością mowy zwierząt i ptaków. Mieszkał ów

kupiec na wsi l trzymał w domu osła i wołu. A pewnego dnia wół wszedł do zagrody osła i

ujrzał, że jest ona wymieciona i zroszona wodą, a w żłobie znalazł jęczmień przesiany i

przebraną sieczkę, osioł zaś leżał wypoczywając. Rzadko tylko, w razie potrzeby, dosiadał go

pan, ale osioł wnet wracał do swoich wygód. I usłyszał kupiec któregoś dnia jak wół mówił

do osła: „Niech ci idzie na zdrowie! Ja jestem strudzony, ty – wypoczęty. Ty jadasz przesiany

jęczmień, ciebie obsługują, a pan dosiada cię tylko czasem i zaraz wraca. A ja wiecznie

jestem przy orce i mieleniu.” Rzekł na to osioł: „Gdy wyprowadzą cię w pole i założą ci na

kark jarzmo, połóż się i nie wstawaj, choćby cię nawet bili. A gdybyś wstał, połóż się znowu.

Gdy zaś odprowadzą cię do obory i nałożą ci bobu, nie jedz go, tak jakbyś był chory.

Powstrzymaj się od jedzenia i picia dzień albo dwa dni, albo i trzy. W ten sposób

wypoczniesz po trudzie i wysiłku.” Ich słowa słyszał kupiec.

Kiedy poganiacz przyszedł do wołu, aby go nakarmić, ten zjadł tylko trochę. Rano zaś,

gdy poganiacz zabrał wołu do orki, zauważył, że jest słaby. Rzekł mu wtedy kupiec: „Weź

osła zamiast wołu i oraj nim cały dzień.” Wrócił więc ów człowiek, a zabrawszy osła zamiast

wołu, orał nim dzień cały. A gdy pod koniec dnia osioł powrócił do zagrody, wół dziękował

mu za jego dobroć, za jej sprawą bowiem tego dnia wypoczął po trudach. Lecz osioł nie

odpowiedział mu, bo ogromnie żałował swych rad. Nazajutrz przyszedł siewca i wziąwszy

osła, orał nim aż do schyłku dnia. Osioł powrócił do zagrody wyczerpany, z grzbietem

obdartym ze skóry. Gdy go wół zobaczył, dziękował mu i sławił go, osioł zaś odpowiedział:

„Wypoczywałem sobie i nie zaszkodziło mi nic innego, tylko moja szlachetność.” A potem

dodał: „Wiedz, że jestem dobrym doradcą. Słyszałem, jak pan nasz mówił poganiaczowi:

«Jeżeli wół nie podniesie się z legowiska, oddaj go rzeźnikowi na zarżnięcie. Skórę niech

potnie na sztuki.» Boję się o ciebie i przestrzegam cię. Na tym koniec!” Gdy wół usłyszał

słowa osła, podziękował mu i rzekł: „Jutro pójdę z nimi do pracy.” Potem wół zjadł całą swą

paszę i nawet żłób ozorem wylizał. A właściciel słyszał, co mówiły zwierzęta. Nazajutrz

kupiec wszedł ze swą żoną do zagrody dla bydła i usiedli tam. Przyszedł też poganiacz i

chwyciwszy wołu wyprowadził go. A gdy wół ujrzał swego pana, podniósł ogon, wypuścił

wiatry i brykał, a kupiec śmiał się z tego do rozpuku. I zagadnęła go żona: „Z czego się tak

śmiejesz?” Odrzekł: „Z czegoś, co widziałem i słyszałem, lecz czego nie mogę wyjawić, bo

bym umarł.” Rzekła: „Musisz mi powiedzieć, jaki był powód tego śmiechu, choćbyś nawet

miał umrzeć.” Odrzekł: „Nie mogę tego wyjawić ze strachu przed śmiercią.” Rzekła: „Bo ty z

niczego innego się nie śmiałeś, tylko ze mnie.” I nie przestawała męczyć i gnębić męża

gadaniem, aż całkiem go pokonała. Nie widząc innej rady, kupiec zgromadził swe dzieci,

posłał po sędziego i świadków chcąc sporządzić testament i wyjawiwszy tajemnicę, umrzeć.

Kochał bowiem swą żonę bardzo, jako że była córką stryja i matką jego dzieci. A kupiec ów

żył już sto dwadzieścia lat. Sprowadził też całą rodzinę żony i mieszkańców swej dzielnicy i

opowiedział im całą przygodę i to, że umrze, gdyby komukolwiek zdradził swą tajemnicę. I

wszyscy ludzie, którzy byli przy tym obecni, mówili do żony kupca: „Zaklinamy cię na

Allacha, porzuć te żądania, by nie umierał twój mąż, ojciec twoich dzieci!” Lecz kobieta

odrzekła: „Nie odstąpię od tego, póki mi nie powie. Choćby miał potem umrzeć.” Zamilkli

więc, a kupiec wyszedł i udał się do zagrody dla bydła, by tam dokonać ablucji. Potem miał

wrócić, wyjawić tajemnicę i umrzeć. Kupiec ów miał koguta i pięćdziesiąt kur i miał także

psa. I usłyszał, jak pies zawołał koguta i zwracając się do niego mówił: „Ty się weselisz, a

pan nasz zamyśla umrzeć.” I zapytał kogut: „Cóż to za nowina?” Powtórzył mu pies całą

opowieść, na co kogut powiedział: „Na Allacha, doprawdy, panu naszemu brak rozumu! Ja

mam pięćdziesiąt żon i gdy zadowolę tę, to tamtą rozgniewam, a pan nasz ma tylko jedną

żonę i nie wie, jak ułożyć z nią swoje sprawy. Czemu nie weźmie na nią rózgi z morwowego

drzewa, a wszedłszy do jej izby, nie bije jej tak długo, aż wyzionie ducha albo poczuje

skruchę i przestanie go nagabywać?” Gdy kupiec usłyszał, co powiedział kogut do psa,

odzyskał rozum i postanowił żonę obić.

I rzekł wezyr do swej córki Szeherezady: „Kto wie, czy nie postąpię z tobą tak, jak kupiec

ze swą żoną.” Zapytała: „A co on uczynił?” Rzekł: „Wszedł do jej izby, przedtem uciąwszy

rózgę z morwy i schowawszy ją w pokoju, i rzekł: «Wejdź do izby, opowiem ci, gdy nikt nie

będzie widział, a potem umrę.» I weszła, a wtedy kupiec zamknął drzwi i rzucił się na żonę z

rózgą. Bił ją aż do utraty przytomności. A ona zaczęła wołać: «Żałuję!», a potem ucałowała

mu ręce i nogi okazując skruchę. Później oboje wyszli, a zgromadzeni i jej rodzina radowali

się. Odtąd żyli najszczęśliwiej aż do śmierci.”

Gdy córka wezyra wysłuchała opowiadania swego ojca, rzekła: „A jednak musi tak być!”

Wtedy wezyr przygotował Szeherezadę i poszedł do króla. A Szeherezada wydała polecenie

swej młodszej siostrze mówiąc: „Gdy tylko przybędę do króla, zaraz po ciebie poślę. Kiedy

przyjdziesz do mnie i zobaczysz, że król zaspokoił już ze mną swe żądze, mów tak:

«Opowiedz nam, siostro, jakąś ciekawą opowieść, abyśmy skrócili sobie godziny czuwania.»

Wtedy ja opowiem jakąś opowieść i jeśli Allach pozwoli, będzie to dla nas ocaleniem.”

Potem wezyr, ojciec dziewcząt, wprowadził Szeherezadę do króla. Kiedy go król ujrzał,

ucieszył się i spytał: „Czy masz dla mnie to, czego mi trzeba?” Odrzekł: „Tak.” Gdy król

chciał posiąść Szeherezadę, ona zaczęła płakać. „Co ci to?” – zapytał wówczas. „O królu –

odrzekła – mam młodszą siostrę i chciałabym ją pożegnać.” Posłał więc król po Dunjazadę, a

ona niebawem przyszła do siostry, uścisnęła ją, po czym siadła przy łożu. A wtedy król

podniósł się i zabrał dziewictwo Szeherezadzie.

Potem siedzieli rozmawiając, a Dunjazada rzekła: „Na Allacha, siostro, opowiedz nam

cokolwiek, by skrócić bezsenne nocne godziny.” Szeherezada odrzekła: „Bardzo chętnie,

jeżeli tylko zezwoli mi nasz światły król.” A do króla sen jakoś nie przychodził, gdy więc

usłyszał te słowa, uradował się, że posłucha opowieści.

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowieść o rybaku i dżinnie

 

Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że niegdyś żył pewien stary rybak. Był on bardzo ubogi,

a miał żonę i troje dzieci. Swoim zwyczajem zarzucał sieci codziennie cztery razy; nigdy

mniej ani więcej.

Pewnego dnia w porze południowej rybak zaszedł na brzeg morza, postawił kosz na ziemi,

zarzucił sieć, poczekał, aż zanurzy się w wodzie, a gdy ściągnął jej sznury, poczuł, że jest

ciężka. Zaczął wyciągać sieć, lecz nie mógł podołać. Wydobył zatem koniec sieci na ląd, wbił

kołek w ziemię i przymocował do niego sieć, po czym zdjąwszy odzienie wszedł do wody tuż

przy sieci i póty się wysilał, aż wydostał ją na brzeg. Uradowany, ubrał się, poszedł do sieci,

lecz znalazł w niej zdechłego osła. Posmutniał, gdy to zobaczył, i wykrzyknął: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!”, i mówił: „Zaiste, przedziwny dar zesłały

mi niebiosa”, a potem wypowiedział te oto wiersze:

O pogrążony w ciemnościach nocy, w smutku, w męczarni!

Poniechaj trudów, bowiem trud chlebem cię nie nakarmi.

To powiedziawszy raz jeszcze spojrzał na zdechłego osła, wytrząsnął go z sieci, wykręcił

ją i rozciągnął. Potem wszedł w morze i wymawiając imię Allacha zarzucił sieć powtórnie.

Poczekał, aż opadnie na dno, po czym spróbował ciągnąć i poczuł, że jest jeszcze cięższa i

mocniej trzyma się dna niż za pierwszym razem. Pomyślał, że to ryby tak w niej ciążą.

Znowu uwiązał sieć, obnażył się, zanurzył w wodę i nie przestawał ciągnąć, aż poddała się i

mógł ją wydobyć na brzeg. A był w niej wielki garnek pełen piasku i mułu. Ujrzawszy to

zachmurzył się i wyrzekł słowa poety:

O losie dręczycielski, ustąp,

A jeśli nie, to chociaż – zmniejsz się.

Nie jest mi widać dane szczęście,

I mimo trudów sieć mam pustą.

Wyszedłem chleba szukać ninie,

Lecz oto los mi chleb odebrał.

Iluż to głupcom światła nie brak,

A iluż mędrców w mroku ginie!

Wyrzucił garnek, wyżął i oczyścił sieć i prosząc Allacha o przebaczenie, wszedł w morze

po raz trzeci, zarzucił sieć, poczekał, aż pójdzie na dno, i wyciągnął; znalazł w sieci skorupy

naczyń i dzbanów. I wypowiedział słowa poety:

Nie zwiąże, nie rozwiąże twych strapień los, co przed tobą stanął,

Bowiem ni pióra, ni pisma ci nie darowano.

Potem wzniósłszy oczy ku niebu, przemówił: „Boże, ty wiesz, że zarzucam sieć tylko

cztery razy, a oto trzykrotnie już ją zarzucałem!”

Z takim wezwaniem do Allacha zarzucił sieć w morze. Odczekał, aż opadnie, po czym

pociągnął, ale wydobyć jej nie mógł, tak ugrzęzła w mule. I rzekł: „Nie ma potęgi ni siły poza

Allachem Wielkim i Mocnym.” Znowu obnażył się, zanurzył się w wodzie przy sieci i ciągnął

tak długo, aż wydostał ją na brzeg. Gdy otworzył sieć, znalazł w niej dzban z żółtej miedzi

czymś wypełniony, z szyjką zalaną ołowiem, na którym widniał znak pieczęci pana naszego

Sulejmana. Ujrzawszy to rybak uradował się i rzekł: „Zaraz sprzedam go na bazarze, gdzie

handlują miedzią; wart jest na pewno dziesięć złotych denarów.” Potrząsnął dzbanem, a

czując jego ciężar mówił: „Muszę go otworzyć. Zobaczę, co jest w środku, a potem schowam

go do worka i sprzedam na targowisku miedzi.” Wyjął nóż, dobrał się do ołowiu, wygrzebał

go z szyjki, postawił dzban na ziemi i wstrząsnął nim, by wypadło wszystko, co mogło w nim

się znajdować. Nic z niego jednak nie wypadło. Z dzbana wyszedł tylko dym, który wzniósł

się ku obłokom na niebie i słał się po ziemi. Rybaka ogarnęło bezgraniczne zdumienie. A

dym po chwili zaczął przybierać kształty, zgęstniał, po czym, drgnąwszy, zmienił się w ifrita,

co głowę miał w podniebnym blasku, a stopy w nadbrzeżnym piasku. Głowa jego była jak

kopuła, ręce jak wiosła, nogi jak maszty, usta jak pieczara, zęby jak skały, oczy jak

pochodnie, nozdrza jak dzbany, włosy miał zmierzwione, a oblicze ponure. Gdy rybak ujrzał

ifrita, lędźwie mu zadrżały, zęby zwarły się, ślina wyschła i był podobny do ślepca na drodze.

Ifrit, dostrzegłszy go, odezwał się: „Nie ma boga prócz Allacha, a Sulejman jest Jego

prorokiem.” I mówił dalej: „O proroku Allacha, nie zabijaj mnie, bo przecież wróciłem nie po

to, by się tobie słowem sprzeciwiać czy okazywać nieposłuszeństwo twym rozkazom.”

Rybak rzekł: „O maridzie, mówisz mi o Sulejmanie, proroku Allacha, a wszakże Sulejman

zmarł przed tysiącem i ośmiuset laty, my zaś żyjemy u kresu czasu. Jakie są twoje sprawy i co

jest powodem tego, żeś znalazł się w dzbanie?” Marid wysłuchawszy słów rybaka rzekł: „Nie

ma boga prócz Allacha. Ciesz się, rybaku.” – „Z czegóż mam się cieszyć?” – zapytał rybak, a

ifrit odparł: „Z tego, że w tej chwili zginiesz najgorszego rodzaju śmiercią.” Rybak rzekł: „O

książę ifritów, zasługujesz na to, by utracić opiekę Opatrzności. Co jest przyczyną tego,

Oddalony, że chcesz mnie uśmiercić? Czym zasłużyłem na zgubę? Przecież uwolniłem cię z

dzbana i uratowałem, wydobywając z głębiny morza na ląd.” Lecz ifrit rzekł: „Wybieraj

rodzaj śmierci, jaką mam ci zadać, i sposób zgładzenia, który stanie się twoim udziałem.” A

rybak spytał: „Jaka jest moja wina, że aż taką karę chcesz mi wymierzyć?” Ifrit rzekł na to:

„Rybaku, posłuchaj mego opowiadania.” Rybak rzekł na to: „Mów, ale zwięźle, dusza

bowiem do stóp mi zbiegła.”

Ifrit zaczął opowiadać: „Wiedz, że należałem do dżinnów odszczepieńców i że

zbuntowałem się przeciw Sulejmanowi, synowi Dauda, wraz z dżinnem imieniem Sachr.

Sulejman przysłał więc po mnie swego wezyra Asafa syna Barachiji, a ten zjawił się, siłą

zawiódł mnie do swego pana i lekceważąc mą dumę postawił mnie przed jego obliczem. A

gdy mnie Sulejman zobaczył, zabezpieczył się przede mną zaklęciami i zażądał, bym

przysiągł mu posłuszeństwo. Gdy odmówiłem, wyszukał ten dzban i zamknął mnie w jego

wnętrzu, opatrując szyjkę ołowianą pieczęcią, na której wyryte było imię Najwyższego.

Potem nakazał jakiemuś dżinnowi, aby mnie wyniósł w tym dzbanie i wrzucił w sam środek

morza. Przebywałem tam przez sto lat, mówiąc sobie w duchu: «Każdego, kto by mnie

uwolnił, uczynię na wieki bogatym.» Sto lat minęło, a nikt mnie nie wyzwolił. Gdy

wkroczyłem w drugie stulecie, mówiłem: «Każdemu, ktokolwiek mnie uwolni, odkryję

skarby ziemskie», lecz nikt mnie nie wyzwolił. W ciągu czterystu następnych lat mówiłem:

«Każdemu, ktokolwiek mnie uwolni, spełnię trzy życzenia», ale nikt mnie nie uwolnił.

Rozgniewałem się wtedy wielce i powiedziałem sobie: «Każdego, ktokolwiek uwolni mnie

teraz, zabiję, pozwalając mu jedynie na wybór śmierci.» Ty oto wyzwoliłeś mnie, pozwalam

ci więc obmyślić sobie rodzaj śmierci, którą chcesz umrzeć.” Rybak wysłuchał słów ifrita i

rzekł: „O cudzie boski, dlaczego nie uwolniłem cię kiedy indziej, tylko właśnie dzisiaj?” Po

czym zwrócił się do ifrita: „Daruj mi życie, a tobie Allach daruje. Nie zabijaj mnie, Allach

zaś da ci siłę, która cię chronić będzie przed zgubą.” Lecz marid rzekł: „Nie masz przed

śmiercią ucieczki, wybieraj zatem, w jaki sposób chcesz zginąć. A rybak, całkiem już pewny

swej zguby, raz jeszcze zwrócił się do marida mówiąc: „Oszczędź mnie za to że cię

uwolniłem.” I rzekł ifrit: „Zabiję cię za to właśnie, żeś mnie uwolnił.” Rybak odpowiedział:

„O szejchu ifritów, czyż nie wyświadczyłem ci dobra? A ty mi za to odpłacasz złem! Nie

kłamie więc przysłowie, które mówi:

Byliśmy dobrzy, a odpłacono nam przeciwieństwem dobra.

Na moje życie, tak czynić zwyczajem łotrów jest jeno.

Kto dobro czyni innym ludziom, kto drogę uczciwą obrał,

Wynagradzany bywa jak taki, co się lituje nad hieną.”

Gdy ifrit wysłuchał tych wierszy, rzekł: „Nie proś, bo twoja śmierć jest postanowiona.”

Wtedy rybak rzekł do siebie: „To jest dżinn, ja zaś jestem człowiekiem, którego Allach

obdarzył doskonałym rozumem. Posłużę się więc swym umysłem i przebiegłością i obmyślę

coś na jego zgubę.”

I zastanowiwszy się, rzekł podstępnie i chytrze do ifrita: „Czy niewzruszenie trwasz w

zamiarze zadania mi śmierci?” – „Tak” – odrzekł ifrit. Rybak powiedział: „W imię

Najpotężniejszego, wyryte na pieczęci Sulejmana, pozwól, że zapytam cię o coś i powiedz mi

prawdę.” Dżinn zadrżał z bojaźni na dźwięk imienia Najpotężniejszego i odezwał się: „Pytaj,

byle krótko.” Zapytał tedy rybak: „Jakże mogłeś przebywać w tym dzbanie? Wszak nie

zmieściłaby się w nim nawet twoja ręka ani noga, a cóż dopiero cała postać?” A ifrit rzekł:

„Czyżbyś nie dawał wiary, że w nim byłem?” I rzekł rybak: „Nie uwierzę ci nigdy, chyba

żebym cię na własne oczy zobaczył w tym dzbanie.” Wtedy ifrit zadrżał, zmienił się w dym

skłębiony w powietrzu, zgęstniał i powoli, powoli zaczął wchodzić do dzbana. A gdy go sobą

wypełnił, rybak chwycił pospiesznie ołowiany korek opatrzony pieczęcią, zatkał nim szyjkę

dzbana i zawołał do ifrita: „Wybieraj u mnie rodzaj śmierci, jaką chcesz umrzeć. Albo nie,

lepiej wrzucę cię do morza i zbuduję sobie tu dom, a każdemu, kto tu przybędzie łowić,

zabronię tego mówiąc: «Tu jest ifrit, który temu, co go wyłowi, podaje różne rodzaje śmierci,

pozwalając dokonać wśród nich wyboru.» Ifrit, słysząc słowa rybaka, próbował wyjść, lecz

nie mógł. Pojął, że jest uwięziony i zamknięty pod odciskiem pieczęci Sulejmana, i

zrozumiał, że rybak trzyma go w dzbanie jak najnikczemniejszego, najbardziej nieczystego i

najmniejszego z ifritów. A rybak skierował się wraz z dzbanem ku morzu. Ifrit wołał do

niego: „Nie, nie!”, ale rybak mówił: „Tak, tak.” Wtedy ifrit przemówił słodkimi słowami, stał

się pokorny i zapytał: „Cóż chcesz począć ze mną, rybaku?”, a ów rzekł: „Wrzucę cię do

morza. Przebywałeś tam już tysiąc osiemset lat, a ja sprawię, że doczekasz w morzu Godziny

Sądu. Czyż nie mówiłem ci: «Oszczędź mnie, a Allach i ciebie oszczędzi. Nie zabijaj mnie,

bo Allach i ciebie zabije.» Lecz ty nie posłuchałeś moich słów. Miałeś ochotę postąpić ze

mną zdradliwie, więc Allach oddał ciebie w moje ręce! Przechytrzyłem cię.” I rzekł ifrit:

„Otwórz mi, bym mógł ci świadczyć dobro.” Odrzekł rybak: „Kłamiesz, przeklęty. My dwaj

jesteśmy podobni do wezyra króla Junana i do mędrca Rujana.” Ifrit zapytał: „Jak miała się

rzecz z wezyrem króla Junana i z mędrcom Rujanem? Jakie są ich dzieje?” Rybak zaczął

opowiadać:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowieść o wezyrze króla Junana i o mędrcu Rujanie,

 

z tego, co w niej zawarte, podobna do poprzedniej.

Wiedz, o ifricie, że w dawnych czasach, w minionych wiekach i stuleciach żył w pewnym

perskim mieście, na ziemi Ruman, władca zwany królem Junanem. Był on panem wielkich

bogactw i wojsk, miał potęgę i różnego rodzaju służbę. Lecz ciało jego było dotknięte trądem,

wobec którego lekarze i mędrcy okazali się bezsilni. Nie pomagały napoje lecznicze ani

proszki, ni maści i żaden z lekarzy nie był zdolny uleczyć go. Aż kiedyś przybył do miasta

króla Junana wielki mędrzec podeszły w latach, którego zwano hakimem Rujanem. Znał on

księgi greckie, perskie, bizantyjskie, arabskie i syryjskie, zgłębił też wiedzę medyczną i

astrologię. Posiadł znajomość ich zasad i wiedział, kiedy szkoda, a kiedy korzyść z ich

działania wyniknąć może. Szczególnie dobrze znał się na roślinach, trawach i ziołach,

zarówno szkodliwych, jak pożytecznych, posiadł też nauki filozoficzne, lekarskie i inne.

Gdy mędrzec ów przybył do miasta króla Junana i zabawił w nim parę dni, posłyszał wieść

o królu i o tym, że jego ciało zostało dotknięte trądem, którym doświadczył go Allach, i

dowiedział się też, że zarówno lekarze, jak inni uczeni nie są w stanie go uleczyć. Mędrzec,

usłyszawszy tę wieść, całą noc spędził przy pracy, a gdy nastał ranek i zaświtał zorzą, a

słońce pozdrowiło piękno jutrzenki, odział się w swe najpiękniejsze szaty i wszedł do króla

Junana. Ucałował ziemię przed nim i życzył mu długotrwałej potęgi i dobrodziejstw, a

wszystko, co mówił, było zaiste piękne. Powiadomił też króla o sobie i rzekł: „Królu, doszła

mnie wieść o cierpieniu, które trawi twoje ciało, i o tym, że rozliczni lekarze nie znają

sposobu, by je od niego uwolnić. Otóż ja cię uzdrowię, królu, nie pojąc cię lekami ani nie

nacierając maściami.” Król Junan wysłuchawszy tych słów zdumiał się i rzekł: „Jakże to

uczynisz? Na Allacha! Jeśli potrafisz wrócić mi zdrowie, wzbogacę ciebie i potomków twoich

dzieci, obdaruję cię, uczynię wszystko, czego tylko zapragniesz, a ty będziesz mi

przyjacielem i towarzyszem.”

Potem król Junan obdarował mędrca Rujana honorową szatą, obsypał dobrodziejstwami i

zapytał: „Czy naprawdę, potrafisz mnie uleczyć z tej choroby nie stosując leków ni maści?”

Rzekł: „Tak, uzdrowię cię, nie dręcząc twego ciała.” Król dziwił się niezmiernie i rzekł:

„Lekarzu, o jakim czasie i którego dnia stanie się tak, jak mówisz? Spiesz się z tym, mój

synu!” Mędrzec Rujan odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny”, a wyszedłszy od króla,

wynajął sobie dom i złożył w nim swe księgi, zioła i leki. Po czym wybrał odpowiednie zioła

i leki, a z nich uczynił kij do gry w polo, wydrążył go i zrobił rurkę, a także sporządził wedle

swej wiedzy piłeczkę. Nazajutrz, gdy już wszystko przygotował i wykończył, udał się do

króla i wszedł do niego. Ucałował przed królem ziemię i polecił mu, aby się wybrał na plac

gonitw i tam zabawiał piłeczką i kijem do gry w polo. Udali się więc razem z królem

emirowie, szambelanowie, wezyrowie i inni dostojnicy państwowi. Zanim dotarli do placu,

podszedł do króla mędrzec Rujan, wręczył mu kij i rzekł: „Weź ten kij, ujmij go takim oto

sposobem, wejdź na plac i uderzaj w piłeczkę z taką siłą, by spociła ci się dłoń i całe ciało i

by lekarstwo z dłoni przeniknęło i rozeszło się po całym twym ciele. Gdy się spocisz i

nasiąkniesz lekarstwem, wróć do zamku, wejdź do łaźni, tam się umyj, potem zaśnij.

Wyzdrowiejesz!” Wziął więc król Junan od mędrca kij do gry, ujął go w rękę, dosiadł rumaka

i cisnąwszy piłeczkę, popędził za nią. Gdy dopadł piłeczki, uderzył z całej siły kijem, który

mocno trzymał za rączkę. I nie przestawał uderzać kijem w piłeczkę, aż dłoń i całe jego ciało

okryły się potem, a lekarstwo przeniknęło w głąb jego ciała przez rurkę umieszczoną w kiju

do gry. Mędrzec Rujan poznał, że lekarstwo rozeszło się po ciele króla Junana, polecił mu

więc wrócić do zamku i udać się zaraz do łaźni. Król Junan zawrócił w tej chwili i kazał

opróżnić łaźnię, co też zostało spełnione.

Pospieszali słudzy i prześcigali się nawzajem biali niewolnicy. Przygotowali królowi

szaty, a on wszedł do łaźni, umył się dokładnie i w łaźni wdział swoje suknie. Po czym

wyszedł i udał się do zamku, a tam położył się spać.

Oto co działo się z królem Junanem.

Co zaś do mędrca, to powrócił on do swego domu i spędził w nim noc. A skoro nastał świt,

udał się do króla, prosząc, by mu pozwolono widzieć się z nim. A gdy król przyzwolił,

mędrzec wszedł, ucałował przed władcą ziemię i tymi wierszami zwrócił się do niego:

Rozjaśnia się lico wymowy, gdy ciebie ojcem jej nazwą,

Lecz skoro zwą tak innego, odwraca od niego twarz swą.

O panie pięknego oblicza, którego blaski swą siłą

Zdolne są ciemność rozproszyć, sprawę rozjaśnić zawiłą.

Niechaj twe lico na wieki w jarzących tonie promieniach,

By gniewem się nie chmurzyła świetlista twarz przeznaczenia.

W szczodrobliwości swej dla mnie dałeś mi dar swój, który

Jest mi, jak wzgórzom bezwodnym napój dające chmury.

Rozdałeś swe mienie, by hojność ludziom okazać bogatą,

I oto losy twe wielkość dać ci zechciały za to.

Skoro mędrzec Rujan zakończył swe wiersze, król podniósł się, uścisnął go, posadził u

swego boku i darował mu wspaniałe honorowe szaty.

Gdy bowiem król wyszedł z łaźni i obejrzał swe ciało, nie znalazł na nim ani śladu trądu;

ciało miał czyste jak jasne srebro. Uradował się tym wielce, uciecha wypełniła mu pierś i był

bardzo szczęśliwy. A gdy nastał ranek, udał się do sali przyjęć, by zasiąść na tronie swego

królestwa. Przybyli do niego szambelanowie i możni i przybył również mędrzec Rujan. Król,

ujrzawszy go, powstał szybko i usadowił go przy sobie. Wówczas wniesiono stoły zastawione

potrawami i mędrzec jadł, i ucztował cały dzień w towarzystwie władcy. A gdy nadeszła noc,

król wręczył mędrcowi oprócz honorowych szat i innych darów jeszcze dwa tysiące denarów,

po czym kazał przyprowadzić swego własnego konia i hakim Rujan powrócił do domu.

A król był zdumiony jego umiejętnościami i mówił: „Uzdrowił moją cielesną powłokę, nie

nacierając mnie żadną maścią. Na Allacha! On posiadł głęboką wiedzę, moim obowiązkiem

jest zatem otoczyć go dobrobytem i obsypać dobrodziejstwami, by mieć w nim towarzysza i

zaufanego do końca mych dni.”

Noc tę król spędził radosny i zadowolony ze stanu swego ciała i z tego, że uwolnił się od

choroby. Z nadejściem poranka wyszedł, by zasiąść na tronie. Stanęli przed nim dostojnicy

państwowi, a emirowie i wezyrowie zajęli miejsca po jego prawicy i lewicy. Wtedy król kazał

prosić mędrca Rujana, a skoro ów zjawił się i padł przed nim na twarz, władca powstał i

posadziwszy go u swego boku, jadł z nim razem, życzył mu długiego żywota i gawędzili, aż

noc nadeszła. Potem król darował mędrcowi pięć szat honorowych i tysiąc denarów. Hakim

Rujan pełen wdzięczności dla króla powrócił do swego domu.

Następnego ranka, gdy król przyszedł na posiedzenie dywanu, otoczyli go emirowie,

wezyrowie i szambelanowie. A król miał wśród wezyrów jednego, który odznaczał się

szpetnym i złowrogim wyglądem, był zły, chciwy, zazdrosny i ogromnie zawzięty w zawiści i

nienawiści. Gdy wezyr ów dostrzegł, że król zbliżył się do mędrca i obsypuje go darami,

znienawidził hakima Rujana i począł knuć przeciw niemu, tak jak mówi przysłowie: „Żadne

ciało nie jest wolne od zawiści, niegodziwość zaś w duszy się ukrywa; siła ją ujawnia, a

słabość tai.” Podszedł więc ten wezyr do władcy, padł przed nim na twarz i rzekł: „O królu

czasu i stulecia, który otaczasz ludzi dobrodziejstwami – mam dla ciebie ważną i dobrą radę.

Gdybym ją przed tobą zataił, byłbym bękartem! Jeśli zezwolisz mi wyjawić tę wieść, wyjawię

ci ją.” I rzekł król, zaniepokojony słowami wezyra: „Jakaż jest ta dobra rada?” – „O dostojny

królu – odpowiedział wezyr – wszak już starożytni powiadali: «Kto o skutkach nie myśli,

temu los nie jest przyjacielem» – a oto widzę, że król nierozumnie obsypuje

dobrodziejstwami swego wroga, który czyha na upadek jego rządów. Król świadczy mu

dobro, darzy najwyższym poważaniem i dopuszcza go do siebie jak najbliżej. Lękam się więc

w związku z tym o króla.” Król zaniepokoił się, zbladł i rzekł do wezyra: „Któż to jest ten, o

którym mówisz, że będąc wrogiem korzysta z mych łask?” I odpowiedział mu wezyr: „O

królu, ocknij się, skoro śpisz – wskazuję ci na mędrca Rujana!” Lecz król odrzekł: „Na

Allacha, przecież to mój serdeczny przyjaciel, którego ukochałem ze wszystkich ludzi

najbardziej, ponieważ za pomocą czegoś, co trzymałem w ręce, wyleczył mnie z choroby,

wobec której okazali się bezsilni wszyscy lekarze! Podobnego jemu nie znajdziesz wśród

współczesnych, ani na zachodzie, ani na wschodzie. Jak ty możesz coś takiego o nim

powiedzieć? Wyznaczę mu od dnia dzisiejszego płacę i uposażenie: dam mu każdego

miesiąca tysiąc denarów. A gdybym miał nawet swym królestwem podzielić się z nim, nie

byłoby to jeszcze za wielkim dla niego dobrodziejstwem. Przypuszczam, że twoje słowa

płyną z zazdrości, tak jak to słyszałem o królu Sindibadzie.” Po czym król Junan rzekł:

„Ludzie opowiadają, a wiedzą obdarza ich Allach...”

Tu zaskoczył Szeherezadę poranek i przerwała dozwoloną jej opowieść. A wtedy

odezwała się do niej Dunjazada: „O siostro, jakże miłe, rozkoszne, pełne słodyczy i wspaniałe

jest twoje opowiadanie!” Na to rzekła Szeherezada: „Lecz czymże ono jest w porównaniu z

tym, co opowiedziałabym wam w przyszłą noc, gdybym dożyła i gdyby mnie król

oszczędził!” I rzekł król do siebie: „Na Allacha, nie zabiję jej, póki nie wysłucham reszty jej

opowieści, albowiem jest to opowieść przecudna.”

Tak więc spędzili ową noc aż do rana w swoich objęciach. Potem król udał się do sali

sądów i sprawował rządy; sądził, rozsądzał, zwalniał z urzędów, wydawał rozkazy i zakazy,

aż minął cały dzień. Wtedy zakończył posiedzenie dywanu i powrócił do swego zamku. A

gdy już noc się zbliżała, król zażył rozkoszy z córką wezyra „Szeherezadą...

A skoro nastała noc piąta, Szeherezada rzekła: Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że król

Junan powiedział do swego wezyra: „O wezyrze, zazdrość w ciebie wstąpiła z powodu tego

mędrca i chcesz, bym go zabił, a potem żałował tego tak samo, jak król Sindibad żałował, że

zabił sokoła.” – „Jakże to było?” – zapytał wezyr. A król opowiedział:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie o królu Sindibadzie

 

Wieść niesie, że był wśród władców perskich pewien król, rozmiłowany w widowiskach,

spacerach, łowach i polowaniach. Miał on sokoła, którego sam oswoił, i nie rozstawał się z

nim nocą ani we dnie. Przez całą noc trzymał sokoła na dłoni i brał go ze sobą, ilekroć

wybierał się na polowanie. Kazał zrobić dla sokoła kubek ze złota, zawiesił mu go na szyi i

poił go z tego naczynia. Pewnego razu do króla, który właśnie odpoczywał, zwrócił się

człowiek doglądający myśliwskich ptaków: „O królu czasu, nadeszła pora, by ruszać na

łowy.” Król przygotował się do drogi i wziął sokoła na ramię. Jechali, aż przybyli do pewnej

doliny i tam rozstawili sidła. A wtem złapała się w sidła gazela. Król rzekł wówczas: „Zabiję

każdego, kto pozwoli umknąć tej gazeli.” I zacisnął się krąg myśliwych wokół gazeli, a ona

nagle podbiegła do króla, uniosła się na tylnych nogach jakby do skoku, przednie nogi

składając ha piersiach, jakby miała przed królem ziemię ucałować ku jego czci. Nachylił się

więc król do gazeli, lecz ona skoczyła ponad głową władcy i pomknęła w otwartą przestrzeń.

Król obrócił się ku wojsku, a ujrzawszy, że dają sobie znaki i wskazują na niego, spytał:

„Wezyrze, cóż powiadają rycerze?” I odrzekł wezyr: „Mówią, żeś nakazał zabić każdego,

komu by umknęła gazela.” I zawołał król: „Na moją głowę, będę ją więc ścigał poty, póki z

nią nie powrócę!” I począł się wspinać na górę w ślad za gazelą, i nie przestawał ścigać jej

wraz ze swym sokołem, który dopadłszy gazeli, bił ją skrzydłami po oczach, oślepił ją i

ujarzmił. – Wtedy król dobył buławy, uderzył gazelę i powalił. Potem zeskoczył z konia,

zarżnął gazelę obdarł ją ze skóry i przytroczył do łęku siodła. Ponieważ była to pora upałów,

a oni znajdowali się na pustyni, gdzie nie było wody, król zaś i jego koń byli spragnieni,

władca rozejrzał się i zobaczył drzewo, z którego spływała ciecz podobna do tłuszczu. Dłonią

odzianą w skórzaną rękawicę król zdjął kubek z szyi sokoła, napełnił go tym płynem i

postawił przed sobą. Wtedy sokół skrzydłem uderzył w kubek i przewrócił go. Król ujął

kubek po raz drugi, napełnił go i sądząc, że i sokół jest spragniony, postawił go przed nim.

Lecz ten po raz wtóry uderzył skrzydłem i przewrócił naczynie. I rozgniewał się król na

sokoła, napełnił kubek po raz trzeci i podsunął go koniowi, ale sokół znowu wywrócił go

skrzydłem. I rzekł król: „Allach ukarze cię, nieszczęsny ptaku! Pozbawiłeś napoju mnie,

samego siebie i mego konia.” To rzekłszy król ugodził sokoła mieczem, odcinając mu

skrzydła. I uniósł sokół głowę, chcąc tym znakiem powiedzieć: „Spójrz, co jest na drzewie.”

Król podniósł wzrok i dostrzegł na drzewie żmiję, a to, co ściekało, to był jej jad! I król

począł żałować, że obciął skrzydła swemu sokołowi. Wstał, dosiadł konia i jechał z gazelą, aż

przybył na poprzednie miejsce. Tam rzucił gazelę kucharzowi ze słowami: „Weź ją i ugotuj.”

Potem władca zasiadł na tronie z sokołem na ramieniu. A sokół westchnął głęboko i zdechł,

król zaś krzyczał ze smutku i żalu, że zabił sokoła, który uratował go od śmierci. Oto

opowieść o królu Sindibadzie.

Gdy wezyr wysłuchał słów króla Junana, rzekł mu: „O królu potężny i możny! cokolwiek

uczyniłem, było koniecznością. Dostrzegłem w mędrcu Rujanie zło i powoduje mną jedynie

troska o ciebie, a ty przekonasz się, że jest to prawda. Jeśli mnie posłuchasz, będziesz

bezpieczny, jeśli nie, zginiesz, jak zginął wezyr, który uknuł zdradę przeciw synowi pewnego

króla.” Król zaciekawił się: „A jakże to było?” Wezyr opowiedział mu:

Opowiadanie o niewiernym wezyrze

Pewien król miał syna, który ogromnie lubił polowanie i łowy, i miał też wezyra, któremu

polecił, by towarzyszył królewskiemu synowi wszędzie, gdziekolwiek by on skierował swe

kroki.

Pewnego dnia królewicz wyruszył na polowanie i łowy, a razem z nim udał się wezyr jego

ojca. Gdy tak razem jechali, obaj ujrzeli wielkiego zwierza. Wezyr rzekł do królewskiego

syna: „Dalejże, pędź za tym zwierzem, doścignij go!” Królewicz pogonił za zwierzyną, lecz

zwierz zniknął mu z oczu i przepadł w pustyni, a młodzieniec stanął bezradnie, nie wiedząc,

w którą udać się stronę, gdy wtem na skraju drogi dojrzał jakąś płaczącą dziewczynę. Zapytał:

„Kim jesteś?” Odrzekła: „Jestem córką jednego z królów Indii. Jechałam przez pustynię, gdy

wtem ogarnęła mnie senność i spadłam bezwiednie z wierzchowca. Pozostałam opuszczona,

samotna i bezradna.” Królewicz, wysłuchawszy tych słów, ulitował się nad dziewczyną i

posadził ją na grzbiet swego rumaka, by jechała z nim razem. Gdy przejeżdżali koło jakichś

ruin, dziewczyna odezwała się do młodzieńca „O mój panie, chciałabym oddalić się za

potrzebą”, i królewicz zsadził ją przy ruinach. Gdy nie powracała czas jakiś, a jemu poczęło

się dłużyć oczekiwanie, udał się po kryjomu jej śladem. I okazało się, ze była to ghula.

Królewicz bowiem posłyszał, jak mówiła do swoich dzieci: Moje dzieci, przyprowadziłam

wam dziś tłustego młodzieńca.” A one rzekły: „Przyprowadź go nam, matko, byśmy mogły

napełnić nim nasze brzuszki.” Skoro syn króla posłyszał te słowa, nabrał pewności, że czeka

go śmierć, zadrżały mu lędźwie i ogarnęło przerażenie. Zawrócił tedy, lecz wówczas wyszła

ghula, a ujrzawszy, że jest pełen trwogi i trzęsie się ze strachu, rzekła: „Cóż to się stało, że

jesteś tak zatrwożony?” I odrzekł królewicz: „Mam wroga i boję się go.” A na to powiedziała

ghula: „Wszakże mówiłeś, że jesteś królewskim synem.” Odparł: „Tak.” – „Dlaczegóż więc –

mówiła dalej – nie dasz swemu prześladowcy trochę pieniędzy, by go nimi zaspokoić?”

Odrzekł: „On nie zadowoli się pieniędzmi; nic poza mą duszą go nie zaspokoi, dlatego lękam

się go i czuję się zgubiony.” – „Skoro uważasz, że jesteś zgubiony – rzekła ghula – zwróć się

do Allacha z błaganiem. On na pewno ustrzeże cię od zła i krzywdy, które ci grożą.”

Królewicz wzniósł więc swą głowę ku niebu i zawołał: „O Ty, który wysłu****esz

uciśnionego, gdy zwraca się do Ciebie z prośbami! Ty, który wykrywasz nieprawości –

dopomóż mi przeciw memu wrogowi i oddal go ode mnie. Ty możesz bowiem zdziałać

wszystko, co zechcesz!” Ghula słysząc owo wołanie oddaliła się od królewicza, a on powrócił

do swego ojca i opowiedział mu, jak wezyr z nim postąpił.

„Tak i ty, królu – mówił wezyr – gdy zaufasz mędrcowi, najsroższą śmierć od niego

poniesiesz. A jeśli łaską go darząc, pozwolisz mu na zbytnie zbliżenie, to on zgotuje ci zgubę.

Wszakże zdajesz sobie sprawę, że hakim Rujan wyleczył cię z choroby, działając na

powierzchnię twego ciała czymś, co trzymałeś w dłoni. Czyż zatem, to mając na uwadze, nie

przychodzi ci na myśl, że równie łatwo przyszłoby mu zgładzić cię za pomocą podobnej

rzeczy, którą ujmiesz w rękę?” – „Prawdę mówisz – odrzekł król Junan – mogłoby się

zdarzyć, tak jak rzekłeś, wezyrze, dobry doradco. Możliwe, że mędrzec ten jest szpiegiem i

przybył tu, by zadać mi śmierć. Bo zaprawdę, skoro potrafił uzdrowić mnie czymś, co

trzymałem w dłoni, to z pewnością potrafi mnie zgubić za pomocą czegoś, co powącham.” To

powiedziawszy król zwrócił się do wezyra: „Jakże więc mam z nim postąpić, wezyrze?” I

odrzekł wezyr: „Każ go wezwać natychmiast, a gdy przybędzie, zetnij mu głowę. W ten

sposób uchronisz się przed jego nikczemnością i uwolnisz się od niego, podstępem swym

uprzedzając knowania, które on mógłby przeciwko tobie skierować.” I rzekł król Junan:

„Słusznie mówisz, wezyrze.” Po czym wydał rozkaz, by przyprowadzono mędrca przed jego

oblicze. Hakim Rujan przybył wesoły, nie przeczuwając, co mu zgotował Miłosierny, jak o

tym powiedział był ktoś w takich oto wierszach:

O ty, co się lękasz losu, porzuć smutku ciężkie brzemię,

Wszystkie sprawy swoje powierz temu, który stworzył ziemię,

*

Bo koleje przeznaczenia w każdej wiodą cię godzinie,

Co zaś nie jest ci sądzone, to na pewno cię ominie.

I zwracając się do króla, mędrzec przemówił słowami poety:

Jeślim kiedyś ci nie złożył podziękowań mych najpierwszych,

Powiedz jeno, komu składam dziękczynienia dań i wierszy?

Obsypałeś mnie darami, zanim cię prosiłem o to,

Obdarzyłeś mnie sowicie, niezdradliwie i z ochotą,

Pragnę dzięki składać tobie i wysławiać twą osobę,

Pragnę chwalić wielkość twoją i w ukryciu, i wszem wobec.

Za twe czyny winien jestem nieustanne dziękczynienie,

Czyny twe są lekkie w słowach, lecz dla ramion są brzemieniem.

I wypowiedział także i te wiersze:

Odwróć się od wszelkiej troski,

Oddaj się wyrokom boskim,

Ciesz się każdą twą godziną,

Zapominaj dni, gdy miną.

Chociaż smutnych spraw jest wiele,

Po nich przyjdzie ci wesele!

Allach wszystko sprawić zdolen,

Przeto szanuj jego wolę.

Po czym wypowiedział jeszcze takie wiersze:

Zawierz się Wszechmogącemu, niech ku niemu myśl ulata,

I zaniechaj dóbr doczesnych, odwróć się od tego świata.

Wiedz, że nie tak, jakbyś pragnął, wyglądają wszystkie sprawy,

Ale tak, jak zechce tego Wszechmogący Allach prawy.

A potem wypowiedział te wiersze:

Nie smućże się i zapomnij o tym wszystkim, co cię gnębi,

Bowiem troski oddalają spokój z twego serca głębi.

Na cóż zda się niewolnikom rządzić się człowieczą wolą?

Porzuć ją i bądź szczęśliwy, bez utrapień, co cię bolą.

Skoro więc zjawił się hakim Rujan, król rzekł mu: „Czy wiesz, dlaczego; cię wezwałem?”

– Nikt poza Allachem Najwyższym nie zna tajemnic” – odparł mędrzec. I rzekł mu król:

„Sprowadziłem cię tu po to, by cię zabić i pozbawić ducha.” Zdumiał się hakim Rujan wielce

tym powiedzeniem i zapytał: „O królu, dlaczego chcesz mnie zabić? Jakież to moje

przestępstwo wyszło na jaw?” I rzekł król: „Powiadomiono mnie, że jesteś szpiegiem, i

przybyłeś tu po to, by mnie uśmiercić. Lecz oto ja zadam ci śmierć, zanim ty zdołałbyś to

uczynić.” I zakrzyknął król na kata: „Zetnij głowę temu zdrajcy, by uchronić nas przed jego

niegodziwością!” I rzekł mu hakim Rujan: „Daruj mi życie, a Allach i tobie daruje. Nie

zabijaj mnie, gdyż i ciebie Allach zgładzi.”

Potem mędrzec Rujan zwracał się jeszcze wiele razy do króla, tak jak ja zwracałem się do

ciebie, ifricie, lecz ty nie chciałeś mnie wysłuchać, tylko pragnąłeś mej śmierci!

Lecz król Junan rzekł do hakima Rujana: „Nie zaznam spokoju, póki cię nie zabiję,

uzdrowiłeś mnie bowiem za pomocą czegoś, co trzymałem w ręce, nie jestem więc pewny,

czy nie mógłbyś mnie zabić także za pomocą czegoś, co bym powąchał lub innym

sposobem.” I rzekł mędrzec: „Królu, czy taka jest twoja wdzięczność? Czy złem chcesz

płacić za dobro?” Lecz król rzekł: „Musisz umrzeć natychmiast.” Gdy hakim Rujan upewnił

się, że władca rzeczywiście każe go zabić i że jest to nieuniknione, zapłakał i począł się

skarżyć, iż świadczył dobro, a nie otrzymał podzięki, tak jak to powiedziane jest w wierszu:

Majmunę rozum omija z daleka,

Chociaż rozumem jest samym jej rodzic.

Któż by chciał bagnem lub po grudzie chodzić

Bez światła, które prowadzi człowieka?

A potem kat zbliżył się do mędrca, zawiązał mu oczy, dobył miecza i zwrócił się do króla:

„Racz zezwolić! „Mędrzec zaś mówił do króla płacząc: „Oszczędź mnie, by Allach

oszczędził i ciebie. Nie zabijaj mnie, bo Allach i ciebie zabije.” I wygłosił wiersze poety:

Czyny me były szlachetne, ale mi szczęścia nie dały,

Uszczęśliwiony jest za to jeno oszczerca zuchwały.

Moja poczciwość sprawiła, żem pogrzebany jest klęską,

Gdy przeciw mnie obróciła świata nikczemność zwycięską.

Gdybym swe życie zachował, zacność porzuciłbym ninie,

A jeśli śmierć mi pisana, na grób przekleństwo niech spłynie,

We wszelkich ziemi językach, gdy śmierć mnie zgładzi niemiła,

Mnie, posiadacza zacności, co sama siebie zgubiła.

A potem rzekł mędrzec do króla: „Jeśli taką masz dla mnie zapłatę, to wiedz, że jest to

zapłata krokodyla.” Król spytał: „Jaka jest opowieść o krokodylu?” Lecz mędrzec odparł:

„Nie mogę opowiadać w takim stanie. Raz jeszcze zaklinam cię na Allacha: oszczędź mnie, a

Allach i ciebie oszczędzi.” I mędrzec zatkał gwałtownie. Niektórzy dostojnicy królewscy

powstali, a jeden z nich rzekł: „Królu, daruj mi krew tego mędrca, bo zaprawdę, nie

widzieliśmy, by postąpił z tobą zdradliwie, byliśmy natomiast świadkami, że wyleczył cię z

choroby, która drwiła z innych lekarzy i mędrców.” Lecz król rzekł: „Nie znacie powodu, dla

którego postanowiłem go zabić. Chodzi o to, że gdybym oszczędził mędrca Rujana, z

pewnością sam byłbym zgubiony. Kto bowiem uleczył mnie z choroby, co mnie nękała, za

pomocą przedmiotu, który trzymałem w ręce, mógłby mnie również zabić za pomocą czegoś,

co by mi dał do wąchania. Obawiam się, że on mnie zgładzi i otrzyma za to wynagrodzenie,

gdyż mniemam, że jest szpiegiem, który przybył tu tylko po to, by mnie uśmiercić.” A

mędrzec prosił znowu: „Oszczędź mnie, a Allach i ciebie oszczędzi! Nie zabijaj mnie, gdyż

Allach i ciebie zabić może.”

Gdy jednak hakim Rujan upewnił się, o ifricie, że król na pewno go każe zabić, rzekł mu:

„Królu, skoro moja śmierć jest nieunikniona, udziel mi choć trochę czasu; chciałbym pójść do

swego domu, by wywiązać się z pewnych zobowiązań, zalecić rodzinie i sąsiadom, by mnie

pochowali, i wreszcie chciałbym porozdawać moje lekarskie księgi. Mam jedną księgę, która

jest szczególną rzadkością – tę ofiaruję tobie w darze, byś ją miał w swym skarbcu.” I zapytał

król hakima Rujana: „Cóż to jest za księga?” I odparł mędrzec: „Są w niej sprawy

nieprzeliczone. A najdrobniejszą spośród zawartych w niej tajemnic jest ta, że gdy zetniesz

mi głowę, a potem otworzysz tę księgę, odliczysz trzy karty, później zaś trzy wiersze na

stronie, która wypadnie po twej lewej ręce – wówczas przemówi do ciebie moja głowa i

odpowie ci na wszystko, o co ją zapytasz.” Król niezmiernie się tym zdziwił i uradował, i

rzekł; „Hakimie Rujanie, czy naprawdę przemówisz do mnie, gdy zetnę ci głowę?” – „Tak,

królu – odrzekł – Jest to niezwykła rzecz.” I pozwolił król mędrcowi wyjść pod strażą.

Poszedł więc mędrzec do swego domu i w tym samym dniu doprowadził wszystkie swe

sprawy do porządku. A na drugi dzień wszedł do sali tronowej, gdzie przybyli również

wszyscy emirowie, wezyrowie, szambelanowie, zarządcy i możni państwa. I sala tronowa

stała się podobna do ogrodu kwietnego. Wszedł tedy mędrzec do sali tronowej, mając ze sobą

księgę i pudełko z jakimś proszkiem, i stanął przed królem, po czym usiadł i rzekł:

„Przynieście mi półmisek!” A gdy mu podano, czego żądał, wsypał proszek z pudełka na

półmisek, rozprowadził równomiernie i rzekł: „Weź tę księgę, królu, ale nic z nią nie czyń,

dopóki moja głowa nie zostanie ścięta. A gdy się to stanie, umieść mogą głowę na półmisku i

rozkaż, by ją dociśnięto do tego oto proszku. Gdy tak uczynisz, krew przestanie spływać z

głowy. Wtedy otwórz księgę.”

Król otworzył księgę, a skoro zauważył, że karty są poklejone, włożył palec do ust, zwilżył

go śliną i obrócił pierwszą kartę, potem drugą i trzecią. A karty z trudem tylko dały się

przewracać. I tak król odwrócił sześć kart i obejrzał je, lecz nie znalazł na nich pisma.

Powiedział tedy do mędrca; „Mędrcze, nic tu nie jest napisane.” Rzekł mędrzec: „Odwracaj

karty jeszcze dalej”, i król odwracał dalej. I upłynęło zaledwie trochę czasu, gdy nagle w ciało

króla przedostała się trucizna. Księga bowiem była zatruta! Król zaczął się słaniać, krzyknął i

zawołał: „Jad we mnie wstąpił!” A hakim Rujan wypowiedział te słowa:

Ty panowałeś nad nami, władałeś długo i trwale

I nagle – jakby twej władzy nigdy nie było wcale.

Gdybyś był prawy, twe losy sprzyjałyby tobie dalej,

Lecz za haniebne czyny los taką darzy zapłatą.

On dzisiaj ciebie rozpaczą, plagami pognębił za to,

Dowiedz się tedy o tym, przed czym cię język ostrzegał,

Że to za twą niegodziwość, więc losu swojego nie gań.

Gdy tylko mędrzec Rujan wyrzekł te słowa, król padł na ziemię martwy.

„A wiedz, ifricie, że gdyby król zachował był mędrca Rujana przy życiu, Allach byłby

oszczędził i jego. Skoro jednak król odmówił mędrcowi, i postanowił go zabić, Allach nie

oszczędził króla. Gdybyś więc ty, ifricie, darował mi życie, Allach zachowałby i ciebie.

Ponieważ jednak nie pragnąłeś niczego poza mą śmiercią, więc teraz ja zadam śmierć tobie i

uwięziwszy w dzbanie, wrzucę cię do morza.” Marid krzyknął wówczas i zawołał: „Na

Allacha, rybaku, nie czyń tego! Oszczędź mnie w swej szlachetności i nie chowaj do mnie

urazy za mój czyn. Jeśli byłem zły, ty okaż swą dobroć. Wszakże mówią znane przysłowia:

«O ty, co świadczyłeś dobro temu, kto ci wyrządził krzywdę! Wystarczy już zło jego

uczynku.» Nie czyń więc podobnie, jak to postąpił był Umama z Alikiem.” – „Jakże to było z

nimi?” – zapytał rybak. Lecz ifrit odparł: „Nie czas na opowiadanie, gdy jestem więźniem w

dzbanie. Opowiem ci o nich, gdy mnie wypuścisz z zamknięcia.” Ale rybak rzekł: „Nie

odstąpię od mego zamiaru, by wrzucić cię do morza, skąd nie będziesz mógł się wydostać.

Przecież prosiłem cię o litość, korząc się przed tobą, ty zaś postanowiłeś zabić mnie, mimo że

na to nie zasłużyłem żadną zbrodnią i nic złego ci nigdy nie wyrządziłem. Przeciwnie,

doznałeś ode mnie samego dobra przez to, że wypuściłem cię z twego więzienia. Ale skoro ty

postąpiłeś sobie ze mną w ten sposób, przekonałem się, jak jesteś nikczemny. Toteż wiedz, że

wrzucę cię do morza, a każdemu, kto by cię wydobył, opowiem o tobie i ostrzegę go przed

tobą, a wtedy on znowu wrzuci cię do morza. Pozostaniesz tam już do końca swoich dni, aż

zrozumiesz, że to właśnie jest odpowiednia dla ciebie kara.” I rzekł ifrit: Wypuść mnie na

wolność. Oto teraz nadarza ci się sposobność, byś okazał swą wspaniałomyślność. A ja

przysięgam, że nigdy ci krzywdy nie wyrządzę, lecz dopomogę ci w jakiś sposób i na zawsze

wybawię cię od nędzy.” Przyjął więc rybak przysięgę ifrita, że odzyskawszy wolność nigdy

nie wyrządzi mu żadnego zła, tylko zawsze będzie mu świadczył dobro. Zabezpieczony

przysięgą i obietnicami, rybak otworzył ifritowi dzban, zaklinając go w imię Allacha.

I wzbił się dym wysoko, aż cały wyszedł z dzbana, zgęstniał i przyjął postać ifrita o

strasznym wyglądzie, który kopnięciem wtrącił dzban do morza. Gdy rybak ujrzał, jak dzban

ów pochłonęło morze, pomyślał, że już nie ma dla niego ucieczki przed zgubą, i ze strachu

zmoczył się mówiąc w duszy: „Niedobry to znak.” A potem dodając sobie otuchy powiedział:

„O ifricie, wszakże Allach Najwyższy nakazał: «Dotrzymuj przysięgi, kiedyś bowiem

przyjdzie ci zdawać z tego sprawę.» Przysiągłeś mi i obiecałeś, że mnie nie oszukasz. Gdybyś

mnie zawiódł, pokarałby cię Allach, który zsyła pomstę i który jest nierychliwy, ale

sprawiedliwy. Mówiłem do ciebie tak, jak mówił mędrzec Rujan do króla Junana: «Oszczędź

mnie, a Allach i ciebie oszczędzi.»” Ifrit roześmiał się, ruszył przed siebie i rzekł: Chodź ze

mną, rybaku.” I poszedł rybak, zwracając baczną uwagę na ifrita, bo nie był jeszcze całkiem

pewny swego bezpieczeństwa. Tak oddalili się od przedmieść, wspięli się na szczyt góry, a

potem zeszli w rozległą dolinę, pośrodku której znajdował się staw pełen wody. Ifrit

przystanął nad stawem i rozkazał rybakowi, by zarzucił tam sieć i łowił. Rybak spojrzał do

wody i zobaczył w niej ryby barwy białej, czerwonej, niebieskiej i żółtej. Zdumiony tym

zarzucił sieć, gdy ją wyciągnął, znalazł w niej cztery ryby, każdą innego koloru. I uradował

się wielce, skoro je ujrzał, a ifrit rzekł: „Udaj się z rybami do sułtana i podaruj mu je, a

władca z pewnością sowicie cię za to nagrodzi. Ty zaś, na Allacha, wysłuchaj mej prośby i

przebacz mi, ale naprawdę nie mam teraz innej możliwości, by ci się odwdzięczyć za twój

czyn, przebywając bowiem tysiąc i osiemset lat w morskiej toni, nie oglądałem do tej chwili

powierzchni ziemi. Lecz nie łów z tego stawu więcej niż jeden raz dziennie. I niechaj Allach

ma cię w swej opiece.”

To powiedziawszy ifrit nogą uderzył w ziemię przed sobą, a ona rozstąpiła się i pochłonęła

go. Rybak zaś poszedł ku miastu, zdumiony tym, co mu się z ifritem przydarzyło. Zabrał ze

sobą ryby, a skoro wszedł z nimi do swego domu, wynalazł gliniane naczynie, napełnił je

wodą i wpuścił tam ryby. A one zaczęły się miotać we wnętrzu glinianego garnka z wodą.

Rybak zaś umieścił sobie to naczynie na głowie i skierował się do królewskiego zamku, tak

jak mu nakazał ifrit. Gdy przyszedł do króla, podarował mu ryby, a król zdziwił się bardzo

tym darem, gdyż jeszcze nigdy w życiu nie oglądał podobnych ryb. I rzekł: „Oddajcie te ryby

niewolnicy – kucharce.” A niewolnicę ową władca otrzymał był przed trzema dniami w darze

od króla Rumu i dotąd jeszcze nie zdążył wypróbować jej zdolności do przyrządzania potraw.

I polecił jej wezyr usmażyć te ryby mówiąc: „Dziewczyno, oto co król tobie powiedzieć

kazał: «Zatrzymałem cię, łzo moja, tylko na wyjątkowe chwile.» Dzisiaj więc uciesz nas

widokiem twych potraw i doskonałością swych kucharskich umiejętności, władca bowiem

otrzymał od kogoś taki oto dar.” Gdy wezyr, wydawszy to polecenie, powrócił do króla, ów

nakazał mu. aby wręczył rybakowi czterysta denarów. Wezyr dał więc rybakowi pieniądze, a

rybak schował je w zanadrze i powrócił do domu do swej żony, zadowolony i uszczęśliwiony.

A potem kupił swej rodzinie wszystko, co tylko było jej potrzebne. Tyle o rybaku. Co się zaś

tyczy niewolnicy – kucharki, to wzięła ona ryby, oczyściła je, położyła na patelni, zaczekała,

aż się podsmażą z jednej strony, i odwróciła je na drugą. Nagle rozstąpiła się ściana i wyszła z

niej prześliczna dziewczyna o wysmukłej postaci, gładkich policzkach, w kibici wiotka i

urocza, o podczernionych antymonem oczach, w twarzy łagodnością szczodra, ociężała zasię

w biodrach. Odziana była w jedwabną, niebieską kufiję, w uszach miała kolczyki, na

przegubach rąk bransolety, a na palcach pierścienie z drogimi kamieniami. W ręku trzymała

bambusową różdżkę. Dotknęła nią patelni i zapytała: „Rybo, czy ty dotrzymujesz przysiąg?”

Gdy niewolnica wszystko to ujrzała, straciła przytomność, dziewczyna zaś powtórzyła swe

słowa drugi i trzeci raz. Wówczas ryba uniosła głowę z patelni i ozwała się: „Tak, tak”, a

potem wszystkie ryby wygłosiły razem te wiersze:

Jeżeli wrócisz – powrócimy, gdyś wierna – ryba wierną będzie.

Lecz jeślibyś się nas wyrzekła – wolneśmy, nic nam po przysiędze.

Gdy ryby tak mówiły, dziewczyna przewróciła patelnię i cofnęła się tam, skąd przyszła, a

ściana kuchni zawarła się za nią. Wtedy niewolnica ocknęła się z omdlenia, a ujrzawszy ryby

spalone na węgiel, wyrzekła przysłowie: „Zaledwie wyruszył w bój, już złamał dziryt swój.”

Gdy niewolnica czyniła sobie wyrzuty, stanął wtem nad nią wezyr i rzekł: „Zanieś ryby

sułtanowi,” Wtedy niewolnica rozpłakała się i opowiedziała wezyrowi o tym, co się jej

przydarzyło. Wezyr zdziwił się i rzekł: „To nic innego, tylko jakaś cudowna sprawa.” Potem

posłał po rybaka, a gdy go przyprowadzono, wezyr rzekł: „Rybaku, musisz nam przynieść

takie same cztery ryby jak poprzednio.” Udał się więc rybak nad ów staw, zarzucił sieć, a gdy

ją wyciągnął, ujrzał w niej cztery ryby. Zabrał je i zaniósł wezyrowi, a ten udał się z nimi do

niewolnicy i rzekł jej: „Wstań i usmaż ryby przy mnie, bym mógł ujrzeć, jak wygląda cała ta

sprawa.” Niewolnica wstała, oporządziła ryby i ułożyła je na patelni, którą trzymała na ogniu.

I nie upłynęła jeszcze chwila, gdy oto rozwarła się nagle ściana i pojawiła się dziewczyna,

odziana w swe szaty, z różdżką w ręku. Dotknęła nią patelni i rzekła: „O rybo, rybo, czy

dochowujesz ty starej przysięgi?” A wszystkie ryby uniosły głowy i wygłosiły te wiersze:

Jeżeli wrócisz – powrócimy, gdyś wierna – ryba wierną będzie.

Lecz jeślibyś się nas wyrzekła – wolneśmy, nic nam po przysiędze.

Gdy ryby powiedziały te słowa, dziewczyna różdżką wywróciła patelnię i cofnęła się tam,

skąd przyszła, a ściana zawarła się za nią. Wtedy wezyr powstał i rzekł: „Sprawy tej nie

można zataić przed królem”, po czym udał się do władcy i powiadomił go o tym, co

przydarzyło się w jego obecności. Król rzekł na to: „Muszę ujrzeć to na własne oczy.” Posłał

po rybaka i nakazał mu, by przyniósł cztery ryby, takie same jak poprzednio, dając mu na to

trzy dni czasu. Rybak powędrował nad staw i zaraz przyniósł królowi ryby, a władca polecił,

by wypłacono rybakowi za to czterysta denarów. Potem król zwrócił się do wezyra:

„Przyrządzisz te ryby tutaj, w mojej obecności.” A wezyr odrzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny”, po czym przyniósł patelnię i ułożył na niej oczyszczone ryby. A skoro tylko je

przewrócił, rozstąpiła się nagle ściana i wyszedł z niej czarny niewolnik, wielki jak byk

spośród byków lub jak człowiek z ludu Ad. W ręku miał gałąź zielonego drzewa i wyrzekł

donośnym, a nieprzyjemnym głosem: „O rybo, rybo, czy dochowujesz starych przysiąg?” A

ryba uniosła głowę z patelni i rzekła: „Tak, tak”, po czym wszystkie ryby wypowiedziały ten

wiersz:

Jeżeli wrócisz – powrócimy, gdyś wierny – ryba wierną będzie.

Lecz jeśli wyrzec się nas pragniesz – wolneśmy, nic nam po przysiędze.

Wtedy niewolnik podszedł do patelni i wywrócił ją gałęzią, a ryby stały się podobne do

czarnego węgla. Potem niewolnik wrócił tam, skąd przyszedł. A gdy zniknął im z oczu, król

rzekł: „O tej sprawie nie wolno milczeć, bo z tymi rybami wiąże się na pewno coś bardzo

dziwnego.” I rozkazał, by stawił się przed nim rybak. Skoro tylko rybak przyszedł, król

zapytał go: „Skąd pochodzą te ryby?” – „Ze stawu leżącego pomiędzy czterema górami –

odparł rybak – za górą wznoszącą się za tym miastem.” – „O ile dni drogi jest on oddalony?”

– spytał król. Rybak odrzekł: „O panie nasz i władco, odległość ta wynosi pół godziny drogi.”

Zdumiał się król i nakazał, by zaraz wojsko wyruszyło z rybakiem. A rybak począł przeklinać

ifrita. Jechali tak długo, aż wspięli się na górę, a potem zeszli z niej w rozległą dolinę, której

nikt z nich w życiu nigdy nie oglądał. I zdziwienie ogarnęło króla i całe wojsko na widok

stawu, który ukazał się ich oczom pomiędzy czterema górami, jak i na widok ryb w czterech

kolorach: czerwonym, białym, żółtym i niebieskim. Król zdumiony zwrócił się do rycerzy i

wszystkich tych, którzy mu towarzyszyli: „Czy ktoś z was widział staw w tym miejscu?” –

„Nie”– odrzekli wszyscy. I rzekł król: „Na Allacha, nie powrócę do miasta i nie zasiądę na

moim królewskim tronie, dopóki nie zgłębię prawdy o tym stawie i jego rybach.” Następnie

nakazał swym ludziom, by rozłożyli obóz wokół tych wzgórz.

Gdy to uczynili, król przywołał wezyra, który był uczony, światły, rozumny i obeznany ze

sprawami. Gdy wezyr stanął przed królem, ów rzekł: „Chcę uczynić pewną rzecz i pragnę

powiadomić cię o moim zamierzeniu. Otóż postanowiłem wyruszyć tej nocy samotnie, by

odkryć tajemnicę tego stawu i tych ryb, które w nim się znajdują. Ty usiądziesz przy wejściu

do mego namiotu i wszystkim emirom, wezyrom i szambelanom będziesz mówił, że sułtan

czuje się niezdrów i zakazał kogokolwiek do siebie dopuszczać. A w moje zamiary nikogo

nie wtajemniczaj.” Wezyr nie mógł się temu sprzeciwić, a król przebrał się, przypasał miecz,

wyszedł potajemnie i wędrował przez resztę nocy aż do rana. I nie przestawał iść, aż zaczął

dokuczać mu upał. Wtedy król odpoczął trochę, a potem znowu wędrował do schyłku dnia i

przez całą następną noc. A wtem z oddali ukazało mu się coś czarnego. I rzekł do siebie:

„Być może, znajdę tam kogoś, kto by mi wyjaśnił sprawę stawu i jego ryb.” A skoro

przybliżył się do tego czegoś, ujrzał, że jest to zamek zbudowany z czarnego kamienia, okuty

żelazem. Jedno skrzydło zamkowej bramy było uchylone, a drugie przymknięte. Król ucieszył

się tym, stanął pod bramą i zastukał w nią delikatnie, a gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi,

zastukał po raz drugi i trzeci, ale wciąż nie otrzymywał żadnej odpowiedzi. Zakołatał więc po

raz czwarty, donośnie, lecz i tym razem nikt się nie odezwał. Wtedy rzekł: „Zamek ten jest

bez wątpienia opustoszały.” Nabrał odwagi, wszedł przez bramę do zamkowej sieni i zawołał:

„O mieszkańcy tego zamku, jestem obcym wędrowcem, przechodzącym tędy drogą. Czy nie

macie jakiegoś pożywienia?” Powtórzył te słowa drugi i trzeci raz, a nie otrzymawszy

odpowiedzi, dodał odwagi sercu i natchnął swego ducha męstwem, i z sieni wstąpił do

wnętrza pałacu. Ale nie spotkał tam nikogo, choć zamek był urządzony. Pośrodku znajdowała

się fontanna, której wodę jak perły i drogie kamienie wyrzucały z pysków cztery lwy z

czerwonego złota. Wokół nich latały ptaki, nie mogąc wydostać się z zamku, bo otaczała go

siatka, która nie pozwalała im odlecieć. Wszystko to zdziwiło i zarazem zasmuciło króla, jako

że nie znalazł w zamku nikogo, kto mógłby mu coś powiedzieć o tamtym stawie, jego rybach,

górach i o tym pałacu. Usiadł więc w drzwiach i zadumał się, gdy nagle usłyszał jakiś jęk

dobywający się ze zbolałego serca i posłyszał zawodzenie tej oto pieśni:

Ledwo skryła się zgryzota, już gniew w moim sercu gości.

A sen dawny moich oczu ustępuje bezsenności.

Gniew, co rośnie we mnie co dzień, przywołuję niestrudzenie.

O mój smutku, kiedy z duszy los łaskawszy cię wyżenie!

Nie porzucaj serca między niepewnością a strapieniem.

Gdy król posłyszał te jęki, zerwał się i podążył w kierunku głosu. Zobaczył jakąś zasłonę

zawieszoną na drzwiach komnaty. Podniósł ją i dojrzał młodzieńca, który siedział na łożu

wznoszącym się na łokieć od ziemi. A był to urodziwy młodzian, smukłej postaci, bogato

odzian, jasnego czoła i czystej mowy i o różanych licach zdrowych. Na jednym policzku miał

znamię jak plamka ambry. A poeta tak o tym opowiada:

Smukły jest, a czarne włosy, czoło jasne i wysokie

Pozwalają śmiertelnikom blaskiem cieszyć się i mrokiem.

Nie cieszyłeś swoich oczu piękniejszym widokiem

Pośród rzeczy, któreś w życiu oglądać był w stanie,

Niźli owo oliwkowe na licu znamię,

Na różanym jego licu pod czarnym okiem.

Króla uradował widok młodzieńca i pozdrowił go. A młodzieniec siedział odziany w

jedwabną, haftowaną złotem szatę, ale widoczne były na nim znamiona smutku. Oddał

królowi pozdrowienie i rzekł: „O panie mój, wybacz mi, że nie powstaję.” I rzekł król:

„Młodzieńcze, opowiedz mi o stawie i jego rybach, o tym zamku, o przyczynie tego, że

siedzisz tu samotny, i co cię skłania do płaczu.” Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, łzy

spłynęły mu po policzkach i wybuchnął gwałtownym łkaniem. Król zaś zdumiał się i spytał:

„Czemu płaczesz, młodzieńcze?” Odrzekł: „Jakże nie mam płakać, gdy taki oto jest mój los.”

Tu ujął ręką poły swych szat i rozchylił je: dolna część jego ciała aż do stóp była kamieniem,

a od pępka aż po włosy na głowie był człowiekiem. Młodzieniec mówił:

Opowieść o zaczarowanym młodzieńcu

Wiedz, o królu, że dzieje tych ryb są zadziwiające i gdyby je spisać igłą w kącikach oczu,

niezłą byłyby nauką dla tych, którzy się uczyć pragną. Było to, mój panie, tak: Ojciec mój był

królem tego miasta, a nazywano go Mahmud, Pan Czarnych Wysp. Był on władcą tych

czterech wzgórz, a panowanie jego trwało siedemdziesiąt lat. Gdy mój ojciec zmarł, zostałem

po nim królem. Pojąłem za żonę córkę mego stryja, która darzyła mnie miłością tak wielką, że

gdy oddalałem się od niej, nie jadła, nie piła, aż powróciłem do niej. I tak przeżyła ze mną

pięć lat. Pewnego dnia udała się do łaźni. Ja zaś poleciłem kucharzowi, by przygotował nam

wieczerzę, a sam wszedłem do tego oto zamku, ułożyłem się do snu w miejscu, w którym

teraz jestem, a dwu niewolnicom rozkazałem, by mi wachlowały twarz. Usiadły więc, jedna u

wezgłowia, a druga u mych stóp. Niepokoiła mnie nieobecność mojej małżonki i sen mnie nie

ogarniał. Oczy miałem zamknięte, lecz dusza moja czuwała. Wtedy usłyszałem, jak

niewolnica siedząca u mego wezgłowia mówiła do tej, która siedziała u moich stóp:

„Doprawdy, Masudo, nasz pan nie ma szczęśliwej młodości z naszą panią, która tai przed nim

swoje występki.” A Masuda rzekła: „Niech Allach przeklnie wiarołomne kobiety. Naprawdę,

ktoś taki, jak nasz pan, o takich jak on przymiotach, nie jest mężem odpowiednim dla tej

ladacznicy, która każdą noc spędza na cudzym łożu.” I rzekła niewolnica siedząca u mej

głowy: „Doprawdy, nasz pan jest lekkomyślny, nie dopytując się o nią.” A Masuda rzekła:

„Biada ci! Czy nasz pan zna jej postępki? Czyliż ona mu zostawia wolność woli? Wszakże

sporządza mu i podaje w kielichu napój, który on pije każdej nocy, zanim zaśnie. Do tego

napoju ona dodaje bandżu, a pan zasypia po tym twardo i nie wie, co się później dzieje, gdzie

ona chodzi ani co czyni. Ona zaś, gdy już poda mu ów napój, nakłada szaty, opuszcza męża i

aż do świtu jest nieobecna. A gdy wraca, kadzi mu czymś pod nosem, a on budzi się ze snu.”

Skoro usłyszałem te słowa, pociemniało mi w oczach i nie mogłem się doczekać nocy.

Potem wróciła z łaźni córka mego stryja, rozesłano tedy przed nami obrus i siedzieliśmy

jedząc i popijając razem, jak zwykle przez godzinę, po czym poprosiłem o napój, który

zawsze piłem przed snem. Żona podała mi puchar. Odwróciłem się i udając, że piję zgodnie z

mym zwyczajem, wylałem napój do rękawa i natychmiast ułożyłem się do snu. Wtedy moja

żona rzekła: „Śpij i bodajbyś nie wstał więcej. Na Boga! Nienawidzę cię, twoja postać jest dla

mnie wstrętna, a dusza moja wzdraga się przed pożyciem z tobą.” To rzekłszy wstała,

przywdziała najwspanialsze swoje szaty, skropiła się wonnościami, przypasała miecz,

otworzyła bramę zamku i wyszła. Wstałem i ja i opuściłem zamek idąc jej śladem. Ona

pospieszała ulicami, aż dotarła do bram miasta. Tam wypowiedziała jakieś słowa, których nie

zrozumiałem, a wtedy opadły wrzeciądze, bramy rozwarły się i moja żona wyszła. A ja

niepostrzeżenie postępowałem za nią, aż znaleźliśmy się pomiędzy usypiskami śmieci. Wtedy

moja żona weszła za jakieś ogrodzenie, gdzie stała okrągła ulepiona z gliny chata z drzwiami.

Żona weszła do środka, a ja wdrapałem się na dach chaty, by ją stamtąd widzieć. A ona

podbiegła do jakiegoś czarnego niewolnika, który miał jedną wargę jak pokrywka, a drugą jak

podeszwa, aż zgarniał nimi piasek z ziemi. Był on trędowaty i leżał na odrobinie pogniecionej

trzciny. Moja żona ucałowała przed nim ziemię, a on rzekł do niej: „Biada ci! Gdzie się

podziewałaś aż do teraz? Byli u mnie czarni, pili wino i każdy z nich miał ze sobą kochankę.

Tylko ja jeden przez ciebie nie mogłem radować się piciem.” A ona odrzekła: „O panie mój,

kochanku mego serca, wiesz przecież, że jestem poślubiona synowi mego stryja. Wstrętem

napawa mnie widok jego postaci i własnej duszy nienawidzę, gdy jestem blisko niego. Gdyby

nie lęk o ciebie, dawno przemieniłabym kraj jego w ruiny, w których skrzeczałyby sowy i

kruki, a kamienie tych ruin przeniosłabym aż poza górę Kaf.” Lecz niewolnik rzekł: „Łżesz,

nierządnico! Przysięgam na szlachetność czarnych – a jeśli kłamię, niech męstwo naszych

przemieni się w męstwo białych – że jeśli od dziś raz jeszcze zabawisz tam do tego czasu, nie

będę z tobą więcej obcował i nigdy więcej mego ciała na twoim nie złożę, O niewierna,

wszakże jestem tu tylko po to, by zaspokajać twe żądze, ty cuchnąca, najpodlejsza z białych!”

I mówił król:

Skoro usłyszałem te słowa i na własne oczy ujrzałem to, co między nimi zaszło,

pociemniało mi w oczach i sam nie wiedziałem, gdzie się znajduję. A ona stała tam przed

nim, płacząc w upodleniu, i mówiła: „Ukochany mój, daktylu mego serca, nie mam nikogo

poza tobą, a ty odpędzasz mnie, panie mój, ukochany, światło mych oczu.” I nie przestawała

łkać, i przepraszała go, aż pogodził się z nią. Wtedy rozpromieniona powstała, by zdjąć szaty

i suknie, po czym rzekła: „Panie mój, czy nie ma u ciebie czegoś, czym mogłaby się pożywić

twoja niewolnica?” I odrzekł: „Unieś miskę, a znajdziesz pod nią gotowane kości szczurów –

pogryź je mocno zębami i zjedz. Podejdź też do tego glinianego garnka. Jest w nim piwo.

Wypij je.” Moja żona zjadła i wypiła, potem umyła ręce, podeszła i ułożyła się koło

niewolnika na tej wygniecionej trzcinie, a obnażywszy się całkowicie, wsunęła się razem z

nim pod jakiś znoszony łach i szmaty. Gdy zobaczyłem, co robi córka mego stryja, zsunąłem

się z dachu, odchodząc prawie od zmysłów, i wszedłem do chaty z obnażonym mieczem,

zamierzając zabić ich oboje. Najpierw uderzyłem mieczem w szyję niewolnika i sądziłem, że

rozstał się już z życiem. Gdy ugodziłem niewolnika, nie odrąbałem mu głowy. Rozciąłem mu

tylko gardło, skórę i mięso, ale byłem pewny, że go zabiłem, gdyż charczał głośno. Skoro

odszedłem, córka mego stryja poruszyła się, wstała, ujęła miecz i włożywszy go na swoje

miejsce, powróciła do miasta, weszła do zamku i resztę nocy spędziła śpiąc na moim posłaniu

aż do rana. W dzień zobaczyłem, że obcięła włosy i odziała się w żałobne szaty. I rzekła do

mnie: „Synu mego stryja, nie gań mnie za to, co uczyniłam, właśnie bowiem otrzymałam

wieść, że zmarła moja matka, a ojciec zginął w wojnie świętej, jeden z mych dwu braci zmarł

od ran, a drugi został zasypany – mam więc prawo do łez i smutku.” Gdy usłyszałem te

słowa, nie odpowiedziałem tak, jak należało, lecz rzekłem: „Czyń, co chcesz. Ja nie będę ci

się sprzeciwiał.”

Żona moja trwała w tym smutku, we łzach i rozpaczy przez cały rok, od początku do

końca, a po upływie tego czasu rzekła do mnie: „Chciałabym, by mi w tym zamku

wybudowano grobowiec w kształcie kopuły, gdzie mogłabym przebywać sama ze swą

rozpaczą. Nazwę go przybytkiem smutku.” Rzekłem jej: „Czyń, jak chcesz.” I wybudowała

sobie ów dom smutku, na środku ustawiła grobowiec z kopułą podobny do mauzoleum, po

czym przyniosła tego niewolnika i złożyła go tam. Był on już bardzo osłabiony i moja żona

nie miała z niego żadnego pożytku. Pił tylko wino, gdyż od dnia, w którym go zraniłem, nie

mógł mówić, a żył pewnie tylko dlatego, że nie wybiła jeszcze godzina jego śmierci. Córka

mego stryja codziennie wczesnym rankiem i późnym wieczorem udawała się do grobowca,

roniła łzy przy niewolniku, rozpaczała nad jego stanem, poiła go winem i rosołem. I działo się

tak każdego ranka i wieczora przez cały następny rok. Byłem dla niej pobłażliwy, lecz

pewnego dnia poszedłem za nią niepostrzeżenie i zobaczyłem, jak tonie we łzach i bijąc się

po twarzy wypowiada te wiersze:

Gdyś odszedł, istnienie wśród ludzi straciło już dla mnie powab.

Zaprawdę, serce moje nikogo krom ciebie nie ukochało.

Zabierz mnie przeto łaskawie, ponieś ze sobą me ciało.

A gdzie zatrzymasz się w drodze, tam mnie przy sobie pochowaj.

A jeśli u grobu mego myśl twoja kiedyś zagości,

Odpowie tobie wołaniem rozgłośnym jęk mych kości.

A kiedy skończyła te wiersze, wyciągnąłem miecz i powiedziałem do niej: „To jest mowa

godna zdradliwych kobiet, które nie uznają więzów małżeńskich i nie dochowują wiary.” I

chcąc ją zabić uniosłem rękę do góry. Wtedy ona wstała i poznała, że tym, kto zadał rany jej

niewolnikowi, byłem ja. I gdy tak stałem naprzeciw niej, wypowiedziała jakieś słowa,

których nie zrozumiałem, a potem rzekła: „Oby Allach sprawił na moje zaklęcie, byś stał się

w połowie kamieniem, a w drugiej połowie pozostał człowiekiem.” I stałem się rzeczywiście

taki, jak sam widzisz, i trwam w ten sposób, ni to stojąc, ni to siedząc, ani umarły, ani żywy.

Gdy moja żona postąpiła tak ze mną, zaczarowała potem jeszcze miasto i wszystkie jego

bazary i pola. A w mieście naszym mieszkała ludność czterech wyznań: muzułmanie,

chrześcijanie, żydzi i czciciele ognia. Wszystkich mieszkańców żona przemieniła w ryby:

muzułmanów w białe, czcicieli ognia w czerwone, chrześcijan w niebieskie, a żydów w żółte.

Cztery wyspy zamieniła w cztery wzgórza, którymi otoczyła staw. Mnie zaś codziennie

katuje, wymierzając mi sto uderzeń skórzanym biczem. A gdy krew ze mnie spłynie, nakłada

na górną część mego ciała włosiennicę pod szaty.

Gdy młodzieniec skończył opowiadać, zapłakał i wyrzekł te wiersze:

Daj mi, o Boże, wytrwałość, bym woli twej czynił zadość.

Będę cierpliwy, jeżeli znajdziesz w tym swoją radość.

Oto mnie gnębią nieszczęścia w twych przewidziane wyrokach,

Ale mi przyjdzie z pomocą ród wybranego proroka.

I zwrócił się wtedy król do młodzieńca, i rzekł: „Młodzieńcze, pomnożyłeś moje troski o

jeszcze jedną”, a potem zapytał: „Gdzie znajduje się owa kobieta?” – „W grobowcu z kopułą

– odparł – tam gdzie spoczywa niewolnik. Chodzi do niego codziennie, a gdy go opuści,

zbliża się do mnie i zdziera ze mnie szaty, by wymierzyć mi sto uderzeń biczem. Ja płaczę i

krzyczę, ale nie mogę się ruszyć i odpędzić jej od siebie. A kiedy mnie tak skatuje, udaje się

wcześnie rano do niewolnika niosąc mu wino i rosół.” I rzekł król: „Na Allacha, młodzieńcze,

wyświadczę ci przysługę, dzięki której pamięć o mnie nie zaginie, a po mojej śmierci

dziejopisowie zapiszą mój szlachetny czyn w swych kronikach.” I król usiadł, i gawędził z

młodzieńcem do późnej nocy. Potem wstał i cierpliwie doczekawszy brzasku, zdjął swe szaty,

przypasał miecz i udał się do grobowca niewolnika. Ujrzał tam zapalone świece i oliwne

lampy, zobaczył kadzidła i maści. Zbliżywszy się do niewolnika, ciął go mieczem i zabił, po

czym przerzucił sobie przez ramię jego ciało i utopił je w studni zamkowej. Potem wrócił ku

grobowcowi, odział się w suknie niewolnika i wszedł do środka, mając ze sobą obnażony

miecz.

Po upływie godziny zjawiła się owa wiarołomna czarownica, która tuż przedtem wzięła do

ręki bicz i obnażywszy z szat syna swego stryja, wychłostała go. A on krzyczał: „Ach, dość

już tego nieszczęścia, które mnie spotkało! Ulituj się nade mną.” Lecz ona rzekła: „A czyś ty

się nade mną litował? Czyś pozostawił mi kochanka?” A potem nałożyła mu włosiennicę i

wierzchnie szaty i skierowała się do niewolnika, niosąc kubek wina i czarkę rosołu. Gdy

weszła do grobowca, zapłakała, poczęła lamentować i mówiła: „Panie mój, odezwij się i

przemów do mnie! O mój panie!”, i wypowiedziała te słowa:

Dopókiż mnie jeszcze okrutnie będziesz od siebie odtrącać,

Dosyć mi mąk, które zsyła miłość, zaprawdę tęskniąca.

Jak długo nasza rozłąka trwać jeszcze ma po twej myśli.

Jeśliś chciał wzbudzić mą zazdrość, to cel twój oto się ziścił.

I zanosząc się płaczem powtarzała: „O panie mój, odezwij się do mnie! Przemów do mnie,

mój panie!” Wtedy król, tłumiąc swój głos i kalecząc mowę, odezwał się w języku czarnych

mówiąc: „Ach, ach! Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!” Gdy ona

posłyszała te słowa, krzyknęła z radości i zemdlała. A oprzytomniawszy po chwili, zawołała:

„Czy być może? Mój pan zdrowy?” A król tłumiąc nadal swój głos, by brzmiał tak, jak gdyby

był chory, rzekł: „O wszetecznico, nie zasłużyłaś, bym do ciebie mówił.” – „Dlaczego?” –

zapytała, a król odparł: „Dlatego że cały dzień zamęczasz swego małżonka, on zaś, krzycząc i

wzywając pomocy, nie daje mi spać od wieczora do rana. On cię błaga i pomstuje na ciebie

bezustannie, a jego głos mnie niepokoi. Gdyby nie to, dawno już byłbym zdrów. A to właśnie

jest przyczyną, dla której powstrzymywałem się, by do ciebie przemówić.” Odrzekła: „Za

twoim pozwoleniem wyswobodzę męża ze stanu, w którym przebywa.” I rzekł król:

„Wyswobodź go, a przez to spokój nam wrócisz.” I rzekła: „Słyszę i jestem posłuszna”, po

czym wstała i opuściwszy grobowiec, udała się do zamku. Wzięła czarkę, napełniła ją wodą, a

potem wypowiedziała nad nią parę słów; woda zaczęła wrzeć, tak jak wtedy, gdy gotuje się w

garnku. Kobieta skropiła młodzieńca tą wodą i rzekła: „Na prawdę moich słów, opuść tę

postać, a wróć do swej pierwotnej postaci.” Młodzieniec zadrżał, stanął na nogach i

uradowany swym ocaleniem rzekł: „Świadczę, że nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad

jest Jego Prorokiem. Niech go Bóg błogosławi i da mu zbawienie!” A ona rzekła: „Idź i nie

wracaj tu więcej, bym nie musiała cię zabić.” I krzyknęła mu w twarz, a on zszedł jej z oczu.

Wtedy kobieta skierowała się ku grobowcowi, weszła tam i rzekła: „O panie mój, wyjdź, bym

cię mogła ujrzeć.” A król rzekł słabym głosem: „Cóż uczyniłaś? Przecież uwalniając mnie od

gałęzi, nie wyzwoliłaś mnie od korzenia.” – „Kochanku mój – powiedziała – cóż jest tym

korzeniem?” Odrzekł: „Ludność tego miasta i czterech wysp. Zawsze, gdy nadejdzie północ,

ryby podnoszą swe głowy i przeklinają mnie i ciebie, a to jest przyczyną, że moje ciało nie

może wydobrzeć. Uwolnij tych ludzi, a potem przyjdź do mnie, ujmij mnie za rękę i podnieś,

czuję bowiem, że wracam do zdrowia.” Gdy kobieta posłyszała te słowa – a była przekonana,

że to przemawia niewolnik – zawołała uradowana: „W imię Allacha, bardzo chętnie, mój

panie!” Po czym wstała i uszczęśliwiona tym, co zaszło, udała się nad staw, zaczerpnęła z

niego trochę wody i wypowiedziała nad nią parę niezrozumiałych słów, ryby poruszyły się w

wodzie, uniosły głowy i w jednej chwili przemieniły się w ludzi. I został zdjęty czar z ludzi i

z miasta. I znów miasto stało się ludne, ulice zabudowane, a mieszkańcy wrócili do swych

zajęć. I góry także przemieniły się w wyspy, tak jak to było przedtem. Gdy to wszystko

nastąpiło, młoda czarownica powróciła do króla i sądząc, że to ów czarny niewolnik, rzekła:

„Kochanku mój, podaj mi swą szlachetną dłoń, bym ją mogła ucałować.” A król rzekł nie

swoim głosem: „Zbliż się do mnie.” Nachyliła się tedy nad królem, a on pochwyciwszy

miecz, pchnął ją w pierś, aż ostrze wyszło jej plecami. Potem ciął ją jeszcze raz i rozrąbał

wiedźmę na dwie części. Gdy to uczynił, wyszedł z grobowca i zobaczył młodzieńca, który

już na niego oczekiwał. Król wyraził radość z jego ocalenia, a młodzieniec całował dłonie

króla i składał mu podziękowania. I spytał król: „Czy zostaniesz w swoim mieście, czy też

powędrujesz ze mną do mojego miasta?” Młodzieniec odrzekł: „O królu czasu, czy wiesz,

jaka odległość dzieli cię od twego kraju?” A król rzekł: „Dwa i pół dnia drogi.” Na to zawołał

młodzieniec: „O królu, ocknij się, jeśli śnisz! Jesteś oddalony od swego kraju o dobry rok

drogi, a to, że przebyłeś tę odległość w przeciągu dwu i pół dnia, stało się tylko dlatego, że to

miasto było zaczarowane! Ale ja nie opuszczę cię, królu, nigdy, nawet na jedno mgnienie

oka.” Ucieszyły króla te słowa i rzekł: „Dzięki niech będą Allachowi za to, że mi cię zesłał!

Będziesz moim synem, gdyż los przez całe życie nie obdarował mnie dzieckiem!” Uścisnęli

się tedy i radowali wielce, po czym ruszyli do zamku, a gdy tam przybyli, zaczarowany

niegdyś król powiadomił możnych swego państwa, że wybiera się na świętą pielgrzymkę.

Przysposobili mu więc wszystko, co by mu było potrzebne do drogi, po czym młodzieniec

wyruszył wraz z królem, który powracał do swego miasta po roku nieobecności, z sercem

pełnym obaw. Tak tedy wędrowali, mając ze sobą pięćdziesięciu mameluków i dary. I nie.

ustawali w podróży w nocy i we dnie, przez cały rok, aż przybyli do miasta sułtana. A na

spotkanie wyszedł im wezyr z wojskiem. Wszyscy poddani utracili już byli nadzieję, że ich

władca kiedyś powróci. Podeszli do króla rycerze i ucałowali przed nim ziemię, i wyrazili

swą radość z jego ocalenia, a król udał się do zamku i zasiadł na tronie.

A gdy podszedł do niego wezyr, król opowiedział mu o wszystkim, co przydarzyło się

młodzieńcowi. A wezyr, wysłuchawszy przygód młodzieńca, wyraził radość z jego

szczęśliwego wybawienia. Gdy już wszystko powróciło do swego zwykłego biegu, król

obdarował licznych swych poddanych i polecił wezyrowi: „Przyprowadź mi rybaka, który

przyniósł był te ryby.” Wezyr posłał po rybaka, przyczynę wyzwolenia mieszkańców

zaklętego grodu. Gdy go przywiedli, król obdarował go honorową szatą, zapytał, jak mu się

powodzi i czy ma potomstwo. Rybak odpowiedział, że ma syna i dwie córki. Wówczas jedną

z córek rybaka poślubił król, drugą tamten młodzieniec, syna rybaka zaś król mianował

naczelnikiem skarbu. Potem rozkazał wezyrowi udać się do miasta młodzieńca, które było

stolicą Czarnych Wysp, i sprawować tam władzę sułtana. Do świty wezyra wybrano

pięćdziesięciu mameluków i powierzono mu też szaty honorowe jako dar dla licznych

emirów. Wezyr ucałował więc ręce króla i wyruszył w drogę. Król został w swym mieście z

młodzieńcem, rybak zaś stał się najbogatszym z ludzi swych czasów, A co do córek rybaka,

to były one królewskimi małżonkami aż do śmierci.

Ale przygody te nie są dziwniejsze od przygód tragarza...

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowieść o tragarzu i dziewczętach

 

Oto żył w Bagdadzie pewien bezżenny człowiek, który był tragarzem. Gdy człowiek ów

stał pewnego dnia na bazarze, oparty o swój kosz, zatrzymała się przy nim kobieta, otulona w

izar z mosulskiego jedwabiu, zdobiony złotym haftem i obrzeżony brokatem. Kobieta uniosła

zasłonę, a spod niej ukazały się czarne oczy, rzęsy i powieki. Miała ona delikatne członki i

szlachetny wygląd.

I rzekła głosem pełnym słodyczy: „Weź swój kosz i pójdź za mną”, a tragarz, nie śmiąc

nawet w to uwierzyć, pochwycił kosz i szedł za kobietą, aż zatrzymała się przy bramie

jakiegoś domu. Zastukała do tej bramy i zszedł ku niej pewien człowiek, chrześcijanin, od

którego wzięła miarkę oliwek, dając mu w zamian denara. Włożyła oliwki do kosza i rzekła:

„Weź to i idź za mną”, a tragarz rzekł: „Na Allacha, to jest dzień błogosławiony”, po czym

podniósł kosz i poszedł za kobietą, a ona przystanęła przy kramie handlarza owoców i kupiła

u niego syryjskie jabłka, osmańskie pigwy i brzoskwinie z Omanu, jaśmin z Aleppo i

nenufary z Damaszku, ogórki znad Nilu, egipskie cytryny i sułtańskie pomarańcze, a także

wonny mirt, tamaryszek, stokrotki i czerwone anemony, fiołki, kwiat granatu i białe piżmowe

róże. Wszystko to włożyła do kosza tragarza mówiąc: „Nieś.” Niósł tedy i szedł za nią, aż

zatrzymała się przed rzeźnikiem i rzekła do niego: „Utnij dziesięć ratli mięsa!” Rzeźnik uciął

dla niej mięso, a ona zawinęła je w liść banana, włożyła do kosza i rzekła: „Nieś to, tragarzu!”

I tragarz niósł, idąc za kobietą. Potem zatrzymała się przy sprzedawcy kandyzowanych

owoców, kupiła sporo przysmaków i rzekła znów do tragarza: „Nieś to i idź za mną!” I niósł

kosz idąc za nią, aż stanęła przy kramie cukiernika. Tu kupiła misę i napełniła ją, biorąc

trochę z wszystkiego, co miał na sprzedaż cukiernik: precelki i ciastka nadziewane piżmem,

ciastka zwane Sabunija i placuszki cytrynowe i marcepanowe. Wzięła też słodycze zwane

Miszt, paluszki i ciastka zwane Przysmak Sędziego. Umieściła wszystkie te gatunki słodyczy

na misie i włożyła razem do kosza. I rzekł tragarz: „Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym

wcześniej? Byłbym zabrał z sobą muła i objuczyłbym go tym wszystkim!” Roześmiała się

tylko i stanęła przed handlarzem wonności. Kupiła u niego dziesięć rozmaitych wód: wodę

różaną i wodę z kwiatu pomarańczy, wodę wierzbową i jeszcze inne. Wzięła też nieco cukru,

rozpylacz wody różanej z piżmem, ziarenka kadzidła, aloes, ambrę i piżmo, a także świece

aleksandryjskie. Włożyła to wszystko do kosza i rzekła: „Nieś swój kosz i idź za mną.”

Tragarz podniósł więc kosz i szedł za kobietą, aż doszła do pięknego domu, przed którym

znajdował się obszerny placyk. Dom zbudowany był wysoko, miał wyniosłe filary, a wierzeje

jego bramy były hebanowe, wykładane płytami z czerwonego złota.

Dziewczyna zatrzymała się przed bramą, zastukała delikatnie i oto brama otwarła swe

wierzeje. Tragarz spojrzał, kto też im otwiera, i zobaczył, że to dziewczyna o wysmukłej

postaci i bujnych piersiach, bardzo piękna i urodziwa, zgrabna i kształtna. Czoło jej jasnością

swą przypominało światło nowiu, oczy miała jak gazela, a każda brew była jak sierp księżyca

w świętym miesiącu Ramadan. Policzki dziewczyny przywodziły na myśl czerwone

anemony, a usta pieczęć Sulejmana, twarz miała jak świecący blaskiem księżyc w pełni,

piersi jak dwa złączone owoce granatu, a łono ukryte pod szatą było jak list zamknięty

pieczęcią.

Skoro tragarz spojrzał na dziewczynę, opuścił go rozsądek i niewiele brakowało, a kosz

spadłby mu z głowy. I rzekł po chwili: „Nie miałem w życiu moim dnia bardziej

błogosławionego!” A dziewczyna – odźwierna zwróciła się do tej, która załatwiała zakupy, i

do tragarza mówiąc: „Witajcie!”, i weszła do bramy, a oni postępowali za nią, aż dotarli do

przestronnej komnaty, pięknie zdobionej, z kolumnami, złoceniami i arkadami. Były tam

ławy kamienne i kobierce, a także wnęki przysłonięte zasłonami, a pośrodku komnaty stało

marmurowe łoże, wysadzane perłami i drogimi kamieniami, nad nim zaś baldachim z

czerwonego atłasu. Na łożu spoczywała dziewczyna o czarownych oczach, o postaci

wysmukłej jak litera alif i obliczu zaćmiewającym słońce swym blaskiem. Była ona jak

gwiazda błyszcząca – prawdziwa beduinka, jak mówi o niej poeta:

Ktoś porównał do gałązki wiotkiej postać twoją,

Ale jest w tym porównaniu i błąd, i zniewaga:

Najpiękniejsze są gałązki, gdy się w liść ustroją,

Ty zaś najpiękniejsza jesteś, gdy się jawisz naga.

Trzecia dziewczyna powstała z łoża i szła drobnymi krokami, aż znalazła się na środku

komnaty, obok swoich sióstr, i rzekła: „Dlaczego stoicie? Zdejmijcie brzemię z głowy tego

biednego tragarza!” Wtedy ta, która załatwiała zakupy, stanęła przed tragarzem, a odźwierna

za nim, trzecia także pomogła i zdjęły ciężar z głowy tragarza. Wyjęły wszystko, co było w

koszu, i ułożyły każdą rzecz na swoim miejscu, a tragarzowi dały dwa denary mówiąc: „Idź

już tragarzu!” On zaś przyglądał się dziewczętom, ich urodzie i miłemu zachowaniu – nie

widział bowiem nigdy czegoś piękniejszego od nich – i pomyślał o tym, że nie mają u siebie

mężczyzny. Popatrzył także na napoje, owoce, wonności i inne rzeczy, które tam były, a

podziwiając to wszystko, ociągał się z odejściem. W końcu rzekła do niego jedna z dziewcząt:

„Cóż ci jest, że nie odchodzisz? Czy uważasz zapłatę za zbyt małą?”, a zwracając się do swej

siostry rzekła jej: „Daj mu jeszcze jednego denara!” I rzekł tragarz: „Na Allacha, o panie

moje, wynagrodzenie, które otrzymałem, jest sprawiedliwe, i nie uważam zapłaty za zbyt

małą. Ale moje serce i moja myśl zajęte są tylko wami. Dlaczegóż to jesteście same i nie ma z

wami mężczyzny ani nikogo, kto by wam dotrzymywał towarzystwa? Wiecie przecież, że

minaret wtedy tylko stoi mocno, jeżeli ma cztery węgły, a u was brak czwartego. Szczęście

zaś kobiet pełne jest tylko przy mężczyznach, tak jak mówi o tym poeta:

Spojrzyj: cztery instrumenty u mnie się zebrały –

Harfa, a koło niej lutnia, fletnia i cymbały.

Wy jesteście trzy i potrzebujecie czwartego, który byłby człowiekiem mądrym,

rozsądnym, zręcznym i umiejącym dochować tajemnic „Rzekły mu na to: „Jesteśmy

dziewczętami i boimy się zwierzać nasze tajemnice komuś, kto by ich nie zachował.

Czytałyśmy w podaniach pewien wiersz:

Strzeż tajemnic swoich niby oka w głowie.

Zgubi je na zawsze ten, kto je wypowie.”

A skoro tragarz usłyszał ich słowa, rzekł: „Na wasze życie! Jestem człowiekiem mądrym i

godnym zaufania. Czytałem księgi i badałem kroniki, i ujawniam to, co dobre, a zachowuję w

tajemnicy to, co złe, postępując według słów poety:

Tylko człowiek zaufany tajemnic dochowa.

U najlepszych ludzi milczą tajemnicy słowa.

U mnie tajemnica zawsze pewne ma zamknięcie,

Klucze od niej są zgubione, a na drzwiach – pieczęcie.”

Dziewczęta zaś gdy usłyszały te strofy i wiersze i to, co wynikało z tych słów, rzekły do

niego: „Czy wiesz, że za miejsce, w którym się znajdujemy, zapłaciłyśmy wielką ilość

pieniędzy? Czy masz tedy coś, aby nam to wynagrodzić? Życzeniem twoim jest zostać z

nami, być naszym przyjacielem i spoglądać na nasze piękne, miłe twarze. My jednak nie

pozwolimy ci na to, póki nie zapłacisz odpowiedniej sumy pieniędzy.” A pani domu dodała:

„Miłość bez pieniędzy nie jest warta nawet tyle, co jedno ziarnko.” I rzekła odźwierna: „Jeżeli

nie masz z sobą nic, odejdź z niczym.” Na to odezwała się ta, co załatwiała sprawunki:

„Siostry, odmawiacie mu, a on, na Allacha, dosyć dziś dla nas uczynił i gdyby to był kto inny,

nie miałby dla nas tyle cierpliwości. Cokolwiek na niego wypadnie, ja zapłacę.”

Uradował się tragarz, i rzekł: „Na Allacha, otrzymałem w waszym domu zapłatę tylko od

ciebie jednej!”, a dziewczęta powiedziały: „Usiądź.” – „Z przyjemnością” – odpowiedział

tragarz. Potem powstała dziewczyna, która czyniła zakupy, przepasała sobie biodra i ustawiła

kubki, odsączyła wino, urządziła obok sadzawki miejsce do cedzenia i przyniosła wszystko,

czego mogli potrzebować. Postawiła wino i usiadła wraz ze swymi siostrami, a tragarz zajął

miejsce Pomiędzy nimi i zdawało mu się, że śni. Potem dziewczyna przysunęła wino, nalała

pierwszy kubek i wypiła go, po nim zaś drugi i trzeci. I znów napełniła kubek, i podała swym

siostrom, jednej i drugiej.

W końcu dziewczyna nalała wina i podała tragarzowi. Ów wziął od niej kielich i

wypowiedział taki wiersz:

Pij wino z radością, zaufaj trunkowi,

Albowiem cię snadnie ten napój uzdrowi.

I powiedział jeszcze ten wiersz:

Niech ten jeno wino pije, kto wesoły potem bywa.

Skoro się upoi, zaraz myśl w nim budzi się szczęśliwa.

A po tym wierszu ucałował dziewczętom ręce i pił wraz z nimi. Później podszedł do pani

tego domu i rzekł jej: „O pani moja, oto jestem twoim niewolnikiem, twoim mamelukiem i

sługą.” I odezwał się wierszem:

Stoi u twych wrót niewolnik spośród twoich niewolników,

Głosi dobroć twą i prawi, że przymiotów masz bez liku.

Dziewczyna rzekła: „Pij na zdrowie, a pomyślność niech kroczy wraz ze zdrowiem.”

Wziął tedy kubek; ucałował jej ręce i zaśpiewał słowami poety:

Podobiznę lic jej własnych – wino, które płonie –

Niby ognia blask różowy podałem jej w dłonie.

Wzięła je i zapytała, śmiejąc się, dziewica:

„Jakże można kazać komuś, by pił ludzkie lica?”

Rzekłem: „Wypij, to łzy moje, z mej krwi. te czerwienie.

W czarze zmieszał je mój oddech i moje westchnienie.”

I wzięła dziewczyna kubek, wypiła i usiadła przy swej siostrze. I czyniły tak bez przerwy,

mając pomiędzy sobą tragarza, tańcząc; śpiewając i wąchając kwiaty. A tragarz bezustannie

obejmował dziewczęta i całował, podczas gdy jedna przemawiała do niego, druga wabiła go,

a trzecia uderzała kwiatami. I przebywał z nimi, aż wino zawróciło im w głowach.

A gdy ogarnęło ich upojenie, powstała odźwierna, zdjęła z siebie szaty i została naga, po

czym skoczyła do sadzawki i pluskała się w wodzie. Nabrała wody do ust i prychała nią na

tragarza, a potem umyła całe swoje ciało wraz z tym, co miała pomiędzy udami. W końcu

wyszła z wody, osunęła się tragarzowi na kolana i rzekła do niego: „O ukochany, jak się to

zwie?”, wskazując na swój srom. Odrzekł: „To twoja pochwa!” Na to dziewczyna złapała go

za kark, uderzyła i zawołała: „Fe! Fe! Czy się nie wstydzisz?” Rzekł tedy: „Twój srom.”

Odparła: „Inaczej!” Powiedział: „Łono”, a ona na to:. „Inaczej.” Rzekł tragarz: „Twoja

muszka?”, a dziewczyna nie przestawała uderzać tragarza, aż kark i szyja obrzmiały mu od

tego. Wreszcie zapytał: „A jakież jest tego imię?” Odrzekła: „To Wawrzyn Bohatera.” Rzekł:

„Chwała niech będzie Allachowi, za twoje zdrowie, o Wawrzynie Bohatera!”, i pozwolili

dalej krążyć pucharom i kielichom.

Po chwili wstała druga dziewczyna, zdjęła z siebie szaty, weszła do sadzawki i uczyniła

podobnie jak pierwsza, a gdy wyszła z wody, osunęła się tragarzowi na kolana i wskazując na

swój srom rzekła: „O światło mych oczu, jak to się nazywa?” Rzekł: „To twoja pochwa” a

dziewczyna zawołała: „Czyż słowo to nie jest dla ciebie ohydne?”, i biła go razami, które

rozlegały się po całej komnacie. Rzekł tragarz: „A może to Wawrzyn Bohatera?” Odparła:

„Nie!”, a uderzenia i razy posypały się na jego kark. W końcu tragarz spytał: „A jak się to

zwie?” Odrzekła: „Wyłuskany Sezam.” Później powstała trzecia dziewczyna, zdjęła swoje

szaty i weszła do sadzawki. I uczyniła podobnie jak jej poprzedniczki, po czym wdziała szaty

z powrotem i siadając na kolanach tragarza, wskazała na swój srom z pytaniem: „A jeszcze to

jak się nazywa?” I mówił tragarz: „Tak a tak”, a co tylko rzekł, dostawał za to razy, aż spytał:

„A jakże się to zwie?” Odrzekła: „Gospoda Abu Mansura!” I zawołał tragarz: „Dzięki niech

będą Allachowi, za twoje zdrowie, o Gospodo Abu Mansura.”

Potem, gdy minął jakiś czas, podniósł się tragarz, zdjął swe szaty i wszedł do sadzawki, a

dziewczęta ujrzały, jak pływał w wodzie. Tragarz umył się, tak jak dziewczęta się umyły, a

potem wyszedł z wody i usiadł na kolanach pani domu, zarzucił ramiona na łono odźwiernej,

a nogi na łono tej, która czyniła zakupy. Po czym wskazał na swój członek i rzekł: „O pani

moja, jak się to zwie?”, a dziewczęta wszystkie tak się roześmiały z jego słów, że aż upadły

na plecy. Potem rzekły: „Twoje przyrodzenie.” Zawołał: „Nie!”, i ugryzł każdą z nich. Wtedy

powiedziały: „Twój członek.” Tragarz odparł: „Nie”, i uścisnął każdą z nich. I dziewczęta nie

przestawały zgadywać, mówiąc: „Twoje przyrodzenie! Twój członek!”, a tragarz całował je,

gryzł i obejmował, one zaś śmiały się, aż w końcu spytały: „A jakże on się zwie?” Odrzekł:

„Imię jego jest Dzielny Muł, który będzie się pasł na Wawrzynie, spożyje Wyłuskany Sezam i

zanocuje w Gospodzie Abu Mansura.” I śmiały się z tego dziewczęta, aż upadły na plecy.

Potem powrócili do ucztowania i nie ustawali w tej czynności, aż zapadła noc. Wtedy

dziewczęta rzekły do tragarza: „Idź i pokaż nam szerokość twych pleców.” Odrzekł im

tragarz: „Klnę się na Allacha, że łatwiej jest wyzionąć ducha niż was opuścić! Pozwólcie,

abyśmy razem doczekali chwili, gdy noc z dniem się połączą, a potem każde z nas pójdzie

swoją drogą.” I rzekła dziewczyna, która czyniła zakupy: „Na wasze życie, siostry, pozwólcie

mu spędzić u nas noc, pośmiejemy się z niego! On jest bardzo miły!” Rzekły tedy do

tragarza: „Możesz u nas zostać na noc, ale pod warunkiem, że poddasz się naszym rozkazom,

a cokolwiek zobaczysz, nie będziesz się dopytywał o to ani o tego przyczynę.” Odrzekł:

„Dobrze!”, dziewczęta powiedziały jeszcze: „Idź i przeczytaj, co jest napisane na drzwiach.”

Udał się tragarz do bramy i znalazł na niej napisane złota farbą te słowa: „Nie mów o tym, co

cię nie dotyczy, bo usłyszysz coś co cię nie ucieszy.” I rzekł tragarz: „Bądźcie świadkami, że

nie spytam o to, co mnie nie obchodzi!” Później podniosła się dziewczyna która czyniła

zakupy, j przygotowała dla wszystkich posiłek, i zjedli, po czym zapalili świece i drzewo

aloesowe i znów zasiedli do jedzenia i picia.

Wtem usłyszeli pukanie do bramy, ale nie przerwali swych czynności, tylko jedna z

dziewcząt podeszła tam, po czym wróciła i rzekła: „Oto nasza wesołość dopełni się tej nocy,

ponieważ zastałam przy bramie trzech Persów, którzy mają zgolone brody i wszyscy są ślepi

na lewe oko – a to jest doprawdy przedziwne zdarzenie! Ci ludzie są cudzoziemcami i

właśnie przybyli z ziemi Rum, a każdy z nich ma śmieszną postać i wygląd. Jeśli tu przyjdą,

będziemy mogły pośmiać się z nich!” I nie przestawała prosić swoje towarzyszki, póki nie

powiedziały jej: „Pozwól im wejść, ale postaw za warunek, aby nie mówili o tym, co ich nie

dotyczy, bo mogą usłyszeć coś, co ich nie ucieszy.” Uradowała się więc dziewczyna

odźwierna i poszła, po czym wróciła, a za nią trzech ślepych ze zgolonymi brodami i

cienkimi, skręconymi wąsami. Byli to żebracy. Gdy weszli, wypowiedzieli słowa

pozdrowienia i zatrzymali się, a dziewczęta podeszły ku nim i posadziły ich. Owi trzej ludzie

popatrzyli na tragarza i zauważyli, że jest pijany. A gdy przyjrzeli mu się bliżej, pomyśleli, że

jest on kimś takim jak oni. I rzekli: „To jest żebrak, jak my, i zabawi nas!” Tragarz zaś, gdy

usłyszał te słowa, wstał i zwracając na nich swe oczy rzekł: „Siedźcie spokojnie i nie gadajcie

za dużo! Czy nie czytaliście, co jest napisane na bramie?” A dziewczęta śmiały się z tego i

mówiły między sobą: „Doprawdy, uśmiejemy się przy tych żebrakach i przy tragarzu! Potem

przygotowały dla żebraków posiłek, a oni zjedli, po czym zasiedli do picia i odźwierna poiła

ich. A gdy już krążył między nimi kielich, odezwał się tragarz do żebraków: „Bracia, czy nie

znacie jakiegoś podania lub ciekawej opowieści, aby nas rozweselić?” Żebracy, których

opanowało już podniecenie, poprosili o instrumenty muzyczne i odźwierna przyniosła im

mosulski tamburyn, iracką lutnię i perską harfę. Wówczas żebracy podnieśli się, jeden z nich

wziął tamburyn, drugi lutnię, a trzeci harfę i uderzyli w instrumenty, dziewczęta zaś

wtórowały im śpiewem – a głosy ich były wysokie. A gdy oni bawili się w ten sposób, ktoś

zapukał do bramy i odźwierna wstała, by zobaczyć, kto stoi przy bramie. Przyczyna zaś

owego pukania do bramy była taka: tej właśnie nocy kalif Harun ar-Raszid wyszedł, aby

popatrzeć i posłuchać, co wydarzyło się nowego, a wraz z nim szedł Dżafar jego wezyr i

Masrur, noszący miecz zemsty. A zwyczajem kalifa było, że w takich razach przebierał się w

strój kupca. Gdy wyszli owej nocy i kroczyli przez miasto, droga zawiodła ich pod dom

dziewcząt i usłyszeli stamtąd dźwięki instrumentów muzycznych. I rzekł kalif do Dżafara:

„Chcę, abyśmy weszli do tego domu i na własne oczy ujrzeli, do kogo należą te głosy.”

Dżafar rzekł: „Ci ludzie są już upojeni winem i boję się, aby nie spotkała nas od nich jaka

przykrość!” Lecz kalif powiedział: „Musimy tam wejść koniecznie! Żądam, abyś wynalazł

jakiś sposób na to, byśmy się tam znaleźli!” I odparł Dżafar: „Słyszę i jestem posłuszny!”, po

czym podszedł i zastukał w bramę. Na to wyszła odźwierna i otwarła bramę, a Dżafar rzekł:

„O pani, jesteśmy kupcami z Tabariji, a w Bagdadzie jesteśmy już od dziesięciu dni.

Przywieźliśmy z sobą nasze towary i zatrzymaliśmy się w kupieckim zajeździe. A tej nocy

zaprosił nas pewien kupiec i poszliśmy do niego. Kupiec ów przygotował dla nas jedzenie i

jedliśmy, a potem piliśmy u niego przez pewien czas, aż wreszcie pozwolił nam odejść.

Wyszliśmy w noc, a że jesteśmy obcy, zgubiliśmy drogę do zajazdu, w którym stanęliśmy.

Ale ufamy, że w waszej wspaniałomyślności zezwolicie nam wejść i spędzić tę noc u was do

rana, a nagroda czeka was za to w niebie.” I przyjrzała im się odźwierna, a znajdując, że

wyglądają na kupców i budzą zaufanie, wróciła do swych dwu towarzyszek i zasięgnęła ich

rady, a one rzekły: „Pozwól im wejść.” Poszła więc i otwarła bramę. Przybysze spytali: „Czy

możemy wejść za twoim pozwoleniem?” Odrzekła: „Wejdźcie!” I weszli: kalif, Dżafar i

Masrur. A skoro dziewczęta ich ujrzały, podniosły się i okazały im szacunek, po czym rzekły:

„Witajcie, jesteście mile widziani jako nasi goście. Lecz mamy dla was jeden warunek, a

mianowicie: nie będziecie mówić o tym, co was nie dotyczy, abyście nie usłyszeli czegoś, co

nie byłoby wam miłe. Odrzekli: „Dobrze”, po czym zasiedli do picia i ucztowania. I spojrzał

kalif na trzech żebraków, i zauważył, że wszyscy są ślepi na lewe oko, i zdziwił się tym.

Potem spojrzał na dziewczęta, dostrzegł ich piękność i urodę, popadł w oszołomienie i

zdumiał się. I nie przestawali ucztować i rozmawiać, a dziewczęta podały kalifowi wina.

Wówczas rzekł: „Jestem pielgrzymem”, i odsunął się od nich. Na to powstała odźwierna i

przysunęła dla niego stół przykryty brokatem, na którym ustawiła porcelanową czarę.

Rozpuściła w niej wodę wierzbową i włożyła kawałek lodu, a także dodała cukru. Kalif

podziękował i pomyślał sobie: „Muszę ją jutro wynagrodzić za dobry uczynek.

I znów zajęli się ucztowaniem.

Kiedy ogarnęło ich upojenie, pani domu wstała, skłoniła się, po czym biorąc za rękę

dziewczynę, która czyniła zakupy, rzekła: „Wstań, siostro musimy wypełnić nasz

obowiązek.” Odparła: „Dobrze”, a wówczas podniosła się też odźwierna, uprzątnęła środek

komnaty i podprowadziła żebraków ku wzniesieniu. Potem dziewczęta zwróciły się do

tragarza mówiąc: „Jak znikoma jest twoja przyjaźń! Przecież nie jesteś obcym, tylko

domownikiem.” Powstał więc tragarz, zawiązał sobie przepaskę i rzekł: „Co chcecie, abym

czynił?” Odpowiedziały: Zostań na swoim miejscu.” Później wstała ta, która czyniła zakupy, i

rzekła do tragarza: „Pomóż mi!” I ujrzał tragarz dwie suki z gatunku czarnych psów, z

łańcuchami na szyjach, wziął je i wyszedł z nimi na środek komnaty. I podniosła się pani

domu, zawinęła sobie rękawy do łokci, wzięła bicz i rzekła do tragarza: „Przyprowadź jedną z

tych suk”, a on pociągnął sukę za łańcuch i przyprowadził, suka zaś skomlała i potrząsała

łbem. I jęła dziewczyna bić ją po łbie, a suka wyła, lecz dziewczyna nie przestała bić, póki nie

zesłabły jej ramiona. Wtedy dopiero wypuściła bicz z ręki, przytuliła sukę do piersi, otarła jej

łzy i całowała w łeb. Potem rzekła do tragarza: „Zabierz ją, a daj tu tę drugą.” I przyprowadził

sukę, a dziewczyna postąpiła z nią podobnie jak z tamtą.

Zasmucił się tym kalif, wpadł w gniew i dał znak Dżafarowi, aby zapytał dziewczynę o to

wszystko. I odpowiedział mu Dżafar znakiem, który mówił: „Milcz!” Potem pani domu

zwróciła się do odźwiernej i rzekła: „Powstań i wypełnij, co do ciebie należy.” Odrzekła:

„Dobrze”, a pani domu wstąpiła na łoże z marmuru, zdobione złotem i srebrem, i jeszcze raz

wezwała odźwierną i tę, która czyniła zakupy, mówiąc: „Spełnijcie, co do was należy.”

Wtedy odźwierna usiadła na łożu obok pani domu, a dziewczyna, która załatwiała sprawunki,

weszła do liwanu i wyniosła z niej atłasową sakwę z zielonymi frędzlami. Zatrzymała się

przed panią domu, otworzyła sakwę, a wyjąwszy z niej lutnię, nastroiła struny i

wypowiedziała ten wiersz:

Sen mym powiekom oddajcie, który mnie zdradził nikczemnie.

Zechciejcie mi odpowiedzieć, gdzie rozum odszedł ode mnie!

Kiedy przystałem na miłość, męka poczęła się cała,

Sen przeciw moim powiekom okrutnym gniewem zapałał.

Rzekli mi: „Byłeś rozumny, jaki szał rozum ci mroczy?”

Odrzekłem: „Ją zapytajcie. Odpowiedź znają jej oczy.

Ona to właśnie sprawiła, że swoją krew przelewałem,

Że serce moje strapione, że serce moje – zbolałe.

Ona w zwierciadle mych myśli do dziś odbija się jasno,

Ale promienie jej lica w sercu mym bledną i gasną.”

O piękna, ty, którą Allach z wody żywota sam stworzył,

A zęby twoje i usta z jej kropli dziełem są bożym,

Co odnalazłaś w miłości? Co w twym wspomnieniu przetrwało?

Tęsknota jeno, szaleństwo, i skarga, i łez niemało.

W wodzie się jawi przede mną drżące odbicie twoje.

I piję, ale pragnienia już nigdy nie zaspokoję.

I powiedziała jeszcze te wiersze:

Upoiły mnie twe oczy, a nie wino.

Choć odeszłaś, jeszcze chwieję się, dziewczyno.

Puklem włosów mnie odurzasz, nie napojem,

A jak winem oszałamiasz myśli moje.

Na twój widok rozum pierzcha, mdleją szczęki,

Gdy zobaczę pod twą suknią skryte wdzięki!

A skoro pani domu usłyszała te wiersze, rzekła: „Niech cię Allach wynagrodzi dobrem”,

po czym rozdarła swoje szaty i upadła bez zmysłów na ziemię. A kiedy dziewczyna odsłoniła

swoje ciało, kalif ujrzał na niej ślady uderzeń rózgą i biczem i zadziwił się tym ogromnie.

Odźwierna natomiast powstała, prysnęła wodą na twarz tamtej dziewczyny, przyniosła jej

inne szaty i odziała ją.

I rzekł kalif do Dżafara: „Czy nie widzisz, jakie ta dziewczyna ma na sobie ślady bicia? Ja

już nie mogę milczeć i nie uspokoję się, póki nie poznam prawdy o dziejach tej dziewczyny i

tych dwu suk.” I rzekł mu Dżafar: „Panie nasz, przecież dziewczęta postawiły nam warunek,

że nie będziemy mówić o tym, co nas nie dotyczy, abyśmy nie usłyszeli czegoś, co nam

będzie niemiłe.” Później wstała dziewczyna, która czyniła zakupy, wzięła lutnię, oparła ją na

swym łonie i gładząc struny końcami palców, odezwała się słowami wierszy:

Cóż mam mówić, gdy się skarżę na rozłąkę?

Dokąd iść mam, kiedy w smutku tęsknie marzę?

Czy przez posły mamy z sobą wieść rozmowę?

Żaden poseł skarg miłości nie przekaże.

Być cierpliwym? Cóż mi w życiu pozostało,

Kiedym stracił ukochaną? Nic prócz zguby,

Nic już więcej oprócz smutku i goryczy

I łez, które z oczu płyną bez rachuby.

O ty, która się nie jawisz przed oczyma,

Lecz w mym sercu jako byłaś, jesteś ninie!

Czy miłości strzeżesz, czyli tęsknisz jeszcze,

Czy dla ciebie niczym czas jest, który płynie?

Czyś w oddali zapomniała o tym sercu,

Co przy tobie jest – wysłannik mej tęsknoty?

Jeśli przyjdzie czas, że miłość nas połączy,

Będę jeszcze długie dni pamiętać o tym.

A gdy pani domu usłyszała drugi wiersz dziewczyny, która czyniła zakupy, krzyknęła i

rozdarła swoje szaty, tak jak uczyniła to za pierwszym razem, potem zaś upadła na ziemię

nieprzytomna. Wówczas dziewczyna, która załatwiała sprawunki, wstała, pokropiła jej

oblicze wodą i ubrała ją w inne szaty, a pani domu podniosła się i usiadła na łożu mówiąc do

tamtej: „Śpiewaj mi, abym wypełniła mój obowiązek, bo pozostała już tylko ta jedna

melodia.” A dziewczyna nastroiła lutnię i przy jej dźwiękach wypowiedziała te wiersze:

Pokąd jeszcze okrucieństwo i ta srogość będą trwały?

Czyż nie dosyć było łez tych, które z oczu mi wytrysły?

Pokąd jeszcze czas rozłąki naumyślnie chcesz przeciągać?

Jeśliś zazdrość chciał obudzić, to spełniłeś swe zamysły.

Gdyby los zdradziecki mógł być sprawiedliwym dla miłości,

Nie byłby przychylny dla tych, co mnie dzisiaj niepokoją.

O ty, co mi śmierć zadajesz, komuż mam wyjawić troskę,

Jeśli nie chcesz słyszeć skarg mych ni o wierność stoisz moją?

Moja miłość rośnie z żalu i tęsknoty za miłością,

I rozszerza się, i wszystko swym ogarnia miłowaniem.

Muzułmanie, weźcie pomstę za me serce kochające,

Które żyje bezsennością, gdy nie spływa łaska na nie.

Czyliż wedle praw miłości poniżenie mi przypada?

Szczęście połączenia z tobą inna będzie mieć dziewczyna?

Jakże mogę się radować, że ktoś miłość poprzysięgał,

Gdy nazajutrz memu sercu miłość moją wypomina?

A kiedy pani domu usłyszała trzeci wiersz, krzyknęła, rozdarła szaty i upadła na ziemię

bez zmysłów. Skoro zaś odsłoniła swe ciało, ukazały się na niej ślady uderzeń rózgą tak jak

poprzednio.

I powiedzieli żebracy: „Dałby był Allach, abyśmy nie weszli do tego domu i spędzili noc

raczej na śmietniku, bo nasz pobyt tutaj został zakłócony przez sprawy, które rozdzierają

serce.” A kalif obrócił się ku nim i spytał: „Dlaczegóż to?” Odrzekli: „Bo radość nasza

została zmącona tą sprawą.” I pytał dalej kalif: „Czy wy nie należycie do tego domu?”

Odrzekli: „Nie, ale według naszego mniemania miejsce to należy do człowieka, który siedzi

pomiędzy wami.” Na to odezwał się tragarz: „Na Allacha! Nie widziałem tego miejsca

dawniej, dopiero tej nocy, ale dałby był lepiej Allach, abym przenocował na śmietniku i nie

spędził jej tu z nimi!” I powiedzieli wszyscy: „Jest nas siedmiu mężczyzn, a to są trzy

niewiasty, które nie mają czwartego – mężczyzny. Zapytamy je o ich sprawy, a jeżeli nie

odpowiedzą nam dobrowolnie, odpowiedzą pod przymusem.” Zgodzili się na to wszyscy,

tylko Dżafar rzekł: „Ta myśl nie jest słuszna Dajmy im spokój, bo przecież jesteśmy u nich

gośćmi. Postawiły nam warunek, a my powinniśmy go wypełnić. Już pozostało niewiele do

kresu nocy i każdy z nas pójdzie stąd swoją drogą.” Potem spojrzał na kalifa i mówił:

„Spędzimy tu jeszcze nie więcej niż godzinę, a jutro sprowadzimy dziewczęta do ciebie i

wtedy zapytasz je o ich dzieje.” Kalif jednak nie chciał tak postąpić i rzekł: „Nie mam

cierpliwości czekać na ich opowiadanie!” I powstał pomiędzy nimi spór. Wreszcie któryś

spytał: „A kto zada im to pytanie?” I zawołał jeden z nich: „Tragarz!”

Potem zwróciły się do nich dziewczęta: „Ludzie, o czym to rozmawiacie?”, a tragarz

podszedł do pani domu i rzekł jej: „O pani, pytam cię w imię Allacha i zaklinam, abyś nam

opowiedziała, jak ma się sprawa z tymi dwoma sukami i dlaczego je bijesz, a także z jakiej

przyczyny twoja siostra ma na sobie ślady bicia rózgami. Takie jest pytanie zebranych i na

tym koniec. „I rzekła pani domu: „Czy prawdą jest to, co powiedział o was?” Odpowiedzieli:

„Tak”, wszyscy oprócz Dżafara, który milczał. A skoro usłyszała dziewczyna ich słowa,

zawołała: „Na Allacha, moi goście, wznieciliście w nas wielki gniew. Postawiłyśmy wam na

początku warunek, że kto będzie mówił o tym, co go nie dotyczy, usłyszy coś, co mu nie

będzie miłe. Czyż nie wystarczy, że wpuściłyśmy was do naszego domu i żywiłyśmy was

naszym jedzeniem? Ale jest to wina nie wasza, lecz tego raczej, kto was tu przyprowadził.”

Potem odwinęła rękawy do łokci i uderzyła trzykrotnie w podłogę, wołając: „Pospieszcie tu!”

I zaraz otwarły się drzwi od alkowy, i wyszło z nich siedmiu niewolników, dzierżąc w rękach

obnażone miecze. Pani domu rzekła: „Skrępujcie tym wszystkim, co tu za dużo gadają, ręce

na plecach i przywiążcie jednego do drugiego.” Słudzy uczynili to mówiąc: „O cnotliwa,

pozwól nam ściąć im karki!” Odrzekła: „Zostawcie ich jeszcze chwilę, abym przedtem mogła

ich spytać, kim są.” I odezwał się tragarz: „Na Allacha, o pani moja, nie zabijaj mnie za cudzą

winę, bo naprawdę oni wszyscy przekroczyli zakaz i popadli w grzech oprócz mnie.

Przysięgam na Allacha, że ta nasza noc byłaby piękna, gdybyśmy ustrzegli się od tych

żebraków! Gdyby oni weszli do kwitnącego miasta, zniszczyliby je z pewnością!” Po czym

wypowiedział te oto wiersze:

Pięknie, kiedy możny człowiek zna dar wybaczania,

Gdy wybaczy bezbronnemu, jeszcze piękniej czyni.

Przeto w imię tej przyjaźni, co nas ku sobie skłania,

Nie zabijaj niewinnego, gdy inny zawini.

A kiedy tragarz skończył swoje wiersze, dziewczyna pomimo gniewu roześmiała się,

podeszła do zebranych i rzekła: „Opowiedzcie mi o waszych losach, bo nie zostało wam już

więcej życia jak jedna godzina. I jeżeli nie jesteście ludźmi szlachetnie urodzonymi, możnymi

państwa lub panującymi, otrzymacie szybko waszą zapłatę!” i rzekł kalif: „Biada ci,

Dżafarze! Objaśnij jej, kim jesteśmy, bo inaczej nas zabije.” I rzekł Dżafar: „Każdego spotka

to, na co zasłużył”, a kalif odparł: „Niestosowny jest żart w chwili niebezpieczeństwa!

Wszystko ma swój odpowiedni czas.”

Potem zbliżyła się dziewczyna do żebraków i spytała ich: „Czy jesteście braćmi?”

Odrzekli: „Nie, na Allacha, jesteśmy tylko żebrakami z obcych stron.” I rzekła do jednego z

nich: „Czy urodziłeś się ślepy?” Odparł: „Nie, na Allacha, ale zdarzył mi się niezwykły

przypadek, który sprawił, że wyjęto mi jedno oko. Gdyby opowieść, która łączy się z tym

przypadkiem, zapisać igłą w kąciku oka, byłaby ona przestrogą dla tego, kto wziąłby ją sobie

za przykład. „Dziewczyna spytała drugiego i trzeciego żebraka i odpowiedzieli jej podobnie

jak pierwszy. Potem dodali jeszcze: „Każdy z nas pochodzi z innego kraju i doprawdy, dzieje

nasze są zadziwiające, a przypadki niezwykłe.” Rzekła na to dziewczyna: „Każdy z was

opowie nam swoją przygodę i wyjaśni, dlaczego zjawił się u nas, a potem przygładzi sobie

głowę i odejdzie swoją drogą!”

Pierwszy wystąpił jednak tragarz, który tak powiedział: „O pani moja, ja jestem tragarzem.

Kazała mi nieść towary ta oto dziewczyna, która czyniła zakupy, ona też przyprowadziła

mnie tu i zdarzyło mi się z wami to, co się zdarzyło. Taka jest moja przygoda i na tym

koniec.”

I rzekła do niego dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i odejdź!” Ale tragarz rzekł: „Na

Allacha, nie pójdę stąd, aż usłyszę opowiadania moich towarzyszy!”

Wtedy wystąpił pierwszy żebrak i mówił do dziewczyny:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie pierwszego żebraka

 

Wiedz, o pani, że przyczyna tego, iż mam zgoloną brodę i niewidome oko, jest taka: Mój

ojciec był królem i miał brata, również króla, lecz w innym kraju. I zdarzyło się, że moja

matka urodziła mnie w dniu, w którym urodził się też syn mego stryja. Potem minęły dni i

długie lata, aż dorośliśmy; ja zaś odwiedzałem mego stryja co drugi rok Pozostawałem u

niego przez kilka miesięcy.

A gdy kiedyś go odwiedziłem, syn mego stryja okazał mi wielkie poważnie, zabił dla mnie

owcę, odsączył wino i usiedliśmy, aby się napić. A skoro zapanował nad nami trunek, rzekł

do mnie: „O synu mego stryja, potrzebuję twej pomocy w bardzo ważnej sprawie i pragnę,

abyś mi się nie sprzeciwiał w tym, co chcę uczynić.” Odrzekłem: „Z całego serca!”, a on

zaprzysiągł mnie uroczyście i w tejże chwili wstał, po czym oddalił się na pewien czas.

Później wrócił, a za nim postępowała jakaś niewiasta, strojna i pachnąca wonnościami, a

suknia jej należała do szat bardzo kosztownych. I gdy niewiasta wciąż szła za nim, syn mego

stryja zwrócił się do mnie mówiąc: „Zabierz tę kobietę i idź przede mną na taki to a taki

cmentarz.” Opisał mi ów cmentarz, tak że mogłem go poznać, i powiedział: „Podejdź z nią do

grobowca i czekaj tam na mnie.” Nie mogłem się mu sprzeciwić i odmówić jego prośbie z

powodu przysięgi, którą złożyłem. Zabrałem tedy niewiastę i szedłem z nią, aż przybyłem na

ów cmentarz – ja i ona. Zaledwie usiedliśmy tam, przyszedł syn mego stryja. Miał z sobą

garnek z wodą, worek z gipsem i kilof. Ujął ów kilof, podszedł do grobu znajdującego się

pośrodku cmentarza, otworzył go i zdjął z niego kamienie odkładając je na bok, a potem

kopał kilofem w ziemi, aż odsłonił płytę kamienną wielkości drzwi, a wtedy okazało się, że

były pod nią kręte schody. Wówczas zwrócił się do niewiasty dając jej znak i mówiąc: „Oto

masz, co wybrałaś”, a ona zeszła po owych schodach w dół, on zaś odwrócił się do mnie i

rzekł: „Synu mego stryja, wypełnij twoje przysięgi i kiedy ja już tam zejdę, połóż kamień z

powrotem, zasyp ziemią tak, jak było, i w ten sposób spełni się twoje dobrodziejstwo. A z

tego gipsu, który jest w worku, i z wody, która jest w garnku, wymieszaj zaprawę; zalep nią

szczeliny pomiędzy kamieniami, aby wszystko było jak przedtem i aby nikt nic nie zauważył

i nie powiedział: «To jest nowy otwór, a grobowiec jest stary.» Przez cały rok bowiem

przygotowywałem tu coś, o czym wie tylko Allach. I to już jest wszystko, czego od ciebie

potrzebuję.” A potem jeszcze dodał: „Niech Allach sprawi, abyś się nie martwił moją

nieobecnością, synu mego stryja!”, i zszedł po schodach. Gdy tylko zniknął mi z oczu,

wstałem, położyłem z powrotem kamień i uczyniłem, co mi przykazał, tak że grobowiec

wyglądał jak przedtem. Później wróciłem do pałacu mego stryja.

Stryj był wtedy na polowaniu i łowach, ja zaś przespałem noc, a kiedy nastał ranek,

przypomniałem sobie ubiegły wieczór i to, co wydarzyło się w tym czasie pomiędzy mną a

synem mego stryja. I żałowałem tego, co uczyniłem, ale żal był już daremny. Potem

poszedłem na cmentarz i szukałem tego grobowca, ale nie mogłem go rozpoznać i chociaż nie

ustawałem w poszukiwaniach aż do zapadnięcia nocy, nie znalazłem go jednak. Powróciłem

więc do pałacu, nie mogłem jeść ani pić, a myśli moje zajęte były synem mego stryja, gdyż

nie wiedziałem, co się z nim dalej stało. Martwiło mnie to wielce, spędziłem noc w smutku aż

do rana i poszedłem po raz drugi na cmentarz, rozmyślając nad tym, co uczynił syn mego

stryja, i żałując, że go usłuchałem. Obejrzałem wszystkie grobowce, ale nie rozpoznałem

pomiędzy nimi tamtego, i choć przez siedem dni trwałem w poszukiwaniach, nie odnalazłem

do niego drogi. Wówczas wzmógł się mój smutek, tak że byłem bliski szaleństwa i nie

znalazłem innego wyjścia jak wyjazd i powrót do mego ojca.

Ale kiedy przybyłem do stolicy mego ojca, rzucił się na mnie oddział czuwający przy

bramie i związano mi ręce na plecach. Zdziwiłem się tym niezmiernie, bo przecież byłem

synem władcy tego miasta, a oni byli sługami mego ojca i moimi poddanymi. Lecz ogarnął

mnie wielki strach przed nimi i rzekłem do siebie: „Co też zdarzyło się memu ojcu?” Potem

spytałem tych ludzi, którzy mię związali, o przyczynę tego wszystkiego, oni jednak nie dali

mi odpowiedzi. Dopiero później rzekł do mnie jeden z nich, niegdyś mój służący: „Los

zdradził twego ojca. Sprzeniewierzyło mu się wojsko, a wezyr zabił go. My zaś

oczekiwaliśmy tu na twoje przybycie.” I prowadzili mnie nieprzytomnego po usłyszeniu tej

wiadomości o losie mego ojca, aż stanąłem przed wezyrem, który go zabił.

Pomiędzy nami istniała dawna nieprzyjaźń, której przyczyna była taka: Byłem kiedyś

rozmiłowany w strzelaniu z kuszy i zdarzyło się pewnego dnia, że ja stałem na tarasie mego

pałacu, a wezyr u siebie. I wtem jakiś ptak usiadł na tarasie pałacu wezyra, chciałem więc

ustrzelić ptaka, lecz pocisk chybił i trafił w oko wezyra, wybijając je, tak jak chciał tego los i

przeznaczenie. A poeta tak o tym rzecze:

Zgódź się z twoim przeznaczeniem, czyń wedle swej woli,

A działanie losu twego niech cię zadowoli.

Niczym nie martw się zanadto i niczym się nie ciesz,

Nie jest bowiem wiekuista żadna rzecz na świecie.

A inny powiada:

Każdy kroczy ścieżką, co mu przeznaczona,

Jako los nam każe, przez życie idziemy.

Gdy los pisał komuś, że tu kiedyś skona,

Tego śmierć nie spotka w żadnej innej ziemi.

I żebrak mówił dalej: Kiedy wybiłem wezyrowi oko, ów nie mógł nic powiedzieć, bo

ojciec mój był królem tego kraju, ale stało się to przyczyną nieprzyjaźni pomiędzy nami.

Gdy więc stanąłem związany przed wezyrem, rozkazał ściąć mi głowę. Rzekłem mu

wtedy: „Czy chcesz mnie niewinnego zabić?” Odrzekł; „Jakaż wina jest większa od tej?”, i

wskazał na swój pusty oczodół. Rzekłem do niego: „Uczyniłem to niechcący!”, a wezyr

powiedział; „Jeżeli nawet uczyniłeś to niechcący, ja uczynię ci to naumyślnie!” Potem rzekł

jeszcze: „Podprowadźcie go do mnie!” Słudzy spełnili polecenie, a wezyr sięgnął palcem ku

mojemu lewemu oku i wyłupił je. Od tego to czasu jestem jednooki, tak jak mnie widzicie.

Potem wezyr kazał mnie jeszcze związać, włożyć do skrzyni i rzekł do kata: „Weź go i

wynieś za miasto. Tam wyjmij miecz, zabij go i rzuć zwierzętom na pożarcie!” Wyruszył

więc kat wraz ze mną i szedł tak długo, aż znalazł się poza miastem. Tam wyjął mnie ze

skrzyni (a miałem skrępowane obie ręce i obie nogi) i chciał mnie zabić. I zapłakałem, a

potem wypowiedziałem ten oto wiersz:

Miałem was za pancerz własny, tarcz przed strzałą wrażą,

A wy byliście strzałami, które we mnie rażą.

Wam ufałem był, podległy złego losu gniewom,

Prawej ręce się zdawało, żeście ręką lewą.

Niechby usta wasze ganić już mnie zaprzestały,

Wróg jedynie niechby miotał we mnie zgubne strzały.

Gdy nikczemność nieprzyjaciół jeno zło mi czyni,

Wy choć stańcie na uboczu: ni ze mną, ni z nimi.

Mówiłem także i te wiersze:

Bracia, com ich miał za puklerz mnie osłaniający,

Dla mych wrogów byli najlepszym z puklerzy.

Uwierzyłem, że są strzałą niechybną a celną –

Byli strzałą, która w moje serce mierzy.

Skoro kat usłyszał mój wiersz – a był on przedtem katem u mojego ojca, ja zaś

wyświadczałem mu nie raz łaskę – rzekł: „O panie mój, cóż mogę uczynić? Jestem

niewolnikiem, któremu wydano rozkaz!” Później jednak powiedział do mnie: „Uchodź z

życiem i nie wracaj do tej ziemi, bo zginiesz sam i zgubisz mnie wraz z sobą, tak jak mówi

poeta:

Gdy nieszczęście cię dopadło, uchodź, bracie, cało,

A dom niechaj opłakuje jeno budowniczy.

W zamian za twą ziemię znajdziesz innych ziem niemało,

Lecz za życie w zamian życia nikt ci nie użyczy.

Tym dziwuję się, co żyją w poniżenia domu,

A nie w wolnej i rozległej Allacha krainie.

Jeśli tutaj, nie gdzie indziej śmierć pisana komu,

Tego śmierć dogonić może w tej ziemi jedynie.

Nie nabędzie lew potęgi ni siły nie wznieci,

Póki groźbie, co nań czyha, nie wyjdzie naprzeciw.”

Kiedy powiedział mi to, ucałowałem mu ręce i nie wierzyłem w swe ocalenie, dopóki nie

oddaliłem się, a strata oka wydała mi się bez znaczenia wobec tego, że uniknąłem śmierci. I

wędrowałem, aż w końcu przybyłem do miasta mego stryja. Wstąpiłem do pałacu i

powiadomiłem stryja o tym, co spotkało mego ojca, a także o tym, co mnie się przydarzyło, i

że wyłupiono mi oko. I zapłakał mój stryj gorzko, a potem rzekł: „Dodałeś oto troskę do

mojej troski i smutek do mego smutku. Syn mój zniknął bowiem przed wielu dniami i nie

wiem, co mu się przytrafiło, a nikt nie może mi udzielić o nim wiadomości.” I płakał, aż

stracił przytomność. A gdy przyszedł do siebie, rzekł: „Synu, martwię się ogromnie z powodu

mojego syna, a ty, opowieścią o tym, co zdarzyło się twemu ojcu i tobie, dodałeś jeszcze

jedną boleść do mej boleści. Jednakże, mój synu, straciłeś tylko oko, a nie życie!”

Po tym, co rzekł mi stryj, nie mogłem już milczeć o sprawie jego syna i opowiedziałem –

mu wszystko, co się zdarzyło. A stryj mój ucieszył się, gdy mu to powiedziałem, bo oto

usłyszał wreszcie jakąś wieść o swoim synu i rzekł: „Pokaż mi ten grobowiec.” Odparłem:

„Stryju, klnę się na Allacha, że nie trafię do niego, bo wiele razy chodziłem tam po tym

zdarzeniu, aby go odszukać, i nie rozpoznałem go!” Potem poszliśmy, ja i mój stryj, na

cmentarz. Tam rozglądałem się na prawo i lewo i nagle rozpoznałem ów grobowiec, ku naszej

wielkiej radości. Podeszliśmy do grobu, usunęliśmy ziemię, podnieśliśmy kamień i zeszliśmy

wraz ze stryjem w dół po pięćdziesięciu stopniach. A skoro dotarliśmy do końca schodów,

wzniósł się przed nami dym i zasłonił nam oczy. Wtedy stryj mój wyrzekł słowa, które

sprawiają, że ten, kto je wypowie, nie lęka się niczego: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem

Wielkim i Mocnym!” Potem poszliśmy dalej i znaleźliśmy się w komnacie wypełnionej

mąką, zbożem, żywnością i innymi rzeczami, a pośrodku dostrzegliśmy zasłonę opuszczoną

nad łożem. Stryj mój zajrzał do łoża i znalazł tam swego syna i niewiastę, która zeszła tu wraz

z nim. Leżeli w swoich objęciach, zmienieni w czarny węgiel, jak gdyby zostali wrzuceni w

płonącą studnię. Stryj, ujrzawszy to, plunął swemu synowi w twarz i rzekł: „Zasłużyłeś na to,

nikczemniku! Lecz jest to dopiero kara z tego świata, a pozostaje jeszcze kara na tamtym

świecie, cięższa i wieczna...” Potem stryj mój obutą stopą kopnął swego syna, który leżał jak

czarny węgiel, ja zaś byłem zdumiony tym, że go kopnął, i zasmuciło mnie, że syn mego

stryja zmienił się wraz z tą dziewczyną w czarny węgiel. Potem rzekłem: „Na Allacha, stryju,

usuń gniew z twego serca! Serce moje i myśl ogarnął smutek z powodu tego, co zdarzyło się

twemu synowi i że został z niego i z tej dziewczyny czarny węgiel. Czyż nie wystarczy ci to,

co go spotkało, że jeszcze kopiesz go trzewikiem?” Rzekł stryj: „Bratanku, ten oto mój syn od

młodych lat płonął miłością do swojej siostry. Trzymałem go więc z dala od niej, ale w duchu

myślałem, że są jeszcze dziećmi. Lecz kiedy dorośli, dopuścili się czynu ohydnego, a gdy

usłyszałem o tym, nie mogłem uwierzyć. Zganiłem mego syna ostro i powiedziałem mu:

«Wystrzegaj się tego czynu haniebnego, którego nie popełnił nikt przed tobą i nie popełni nikt

po tobie, inaczej bowiem będziemy zhańbieni pomiędzy królami i poniżeni aż do śmierci, a

wieść o nas rozniesie się wraz z karawanami. Uważaj więc, abyś się znów nie dopuścił

podobnego czynu, bo rozgniewam się na ciebie i każę cię zabić!» Potem rozłączyłem ich, ale

ta podła kochała swego brata wielką miłością, a szejtan opanował ich oboje. Gdy zaś mój syn

się przekonał, że oddzieliłem go od niej, przygotował to miejsce ukryte pod ziemią i naznosił

do niego żywności, którą tu widzisz. Potem wykorzystał moją nieobecność, kiedy udałem się

na polowanie, i przyszedł tutaj z siostrą. Ale dosięgła ich sprawiedliwość Allacha Sławionego

i Najwyższego – spalił ich oboje, lecz kara na tamtym świecie będzie cięższa jeszcze i

wieczna!” Potem stryj zapłakał, a ja płakałem razem z nim. I rzekł: „Teraz ty jesteś moim

synem zamiast niego!” A ja dumałem chwilę o świecie i jego sprawach, o zabójstwie mego

ojca dokonanym przez wezyra, który zajął potem jego miejsce, o stracie oka i o tym, co z

najdziwniejszych przypadków przytrafiło się synowi mego stryja. I znów zapłakałem. Później

wyszliśmy, położyliśmy z powrotem kamień i zasypaliśmy ziemią, zostawiając grób tak, jak

był przedtem, i udaliśmy się do naszego pałacu.

Zaledwie tam usiedliśmy, gdy oto usłyszeliśmy dźwięki bębnów i trąb i szczęk broni

wojska, a świat napełnił się kurzem i pyłem spod kopyt koni. I zamącił nam się rozum, bo nie

wiedzieliśmy, co zaszło, a gdy król spytał o wieści, powiedziano mu, że wezyr i zabójca jego

brata zebrał wojsko i przyszedł właśnie ze swoją armią, aby uderzyć niespodziewanie na

miasto, a mieszkańcy nie posiadając siły, aby ich odeprzeć, poddali im się. I rzekłem do

siebie: „Jeżeli wpadnę w jego ręce, zabije mnie!” Ogarnął mnie strach, przypomniałem sobie,

co zdarzyło się memu ojcu i matce, i nie wiedziałem, co czynić. Gdybym się bowiem pokazał,

poznaliby mnie ludzie w mieście, a żołnierze mego ojca chcieliby mnie zabić i zgładzić. I nie

znalazłem innego ratunku jak zgolenie brody. Zgoliłem ją więc, zmieniłem strój i opuściłem

miasto, udając się do tego grodu w nadziei, że może ktoś zaprowadzi mię do Władcy

Wiernych, który jest namiestnikiem Pana Światów, abym mu opowiedział moje przygody i co

mnie spotkało.

Przybyłem do waszego miasta tej właśnie nocy i stanąłem bezradny, nie wiedząc, dokąd

mam iść dalej. I oto zatrzymał się przy mnie ten żebrak. Pozdrowiłem go i rzekłem: „Jestem

tu obcy”, on zaś odparł: „Ja także jestem obcy.” A podczas gdy my rozmawialiśmy w ten

sposób, zbliżył się do nas trzeci nasz towarzysz, pozdrowił nas i rzekł: „Jestem tu obcy.”

Odpowiedzieliśmy mu: „I my jesteśmy obcy”, po czym ruszyliśmy dalej razem. Ale

zaskoczyła nas ciemność, a los przywiódł nas ku wam. Oto jaka była przyczyna tego, że

brodę mam zgoloną i wyłupione oko.

I rzekła dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i idź!” Odrzekł: „Nie pójdę, póki nie usłyszę

opowieści tamtych.” Wszyscy byli zdumieni opowieścią żebraka, kalif zaś rzekł do Dżafara:

„Na Allacha, nie widziałem nigdy czegoś takiego, jak to, co przydarzyło się temu żebrakowi.”

Potem wystąpił drugi żebrak, ucałował ziemię i mówił:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie drugiego żebraka

 

O pani, ja także nie urodziłem się ślepy, lecz przeżyłem niezwykłą przygodę. A gdyby ją

zapisać igłą w kąciku oka, byłaby przestrogą dla tego, kto wziąłby ją sobie za przykład. Ja

także byłem królem i synem króla. Czytałem Koran według siedmiu przekazów i księgi

największych mędrców, studiowałem naukę o gwiazdach i słowa poetów i zajmowałem się

różnymi gałęziami wiedzy, aż prześcignąłem ludzi moich czasów, a moje pismo

przewyższało pismo innych kaligrafów. I rozeszła się wieść o mnie po rozmaitych

prowincjach i krajach, i dotarła do różnych władców. Usłyszał o mnie także król Indii i wysłał

do mego ojca posła z darami i kosztownościami godnymi królów, prosząc, abym go

odwiedził. Ojciec przygotował dla mnie sześć statków, którymi podróżowaliśmy po morzu

przez cały miesiąc, aż dopłynęliśmy do lądu. Wtedy wyprowadziliśmy konie, które mieliśmy

z sobą na statku, i objuczyliśmy dziesięć wielbłądów darami. A ledwie uszliśmy niewielki

kawałek drogi, gdy oto pojawiła się chmura pyłu, wzniosła się, zawirowała i wypełniła całą

okolicę, pozostając tak przez chwilę. Potem pył opadł, a spod niego wynurzyło się

sześćdziesięciu jeźdźców, podobnych srogim lwom. Przyglądnęliśmy się im i spostrzegliśmy,

że byli to koczownicy uprawiający rozbój na drogach. Oni zaś ujrzeli, że jest nas niewielu i że

mamy z sobą dziesięć juków z darami dla króla Indii, i przygalopowali ku nam, kierując

włócznie w naszą stronę. I jęliśmy dawać im znaki palcami, a potem zawołaliśmy do nich:

„Jesteśmy posłami do wielkiego króla Indii, nie czyńcie nam krzywdy!” Ale tamci odrzekli:

„Nie jesteśmy w jego kraju ani pod jego panowaniem”, i zabili część niewolników, a reszta

uciekła. Ja także im uszedłem, choć otrzymałem ciężką ranę, ale beduini już nie zwracali na

nas uwagi, zajęci mieniem i darami, które wieźliśmy z sobą.

I szedłem tak, nie wiedząc, dokąd się udać. Przedtem byłem możny, teraz zostałem

poniżony.

Wędrowałem więc, aż dotarłem do szczytu pewnej góry i znalazłem tam schronienie w

jaskini aż do nadejścia dnia. Potem wędrowałem dalej, aż przybyłem do miasta pięknie

zabudowanego, które opuściła już zima wraz z chłodem, a zawitała tam wiosna z kwiatami.

Ucieszyłem się, że przyszedłem do tego miasta, bo byłem już zmęczony drogą i pobladły ze

zmartwienia, gdyż losy moje uległy odmianie i nie wiedziałem, dokąd by się udać. Właśnie

przechodziłem obok krawca siedzącego w swym kramie i pozdrowiłem go, a on oddał mi

pozdrowienie, powitał mnie i począł ze mną życzliwie rozmawiać. Spytał mnie o przyczynę,

dla której opuściłem rodzinny kraj, a ja opowiedziałem mu o tym, co mi się zdarzyło od

początku do końca. Krawiec zatroskał się bardzo z mego powodu i rzekł: „Młodzieńcze, nie

rozpowiadaj o twoich przypadkach, lękam się bowiem o ciebie, dlatego że król tego miasta

jest jednym z największych wrogów twojego ojca i poprzysiągł mu zemstę krwi.” Potem

krawiec przyniósł mi pożywienie i napój. Jadłem tedy, a on jadł wraz ze mną i

rozmawialiśmy do nadejścia nocy. Wtedy uprzątnął dla mnie miejsce w swoim warsztacie i

przyniósł mi potrzebne rzeczy, a mianowicie łoże i przykrycie. I pozostawałem u krawca trzy

dni, po czym powiedział do mnie: „Czy nie znasz jakiego rzemiosła, aby zacząć zarabiać?”

Odrzekłem: „Jestem prawnikiem, uczonym, kaligrafem i matematykiem”, a krawiec

powiedział: „Zaprawdę, na twoje umiejętności nie ma popytu w naszym mieście, jak i nie ma

u nas nikogo, kto by znał nauki lub sztukę pisania; ludzie tutaj potrafią jedynie zarabiać

pieniądze.” Zawołałem: „Na Allacha, ja nie umiem nic prócz tego, co wymieniłem”, a

krawiec powiedział: „Przepasz się tedy, weź siekierę i powróz i zbieraj w stepie drzewo na

opał, abyś się mógł wyżywić, do czasu kiedy uwolni cię Allach. I nie opowiadaj nikomu o

sobie, bo cię zabiją.” Potem krawiec kupił mi siekierę i powróz i wysłał mnie wraz z kilkoma

drwalami, zlecając im opiekę nade mną. Chodziłem więc z nimi, zbierałem drzewo i

powracałem z ładunkiem na głowie, sprzedawałem to za pół denara i część tej sumy

wydawałem na pożywienie, a część odkładałem. I spędziłem w ten sposób cały rok.

A gdy po upływie roku poszedłem pewnego dnia jak zwykle w step i zagłębiłem się weń,

aby zbierać drzewo, napotkałem tam zarośla krzewów, a w nich wiele chrustu na opał.

Wszedłem w owe zarośla, zbliżyłem się do jakiegoś drzewa i zacząłem kopać wokół niego,

odrzucając ziemię od korzeni, kiedy nagle siekiera moja uderzyła w miedzianą obręcz.

Oczyściłem ją z ziemi i zobaczyłem, że tkwi w spuszczanych drewnianych drzwiach.

Podniosłem te drzwi, a pod nimi ukazały się schody. Zszedłem więc po nich na dół i ujrzałem

bramę, a gdy ją minąłem zobaczyłem zamek solidnej budowy, w nim zaś znalazłem

dziewczynę podobną wspaniałej perle. Widok jej oddalał od serca wszystek smutek, troskę i

zmartwienie. A skoro ujrzałem ją, padłem na kolana przed jej Stwórcą, w podziwie dla

piękności i wdzięku, których jej udzielił. Ona zaś spojrzała na mnie i rzekła: „Czy jesteś

człowiekiem, czy dżinnem?” Odparłem: „Jestem człowiekiem”, a ona pytała dalej: „Któż

przywiódł cię w to miejsce, gdzie przebywam już dwadzieścia pięć lat, a nie zdarzyło mi się

w tym czasie ujrzeć tu człowieka?” Gdy usłyszałem jej słowa, odkryłem, że są pełne

słodyczy, i rzekłem: „O pani moja, Allach przywiódł mię do twej siedziby, aby rozproszyć

mój smutek i troskę.” I opowiedziałem jej, co mi się przydarzyło od początku do końca, a

dziewczyna zapłakała, bo położenie, w jakim się znalazłem, wzbudziło w niej współczucie.

Potem rzekła: „Ja także opowiem ci moją przygodę. Wiedz zatem, że jestem córką króla

najdalszych części Indii, pana Wysp Hebanowych. Ojciec mój zaślubił mię synowi mego

stryja, ale w noc zaślubin porwał mnie ifrit imieniem Dżardżaris ibn Radżmus ibn Iblis i

uleciał ze mną w powietrze, a potem wylądował w tym oto miejscu. Przyniósł tu wszystko

potrzebne z ozdób, szat, tkanin, sprzętów, pożywienia i napojów i przychodzi do mnie raz na

dziesięć dni, by spędzić przy mnie jedną noc. A umówił się ze mną, że gdybym czegoś

potrzebowała we dnie albo w nocy, mam dotknąć ręką tych dwu linijek pisma nad wnęką. I

nim podniosę rękę, już widzę go przy sobie. Dziś właśnie minęły cztery dni, od kiedy ifrit był

u mnie, a jeszcze sześć dni pozostało do jego przyjścia. Czy chcesz zostać u mnie przez pięć

dni i odejść dopiero dzień przed jego przybyciem?” Uradowałem się i odpowiedziałem:

„Tak!” Wtedy dziewczyna wstała, wzięła mnie za rękę i poprowadziła przez sklepione

odrzwia do pięknej i miłej łaźni. Ujrzawszy tę łaźnię zdjąłem szaty, a dziewczyna zrzuciła

swoje również i usiadła na macie, a mnie posadziła obok siebie. Potem przyniosła sorbet i

dała mi pić, a później podała jedzenie i zaczęliśmy jeść rozmawiając. Wreszcie dziewczyna

rzekła do mnie: „Śpij teraz i odpoczywaj, bo przecież jesteś zmęczony.”

Położyłem się tedy, o pani, zapominając zupełnie o tym, co mi się było zdarzyło, i

dziękując owej dziewczynie. A kiedy się obudziłem, zobaczyłem, że rozciera moje nogi.

Zawołałem na nią i usiedliśmy rozmawiając przez chwilę. Potem rzekła: „Na Allacha,

nudziłam się sama pod ziemią przez dwadzieścia pięć lat, nie mając w tym czasie nikogo, kto

by ze mną porozmawiał. Przeto niech będzie chwała Allachowi, który cię do mnie przysłał.” I

powiedziała:

Wiedząc, że przyjdziecie do nas, rozpostarlibyśmy wiernie

Wnętrze serca wam pod stopy albo oczu naszych czernie,

Rozpostarlibyśmy lica gościom, którzy ku nam kroczą,

Aby droga wasza prosto wiodła was ku naszym oczom.

Gdy wysłuchałem wiersza dziewczyny, podziękowałem jej, a w moim sercu wezbrała

miłość do niej, troska zaś i smutek opuściły mnie. I siedzieliśmy pijąc wino aż do wieczora.

Potem spędziłem z dziewczyną noc i doprawdy nie widziałem w moim życiu podobnej do

niej – a rano zbudziliśmy się szczęśliwi. I rzekłem: „Czy mam wyrwać cię spod ziemi i

uwolnić od tego dżinna?”, ale ona zaśmiała się i rzekła: „Bądź zadowolony i nie mów nic, bo

z każdych dziesięciu dni jeden tylko jest dla ifrita, a dziewięć dla ciebie. „Ja zaś, opanowany

namiętnością, rzekłem: „W tej chwili zniszczę wnękę, nad którą wyryty jest ten napis. Niech

przyjdzie ifrit, abym go zabił, bo przeznaczeniem moim jest zabijanie ifritów!” A gdy

dziewczyna usłyszała moje słowa, wypowiedziała takie wiersze:

O dążący do rozłąki, pora wstrzymać za nią pościg,

Pora wreszcie już położyć kres rozłące.

Bądź cierpliwy, wszak na świecie wiele bywa niewierności,

A rozłąka zawsze jest przyjaźni końcem.

Wysłuchawszy tego wiersza, niepomny jej słów, kopnąłem mocno we wnękę. Kobieta

zawołała: „Ifrit już do nas przybył! Czyż nie ostrzegałam cię? Na Allacha, wyrządziłeś mi

krzywdę, ale teraz ratuj przynajmniej sam siebie i wyjdź tą samą drogą, którą tu przyszedłeś!”

I z wielkiego strachu zapomniałem moich trzewików i siekiery. A kiedy już wyszedłem na

schody, odwróciłem się jeszcze, aby zobaczyć dziewczynę z ifritem, i ujrzałem, jak ziemia się

rozstąpiła i wyszedł z niej ifrit o szpetnym wyglądzie, i rzekł: „Co to był za hałas, którym

mnie zaniepokoiłaś? Co ci się stało?” Odrzekła: „Nic mi się nie stało poza tym, że było mi

duszno i chciałam się napić wina, aby odetchnąć swobodniej. Wstałam więc, aby to uczynić,

lecz upadłam na wnękę.” I krzyknął na nią ifrit: „Kłamiesz, ladacznico!” Rozejrzał się po

komnacie, a zauważywszy trzewiki i siekierę, rzekł do dziewczyny: „Te przedmioty należeć

mogą tylko do człowieka! Kto przyszedł do ciebie?” Odrzekła: „Nie widziałam tego

wcześniej jak dopiero w tej chwili. Może to ty przyniosłeś te przedmioty z sobą?” Rzekł na to

ifrit: „Nie zwiodą mnie te chytre słowa, ty ladacznico!” Potem rozkrzyżował dziewczynę

pomiędzy czterema palami i zaczął ją bić, chcąc zmusić do wyznania, co się stało. Ja zaś nie

mogłem słuchać jej płaczu i wyszedłem po schodach, drżąc ze strachu. A gdy dotarłem na

powierzchnię ziemi, położyłem podnoszone drzwi na powrót, tak jak były, i przykryłem

ziemią. Żałowałem bardzo mego czynu, wspominając ową dziewczynę, jej urodę i to, jak ją

bił ten przeklęty, z którym przeżyła dwadzieścia pięć lat. A bił ją tylko z mojego powodu.

Przypomniałem sobie także mego ojca i jego królestwo, i to, jak stałem się drwalem. I

wypowiedziałem ten oto wiersz:

Jeśli los cię dnia pewnego nieszczęściem ugości,

Wiedz, bywają dni rozpaczy i dni szczęśliwości.

Potem szedłem, aż przybyłem do mojego przyjaciela, krawca, i zastałem go, gdy oczekując

mnie siedział jak na rozżarzonych węglach. Rzekł: „Spędziłem wczorajszą noc sercem przy

tobie i lękałem się o ciebie przez wzgląd na dzikie zwierzęta i inne niebezpieczeństwa.

Chwała niech będzie Allachowi za twoje ocalenie!” Podziękowałem krawcowi za

troskliwość, jaką mnie otaczał, wszedłem do mojej izby i zacząłem rozmyślać o tym, co mi

się zdarzyło, wyrzucając sobie, że kopnąłem w ową wnękę, gdy nagle mój przyjaciel,

krawiec, wszedł do mnie i rzekł: „W sklepie jest jakiś Pers, który cię poszukuje i ma z sobą

twoją siekierę i trzewiki. Przybył z tymi przedmiotami do drwali i powiedział im, że wyszedł

w czasie, kiedy muezzin nawoływał do porannej modlitwy i znalazł te rzeczy, ale nie wie, do

kogo należą. Po czym zażądał, by go zaprowadzono do właściciela sandałów i siekiery, a

drwale przywiedli go do ciebie. Siedzi teraz w moim kramie, więc wyjdź do niego, podziękuj

i odbierz twoją własność.”

Gdy usłyszałem te słowa, zbladłem i nastrój mój się zmienił. A gdy trwałem w tym stanie,

rozwarła się oto ziemia w mojej izbie i wyszedł z niej Pers – a był nim tamten ifrit. Bił ową

dziewczynę straszliwie, ale ona nie wyznała mu nic. Wziął więc siekierę i sandały i rzekł jej:

„Jakem Dżardżaris, potomek Iblisa, przyprowadzę ci właściciela siekiery i sandałów.” Potem

poszedł z tym podstępnym zamiarem do drwali, dotarł do mnie i nie zwlekając ani chwili

porwał mię, uniósł się ze mną, pofrunął i wylądował. Po czym zapadł się pod ziemię i przybył

ze mną do owej komnaty, w której byłem już przedtem. A ja ze strachu nie wiedziałem, co się

ze mną dzieje. I ujrzałem tę dziewczynę obnażoną, a krew wyciekała jej z boków. I popłynęły

mi łzy z oczu. Ifrit zaś chwycił dziewczynę i zawołał: „Dziewko, oto jest twój kochanek!”

Spojrzała na mnie i rzekła do ifrita: „Nie znam go i widzę go po raz pierwszy w tej chwili.”

Ifrit zawołał: „Pomimo tej kary nie chcesz się przyznać!” Odrzekła: „Nie widziałam go nigdy

w życiu, Allach zaś nie pozwala mi o nim skłamać.” I rzekł do niej ifrit: „Jeśli go nie znasz,

weź ten miecz i zetnij mu głowę!” Dziewczyna wzięła miecz, podeszła do mnie i stanęła nad

moją głową. Dałem jej znak brwią, a łzy płynęły mi po policzkach, ona zaś zrozumiała mię,

odpowiadając znakiem, który mówił: „To ty uczyniłeś mi to wszystko!” Odpowiedziałem

znakiem: „Oto jest czas przebaczenia.” A opisać można by to tymi słowy:

Moje oczy są dla mego języka tłumaczem,

One objawiają miłość, co mi w sercu płacze.

Kiedyś, kiedy z naszych oczu spadło łez niemało,

Ja milczałem, lecz spojrzenie wszystko powiedziało.

Gdy mrugnęła na mnie ledwie, pojąłem bez słowa,

Dłoń uniosłem – zrozumiała, czym jest dłoni mowa.

Więc oczyma wszystko sobie powiadamy wzajem.

I milczymy. Serce sercu wszystko niech wyznaje.

A gdy dziewczyna zrozumiała moje znaki, wypuściła miecz z ręki. Wtedy, o pani moja,

ifrit podał mnie ów miecz i rzekł: „Zetnij jej głowę, a puszczę cię wolno i nie będę cię

dręczył.” Odrzekłem: „Dobrze”, wziąłem miecz do ręki, zbliżyłem się szybko do dziewczyny

i uniosłem rękę. A ona przemówiła do mnie znakiem brwi: „Przecież ja nie ścięłam tobie

głowy!” Wówczas popłynęły mi z oczu łzy, odrzuciłem miecz i zawołałem: „O potężny ifricie

i dzielny bohaterze, jeśli kobieta, mając niedoskonały rozum i wiarę, uznaje, że ścięcie mi

głowy jest niedozwolone, jakże ja miałbym jej to uczynić, zwłaszcza że nie widziałem jej

nigdy w życiu? Nie zrobię tego nigdy, nawet gdybym miał wychylić kielich śmierci i zguby!”

I zawołał ifrit: „Miłość was łączy!” Po czym wziął miecz i uderzywszy w rękę dziewczyny,

odrąbał ją, potem uczynił tak samo z jej drugą ręką, a w końcu odrąbał jej prawą, a później

lewą nogę. I tak obciął dziewczynie cztery kończyny czterema cięciami miecza. A ja

widziałem to na własne oczy i byłem już pewny swej śmierci. Dziewczyna zaś mrugnęła do

mnie okiem, a ifrit widząc to zawołał: „Zdradzasz mnie twym okiem!”, i uderzeniem miecza

obciął jej głowę. Potem zwrócił się do mnie i rzekł: „Człowiecze, nasze prawo zezwala nam

zabić żonę, jeśli zdradzi. Porwałem tę dziewczynę w noc jej zaślubin, a ona miała wtedy

dwanaście lat i nie znała nikogo prócz mnie. I przychodziłem do niej pod postacią Persa co

dziesięć dni na jedną noc. Ale skoro przekonałem się, że mnie zdradziła, zabiłem ją. Co zaś

do ciebie, to nie mam pewności, czy oszukiwałeś mnie z nią razem, ale na pewno nie puszczę

cię wolno. Możesz jedynie prosić mnie o coś.” Ucieszyłem się tym, o moja pani, i

zapragnąłem otrzymać przebaczenie. Rzekłem więc do ifrita: „O co mogę cię prosić?”

Odparł: „Wybierz postać, w jaką mam cię zaczarować: w psa, osła czy też w małpę?” I

rzekłem do niego, pragnąc, aby mi przebaczył: „Na Allacha, jeżeli mi wybaczysz, Allach

daruje ci twoje winy za to, że przebaczyłeś muzułmaninowi, który cię nie skrzywdził.”

Ukorzyłem się przed nim głęboko i pozostając w pokłonie, rzekłem jeszcze: „Dzieje mi się

krzywda!” Ifrit odrzekł: „Nie przedłużaj tej rozmowy i nie bój się śmierci, ale też nie oczekuj

przebaczenia, bo nie unikniesz zaczarowania.” Potem rozwarł ziemię i uleciał ze mną w

powietrze tak wysoko, że świat pode mną wyglądał jak miska wody. Wreszcie ifrit postawił

mnie na jakiejś górze, zgarnął trochę ziemi, pomruczał nad nią, wypowiedział zaklęcie i

posypał mnie tą ziemią mówiąc: „Opuść tę postać, i wejdź w postać małpy!” I od tej chwili

stałem się stuletnią małpą.

A skoro ujrzałem się w tej ohydnej postaci, zacząłem płakać nad sobą, ale znosiłem

cierpliwie przeciwności losu, bo wiedziałem, że los nie sprzyja stale jednemu. Zszedłem tedy

ze szczytu owej góry do jej stóp i wędrowałem z tego miejsca przez cały miesiąc, aż

przybyłem na brzeg słonego morza. A kiedy stałem tam już chwilę, ujrzałem na środku morza

statek, pędzony pomyślnym wiatrem i zmierzający do lądu. Ukryłem się za skałą na brzegu

morza, a gdy statek przybił, pobiegłem ku niemu, by dostać się na pokład. I rzekł jeden z

tych, co byli na statku: „Zabierzcie stąd to zwierzę przynoszące nieszczęście!”, a ktoś inny

rzekł: „Zabijmy je!”, a jeszcze ktoś: „Zabiję je tym oto mieczem!”, wtedy złapałem za koniec

miecza i zacząłem szlochać, a łzy płynęły mi z oczu. I ulitował się nade mną kapitan statku, i

rzekł do tamtych: „O kupcy, ta małpa szuka u mnie schronienia! Oto biorę ją pod opiekę i

odtąd jest już pod moją pieczą. Niech jej tedy nikt nie krzywdzi i nie dokucza!” I był dla mnie

dobry ów kapitan, a cokolwiek mówił, rozumiałem go, spełniałem wszystko, czego żądał, i

byłem jego sługą na tym statku.

Wiatr sprzyjał nam przez pięć dni, aż zarzuciliśmy kotwicę w pobliżu dużego miasta, które

miało tak wielu mieszkańców, że zliczyć ich ilość mógłby tylko Allach Najwyższy. A skoro

przybiliśmy do brzegu i zakotwiczyliśmy nasz statek, przyszli do nas mamelucy króla tego

miasta, a pozdrowiwszy, życzyli kupcom szczęścia, po czym rzekli: „Nasz król przesyła wam

pozdrowienia wraz z tym oto zwojem Papieru i prosi, aby każdy z was napisał na nim jedną

linijkę”, wówczas, choć miałem postać małpy, wstałem i wyrwałem zwój z rąk kupców, a oni

przestraszyli się, że go podrę i wrzucę do morza, zaczęli więc łajać mnie i chcieli mnie zabić.

Ja jednak dałem im znak, że pragnę także pisać, a kapitan rzekł: „Pozwólcie mu, niech pisze!

Jeżeli nie potrafi, wygnamy go, ale jeżeli pisze ładnie, uznam go za syna, bo zaiste nie

widziałem jeszcze małpy rozumniejszej od niego!”

Wziąłem więc pióro, umoczyłem je w inkauście i napisałem linijkę rodzajem pisma

zwanym rika. A był to taki oto wiersz:

Już pisało przeznaczenie o szlachetnych ludzi czynach,

Lecz o twej dobroci milczy, o twych cnotach nie wspomina.

Gdyby Allach zabrał ciebie, cały świat by osierocił,

Bo zaiste ojcem jesteś łaskawości i dobroci.

I napisałem pismem rihani:

Ma pióro, które po całej ziemi

Szerząc szczęśliwość dobra rozdaje,

A palce jego to pięć strumieni.

Dobro z nich spływa we wszystkie kraje.

I napisałem pismem sulus:

Nie ma w świecie pisarza, który by nie umarł,

Ale czas to, co po nim zostało, ochrania,

Nie napisz ręką swoją żadnej rzeczy, która

Nie cieszyłaby ciebie w chwili zmartwychwstania.

I napisałem poniżej pismem miszk te wiersze:

Otwórz kałamarz siły oraz szlachetności,

By weń wlać atramentu dobroci, hojności,

I póki możesz, napisz nim rzecz dobrą, która

Będzie zasługą twoją i twojego pióra.

Potem oddałem kupcom zwój papieru, a oni poszli z nim do króla. A skoro król obejrzał

linijki pisma na zwoju, nie spodobało mu się żadne pismo, tylko moje. I rzekł do swej świty:

„Idźcie do tego, kto to napisał, ubierzcie go w tę oto szatę, posadźcie na muła i

przyprowadźcie go do mnie przy dźwięku trąb!” A gdy ludzie z królewskiej świty usłyszeli

jego słowa, roześmiali się, król zaś wybuchnął gniewem i rzekł: „Jakże to? Ja daję wam

rozkaz, a wy się ze mnie śmiejecie?!” Odrzekli: „O królu, nie śmiejemy się z twoich słów,

lecz dlatego, że ten kto to pisał, jest małpą, a nie człowiekiem, i należy do kapitana statku.” I

zdumiał się król ich słowami, zadrżał z zachwytu i zawołał: „Chciałbym kupić tę małpę!”, po

czym wysłał na statek posłów, a z nimi muła i szatę, mówiąc im; „Musicie ubrać małpę w tę

szatę, posadzić na muła i przyprowadzić tutaj!” Udali się tedy posłowie na statek, wzięli mnie

od kapitana i ubrali w ową szatę, a kupcy przyglądali mi się w zdumieniu.

A kiedy przybyli ze mną do króla i gdy ujrzałem go, ucałowałem przed nim ziemię trzy

razy. I król rozkazał mi usiąść, więc przysiadłem na kolanach, a obecni zadziwili się moim

dobrym zachowaniem, najbardziej zaś zdumiony był sam król. Potem odprawił wszystkich

zebranych, a gdy odeszli, pozostał tylko on, eunuch, pewien młody mameluk i ja. Wtedy król

polecił przygotować posiłek. Ustawiono stół, na którym były potrawy pobudzające smak i

cieszące oko, a król dał mi znak, abym jadł z nimi. Powstałem więc, ucałowałem przed nim

ziemię siedem razy i zasiadłem razem z nim do jedzenia. W końcu stół usunięto, a ja

poszedłem umyć ręce, po czym wziąłem kałamarz, pióro i papier i napisałem te oto wiersze:

Baranina, jako lek jest, który krzepi siły,

Lecz od mięsa baraniego słodką strawę wolę.

Widok stołu nakrytego jakże mi jest miły,

Gdy kunafa z miodem, z masłem stoi na tym stole.

I napisałem także te wiersze:

Wzdycham ciągle za kunafą, więc mi ją przynieście,

Brak mi ciebie, o kunafo, dłużej czekać nie chcę.

Ani we dnie, ani w nocy nie przestanę jeść cię,

Bowiem dobry jest mi smak twój, co mi język łechce.

Później powstałem i usiadłem w pewnej odległości. A król spojrzał na to, co napisałem,

przeczytał, zadziwił się i zawołał: „Skąd bierze się u tej małpy tak czysty język i takie pismo?

Na Allacha, zaiste to jest cud cudów!” Potem przyniesiono królowi szachy, a on rzekł do

mnie: „Czy chciałbyś zagrać ze mną?” Odrzekłem skinieniem głowy: „Tak”, zbliżyłem się,

ustawiłem szachy i grałem z królem dwa razy, pokonując go, on zaś popadł w zmieszanie i

rzekł: „Gdyby ta małpa miała postać człowieka, prześcignęłaby wszystkich ludzi swego

czasu!” Potem rzekł do eunucha: „Idź do twojej pani i powiedz jej: «Przyjdź pomówić z

królem», aby mogła zarazem zobaczyć tę niezwykłą małpę.” Poszedł więc eunuch i wkrótce

powrócił, a z nim jego pani, córka króla. A gdy tylko spojrzała na mnie, zakryła twarz i

rzekła: „O mój ojcze, dlaczego przyszło ci na myśl posłać po mnie i pokazać obcemu

człowiekowi?” Odrzekł: „Córko moja, nie ma tu u mnie nikogo, poza tym małym

mamelukiem, eunuchem, który cię wychował, i tą małpą – a ja jestem twym ojcem! Przed

kim więc zasłaniasz twarz?” Odparła: „Ta małpa jest królewskim synem. Imię jego ojca

brzmi Ajmar, władca Wewnętrznych Wysp Hebanowych. Młodzieniec jest zaczarowany, a

zaczarował go ifrit Dżardżaris, potomek Iblisa. Ifrit ten zabił swą małżonkę, córkę króla

Aknamusa, a ten oto, którego uważasz za małpę, jest mądrym i uczonym człowiekiem.” I

zadziwiły króla słowa jego córki, spojrzał na mnie i spytał: „Czy to prawda, co powiedziała o

tobie?” Przytaknąłem skinieniem głowy i zapłakałem, a król rzekł do swej córki: „Po czym

poznałaś, że jest zaczarowany?” Odrzekła: „Ojcze, gdy byłam mała, czuwała nade mną

staruszka, mądra czarodziejka, która nauczyła mię sztuki czarowania. Zachowałam w pamięci

jej nauki, zgłębiłam i poznałam sto siedemdziesiąt sposobów spośród wszystkich rodzajów

zaklęć. Za pomocą najprostszego z nich mogłabym przenieść kamienie twego miasta poza

górę Kaf, miasto przemienić w morską głębinę, a ludzi w ryby pośród jej fal.” Rzekł na to

król: „Zaprawdę, imię Allacha niech będzie z tobą! Uwolnij nam tego młodzieńca, abym

mianował go moim wezyrem. A skądże to w tobie te zalety, o których nic nie wiedziałem?

Uwolnij. więc królewicza, abym go uczynił moim wezyrem, bo doprawdy jest mądrym i

miłym młodzieńcem!” Odrzekła: „Chętnie i z przyjemnością.”

Potem, o pani, córka króla wzięła do ręki nóż, na którym były wypisane hebrajskie słowa,

zakreśliła nim krąg pośrodku komnaty i napisała jakieś imiona i tajemne znaki, wymawiając

przy tym niezrozumiałe wyrazy i zaklęcia. A po chwili pociemniało przed nami i wokół nas,

aż myśleliśmy, że świat zawali się nad nami, i wtem zjawił się ifrit w najohydniejszej swej

postaci, z rękami jak widły, nogami jak maszty i oczami jak dwie płonące żagwie.

Przeraziliśmy się, a córka króla zawołała: „Nie ma tu dla ciebie powitania ani pozdrowienia!”

Rzekł na to ifrit (a przemienił się był w postać lwa): „Zdrajczyni, czemu złamałaś przysięgę?

Czyż nie przyrzekliśmy sobie, że nie będziemy występować jedno przeciw drugiemu?”

Odparła: „Przeklęty, skąd tobie do przysiąg?” Ifrit rzekł: „Przyjmij więc teraz to, co cię

spotka!”, po czym lew, w którego był przemieniony, skoczył, otworzył paszczę i rzucił się ku

dziewczynie. Lecz ona ubiegła go, wzięła bowiem do ręki jeden ze swych włosów, coś

poszeptała i włos stał się zaraz ostrym mieczem. Dziewczyna uderzyła owym mieczem lwa, a

on rozpadł się na dwie części, głowa jego zaś stała się skorpionem. Wtedy dziewczyna

zamieniła się w wielkiego węża i podpełzła ku temu przeklętemu, który miał postać

skorpiona, po czym stoczyli z sobą ciężką walkę. Później ifrit przemienił się w orła, a wąż w

sępa, który wzleciał ponad orła, i tak ścigali się przez godzinę. Wreszcie orzeł stał się kotem,

a dziewczyna wilkiem, i walczyli w komnacie przez pewien czas, prowadząc z sobą zacięty

bój. A gdy kot pojął, że został pokonany, przemienił się w wielki czerwony owoc granatu,

który wpadł do sadzawki. Wilk podbiegł ku niemu, a on wzleciał w powietrze, spadł na

posadzkę komnaty i rozbił się. I ziarna jego rozsypały się, każde osobno, aż cała posadzka

komnaty pełna była ziarenek. Wtedy wilk zamienił się w koguta po to, by móc zebrać ziarna

granatu, tak by nie pozostało z nich ani jedno. Ale zrządzeniem losu jedno ziarno ukryło się

przy brzegu fontanny, a kogut zaczął krzyczeć i bić skrzydłami, dając nam znaki dziobem, ale

my nie rozumieliśmy, co chce nam powiedzieć. Potem krzyknął do nas tak strasznym

krzykiem, że myśleliśmy, iż zwali się na nas komnata. Zaczął też biegać po całej komnacie,

aż wreszcie dostrzegł ziarenko, które ukryte było u brzegu sadzawki. Kogut rzucił się więc ku

niemu chcąc zebrać je dziobem, ale wówczas ziarenko wpadło do wody w sadzawce i stało

się rybą, która pływała w tej wodzie. Kogut przemienił się także w wielką rybę, skoczył za

tamtą i znikł na chwilę. I oto usłyszeliśmy straszny krzyk i zadrżeliśmy, a zaraz potem z wody

wyszedł ifrit jak płonąca pochodnia, z ust buchały mu płomienie, a z oczu i nozdrzy

wystrzelał ogień i dym. Dziewczyna przemieniła się także w potężny płomień, my zaś

chcieliśmy wskoczyć do wody, w obawie, że zginiemy. Nim jednak spostrzegliśmy się, ifrit

wydał okrzyk spomiędzy płomieni i znalazł się koło nas w komnacie, ziejąc nam ogniem w

twarze. Dziewczyna dogoniła go i dmuchnęła mu ogniem w twarz, nas zaś dosięgły iskry od

niej i od niego. Jej iskry nie czyniły nam krzywdy, lecz co do iskier pochodzących od ifrita, to

jedna z nich dosięgła mnie i wypaliła mi oko – a byłem jeszcze w postaci małpy. Także króla

dosięgła iskra ifrita, padła mu na twarz i spaliła jej dolną część, wraz z brodą i podniebieniem,

a także wybiła mu dolne zęby. Jedna iskra spadła na pierś eunucha i w tejże chwili stanął on

w ogniu i zginął. Byliśmy już pewni naszej zguby i straciliśmy nadzieję na życie. I oto gdy

trwaliśmy w tym stanie, głos jakiś zawołał: „Allach jest Wielki! Allach jest Wielki!

Zwyciężył i dał zwycięstwo, i pognębił tego, kto odszedł od wiary Muhammada, Pana

proroków.” A był to głos córki króla, która spaliła ifrita. Spojrzeliśmy na niego i

zobaczyliśmy, że stał się garstką popiołu. Potem dziewczyna podeszła do nas i rzekła:

„Podajcie mi miskę wody!”, i przynieśli jej miskę, a córka króla wypowiedziała nad nią

słowa, których nie rozumieliśmy, po czym skropiła mnie wodą i rzekła: „Za sprawą Allacha i

mocą jego imienia, wróć do swej poprzedniej postaci!” I stałem się znów człowiekiem, jak

przedtem, ale oko moje pozostało wypalone. Potem dziewczyna zawołała: „Ojcze mój, ogień!

Ogień! Nie będę dłużej żyła, bo oto wybiła godzina mej śmierci! Gdyby on był człowiekiem,

zabiłabym go zaraz na początku. A osłabłam dopiero, kiedy rozbił się owoc granatu i

zbierałam jego ziarna, a przeoczyłam ziarenko, w którym zaklęta była dusza dżinna. Gdybym

je była zebrała, ifrit zginąłby od razu. Ale zrządzeniem losu i przeznaczenia nie widziałam go.

A pojęłam to dopiero wówczas, gdy znów zjawił się ifrit i wypadła mi z nim ciężka walka

pod ziemią, w powietrzu i w wodzie. I za każdym razem, kiedy próbował przeciwko mnie

nowego sposobu, znajdowałam na niego sposób potężniejszy, aż użył przeciw mnie ognia.

Przeznaczenie pomogło mi tak, że ja go spaliłam pierwszego i zmusiłam do wypowiedzenia

wyznania wiary islamu, ale teraz umieram i niech wam Allach mnie zastąpi!” I nie

przestawała błagać o pomoc przeciw ogniowi. Nagle czarne iskry ogarnęły jej piersi i

dosięgły twarzy. A gdy już były przy twarzy, dziewczyna zapłakała i rzekła: „Wyznaję, że nie

ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest Jego Prorokiem.” Zaraz potem spojrzeliśmy na nią

i zobaczyliśmy, że stała się garstką popiołu, tuż obok popiołu ifrita. I ogarnął nas smutek, a ja

zapragnąłem być na miejscu dziewczyny i nie widzieć, jak owa miła twarz, która okazała mi

tyle dobroci, stała się popiołem.

A skoro król ujrzał, że córka jego stała się garstką popiołu, wyrwał sobie resztki brody, jął

bić się po twarzy i rozdarł swoje szaty, a ja uczyniłem podobnie i razem opłakiwaliśmy

dziewczynę. Potem przyszli szambelanowie i możni kraju i ujrzeli władcę zranionego, a przy

nim dwie garści popiołu. Zadziwili się tym i chodzili chwilę wokół króla, a on, gdy tylko

przyszedł do siebie, opowiedział im, co zdarzyło się jego córce z ifritem. Kiedy dowiedzieli

się o tym, wielka była ich boleść, kobiety i niewolnice zaczęły krzyczeć i opłakiwać córkę

króla przez siedem dni. Potem król rozkazał, aby zbudowano nad popiołami jego córki wielki

grobowiec i zapalono w nim świece i lampy. A popioły ifrita rzucono na wiatr, aby przeklął

go Allach.

Później król zachorował i przez tę chorobę, która trwała cały miesiąc, bliski był śmierci. A

kiedy wróciło mu zdrowie, kazał mnie wezwać i tak mi rzekł: „O młodzieńcze, pędziliśmy

nasze dni żyjąc szczęśliwie i w poczuciu bezpieczeństwa wobec przeciwności losu, aż

przyszedłeś do nas ty, a razem z tobą troski. Obyśmy cię nigdy nie byli ujrzeli i obyśmy nie

byli ujrzeli twej wstrętnej postaci, za której przyczyną doszliśmy do takich strat! Po pierwsze

bowiem utraciłem moją córkę, wartą tyle co stu innych ludzi, a po drugie zdarzył mi się ów

przypadek z ogniem i straciłem zęby, i jeszcze zginął mój eunuch. Jednak nie w twojej mocy

było zmienić cokolwiek i tak oto wypełniło się nad nami i nad tobą przeznaczenie Allacha.

Dzięki niech będą Allachowi za to, że córka moja uratowała cię, choć sama przez to zginęła.

A teraz, synu mój, odejdź z mego kraju! Starczy już tego, co stało się za twoją przyczyną, a

co było nam i tobie przeznaczone. Odejdź w pokoju!”

I opuściłem króla, o pani moja, nie śmiać nawet wierzyć w moje ocalenie i nie wiedząc,

dokąd zwrócić swe kroki. Potem przypomniałem sobie wszystko to, co mi się zdarzyło: jak

pozostawili mnie na drodze rozbójnicy, jak ocalałem z ich rąk i jak wędrowałem przez cały

miesiąc. Przypomniałem sobie, jak wszedłem do miasta jako obcy człowiek, wspomniałem

spotkanie z krawcem i spotkanie z dziewczyną pod ziemią i jak uwolniłem się od ifrita, który

już miał mnie zabić. I tak po kolei przypomniałem sobie wszystko, co mnie spotkało, od

początku do końca, po czym dziękowałem Allachowi mówiąc: „Zapłaciłem okiem, ale nie

życiem!” A zanim opuściłem miasto, wstąpiłem do łaźni i zgoliłem brodę. I wyruszyłem, o

pani moja, a każdego dnia płakałem i rozmyślałem o nieszczęściach, których skutkiem była

utrata oka. A ilekroć wspominałem, co mię spotkało, płakałem i wypowiadałem ten oto

wiersz:

Klnę się na Miłosiernego – ciężko mi i smutno.

Nie wiem, skąd ten smutek przyszedł z niedolą okrutną.

Wytrwam w mojej cierpliwości i w cichej pokorze,

Niechaj widzi świat, jak człowiek być cierpliwym może.

Póki Pan nie postanowi, co się ze mną stanie,

Cóż jest lepsze nad pobożne, cierpliwe czekanie?

Moje myśli zawierają serca tajne słowa.

Jeśli serce me dla ciebie tajemnice chowa,

Góra by się zawaliła w tak wielkiej udręce,

Ogień wygasłby, a wiatr by nie mógł wiać już więcej.

Ten, co rzekł, że w życiu bywa niejedna rzecz słodka,

Bardziej gorzki niźli mirra dzień na pewno spotka.

Potem wędrowałem poprzez różne kraje i wstępowałem do wielkich miast, zdążając do

Przybytku Pokoju – Bagdadu, wierząc, że dostanę się do Władcy Wiernych i opowiem mu o

moich przygodach. I tej właśnie nocy dotarłem do Bagdadu, i spotkałem tego oto mego

pierwszego towarzysza, który stał bezradnie. Rzekłem: „Pokój z tobą”, i zacząłem z nim

rozmowę. Wtedy zbliżył się do nas trzeci nasz towarzysz i rzekł: „Pokój z wami! Jestem tu

człowiekiem obcym.” Powiedzieliśmy mu: „My też jesteśmy obcy, a tu przybyliśmy tej oto

błogosławionej nocy.” I poszliśmy dalej we trzech – a żaden z nas nie znał przypadków

drugiego – i losy zaprowadziły nas pod tę bramę, i wstąpiliśmy do was. Oto jaka była

przyczyna, dla której mam obciętą brodę i wypalone oko.

I rzekła dziewczyna: „Zaiste, opowieść twoja była niezwykła! A teraz przygładź sobie

głowę i idź swoją drogą.” Drugi żebrak odparł: „Nie wyjdę, aż usłyszę opowieść mego

towarzysza.”

Potem wystąpił trzeci żebrak i mówił:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie trzeciego żebraka

 

O dostojna pani, opowieść moja nie jest podobna do opowieści tamtych, lecz jest od nich

jeszcze bardziej niezwykła, a to dlatego, że towarzyszy moich dosięgną! los i przeznaczenie,

co do mnie zaś, to mam zgoloną brodę i utraciłem oko dlatego, że sam sprowadziłem na

siebie taką dolę, a sercu zgotowałem smutek. A było to tak:

Byłem królem i synem króla. Ojciec mój zmarł, ja zaś objąłem po nim władzę, rządziłem

sprawiedliwie i byłem dobrym dla moich poddanych. A miałem wtedy zamiłowanie do

morskich podróży. Miasto moje leżało nad morzem, morze było rozległe, a wokół nas było

wiele obronnych wysp. I zapragnąłem kiedyś obejrzeć te wyspy, wyruszyłem więc w dziesięć

statków, zabrawszy z sobą żywność na cały miesiąc. Płynęliśmy tak już przez dwadzieścia

dni, gdy oto pewnej nocy powiały przeciw nam niepomyślne wiatry, które ucichły dopiero z

nastaniem poranka. A skoro wiatr ustał, uspokoiło się morze i wzeszło słońce. Wkrótce

zbliżyliśmy się do jakiejś wyspy, wyszliśmy na ląd i ugotowaliśmy sobie coś z zapasów,

zjedliśmy i pozostaliśmy tam jeszcze dwa dni. Po czym znów płynęliśmy dwadzieścia dni,

gdy nagle wody wydały się zmienione nam i kapitanowi, który nie znał tego morza.

Rzekliśmy tedy do wartownika: „Rozejrzyj się uważnie po morzu!”, a on wszedł na maszt.

Kiedy zaś zszedł, rzekł do kapitana: „Kapitanie, po prawej stronie widziałem ryby na

powierzchni wody, a gdy spojrzałem ku środkowi morza, zobaczyłem w oddali coś, co

mieniło się raz biało, a raz czarno.” A skoro kapitan usłyszał słowa wartownika, rzucił zawój

na pokład, zaczął szarpać sobie brodę i wołał do ludzi: „Cieszcie się radosną wieścią, że

wszyscy zginiemy! Nikt z nas nie ocaleje!” I zaczął płakać, a my wszyscy także płakaliśmy

nad sobą. Wreszcie ja spytałem: „Kapitanie, opowiedz nam, co ujrzał wartownik?!” Kapitan

rzekł: „O, panie mój, wiedz, że zbłądziliśmy już w owym dniu, kiedy napotkaliśmy przeciwne

wiatry, a wichura ucichła dopiero z nastaniem dnia. Wtedy zatrzymaliśmy się na dwa dni, a

potem znów błądziliśmy po morzu. I błąkamy się tak nieustannie już jedenaście dni, licząc od

tamtej nocy. Nie sprzyja nam wiatr, gdyż nie kieruje nas tam, gdzie zdążaliśmy poprzednio. A

jutro dotrzemy do góry z czarnego kamienia, zwanej Górą Magnetyczną. Wody poniosą nas

ku tej górze wbrew naszej woli, statek rozpadnie się na części, a wszystkie jego gwoździe

polecą ku owej górze i przylgną do niej. Allach umieścił bowiem w kamieniu magnetyczną

tajemną moc, która sprawia, iż każde żelazo ciągnie ku niemu. Na górze tej jest tak wiele

żelaza, że ilość jego zna tylko Allach Najwyższy, od najdawniejszych bowiem czasów za jej

przyczyną rozbijają się statki. Od strony tego morza widać na Górze Magnetycznej kopułę z

mosiądzu, wspartą na dziesięciu kolumnach, a na niej siedzi na miedzianym koniu jeździec i

dzierży w ręku miedzianą włócznię. Na piersi jeźdźca zwisa ołowiana tabliczka, na której

wyryte są jakieś imiona i zaklęcia. I jak długo, o królu, jeździec ów będzie siedział na koniu,

rozbije się każdy statek, który tędy przepłynie, a wszystko żelazo z niego przylgnie do góry. I

nie będzie na to rady, dopóki ów jeździec nie spadnie z konia.”

Potem, o pani moja, kapitan zapłakał gorzko, a my upewniliśmy się, że jesteśmy bez

wątpienia zgubieni, i każdy z nas żegnał swego przyjaciela. A skoro nastał ranek, byliśmy

blisko owej góry i wody popchnęły nas ku niej przemocą. Kiedy zaś statki podpłynęły

całkiem blisko Góry Magnetycznej, rozpadły się i wszystko żelazo uciekło z nich w jej

kierunku. I aż do wieczora krążyliśmy wokół góry, statki rozpadły się, jedni spośród nas

zatonęli, a inni uszli cało. Ale liczniejsi byli ci, co utonęli. Ci zaś, którzy uratowali się, nie

wiedzieli nic jedni o drugich, gdyż fale i przeciwne wiatry oszołomiły ich.

Co do mnie, o pani moja, to zachował mnie Allach Najwyższy, bym doświadczył

nieszczęść, mąk i niedoli, które mi były przeznaczone. Wylazłem na jakąś deskę, a wiatr i fale

rzuciły mnie na skałę. I znalazłem drogę wiodącą do szczytu, w postaci stopni wyciosanych w

skale.

Potem wezwałem imienia Allacha, zasyłałem do niego modły, prosiłem go w pokorze i

usiłowałem wspiąć się na górę po stopniach, które tam były. I w tejże chwili Allach uciszył

wiatr, i pomógł mi wspinać się, tak że w końcu wyszedłem bezpiecznie na tę skałę,

opanowany wielką radością z mego ocalenia. Dalej droga prowadziła tylko do kopuły, więc

wszedłem do niej i wykonałem tam dwa modlitewne pokłony, dziękując Allachowi za

ocalenie. Potem zasnąłem pod tą kopułą, a we śnie usłyszałem głos mówiący: „O synu

Chasiba, skoro zbudzisz się ze snu, rozkop ziemię pod twymi nogami, a znajdziesz miedziany

łuk i trzy strzały z ołowiu, na których wyryte są zaklęcia. Weź ów łuk i strzały, wypuść jedną

strzałę do jeźdźca, który znajduje się na kopule, i uwolnij ludzi od tej wielkiej plagi! Gdy

strzelisz, jeździec runie do morza, a tobie łuk wypadnie z ręki. Ale podnieś go i zakop tam,

gdzie był poprzednio. Skoro tylko to uczynisz, morze wzburzy się, wzniesie i zrówna się z

górą. Wtedy podpłynie do niej łódź, a w niej postać z miedzi, inna niż ta, do której strzelałeś.

I postać owa zbliży się do ciebie, dzierżąc w ręku wiosło, ty zaś wsiądź wraz z nią do

łodzi, lecz nie wymieniaj imienia Allacha Najwyższego. I powiezie cię ta postać, a będzie

płynęła z tobą przez dziesięć dni, aż znajdziesz się na bezpiecznym morzu. Kiedy już dotrzesz

tam, spotkasz kogoś, kto zaprowadzi cię do twego kraju. Wszystko to spełni się, jeżeli tylko

nie wezwiesz imienia Allacha.”

Potem obudziłem się ze snu, wstałem szybko i uczyniłem tak, jak to powiedział ów głos.

Strzeliłem do jeźdźca, ugodziłem go, a on runął do morza, mnie zaś łuk wypadł z ręki.

Podniosłem go jednak z powrotem i zakopałem, a wtedy morze wzburzyło się i podniosło, aż

jego poziom zrównał się z górą, na której stałem. I czekałem nie dłużej niż chwilę, gdy oto

ujrzałem na pełnym morzu łódź zbliżającą się do mnie i podziękowałem Allachowi

Najwyższemu. A skoro łódź do mnie dotarła, zobaczyłem w niej postać z miedzi, a na jej

piersi zwisającą tabliczkę ołowianą z wyrytymi imionami i zaklęciami. Wsiadłem do łodzi

milcząc i nic nie mówiłem. I wiózł mię ów ktoś jeden dzień, drugi i trzeci, aż upłynęło dni

dziesięć. Wtedy ujrzałem Wyspy Ocalenia. I ucieszyłem się ogromnie, i z tej wielkiej radości

wspomniałem Allacha, i zawołałem: „W imię Allacha! Nie ma boga prócz Allacha! Allach

jest Wielki!” A kiedy to uczyniłem, tamten wyrzucił mię z łodzi do wody, po czym zawrócił i

odpłynął na morze. Umiałem pływać, płynąłem więc cały ten dzień do wieczora, aż wreszcie

zmęczyły się moje ramiona i byłem bliski zguby. Potem wypowiedziałem wyznanie wiary,

pewny już, że umrę, a morze burzyło się ciągle od silnego wiatru. I przyszła fala, olbrzymia

jak twierdza, uniosła mię i rzuciła mną tak silnie, że znalazłem się na brzegu, tak jak chciał

Allach. Wyszedłem tedy na ląd, wyżąłem moje szaty, rozłożyłem je, aby wyschły, po czym

spędziłem tam noc. A skoro nastał ranek, wdziałem szaty i poszedłem rozejrzeć się, dokąd

mam iść. Ujrzałem jakąś dolinę, podążyłem ku niej i obszedłem ją w koło, i odkryłem, że

miejsce, w którym się znajdowałem, było małą wyspą otoczoną morzem. Rzekłem do siebie:

„Ilekroć wyratuję się z jakiegoś nieszczęścia, wpadam w gorsze od niego!”

A gdy tak rozmyślałem nad swoim losem i życzyłem sobie śmierci, ujrzałem oto statek, na

którym byli ludzie. Powstałem więc i wdrapałem się na drzewo. Statek zaś przybił do brzegu i

wyszło z niego dziesięciu niewolników z łopatami. I szli, aż dotarli do środka wyspy, a tam

zaczęli kopać ziemię i odkryli spuszczane drzwi. Podnieśli te drzwi, po czym wrócili na statek

i przynieśli z niego chleb i mąkę, masło, owoce i miód, i wszystko, czego mógłby

potrzebować ktoś tam mieszkający. I niewolnicy chodzili tam i z powrotem pomiędzy

statkiem a spuszczanymi drzwiami, wracali ze statku i wstępowali w te drzwi, aż przenieśli

wszystko, co było na statku. Później znów się pokazali, niosąc najpiękniejsze, jakie istnieją,

szaty, a między niewolnikami szedł starzec bardzo zgrzybiały, sędziwy, osłabiony wiekiem i

jakby już nieżyjący. Dłoń tego starca spoczywała w dłoni młodzieńca, który był jak odlany z

formy piękności i nosił szaty najdoskonalsze z pięknych, a uroda jego mogła stać się

przysłowiowa. Przypominał delikatny pęd rośliny, zniewalał każde serce swoim urokiem i

porywał każdą duszę swą doskonałością.

I szli tak, o pani moja, aż doszli do owych drzwi, wstąpili w nie i zniknęli mi z oczu. A

gdy potem odpłynęli, wstałem, zszedłem z drzewa i zbliżyłem się do miejsca zasypanego

ziemią. I odgrzebywałem tę ziemię, i przenosiłem ją cierpliwie, aż usunąłem wszystką i

odsłoniłem drzwi. Były one z drzewa i miały wielkość kamienia młyńskiego. Uniosłem je i

zobaczyłem pod nimi schody wyciosane z kamienia. Zdziwiło mię to i zacząłem zstępować

po stopniach, aż znalazłem się na dole i ujrzałem tam piękne rzeczy. Zobaczyłem jeden

ogród, drugi, trzeci, aż zliczyłem ich trzydzieści dziewięć. A w każdym ogrodzie widziałem

takie drzewa, strumienie i owoce, że ich opisywanie trwałoby bez końca. Potem ujrzałem

bramę i rzekłem do siebie: „Co może być za tą bramą? Muszę ją otworzyć i zobaczyć, co się

tam znajduje!” Otworzyłem bramę i znalazłem tam osiodłanego konia z założoną uzdą i

spętanego. Uwolniłem konia z pęt i dosiadłem. A on wzniósł się ze mną w powietrze i leciał,

aż wylądował na jakimś tarasie. Tam zrzucił mię i uderzył kopytem, wybijając mi oko, po

czym uciekł. Zszedłem z tarasu i spotkałem dziesięciu jednookich młodzieńców, a gdy oni

mnie ujrzeli, rzekli: „Nie ma tu dla ciebie powitania!” I powiedziałem im: „Czy przyjmiecie

mnie, abym posiedział z wami?” Odrzekli: „Na Allacha, nie będziesz z nami siedział!” I

odszedłem od nich ze smutnym sercem i zapłakanym okiem.

Allach przeznaczył mi jednak ocalenie, tak że w końcu doszedłem do Bagdadu, zgoliłem

sobie brodę i stałem się żebrakiem. I spotkałem tych dwu jednookich, pozdrowiłem ich i

rzekłem im: „Jestem tu obcy”, a oni odparli: „I my jesteśmy obcy.” Z takiej to przyczyny

straciłem oko i zgoliłem brodę.

Rzekła dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i idź!” Lecz żebrak odparł: „Na Allacha, nie

odejdę, aż usłyszę opowieści pozostałych towarzyszy biesiady.”

Potem dziewczyna zwróciła się do kalifa, Dżafara i Masrura mówiąc: „Opowiedzcie mi

wasze dzieje.” Wówczas wystąpił Dżafar i opowiedział przygodę, którą przedtem już, kiedy

wchodzili, opowiedział był odźwiernej. A gdy dziewczyna wysłuchała słów Dżafara, rzekła:

„Pozostawiam was samym sobie!” Wyszli więc wszyscy i znaleźli się na ulicy. I spytał kalif

żebraków: „A wy, ludzie, dokąd idziecie?” Odparli: „Nie wiemy, dokąd się udać!” I rzekł do

nich kalif: „Chodźcie, spędzicie noc u nas”, Dżafarowi zaś przykazał: „Zabierz ich z sobą i

przyprowadź do mnie jutro. Wtedy zobaczymy, co z tego wyniknie.” I zastosował się Dżafar

do rozkazu Haruna ar-Raszida. Potem kalif wszedł do swego pałacu, ale sen nie nawiedził go

już tej nocy.

A kiedy nastał ranek, Harun ar-Raszid zasiadł na tronie państwa, a wokół niego zebrali się

możni tego kraju. A gdy wyszli, kalif zwrócił się do Dżafara i rzekł: „Przyprowadź mi te trzy

dziewczęta, obie suki i żebraków.” Dżafar wstał, przywiódł wszystkich przed kalifa,

dziewczęta wprowadził za zasłonę i zwrócił się do nich mówiąc: „Przebaczamy wam,

ponieważ postąpiłyście z nami dobrze, choć nas nie znałyście. A teraz wiedzcie, że stoicie oto

przed piątym kalifem z rodu Abbasydów, przed Harunem ar-Raszidem. I nie opowiadajcie mu

niczego innego jak tylko zdarzenia prawdziwe.” A skoro dziewczęta usłyszały słowa Dżafara,

wypowiedziane w imieniu Władcy Wiernych, najstarsza z nich powstała i rzekła: „O Władco

Wiernych, przygoda moja jest taka, że gdyby ją zapisać igłą w kąciku oka, byłaby przestrogą

dla tego, kto wziąłby ją sobie za przykład...”

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie najstarszej dziewczyny

 

Doprawdy, przygoda moja jest przedziwna. A oto ona: Te dwie suki są moimi siostrami z

tego samego ojca, ale z innej matki, ja zaś byłam pomiędzy nimi najmłodsza. I zmarł nasz

ojciec, zostawiając pięć tysięcy denarów. Siostry moje dostały posag, wyszły za mąż i żyły

razem z mężami jakiś czas. Potem obaj mężowie mych sióstr przygotowali towary, każdy

wziął od swojej małżonki tysiąc denarów i wyjechali wszyscy razem, a mnie zostawili. Przez

cztery lata byli nieobecni, póki mężowie mych sióstr nie stracili majątku, po czym zginęli,

zostawiając żony w obcym kraju. Wtedy siostry wróciły do mnie jako dwie żebraczki. Gdy je

ujrzałam, przelękłam się i nie poznałam ich. Kiedy jednak rozpoznałam je, spytałam: „Cóż to

znaczy?” Odrzekły: „O siostro, słowa na nic się teraz nie zdadzą. To, co zaistniało, było nam

pisane, bo tak chciał Allach.” Posłałam je tedy do łaźni, odziałam w nowe szaty i rzekłam do

nich: „Siostry, wy jesteście starsze, a ja młodsza. Jesteście mi ojcem i matką! Dziedzictwu,

które przypadło nam razem, pobłogosławił Allach, mój dochód wzrósł już dwukrotnie i

położenie moje jest korzystne, a pomiędzy mną a wami nie ma różnic!” I postępowałam

wobec nich z największą dobrocią, mieszkały u mnie przez pełny rok i otrzymały dochody z

mego majątku. Później rzekły mi kiedyś: „Małżeństwo byłoby dla nas rzeczą dobrą! Nie

możemy tak żyć bez mężów.” Powiedziałam im na to: „Siostry moje, nie znajdziecie

szczęścia w małżeństwie, bo zaprawdę, dobry człowiek jest obecnie rzadkością. Przecież

próbowałyście już małżeństwa!” Ale one nie zważały na moje słowa i wyszły za mąż bez

mego pozwolenia, ja zaś wyprawiłam im wesele za moje pieniądze i sprawiłam im szaty.

Potem siostry moje odeszły wraz ze swymi mężami i mieszkały z nimi przez krótki czas, aż

zostały przez nich oszukane. Mężowie zabrali im to, co posiadały, porzucili je i odjechali.

Przyszły tedy do mnie prawie nagie i usprawiedliwiały się mówiąc: „Nie bierz nam tego za

złe! Ty jesteś młodsza od nas wiekiem, ale dojrzalsza rozumem. Nigdy już nie będziemy

wspominać o małżeństwie!” Rzekłam: „Witajcie, siostry moje, nie mam nikogo droższego od

was!” Przyjęłam je i byłam dla nich nadzwyczaj wspaniałomyślna. Trwało to przez cały rok.

Potem postanowiłam wyprawić do Basry statek. Przygotowałam statek wielki, kazałam

załadować towary i różne rzeczy na sprzedaż, a także wszystko, co mogło być potrzebne na

statku, i rzekłam: „Siostry, czy chcecie pozostać w domu aż do mego powrotu, czy też wolicie

jechać ze mną?” Odrzekły: „Chcemy jechać z tobą, bo nie mogłybyśmy znieść rozłąki.”

Zabrałam je więc z sobą i popłynęłyśmy. A przedtem podzieliłam mój majątek na dwie

połowy i jedną z nich wzięłam w podróż, a drugą schowałam mówiąc: „Statkowi może się coś

przydarzyć, a my żyć będziemy nadal. Jeżeli wtedy powrócimy, znajdziemy tu coś, co się

nam przyda.”

I płynęłyśmy dniami i nocami, aż kiedyś pobłądził nasz statek, bo kapitan zmylił drogę i

wpłynął na inne, niż chcieliśmy, morze. Ale my nie wiedzieliśmy o tym przez pewien czas,

wiatr sprzyjał nam bowiem dziesięć dni, aż ukazało się w oddali jakieś miasto. Spytałyśmy,

kapitana: „Jaka jest nazwa tego miasta, do którego się zbliżamy?” Odrzekł: „Na Allacha, nie

wiem! Nie widziałem go nigdy i nigdy w moim życiu nie płynąłem wodami tego morza. Ale

sprawa doczekała się szczęśliwego zakończenia i nie pozostaje nam nic innego, jak wejść do

tego miasta i wyładować tam wasze towary. Jeżeli zdarzy się wam korzystna sprzedaż,

sprzedajcie towary i poczyńcie zakupy. A jeżeli nie trafi się wam sposobność, odpoczniemy

dwa dni, zaopatrzymy się w żywność i odpłyniemy.” I wpłynęliśmy do portu tego miasta,

kapitan zszedł na ląd, jakiś czas go nie było, po czym wrócił do nas i rzekł: „Wstańcie i

zejdźcie do miasta podziwiać, co uczynił Allach swoim stworzeniom. Strzeżcie się jego

gniewu!” Zeszliśmy redy do miasta i zobaczyliśmy, że wszyscy jego mieszkańcy zamienieni

byli w czarne kamienie. I zdumieliśmy się tym wielce. Szliśmy ulicami bazarów i

znajdowaliśmy towary, złoto i srebro, pozostawione tak, jak było. Uradowało nas to i

mówiliśmy: „Zapewne zdarzyła się. tu jakaś niezwykła sprawa!” Rozproszyliśmy się po

ulicach miasta i każdy stracił z oczu towarzyszy, oszołomiony kosztownościami i tkaninami,

które tu były. Ja natomiast udałam się do zamku i zobaczyłam, że jest to twierdza obronna.

Weszłam do pałacu królewskiego i znalazłam tam wszelakie naczynia ze złota i srebra. Potem

ujrzałam króla siedzącego na tronie, a przy nim jego szambelanów, namiestników i wezyrów.

Król miał na sobie strój z gatunku tych, których przepych mąci umysł, a gdy zbliżyłam się,

spostrzegłam, że siedzi na tronie wysadzanym perłami i klejnotami. Każda perła lśniła jak

gwiazda, a królewska szata przetykana była złotem. Wokół władcy stało pięćdziesięciu

mameluków, ubranych w rozmaitego rodzaju jedwabie, którzy trzymali w rękach obnażone

miecze. A kiedy spojrzałam na to wszystko, zmącił się mój rozum. Potem poszłam dalej i

wstąpiłam do jednej z komnat haremu. Na ścianach ujrzałam zasłony z jedwabiu i

zobaczyłam tam też królową, której szaty zdobione były lśniącymi perłami, na głowie miała

koronę wysadzaną wkoło różnymi rodzajami klejnotów, a na szyi naszyjniki i łańcuchy. I

wszystko, co miała na sobie królowa ze strojów i klejnotów, pozostało nie zmienione, ona

sama zaś zmieniona była w czarny kamień. Dalej znalazłam otwartą bramę, przekroczyłam ją

i zobaczyłam schody o siedmiu stopniach. Wstąpiłam po nich na górę i ujrzałam tam salę

wykładaną marmurem, pokrytą wyszywanymi złotem kobiercami, a w niej marmurowe łoże,

wysadzane perłami i drogimi kamieniami. A w jednym miejscu zauważyłam promieniejącą

jasność, udałam się tam i znalazłam kamień błyszczący, rozmiarów strusiego jaja,

spoczywający na niewielkim tronie. Jarzył się on jak świeca, a jego blask rozprzestrzeniał się

daleko. Nakrycie na wspomnianym łożu było utkane z rozmaitych gatunków jedwabiu i

wprawiało w zdumienie każdego, kto na nie spojrzał. A kiedy obejrzałam to wszystko,

zadziwiłam się. I dostrzegłam jeszcze w tej sali płonące świece, i pomyślałam: „Z pewnością

ktoś je zapalił!”

Potem powędrowałam dalej, wchodziłam do innych pomieszczeń i zwiedzałam inne

miejsca, zapominając o sobie wśród niezwykłych tych spraw, które mnie oszołomiły. I moje

myśli były zajęte aż do zapadnięcia nocy. A gdy zapragnęłam wyjść, nie wiedziałam, gdzie

znajdują się drzwi, zabłądziłam i wróciłam do komnaty, w której widziałam zapalone świece.

Usiadłam na łożu, przykryłam się nakryciem i wypowiedziawszy jakiś ustęp z Koranu,

chciałam zasnąć, ale opanowana niepokojem, nie mogłam. A gdy nadeszła północ,

usłyszałam, że ktoś czyta Koran głosem miłym i delikatnym. Zbliżyłam się do jednego z

pomieszczeń i zauważyłam, że drzwi jego są otwarte. Weszłam przez nie i zobaczyłam, że

miejsce to jest przybytkiem modlitwy. Wisiały tam płonące lampy i rozesłany był

modlitewnik, na którym siedział pięknie wyglądający młodzieniec. Zaciekawiło mnie, w jaki

sposób on jeden spośród mieszkańców miasta uratował się, podeszłam i pozdrowiłam go.

Młodzieniec podniósł wzrok i oddał mi pozdrowienie, a ja rzekłam do niego: „Zaklinam cię

na prawdę, którą czytałeś z Księgi Allacha, abyś mi odpowiedział na moje pytanie!” Ale on

uśmiechnął się tylko i rzekł: „To ty opowiedz mi najpierw, z jakiej przyczyny weszłaś w to

miejsce, a wtedy ja odpowiem ci na pytanie, które mi zadasz.” I opowiedziałam mu moją

przygodę, a młodzieniec zdumiał się nią, po czym ja zapytałam go o dzieje tego miasta.

Odrzekł: „Daj mi trochę czasu”, potem zamknął Koran, włożył go do atłasowej sakiewki i

posadził mnie koło siebie. Spojrzałam na młodzieńca, a był on jak księżyc w pełni, miał

piękne rysy i miłe usposobienie, dumny wygląd i smukłą postać, policzki gładkie i czarowne

lica, jak gdyby był stworzony według tego wiersza:

Nocą razu pewnego zobaczył astronom

Postać piękną i dumną w szaty ustrojoną.

Włosy jej Saturn czernią przepiękną obdarzył

I przydał barwy piżma jej szlachetnej twarzy.

Mars nie skąpił czerwieni dla jej ust wspaniałych,

Zasię Łucznik jej spojrzeń ofiarował strzały:

Merkury – rozum, którym wszech wobec zachwyca,

A zawiść odwróciła od niej Niedźwiedzica,

Pogrążył się astronom w wielkie zadziwienie,

Bo i księżyc u stóp jej ucałował ziemię.

A gdy raz jeden popatrzyłam na młodzieńca, wyrwało mi się tysiąc westchnień, a w sercu

moim zapłonął ogień. I rzekłam do niego: „Panie mój, opowiedz mi o tym, o co cię pytałam!”

Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny! Wiedz zatem, że miasto to należało do mego ojca razem

ze wszystkimi jego mieszkańcami i z całą ludnością. On właśnie jest tym królem, którego

widziałaś na tronie zamienionego w kamień. Królowa zaś, którą zobaczyłaś, jest moją matką.

Byli oni mazdaistami i czcili ogień zamiast Króla Wszechmocnego. Przysięgali na ogień i

światło, na cień i żar, i na obracający się firmament. Ojciec mój długo nie miał syna, a mną

został obdarzony u schyłku życia. Wychowywał mnie, aż wyrosłem, a szczęście sprzyjało mi.

Była u nas pewna staruszka w podeszłym już wieku, muzułmanka, wierząca w skrytości

duszy w Allacha i Jego Proroka, chociaż na zewnątrz przyznawała się do wiary, którą

wyznawał mój lud. Ojciec mój ufał jej przez wzgląd na wierność i uczciwość, jaką w niej

widział, i szanował ją a jego szacunek dla tej staruszki stale wzrastał, mniemał bowiem, że

ona wyznaje jego wiarę. Kiedy podrosłem, ojciec powierzył mnie owej staruszce mówiąc:

«Weź go, wychowuj i wyucz zasad naszej wiary. Daj mu poznać dobre obyczaje i usługuj

mu!» Staruszka zabrała mnie i nauczyła wiary islamu, reguł czystości i przepisów

dotyczących ablucji, a także modlitw i Koranu na pamięć. A gdy już się tego wyuczyłem,

staruszka rzekła do mnie: «Synu mój, zachowaj te sprawy w tajemnicy przed ojcem i nie mów

mu o tym, aby cię nie zabił.» I zataiłem to przed ojcem, a w kilka dni później staruszka

zmarła. I wśród ludności miasta coraz więcej było pogaństwa, zuchwałości i błędów. I trwali

tak w tym stanie, aż oto usłyszeli pewnego dnia herolda, wołającego donośnym głosem,

podobnym do huczącego grzmotu, tak że słyszeli go ci, co byli blisko, i ci, co byli daleko. A

herold wołał: «O mieszkańcy tego miasta, porzućcie oddawanie czci ogniowi i służcie

Królowi Wszechmocnemu!» I ogarnął ludzi strach, zgromadzili się u mego ojca, króla tego

miasta, i pytali go: «Co to był za głos przerażający, który usłyszeliśmy? Napędził nam

strachu, tak pełen był grozy!» I rzekł mój ojciec: «Niechaj was nie przeraża ten głos i nie

straszy, a wy nie odwracajcie się od naszej wiary!» Serca poddanych uległy słowom mego

ojca i nadal oddawali cześć ogniowi, i trwali w swoim bałwochwalstwie przez cały następny

rok. Aż znów nadszedł taki dzień, jak wtedy, gdy usłyszeli głos po raz pierwszy, i dał się on

słyszeć powtórnie. A wreszcie poddani mego ojca usłyszeli ów głos po raz trzeci jeszcze, w

trzecim roku, głos bowiem przemawiał raz w roku. Ludzie nie przestali jednak zajmować się

tym, co zawsze, aż pewnego dnia, o wschodzie, dosięgły ich gniew i zemsta niebios, i

wszyscy zostali zamienieni w czarne kamienie. To samo spotkało nawet zwierzęta i bydło i

nie ocalał z ludności tego miasta nikt prócz mnie. A ja od dnia, w którym zdarzyło się to

nieszczęście, trwam w tym oto stanie, modląc się, poszcząc i czytając Koran. Ale jestem już

znużony samotnością, nie mam bowiem nikogo, kto dotrzymałby mi towarzystwa.” Wówczas

rzekłam do niego: „Młodzieńcze, czy zechciałbyś udać się ze mną do Bagdadu, ujrzeć tam

mędrców i uczonych w prawie i rozszerzyć swą wiedzę i znajomość zasad wiary? Ja będę

twoją niewolnicą, chociaż mam swoich poddanych i władzę nad ludźmi, służbą i eunuchami.

Mam tu ze sobą statek naładowany towarami. Los rzucił nas do tego oto miasta i stał się

przyczyną, że poznaliśmy wasze sprawy. A nasze spotkanie też było nam przeznaczone.” I

nie przestawałam prosić młodzieńca, aby się wybrał ze mną w podróż, aż wyraził zgodę.

Kiedy nastał ranek, podnieśliśmy się z posłania, weszliśmy do skarbców i zabraliśmy to,

co miało mały ciężar, a wielką cenę, po czym zeszliśmy z twierdzy do miasta i spotkaliśmy

tam niewolników i kapitana, którzy mnie szukali. A skoro mnie zobaczyli, uradowali się i

spytali o przyczynę mojej nieobecności. Wtedy opowiedziałam im, co widziałam, jakie były

dzieje młodzieńca, jaka przyczyna zaczarowania ludności tego miasta i co tych ludzi spotkało,

a moi towarzysze zadziwili się nad tym. Kiedy zaś moje siostry ujrzały mnie, a ze mną

młodzieńca, pozazdrościły mi go, wpadły w złość i zaczęły knuć przeciw mnie podstęp.

Potem weszliśmy na statek, a ja cieszyłam się ogromnie, najbardziej zaś z towarzystwa

tego młodzieńca. I staliśmy przy brzegu oczekując wiatru. A kiedy zaczął wiać pomyślny dla

nas wiatr, rozwinęliśmy żagle i wypłynęliśmy na morze. Moje siostry usiadły z nami i

rozmawialiśmy, a one rzekły do mnie: „Siostro, co chcesz uczynić z tym pięknym

młodzieńcem?” Odparłam: „Pragnę pojąć go za małżonka.” Potem odwróciłam się,

podeszłam do niego i rzekłam: „O panie mój, chcę ci coś powiedzieć, ale nie sprzeciwiaj mi

się.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Wtedy zwróciłam się do moich sióstr i

powiedziałam im: „Mnie wystarczy ten młodzieniec, a wszystkie zdobyte bogactwa są dla

was.” Zawołały: „O jakże pięknie czynisz!” Ale pomimo to czuły do mnie złość.

I nie przestawaliśmy płynąć z umiarkowanym wiatrem, aż wypłynęliśmy ze złowieszczego

morza i znaleźliśmy się na morzu bezpiecznym. Potem płynęliśmy jeszcze kilka dni, aż

przybliżyliśmy się do Basry, a gdy już mogliśmy rozpoznać jej budowle, zaskoczył nas

wieczór. A kiedy sen nas zmorzył, moje siostry wstały, podniosły mnie i młodzieńca razem z

naszym posłaniem i wrzuciły do morza. Młodzieniec nie umiał pływać, więc utonął, Allach

bowiem zaliczył go pomiędzy męczenników. Mnie zaś było pisane należeć do uratowanych i

kiedy wpadłam do morza, Allach obdarzył mnie kawałkiem drewna, na którym usiadłam, a

fale popychały mnie, aż w końcu wyrzuciły na brzeg jakiejś wyspy. I szłam bez ustanku,

postępując w głąb tej wyspy przez resztę nocy, a kiedy zaświtał ranek, ujrzałam ścieżkę, na

niej zaś ślady stóp, podobne do ludzkich – a ścieżka ta biegła od brzegu wyspy do jej wnętrza.

Gdy wzeszło słońce, wysuszyłam moje szaty w jego promieniach, weszłam na ścieżkę i szłam

dopóty, aż zbliżyłam się do miejsca, na którym leżało miasto. Lecz nagle zobaczyłam przed

sobą żmiję pełznącą ku mnie. Język zwisał jej z paszczy na skutek wielkiego zmęczenia, a za

nią sunął wąż, chcąc ją zabić. I ogarnęła mię litość nad żmiją, podniosłam z ziemi kamień i

uderzyłam nim węża w głowę, a on zginął od razu, żmija zaś rozpostarła dwa skrzydła i

uleciała w powietrze. Zadziwiło mię to, ale ponieważ byłam zmęczona, zasnęłam na chwilę w

tym miejscu.

Kiedy się obudziłam, zauważyłam u moich stóp dziewczynę, która rozcierała mi nogi. I

zawstydziłam się jej, usiadłam i spytałam: „Kto jesteś i czego chcesz?” Odrzekła: „O jakże

prędko zapomniałaś o mnie ty, która wyświadczyłaś mi dobrodziejstwo i zabiłaś mego wroga!

Jestem tą żmiją, którą ocaliłaś przed wężem, i jestem dżinniją, a ów wąż był dżinnem, moim

wrogiem i nie uratowałabym się przed nim, gdyby nie ty. A kiedy mnie wybawiłaś,

poleciałam z wiatrem, zmierzając na ten statek, z którego wyrzuciły cię twoje siostry.

Wszystko, co na nim było, przeniosłam do twego domu, a statek zatopiłam. Co zaś do twoich

sióstr, to zaczarowałam je w suki z gatunku czarnych psów, bo ja wiem o wszystkim, co cię

od nich spotkało, i o tym, że młodzieniec utonął.” Potem podniosła mnie razem z tymi sukami

i opuściła na taras mego domu. A w domu znalazłam wszystko, co z bogactw było na statku, i

nie brakowało z tego nic.

Później rzekła do mnie żmija: „Przysięgam na napis wyryty na pieczęci Sulejmana, że jeśli

każdej z tych suk nie wymierzysz codziennie trzystu uderzeń rózgą, przybędę natychmiast i

zaczaruję cię tak jak twoje siostry!” Odrzekłam więc: „Słyszę i jestem posłuszna!”, i stale, o

Władco Wiernych, biłam je w ten sposób, lecz równocześnie litowałam się nad nimi.

I zdumiał się tym kalif, po czym rzekł do drugiej dziewczyny: „A z jakiej przyczyny na

twoim ciele widoczne są ślady razów?”

Dziewczyna zaczęła opowiadać:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie drugiej dziewczyny

 

O Władco Wiernych, miałam ojca, który zmarł, pozostawiając wielki majątek.

Odczekałam tedy czas jakiś po jego śmierci i poślubiłam mężczyznę najbogatszego z ludzi

owego czasu. Żyłam z nim razem przez cały rok, aż zmarł, a ja odziedziczyłam po nim

osiemdziesiąt tysięcy denarów, zgodnie z tym, co prawnie przypadło mi w spadku. I uszyłam

sobie dziesięć szat, każdą za tysiąc denarów. Pewnego dnia, gdy siedziałam tak sobie, weszła

do mnie jakaś leciwa kobieta z twarzą pokrytą bruzdami i bez brwi. Oczy jej patrzyły

bezczelnie, zęby miała wyszczerbione, nos cieknący, a kark zgięty, tak jak mówi o tym poeta:

To złowroga jest starucha, nie wybaczy jej nikt więcej

Ani oszustw, ani szalbierstw jej bez liku.

Sprytem poprowadzić umie na niteczce, na pajęczej

Tysiąc mułów, co uciekły od mulników.

A skoro owa stara weszła, pozdrowiła mnie i rzekła: „Mam u siebie dziewczynę – sierotę,

której wyprawiam tej nocy wesele. Chciałabym, abyś sobie zyskała zapłatę i nagrodę za

dobry czyn i była obecna na jej weselu. Dziewczyna bowiem zamartwia się, ponieważ nie

posiada nikogo oprócz Allacha Najwyższego.” Potem starucha zapłakała i jęła całować moje

nogi, a mnie zebrały litość i współczucie i rzekłam: „Bardzo chętnie!” Wtedy powiedziała:

„Przygotuj się, a ja przyjdę wieczorną porą i zaprowadzę cię”, po czym ucałowała moją dłoń i

odeszła. Powstałam wówczas, a ledwie przygotowałam się i przysposobiłam, już przyszła

staruszka i rzekła: „O pani, niewiasty przybyły już do mnie z miasta, więc powiadomiłam je o

tym, że przyjdziesz, a one uradowały się i czekają na ciebie.” Wstałam przeto, wystroiłam się,

wzięłam ze sobą swoje niewolnice i szłyśmy, aż dotarłyśmy do ulicy, na której powiewał

świeży wietrzyk, a tam ujrzałyśmy bramę sklepioną z marmurową kopułą, zbudowaną

okazale, a poza nią pałac wyrastający z ziemi i sięgający chmur. Skoro przybyłyśmy tam,

stara zastukała, a brama otwarła się przed nami i weszłyśmy, i zobaczyłyśmy korytarz

wysłany kobiercami, a w nim świecące lampy i płonące świece, jak też porozwieszane

klejnoty i drogie kamienie. Szłyśmy tym korytarzem, aż znalazłyśmy się w komnacie, która

nie miała podobnej sobie i wyścielona była jedwabnymi kobiercami. Wisiały w niej także

zapalone lampy i płonęły świece. Pośrodku tej komnaty stało łoże z marmuru, ozdobione

perłami i drogimi kamieniami, a nad nim zwisała atłasowa zasłona. I oto zza owej zasłony

wyszła dziewczyna jak księżyc i rzekła do mnie: „Witaj, bądź pozdrowiona i czuj się jak w

domu, o siostro moja, uradowałaś mię bowiem i pocieszyłaś!” I odezwała się mówiąc te

wiersze:

Dom radowałby się, wiedząc, że weń wnijdzie człowiek,

Potem by całował miejsce, gdzie stanęła noga.

I oznajmiłby z radością w swojej niemej mowie:

„Witaj i bądź pozdrowiony w mych gościnnych progach!”

Potem dziewczyna usiadła i rzekła do mnie: „O siostro, ja mam brata, młodzieńca

piękniejszego ode mnie, który ujrzał cię na jakiejś uroczystości i serce jego pokochało ciebie

wielką miłością, zapłacił więc tej staruszce za to, że pójdzie do ciebie i za pomocą tego

podstępu umożliwi mu spotkanie z tobą. Brat mój pragnie poślubić cię według przepisów

ustanowionych przez Allacha i Jego Proroka – a w sprawach dozwolonych nie ma nic

wstydliwego.” Gdy usłyszałam słowa dziewczyny i pojęłam, że jestem uwięziona w tym

domu, odrzekłam; „Słyszę i jestem posłuszna”, ona zaś uradowała się, klasnęła w dłonie i

otwarła drzwi. Wyszedł z nich młodzieniec, podobny księżycowi, tak jak mówi poeta:

Pomnożycielowi piękna, Allachowi, chwała!

Jego stwórcza moc urodę młodzieńcowi dała.

W swej postaci wszelką piękność młodzian ów jednoczy

I ku sobie zewsząd zwraca zachwycone oczy.

Bowiem piękno wypisało na obliczu jego:

„Świadczę, że śród ludzi nie masz odeń piękniejszego.”

A gdy spojrzałam na młodzieńca, skłoniło się ku niemu moje serce, on zaś podszedł i

usiadł. I oto pojawił się kadi, a z nim czterech świadków, pozdrowili nas, usiedli, po czym

spisali dla mnie i młodzieńca umowę ślubną i odeszli. A on zwrócił się do mnie i rzekł:

„Niech ta nasza noc będzie błogosławiona!”, i powiedział jeszcze: „O pani moja, stawiam ci

jeden warunek.” Spytałam: „Jakiż to warunek, panie mój?” Wtedy młodzieniec wstał,

przyniósł Księgę i rzekł: „Przysięgnij mi, że nie wybierzesz sobie nikogo poza mną i nie

skłonisz się ku nikomu prócz mnie.” Przysięgłam mu, a on ucieszył się wielce i objął mnie. I

miłość ku. niemu zawładnęła całym moim sercem. Potem przygotowano dla nas posiłek, a my

jedliśmy i pili, aż nasyciliśmy się i nadeszła noc. Wtedy młodzieniec posiadł mnie i spał ze

mną w jednym łożu, i obejmował mnie aż do rana. I żyliśmy w szczęściu i radości przez cały

miesiąc.

Po miesiącu poprosiłam męża, aby pozwolił mi udać się na bazar i kupić sobie tam stroje,

a on wyraził zgodę. Przywdziałam tedy moje szaty, zabrałam ze sobą ową staruszkę i udałam

się na bazar. Tam usiadłam przy kramie młodego kupca, znajomego staruszki, o którym ona

mi powiedziała: „Był małym chłopcem, gdy ojciec jego zmarł i pozostawił mu wielki

majątek.” Potem rzekła do kupca: „Pokaż tej dziewczynie najdroższe tkaniny, jakie

posiadasz.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” A staruszka zaczęła wychwalać kupca, ja

zaś rzekłam jej: „Nie trzeba nam słuchać twych pochwał o nim! Mamy tylko wziąć od niego

to, co jest nam potrzebne, i wrócić do domu!” I przyniósł nam kupiec wszystko, czego

poszukiwałyśmy, a myśmy podały mu pieniądze. On jednak wzbraniał się przyjąć cokolwiek

i rzekł: „To jest dziś mój dar dla was.” Wtedy rzekłam do starej: „Jeżeli nie chce pieniędzy,

zwróć mu jego tkaniny”, ale kupiec zawołał: „Na Allacha, nie wezmę od ciebie nic! To

wszystko jest podarunkiem za jeden pocałunek, bo jest mi on droższy nad wszystko, co

znajduje się w moim kramie!” I rzekła starucha: „Cóż zyskasz przez jeden pocałunek?”, po

czym powiedziała do mnie: „Córko moja, czy słyszałaś, co rzekł ten młodzieniec? Nie stanie

ci się przecież nic, jeżeli weźmie od ciebie jeden pocałunek, a ty zabierzesz sobie wtedy to, co

zechcesz!” Odparłam: „Czyż nie wiesz, że złożyłam przysięgę?” Rzekła: „Pozwól mu

pocałować się i nie mów nic! Wtedy nic ci się nie stanie i weźmiesz sobie z powrotem

pieniądze!” I nie przestała namawiać mnie do tego, aż wpadłam w sidła i zgodziłam się na ten

sposób. Wówczas zakryłam sobie oczy i zasłoniłam się z jednej strony izarem przed ludźmi, a

on przyłożył pod izarem usta do mego policzka. Ale całując ugryzł mnie tak mocno, że

wyszarpał mi kawałek ciała z policzka. Zemdlałam, a staruszka chwyciła mnie w ramiona.

Kiedy się ocknęłam, spostrzegłam, że kram jest zamknięty, stara zaś wyrażała mi swój żal i

powiedziała: „I tak Allach odwrócił jeszcze większą groźbę!” Potem rzekła do mnie:

„Chodźmy do domu. Ty udawaj niezdrową, a ja przyjdę do ciebie i przyniosę lekarstwo,

którym uleczysz to ugryzienie, i prędko wyzdrowiejesz.” Wstałam więc po chwili ze swego

miejsca, a byłam bardzo zaniepokojona i opanował mnie strach. Szłam jednak, aż dotarłam do

domu, gdzie oznajmiłam, że jestem chora. Wtedy przybył mój mąż i spytał: „Cóż to, o pani

moja, przydarzyło ci się na tej przechadzce?” Odrzekłam: „Czuję się niezdrowa”, a mąż

spojrzał na mnie i spytał: „Cóż masz za ranę na policzku, w tak delikatnym miejscu?”

Odparłam: „Kiedy otrzymałam od ciebie pozwolenie i wyszłam dziś, aby kupić tkaniny,

potrącił mię wielbłąd obładowany drzewem, rozdarł mi zasłonę i skaleczył, jak widzisz

policzek, bo doprawdy, ulice w tym mieście są zbyt wąskie!” Rzekł: „Jutro pójdę do

namiestnika i poskarżę mu się, a on każe powiesić wszystkich sprzedawców drzewa z tego

miasta!” – „Na Allacha – zawołałam – nie bierz na siebie grzechu przez jednego człowieka,

bo naprawdę to jechałam na ośle, który się spłoszył, a ja upadłam na ziemię i wtedy to

uderzył mię kawałek drzewa, rozdzierając mi szatę i kalecząc policzek.” Rzekł: „Jutro pójdę

do Dżafara al-Barmaki, opowiem mu tę przygodę, a on każe zabić wszystkich poganiaczy

osłów z tego miasta.” Spytałam: „Czy chcesz zabić wszystkich tych ludzi z mojej przyczyny i

z powodu tego, co mnie spotkało z wyroku Allacha i za jego postanowieniem?”

Odparł: „Tak musi być!”, po czym przemówił do mnie ostro, wstał szybko i krzyknął

groźnie. Na to otwarły się drzwi i wyszło z nich siedmiu czarnych niewolników, którzy

ściągnęli mię z łoża i rzucili na podłogę pośrodku komnaty. Wtedy mąż rozkazał jednemu z

niewolników chwycić mię za ramiona i siąść przy mojej głowie, a drugiemu polecił, aby

usiadł mi na kolanach i trzymał mię za nogi. Wówczas zbliżył się trzeci niewolnik z mieczem

w ręku, a temu mąż mój rzekł: „Przyjacielu, uderz w nią mieczem i przetnij na dwie połowy,

a każdy z tych dwu towarzyszy weźmie jedną połowę i wrzuci do Tygrysu – niech ją zjedzą

ryby! Taka jest kara dla tego, kto zerwie przysięgę i miłość.” To rzekłszy powiedział ten oto

wiersz:

Gdybym ja w miłości swojej posiadał wspólnika,

Wyrwałbym namiętność z duszy, świata bym unikał.

Rzekłbym: „Duszo, bądź szlachetna albo nie żyj wcale,

Złe jest bowiem miłowanie dzielone z rywalem.”

Potem rzekł do niewolnika: „Uderz ją, o Saadzie!”, a niewolnik obnażył miecz i

powiedział do mnie: „Mów wyznanie wiary i powiedz mi, jeśli chciałabyś, aby jakieś twoje

życzenie zostało spełnione, bo oto nadszedł kres twojego życia!” Rzekłam: „O dobry

niewolniku, daj mi trochę czasu, abym powiedziała wyznanie wiary i wydała ci polecenia!”

Potem podniosłam głowę i zobaczyłam, jakie jest moje położenie i jak z najwyższego

szczęścia stoczyłam się w najgłębsze poniżenie. Łzy popłynęły mi z oczu, zapłakałam gorzko

i wypowiedziałam ten oto wiersz:

Sercu memu miłość wziąłeś, by z miłością zostać własną.

Oczom moim sen odjąłeś, ale sam potrafisz zasnąć.

Twoje miejsce jest najbliższe sercu memu i mym oczom –

Serce nie zapomni ciebie, a spod powiek łzy się toczą.

Przysięgałeś mi swą wierność, ale zwiedzion chęcią zdradną

Wnet złamałeś swą przysięgę, skoroś sercem mym zawładnął.

Czyliż nie masz zmiłowania, serca dla miłości mojej

I czyż w losów przeciwnościach możesz znaleźć swą ostoję? –

Błagam, byś na moim grobie takie mi wypisał zdanie:

„Niewolnica swej miłości tu ma wieczne spoczywanie.”

Może ten, kto zna udrękę miłowania nieustanną,

Ulituje się przechodząc i do Boga westchnie za mną.

A kiedy skończyłam mój wiersz, zapłakałam znowu. A gdy mąż usłyszał ten wiersz i

ujrzał mię płaczącą, rozgniewał się jeszcze bardziej i powiedział ten wiersz:

Nie rzuciłem ukochanej, że się serce nią znużyło,

Ale winy jej sprawiły, żem opuścił moją miłą.

Chciała oprócz mnie mieć jeszcze do miłości swej wspólnika,

Ale wiara serca mego od tych spółek precz umyka.

A gdy skończył swój wiersz, ja znów zaczęłam płakać i błagałam go o litość, a do siebie

rzekłam: „Ukorzę się przed nim i ułagodzę go słowami, może chociaż zachowa mnie od

śmierci, jeśliby nawet chciał zabrać mi wszystko, co posiadam.” Użaliłam mu się więc na

wszystko, co wycierpiałam, i powiedziałam te wiersze:

Jeśli byłbyś sprawiedliwy, nie zabijałbyś mnie przecie.

Jeśli rozstać się musimy, to bezprawie włada w świecie.

Obarczyłeś mnie brzemieniem kary i przygniotłeś bólem,

A ja nie mam dosyć siły, aby własną nieść koszulę.

Lecz nie dziwię się, że w życiu nic mi już nie pozostało,

Jeno – jak po twym odejściu rozpoznają moje ciało?

A gdy skończyłam mój wiersz, zapłakałam, on zaś spojrzał na mnie, zaczął krzyczeć i łajać

mię, a w końcu wypowiedział te wiersze:

Dla innego miłowania odwróciłaś się ode mnie,

Do rozstania nas przywiodłaś. Jam nie działał tak nikczemnie.

Więc porzucę cię tak samo, jak ty mnie rzuciłaś pierwej,

Tak odejdę, jak odeszłaś, niechaj związek nasz się zerwie.

Będę inną kochał, jako tyś innego pokochała,

Ale wiedz to, że nie we mnie, ale w tobie wina cała.

A kiedy skończył wiersz, zawołał na niewolnika i rzekł mu: „Przetnij ją na dwie części, bo

nie ma już dla nas pożytku z niej.” Gdy niewolnik zbliżył się do mnie, byłam już pewna

śmierci, żal mi było życia i powierzyłam swoje sprawy Allachowi Najwyższemu, ale oto

weszła tamta starucha, rzuciła się młodzieńcowi do nóg, ucałowała je i rzekła: „Synu mój, na

wychowanie, które ci dałam, zaklinam cię, przebacz tej dziewczynie, bo nie popełniła

grzechu, który czyniłby tę karę konieczną. Ty jesteś bardzo młodym człowiekiem, a ja boję

się, abyś przez tę kobietę nie obarczył się winą.” Potem płakała i nie przestawała nalegać na

młodzieńca, aż rzekł: „Wybaczę jej, ale muszę zostawić jej ślad, który będzie widoczny przez

resztę jej życia!” Potem rozkazał niewolnikom, aby zdjęli ze mnie szaty, przyniósł rózgę z

pigwy i zaczął opuszczać ją na moje ciało, bijąc mię po plecach i bokach tak długo, aż

omdlałam od gwałtownych razów i zwątpiłam, że jeszcze będę żyła. Później mąż mój

rozkazał niewolnikom, aby natychmiast po zapadnięciu nocy zabrali z sobą tę staruchę jako

przewodnika i by odnieśli mnie, i wrzucili do domu, w którym mieszkałam poprzednio.

Niewolnicy wykonali polecenie swego pana, porzucili mnie w moim domu, a ja sama

zatroszczyłam się o siebie i opatrywałam moje rany, aż wyzdrowiałam. Ale moje boki, jak

widziałeś, zachowały ślady uderzeń rózgą. Cztery miesiące leżałam lecząc się, przykuta

chorobą do łoża, a gdy wyzdrowiałam, poszłam tam, gdzie zdarzyła mi się ta przygoda, i

znalazłam dom zniszczony, uliczkę zburzoną od początku do końca, a na miejscu domu

rumowisko. Nie dowiedziałam się jednak, jaka była tego przyczyna.

Potem poszłam do mojej siostry ze strony ojca i zobaczyłam u niej te dwie suki.

Pozdrowiłam siostrę i opowiedziałam jej moje dzieje i wszystko, co mi się przydarzyło. A

ona rzekła do mnie: „Czyż jest ktoś, kto uszedłby bezpiecznie przeciwnościom losu? Niech

dzięki będą Allachowi, który szczęśliwie zakończył tę sprawę.” Później siostra opowiedziała

mi swoje przygody i wszystko, co spotkało ją ze strony jej sióstr. I żyłyśmy odtąd obie razem,

w rozmowach naszych nie wspominając nawet o małżeństwie.

Później przyłączyła się do nas ta oto dziewczyna, która załatwiała nam sprawunki –

wychodziła każdego dnia i kupowała to wszystko, czego nam było trzeba. I żyłyśmy w ten

sposób aż do ubiegłej nocy, kiedy to siostra nasza wyszła, aby kupić wszystko, czego

potrzebowałyśmy, tak jak to miała w zwyczaju. A wtedy zdarzyło nam się to, co się zdarzyło,

wskutek przybycia tragarza, żebraków i was, przebranych za kupców. A potem, skoro nastał

dzień, znalazłyśmy się przed tobą. Oto jest nasza opowieść.

Kalif zdumiał się tym opowiadaniem i dołączył je do innych opowieści, które

przechowywał w swym skarbcu, po czym rzekł do pierwszej dziewczyny: „Czy wiesz, gdzie

jest dżinnija, która zaczarowała twoje siostry?” Dziewczyna odparła: „O Władco Wiernych,

ona dała mi trochę swoich włosów i powiedziała: «Jeżeli zapragniesz, abym przybyła, spal

część tych włosów, a zjawię się u ciebie natychmiast, nawet gdybym była za górą Kaf.»”

Rzekł kalif: „Przynieś mi te włosy!” Dziewczyna przyniosła je, a kalif wziął włosy i spalił

część. Gdy tylko rozszedł się swąd palonych włosów, pałac zadrżał, dał się słyszeć huk i

łoskot i pojawiła się dżinnija. Była ona muzułmanką, więc rzekła: „Pokój tobie, namiestniku

Allacha!” Kalif odparł: „I tobie niech będzie pokój i miłosierdzie Allacha, i jego

błogosławieństwo!” Rzekła dżinnija: „Wiedz, że ta dziewczyna postąpiła wobec mnie

szlachetnie, a ja nie jestem w stanie wynagrodzić jej tego w pełni; uratowała mnie bowiem od

śmierci, gdyż zabiła mego wroga. Ale widziałam, co uczyniły z nią jej siostry, i uważałam, że

moim obowiązkiem jest zemścić się na nich. Najpierw chciałam je zabić, ale w obawie, że

dziewczynie będzie to zbyt trudno znieść, zaczarowałam je w suki. Jeżeli jednak życzysz

sobie tego, Władco Wiernych, uwolnię siostry tej dziewczyny z szacunku dla ciebie i dla niej,

jestem bowiem muzułmanką.” Rzekł kalif: „Zdejmij z nich czary, potem zaś zajmiemy się

sprawą tamtej dziewczyny, która była bita, i zbadamy jej przypadek. Jeżeli okaże się, że to

wszystko prawda, wezmę odwet na tym, kto ją skrzywdził!” I rzekła dżinnija: „O Władco

Wiernych, ja wskażę ci tego, kto postąpił w ten sposób z tą dziewczyną, kto skrzywdził ją i

zagarnął jej majątek. Lecz jest on tobie najbliższy z ludzi.”

Potem dżinnija wzięła czarkę wody, wymówiła zaklęcia i skropiła sukom pyski, mówiąc

do nich: „Powróćcie do waszych poprzednich ludzkich postaci!” I suki stały się na powrót

dziewczętami – chwała niech będzie za to Stwórcy. Potem rzekła dżinnija: „Władco

Wiernych, tym, kto bił tę dziewczynę, jest twój syn al-Amin. Usłyszał on kiedyś o piękności i

urodzie tej dziewczyny.” I opowiedziała kalifowi wszystko, co spotkało było dziewczynę, a

on zadziwił się tym. Potem rzekł: „Chwała niech będzie Allachowi, że za moją przyczyną

zdjęty został czar z tych suk”, następnie zaś polecił zawezwać przed siebie swego syna al-

Amina i spytał go o sprawę drugiej dziewczyny.

I al-Amin powiedział prawdę.

Wreszcie kalif wezwał kadich i świadków, wezwał też trzech żebraków i pierwszą z

dziewcząt z jej siostrami, które były dotąd zaczarowane w suki i zaślubił te trzy dziewczyny

trzem żebrakom, ponieważ okazało się, że byli królami. Kalif uczynił ich swymi

szambelanami, dał im wszystko, co było im potrzebne, i pozwolił zamieszkać w bagdadzkim

pałacu. Dziewczynę ze śladami bicia zwrócił swemu synowi al-Aminowi, darował jej wielki

majątek i rozkazał, aby odbudowano tamten dom piękniejszy jeszcze, niż był. Sam zaś

poślubił dziewczynę, która zajmowała się zakupami, i spał z nią tej nocy. A kiedy nastał

ranek, przeznaczył dla niej dom i niewolnice do usług, wyznaczył też owej dziewczynie

dochody i wybudował pałac.

Lud podziwiał wielkoduszność kalifa, jego szczodrobliwość i rozum, on zaś sam przykazał

spisać wszystkie te opowiadania i umieścić je w królewskim skarbcu...

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowieść o dwu wezyrach i o Anis al-Dżalis

 

Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że żył w Basrze pewien król miłościwy dla żebraków i

nędzarzy, który obchodził się łagodnie z poddanymi i szczodrze udzielał swych bogactw

wyznawcom Muhammada – niech Allach go strzeże i błogosławi. Był on taki, jak mówił ktoś

wysławiając go:

Uczynił z lanc swe pióra, papier z serca wroga.

Swe zwycięstwa – na sercach krwią ich wrażą spisał.

Myślę więc, że chcąc uczcić dzielność jego srogą,

Starożytni nadali lancy imię – spisa.

Króla tego zwano Muhammad ibn Sulejman az-Zajni. Miał on dwóch wezyrów. Jeden z

nich nazywał się al-Muin ibn Sawi, drugi zaś al-Fadl ibn Chakan. Fadl ibn Chakan był

najszlachetniejszym z ludzi swoich czasów. Śladem jego szły najpiękniejsze czyny, jednoczył

on rozmiłowane w sobie serca, a radom jego posłuszni byli mędrcy. I wszyscy modlili się o

długie życie dla Fadl ibn Chakana, ponieważ krzewił on dobro, a tępił zło i występki. Wezyr

Muin ibn Sawi zaś nienawidził ludzi, stronił od cnoty i przysparzał zła, jak mówi o nim ten,

kto go opisywał:

By nie splamił mnie dotknięciem, odszedłem bez zwłoki,

Na koń wsiadłem, by uchronić przed nim moje kroki.

Na Allacha! Gdybym jeno tu w przebraniu gościł,

Nie zapragnąłbym z nim zgoła zawrzeć znajomości.

A o tych obu wezyrach mówi poeta:

Powierzaj przyjaźń swą szlachetnym szlachetnych ojców dobrym synom,

Bowiem szlachetni potomkowie szlachetnych szlachetnością słyną.

Lecz okaż wzgardę swą nikczemnym nikczemnych ojców podłym synom,

Bowiem nikczemni potomkowie nikczemnych z nikczemności słyną.

I sprawił Wszechmocny, że jak kochali ludzie Fadl ad-Dina ibn Chakana, tak nienawidzili

al-Muina ibn Sawi. I zdarzyło się pewnego dnia, że król Sulejman az-Zajni, zasiadłszy na

tronie królewskim w otoczeniu dostojników państwowych, wezwał swego wezyra al-Fadl ibn

Chakana i rzekł do niego: „Zaiste, chciałbym mieć niewolnicę taką, aby nie było piękniejszej

nad nią wśród jej współczesnych, aby niezrównanej była urody, doskonałych kształtów

młodych i żeby jej urok cały zasługiwał na pochwały.” I rzekli dostojnicy państwa: „Takiej

nie znajdziesz za cenę niższą niż dziesięć tysięcy denarów.” Wezwał więc sułtan skarbnika i

rzekł: „Zanieś dziesięć tysięcy denarów do domu al-Fadl ibn Chakana.” Skarbnik wypełnił

rozkaz, wezyr zaś oddalił się, wysłuchawszy jeszcze polecenia sułtana, aby codziennie

zachodził na targowisko, jak też, aby zobowiązał pośrednika w imieniu władcy do

wstrzymania się ze sprzedażą niewolnic, których cena przekraczałaby tysiąc denarów, zanim

nie pokaże ich wezyrowi. I nie sprzedali pośrednicy żadnej niewolnicy, której nie widziałby

przedtem wezyr. A ten wiernie wypełniał rozkaz sułtana, lecz mijał czas, a żadna z niewolnic

nie mogła go zadowolić. Aż oto pewnego dnia jeden z pośredników przyszedł do domu

wezyra al-Fadl ibn Chakana w chwili, gdy ten dosiadał właśnie konia, aby udać się do pałacu

króla. Wówczas zatrzymał wierzchowca wezyra i wypowiedział takie oto dwuwiersze:

Ty, któryś wskrzesił królestwo spoczywające w ruinie,

Wezyrze, Allach pomocny przenigdy cię nie pominie,

Ty odrodziłeś szlachetność, która umarła wśród ludzi.

Oby twój trud u Allacha sławion był zawsze i ninie.

Po czym rzekł: „O panie mój! Pojawiła się niewolnica właśnie taka, dla jakiej wydano owo

uroczyste rozporządzenie.” I rzekł do niego wezyr: „Przyprowadź ją do mnie.” Przeto

pośrednik zniknął na chwilę i zjawił się z niewolnicą wysmukłego ciała, co foremną i krągłą

pierś miała, oczy okolone czernią, a lica gładkość miały niezmierną. Była cienka wielce w

pasie, w biodrach ociężała zasię. Odziana była w najpiękniejsze z szat, miała usta słodsze niż

syrop, a postać jej mogła zawstydzić gałązki wierzbiny, mowa jej zaś była delikatniejsza niż

zefir przelatujący nad kwiatami w ogrodzie. Była taka, jak mówią o niej wiersze jednego z

tych co ją opiewali:

Do najgładszego jedwabiu podobne jej młode ciało,

Jej mowa jak rąbek miękka – nie nazbyt i nie za mało.

Rzekł Allach: „Stańcie się!”, oczom. I stało się oczu dwoje,

I przenikają do serca, jak winne czynią napoje.

Oby co noc się we mnie umiłowanie wzmagało!

Obym aż po dzień sądu rozkoszy doznawał niemało!

Jej sploty są nocy podobne, a czoło jej jaśniejące,

Jako jutrzenka promienna, która zwiastuje słońce.

Gdy ją wezyr ujrzał, zachwycony zwrócił się do pośrednika pytając: „Jaka jest cena tej

niewolnicy?” A ów rzekł: „Cenę ustalono na dziesięć tysięcy denarów, a właściciel jej

przysięga, że dziesięć tysięcy denarów nie pokrywa nawet ceny kurcząt, które spożyła, i szat,

którymi obdarował był jej nauczycieli. Niewolnica posiadła bowiem sztukę pisania,

znajomość gramatyki i klasycznego języka, poznała zasady prawa i religii, sztukę objaśniania

Koranu, a także wiedzę lekarską, geografię i grę na instrumentach muzycznych.” Rzekł więc

wezyr: „Sprowadź do mnie jej pana.” Przeto pośrednik nie zwlekając natychmiast go

przyprowadził. Był to Pers, tak już stary, że pozostały z niego skóra tylko i kości, jak mówi o

tym poeta:

To czas sprawił, że dygocę. – Cóż to za trzęsienie!

Czas jest panem sił i mocy, on człowiekiem włada.

Niegdyś mogłem się poruszać, chodzić niestrudzenie,

A dziś już nie mogę chodzić. O biada mi, biada!

Rzekł do niego wezyr : „Czy zadowoli cię dziesięć tysięcy denarów od sułtana

Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni jako zapłata za tę niewolnicę?” A Pers odrzekł: „Jeśli

przeznaczona jest sułtanowi, to moim obowiązkiem jest ofiarować mu ją w podarunku, nie

biorąc zapłaty.” Rozkazał zatem wezyr, aby przyniesiono pieniądze, a gdy mu je podano i

odważył denary dla Persa, zbliżył się do niego handlarz niewolnic i rzekł: „Powiedziałbym

coś, gdyby pozwolił na to pan mój, wezyr.” – „Mów” – rzekł wezyr. „Myślę – ozwał się

tamten – że nie powinieneś iść dzisiaj z tą niewolnicą do sułtana. Ma ona bowiem za sobą

podróż, powietrze jest tu inne i znużyła ją droga. Powinieneś zatrzymać ją dziesięć dni u

siebie w pałacu, aż odpocznie i aż rozkwitnie jej uroda. Potem zaprowadź ją do łaźni i ubierz

w najpiękniejsze szaty, a gdy ją wówczas powiedziesz do sułtana, spotka cię jeszcze większy

zaszczyt.” Rozważył wezyr słowa handlarza niewolnic i uznał, że są rozsądne. Wprowadził

więc niewolnicę do swego pałacu i wydzieliwszy dla niej komnatę, dobierał i dostarczał jej

każdego dnia odpowiednie jadło, napoje i inne rzeczy. I niewolnica żyła czas jakiś w tym

zbytku. A wezyr al-Fadl ibn Chakan miał syna, który był jak księżyc świecący w pełni, o

twarzy jasnej jak światłość księżyca i o różanych licach, na policzku miał znamię podobne do

kropelki ambry i delikatny meszek, jak o kimś podobnym mówią wiersze poety:

Niby grona daktylowe – policzków rumieńce.

Dusza szepce, by je zerwać, jak się owoc zrywa.

Napastują nas, choć nasze nie sięgnęły ręce,

Jeno oczy swe zwracamy ku daktylom onym.

Twarde serce twe, lecz miękkie biodra twoje młode.

Czemu źdźbła miękkości owej do serca nie wszczepisz.

Gdyby serce jego miało miękkość jego bioder,

Przyjaciela by nie zdradził, krzywdy nie wyrządził.

Ty, coś zganił mnie za miłość do ciebie, mój miły,

Daruj, bowiem któż słabością wypełnił me ciało?

Grzech mój w tym jest, co me serce i oczy zgrzeszyły.

Jeśli one nie są winne, to i jam bez winy.

Młodzieniec nie wiedział nic o niewolnicy, wezyr zaś uprzedził ją tymi słowy: „Wiedz,

moja córko, że kupiłem cię po to tylko, byś została nałożnicą sułtana Muhammada ibn

Sulejmana az-Zajni. Lecz ja mam syna, który nie darował ani jednej dziewczynie w dzielnicy.

Strzeż się go więc i bacz, abyś nie pokazała mu twarzy lub by nie posłyszał twej mowy.” I

rzekła niewolnica: „Słyszę i jestem posłuszna.” Po czym wezyr opuścił ją i odszedł.

I zdarzyło się za zrządzeniem losu, że pewnego dnia niewolnica wstąpiła do łaźni, która

była w tym domu, a tam kilka niewolnic wykąpało ją, potem odziały ją we wspaniałe szaty,

tak że stała się jeszcze piękniejsza, i weszła do żony wezyra. Ucałowała rękę żony wezyra, ta

zaś rzekła: „Pomyślności, o Anis al-Dżalis! Jak czułaś się w kąpieli?” Odrzekła; „Nie

brakowało mi niczego oprócz twej obecności, o pani moja.” Rzekła więc żona wezyra do

niewolnic: „Wstańcie i chodźcie wraz ze mną do łaźni.” Przeto posłuszne rozkazowi poszły, a

ich pani pomiędzy nimi, a drzwi komnaty, w której przebywała Anis al-Dżalis, poleciła

pieczy dwóch młodych niewolnic mówiąc im: „Nikogo nie wpuszczajcie do tej dziewczyny.”

Odrzekły obie: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne.” A gdy Anis al-Dżalis spoczywała w

komnacie, wszedł syn wezyra, którego imię brzmiało Ali Nur ad-Din, pytając o swą matkę i

domowników. I rzekły mu niewolnice: „Weszli do łaźni.”

Słowa Alego Nur ad-Dina, syna wezyra, usłyszała niewolnica Anis al-Dżalis znajdująca

się w komnacie i rzekła sobie w duszy: „Och! Jaki też jest ten młodzieniec, o którym wezyr

mówił mi, że nie pozostawił w spokoju żadnej dziewczyny w tej dzielnicy, nim jej nie

zdobył? Na Allacha, chciałabym go ujrzeć.” Po czym wstała – a ciało jej nosiło jeszcze ślady

kąpieli – podeszła do drzwi komnaty i popatrzyła na Alego Nur ad-Dina. Młodzieniec

podobny był księżycowi w pełni i widok jego wyzwolił w dziewczynie tysiąc westchnień. I

błysnęło spojrzenie, które rzucił w jej stronę młodzieniec, a gdy ją dostrzegł, jej widok i jemu

przyniósł tysiąc westchnień. I oto każde z nich dwojga wpadło w sidła wzajemnego

pożądania. Przeto młodzieniec podszedł do dwóch niewolnic strzegących drzwi i krzyknął na

nie tak, że umknęły przed nim, a zatrzymawszy się w pewnej odległości, patrzyły na niego,

chcąc zobaczyć, jak postąpi. On zaś podszedł do drzwi komnaty, otworzył je i zbliżywszy się

do niewolnicy spytał: „Czy jesteś tą, którą kupił dla mnie mój ojciec?” Odrzekła mu: „Tak.”

Wtedy młodzieniec – a był on pijany – zbliżył się do dziewczyny i ująwszy obie jej nogi

opasał się nimi wokół bioder, ona zaś zaplotła mu ręce na szyi przyjmując od niego

pocałunki, zaloty i westchnienia. Ssał jej język i ona ssała jego język, aż wreszcie zabrał jej

dziewictwo. Kiedy niewolnice ujrzały, że młody ich pan wszedł do komnaty Anis al-Dżalis,

zaczęły krzyczeć. A młodzieniec zaspokoiwszy swą żądzę, wyszedł spiesznie, w ucieczce

szukając ocalenia przed następstwami czynu, którego się dopuścił.

Usłyszawszy krzyk niewolnic pani domu, ociekająca potem, wybiegła z łaźni pytając:

„Jaka jest przyczyna krzyków, które słychać w całym domu?” A gdy stanęła przed

niewolnicami, które pozostawiła na straży u drzwi komnaty, rzekła do nich: „Biada wam! Co

się stało?” Niewolnice zaś ujrzawszy swą panią rzekły obie: „Oto nasz Pan Ali Nur ad-Din

przyszedł i bił nas, uciekłyśmy więc przed nim, a on wszedł do komnaty Anis al-Dżalis i

objął ją. Nie wiemy, co czynił potem, kiedy zaś podniosłyśmy krzyk wzywając ciebie,

uciekł.” Pani domu podeszła zatem do Anis al-Dżalis i spytała: „Co się stało?” Odrzekła: „O

pani moja, spoczywałam właśnie, kiedy wszedł do mnie młodzieniec o pięknej postaci i

zapytał: «Czy jesteś tą, którą kupił dla mnie mój ojciec?» Więc odrzekłam: «Tak.» Na

Allacha, pani moja, pewna byłam, że mówi prawdę. I wtedy podszedł i objął mnie.” Rzekła

pani domu: „Czy uczynił ci coś jeszcze oprócz tego?” Odparła: „Tak, wziął ode mnie trzy

pocałunki.” Pani domu zawołała: „Nie odszedł, zanim nie pozbawił cię dziewictwa!”, i

płakała, i biła się po twarzy, a wraz z nią niewolnice, w obawie, że ojciec zabije Alego Nur

ad-Dina. Gdy tak rozpaczały, nadszedł wezyr i zapytał, co się im przydarzyło. Powiedziała

mu żona: „Przyrzeknij, że wysłuchasz tego, co powiem.” Rzekł tedy: „Dobrze”, a żona

powiadomiła go o tym, co uczynił jego syn. Wezyr, opanowany smutkiem, rozdarł szaty, bił

się po twarzy i rwał włosy z brody. Rzekła przeto jego żona: „Nie zabijaj się. Dam ci z mego

majątku owe dziesięć tysięcy denarów, które stanowią jej cenę.” A wezyr, uniósłszy głowę,

rzekł do żony: „Nieszczęsna! Ja nie potrzebuję pieniędzy, lecz boję się, że utracę życie i cały

mój majątek.” Zapytała tędy: „O panie mój, jakże to się stać może?” Rzekł: „Czy nie wiesz,

że dybie na nas wróg imieniem al-Muin ibn Sawi? Niech tylko dowie się o tej sprawie, a

pójdzie do sułtana i powie mu: «Wezyr twój, któremu wierzysz, że cię miłuje, wziął od ciebie

dziesięć tysięcy denarów i za nie kupił niewolnicę tak piękną, iż nikt podobnej nie widział. A

gdy wzbudziła jego zachwyt, rzekł do swojego syna: „Weź ją ty, godniejszy jej jesteś niż

sułtan. A ów wziął ją i dziewictwa pozbawił. I tak oto stała się jego niewolnicą.” Król

rzeknie: «Kłamiesz!», a ów powie mu wtedy: «Jeżeli pozwolisz, wtargnę do niego i

przywiodę tobie niewolnicę.» I pozwoli mu król na to, a wówczas al-Muin ibn Sawi wtargnie

do naszego domu, porwie niewolnicę, a przywiódłszy ją przed sułtana, zapyta ją, ona zaś nie

będzie mogła zaprzeczyć. A on powie sułtanowi: «O panie mój, widzisz, że jestem twym

rzetelnym doradcą, choć nie znajduję łaski w twych oczach.» I ukarze mnie sułtan dla

przykładu, a ludzie będą przychodzili mnie oglądać i postradam życie.” Rzekła mu żona: „Nie

mów nikomu o tej sprawie, bo przeszła ona niepostrzeżenie i zawierz ją Allachowi.” I

uciszyło się serce wezyra, i spokój ogarnął jego wzburzone myśli. Oto jakie były sprawy

wezyra.

Co zaś się tyczy Alego Nur ad-Dina, to lękając się następstw tej sprawy, spędzał on cały

dzień w ogrodzie i opuszczał go dopiero pod koniec nocy, aby udać się do matki, u której

sypiał. Wstawał zaś przed świtem, tak że nikt go nie widział. I czynił tak cały miesiąc, nie

oglądając twarzy ojca. Rzekła wreszcie matka jego do wezyra: „O panie mój, czy mamy

utracić i niewolnicę, i syna? Bo jeżeli Ali dłużej w takim stanie żyć będzie, strawi go ten

płomień.” Zapytał wezyr: „Cóż więc mam robić?” Rzekła: „Czuwaj tej nocy, a gdy nadejdzie,

zatrzymaj go, aby się z nim pojednać, i daj mu tę niewolnicę, bo przecież on ją kocha, a ona

jego. A ja zwrócę ci pieniądze, które na nią wydałeś.” I czuwał wezyr przez całą noc, a gdy

nadszedł jego syn, chwycił go i chciał poderżnąć mu gardło. Lecz matka Alego spostrzegła to

i spytała: „Co zamierzasz z nim uczynić?” Odrzekł: „Chcę go zabić.” I rzekł syn do ojca:

„Czyż ja nic już dla ciebie nie znaczę?”, a oczy wezyra zasnuły się łzami i powiedział: „O

mój synu, jakże mało znaczyły dla ciebie moje życie i mój majątek!” I rzekł młodzieniec:

„Posłuchaj, ojcze, co mówi poeta:

Daruj mi przewiny moje, niechaj kary mnie ominą,

Mądrzy wybaczają ludziom pokalanym grzeszną winą.

Czyż mam oto oczekiwać na występku mego plony,

Gdym się w poniżeniu znalazł, a ty jesteś wywyższony?”

Wysłuchawszy tego wezyr wstał z piersi swojego syna i ulitował się nad nim. Wstał zatem

i młodzieniec i ucałował rękę ojca, ten zaś rzekł: „Synu mój, gdybym wiedział, że obejdziesz

się uczciwie z Anis al-Dżalis, dałbym ci ją.” Odparł Ali: „Ojcze, jakże mógłbym postąpić z

nią nieuczciwie?!” Rzekł mu wezyr: „Przykazuję ci, abyś nie zaślubiał innej, byś nie brał już

drugiej żony i nie sprzedał Anis al-Dżalis.” Odparł: „Ojcze, mogę ci przysiąc, że nie ożenię

się z żadną inną i że jej nie sprzedam.”

Potem złożył przysięgę, że postąpi tak, jak obiecał, i udał się do swej niewolnicy. I spędził

z nią rok cały, a Allach Najwyższy sprawił, że sułtan zapomniał o niewolnicy i jej sprawie. A

Muin ibn Sawi dowiedział się o tym, lecz wezyr Fadl ibn Chakan tak wielkie miał poważanie

na dworze, że tamten musiał milczeć. A gdy już rok upłynął, udał się kiedyś wezyr Fadl ad-

Din ibn Chakan do łaźni i gdy ją opuszczał spocony, powiew ogarnął jego ciało. I musiał

spoczywać, w łożu trawiony bezsennością, a choroba wzmagała się nieustannie. Przeto

zawezwał swego syna Alego Nur ad-Dina, a skoro stanął przed ojcem, ów rzekł mu: „Synu

mój, odmierzono już siły mego żywota i śmierć mi w tej godzinie wrota swoje otworzyła. A

nikt przecież nie może uchylić się od wypicia pucharu śmierci.” I wypowiedział takie

wiersze:

Kogo dzisiaj śmierć minęła, temu jutro pora.

Wszakże każdy człowiek pije z zagłady jeziora.

Śmierć wielkiego zrówna z małym, który był w pogardzie,

I nie pofolguje nawet czczonemu najbardziej.

Żyć nam wiecznie nie dozwala, wszystkich sroga zmiecie,

Króla ni proroka nawet nie minie na świecie.

Po czym rzekł: „Synu mój, nie mam dla ciebie żadnych poleceń, pragnę jedynie, byś czuł

bojaźń przed Allachem, myślał o następstwach swych czynów i żebyś się opiekował

niewolnicą Anis al-Dżalis.” Rzekł Ali Nur ad-Din: „O mój ojcze, któż może się równać z

tobą? Słyniesz ze szlachetnych czynów i kaznodzieje będą za tobą słali modły z kazalnic.”

Odrzekł: „Mój synu, mam nadzieję, że przyjmie mnie Allach Najwyższy.” To rzekłszy wezyr

wypowiedział dwukrotne wyznanie wiary, po czym wyzionął ducha i wpisany został w poczet

szczęśliwych. Wówczas pałac wypełnił się płaczem, żałobna wieść dotarła do sułtana i

ludności całego miasta oznajmiono o śmierci al-Fadla ibn Chakana, a w szkołach opłakiwała

go młodzież. I zajął się syn jego Ali Nur ad-Din przygotowaniami do pogrzebu. Przybyli

emirowie, wezyrowie i dostojnicy państwa, a w gronie uczestników żałobnego pochodu

znajdował się także wezyr Muin ibn Sawi. Gdy orszak opuszczał dom, jeden z obecnych

wyrzekł te wiersze:

Obmywającemu ciało, leżące bez ducha,

Rzekłem, aby mojej rady cierpliwie wysłuchał:

Wylej wodę, przyjacielu, umywaj go łzami,

Które z oczu mych spłynęły, gdy płakałem za nim.

Zostaw balsam, precz go odrzuć, woń mi jego zbrzydła,

Jeno niech go balsamują pochwał mych pachnidła.

Rozkaż ponieść jego ciało szlachetnym aniołom,

By go uczcić. Czyś nie widział ich krążących w koło!

Nie obciążaj karków ludzkich zmarłego niesieniem,

Niech im starczy jego łaski dobrotliwe brzemię.

Po stracie ojca Ali Nur ad-Din długo oddawał się rozpaczy. Aż oto gdy pewnego dnia

siedział w ojcowskim domu, zapukał ktoś do bramy. A skoro Ali Nur ad-Din wstał i otworzył

wrota, okazało się, że był to jeden z powierników i przyjaciół jego ojca. Ucałował on rękę

Nur ad-Dina i rzekł: „O panie mój, nie umarł, kto pozostawił podobnego tobie następcę.

Takie jest prawo, ustanowione przez Pana tych, co byli na początku, i tych, co będą na końcu.

Panie mój, pociesz swą duszę i porzuć już smutki!” Wysłuchawszy tych słów Ali Nur ad-Din

wstał i udał się do sali przyjęć, a gdy zgromadził tam wszystko, co było potrzebne, zaprosił

przyjaciół i sprowadził swoją niewolnicę. I przybyło do niego dziesięciu synów kupieckich.

Później jadł i pił i ucztę za ucztą wydawał, rozdając podarunki i darząc gości łaskami. Aż

przyszedł kiedyś do niego jego zarządca i rzekł mu: „Ali Nur ad-Dinie, mój panie, czy nie

znasz przysłowia: Ci, którzy nie licząc wydają, nędzarzami się stają? Co ozdobniej ujął

twórca tych wierszy:

Dirhemów strzegę i chronię, tedy na zawsze mi starczą,

Wiem dobrze bowiem, że one są mieczem moim i tarczą.

A kiedy je wrogom moim przekażę w swojej hojności,

Tedy miast szczęścia mojego, nieszczęście w sercu zagości.

Trzeba jeść za nie i pijać, wówczas nie dotknie już biedać.

Lecz nigdy nie być rozrzutnym i nawet miedziaka nie dać.

Dirhemy chronię przed złymi i muszę ustrzec je od nich,

Bowiem szczodrobliwości mojej nie stali się godni.

Chętniej to czynię, niż miałbym do takich zniżyć się przemów:

«Pożycz mi dirhem do jutra, a pięć dostaniesz dirhemów.»

Człowiek odwróciłby twarz swą na znak pogardy ode mnie

I byłbym tak odtrącony, jak pies, co prosi daremnie.

Jacyż niemocni są ludzie, co nie władają pieniędzmi!

Choćby jak słońce ich cnota błyszczała, jakże są nędzni!”

Następnie rzekł: „Panie mój, wielkie wydatki i kosztowne podarunki wyczerpują majątek.”

Wysłuchawszy zarządcy Ali Nur ad-Din spojrzał na niego i rzekł: „Nie chcę słyszeć więcej

ani słowa o tym wszystkim, o czym mówiłeś. Czyż nie piękniejsze są słowa poety:

Jeślibym posiadał krocie, a nie rozdał bogactw,

Niechaj uschnie moja ręka, zesztywnieje noga!

Gdzież jest sknera, co mu skąpstwo chwały przysporzyło?

Gdzież rozrzutnik, co by umarł przez rozrzutność miłą?”

Potem rzekł: „Wiedz, mój zarządco, że życzeniem moim jest, abyś nie kazał mi się

troszczyć o wieczerzę, gdy masz jeszcze tyle, by wystarczyło na obiad.” I odszedł zarządca

swoją drogą, Ali Nur ad-Din zaś dalej żył tak samo jak przedtem. I każdemu ze swych

przyjaciół, który mu powiedział: „Zaiste, ta rzecz jest ładna”, mówił: „Należy ona do ciebie.”

Albo gdy jakiś inny mówił: „Panie mój, zaprawdę, ten dom jest piękny”, odpowiadał: „Jest to

podarunek dla ciebie.” Niezmiennie wydawał Ali Nur ad-Din każdego dnia w jego początku i

na jego schyłku uczty dla przyjaciół i towarzyszy biesiad i żył tak przez okrągły rok. Aż

pewnego dnia w czasie biesiady niewolnica Anis al-Dżalis wypowiedziała takie wiersze:

Dobrześ myślał o dniach, które mijały w swym pięknie,

Lecz i złych kolei losu dusza się nie zlęknie.

Noce niosły ukojenie, urzekł cię ich urok,

Lecz przejrzyste noce mogą być zaćmione chmurą.

A gdy skończyła swoje wiersze, rozległo się kołatanie do drzwi. I wstał Ali Nur ad-Din, a

jeden z biesiadników chyłkiem poszedł za nim. Otwarłszy wrota Ali ujrzał swego zarządcę.

Zapytał więc: „Jakie masz wieści?” A ów rzekł: „Panie mój, spotkało cię to, czego najbardziej

się dla ciebie lękałem.” Rzekł tedy: „Co się stało?” Odparł: „Wiedz, że ze wszystkiego, co

było pod moim zarządem, nie pozostało ci nic, co by miało wartość jednego dirhema lub

mniejszą nawet niż dirhem. Oto księgi wypłat, które czyniłem, i księgi twego dawnego

majątku.” Wysłuchawszy tych słów spuścił Ali Nur ad-Din głowę ku ziemi i rzekł: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem!” A gdy usłyszał to ów człowiek, który wyszedł po kryjomu za

Alim, aby go śledzić, powrócił do swych towarzyszy i rzekł im: „Zastanówcie się, co począć,

bo Ali Nur ad-Din nie ma już nawet miedziaka.” A gdy powrócił do nich Ali Nur ad-Din,

zauważyli troskę malującą się na jego twarzy. Wówczas powstał jeden z biesiadników,

spojrzał na Alego Nur ad-Dina i rzekł: „Panie mój, proszę, pozwól mi odejść.” Zapytał Ali

Nur ad-Din: „Dlaczegóż odchodzisz dzisiaj tak wcześnie?” Tamten zaś rzekł: „Żona moja ma

rodzić tej nocy, pragnę więc pójść tam, by być przy niej.” Ali zgodził się, lecz zaraz wstał

inny przyjaciel mówiąc: „Panie mój, Nur ad-Dinie, chciałbym być dzisiaj u mego brata, który

święci obrzezanie swego syna.” I tak jeden po drugim towarzysze prosili, aby im Ali pozwolił

odejść, i odchodzili swoją drogą, aż wyszli wszyscy, i Ali Nur ad-Din pozostał sam.

Przywołał wówczas swoją niewolnicę i rzekł do niej: „Anis al-Dżalis, czy wiesz, co mnie

spotkało?” I powtórzył jej słowa zarządcy. „O panie mój – odrzekła – od kilku nocy miałam

ci zamiar o tym donieść, lecz słyszałam, jak mówiłeś te wiersze:

Gdy świat jest łaskawy dla cię, serce najłaskawsze

Miej dla ludzi, nim fortuna rzuci cię na zawsze.

Bowiem szczodrość jej nie zgubi, gdy ci sprzyja ninie,

Ni jej nie przywróci sknerstwo, gdy fortuna zginie.

A skoro usłyszałam, jak je wypowiadasz, zamilkłam i nic już nie rzekłam.” I powiedział

Ali Nur ad-Din: „O Anis al-Dżalis, ty wiesz, że nie roztrwoniłem majątku na nic innego, jak

tylko na moich przyjaciół, i sądzę, że nie pozostawią mnie oni bez pomocy.” Rzekła Anis al-

Dżalis: „Na Allacha, to nie przyniesie ci wielkich korzyści.” Nur ad-Din zaś odpowiedział:

„A ja nie mieszkając pójdę do nich i zakołatam do ich drzwi, a być może otrzymam od nich

coś, z czym będę mógł przystąpić do prowadzenia sprzedaży i kupna, a wtedy poniecham

zabaw i uczt.”

Po czym nie tracąc ani chwili wstał i szedł tak długo, aż zaszedł na ulicę swoich dziesięciu

przyjaciół – wszyscy oni mieszkali bowiem przy jednej ulicy. I podszedł do pierwszej bramy,

zastukał i wyszła do niego niewolnica pytając: „Kto tam?” Rzekł jej: „Powiedz swemu panu,

że u jego wrót stoi Nur ad-Din i mówi: «Twój niewolnik całuje ręce twoje i oczekuje twej

szczodrobliwości.»” Przeto niewolnica weszła do domu i powtórzyła to swemu panu. Ów zaś

krzyknął na nią i zawołał: „Wracaj i powiedz mu: «Nie ma pana!»” Niewolnica wróciła więc

do Alego Nur ad-Dina i rzekła mu: „Panie, mego pana nie ma w domu.” Odszedł zatem Ali

Nur ad-Din, mówiąc do siebie w duszy: „Jeżeli ten syn wszeteczeństwa zaparł się sam siebie,

to drugi może nie będzie taki.” Podszedł więc do następnych drzwi i powiedział to samo co za

pierwszym razem, lecz drugi przyjaciel również zaparł się siebie. Wówczas Ali wypowiedział

taki wiersz:

Poszli ci, którzy powinni, gdy stoimy u ich bramy,

Dobro świadczyć, gdyż się tego po szczodrości spodziewamy.

A gdy skończył swoje wiersze, powiedział: „Na Allacha, wszystkich ich muszę poddać

próbie, może przecież jest pomiędzy nimi jeden, który stanie za wszystkich.” Obszedł tedy

wszystkich dziesięciu, lecz nie znalazł wśród nich ani jednego, który by otworzył drzwi i

wyszedł do niego lub polecił dać choćby bochenek chleba. Powiedział więc Ali te wiersze:

Gdy ktoś żyje w dobrobycie, z drzewem go porównam snadnie:

Po owoce drzewa tego ludzie schodzą się gromadnie.

A gdy na gałęziach jego już owoców nie ma wcale,

Ciżba wnet odchodzi odeń, aby inne drzewo znaleźć.

Niechaj klątwa ich powali, zguba będzie ich udziałem.

Wśród dziesięciu ni jednego szlachetnego nie ujrzałem.

Następnie wrócił do swej niewolnicy w większym jeszcze smutku pogrążony. I rzekła mu:

„Panie mój, czyż nie mówiłam, że to nie przyniesie ci wielkich korzyści?” Rzekł: „Na

Allacha, nie było między nimi nawet takiego, który pokazałby mi swą twarz.” Powiedziała

mu wówczas: „Panie mój, sprzedawaj wszystko z domu, jedno po drugim, aby było na życie.”

I jął sprzedawać, aż sprzedał wszystko, co było w domu, i nic mu już nie pozostało. Przeto

spojrzawszy na Anis al-Dżalis zapytał: „Co czynić dalej?” A ona rzekła: „Panie mój, ja radzę,

abyś udał się ze mną w tej chwili na rynek i sprzedał mnie. Wiesz zapewne, że ojciec twój

kupił mnie za dziesięć tysięcy denarów, może więc Allach da ci chociaż część tej sumy. A

jeśli Allach zechce znów nas połączyć, spotkamy się.” Rzekł jej: „O Anis al-Dżalis, niełatwo

mi rozstać się z tobą choćby na jedną chwilę.” Odpowiedziała: „I dla mnie nie jest to łatwe,

lecz los wydał wyrok, jak mówi poeta:

Są przypadki, których biegu żadną miarą nie odmienię,

Co zmuszają, bym się wadził z moim dobrym ułożeniem.

Bez przyczyny tych postępków łacno nikt nie przedsiębierze,

Jeno w sprawach, którym warto złożyć taką dań w ofierze.”

Wziął więc Anis al-Dżalis, a łzy spływały mu po twarzy i wypowiedział te wiersze:

Stójcie! Dajcie mi na drogę swe spojrzenie i nadzieję,

Bym swe serce wspomógł, które w ten rozłąki czas boleje.

A jeżeli po rozstaniu rozpłomieni mnie tęsknotą

Ten ostatni podarunek, wy się. nie troskajcie o to.

Później poszedł i przekazał niewolnicę pośrednikowi pytając: „Czy znasz wartość tego, co

masz wywoływać?” A pośrednik odrzekł: „Panie mój, Ali Nur ad-Dinie, szlachetne

pochodzenie zachowuje się w pamięci.” I dalej mówił: „Czy nie jest to Anis al-Dżalis, którą

kupił ode mnie twój ojciec za dziesięć tysięcy denarów?” Odparł; „Tak.” Wtedy udał się

pośrednik do kupców, lecz spostrzegł, że jeszcze nie wszyscy przybyli. Czekał więc

cierpliwie, aż zgromadzą się wszyscy. I wypełniły rynek niewolnice wszystkich odmian:

Turczynki, Greczynki, Czerkieski, Gruzinki i Etiopki. Gdy pośrednik ujrzał bazar

przepełniony ludźmi, podniósł się i zawołał: „O kupcy! O wielmożni! Nie wszystko, co

krągłe – to orzech, podłużne nie tylko bananem być może! Nie wszystko białe tłuszczem się

nazywa, nie wszystko czerwone – winem bywa! Nie wszystko jest mięsem, co ma barwę

purpurową, nie wszystko, co brunatne, to daktyla owoc! O kupcy! Oto perła niezrównana,

której wartości żadne pieniądze nie odmierzą! Jaką sumą otwieracie?” Rzekł jeden z kupców:

„Czterema tysiącami i pięciuset denarami.”

Lecz oto zjawił się na bazarze wezyr al-Muin ibn Sawi i ujrzawszy stojącego tam Alego

Nur ad-Dina, rzekł sobie w duszy: „Po co on tu stoi? Wszakże nie pozostało mu już nic, za co

mógłby kupić niewolnicę.” A rozejrzawszy się usłyszał pośrednika, który wywoływał, stojąc

na bazarze w otoczeniu kupców. Rzekł więc sobie w duszy, wezyr: „Sądzę, że jest on

niechybnie zrujnowany i przyszedł ze swą niewolnicą, aby ją sprzedać.” I rzekł jeszcze do

siebie: „Jeśli to prawda, jakież to zadośćuczynienie dla mego serca!” Następnie wezwał

pośrednika. Gdy zaś ten przyszedł i ucałował przed wezyrem ziemię, ów rzekł: „Chcę mieć tę

niewolnicę, którą wywoływałeś.” Pośrednik nie mogąc sprzeciwić się wezyrowi

przyprowadził niewolnicę i pokazał mu ją. A skoro ją wezyr zobaczył i zauważył gładkość jej

smukłej postaci i miękkość jej wymowy, ogarnął go zachwyt. I zapytał: „Jaką wysokość

osiągnęła jej cena?” Odparł pośrednik: „Cztery tysiące i pięćset denarów.” Kupcy słyszeli to,

przeto żaden z nich nie śmiał dorzucić nawet jednego dirhema czy denara, lecz wycofali się

wszyscy znając zachłanność i podłość wezyra. Spojrzał więc Muin ibn Sawi na pośrednika i

rzekł: „Czegóż sterczysz jeszcze? Odejdź, a niewolnicę przyprowadź do mnie. Kupuję ją za

cztery tysiące denarów i pięćset denarów dla ciebie.”

Podszedł zatem pośrednik do Alego Nur ad-Dina i rzekł mu: „Panie mój, stracona jest dla

ciebie niewolnica bez żadnej zapłaty.” Spytał Ali: „Z jakiej to przyczyny?” Odrzekł

pośrednik: „Otworzyliśmy właśnie przetarg ceną czterech tysięcy i pięciuset denarów, kiedy

nadszedł i stanął na bazarze ten ciemięzca, Muin ibn Sawi. A gdy ujrzał niewolnicę,

wzbudziła w nim zachwyt i powiedział do mnie: «Zastanów się nad ceną czterech tysięcy

denarów i pięciuset denarami dla ciebie.» Lecz sądzę, że on po prostu wie, iż niewolnica jest

twoją własnością, i jeśli ci za nią w tej chwili zapłaci, to stanie się tak tylko dzięki łasce

Allacha. Lecz ja, znając jego podłość, pewien jestem, że da ci zlecenie wypłaty do jednego ze

swoich przedstawicieli, wysyłając równocześnie do niego list z poleceniem: «Nie dawaj mu

nic.» I za każdym razem, gdy przyjdziesz do nich po pieniądze, będą mówili: «Przyjdź jutro.»

I tak będą cię dzień po dniu zwodzić obietnicami upokarzając twą dumę. Gdy zaś ich w końcu

przynaglisz, powiedzą: «Daj nam to zlecenie.» A gdy wezmą od ciebie kartkę, podrą ją i

stracisz zapłatę za niewolnicę.” Wysłuchawszy słów pośrednika Ali Nur ad-Din spojrzał na

niego i zapytał: „Cóż więc mam zrobić?” Ten zaś rzekł: „Dam ci dobrą radę. Jeśli jej

posłuchasz, to może zamieni się twój los na lepsze.” Zapytał tedy Ali: „Jakaż jest ta rada?”

Rzekł pośrednik: „Za chwilę, gdy będę stał na bazarze, podejdź do mnie, zabierz ode mnie

niewolnicę, uderz ją pięścią i powiedz: «Nieszczęsna! Oto uczyniłem już zadość przysiędze i

wyprowadziłem cię na bazar. Obiecałem ci bowiem, że wywiodę cię na targowisko i oddam

pośrednikom, by wystawili cię na sprzedaż.» Jeśli tak uczynisz, to może uda się podejść

wezyra i ludzi, i może uwierzą ci, że przyprowadziłeś niewolnicę na bazar jedynie po to, aby

dotrzymać przysięgi.” I odrzekł Ali: „To dobry pomysł.” Oddalił się więc pośrednik, a

wyszedłszy na środek bazaru, ujął niewolnicę za rękę i skinął na wezyra Muina ibn Sawi

mówiąc: „Panie mój, oto zbliża się jej właściciel.” I podszedł Ali Nur ad-Din do pośrednika,

wyrwał niewolnicę z jego rąk i uderzył ją pięścią wołając: „Biada ci! Przywiodłem cię już na

bazar, jak przysiągłem. A teraz wracaj do domu i nie sprzeciwiaj mi się więcej! Nie

potrzebuję pieniędzy, abym cię miał sprzedawać. Gdybym zechciał sprzedać domowe sprzęty

i inne rzeczy, dostałbym za nie o wiele więcej niż za ciebie.” Spojrzał al-Muin ibn Sawi na

Nur ad-Dina i rzekł: „Nieszczęsny! A cóż to jeszcze zostało ci do sprzedania lub do

kupienia?” Po czym chciał rzucić się na Alego, lecz wszyscy kupcy, którzy lubili Nur ad-

Dina, zwrócili swój wzrok ku niemu. On zaś rzekł do nich: „Oto stoję przed wami, a wy

znacie przecież jego podłość.” Rzekł wezyr: „Na Allacha, gdyby nie wy, zabiłbym go!” A

kupcy porozumieli się, dając jeden drugiemu znaki oczyma, i rzekli: „Żaden z nas nie będzie

się mieszał w sprawy, które wy macie między sobą.” Wobec tego mężny Ali Nur ad-Din

podszedł do wezyra Muina ibn Sawi i ściągnąwszy z siodła powalił go na ziemię. A w tym

miejscu pełno było rozrobionej gliny i wezyr wpadł w sam jej środek. Ali Nur ad-Din zaczął

go bić pięściami, a jeden z ciosów ugodził wezyra w zęby i broda jego spłynęła krwią.

Wezyrowi towarzyszyło dziesięciu mameluków, a skoro ujrzeli oni, jak Nur ad-Din obszedł

się z ich panem, oparli dłonie na rękojeściach mieczów chcąc rzucić się na Alego Nur ad-

Dina i zasiec go. Lecz obecni przy tym kupcy rzekli mamelukom: „To jest wezyr, a to syn

wezyra. Może oni się pogodzą, a wtedy ściągniecie na siebie gniew jednego i drugiego. Albo

cios może ugodzić wezyra, a wtedy zginiecie wszyscy najstraszniejszą śmiercią. Naszym

zdaniem nie mieszajcie się do nich.” Gdy Ali Nur ad-Din przestał bić wezyra, zabrał

niewolnicę i poszedł do domu. Wezyr Muin ibn Sawi zaś podniósł się natychmiast, a jego

biała szata zabarwiona była teraz trojako: kolorem gliny, kolorem krwi i kolorem popiołu.

Ujrzawszy się w takim stanie wezyr wziął rogożę, założył ją sobie na szyję, a wziąwszy do

ręki dwie wiązki halfy, poszedł pod pałac, w którym mieszkał sułtan, i wołał: „O królu czasu,

jak podle ze mną postąpiono!” I zaprowadzono go przed oblicze sułtana, ów zaś obejrzał go

uważnie, a upewniwszy się, że to jego wezyr Muin ibn Sawi, zapytał: „Kto ci to uczynił?” A

wezyr płacząc i lamentując wypowiedział te wiersze:

Czyż czas mnie pognębił, kiedy żyjesz pełen chwały?

Czy pokąsał mnie pies, kiedy tyś jest lew wspaniały?

Czyli wszystkich, którzy pragną, źródła twoje poją?

Tyś jest deszcz, a jam spragniony pod opieką twoją!

Później rzekł: „O panie mój, czy każdego, kto kocha i tobie służy, spotyka los tak srogi?”

Sułtan spytał: „Kto ci to uczynił?” Odrzekł wezyr: „Wiedz, że wyszedłem dziś na targ

niewolnic zamierzając” kupić niewolnicę zdatną na kucharkę. I ujrzałem na targu niewolnicę

taką, że podobnej jej nie widziałem przez całe moje życie, a pośrednik wyjawił mi, że jest ona

własnością Alego, syna Chakana, któremu pan nasz sułtan dał kiedyś dziesięć tysięcy

denarów, aby mu kupił za nie piękną niewolnicę. I kupił Chakan tę niewolnicę, a gdy

wzbudziła ona zachwyt jego syna, dal mu ją. Ów zaś, gdy ojciec umarł, szedł drogą

marnotrawstwa, aż sprzedał wszystkie swoje posiadłości, ogrody i sprzęty. A gdy już całkiem

zubożał i nie pozostało mu ani miedziaka, przyprowadził na rynek niewolnicę, aby ją

sprzedać. I powierzył ją pośrednikowi, który wystawił ją na sprzedaż, a kupcy podbijali cenę,

aż osiągnęła wysokość czterech tysięcy denarów. Rzekłem sobie wtedy w duszy: «Kupię ją

dla pana naszego, sułtana, bo przecież pierwsza zapłata za nią pochodziła od niego.»

Powiedziałem więc: «Synu mój, weź za nią cztery tysiące denarów.» A on, usłyszawszy moje

słowa, spojrzał na mnie i krzyknął: «Wszeteczny starcze, raczej już żydom i chrześcijanom ją

sprzedam niż tobie.» Rzekłem więc: «Nie kupuję jej dla siebie, lecz dla pana naszego sułtana,

naszego dobroczyńcy.» A gdy to usłyszał, wpadł we wściekłość, rzucił się na mnie nie bacząc

na mój podeszły wiek, ściągnął mnie z wierzchowca i bił tak długo, aż doprowadził mnie do

stanu, w jakim mnie teraz widzisz. A wszystko to spotkało mnie tylko dlatego, że poszedłem

kupić tę niewolnicę dla waszej miłości.”

Rzekłszy to wezyr rzucił się na ziemię, trzęsąc się i płacząc. Gdy sułtan zobaczył, jak

wygląda, i usłyszał jego opowiadanie, wezbrały mu z gniewu żyły na czole i zwrócił się do

stojących przed nim dostojników państwa. A było tam również czterdziestu zbrojnych w

miecze. I rozkazał im sułtan: „Jedźcie w tej chwili do domu Alego, syna Chakana, splądrujcie

go, a jego i niewolnicę wleczcie twarzami po ziemi aż do mnie.” Odpowiedzieli mu: „Stanie

się, jak rzekłeś.” Potem wyszli z pałacu i skierowali się do Alego Nur ad-Dina.

A sułtan miał szambelana imieniem Alam ad-Din Sandżar, który uprzednio był

mamelukiem Fadla ibn Chakana, ojca Alego Nur ad-Dina. Ów słysząc rozkaz sułtana i

widząc wrogów gotujących śmierć synowi jego pana, nie mógł się opanować, dosiadł

wierzchowca i ruszył w kierunku domu Alego Nur ad-Dina, aż stanął pod bramą i zapukał.

Wyszedł do niego Ali Nur ad-Din, a spojrzawszy poznał Alam ad-Dina i chciał go przywitać,

lecz ten rzekł: „Panie mój, nie jest to czas na powitania i rozmowę. Posłuchaj, co mówi poeta:

Chroń twą duszę od grożących jej podstępnych knowań

I dom porzuć, rozpaczając, żeś go wybudował.

Jeszcze znajdziesz inną ziemię i krainę różną.

Ale innej duszy tobie szukać by na próżno!”

Zapytał więc Ali Nur ad-Din: „Co się stało, Alam ad-Dinie?” Ów rzekł: „Wstawaj i ratuj

się ucieczką wraz z niewolnicą, Muin ibn Sawi bowiem chce was schwytać w zasadzkę, a

jeśli wpadniecie w jego ręce, zabije was. A sułtan wysłał już właśnie po was czterdziestu

zbrojnych, sądzę więc, że musicie uciekać, zanim was nieszczęście dosięgnie.” Następnie

wyciągnął Sandżar do Nur ad-Dina rękę pełną denarów, a przeliczywszy je stwierdził, że jest

ich czterdzieści. Rzekł mu wtedy: „Weź je. Gdybym miał przy sobie więcej, dałbym ci, lecz

nie czas teraz na utyskiwania.” Wobec tego Nur ad-Din pospieszył do niewolnicy, a ona, gdy

opowiedział jej, co się stało, była tym zaskoczona. Nie tracąc zatem czasu wyszli oboje z

miasta, a Allach skrył ich przed wrogiem. Przyszedłszy nad brzeg rzeki, zastali tam statek

gotowy do podróży. Kapitan stał na środku pokładu wołając: „Kto chce się jeszcze pożegnać,

uzupełnić zapasy lub kto zapomniał czegoś potrzebnego, niech załatwi to niezwłocznie,

ponieważ odpływamy!” I rzekli wszyscy: „Nie mamy już nic do załatwienia, kapitanie.”

Wobec tego kapitan rzucił załodze rozkaz: „Dalej! Odwiązać liny i wyciągnąć kotwicę!” I

zapytał Ali Nur ad-Din: „Dokąd to, kapitanie?” A on odrzekł: „Do Przybytku Pokoju,

Bagdadu.” Tedy Ali Nur ad-Din wraz z niewolnicą wsiedli na statek i odpłynęli. Rozwinięto

żagle i statek posuwał się szybko, niby ptak dwuskrzydły, jak rzekł o tym poeta tymi słowy:

Spójrz na statek; jego widok ujął cię w niewolę srogą.

On w zawody z wiatrem w locie pędzi w dal otwartą drogą,

Jakby ptakiem był, co skrzydła swe rozwinął był wspaniale

I przyleciał z wysokości, by na bystre opaść fale.

I płynął statek unosząc ich na pokładzie, a wiatr im sprzyjał. Oto jak układały się ich losy.

Jeśli zaś chodzi o czterdziestu zbrojnych, których wysłał był sułtan, to przybyli oni do

domu Alego Nur ad-Dina, wyłamali bramy i wtargnęli do środka. I przeszukali każdy

zakątek, nie znajdując śladu po nich. Przeto zrabowali dom, a wróciwszy powiadomili o

wszystkim sułtana. I rzekł on: „Szukajcie ich wszędzie, gdziekolwiek mogliby się skryć.”

Odpowiedzieli: „Stanie się, jak rzekłeś.” Następnie odszedł wezyr Muin ibn Sawi do swojego

domu, przedtem zaś sułtan obdarzył go jeszcze honorową szatą mówiąc: „Nikt ciebie nie

pomści, jeśli ja tego nie uczynię.” Wezyr życzył więc sułtanowi długiego żywota i uspokoiło

się jego serce. Następnie rozkazał sułtan ogłosić w mieście: „Wszystkim mieszkańcom

podajemy niniejszym do wiadomości, że wedle rozkazu pana naszego sułtana, ktokolwiek

odnajdzie Alego Nur ad-Dina i przyprowadzi go przed sułtana, nagrodzony zostanie szatą

honorową i tysiącem denarów. Ten zaś, kto go ukryje lub znając jego schronienie o nim nie

doniesie, zasłuży na karę należytą, której nie ujdzie.” I zaczęli ludzie szukać Alego Nur ad-

Dina, lecz śladu po nim nie znaleźli. Oto co się tyczy ich spraw.

Jeśli zaś chodzi o Alego Nur ad-Dina i jego niewolnicę, to przybyli oni bezpiecznie do

Bagdadu. I rzekł kapitan statku: „Oto jest Bagdad, miasto, któremu możecie zaufać. Uszła już

stąd zima, chłody już za nami, a przybyła wiosna kwitnąca różami, porozkwitały drzewa z

dnia na dzień i płyną rzeki w Bagdadzie.” Ali Nur ad-Din zszedł ze statku ze swoją

niewolnicą i dał kapitanowi pięć denarów, potem zaś szli przed siebie, aż los zawiódł ich

pomiędzy ogrody. Znaleźli się w miejscu zamiecionym i zroszonym wodą i ujrzeli tam długie

ławy i porozwieszane naczynia z wodą, a nad nimi matę z trzciny biegnącą wzdłuż zaułka. U

wejścia do tego zaułka znajdowała się brama ogrodu, była ona jednak zaryglowana. Ali Nur

ad-Din rzekł do niewolnicy: „Na Allacha, jakże tu pięknie!” Ona zaś powiedziała: „Panie

mój, posiedźmy chwilę na tej ławie.” Weszli więc i usiedli na jednej z ław, a potem umyli

twarze i rozkoszując się podmuchem wiatru, zasnęli – niech sławiony będzie Ten, który nie

śpi nigdy.

A był to ogród zwany Ogrodem Wesela i mieścił się w nim pałac zwany Pałacem

Rozrywek, a wszystko to było własnością kalifa Haruna ar-Raszida. Gdy troski wypełniały

serce kalifa, przychodził on do tego ogrodu, a wszedłszy do pałacu, przesiadywał w nim.

Pałac ów miał osiemdziesiąt okien, a w nich zawieszonych było osiemdziesiąt lamp,

pośrodku zaś widniał ogromny złoty świecznik. Gdy kalif przychodził, rozkazywał

niewolnicom otwierać okna, a towarzyszowi zabaw Ishakowi kazał śpiewać wraz z

niewolnicami dla ukojenia serca. Wówczas opuszczały go troski.

A pieczę nad ogrodem sprawował sędziwy starzec zwany szejchem Ibrahimem. I zdarzyło

się, że pewnego razu, gdy wyszedł ów szejch, aby załatwić ważne sprawy, zastał potem w

ogrodzie rozbawionych ludzi, a z nimi kobiety lekkich obyczajów. I zawrzał gwałtownym

gniewem, lecz tłumił go cierpliwie do dnia, w którym pojawił się u niego kalif. A gdy

powiadomił o tym kalifa, ów rzekł: „Z każdym, kogo znajdziesz pod bramą ogrodu, możesz

postąpić, jak zechcesz.”

A gdy nastał dzień, w którym przybył Ali Nur ad-Din z niewolnicą, wyszedł zarządca

ogrodu Ibrahim poczynić konieczne zakupy, a wróciwszy zastał pod bramą dwoje śpiących,

przykrytych jednym izarem. Rzekł tedy: „Czyż nie wiedzą, że kalif pozwolił mi zabić

każdego, kogo tu spotkam? Lecz ja uderzę ich tylko lekko zieloną gałązką palmy, aby już nikt

nie zbliżał się więcej do bramy ogrodu.” Ściął więc zieloną gałązkę z palmy, podszedł do nich

i zamierzył się, wznosząc rękę tak wysoko, że widać było biel jego pachy. I już chciał

uderzyć, lecz zastanowił się w duszy i rzekł: „O Ibrahimie! Chcesz ich bić, nic o nich nie

wiedząc. Być może oboje są cudzoziemcami lub podróżnymi i tu rzuciło ich przeznaczenie.

Odkryję więc ich twarze i przyjrzę się im. „A uniósłszy izar z ich twarzy, rzekł: „Ci dwoje są

tak piękni, że nie godzi się ich bić.” Następnie zakrył im twarze z powrotem i zbliżywszy się

do nogi Alego Nur ad-Dina potrącił ją. Ali Nur ad-Din zaś otworzył oczy, a ujrzawszy

sędziwego starca, zawstydził się, podciągnął nogi i usiadł wyprostowany, następnie zaś ujął

rękę szejcha Ibrahima i ucałował ją. I spytał szejch: „Synu mój, skąd jesteście?” Odrzekł Ali:

„O panie mój, jesteśmy tu obcy.” I łzy trysnęły mu z oczu. Rzekł przeto starzec Ibrahim:

„Wiedz, mój synu, że Prorok – niech błogosławi mu Allach i da mu zbawienie! – nakazał

gościnnie przyjmować cudzoziemców.” I dodał: „Synu mój, czy nie zechciałbyś wstać i wejść

do ogrodu, aby rozerwać się i uspokoić serce?” Zapytał go Nur ad-Din: „Panie mój, do kogo

należy ten ogród?” I rzekł mu:..Synu mój, ogród ten odziedziczyłem po mojej rodzinie.” A

mówił tak jedynie w tym celu, aby ich uspokoić i by weszli do ogrodu. Wysłuchawszy słów

Ibrahima Nur ad-Din podziękował mu, wstał wraz ze swą niewolnicą i poprzedzani przez

szejcha Ibrahima weszli do ogrodu.

Cóż to był za ogród! Wiodącą doń bramę oplatała winorośl o gronach dwojakiej barwy:

czerwonych jak rubin i czarnych niczym heban. Weszli pod pułap z gałęzi i znaleźli tam

owoce rosnące bliźniaczymi parami i pojedynczo. Ptak wszelki wywodził swoje trele na

ogrodowych gałązkach, słowik śpiewał, z drzewa odzywały się turkawki, kosy gwizdały

całkiem jak ludzie, a gołąb jak człowiek podchmielony wołał. Drzewa obwieszone były

owocami swymi, a wszystkie one były jadalne i parzyste jak bliźnięta. Były tam drzewa

kamforowe, migdałowe i chorasańskie morele, i przepięknego koloru śliw wiele, wiśnie, na

widok których nie sposób wyjść ze zdumienia, i figi czerwone, białe i zielone o

najpiękniejszych odcieniach. Kwiaty były jak perły i korale, róże czerwienią swoją

zawstydzały lica pałające rumieńcem, fiołki były jak siarka, gdy zaczyna płonąć. Były tam też

mirty, lewkonie, lawenda, a łzy obłoków zdobiły płatki czerwonych anemonów. I śmiały się

ząbki stokrotek, a narcyzy patrzyły na róże czarnymi oczyma. Cytryny były jak kielichy, a

pomarańcze jak kule ze złota. Różnobarwne kwiecie ruń okryło młodą, przyszła wiosna i

wszystko lśniło jej urodą. Strumienie szemrały, ptaki śpiewały, a wiatry szumiały. Czas był

nie nazbyt gorący, a wietrzyk rzeźwiący.

Potem szejch Ibrahim wprowadził ich do wysokiej komnaty i uradowało ich jej piękno, jak

też wypisane w niej osobliwe zdania. Usiedli przy jednym z okien, a wówczas Ali Nur ad-

Din, wspomniawszy minione przygody, rzekł; „Na Allacha, zaiste przedziwnie piękne to

miejsce. Wspomniałem to, co już minęło, i wygasł mój smutek jak żar gorejący.” A szejch

Ibrahim podał im posiłek i jedli oboje do syta, a następnie umyli ręce. I usiadł Nur ad-Din w

jednym z okien i przywołał swoją niewolnicę, a gdy podeszła, zaczęli przyglądać się

drzewom dźwigającym przeróżne owoce. Potem Ali Nur ad-Din zwrócił się do szejcha

Ibrahima mówiąc: „O szejchu Ibrahimie, czy nie ma u ciebie jakiegoś napoju, wszak ludzie

zwykli pijać po jedzeniu.” Przyniósł tedy szejch Ibrahim słodzonej zimnej wody, lecz Nur ad-

Din rzekł mu: „Nie takiego napoju pragnąłem.” Zapytał: „Czy chcesz wina?” I odrzekł Nur

ad-Din: „Tak.” Zawołał na to szejch: „Niech Allach strzeże mnie przed winem! Nie tknąłem

go od trzynastu lat, jako że Prorok – niech czuwa nad nim miłosierdzie i błogosławieństwo

Allacha – przeklął tego, który by je pił, tłoczył lub roznosił.” I rzekł mu Ali Nur ad-Din:

„Pozwól rzec dwa słowa.” Powiedział starzec: „Mów, co masz do powiedzenia.” Rzekł: „Czy

spadnie na ciebie klątwa, jeśli nie będziesz wina tłoczył, pił ani roznosił?” Odrzekł: „Nie.” –

”Weź tedy – rzekł Nur ad-Din – te oto dwa denary i te dwa dirhemy, dosiądź tego osła i z

daleka zawołaj na jakiegokolwiek człowieka, aby je kupił. Powiedz mu: «Weź sobie te dwa

dirhemy, a za te dwa denary kup wina i włóż ciężar na osła.» I tak nie będziesz ani tym, który

pije, ani tym, który tłoczy, roznosi i sprzedaje, i ominie cię przekleństwo grożące innym.” I

rzekł szejch Ibrahim śmiejąc się z tych słów: „Na Allacha, nie widziałem sprytniejszego od

ciebie i nie słyszałem składniejszej mowy!” I dodał Nur ad-Din: „Stałeś się naszym

opiekunem i nie ma rady, musisz się z tym pogodzić. Przynieś nam więc wszystko, co

potrzebne.” Rzekł szejch Ibrahim: „Synu mój, oto piwnica przed tobą” – a była to spiżarnia

przeznaczona dla Władcy Wiernych. „Wejdź tam i bierz, co chcesz, a zaprawdę jest w niej

więcej, niż zapragnąć możesz.” Wszedł tedy Ali Nur ad-Din do spiżarni i ujrzał w niej

naczynia złote, srebrne i kryształowe, wysadzane przeróżnymi klejnotami. I wybrał z nich te,

które mu się spodobały, a napełniwszy winem dzbany i szklane flasze jął czerpać z nich wraz

z niewolnicą, oboje zdumieni pięknością tego, co widzieli. Szejch Ibrahim zaś, przyniósłszy

im obojgu pachnidła, spoczął z dala od nich,

A oni pili bez ustanku, oddając się najwyższej radości, aż wino owładnęło nimi. Policzki

mieli zarumienione, oczy wymieniały miłosne spojrzenia i rozsypały się im włosy. Szejch

Ibrahim rzekł sobie: „Dlaczego miałbym spoczywać z dala od nich? Nie zasiąść mi to z nimi?

Kiedyż znowu będzie w naszym pałacu dwoje tak pięknych jako dwa księżyce?” Zbliżył się

tedy szejch Ibrahim i usiadł na skraju wnęki. I rzekł do niego Ali Nur ad-Din: „Panie mój,

zaklinam cię na moje życie, podejdź bliżej ku nam!” I zbliżył się do nich szejch Ibrahim, a

Ali Nur ad-Din napełniwszy puchar spojrzał na niego i rzekł: „Pij, abyś poznał jego wyborny

smak.” Odrzekł szejch Ibrahim: „Niech mnie Allach strzeże! Wszak nie czyniłem tego

trzynaście lat.” Przeto Ali Nur ad-Din nie bacząc na szejcha sam wychylił puchar i osunął się

na ziemię wyglądając, jakby ogarnęło go upojenie. Wtedy spojrzała na niego Anis al-Dżalis i

rzekła: „O szejchu Ibrahimie, zobacz, jak oto ze mną postąpił.” Zapytał więc szejch: „Cóż mu

się stało?” Odparła: „Tak zwykł zawsze ze mną czynić. Pije przez chwilę i zasypia, a ja

zostaję sama i nie mam nikogo, kto dotrzymałby mi towarzystwa przy pucharze. I któż poda

mi go, gdy pić zapragnę, któż będzie słuchał, gdy zaśpiewam?” A szejch Ibrahim, którego

członkom słowa jej dodały mocy i którego dusza poczęła się ku niej skłaniać, rzekł: „Nie

uchodzi towarzyszowi być takim, jak on jest.” I napełniła niewolnica puchar, a patrząc na

szejcha Ibrahima rzekła mu: „Na moje życie! Nie odmawiaj, weź, przyjmij puchar i wypij, a

uradujesz moje serce!” A szejch Ibrahim wyciągnąwszy rękę wziął puchar i spełnił go.

Niewolnica napełniła tedy drugi raz i podając szejchowi, rzekła: „Panie mój, to jeszcze tobie

przypada.” Rzekł: „Na Allacha, nie mogę tego wziąć, wystarczy mi bowiem to, co już

wypiłem.” Niewolnica nalegała jednak: „Na Allacha, nie zdołasz wymówić się od tego.”

Wziął więc puchar i wychylił, ona zaś podała mu po raz trzeci. I już miał Ibrahim wypić, gdy

nagle Nur ad-Din poruszył się i usiadł, mówiąc: „O szejchu Ibrahimie, cóż to? Wszak

zaklinałem cię przed chwilą, a ty wzbraniałeś się mówiąc: «Nie czyniłem tego od trzynastu

lat.»” Wstyd ogarnął szejcha Ibrahima i rzekł: „Nie ma w tym mojej winy, ona bowiem

zmusiła mnie do tego.” Roześmiał się Nur ad-Din i zasiedli znów razem, a niewolnica rzekła

po cichu do swego pana: „Panie mój, pij i nie namawiaj do picia szejcha Ibrahima, zanim nie

dam ci znaku.” I poczęła napełniać puchar i poić swego pana, on zaś napełniał jej kielich i

podawał jej nawzajem, i czynili tak bez ustanku. Szejch Ibrahim spojrzał wówczas na nich i

rzekł: „Co to znaczy? Cóż to z was za towarzysze biesiady? Czemuż to mnie nie częstujecie?

Przecież jestem waszym przyjacielem?!” I zaśmiewali się z jego słów do utraty przytomności.

A potem pili oboje i poili także szejcha Ibrahima, i ucztowali tak, aż nastała trzecia część

nocy. I wtedy rzekła niewolnica: „Szejchu Ibrahimie, pozwól mi wstać i zapalić jedną z tych

rzędem stojących świec.” Rzekł jej: „Wstań, lecz nie zapalaj więcej niż jedną świecę.” A ona

wstała i zaświeciwszy jedną, nie spoczęła, aż zapaliła wszystkie osiemdziesiąt świec. A wtedy

rzekł Nur ad-Din: „Szejchu Ibrahimie, a na jaką ja u ciebie zasłużyłem łaskę? Czy pozwolisz i

zapalić jedną z tych lamp?” Rzekł mu szejch Ibrahim: „Wstań i zapal jedną lampę, lecz

chociaż ty nie sprawiaj mi już kłopotu.” Wstał więc Nur ad-Din, lecz począwszy od pierwszej

lampy zapalił wszystkie osiemdziesiąt lamp. A wtedy wszystko wokół roztańczyło się od

blasku. I rzekł szejch Ibrahim, którego ogarnęło już upojenie: „Wy oboje jesteście bardziej

lekkomyślni niż ja”, po czym wstał i rozwarłszy wszystkie okna, usiadł przy Alim i jego

niewolnicy, aby dalej ucztować i mówić wiersze. A wszystko wokół rozbrzmiewało ich

wesołością.

I sprawił Allach Wszechsłyszący i Wszechwiedzący, który stworzył przyczynę każdej

rzeczy, że kalif o tej godzinie siedział w poświacie księżyca przy oknach wychodzących ku

Tygrysowi i patrzył w tę stronę. A spostrzegłszy światła lamp i świec odbijające się w rzece,

zwrócił kalif oczy na pałac w ogrodzie i zauważył, że jarzy się on od światła owych świec i

lamp. Rzekł tedy: „Przyprowadźcie mi Dżafara Barmakidę”, i w okamgnieniu zjawił się

Dżafar przed Władcą Wiernych. Ów zaś rzekł mu: „Psie spośród wezyrów, czy jeszcze mi

służysz?! Nie powiadomiłeś mnie bowiem, co dzieje się w Bagdadzie.” Zapytał Dżafar:

„Jakaż jest przyczyna tych słów?” Rzekł kalif: „Jeżeli Bagdad nie został mi odebrany, to jak

może Pałac Rozrywek jarzyć się światłem lamp i świec i jak mogą być rozwarte jego okna?

Biada ci! Jeśli nie zostałem pozbawiony władzy kalifa, to któż taki śmiałby wszystko to

uczynić?!” I rzekł Dżafar, a lędźwie jego drżały ze strachu: „Kto doniósł ci, że w Pałacu

Rozrywek zapalono lampy i świece i pootwierano okna?” Odparł kalif: „Zbliż się do mnie i

patrz!” Podszedł więc Dżafar do kalifa i spojrzawszy w stronę ogrodu ujrzał pałac podobny

do ognistej pochodni, a blask bijący od niego był silniejszy niż światło księżyca. Wówczas

Dżafar zapragnął wyjednać przebaczenie dla starego ogrodnika Ibrahima, sądząc, że może

pozwolił na to wszystko chcąc wynieść z tego jakąś korzyść. Rzekł więc: „O Władco

Wiernych, w zeszłym tygodniu mówił do mnie szejch Ibrahim: «Dżafarze, panie mój, pragnę

za życia twego i Władcy Wiernych sprawić radość moim dzieciom.» Zapytałem tedy: «Co to

za pragnienie, o którym mówisz?” I rzekł mi: «Chciałbym, abyś wyjednał u kalifa

pozwolenie, bym mógł wyprawić uroczystość obrzezania moich synów w pałacu.» Rzekłem

mu więc: «Czyń, jak chcesz, i spraw radość twoim dzieciom, a jeśli Allach zechce, spotkam

się z kalifem i zawiadomię go o tym.» Opuścił mnie wówczas, a ja zapomniałem ci o tym

powiedzieć.” I rzekł kalif: „Dżafarze, miałeś wobec mnie już jedno przewinienie, a teraz oto

dwukrotnie popełniłeś winę. Zgrzeszyłeś podwójnie: po pierwsze, że nie zawiadomiłeś mnie

o tym, a po drugie, żeś nie wysłuchał życzenia szejcha Ibrahima. Z pewnością bowiem nie po

co innego do ciebie przyszedł i to mówił, tylko by ci dać do zrozumienia, że prosi o trochę

pieniędzy, aby przy ich pomocy osiągnąć to, czego pragnie. A ty mu nic nie dałeś, a i mnie

nie zawiadomiłeś, abym ja mu dał.” I rzekł Dżafar: „O Władco Wiernych, zapomniałem.” A

kalif powiedział: „Na cześć moich przodków! Resztę tej nocy spędzę nie gdzie indziej, tylko

u niego, jest to bowiem prawy człowiek, który często odwiedza szejchów, troszczy się o

biednych i opieką otacza nędzarzy. Sądzę, że wszyscy oni są u niego tej nocy, trzeba więc

zajść tam, a może ktoś z nich ofiaruje za nas modlitwę, która zapewni nam pomyślność na

tym lub na tamtym świecie. Możliwe też, że z mej obecności wypłynie jakaś korzyść dla

Ibrahima i że ucieszy się tym on i jego przyjaciele.” Rzekł Dżafar: „Władco Wiernych,

minęła wszak już większa część nocy i teraz z pewnością się rozchodzą.” Lecz kalif odparł:

„Trzeba tam jednak iść.” Zamilkł tedy Dżafar i opuścił ręce, nie wiedząc, co robić. Kalif

powstał, Dżafar ruszył więc przed nim, wzięli ze sobą także służącego Masrura.

Ruszyli wszyscy trzej, pogrążeni w zamyśleniu, wyszli z zamku i zaczęli przemierzać ulice

przebrani w szaty kupców, aż przybyli do bramy wspomnianego ogrodu. Podszedł kalif, a

ujrzawszy, że ogród jest otwarty, zdumiał się i rzekł: „Popatrzcie, jak to szejch Ibrahim

pozostawił bramę otwartą do tej pory, wbrew swoim zwyczajom.” Potem weszli w głąb

ogrodu i wreszcie stanęli przed pałacem. Kalif rzekł: „Dżafarze, chciałbym podglądnąć ich z

ukrycia, zanim udam się do nich. Chcę bowiem zobaczyć, którzy z błogosławionych i

czyniących cuda szejchów są u niego, bowiem sprawy ich bywają zarówno tajne, jak jawne.

A teraz zaprawdę nie słyszymy jakoś ich głosów i nie widzimy żadnych oznak ich

obecności.” Kalif rozejrzał się, zobaczył wysokie drzewo orzechowe i rzekł: „Chciałbym,

Dżafarze, wejść na to drzewo i popatrzeć na nich, bowiem jego gałęzie sięgają blisko okien.”

Po czym wspiął się na drzewo i przechodząc z konaru na konar dotarł do gałęzi znajdującej

się naprzeciw okna, siadł na niej i zajrzał do wnętrza. Zobaczył dziewczynę i młodzieńca,

pięknych jak dwa księżyce (chwała niech będzie temu, który ich stworzył) oraz starego

Ibrahima, który siedząc z pucharem w ręku mówił: „O władczyni piękności, picie bez muzyki

i śpiewu nie daje żadnej rozkoszy. Czy nie słyszałaś słów poety:

Dozwól, niechaj krąży wino w pucharach wśród gości,

Weźmij kielich z rąk księżyca pełnego światłości!

Ale nie pij bez muzyki, niech jej dźwięki dzwonią,

Bo i konie chętniej piją, gdy się gwiżdże koniom.”

Gdy kalif ujrzał, co robi szejch Ibrahim, żyły napęczniały mu z gniewu na czole, zszedł z

drzewa i zawołał: „Dżafarze, nie widziałem jeszcze takich cudownych czynów pobożnych

ludzi, które byłyby podobne do tego, co ujrzałem tej nocy! Wejdź i ty na drzewo i patrz, abyś

nie stracił błogosławieństwa pobożnych.” Skoro Dżafar wysłuchał słów Władcy Wiernych,

zaniepokojony wspiął się na wierzchołek drzewa, a gdy już tam siedział, spojrzał i zobaczył

Nur ad-Dina, niewolnicę i szejcha Ibrahima z pucharem w ręku. A ujrzawszy to wszystko,

pewien był swojej zguby. Zszedł tedy i stanął przed Władcą Wiernych. A kalif rzekł:

„Dżafarze! Chwała Allachowi za to, że uczynił nas tymi, którzy strzegą jawnych i

nieskalanych praw i że uchronił nas przed szpetotą drogi kłamstwa.” A Dżafar nie mógł

przemówić słowa z piekącego wstydu. Kalif zaś spojrzał na niego i powiedział; „Jak sądzisz,

kto mógł sprowadzić ich tutaj i wpuścić do mojego zamku? Bo o doskonalszym wzroście i

proporcjach i równych pięknością i wdziękiem temu młodzieńcowi i tej dziewczynie nie

oglądały moje oczy.” I rzekł Dżafar, w którym obudziła się nadzieja udobruchania kalifa:

„Masz słuszność, o Władco Wiernych.” I rzekł kalif: „Dżafarze, wejdź ze mną na tę gałąź,

rosnącą naprzeciw okna, abyśmy ich lepiej obejrzeli.”

Wspięli się więc obydwaj na drzewo i patrząc na tych dwoje usłyszeli, jak mówił szejch

Ibrahim: „Moi państwo, wino, którem pił, pozbawiło mnie dostojeństwa, ale rozkosz będzie

pełna, gdy. zadźwięczą struny.” I rzekła Anis al-Dżalis: „Na Allacha, szejchu Ibrahimie,

gdyby się znalazł jakiś instrument, radość nasza byłaby zupełna.” Wysłuchawszy słów

niewolnicy podźwignął się szejch Ibrahim i stanął. I spytał kalif Dżafara: „Jak sądzisz, co on

chce zrobić?” Odparł Dżafar: „Nie wiem.” A szejch Ibrahim znikł i po chwili wrócił niosąc ze

sobą lutnię. Kalif, przyjrzawszy się bacznie, poznał lutnię swego towarzysza biesiad, Ishaka, i

rzekł: „Na Allacha, jeśli niewolnica zaśpiewa, a nie będzie to piękny śpiew, ukrzyżuję was

wszystkich. A jeśli zaśpiewa pięknie, to im wybaczę, a ukrzyżuję ciebie samego.” I rzekł

Dżafar: „O Allachu, spraw, aby jej śpiew nie był piękny.” Kalif zapytał: „Dlaczego?”

Odrzekł: „Jeśli bowiem. ukrzyżujesz nas wszystkich, to jedno drugiemu dotrzymywać będzie

towarzystwa.” I roześmiał się kalif, lecz oto niewolnica ujęła lutnię, a nastroiwszy struny,

uderzyła w nie, wydobywając takie tony, że roztopiłyby one żelazo, a głupca napoiły

mądrością, i zaśpiewała te strofy:

Oto przyszedł czas rozłąki, zamiast spotkań i wesela,

Kiedy się już lek odnalazł, miłujących los rozdziela.

Odeszliśmy wzajem siebie, serce nasze z cierpień ginie,

Posmutniałym od tęsknoty płacz pozostał dziś jedynie.

Zagniewali się wrogowie, naszą miłość widząc dobrze,

I żądali śmierci dla nas. Los jest sprawiedliwy. Odrzekł.

„Nie lękamy się, że zechcą nas uśmiercić w swoim domu,

Lecz lękamy się, że krzywdę nam wyrządzą po kryjomu.”

I rzekł kalif: „Na Allacha, Dżafarze, nie słyszałem w życiu podobnie pięknego głosu.”

Dżafar powiedział: „Może opuścił już kalifa jego gniew?” Odparł kalif: „Tak, już opuścił.”

Potem zeszli z drzewa, a kalif zwrócił się do Dżafara mówiąc: „Chcę wejść tam, usiąść przy

nich i słuchać, jak dziewczyna śpiewa.” Dżafar zaś rzekł na to: „Władco Wiernych, jeśli

wejdziesz do nich, będą zatrwożeni, a szejch Ibrahim z pewnością umrze ze strachu.”

Powiedział kalif: „Dżafarze, musisz mi wymyślić jakiś podstęp, za którego pomocą dowiem

się prawdy o tej sprawie, tak jednak, aby nie spostrzegli, że wiemy coś o nich.”

Później kalif udał się wraz z Dżafarem w kierunku Tygrysu, rozmyślając nad tym

wszystkim, a tam stał rybak i łowił. Znajdował się on pod oknami pałacu, a zarzucał sieć i

łowił, łowił, by zarobić na utrzymanie. A kiedyś zdarzyło się, że kalif nakrzyczał na szejcha

Ibrahima i spytał: „Co to za głosy, które słyszę pod oknami pałacu?”, a szejch Ibrahim odparł:

„To głosy rybaków łowiących ryby.” I rzekł kalif: „Zejdź i zabroń im łowić tutaj!” –

zabroniono więc rybakom łowić w tym miejscu. Lecz tej właśnie nocy przyszedł rybak

imieniem Karim, a ujrzawszy otwartą bramę ogrodu, rzekł sobie w duszy: „O tej porze nikt

nie zauważy, jeśli skorzystam ze sposobności i będę łowił.” Potem wziął sieć, wrzucił ją do

rzeki i wypowiedział te wiersze:

Ty, co pośród niebezpieczeństw płyniesz w dal po morzu,

Chleba z pracy twej nie będzie, przeto trudy porzuć.

Czy nie widzisz, jak się rybak przybliża ku brzegom

Pośród nocy, kiedy gwiazdy ponad głową biegą?

Światło jasne go ogarnia, fale biją w niego,

A on jeno trwa wpatrzony w drganie swojej sieci,

Aż ogarnie go wesołość i szczęście podnieci,

Gdy nareszcie chwyci rybę w swą zasadzkę zdradnie.

A pan zamku spać się kładzie, kiedy noc zapadnie,

I spokojnie usnąć może, gdy sen głowę skłania,

A gdy ocknie się po nocy, wita czas czuwania.

Ma on we władaniu swoim stada gazel zwinnych.

Chwała Panu, który daje i który zabrania.

Jeden człowiek łowi ryby, by je zjadał inny.

A kiedy skończył swoje wiersze, stanął przed nim kalif, który go rozpoznał i zawołał;

„Karimie!” Rybak odwrócił się słysząc swoje imię, a gdy ujrzał kalifa, zadrżały mu lędźwie i

rzekł: „Na Allacha, Władco Wiernych, czynię to nie dlatego, iżbym lekceważył twój rozkaz,

ale bieda i liczna rodzina doprowadziły mnie do tego, co widzisz.” Kalif polecił: „Złów coś

dla mnie”, a rybak, ogarnięty najwyższą radością, zarzucił sieć i odczekawszy, aż cała się

zanurzyła i osiadła na dnie, przyciągnął ją do siebie i wydobył niezliczoną ilość ryb.

Uradowany tym kalif zażądał: „Karimie, zdejmij szaty!”

I zdjął rybak ubranie – a miał na sobie dżubbę ze zgrzebnej wełny łataną w stu miejscach,

pełną wszy, a pcheł było w niej tak wiele, że przy ich pomocy można się było niemal

posuwać po ziemi. Zdjął też z głowy zawój, którego nie rozwiązywał od trzech lat, tylko

nawijał nań znalezione kawałki szmat. Kiedy zdjął dżubbę i zawój, kalif rozdział się z dwu

szat, które miał na sobie z aleksandryjskiego baalbekańskiego jedwabiu: zdjął mallutę i

faradżiję, po czym rzekł do rybaka: „Weź to i ubierz się.” Następnie kalif wdział dżubbę i

zawój rybaka, a przysłoniwszy twarz zasłoną, rzekł mu jeszcze: „Wracaj do swego zajęcia.”

Rybak ucałował stopę kalifa i dziękując mu wypowiedział te wiersze:

Wielkie są twe dobrodziejstwa, cóż ci po podzięce?

Tyś darował mi dóbr wszelkich od mych pragnień więcej.

Póki życia będę dzięki składać twej szczodrości,

A gdy umrę, niech twą chwałę głoszą moje kości.

I nie skończył jeszcze rybak swoich wierszy, gdy wszy zaczęły rozłazić się po ciele kalifa,

a on począł chwytać je na szyi to lewą, to prawą ręką i wyrzucać. Wreszcie zawołał:

„Rybaku, biada ci! Ileż to wszy masz w dżubbie!” Odrzekł rybak: „Panie mój, w tej chwili

sprawiają ci one przykrość, ale niech tylko minie tydzień, a nie będziesz ich już czuł i

przestaniesz o nich myśleć.” Roześmiał się kalif i powiedział: „Nieszczęsny! Miałbym znosić

tak długo tę dżubbę na moim ciele?” Rzekł rybak: „Panie, chciałbym ci coś rzec, lecz nie

śmiem wobec majestatu kalifa.” Odparł: „Mów, co masz do powiedzenia.” Rzekł więc:

„Władco Wiernych, przyszło mi na myśl, że ty pragniesz zaznajomić się z rybołówstwem,

aby mieć w ręku pożyteczny zawód. Jeśli tak właśnie jest, o Władco Wiernych, to dżubba ta

będzie dla ciebie odpowiednia.” I śmiał się kalif ze słów rybaka, po czym ów odszedł swoją

drogą.

Kalif zaś wziął koszyk z rybami, ułożył na nich nieco liści i poszedł z tym do Dżafara. A

gdy stanął przed nim, Dżafar pewny, że to rybak Karim, i bojąc się o niego, rzekł: „Karimie,

co cię tu sprowadza? Uciekaj, bo kalif jest tu tej nocy.” A kalif, usłyszawszy słowa Dżafara,

ze śmiechu upadł na ziemię. I spytał Dżafar: „Czyżbyś był naszym panem, Władcą

Wiernych?” Rzekł kalif: „Tak, Dżafarze, a ty jesteś moim wezyrem, który przyszedł tu ze

mną i nie poznał mnie. Jakże więc ma mnie poznać szejch Ibrahim, który jest pijany?

Zaczekaj tutaj, dopóki nie wrócę do ciebie.” I odrzekł Dżafar: „Słyszę i jestem posłuszny”, a

kalif podszedł do bramy pałacu i zastukał. Wówczas szejch Ibrahim wstał i zapytał: „Kto jest

u bramy?” Kalif zaś rzekł: „To ja, rybak Karim. Słyszę, że masz u siebie gości, przeto

przyniosłem ci trochę ryb, zaprawdę pięknych.” A Nur ad-Din i niewolnica lubili ryby i skoro

o nich usłyszeli, ucieszyli się i prosili: „Panie, otwórz mu i powiedz, aby wszedł do nas z

rybami, które przyniósł.” Otworzył tedy szejch Ibrahim bramę, a kalif w przebraniu rybaka

wszedł z pozdrowieniem na ustach. I ozwał się szejch Ibrahim: „Powitać opryszka, złodzieja i

oszusta! Chodź no i pokaż nam ryby, które przyniosłeś.” I pokazał kalif ryby, a skoro tamci

ujrzeli, że są jeszcze żywe i ruszają się, niewolnica rzekła: „Na Allacha, panie mój, jakże

piękne są te ryby! Gdybyż jeszcze były usmażone!” I rzekł szejch Ibrahim: „Na Allacha,

masz słuszność.” Po czym rzekł do kalifa: „Rybaku, trzeba było przynieść ryby już

usmażone! Idź, usmaż je nam i wtedy przynieś.” I rzekł kalif: „Wedle rozkazu! Usmażę je i

przyniosę”, a tamci zawołali: „Pospiesz się ze smażeniem i przynieś ryby nie zwlekając.” I

pobiegł kalif, a gdy przybył do Dżafara, rzekł: „Dżafarze, żądają ryb usmażonych.” Dżafar

powiedział: „Władco Wiernych, daj mi ryby, usmażę je.” A kalif odparł: „Na groby moich

przodków, nikt nie będzie ich smażył, tylko ja własnymi rękami!” Po czym udał się kalif do

chaty ogrodnika, a przeszukawszy ją, znalazł tam wszystko, co było do smażenia potrzebne,

nawet sól, tymianek i tym podobne. Stanąwszy więc przy piecu, zawiesił patelnię i usmażył

ryby jak się patrzy, a gdy były gotowe, ułożył je na bananowym liściu. W ogrodzie zerwał

nieco cytryn i złożył to wszystko przed biesiadnikami. Wówczas młodzieniec, dziewczyna i

szejch Ibrahim podeszli i jedli, a gdy skończyli, umyli ręce. I rzekł Nur ad-Din: „Na Allacha,

rybaku, zaiste zrobiłeś nam tej nocy przyjemność.” Po czym sięgnął ręką do kieszeni i dał

kalifowi trzy denary z tych pieniędzy, które dostał był od Sandżara, gdy ruszał w drogę, i

rzekł: „Wybacz mi, rybaku, na Allacha, gdybym cię znał przed tym, co mnie spotkało, z

pewnością odjąłbym twemu sercu gorycz ubóstwa. Lecz przyjmij to, na co dzisiaj mnie stać”,

i rzucił denary kalifowi. A kalif podniósł je, ucałował i włożył do kieszeni. Lecz jako że kalif

nie pragnął niczego innego, tylko posłuchać śpiewu niewolnicy, przeto rzekł: „Postąpiłeś ze

mną wspaniałomyślnie i pięknie, lecz pragnieniem moim, które polecam twej bezgranicznej

dobroci, jest, aby ta niewolnica zaśpiewała nam jakąś melodię i bym mógł jej posłuchać.”

Rzekł więc Ali Nur ad-Din: „Anis al-Dżalis”, a ona odparła: „Tak?” Powiedział: „Na moje

życie, zaśpiewaj coś na prośbę tego rybaka, który chciałby ciebie posłuchać.” Gdy Anis al-

Dżalis usłyszała słowa swego pana, wzięła lutnię i naciągnęła struny, a sprawdziwszy,

zaśpiewała te strofy:

Czubkami palców dziewczyna struny potrąca,

I życiem duszę napełnia lutnia dźwięcząca.

Kiedy zaśpiewa – słyszącym głuchy się stanie,

A niemy rzeknie: „Jak piękne jest to śpiewanie!”

I znowu uderzyła w struny czarownym sposobem, który zsyła myślom zapomnienie, i

zaśpiewała takie oto dwa wiersze:

Cześć wam dano, gdyście przyszli tu na naszą ziemię,

A przymioty wasze nocy rozproszyły cienie.

Tedy trzeba by mi przynieść dziś wonności sporo,

By zapachniał dom różami, piżmem i kamforą.

Słuchając tego kalif wpadł w zachwyt i nie mogąc w podnieceniu zapanować nad

gwałtowną radością zawołał: „Niechaj cię Allach wynagrodzi! Niechaj cię Allach

wynagrodzi! Niechaj cię Allach wynagrodzi!” I spytał Nur ad-Din rybaka: „Czy wprawiły cię

w podziw niewolnica i biegłość palców, z jaką przebiera struny?” Odparł kalif: „Na Allacha,

jak jeszcze!” I rzekł Nur ad-Din: „Ona jest podarunkiem dla ciebie, darem człowieka

szlachetnego, który nigdy nie odbiera tego, co dał!” Później podniósł się, a wziąwszy mallutę,

zarzucił ją na kalifa przebranego za rybaka i kazał mu wyjść i odejść wraz z niewolnicą.

Wówczas niewolnica spojrzała na niego i rzekła: „Panie mój, czyż mam odejść bez

pożegnania? Jeśli tak już musi być, to zaczekaj, aż cię pożegnam.” I zaśpiewała te oto dwa

wiersze:

Jeśli naprawdę się oddalisz, twoje mieszkanie

We wnętrzu piersi w sercu moim zawsze zostanie.

Daj nam być razem! Oto prośba moja gorąca.

A przecie Allach tak żarliwych próśb nie odtrąca.

A gdy skończyła swoje wiersze, Nur ad-Din odpowiedział mówiąc tak:

Kiedy nastał dzień rozstania i gdy mnie żegnała,

Rzekła w smutku bolejąca, stojąc we łzach cała:

„Skoro już odejdę ciebie, cóż poczynać będziesz?”

Rzekłem: „Pytaj tego, który jest wiecznie i wszędzie.”

Wysłuchawszy tego kalif uczuł, że ciężko by mu było być sprawcą ich rozłąki, zwrócił się

przeto do młodzieńca i powiedział: „Panie mój, czy lękasz się odpowiedzialności za jakieś

przestępstwo, czy może ciąży na tobie dług u kogoś zaciągnięty?” I rzekł Nur ad-Din: „O

rybaku, zaprawdę mnie i tej niewolnicy zdarzyła się dziwna i niezwykła przygoda, a gdyby ją

spisać igłą w kąciku oka, z pewnością stałaby się pouczeniem dla każdego, kto pragnie się

czegoś nauczyć.” Rzekł na to kalif: „Czy nie zechciałbyś opowiedzieć nam o tym wydarzeniu

i zaznajomić nas z twoimi przygodami? A nuż uzyskasz przez to jakąś pomoc. Miłosierdzie

Allacha jest wszakże blisko.” I rzekł Nur ad-Din: „O rybaku, czy chcesz usłyszeć naszą

opowieść w mowie wiązanej czy prozą?” A kalif odparł: „Proza to słowa, za zdaniem zdanie,

ale poezja to pereł nizanie.” Pochylił więc Nur ad-Din głowę ku ziemi i wypowiedział te

wiersze:

Oto sen mój porzuciłem, miły przyjacielu,

Z dala od ojczyzny ciężko jest od smutków wielu.

Otaczała mnie ojcowska piecza dobrotliwa,

Ale ojciec odszedł dawno i w grobie spoczywa.

Kiedy umarł, niepokoje weszły do mej duszy;

Od ciężkiego ich brzemienia serce mi się kruszy.

Ongi kupił ojciec dla mnie dziewczynę wspaniałą,

Gibką, niby kołysząca się w powiewach gałąź.

I straciłem całą moją schedę dla dziewczyny.

W niej znalazłem mych serdecznych dążeń cel jedyny.

Gdy mi ją sprzedawać przyszło, troski mnie schyliły

I cierpienie przy rozłące było ponad siły.

A gdy machlerz wywoływał cenę na bazarze,

Dawał za nią wiele złota zły podstępny starzec.

Aż ja nagle złością zdjęty i gniewnym zapałem,

Mą dziewczynę własną ręką odeń odebrałem.

Podły, przeciw mnie obrócił swą nikczemność wrogą,

Ogień bezbożności wiódł go, świecąc jego drogom.

Miłość mi kazała, aby tłukły go me pięście,

Lewa, prawa – aż wróciły sercu moc i szczęście.

Przeto powróciłem do dom, pogrążony w trwodze,

Wiedząc, że niebawem wróg mój uderzy mnie srodze.

Rozkazał mnie władca kraju ująć moim wrogom,

Lecz szambelan przybył prawy i uprzedził pogoń,

I dał znak mi, bym odjechał, bym ratując duszę,

Przed nieprzyjaciółmi swymi zmylił trop i uszedł.

Wyszliśmy w ciemnościach nocy, umykając zdradzie,

Aby miejsca bezpiecznego poszukać w Bagdadzie.

Nie mam przeto bogactw żadnych, prócz dziewczyny owej,

I ją właśnie dzisiaj składam w darze rybakowi.

Więc ci daję mego serca ukochanie całe,

I wiedz, że ci nic innego, jeno serce dałem.

A gdy Ali Nur ad-Din skończył swe wiersze, rzekł kalif: „Panie mój, przedstaw mi

dokładnie swą sprawę.” Zaznajomił go więc ze swoją przygodą od początku do końca. A gdy

kalif poznał bieg wydarzeń, spytał: „Dokąd teraz zmierzasz?” Odparł: „Szeroka jest kraina

Allacha.” Rzekł przeto kalif: „Sporządzę dla ciebie pismo, które doręczysz sułtanowi

Muhammadowi ibn Sulejmanowi az-Zajni. Gdy je przeczyta, nie wyrządzi ci krzywdy.”

Rzekł więc Ali Nur ad-Din: „Czy istnieje na świecie rybak, który pisuje do królów? Zaiste,

nigdy się coś takiego nie zdarza.” I rzekł mu kalif: „Słusznie, lecz zaraz wyjaśnię ci, jaka jest

tego przyczyna. Wiedz, że obydwaj uczyliśmy się czytać w jednej szkole i u jednego

nauczyciela, a ja byłem jego arifem. Potem jego spotkało szczęście i został sułtanem, mnie

zaś Allach uczynił rybakiem. Nie ma jednak sprawy, w której bym się do niego zwrócił, by

mi w niej nie pomógł. I choćbym codziennie posyłał do niego po tysiąc rzeczy, które bym

mieć pragnął, na pewno by mi nie odmówił.” Skoro Nur ad-Din wysłuchał tych słów, rzekł:

„Napisz, niech to zobaczę.” Wziął więc kalif kałamarz i pióro i po słowach: „W imię Allacha

Miłosiernego i Litościwego”, napisał, co następuje: „Oto jest list od Haruna ar-Raszida, syna

al-Mahdiego, do Jego Wysokości Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni, którego obdarzyłem

dobrodziejstwami i uczyniłem namiestnikiem w części mego królestwa. Wiedz, że oddawcą

niniejszego pisma jest przyjaciel Nur ad-Din, syn wezyra Chakana. W chwili gdy stanie on

przed twym obliczem, zdasz mu rządy i posadzisz go na twoim miejscu, ponieważ

mianowałem go namiestnikiem tak jak uprzednio ciebie. Nie waż się sprzeciwić memu

rozkazowi i pokój niech będzie z tobą.” Potem dał pismo Alemu Nur ad-Dinowi, który wziął

je i ucałował, a włożywszy między fałdy zawoju, natychmiast ruszył w drogę. Oto co się jego

sprawy tyczy.

Jeśli zaś chodzi o kalifa, przebranego za rybaka, to szejch Ibrahim spojrzał na niego i

zawołał: „O najpodlejszy z rybaków, przyniosłeś nam dwie ryby warte dwadzieścia

miedziaków, a wziąłeś trzy denary i chcesz jeszcze zabrać niewolnicę!” A skoro posłyszał

kalif słowa Ibrahima, krzyknął na niego i skinął na Masrura, który wyszedł z ukrycia i

przypadł do niego. Dżafar zaś posłał już przedtem jednego z ogrodowych chłopców do

odźwiernego pałacu po suknie dla Władcy Wiernych. Wszedł tedy ów człowiek, niosący

szaty, i ucałował ziemię przed kalifem, który zdjąwszy to, co miał na sobie, włożył nowe

suknie. Szejch Ibrahim siedział w tym czasie na podwyższeniu, kalif zaś stanął, patrząc, co się

będzie działo. A szejch Ibrahim osłupiał na ten widok i kąsając palce ze wstydu zawołał:

„Patrzcie! Sen to czy jawa?!” Spojrzał więc na niego kalif i rzekł: „Szejchu Ibrahimie, w

jakim to stanie znajduję ciebie?” Wtedy ocknął się szejch z zamroczenia i padłszy na podłogę

wypowiedział te wiersze:

Daruj mi zbrodni grzech, na którym potknął się zwykły wędrowiec.

Tyś pan, więc słowo wybaczenia niewolnikowi dziś powiedz.

Uczynił on powinność swoją, grzechy wyjawił otwarcie.

A gdzie jest ten, którego błaga o wybaczenie i wsparcie?

Przebaczył mu więc kalif i kazał zaprowadzić niewolnicę do swego pałacu. A skoro tam

przybyła, dał jej oddzielne pomieszczenie i wyznaczył kogoś do posług. I rzekł: „Wiedz, że

wysłałem twego pana jako sułtana do Basry i jeśli Allach pozwoli, poślę mu tam szatę

honorową, z którą ty do niego pojedziesz.” Oto co działo się u nich.

Jeśli zaś chodzi o Alego Nur ad-Dina, syna Chakana, to nie przerywając podróży dotarł on

do Basry i udał się do pałacu sułtana. Wówczas krzyknął głośno, aby usłyszał go sułtan i

dopuścił przed swoje oblicze. A skoro Ali Nur ad-Din stanął przed nim, ucałował ziemię,

wyjął pismo kalifa i podał je sułtanowi. A on, ujrzawszy nagłówek listu pisanego ręką

Władcy Wiernych, porwał się na nogi, ucałował pismo trzykrotnie i rzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny Allachowi Najwyższemu i Władcy Wiernych.” Następnie wezwał czterech kadich i

emirów i już chciał zrzec się władzy, gdy oto zjawił się wezyr Muin ibn Sawi. Podał mu tedy

sułtan list Władcy Wiernych, a on, przeczytawszy, podarł pismo na strzępy, włożył do ust,

pożuł i wypluł. Zawrzał gniewem sułtan i krzyknął: „Biada ci! Cóż to skłoniło cię do takiego

czynu?” Odrzekł: „Nie spotkał się on ani z kalifem, ani z jego wezyrem, a zaiste jest

warchołem, szejtanem i oszustem, któremu wpadł w ręce papier z pismem kalifa. Sfałszował

go więc i napisał na nim wszystko, co chciał. Dlaczegóż to miałbyś zrzec się władzy

sułtańskiej, skoro kalif nie przysłał do ciebie umyślnego posłańca z prześwietnym swym

pismem? Gdyby sprawa istotnie tak się miała, na pewno wysłałby z nim szambelana lub

wezyra, lecz ten oto przyszedł sam.” Zapytał sułtan: „Cóż więc mam czynić?” I rzekł wezyr:

„Wydaj mi tego młodzika, a zabiorę go z sobą, a skoro przejmę od ciebie pieczę nad nim,

wyślę go w towarzystwie szambelana do Bagdadu. Jeśli mówi prawdę, to przywiezie nam

prześwietne pismo i dokument nadania władzy, jeśli zaś słowa jego nie są prawdziwe, to

odeślą go nam wraz z szambelanem, a ja będę mógł wywrzeć zemstę na moim wrogu.”

Wysłuchawszy słów wezyra zgodził się sułtan postąpić po jego myśli. Przywołał

niewolników, a ci rzucili Nur ad-Dina na ziemię i bili go do utraty przytomności. Później

wezyr rozkazał, by założono Alemu na nogi kajdany i wezwał nadzorcę więzienia. Stawił się

tedy ów nadzorca imieniem Kutajt i ucałował przed nim ziemię. I rzekł mu wezyr: „Kutajt,

weź go i wtrąć do najgłębszego z lochów twojego więzienia i poddawaj go męczarniom nocą

i dniem.” Odparł nadzorca więzienia: „Słyszę i jestem posłuszny.” Następnie zaprowadził

Nur ad-Dina do więzienia i zaryglował za nim drzwi. Po czym polecił oczyścić ławę stojącą

za drzwiami, a wyścieliwszy ją kobiercem i poduszkami, posadził na niej Nur ad-Dina, zdjął

mu kajdany i obchodził się z nim życzliwie. A że wezyr zwykł każdego dnia posyłać do

nadzorcy więzienia rozkazy, aby go bił, przeto nadzorca, choć nie wyrządzał Alemu krzywdy,

udawał, że zadaje mu męki. I postępował w ten sposób dni czterdzieści.

A gdy nadszedł dzień czterdziesty pierwszy przyszedł podarunek od kalifa. Skoro sułtan

go ujrzał, podarunek wzbudził w nim zachwyt, zwrócił się więc do wezyrów o radę, co też z

nim należy począć. I rzekł jeden z nich: „Może ten dar przeznaczony był dla nowego

sułtana?” A wezyr Muin ibn Sawi powiedział: „Zaiste, trzeba go było zgładzić w dniu, w

którym tu przybył.” I rzekł sułtan: „Na Allacha, przypomniałeś mi o nim. Idź i przyprowadź

go tutaj, bym ściął mu głowę.” Rzekł wezyr: „Słyszę i jestem posłuszny.” I dodał jeszcze:

„Chciałbym ogłosić w mieście: «Kto pragnie oglądać ścięcie Nur ad-Dina, syna Chakana,

niech przyjdzie do zamku.» Wszyscy wtedy pospieszą, aby na to patrzeć, serce moje uspokoi

się i napełnię smutkiem tego, kto mi zazdrości.” I rzekł mu sułtan: „Czyń wedle swej woli.”

Odszedł tedy wezyr uradowany i zadowolony do naczelnika straży, któremu kazał ogłosić to,

o czym była mowa. A gdy to usłyszeli poddani, smucili się i płakali wszyscy, nawet malcy w

szkole i kupcy w swoich sklepach. I ubiegali się ludzie na wyścigi o miejsca, z których

mogliby zobaczyć ścięcie, a niektórzy udali się do więzienia, aby iść razem z Alim Nur ad-

Dinem. I przybył wezyr, a wraz z nim dziesięciu mameluków do więzienia, a tam zapytał

nadzorca Kutajt: „Czego sobie życzysz, panie nasz wezyrze?” I rzekł: „Przyprowadź tego

warchoła.” Rzekł nadzorca: „Zaiste, znajduje się on w okropnym stanie, gdyż katowałem go

często”, następnie wszedł do więzienia, gdzie zastał Nur ad-Dina wygłaszającego te wiersze:

Któż jest ten, co w mym nieszczęściu przyjdzie mi z pomocą?

Coraz większa słabość moja rośnie dniem i nocą.

Serce słabnie od rozłąki i osamotnienia.

Tych, co byli przyjaciółmi, czas we wrogów zmienia!

Ludzie! Czyliż przyjaciela nie odnajdę więcej,

Co by rozpacz mą podzielał, dopomógł w udręce?

Śmierć mi będzie lekka w całej okrutnej postaci,

Bom nadzieję łaskawego życia już utracił.

Na zwiastuna, przewodnika, co nam w sercach gości,

Na orędowników Pana, ocean wzniosłości,

Zaklinam Cię, Panie; odpuść winy me i niechaj

Troski me się oddalają, a przyjdzie – pociecha!

Wówczas nadzorca więzienia zdjął z niego odzienie, przebrał go w brudne suknie i

zawiódł przed wezyra. I ujrzał go Nur ad-Din, jak też i ten, który niestrudzenie nastawa! na

jego życie, ujrzał Nur ad-Dina. A wówczas Nur ad-Din zapłakał i rzekł: „Czy pewien jesteś

swego losu? Nie znasz słów poety:

Dufni władcy się pysznili przemocą zuchwałą,

A niebawem ani śladu po nich nie zostało.”

I rzekł jeszcze: „Wiedz, o wezyrze, że Allach Sławiony i Najwyższy uczyni, jak zechce.”

Odrzekł wezyr: „Ali, czy chcesz mnie przestraszyć mówiąc to? Zaiste, dzisiaj zetniemy twoją

głowę na przekór mieszkańcom Basry. I ku słowom poety skłonię się raczej niż do twej rady:

Pozwól, niechaj dni, co zechcą, ze sobą przyniosą,

Przyjm wyroki przeznaczenia i raduj się losom.

A jakże piękne są słowa innego poety:

Kto przeżyje o dzień jeden wrogiego mu człeka,

Ten ziszczenia swoich pragnień za życia doczeka.”

Potem rozkazał wezyr swoim pachołkom, aby posadzili Alego Nur ad-Dina na grzbiecie

muła. Lecz im ciężko było wypełnić rozkaz i rzekli do Alego Nur ad-Dina: „Pozwól nam

ukamienować go i posiekać na kawałki dla ukojenia serc naszych.” Lecz Ali Nur ad-Din

rzekł: „Nie czyńcie tego! Czyż nie słyszeliście słów poety:

Nie umknąć już od wyroków, co są mi sądzone,

Kiedy dni się już wypełnią, kres nadejdzie zgonem.

Gdy mnie porwał lew drapieżny i ukrył w gęstwinie,

Nie wypuści mnie, dopóki czas mój nie przeminie.”

Wobec czego służący wezyra rozgłaszali, wioząc Alego Nur ad-Dina na mule; „Oto

najmniejsza kara dla tego, który sfałszował pismo kalifa do sułtana.” Obwozili go tak po całej

Basrze, aż przywieźli go pod okna pałacu i postawili na miejscu kaźni. I zbliżył się kat

mówiąc: „Jestem niewolnikiem rozkazów, lecz jeśli potrzebujesz czegoś, powiedz, abym

mógł pomóc tobie. Bo żyć będziesz tylko dotąd, dopóki sułtan nie ukaże w oknie swej

twarzy.” Rozejrzał się więc Nur ad-Din na prawo i lewo i wyrzekł te wiersze:

Czy jest człowiek współczujący, który mi pomoże?

Zechciejcie mi odpowiedzieć, błagam w imię Boże.

Oto mija czas żywota i śmierć już nadchodzi.

Kto chce ulżyć mi w cierpieniach znoszonych w pokorze?

Kto zlituje się nade mną, abym go nagrodził?

Kto łyk wody da, by przygasł ból, co we mnie gorze?

Wzruszyli się ludzie nad jego losem do łez, a kat wstał i zaczerpnął nieco wody, aby mu ją

podać. Lecz wezyr podbiegł ze swego miejsca, wytrącił kubek z wodą i rozbił go, a

krzyknąwszy na kata, rozkazał mu ściąć Nur ad-Dina. Przeto kat zawiązał mu oczy. I zaczęli

ludzie burzyć się przeciw wezyrowi i jęli wykrzykiwać na niego, i wiele było gadaniny i

zamieszania. A gdy tak krzyczeli, wzbiła się nagle chmura pyłu, powietrze wypełniło się

kurzawą, która przysłoniła widnokrąg. Gdy ujrzał to sułtan, spoczywający w pałacu, polecił

swym ludziom zbadać, co się stało. I rzekł wezyr: „Pierwej zetniemy tego oto.” Lecz sułtan

odparł: „Zachowaj cierpliwość, dopóki nie usłyszymy, co zaszło.”

A chmurę tę wzniecił Dżafar, wezyr kalifa, wraz ze swym pocztem. Przybywał zaś z takiej

przyczyny: Oto kalif przez trzydzieści dni nie myślał o sprawie Alego, syna Chakana, a nikt

mu też jej nie przypomniał. Aż pewnej nocy udał się do komnaty Anis al-Dżalis i usłyszał jej

płacz, jak też słowa poety, które wypowiadała miękkim głosem:

Czyś jest blisko, czy daleko, widzę cię, o panie,

A mój język cię wspominać nigdy nie przestanie.

I zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym łkaniem, lecz oto kalif otworzył drzwi i zobaczył

Anis al-Dżalis płaczącą. Kiedy ujrzała kalifa, przypadła do jego nóg i ucałowawszy je

trzykrotnie wyrzekła te dwa wiersze:

O ty szlachetnego rodu, wielkich ojców synu,

O gałęzi, która rodzisz owoce najsłodsze,

Przypominam obietnicę twą wspaniałomyślną,

Która uszła ci z pamięci, skoro on stąd odszedł.

Zapytał tedy kalif: „Kim jesteś?” Odrzekła: „Jestem podarunkiem, który otrzymałeś od

Alego, syna Chakana, a pragnę, abyś dotrzymał obietnicy, że wyślesz mnie do niego z

ceremonialnym podarunkiem. A oto już trzydzieści dni tu jestem i nie zaznałam smaku snu.”

Wezwał więc kalif Dżafara Barmakidę i rzekł: „Od trzydziestu dni. nie miałem

wiadomości o Alim, synu Chakana, i sądzę, że sułtan go zgładził. Lecz na mą głowę, na

groby moich ojców i dziadów, jeśli spotkało go coś złego, zgładzę sprawcę, chociażby należał

do najbardziej cenionych przeze mnie ludzi! Udasz się więc natychmiast do Basry i

przywieziesz mi wiadomość, jak postąpił sułtan Muhammad ibn Sulejman az-Zajni z Alim,

synem Chakana.” Dżafar usłuchał rozkazu i pojechał, a będąc już blisko miasta, zauważył

zamieszanie, zgiełk i zbiegowisko. Zapytał więc ludzi: „Co oznacza ta ciżba?”, a ludzie

powiadomili go, że sprowadziła ich tutaj sprawa Alego Nur ad-Dina, syna Chakana. Gdy

Dżafar to usłyszał, pospieszył do sułtana, a pozdrowiwszy go, opowiedział, po co przybył.

Wyjawił też, że jeśli Alemu Nur ad-Dinowi coś złego się stanie, kalif niechybnie zgładzi

sprawcę tego. Następnie Dżafar pojmał sułtana i wezyra al-Muina ibn Sawi, zaś Alego Nur

ad-Dina kazał uwolnić i wprowadził go jako sułtana na miejsce Muhammada ibn Sulejmana

az-Zajni.

I zabawił Dżafar w Basrze trzy dni, tyle ile wynosi czas gościny. A gdy nastał ranek dnia

czwartego, zwrócił się Ali Nur ad-Din do Dżafara mówiąc: „Stęskniłem się za widokiem

Władcy Wiernych.” Wówczas Dżafar rzekł do sułtana Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni:

„Przygotuj się do drogi, bo gdy tylko odmówimy poranną modlitwę, ruszamy do Bagdadu.”

Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym odmówili poranną modlitwę i dosiedli koni. A

pojechał z nimi także wezyr al-Muin ibn Sawi, który żałował teraz swych czynów. Ali Nur

ad-Din, syn Chakana, jechał u boku Dżafara. I nie przerywając podróży przybyli do Bagdadu,

Przybytku Pokoju, i stanęli przed kalifem. A skoro znaleźli się u niego i opowiedzieli mu

przygodę Nur ad-Dina, kalif podszedł doń i rzekł mu: „Weź ten miecz i zetnij nim głowę

twego wroga.” Wziął przeto Ali ów miecz i zbliżył się do al-Muina ibn Sawi, lecz ten spojrzał

na niego i powiedział: „Ja postępowałem tak, jak mi nakazywała moja natura, postąp i ty tak,

jak ci nakazuje twoja.” I wysunął się Nur ad-Dinowi miecz z ręki, a on popatrzył na kalifa i

rzekł: „Władco Wiernych, zaiste on mnie rozbroił.” Po czym wypowiedział słowa poety:

Jakże zmyślnie go ująłem chytrą mową;

Szlachetnego zawsze ujmie celne słowo.

I rzekł mu kalif: „Zostaw go.” Po czym zwrócił się do Masrura: „Wstań ty i zetnij mu

głowę.” Wstał więc Masrur i ściął głowę al-Muina ibn Sawi, a wówczas odezwał się kalif do

Alego, syna Chakana: „Wyjaw mi teraz jakieś życzenie.” Ów zaś rzekł: „O panie mój, nie

pragnę władać Basrą, nie pragnę niczego, chcę tylko, bym mógł oglądać oblicze Waszej

Wysokości.” I rzekł kalif: „Najchętniej i z całego serca.”

A potem przywołał kalif niewolnicę. A gdy stanęła przed nim, obsypał oboje

dobrodziejstwami, ofiarował im jeden z pałaców Bagdadu, zapewnił dostatek, Alego zaś

uczynił towarzyszem swych biesiad.

I żył Ali u jego boku, dopóki nie dosięgła go śmierć.

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie o lisie, wilku i człowieku

 

Wiedz, o królu, że kiedyś żył lis z wilkiem pospołu i mieli wspólną norę. Spędzili w ten

sposób jakiś czas, wszelako wilk ciemiężył lisa. Aż zdarzyło się pewnego razu, że lis jął

nakłaniać wilka, by przestał go dręczyć i zaniechał złości i tak rzekł do niego: „Jeżeli

będziesz trwał w swej zuchwałości, może się zdarzyć, że Allach podda cię władzy człowieka,

który skłonny jest do podstępów, przebiegłości i fałszu. Chwyta on ptaki z powietrza i ryby z

morza, rozbija góry i przenosi je, a wszystko to czyni dzięki swej przebiegłości. Postępuj

więc sprawiedliwie i porzuć złość i przemoc, bo zaiste będzie to lepsze dla twego żywota.”

Wilk jednak nie usłuchał jego słów i odpowiedział mu szorstko: „Jakież ty masz prawo

mówić o rzeczach wielkich i ważnych?”, po czym uderzył lisa tak, że ten upadł bez

przytomności. Kiedy zaś odzyskał przytomność, uśmiechnął się do wilka prosząc, by mu

wybaczył krzywdzące słowa, i wypowiedział takie wiersze:

Jeślim skrzywdził miłość naszą, pogrążony w grzechach,

Jeślim nawet był złoczyńcą, ty gniewu zaniechaj.

Bom skruszony i żałuję, żem pogardził cnotą.

Wybacz winy grzesznikowi, gdy cię błaga o to!

Wilk przyjął usprawiedliwienie lisa, stłumił gniew i rzekł: „Nie mów o tym, co cię nie

dotyczy, abyś nie usłyszał czegoś, co cię nie ucieszy.” I powiedział lis: „Słyszę i jestem

posłuszny, a od wszystkiego, co nie jest ci miłe, będę stronił. Bo powiadają mędrcy: «Nie

mów o tym, o co cię nie pytają, i nie odpowiadaj, jeżeli cię do tego nie zachęcają. Pozostaw w

spokoju te sprawy, które cię nie dotyczą, a zajmij się tymi, które cię dotyczą. Nie udzielaj też

rad złym, bo zaiste złem ci to wynagrodzą. „A gdy usłyszał wilk słowa lisa, uśmiechnął się do

niego, ale w duszy knuł przeciw niemu podstęp i mówił do siebie: „Muszę się o to postarać,

aby doprowadzić tego lisa do zguby!” Lis natomiast znosił cierpliwie krzywdy, które mu wilk

wyrządzał, i mówił sobie w duchu: „Pycha i kłamstwo przynoszą zgubę i wtrącają w

nieszczęście. Jest bowiem powiedziane: «Kto jest pyszny – traci, kto jest głupi – żałuje, a kto

się boi – jest bezpieczny. Sprawiedliwość jest cnotą szlachetnych, a dobre obyczaje są

najznakomitszą zaletą.» Mam zamiar uknuć podstęp przeciw temu ciemiężycielowi, a

wówczas na pewno zdechnie.” Później zaś rzekł do wilka: „Pan przebacza swemu

niewolnikowi i okazuje mu łaskę, jeśli ten popełni grzech. A ja jestem tylko słabym

niewolnikiem i zawiniłem radząc ci samowolnie. Gdybyś jednak wiedział, jak zabolało mnie

twoje uderzenie, wiedziałbyś również, że słoń nawet by go nie wytrzymał i nie mógłby go

znieść. Nie skarżę się jednak na ból, jaki sprawiło mi to uderzenie, albowiem doznałem dzięki

temu radości. Bo chociaż przejęło mnie wielce, wynik jego jest korzystny. Powiedział pewien

mędrzec: «Uderzenie otrzymane od nauczyciela jest z początku bardzo przykre, później

jednak słodsze jest od wyklarowanego miodu.»” I rzekł wilk: „Odpuściłem ci twoją winę i

przebaczyłem błąd, lecz teraz ostrzegam cię przed moją siłą. Poddaj się mej władzy, poznałeś

już bowiem, jakie skutki mego gniewu ponosi ten, kto występuje przeciw mnie.” I pokłonił

mu się lis z szacunkiem mówiąc; „Niechaj Allach da ci długie życie! Obyś nieustannie

zwyciężał twoich wrogów!” I nadal bał się wilka, i schlebiał mu.

Później udał się lis pewnego dnia do winnicy i ujrzał w murze otwór. Był jednak

podejrzliwy i rzekł sobie w duchu: „Otwór ten musi mieć jakąś przyczynę. Powiedziano

bowiem: «Kto widzi szczelinę w ziemi, a nie omija jej, lecz chce podejść do niej, ten zwodzi

sam siebie i naraża się na zgubę.» Wiadomo, że niektórzy ludzie ustawiają w winnicy postać

lisa i kładą przed nim na misach winogrona, aby ujrzał to jakiś lis, podszedł do tamtego i

wpadł w pułapkę. Sądzę, że otwór ten kryje w sobie jakiś podstęp. Powiadają: «Czujność jest

połową mądrości.» Z ostrożności więc zbadam ten otwór i zobaczę, czy znajdę w nim jaką

zasadzkę, która mogłaby mnie doprowadzić do zguby. Nie skłoni mnie do tego łakomstwo,

abym zgotował sobie zgubę.” To rzekłszy lis zbliżył się do otworu, obszedł go ostrożnie

dookoła i zajrzał do środka. A była to wielka jama, którą wykopał właściciel chcąc schwytać

w nią zwierzęta, które niszczyły mu winnicę. Na otworze jamy zaś lis ujrzał cienką pokrywę.

I odskoczył w bok mówiąc: „Chwała niech będzie Allachowi za to, że się ustrzegłem! Mam

nadzieję, że wpadnie w tę jamę mój wróg, wilk, który mi zatruwa życie. Wtedy będę miał

winnicę dla siebie i będę sobie w niej żył spokojnie.” Potrząsnął głową, zaśmiał się głośno i

zanuciwszy, wypowiedział ten oto wiersz:

Obym zaraz ujrzał wilka w studni na dnie!

Jakże często serce moje ranił zdradnie,

Jak często mi dawał smakować gorycze!

Sobie życia, zasię jemu śmierci życzę.

Natenczas winnica będzie wolna odeń,

A w niej łupy sobie zdobędę w nagrodę.

Kiedy zakończył swój wiersz, ruszył prędko z powrotem, a gdy przybył do wilka, rzekł

mu: „Allach dał ci wstęp do winnicy usuwając trudności „masz bowiem szczęście. Niechaj

pożytek przyniesie ci to, czym cię Allach obdarzył, i niech ci On udzieli łatwej zdobyczy i

obfitego pożywienia bez żadnej trudności.” I spytał wilk lisa: „A cóż wskazuje na to, co

powiedziałeś?” Odrzekł lis: „Przyszedłem do winnicy i znalazłem tam jej właściciela

martwego, a na krzewach widziałem wspaniałe owoce.” I zaufał wilk słowom lisa, opanowało

go łakomstwo, wyruszył w drogę i szedł, aż doszedł do wspomnianego otworu. A łakomstwo

zaślepiło go. Lis zaś położył się wyprężony, jakby był martwy, i wypowiedział ten oto wiersz:

Chcesz z Leilą się połączyć? Tedy powiem coś ci:

Nic tak karku nie ucina jak pożądliwości.

A kiedy wilk doszedł do otworu, rzekł mu lis: „Wejdź do winnicy, został ci zaoszczędzony

trud pokonywania muru! Allach posiada moc wyświadczania dobrodziejstw.” I ruszył wilk

przed siebie chcąc wejść do winnicy, a gdy stanął na środku pokrywy zakrywającej jamę,

wpadł w pułapkę. I opanowały lisa największa radość i wesele, a troska i zmartwienie

opuściły go. Zanucił więc melodię i wypowiedział te oto wiersze:

Los się ulitował w nieszczęściu nade mną,

By udręka moja nie była daremną.

Sprawił, że się spełnia każde me pragnienie,

Zasię troski wszelkie – precz ode mnie żenię.

Skoro się odmienił, przeto z tej przyczyny

Pragnę mu wybaczyć wszystkie jego winy.

I w niepamięć puszczam, iż był tak surowy,

Że aż mi posiwiał całkiem czubek głowy.

I już wilk nie umknie, gdy się zguba skrada,

Bo na miejscu straceń czeka go zagłada,

Zaś winnica – moja, w niej łupów bez liku.

Nie będę już nigdy głupich brał wspólników!

Potem zajrzał do jamy i zobaczył wilka płaczącego ze strachu i żalu nad sobą. I zapłakał lis

wraz z nim, wilk podniósł więc głowę i spytał: „O lisie chytry, czy płaczesz z litości nade

mną?” Odparł lis: „O nie! klnę się na Tego, który wtrącił cię do jamy, że płaczę, albowiem

twoje przeszłe życie było tak długie, i martwi mnie, że nie wpadłeś do tej jamy już wcześniej.

Bo gdyby to nastąpiło, zanim cię spotkałem, miałbym spokój i wytchnienie. Pozostałeś

jednak przy życiu do chwili, gdy sądzone ci było umrzeć, i nadszedł wyznaczony ci czas.”

Rzekł wilk: „Zły lisie, idź do mojej matki i powiadom ją o tym, co mnie spotkało! Może ona

postara się mnie uwolnić.” Odrzekł mu lis: „Twoje wielkie łakomstwo i ogromna chciwość

popchnęły cię do zguby. Wpadłeś bowiem do jamy, z której nie możesz wyjść! Czyż nie

wiesz, głupi wilku, że przysłowie powiada: «Kto nie ma na uwadze następstw swych

poczynań, ten nie uniknie zguby.»” Rzekł wilk: „Chytry lisie, okazywałeś mi przywiązanie,

pragnąłeś mej przyjaźni i bałeś się mojej wielkiej siły. Nie żyw do mnie nienawiści za to, co

tobie uczyniłem, kto bowiem, będąc silnym, przebacza, otrzyma od Allacha zapłatę. A poeta

mówi:

Siej dobro, choćby ziemia była zła i marna.

Nie zginie, gdy zasiane, losy go ustrzegą.

Bo dobra, które wzejdzie z posianego ziarna,

Nie zbierze nikt krom ciebie, dobro siejącego.”

Odrzekł mu lis: „O najciemniejszy spośród drapieżników i najdurniejszy z dzikich

zwierząt w tej okolicy, czy zapomniałeś już o swojej dumie, swojej pysze i zarozumiałości?

Nie wypełniałeś przykazań przyjaźni i nie przyjmowałeś napomnień według słów poety:

Nie czyń zła, bo sam na siebie sprowadzisz nieszczęście,

Jako że zły czyn jest równy nieuchronnej zemście.

Uśniesz, ale uciśniony czuwa niestrudzenie

I złorzeczy. Zasię Allach przenigdy nie drzemie.”

Rzekł wilk: „Chytry lisie, nie karz mnie za dawne przewiny, bo od szlachetnych oczekuje

się przebaczenia. Dobry czyn należy do największych skarbów, tak jak o tym pięknie mówi

poeta:

Skoro nadszedł czas sposobny, przeto dobrze czynić zda się,

91

Bowiem do dobrodziejstw zdolnym jest się nie we wszelkim czasie.”

I wciąż korzył się wilk przed lisem, i mówił do niego: „Może zdołasz uczynić coś, co by

mnie ocaliło od zguby?” Odrzekł lis: „O wilku przebiegły, fałszywy i zdradziecki, nie

spodziewaj się ode mnie ratunku, jest to bowiem odwet i zapłata za twoje niecne

postępowanie.” Potem zaśmiał się od ucha do ucha i wypowiedział te wiersze:

Oszukiwać mnie zaniechaj,

Bowiem będziesz zawiedziony.

Nadaremnie mnie nie błagaj,

Skoroś posiał – zbieraj plony.

I rzekł wilk do lisa: „O najłagodniejszy wśród dzikich zwierząt, jestem pewien, że nie

zostawisz mnie w tej jamie!”

Co rzekłszy zaczął wylewać łzy z oczu i wypowiedział te wiersze:

Ty, coś służył mi pomocą, przychylność miał dla mnie,

Ty, którego dary rosną w liczbę nieustannie,

Nie miałem ja w życiu moim dnia takiego jeszcze,

W którym byś mnie nie ochraniał od grożących nieszczęść.

Rzekł lis: „O wrogu niemądry, jakiż się stałeś teraz pokorny i uległy, uniżony i zgodliwy,

gdy przedtem rozpierały cię duma i wyniosłość, pycha i skłonności tyrana? Zaiste, li tylko ze

strachu przed twą nienawiścią byłem twym przyjacielem i nie dla twej łaski ci schlebiałem.

Teraz zaś na ciebie zstąpił strach i przyszła kara.” I lis wypowiedział te wiersze:

Ty, coś jest w matactwach pierwszy i wszelakich zdradach,

Zło na ciebie spadło wreszcie, jak na innych spada.

Spróbuj, jak cierpienia gorzkie i jak łzy piekące.

I pozostań w samotności, z wilkami w rozłące.

I powiedział wilk: „Lisie, wszak jesteś łagodny, nie przemawiaj zatem językiem wrogości i

nie patrz jej okiem, ale bądź wierny przysiędze przyjaźni, zanim minie sposobność pomocy!

Idź więc i przynieś mi powróz, przymocuj jeden koniec do drzewa, a drugi spuść mnie, abym

mógł go chwycić. Może w ten sposób wybawisz mnie z ciężkiego położenia, w którym

znalazłem się, a ja tobie oddam wszystkie skarby, jakie posiadam.” Rzekł lis: „Wiele już

narozprawiałeś o tym, co ci nie przyniesie wybawienia. Nie spodziewaj się więc ode mnie

pomocy i przypomnij sobie, jak niecnie dawniej postępowałeś, a także, jak zdradliwie i

chytrze ze mną się obchodziłeś. Wkrótce zostaniesz ukamienowany! Wiedz, że dusza twoja

opuści wnet świat, zniknie z niego i odejdzie, spotka ją zguba i zostanie strącona w

najstraszliwsze miejsce.” I rzekł wilk: „Chytry lisie, zawróć na drogę przyjaźni i porzuć złość

i nienawiść. Wiedz, że jeśli kto uratuje jakąś istotę i zachowa ją przy życiu, to jak gdyby

zachował przy życiu wszelkie stworzenie. Nie postępuj źle, bo mędrcy tego nie doradzają. A

nie ma bardziej oczywistego zła jak to, że ja siedzę w tej jamie dławiąc się śmiertelnym

strachem i oczekuję zguby, choć ty mógłbyś wybawić mnie z tego kłopotu.” I rzekł mu lis:

„Ty nieokrzesany gburze, twe piękne słowa i nikczemne zamiary przywodzą mi na myśl

sokoła i jego przygodę z kuropatwą.” Spytał wilk: „A jaka była przygoda sokoła i

kuropatwy?” Lis rozpoczął:

Wstąpiłem pewnego dnia do winnicy, aby zjeść trochę winogron, i ujrzałem tam sokoła,

który pragnął złowić kuropatwę. I już byłby ją chwycił, ale uciekła mu, dopadła swego

gniazda i ukryła się w nim. A sokół leciał za nią wołając: „Głupia, oto ujrzałem cię na ziemi

głodną, ogarnęła mnie litość nad tobą, zebrałem dla ciebie ziarno i chciałem cię chwycić, abyś

je zjadła. Lecz ty uciekłaś przede mną, nie mogę więc wytłumaczyć sobie twej ucieczki

inaczej jak wstrzemięźliwością. Wyjdź jednak, weź ziarno, które ci przyniosłem, i zjedz je na

zdrowie!” Gdy kuropatwa usłyszała słowa sokoła, uwierzyła mu i wyszła do niego, on zaś

wbił w nią szpony i przytrzymał ją. Rzekła kuropatwa: „Czy to rzekomo przyniosłeś mi ze

stepu i to miałeś na myśli mówiąc: «Zjedz na zdrowie i niechaj ci służy»? Okłamałeś mnie!

Niech Allach zmieni moje ciało, które zjesz, w śmiertelną truciznę w twoim żołądku.” I kiedy

sokół zjadł kuropatwę, wypadły mu pióra, opuściła go siła i zmarł natychmiast.

Potem rzekł lis: „Wiedz, o wilku, że kto kopie dla swojego brata dołek, niebawem sam w

niego wpadnie. To ty pierwszy postępowałeś wobec mnie zdradliwie!” I rzekł wilk do lisa:

„Zostaw tę gadaninę i przestań mówić przypowieści i przysłowia. Nie wypominaj mi złych

uczynków, które popełniałem przedtem, bo wystarczy mi tego nieszczęścia, jakie mnie

dosięgło. Popadłem oto w tarapaty, w których współczułby mi nawet wróg, a co dopiero

przyjaciel! Wymyśl mi przecież jakiś sposób, dzięki któremu mógłbym się uratować, i bądź

mi pomocny! A jeśli napotkasz przy tym jaką trudność, to pamiętaj, że przyjaciel ponosi dla

przyjaciela największe trudy i zdolny jest nawet narazić się na śmierć ratując druha.

Powiadają, że troskliwy przyjaciel lepszy jest od rodzonego brata. Jeżeli zatem przyczynisz

się do mego ocalenia, wynajdę dla ciebie rozmaite sposoby, które będą tobie bronią. Poza tym

wyuczę cię niezwykłych podstępów, które otworzą ci najurodzajniejsze winnice i będziesz

mógł zbierać owoce z krzewów. Bądź więc pogodny i dobrej myśli!” Lis śmiejąc się

odpowiedział mu: „Jakże piękne jest to, co powiedzieli mędrcy o głupcu, takim jak ty!”

Spytał wilk: „Cóż takiego mówią mędrcy?” Lis odparł: „Mędrcy powiadają, że kto ma grube

ciało, ma też grubą duszę, daleko mu do rozumu, a bliska mu jest głupota. Doprawdy, głupi

oszuście, słuszne są twoje słowa, że przyjaciel powinien podjąć trud dla uratowania

przyjaciela, ale wyjaśnij mi pomimo twojej głupoty i braku rozumu, jak mogę cię uważać za

przyjaciela przy twojej zdradliwości? Ty masz mnie za przyjaciela, a ja jestem dla ciebie

złośliwym wrogiem. Te słowa wydałyby ci się celniejsze od strzały z łuku, gdybyś mógł je

zrozumieć. Co zaś do twoich zapewnień, że wynajdziesz dla mnie rozmaite sposoby, które

będą mi tarczą, i że nauczysz mnie podstępów, dzięki którym będę miał dojście do

urodzajnych winnic i będę mógł zbierać owoce z krzewów, to dlaczego, zdradliwy oszuście,

nie wymyślisz teraz jakiegoś sposobu dla siebie, aby uniknąć zguby? Jak daleko ci do tego,

aby sobie pomóc, i jakże daleki jestem ja od przyjęcia twojej rady! Jeśli znasz jakieś wyjście,

wykorzystaj je dla siebie, by ujść temu niebezpieczeństwu. Ja jednak proszę Allacha, aby

uniemożliwił ci ocalenie. Zastanów się więc, głupcze, czy masz sam dla siebie jakiś sposób,

by uniknąć zagłady, a potem dopiero pouczaj kogo innego. Zaiste, przypomina mi to, jak

pewnego człowieka zmogła choroba, a inny człowiek, cierpiący na taką samą chorobę,

przybył do niego, aby go leczyć. I rzekł mu: «Czy chcesz, abym cię wyleczył?» Odpowiedział

chory: «Dlaczego nie zacząłeś leczenia od siebie?», a tamten zostawił go i odszedł. I ty,

wilku, jesteś taki sam. Siedź więc w jamie i znoś swoją dolę!” Kiedy usłyszał wilk słowa lisa,

pojął, że nie może liczyć na nic dobrego z jego strony, i płakał nad sobą mówiąc: „Jakże

nieostrożnie postępowałem! Jeżeli jednak wybawi mnie Allach z tych kłopotów, nie będę

więcej wykorzystywał mojej przewagi wobec słabszych ode mnie, nałożę zgrzebną szatę i

osiądę na jakiejś górze sławiąc Allacha Najwyższego i w trwodze oczekując jego kary.

Porzucę dzikie zwierzęta i będę wspomagał biednych i tych, którzy walczą za wiarę!” Potem

znów płakał i użalał się.

Wówczas serce lisa ogarnęło współczucie i gdy usłyszał pokorne prośby i słowa wilka

świadczące o tym, że ów chce się odwrócić od dzikości i pychy, odczuł dla niego litość.

Podskoczył tedy radośnie i stanął na skraju jamy, a potem usiadł na tylnych łapach i spuścił

do wilka ogon. Wtedy wilk wstał, sięgnął przednimi łapami ku ogonowi lisa i ściągnął go do

siebie na dół. A gdy lis znalazł się razem z nim w jamie, rzekł mu wilk: „O lisie, który tak

mało znasz litości, jakże mogłeś pysznić się swym zwycięstwem nade mną, skoro przedtem

byłeś moim towarzyszem i w mojej mocy? Oto kara dosięgła cię prędko i wpadłeś do tej

samej jamy! Prawią bowiem mędrcy: «Jeżeli ktoś gani swego brata za to, że ssie sukę, ten

sam ją będzie ssał! A jakże słuszne są słowa poety:

Zły los ma nad nami swą złowrogą pieczę,

Lecz udręcza innych, gdy od nas uciecze.

«Baczcie dobrze!» – powiedz drwiącym z ciebie kpiarzom.

«Bo gnębiące troski i was też porażą.»”

Potem rzekł jeszcze wilk do lisa: „Muszę cię pozbawić życia, byś nie ujrzał, jak ja zostanę

zabity!” I pomyślał sobie lis: „Oto wpadłem w zasadzkę pospołu z tym tyranem! W takim

położeniu potrzeba chytrości i przebiegłości. Wszak powiadają: «Kobieta ma swoje klejnoty

zawsze przygotowane na dzień uroczysty», a także: «Łzo moja, chowam cię na czas

nieszczęścia.» Jeżeli więc nie wymyślę jakiegoś podstępu przeciw temu okrutnemu

zwierzęciu, zginę bez wątpienia. Jakże słuszne są bowiem słowa poety:

Bądź przebiegły w czasach, gdy czyha zagłada,

Bowiem ludzie są jak lwów drapieżnych stada.

Oszustwa strumienie niechaj bystro płyną,

By nie zbrakło wody twego życia młynom.

Zbieraj owoc wszelki dla rozkoszy swojej,

Gdy go zbraknie, trawa głód twój zaspokoi.”

Potem tak powiedział lis do wilka: „Nie spiesz się z zabijaniem mnie, o dzielne dzikie

zwierzę, posiadające siłę i wielką odwagę, bo mógłbyś tego żałować! Ale jeśli poczekasz i

rozpatrzysz uważnie to, co ci powiem, poznasz mój zamiar, który chcę przeprowadzić.

Gdybyś się natomiast pośpieszył i zabił mnie, nic na tym nie zyskasz i umrzemy tutaj razem.”

I rzekł wilk: „O chytry oszuście, jaką to masz nadzieję uratowania siebie i mnie, że prosisz,

abym ci udzielił zwłoki? Powiedz mi, jaki jest ów zamysł, który chcesz wykonać?” I rzekł lis:

„Co do zamiaru, który chciałbym przeprowadzić, to powinieneś mnie koniecznie dobrze za

niego wynagrodzić. Słyszałem bowiem, co sobie ślubowałeś i jak przyznawałeś się do twych

dawniejszych złych czynów, słyszałem też twoje żale nad tym, że nie znałeś skruchy i

dobrych uczynków. Byłem świadkiem, jak przyrzekałeś sobie, że jeżeli ujdziesz cało temu

nieszczęściu, przestaniesz szkodzić swoim przyjaciołom i wszystkim innym, zaniechasz

jedzenia winogron i innych owoców, będziesz trwał w pokorze, obetniesz sobie pazury,

przywdziejesz zgrzebną szatę i będziesz składał ofiary Allachowi Najwyższemu. Zdjęła mnie

przeto litość nad tobą, mimo że dawniej pragnąłem twojej zguby. Kiedy jednak usłyszałem

twoje żale i co obiecywałeś, gdyby wybawił cię Allach, zbudziła się we mnie chęć, by

wyciągnąć cię z jamy, i spuściłem ci ogon, abyś się go uczepił i wylazł. Ale ty nie porzuciłeś

swoich przyzwyczajeń, pozostałeś dziki i gwałtowny i nie szukałeś ratunku i ocalenia w

przyjaźni, tylko pociągnąłeś mnie za ogon tak mocno, iż myślałem, że wyzionę ducha. Siedzę

więc teraz razem z tobą w miejscu zguby i śmierci, a jedna tylko rzecz może uratować mnie i

ciebie – jeżeli mnie posłuchasz, wybawimy się obaj. Potem zaś będziesz musiał spełnić to, co

przyrzekałeś, a wówczas ja będę twoim przyjacielem.” I spytał wilk: „A co to za warunek,

który mam spełnić?” Rzekł lis: „Podnieś się i stań wyprostowany, ja zaś wylezę ci na głowę,

by dosięgnąć krawędzi jamy. Gdy już wyskoczę na ziemię, pójdę i przyniosę coś, czego

mógłbyś się chwycić i również stąd wyjść,” I rzekł wilk: „Nie ufam twoim słowom, gdyż

powiadają mędrcy: «Kto pokłada ufność tam, gdzie powinien żywić nienawiść, popełnia

błąd.» I mówią jeszcze: «Kto ufa takiemu, co nie jest godny zaufania, będzie oszukany, a kto

wystawia na próbę takiego, co już został wypróbowany, ten będzie godny współczucia. Ten

zaś, kto nie widzi różnicy pomiędzy rozmaitymi okolicznościami i nie oddaje każdemu

stanowi tego, co mu się należy, a wszystkie sprawy ocenia według jednej miary, mało

znajdzie szczęścia, a sporo nieszczęścia.» I słusznie mówi poeta:

Niechaj myśl twa jeno ku złemu się skłania,

Bo zła myśl ma siłę mądrego działania.

Życie nasze bywa w największych opałach,

Gdy je myśl życzliwa i dobra pojmała.

A oto słowa innego:

Bądź złego mniemania, a zło cię ominie.

Kto czujny, ten ustrzec może się jedynie.

Witaj wrogów twoich z rozjaśnioną twarzą,

Zaś w sercu miej wojska, które ich porażą.

A inny mówi:

Wrogiem twym największym ten jest, kto ci miły.

Zawsze mieć winieneś obłudę dla ludzi.

Dobre myśli o nich odbierają siły,

Przeto niechaj człowiek złą myśl w tobie budzi.”

I rzekł lis: „Złe poglądy nie w każdej chwili godne są pochwały, a dobre mniemanie należy

do właściwości doskonałych i dzięki niemu pierzchają obawy. Trzeba ci, wilku, wynaleźć

jakiś pomysł, jak wydostać się z tej jamy, tak abyśmy obaj ocaleli. To będzie lepsze, niż

gdybyśmy obaj zginęli. Porzuć więc te złe myśli i nienawiść. Jeśli spojrzysz na mnie

przychylnie, mogą wyniknąć z tego dwie rzeczy: albo przyniosę ci coś, czego będziesz mógł

się uczepić, i wyleziesz dzięki temu z jamy, albo oszukam cię i sam się ocaliwszy, ciebie

zostawię tutaj. To jednak jest wykluczone, bo nie byłbym pewny, czy nie zostanę wystawiony

na próbę, tak jak ty, i ukarany w ten sposób za zdradę. Mówi bowiem przysłowie: «Wierność

jest piękna, zdrada zaś odrażająca.» Trzeba przeto, abyś mi zaufał, bo ja dobrze znam

zrządzenia losu. Nie opóźniaj więc tego sposobu naszego ocalenia, jest to bowiem sprawa

zbyt nagląca, aby przedłużać rozmowę o niej.” I rzekł wilk: „Niewiele ufam twej wierności,

ale wiem, co sobie myślisz i że chcesz mnie uratować, albowiem poznałeś moją skruchę.

Myślę więc sobie: Jeżeli prawdą jest, co lis utrzymuje – to naprawi on zło, które uczynił, a

jeśli kłamie, otrzyma za to karę od Pana. Usłucham więc tego, co mi radzisz, a jeśli mnie

oszukasz, stanie się to przyczyną twojej zguby.” To rzekłszy wilk stanął w jamie

wyprostowany, pozwalając, by lis wlazł mu na barki, tak że dosięgał krawędzi jamy, a wtedy

wyskoczył na górę i upadł zemdlony. A wilk zawołał do niego: „Przyjacielu mój, nie

zapomnij o mnie i przyjdź mi z pomocą!” Zaśmiał się na to lis i zachichotał, po czym rzekł:

„Ślepcze, tylko dlatego wpadłem w twoje ręce, że żartowałem z ciebie i wyśmiewałem cię. A

przyczyna tego była taka: Gdy usłyszałem, jak się kajasz, opanowała mnie wesołość i

uradowany zatańczyłem. Wówczas zwisł mi ogon do jamy, ty zaś mnie pociągnąłeś, tak że

wpadłem do środka, potem jednak uwolnił mnie Allach Najwyższy z twoich rąk. Dlaczego

więc nie miałbym dopomóc ku twej zgubie, skoro należysz do zastępu szejtana? I wiedz, że

wczoraj we śnie widziałem siebie tańczącego na weselu; opowiedziałem to pewnemu

wykładaczowi snów, a on rzekł mi: «Będziesz miał kłopoty, ale wydobędziesz się z nich.»

Teraz widzę, że to, iż wpadłem w twoje ręce i uszedłem ci, jest wyjaśnieniem mego snu. Ty

wiesz, zaślepiony głupcze, że jestem twoim wrogiem, jakże więc mogłeś w swym

ograniczeniu i głupocie liczyć na to, że cię uratuję pomimo tych niecnych słów, które od

ciebie usłyszałem? Dlaczego miałbym się starać o twoje ocalenie? Wszak mówią mędrcy:

«Śmierć złoczyńcy, to spokój dla ludzi i oczyszczenie dla ziemi.» Gdybym się nie obawiał, że

dochowując tobie wierności, będę musiał znosić od ciebie cierpienie większe od bólu zdrady,

z pewnością zdziałałbym coś, aby cię uratować.” A gdy usłyszał wilk słowa lisa, z rozpaczy

począł gryźć sobie łapę. Potem zwrócił się do lisa łagodnymi słowami, nic jednak przez to nie

osiągnął. Rzekł więc do niego cichym głosem: „Cały wasz rodzaj lisi należy do tych, co mają

najsłodszy język i najlepiej potrafią żartować. To był właśnie żart z twej strony, ale nie każda

chwila jest dobra dla zabawy i żartu! Odrzekł lis: „Głupcze, istnieją dla żartu granice, których

żartujący nie przekracza. Nie licz też, że Allach pozwoli ci zdobyć władzę nade mną, skoro

już raz wybawił mnie z twoich rąk.” Rzekł wilk: „Powinieneś starać się mnie uratować w

imię braterstwa i przyjaźni, które istniały przedtem między nami. A jeśli to uczynisz, z

pewnością dobrze ci odpłacę.” Odparł mu lis: „Mędrcy powiadają: «Nie brataj się z głupim i

przewrotnym, on bowiem okryje cię hańbą i nie przyda tobie chwały. Nie brataj się też z

kłamcą, bo gdy ten odkryje u ciebie zalety, zatai je, a jeśli znajdzie wady, rozgłosi o nich.» A

inny mędrzec rzekł: «Na wszystko jest sposób, tylko nie na śmierć, wszystko można naprawić

oprócz złego charakteru, od wszystkiego można się uwolnić, ale nie od przeznaczenia.» A co

do zapłaty, na którą, jak mówisz, zasłużę sobie u ciebie, to przypominasz mi pod tym

względem węża, który uciekł zaklinaczowi. Wąż ów był ogromnie przestraszony, gdy wtem

ujrzał go pewien człowiek i spytał: «Co się z tobą dzieje, wężu?» Odrzekł wąż: «Uciekłem od

zaklinacza, a on mnie szuka. Jeżeli uratujesz mnie przed nim i skryjesz u siebie, dam ci na

pewno wspaniałą nagrodę i wyświadczę ci wiele dobrego!» Wziął go więc ów człowiek

skuszony zapłatą i marząc o nagrodzie włożył węża do swej torby. A kiedy zaklinacz

przeszedł już koło nich i oddalił się, idąc swoją drogą, i minęło niebezpieczeństwo dla węża,

rzekł do niego człowiek: «Gdzie jest moja nagroda? Uratowałem cię wszak przed tym, czego

się bałeś i od czego pragnąłeś uciec!» Wąż odparł: «Powiedz mi, w którą z kończyn mam cię

ukąsić? Wiedz bowiem, że my, węże, nie znamy większej nagrody niż ta.» To rzekłszy ukąsił

owego człowieka, tak że ów zmarł.

Porównuję więc ciebie, głupcze, do węża, który postąpił w ten sposób z człowiekiem.

Czyż nie słyszałeś słów poety:

Nie wierz człowiekowi, który złością płonie,

Nie myśl, że złość jego jak przyszła, tak mija.

Bo choć żmija gładka, gdy się dotkniesz do niej,

Przecie jad śmiertelny kryje w sobie żmija.”

I rzekł do niego wilk: „O lisie, który tak pięknie przemawiasz i robisz piękne miny, niech

ci się nie zdaje, że ja nie posiadam żadnej mocy i że ludzie przede mną nie drżą. Wiesz

przecież, że napadam na zagrody i niszczę winnice, czyń więc, co ci kazałem, i stój przede

mną jak niewolnik przed panem!” Odpowiedział mu lis: „Głupcze, nie masz rozumu i

pragniesz rzeczy niemożliwych. Doprawdy, dziwię się twej głupocie i hardości, z jaką

rozkazujesz mi, abym ci służył i stał przed tobą, jak gdybym był twoim niewolnikiem. Ale

wnet zobaczysz, co cię spotka. Oto bowiem kamienie rozwalą ci głowę i wybiją twoje

zdradzieckie kły.”

Potem wspiął się lis na wzniesienie, które górowało nad winnicą i nieustannie

przywoływał ludzi z winnicy, aż go ujrzeli i ruszyli prędko ku niemu. A lis zaczekał do

chwili, gdy zbliżyli się już do niego i do owej jamy, w której siedział wilk. Wówczas

odwrócił się i uciekł. A ludzie z winnicy zajrzeli do jamy i ujrzawszy w niej wilka, jęli rzucać

w niego wielkimi kamieniami. Ciskali bez przerwy kamieniami, bili wilka kijami i kłuli go

ostrzami włóczni, aż wyzionął ducha. Wtedy odeszli, lis zaś powrócił ku jamie, stanął nad

miejscem, w którym zginął wilk, i ujrzał jego zwłoki. Potrząsnął wtedy głową z wielkiej

radości i wypowiedział te oto wiersze:

Wziął los życie wilka, odebrał mu duszę.

Precz z tym, który żywy przed losem nie uszedł.

Takeś, wilku, przywieść mnie do zguby pragnął,

Ale oto ciebie los twój strącił na dno.

Bowiem wpadłeś w jamę, w której swą nadzieję

Każdy straci, gdy go dech śmierci owieje.

A potem lis został w winnicy sam, bezpieczny i nie obawiając się nieszczęścia. Takie oto

były przygody wilka z lisem.

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie o myszy i łasicy

 

Opowiadają, że w mieszkaniu pewnego człowieka gnieździły się mysz i łasica. A człowiek

ów był biedny. Pewnego razu, gdy któryś z jego przyjaciół zachorował, a lekarz zalecił mu

łuskany sezam, dał mu ów przyjaciel pewną ilość sezamu, aby mu go wyłuskał. Ów biedny

człowiek zaś powierzył ziarno sezamu swojej żonie, polecając jej, aby wykonała tę pracę, a

ona spełniła polecenie i przyrządziła sezam.

Tymczasem skoro tylko łasica spostrzegła ziarna sezamu, podbiegła i nie ustając

przenosiła ziarna do swojej nory przez cały dzień, aż przeniosła tam większą jego część. A

gdy przyszła żona owego biednego człowieka, zobaczyła, że sezamu z pewnością ubyło.

Usiadła więc pilnując, kto po niego przyjdzie, aby poznać przyczynę braku. Gdy zaś

przybiegła znowu łasica, aby przenieść trochę sezamu do swej nory, tak jak to przedtem

czyniła, ujrzała siedzącą w mieszkaniu niewiastę i zauważyła, że ona się jej pilnie przygląda.

Rzekła tedy do siebie: „Zaiste, mój czyn mógłby mieć złe następstwa! A kto nie. baczy na

skutki, temu los nie jest przyjacielem! Boję się, bo ta kobieta mnie już spostrzegła! Nie mam

więc innego wyjścia, jak uczynić coś dobrego, przez co wykażę moją niewinność i usunę w

cień wszystko, co źle zrobiłam!” I zaczęła wynosić z powrotem ów sezam, który zgromadziła

w norze. A gdy kobieta zobaczyła, co robi łasica, tak rzekła do siebie: „To nie ona jest

sprawczynią tego braku, wynosi bowiem sezam z nory złodzieja i składa go tutaj. Oddaje nam

przysługę wynosząc sezam z powrotem, a temu, kto dobrze czyni, nie płaci się inaczej, jak

tylko dobrym uczynkiem. Ta łasica z pewnością nie zawiniła, że ubyło sezamu! Jednak nie

odejdę stąd i będę czatowała, aż przyjdzie złodziej, i dowiem się, kto to taki.”

A łasica wyczuła, co przyszło na myśl kobiecie, pobiegła prędko do myszy i powiedziała

jej: „Siostro moja, doprawdy, nic dobrego nie ma w takim, kto nie dba o sąsiadów i nie

umacnia przyjaźni!” Rzekła mysz: „Tak, przyjaciółko moja, cieszę się tobą i twoim

sąsiedztwem. Ale z jakiej przyczyny mówisz mi to?” Łasica rzekła: „Gospodarz tego domu

przyniósł sezam i jadł go, on i jego rodzina nasycili się i nie potrzebują już sezamu. Zostawili

go przeto i zabrały sobie z niego po trosze wszystkie żyjące stworzenia. Jeżeli więc ty jako

ostatnia weźmiesz coś z tego, będziesz miała większe prawo niż inni, którzy już korzystali!”

Zadziwiła się mysz, podskoczyła i pomerdała ogonkiem, a łakomstwo zaślepiło ją. Wstała

natychmiast i wyszła ze swej nory, i oto ujrzała sezam wyłuskany i błyszczący białością.

Kobieta zaś siedziała i pilnowała go, przygotowawszy sobie kij. Ale mysz nie zastanawiała

się nad następstwami i nie mogła zapanować nad sobą, podbiegła więc do sezamu i zaczęła

jeść. Wówczas kobieta uderzyła ją kijem i rozbiła jej głowę.

Przyczyną zguby myszy stało się jej łakomstwo i to, że nie brała pod uwagę następstw

swych czynów.

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie o pawiu i wróblu

 

W tych samych czasach żył wróbel, który odwiedzał codziennie pewnego ptasiego króla.

A tak długo zawsze przebywał u niego w gościnie, że był pierwszym, który do króla

przychodził, i ostatnimi który od niego wychodził.

I zdarzyło się kiedyś, że na pewnej wysokiej górze zebrała się gromada ptaków i tak

między sobą mówiły: „Zaiste, rozmnożyliśmy się i wzrosła ilość sporów pomiędzy nami.

Trzeba więc koniecznie, abyśmy wybrali króla, który by miał baczenie na nasze sprawy.

Wtedy zapanuje wśród nas zgoda i ustaną kłótnie.” A właśnie przelatywał koło nich ów

wróbel i poradził im, aby uczynili królem pawia; bo właśnie paw był tym królem, którego

wróbel tak często odwiedzał. I ptaki wybrały pawia czyniąc go swoim królem, a on

wyświadczył im wiele dobrodziejstw, wróbla zaś mianował swym wezyrem i doradcą. Lecz

bywało, że wróbel zaniedbywał czasem swoje obowiązki zajmując się innymi sprawami. Aż

pewnego razu opuścił pawia, którego to bardzo zaniepokoiło, a gdy ów trwał w tym stanie,

powrócił nagle wróbel. Spytał go paw: „Cóż cię zatrzymało z dala ode mnie? I to właśnie

ciebie, który jesteś mi najbliższy z dworzan?” Odrzekł wróbel:” „Ujrzałem coś, co wydawało

mi się podejrzane i napełniło mnie strachem!” Paw zapytał: „A co takiego widziałeś?”

Odrzekł wróbel: „Widziałem człowieka z sidłami. Ustawił je przy moim gnieździe,

przymocował kołki, nasypał do środka ziarna i usiadł obok, a ja usiadłem także, aby

zobaczyć, co będzie robił. A gdy tak patrzyłem, wtem los i przeznaczenie zaprowadziły tam

żurawia i jego małżonkę, tak że wpadli w sam środek sideł. Zaczęli krzyczeć, a wtedy

myśliwy wstał i złapał ich oboje – i to mnie przeraziło. Z takiej właśnie przyczyny nie było

mnie przy tobie, o królu czasu! Nie będę już mieszkał w tym gnieździe, gdyż wystrzegać się

muszę sideł!” I rzekł mu paw: „Na nic się nie przyda ostrożność przeciw przeznaczeniu. Nie

opuszczaj przeto swego miejsca!” Wróbel usłuchał rozkazu pawia i rzekł: „W imię

posłuszeństwa dla króla wytrwam i nie oddalę się stąd!” Lecz cały czas wróbel był ostrożny i

uważał. Przynosił pawiowi jedzenie, paw jadł do syta, a potem pił wodę – wówczas wróbel

odchodził.

A gdy pewnego dnia wyszedł od pawia, ujrzał dwa wróble bijące się zawzięcie na ziemi. I

rzekł do siebie: „Jakże będąc wezyrem króla, mogę patrzeć na ptaki, które się przy mnie biją?

Na Allacha, zaprowadzę między nimi zgodę!” I podszedł do nich, aby je uspokoić, a wtedy

myśliwy zarzucił sieć na wszystkie trzy wróble, a wezyr pawia wpadł w sam jej środek.

Myśliwy wstał, chwycił go, podał swojemu towarzyszowi i rzekł: „Pilnuj go, bo jest tłusty, a

ładniejszego od niego nigdy nie widziałem!” Rzekł wówczas do siebie wróbel: „Oto wpadłem

w to, czego się obawiałem! Bezpieczny byłem tylko u pawia! Nie pomogła mi przeciw

przeznaczeniu ostrożność i nie ma od przeznaczenia ucieczki w ostrożność! Cóż bowiem jest

słuszniejsze od słów poety:

Co się zdarzyć nie ma, nigdy zdarzyć się nie może,

To zaś, co ma być, zaiste kiedyś będzie.

Stanie się, co stać się miało, we właściwej porze,

Ale głupiec jeno podstęp węszy wszędzie.”

Rzekł król: „O Szeherezado, opowiedz mi więcej takich przypowieści!” Odparła:

„Następnej nocy, jeżeli pozostawi mnie przy życiu król – oby Allach uczynił go jeszcze

potężniejszym...”

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie o sprzątaczu rzeźni i małżonce pewnego dostojnika

 

Zdarzyło się kiedyś w czasie pielgrzymki, gdy wierni właśnie okrążali Kaabę i cała

przestrzeń wokoło zatłoczona była ludźmi, że nagle jakiś człowiek uczepił się zasłony Kaaby,

wołając z głębi serca: „Błagam Cię, o Boże, spraw, by zapłonęła gniewem na swego męża i

zeszła się ze mną.” Słowa te usłyszała grupa pielgrzymów, którzy chwycili go i zaprowadzili

do emira pielgrzymki, nie szczędząc mu razów. I rzekli: „O emirze, zastaliśmy tego

człowieka w Świętym Miejscu, wypowiadającego takie a takie słowa.” Emir pielgrzymki

rozkazał zatem, by go powieszono, lecz człowiek ów zawołał: „Emirze, na Proroka Allacha! –

Niech go Bóg błogosławi i da mu zbawienie – wysłuchaj mojej przygody, a potem uczyń ze

mną, co zechcesz!” Rzekł mu emir: „Opowiadaj więc!”, a człowiek zaczął:

Wiedz, emirze, że jestem sprzątaczem i pracuję w rzeźni baranów, wywożąc krew i

odpadki na śmietnik. A zdarzyło się pewnego dnia, gdy prowadziłem obładowanego osła, że

zobaczyłem uciekających ludzi. Jeden z nich zawołał do mnie: „Wejdź w tę uliczkę, by cię

nie zabili!” Spytałem: „Co się stało, że ludzie tak uciekają?” Odrzekł mi jakiś niewolnik:

„Jedzie żona pewnego dostojnika i służba przepędza ludzi z jej drogi. Biją wszystkich i

nikogo nie oszczędzają.” Wszedłem więc wraz z osłem w zaułek i przystanąłem tam,

oczekując, aż tłum się rozejdzie. Zobaczyłem służących z pałkami w rękach oraz trzydzieści

niewiast, a wśród nich jedną niby wiotka trzcina jaśniejącą pełnią urody, piękna i wdzięku.

Wszystkie inne były do jej usług. Skoro przybliżyła się do bramy uliczki, w której stałem,

spojrzała na prawo i lewo, po czym przywołała eunucha. Gdy stanął przed nią, szepnęła mu

coś na ucho, on zaś podszedł do mnie i chwycił mnie. Ludzie wokół rzucili się do ucieczki, a

inny eunuch wziął mojego osła i poprowadził go. Ten, który mnie chwycił, związał mnie

sznurem i ciągnął za sobą. Nie rozumiałem, co się dzieje, a ludzie krzyczeli za nami, wołając:

„Cóż zawinił ten biedak śmieciarz? Dlaczego go związano?” I wołali do eunuchów: „Ulitujcie

się nad nim i uwolnijcie go, a wtedy Allach Najwyższy ulituje się nad wami!” Ja zaś

mówiłem sobie w duchu: „Eunuchowie schwytali mnie, gdyż ich pani poczuła wstrętny dla

nie] zapach nieczystości lub też jest brzemienną i zrobiło się jej niedobrze. Nie ma potęgi ni

siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!” I szedłem tak za nimi, oni zaś zbliżyli się do bramy

okazałego domu i weszli tam, prowadząc mnie za sobą. Po chwili znalazłem się w wielkiej

komnacie – sam nie wiem, jak opisać jej piękno – urządzonej wspaniałymi sprzętami.

Związany, stałem obok eunucha, gdy niewiasty wchodziły do komnaty. Powiedziałem sobie

w duchu: „Na pewno będą mnie poddawali w tym domu męczarniom, dopóki nie umrę. Nikt

nawet nie dowie się o mojej śmierci.” Oni zaś wprowadzili mnie do łaźni, znajdującej się

wewnątrz domu. Gdy się tam znalazłem, weszły trzy niewolnice, siadły przy mnie i rzekły:

„Zrzuć swoje łachmany.” Zdjąłem więc stare szmaty, które miałem na sobie, a wtedy jedna z

niewolnic zaczęła mi myć nogi, druga głowę, a trzecia poczęła masować mnie. Gdy

skończyły, podały mi zwinięte szaty i powiedziały: „Wdziej to”, lecz ja odparłem: „Na

Allacha, nie wiem jak to uczynić!” Podeszły więc bliżej i ubrały mnie, podśmiewając się ze

mnie. Następnie przyniosły dzbanki z wodą różaną i spryskały mnie, po czym wprowadziły

mnie do innej komnaty tak pięknej, że – na Allacha – nie wiem, jak opisać ją, a także ozdoby

i sprzęty, które się w niej znajdowały. Gdy wszedłem do tej komnaty, zobaczyłem tam

niewiastę, siedzącą na łożu z trzciny bambusowej o nogach z kości słoniowej, a wokół stały

niewolnice. Skoro mnie owa kobieta ujrzała, podniosła się i skinęła na mnie. Podszedłem do

niej, a ona kazała mi usiąść. Usiadłem więc przy niej, a ona poleciła niewolnicom przynieść

jedzenie. Podały wyborne potrawy najrozmaitszych rodzajów, których nawet z nazwy nie

znam i w życiu takich nie widziałem. I zjadłem do syta. Po odniesieniu półmisków i umyciu

rąk niewiasta zażądała owoców, które natychmiast przed nią postawiono. Kazała mi jeść,

więc jadłem, a ledwie skończyliśmy, przyniesiono napoje najrozmaitszych rodzajów i

niewolnice spaliły różnorodne wonne kadzidła. Jedna z niewolnic, piękna jak księżyc,

podniosła się i podawała nam wino przy wtórze strun. Wkrótce upiłem się ja i ta niewiasta,

która przy mnie siedziała. Kiedy wszystko to się działo, byłem przekonany, że śnię. Później

kobieta kazała kilku niewolnicom rozścielić dla nas łoże. Gdy uczyniły tak, jak sobie życzyła,

wstała i poprowadziła mnie za sobą do łoża i położyła się, a ja spałem z nią do rana. Ilekroć

zaś przyciskałem ją do piersi, wdychałem zapach piżma i innych wonności. Sądziłem, że

znajduję się w raju lub że śnię przepiękny sen. Gdy nadszedł ranek, spytała mnie, gdzie

mieszkam. Odpowiedziałem: „W takim a takim miejscu.” Kazała mi wówczas odejść, a dając

mi związaną chustkę, haftowaną srebrem i złotem, rzekła: „Pójdź za to do łaźni.” Ucieszyłem

się i pomyślałem: „Jeśli jest w niej pięć felsów, to zjem dziś obiad.” Wyszedłem od niej,

jakbym wychodził z raju, i udałem się do komórki, w której mieszkam. Rozwiązałem chustkę

i znalazłem w niej pięćdziesiąt złotych miskali. Zakopałem je i usiadłem w bramie, uprzednio

zaś kupiłem za dwa felsy chleba i ostrej przyprawy i pożywiłem się. Potem zacząłem

rozmyślać o tym, co przeżyłem, i tak spędziłem czas aż do wieczora. Wtedy przyszła do mnie

niewolnica i powiedziała: „Moja pani wzywa cię!” Poszedłem więc za nią do bramy domu,

wszedłem do środka i padłem na twarz przed gospodynią. A ona posadziła mnie przy sobie,

kazała przynieść jedzenie i picie, potem zaś spała ze mną jak poprzedniej nocy. Gdy wstała

rano, dała mi znowu chustkę z pięćdziesięcioma złotymi miskalami, a ja wziąłem ją,

wróciłem do mej komórki i zakopałem pieniądze.

Tak było przez osiem dni. Każdego dnia przychodziłem do niej wieczorem i wychodziłem

o świcie. Gdy spałem u niej ósmej nocy, wbiegła nagle niewolnica wołając: „Wstawaj i ukryj

się w tej komnacie!” Wszedłem więc do komnaty, położonej od strony ulicy, i usiadłem tam.

Wtem usłyszałem zgiełk i tętent końskich kopyt w uliczce, a że komnata miała okienko tuż

nad bramą domu, wyjrzałem przez nie i zobaczyłem młodego jeźdźca. Był on jak wschodzący

księżyc w noc pełni, a przed nim szli mamelucy i żołnierze. Podjechał do bramy, zsiadł z

konia i wszedł do komnaty, gdzie niewiasta siedziała na łożu. Ucałował przed nią ziemię,

potem przybliżył się i pocałował jej rękę, lecz ona nie przemówiła do niego ani słowa.

Mężczyzna korzył się jednak przed nią tak długo, aż ją ułagodził, po czym spał z nią tej nocy.

Rano przyszli jego żołnierze z końmi i wyjechał z nimi. Ona zaś przyszła do mnie i spytała:

„Widziałeś go?” Powiedziałem: „Tak.” Rzekła: „To mój mąż, opowiem ci, co mnie spotkało z

jego strony: Pewnego razu siedzieliśmy razem w ogrodzie na wewnętrznym dziedzińcu domu.

Nagle on wstał i opuścił mnie na długą chwilę. Czekałam na niego z niecierpliwością,

mówiąc sobie, że z pewnością poszedł do wychodka. Poszłam wreszcie za nim, lecz nie

zastałam go tam. Wtedy zajrzałam do kuchni, zobaczyłam tam jakąś niewolnicę i spytałam ją

o niego. A ona wskazała mi mego męża, który leżał z jedną z dziewek kuchennych. Wówczas

przysięgłam sobie uroczyście, że oddam się najbardziej nędznemu i plugawemu człowiekowi.

Kiedy chwycili cię eunuchowie, był to już czwarty dzień, odkąd zaczęłam krążyć po mieście,

szukając kogoś takiego. I nie znalazłam nikogo bardziej nędznego i plugawego od ciebie.

Dlatego kazałam cię sprowadzić tu i stało się to, co nam przeznaczył Allach. Tak więc

spełniłam przysięgę, którą sobie złożyłam. Lecz gdyby mój mąż jeszcze raz zbliżył się do tej

niewolnicy i gdyby z nią legł, dopuszczę cię znów do tego, co było między nami.” Kiedy

usłyszałem od niej te słowa, strzały przeszły mi serce, a łzy popłynęły mi tak obficie, że moje

oczodoły stały się ranami. I wypowiedziałem słowa poety:

Dziesięć pocałunków złożę na twej lewej ręce,

Gdyż godniejsza jest od prawej, czci mam dla niej więcej.

Ona to podjęła trudy oczyszczania ciała,

I ablucji twych powszednich sama dokonała.

I niewiasta kazała mi odejść. A ja uskładałem z jej pieniędzy czterysta miskali, z których

pokrywam teraz moje wydatki. I przybyłem tutaj błagać Allacha Sławionego i Najwyższego,

by jej mąż raz jeszcze zbliżył się do niewolnicy, abym i ja wrócił do tego, czego

zakosztowałem.

Skoro emir pielgrzymki usłyszał opowieść tego człowieka, uwolnił go i rzekł do obecnych:

„Na Allacha, pomódlcie się za niego, gdyż jest niewinny.”

A pośród licznych innych opowieści jest jeszcze:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowiadanie o Harunie ar-Raszidzie, Persie Alim i o tym, co wiąże się ze sprawą sakwy i Kurda.

 

Powiadają, że pewnej nocy Harun ar-Raszid, nie mogąc zasnąć, wezwał swego wezyra, a

gdy ten stawił się przed nim, rzekł mu: „O Dżafarze, gnębi mnie wielka bezsenność i smutek

opanował moje serce. Chcę więc, by za twoją sprawą rozerwał się mój umysł i rozweseliła

moja dusza.” Dżafar odrzekł: „O Władco Wiernych, mam przyjaciela Persa, imieniem Ali,

który zna rozmaite opowieści i ucieszne opowiadania, rozweselające duszę i smutek z serc

przepędzające.” Rzekł więc kalif: „Przyprowadź mi go.” A wezyr odparł: „Słyszę i jestem

posłuszny.” Potem Dżafar opuścił władcę, by odszukać Persa. Posłał do niego służących, a

gdy zjawił się, rzekł mu: „Idź, spełnij życzenie Władcy Wiernych!”, na co Pers odrzekł:

„Słyszę i jestem posłuszny.” Potem udał się z wezyrem do kalifa. Gdy stanął przed nim, kalif

pozwolił mu usiąść, a skoro to uczynił, rzekł mu: „Ali, troska opanowała tej nocy moje serce.

Słyszałem, że znasz różne opowieści i opowiadania, chciałbym więc usłyszeć od ciebie coś,

co odegnałoby ode mnie smutek i rozerwało moje myśli.” Pers rzekł: „O Władco Wiernych!

Cóż mam ci opowiedzieć? Czy to, co na własne oczy widziałem, czy to, co usłyszałem na

własne uszy?” Na to ozwał się kalif: „Jeśli widziałeś coś ciekawego, opowiedz mi o tym.”

Więc rzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.”

Wiedz zatem, o Władco Wiernych, że pewnego roku opuściłem swój gród rodzinny,

którym jest Bagdad. Towarzyszył mi pachołek, niosący piękną podróżną sakwę. Gdy

dotarliśmy do pewnego miasta i poczęliśmy w nim handlować, nagle przypadł do mnie jakiś

człowiek, Kurd, bezczelny napastnik, i wyrwał mi torbę krzycząc: „To moja torba, a

wszystko, co się w niej znajduje, jest moją własnością.” Wtedy zawołałem: „O muzułmanie

zgromadzeni tutaj! Wybawcie mnie z rąk bezwstydnych kłamców,” a ludzie rzekli: „Idźcie do

kadiego, niech on rozsądzi wasz spór.” Udaliśmy się więc do kadiego. Ja szedłem do niego

rad. Skoro dotarliśmy do niego i stanęliśmy przed nim, spytał: „Jaką skargę chcecie mi

przedstawić?” Rzekłem: „Zaistniał między nami pewien spór i do ciebie się zwracamy z

prośbą o wyrok, który by nas obu zadowolił.” Kadi spytał: „Który z was dwu jest

oskarżycielem?” Kurd postąpił bliżej i rzekł: „Oby Allach wspomagał pana naszego, kadiego!

Zaprawdę ta torba jest moją własnością, jak również wszystko to, co się znajduje w jej

wnętrzu. Utraciłem ją kiedyś, a oto dziś odnajduję ją w rękach tego człowieka.” Kadi zapytał:

„Kiedy ją straciłeś?” Kurd odparł: „Stało się to wczoraj. Nie znalazłszy zguby spędziłem bez

snu całą noc.” Wtedy kadi rzekł: „Jeśli zatem poznajesz, że to właśnie ona, powiedz, co się w

niej znajduje!” Kurd powiedział więc tak: „Była w mej sakwie para srebrnych puzderek

małych, które czernidło do oczu zawierały, i był ręcznik do rąk biały. Włożyłem do niej, po

parze, kielichy złote i lichtarze, były w niej także dwa namioty, dwa półmiski złote, dwie

łyżki, poduszka i para kobierców skórzanych, koza i dwa barany, krowa i dwa cielęta, owca i

dwa jagnięta, dwa futra, opończa na słoty i dwa zielone namioty, wielbłąd i dwie

wielbłądzice. Miałem w mej sakwie dwa lwy i lwicę, dwa lisy i niedźwiedzicę, dwa buhaje i

bawołu, dwa łoża i krzesło do stołu. Były w niej dwie komnaty i pałac, dwa krzesła i sala

wspaniała, kuchnia z dwoma drzwiami i gromada Kurdów, co będą świadkami, że sakwa do

mnie należy.” I zwrócił się do mnie kadi: „A cóż ty na to powiesz?” Podszedłem więc do

niego, o Władco Wiernych, wstrząśnięty tym, co powiedział Kurd, i rzekłem: „Niechaj Allach

pomnoży siły naszego opiekuna, kadiego! W mej sakwie nie było nic innego jak domek

zburzony i drugi bez drzwi, i buda, w której mieszkają psy. Była też w mojej sakwie szkoła

dla uczniów w kwiecie młodości i młodzieńcy grający w kości, był namiot i sznurów więź

niemała, para miast – Basra i Bagdad – w niej się znajdowała, zamek Szaddada, syna Ada, też

się w sakwie znalazł, był w niej piec kowala, były sieci rybackie, kij i kołków wiele, byli

chłopcy, dziewczęta, także stręczyciele, co zaświadczą, że torba jest moją własnością.” Kurd,

posłyszawszy te słowa, począł płakać i lamentować mówiąc: „O dobrodzieju nasz kadi!

Zaiste torbę mą poznano i co w niej było, opisano. A są w niej jeszcze twierdze i gmachy,

żurawie i lwice, ludzie grający w szachy jak i szachownice. Znajdują się też w mojej torebce

klacz i dwa źrebce, dwa rumaki i ogier i dwie włócznie srogie. Był też w niej lew i dwa

zające, miasto, dwie wioski, dziewka, dwaj szczwani rajfurzy, obojnak i dwu nicponiów,

ślepy, dwaj bystroocy, kulawy i dwie kaleki, ksiądz, dwaj diakoni, patriarcha i dwaj mnisi i

jeszcze kadi i dwaj świadkowie, którzy zaświadczą, że torba ta do mnie należy.” Złość mnie

porwała, o Władco Wiernych, więc podszedłem do niego bliżej, by rzec: „Oby Allach

pomnożył siły kadiego, naszego opiekuna! Miałem ja w mej sakwie i pancerz, i oręż, i z

bronią komorę, tysiąc baranów, które bodą, wraz z obcą zagrodą, psów ujadających sforę,

ogrody, winnice spore, kwiaty, figi i pachnidła, jabłka i malowidła, kielichów było tam wiele

i posągów, i butelek, pełno oblubienic i pieśniarek młodych, i orszak idący na gody, krzyk i

harmider, i wołanie, krainy wielkie niesłychanie, brać rozbójników zdradziecka i kompania

zbójecka, niosąca wiele mieczy i włóczni wspaniałych, mająca ze sobą łuki i strzały. I

przyjaciele, i bracia wszyscy, druhowie i bliscy, towarzysze z więziennej ciemnicy i

współbiesiadnicy, flety i tamburyny, chorągwie i sztandary, młodzieńcy, dziewczyny,

narzeczone z odsłoniętym licem i śpiewające niewolnice, pięć Abisynek, trzy Hinduski,

cztery Medynki, dwadzieścia Greczynek, pięćdziesiąt Turczynek, siedemdziesiąt Persjanek,

osiemdziesiąt Kurdyjek, dziewięćdziesiąt Gruzinek, a poza tym Tygrys z Eufratem. I sieć

rybacka prawdziwa, krzemienie i krzesiwa, i Iram, co się Miastem Kolumn nazywa, i tysiąc

nicponiów, i rajfurów, plac gier, stajnie, meczety i łaźnie. I murarz z cieślą był tam na pewno,

i ćwiek, i drewno, i czarny niewolnik grający wspaniale, dowódca, masztalerz, pełno miast,

stolic i obszarów, i sto tysięcy denarów, miasto Kufa i Anbar, a z tym dwieście kufrów tkanin

i pięćdziesiąt spichrzów żywności. Tam Gaza i Askalon gości, tam są ziemie od Damietty do

Asuanu i pałac Kisry Anuszirwana, i królestwo Sulejmana, kraje od Wadi Numan aż do

Chorasanu, ziemie Balchu i Isfahanu i obszary od kraju Hind aż po kraj Sudanu. Niech Allach

długie życie ześle naszemu opiekunowi, kadiemu! Jest tam, mogę przysiąc, koszula, zawój i

ostrych brzytew tysiąc, które brodę kadiego zgolić mogą pięknie, jeśli się słów mych nie

zlęknie i nie rozsądzi sporu jasno, że sakwa to moja własność.” Kadi, słuchając tych słów,

stracił głowę i rzekł: „Widzę oto przed sobą dwu ludzi fałszywych bez miary, albo dwu

kacerzy bez czci i wiary, którzy się nie lękają kary, a tylko krotochwilą swoją z sędziów

igraszki stroją. Albowiem nie opisali dziejopisowie, a słuchający nie słyszeli dotąd dziwów, o

jakich ci dwaj plotą, i w żadnej ludzkiej opowieści to, co mi rzekli, się nie zmieści. Na

Allacha, zaiste od Chin do drzewa Umm Ghajlan, od Persji aż do ziem Sudanu, od Wadi

Numan do Chorasanu miejsca nie stanie na wszystko, co zawarło wasze wyliczanie, a słowom

owym nikt wierzyć nie będzie w stanie. Czy ta sakwa jest bezdennym morzem, czy Dniem

Sądu, w którym zbiorą się prawi i grzesznicy?” To rzekłszy kadi rozkazał otworzyć sakwę, a

gdy go usłuchano snadnie, zobaczył w niej chleb, cytryny, oliwki i ser na dnie. Wtedy

cisnąłem torbę Kurdowi pod nogi i oddaliłem się.

A kalif, wysłuchawszy opowieści Persa Alego, pokładał się ze śmiechu i obdarował go

pięknym upominkiem. A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Link to comment
Share on other sites

Guest Vampirella

Opowieść o Alim Szar i niewolnicy Zumurrud

 

W dawnych czasach i minionych wiekach żył w kraju Chorasanu kupiec imieniem Madżad

ad-Din. Posiadał wiele bogactw, czarnych niewolników, mameluków i służących, lecz mimo

że dobiegał już sześćdziesiątego roku życia, nie miał potomstwa. Dopiero później obdarzył go

Allach Najwyższy synem, któremu kupiec dał imię Ali. Gdy chłopiec podrósł, stał się jak

księżyc w noc pełni, a osiągnąwszy wiek męski, posiadał już wszelkie zalety. Wówczas ojciec

jego zasłabł śmiertelnie, wezwał do siebie syna i rzekł: „O mój synu, nadszedł czas mej

śmierci, chcę ci więc zostawić dobre rady.” Ali zapytał: „Jakie to rady, mój ojcze?” Ojciec

odparł: „Przestrzegam cię, abyś nie przestawał zbyt blisko z nikim i trzymał się z dala od

tego, co przynosi zło i nieszczęście. Strzeż się złego przyjaciela, gdyż jest on jak kowal – jeśli

nie spali cię jego ogień, zadusi cię jego dym. A jakże trafne są słowa poety:

Nie ma takich ludzi, co by szli stałości drogą.

Nie ma przyjaciela, jeśli zawiodą cię losy.

Żyj samotnie i pamiętaj – nie licz na nikogo.

Taką radę z doświadczenia daję tobie. Dosyć.

Lub słowa innego poety:

Ludzie to choroba skryta, Nie polegaj na nich. Bowiem zdradą i chytrością Wszyscy są

skalani.

Mówi też o tym inny poeta:

Wiedz, ze wszelkich spotkań z ludźmi pożytek jest mały,

Bowiem w plotkach się nurzają i czczej gadaninie.

Przeto rzuć to, a do spotkań takich dąż jedynie,

Które by ci żyć pomogły, wiedzę pomnażały.

Słusznie bowiem mówi poeta:

Gdy się komuś rozumnemu ludzi poznać uda,

Tak jak ja ich obnażyłem i rozgryzłem do cna,

Ujrzy, że ich miłość jeno w szalbierstwach jest mocna.

I spostrzeże, że ich wiara – to tylko obłuda.”

Ali odpowiedział: „O mój ojcze, słyszę i jestem posłuszny. A co jeszcze mam czynić?”

Ojciec mówił: „Czyń dobro w miarę swych możliwości i nigdy nie zapomnij postępować z

ludźmi szlachetnie. Korzystaj z każdej sposobności i nie szczędź dobrych czynów, gdyż

prośby nie zawsze są spełniane. A jakże piękne są słowa poety:

Nie w każdej chwili, nie w każdym czasie

Dobre uczynki wypełniać da się.

Więc jeśli możesz, śpiesz do nich śmiało.

Strzegąc się przeszkód, których niemało.”

Ali rzekł na to: „Słyszę i jestem posłuszny, a co mi jeszcze radzisz?” Starzec mówił: „Mój

synu, zachowuj wiarę Allacha, a i on ciebie zachowa, oraz chroń twój majątek. Nie trwoń go,

bo jeśli go utracisz, będziesz zależny od najpodlejszych ludzi. Wiedz, że wartość męża polega

na tym, czym włada jego prawica. Cóż może być bardziej trafnego nad słowa poety:

Kiedy zmalał mój majątek, znikli moi przyjaciele,

Gdy majątek się pomnożył, mam przyjaźni zewsząd wiele!

Dzięki mym pieniądzom przyjaźń wróg okazał mi niejeden.

Zaś przyjaciel wrogość żywi do mnie, kiedy wpadłem w biedę!”

Ali zapytał: „I co jeszcze, ojcze?”, a ów rzekł: „Szukaj rady, mój synu, u starszego od

siebie i nie spiesz się zbytnio do tego, czego pragniesz. Bądź litościwy dla niższego od siebie,

a wówczas ten, kto jest wyżej od ciebie, okaże tobie łaskawość. Pamiętaj, żebyś nikogo nie

ciemiężył, bo Allach ześle ci kogoś, kto pognębi ciebie. Pięknie zaś mówi o tym poeta:

Osąd swój porównaj z cudzym, dwom zaufaj zdaniom.

Słuszność się nie skryje, jeśli aż dwóch baczy na nią.

Człowiek to zwierciadło, w którym lico się odbije,

Ale gdy dwa lustra stawisz – widać kark i szyję.

A inny poeta powiada:

Stój i nie ponaglaj sprawy, która jest twym celem.

Bądź przyjazny, a i ty się spotkasz z przyjacielem.

Nie ma ręki, ponad którą Allach nie wzniósł dłoni,

Ni tyrana, który by się przed tyranem schronił.

Inny poeta natomiast powiada:

Nie gnęb ludzi, bo ciemięstwo władztwem jest zwodniczym.

A wiedz o tym, że tyrania z mściwością graniczy.

Gdy twe oczy śpią, przekleństwem razi ciebie właśnie Ciemiężony.

Zasię oko Allacha nie zaśnie.”

I mówił ojciec dalej: „Strzeż się, synu, picia wina, gdyż jest ono początkiem wszelkiego

zła. Wino zaćmiewa rozum i poniża pijącego. Jakże słusznie mówi o tym poeta:

Na Allacha! Pijąc wino, upojenia nie doznałem,

Bowiem słowo me związane z sensem, zasię dusza – z ciałem.

Nigdy mnie nie skusi wino i przenigdy nie upoi,

I jedynie spośród trzeźwych pragnę mieć kompanów moich.

Takie są moje rady dla ciebie, mój synu. Miej je zawsze przed oczyma, a Allach niech cię

otoczy swoją opieką.” Stary kupiec stracił przytomność i umilkł, a gdy się ocknął, prosił

Allacha o zmiłowanie, wyrzekł słowa wyznania wiary i odszedł do Miłosierdzia Allacha

Najwyższego. Syn opłakiwał go i szlochał nad nim, a potem przygotował wszystko, jak

należało. W orszaku pogrzebowym szli wielcy i mali, a recytatorzy wygłaszali nad trumną

urywki z Koranu. Ali nie zaniedbał niczego, co należało uczynić. Zmówili nad ojcem

modlitwy i oddali go ziemi, a na grobie wypisali takie wiersze:

Z prochuś powstał, byś mógł się nacieszyć żywotem,

I dar pięknej wymowy posiadłeś po trochu.

Lecz w proch się obróciłeś, skoroś umarł potem.

I jesteś, jakbyś nigdy nie wychynął z prochu.

Ali Szar bolał bardzo z powodu śmierci ojca, odprawił żałobne obchody, jak przystało

ludziom szanownym, i trwał w żalu i smutku po stracie ojca, aż w niedługim czasie umarła i

jego matka. Wówczas urządził wszystko tak, jak po śmierci ojca, a potem zasiadł w sklepie,

zajmując się handlem. Nie zaprzyjaźnił się z nikim ze stworzeń Allacha, postępując, jak mu

ojciec przykazał. W tym stanie trwał przez cały rok. Później znaleźli do niego dostęp synowie

ladacznic, zaprzyjaźnili się z nim i Ali zszedł na złe drogi. Porzucił uczciwe życie, kubkami

pił wino i chodził do piękności rano i wieczór, mówiąc sobie w duchu: „Mój ojciec dla mnie

zgromadził to bogactwo, jeśli więc ja go nie wydam, to komu je pozostawię?... Na Allacha,

będę postępował według słów poety:

Jeśli życie obrócisz na bogactw ciułanie,

Aby wszystko zagarnąć, co jest dookoła,

Czyliż przyjdzie czas taki, kiedy będziesz w stanie

Rozkoszować się wreszcie tym, coś zebrać zdołał?”

I trwonił Ali Szar swój majątek w nocy i we dnie, póki nie wyczerpał całego. Zubożał i

znalazł się w strasznym położeniu. Stracił całkiem rozum, sprzedał sklep, dom i wszystko

inne, sprzedał nawet swoje szaty, pozostając tylko w jednej. Gdy zaś minęło oszołomienie i

wrócił mu rozsądek, wpadł w rozpacz i siedział cały dzień, od rana do wieczora, bez jedzenia.

Wreszcie pomyślał: „Obejdę tych wszystkich, na których niegdyś wydawałem mój majątek,

może ktoś z nich nakarmi mnie dzisiaj.” Obszedł więc wszystkich po kolei, a ilekroć zastukał

do drzwi jednego z dawnych przyjaciół, ów udawał, że go nie zna, i odchodził od drzwi.

Wreszcie, dręczony głodem, Ali poszedł na bazar.

Zobaczył tam gromadę tłoczących się ludzi i rzekł sobie w duchu: „Jaki może być powód

takiego zbiegowiska? Na Allacha, nie odejdę stąd, zanim nie zobaczę, co w tym kręgu jest.”

Zbliżył się do kręgu ludzi i ujrzał wysoką niewolnicę, o smukłej kibici, różanych policzkach i

wyniosłej piersi, która przewyższała ludzi swoich czasów pięknem, urodą i okazałym

wyglądem, jak powiedział jeden z tych, którzy opisywali podobną do niej:

Jej kształt został tak odlany, jako sama chciała,

W formie piękna. Niezbyt duża jest i nie za mała.

Aż się piękno zakochało w jej cudownych licach,

W których duma, jak i skromność jednako zachwyca,

Jej oblicze jest księżycem, gałązką – jej postać,

Oddech – piżmem. Nikt nie zdoła jej w urodzie sprostać.

Jak z perłowej jest macicy utworzona cała,

Księżyc piękna mieści się jej w każdej cząstce ciała.

Niewolnica ta zwała się Zumurrud. Ali Szar spojrzał na nią i zdumiały go jej piękność i

wdzięk. Pomyślał: „Na Allacha, nie odejdę, zanim nie zobaczę „jaką wysokość osiągnie jej

cena, i dopóki nie dowiem się, kto ją kupi.” Stanął więc w grupie kupców, a oni sądzili, że

będzie chciał ją kupić, gdyż wiedzieli o jego majątku, który. odziedziczył po rodzicach. Po

chwili wystąpił pośrednik, stanął przed niewolnicą i zawołał: „O kupujący, którzy macie

pieniądze, kto ustali wywoławczą cenę tej niewolnicy, pani obu księżyców, perły pełnej

blasku? Umie ona wyrabiać przepiękne zasłony, jest marzeniem dla szukającego, rozkoszą

dla pragnącego! Zaczynajcie! Wolny będzie od zarzutu i przygany ten, kto wywoła cenę.”

Rzekł jeden z kupców: „Pięćset denarów.” A inny dodał: „I dziesięć.”

Wtedy jakiś starzec zwany Raszid ad-Din, o niebieskich oczach i odrażającym wyglądzie,

zawołał: „I jeszcze sto”, a ktoś inny rzekł: „I dziesięć.” Powiedział staruch: „Tysiąc

denarów”, a wtedy kupujący powstrzymali swe języki i zamilkli, pośrednik zaś począł

naradzać się z właścicielem niewolnicy, który powiedział: „Przysiągłem, że sprzedam ją tylko

temu, którego sama wybierze, przeto ją pytaj!” Podszedł więc pośrednik do Zumurrud i rzekł:

„O pani księżyców, ten oto starzec chce cię kupić”, a niewolnica spojrzała na niego, a gdy

zobaczyła, że jest taki, jak wspomnieliśmy, rzekła do pośrednika: „Nie pozwolę się sprzedać

starcowi zgrzybiałemu i obrzydliwemu. Na Allacha, jak słuszne są te słowa:

O całusa ją prosiłem, gdym jej miłość wyznał,

Lecz ją widać odstręczała ode mnie siwizna,

Bo choć żyłem w dobrobycie, takie rzekła słowa:

«Nie! Na tego, co ród ludzki bytem obdarował!

Bieli włosów posiwiałych nie pragnę zupełnie!

Czyliż całe życie usta nurzać mam w bawełnie?»”

Usłyszawszy te słowa, pośrednik rzekł: „Na Allacha, jesteś wytłumaczona, a cena twoja

powinna wynosić dziesięć tysięcy denarów.” Potem oznajmił jej panu, że nie zgodziła się na

tego starca, a właściciel niewolnicy powiedział: „Wybierz jej więc kogoś innego.” Wtedy

podszedł inny człowiek mówiąc: „Daję tyle samo, co ów starzec, którego nie chciała.”

Niewolnica spojrzała na niego i zauważyła, że ma farbowaną brodę, rzekła więc: „Ach, jakiż

to wstyd i hańba, czernić swą siwiznę”, i grymasiła, po czym wypowiedziała takie wiersze:

Pewien człowiek mi ukazał obraz swój ponury:

Na Allacha! Kark szkaradny, sandałami bity,

I podbródek, gdzie najchętniej siadają moskity,

Róg zagięty, do którego można wiązać sznury.

Moja kibić cię olśniła oraz moje lico;

Chciałbyś przeto skryć przede mną wady swe najbrzydsze,

Występkami biel siwizny swej farbując chytrze,

A co jawne, chciałbyś w strachu okryć tajemnicą.

Gdy twa broda znika, druga wygląd wnet odmieni,

Jakbyś był postacią znaną z widowiska cieni.

Następnie wypowiedziała piękne słowa poety:

Rzekła: „Widzę, że farbujesz swoje włosy siwe.”

Rzekłem: „Słuchu mój i wzroku, siwizny się boję!”

Roześmiała się i mówi: „Dziwy to prawdziwe,

Że aż ci do włosów doszło oszukaństwo twoje!”

Skoro pośrednik usłyszał te wiersze, powiedział do niej: „Masz słuszność, na Allacha!”

Kupiec zaś spytał: „Co powiedziała?” Gdy pośrednik powtórzył mu wiersze, przyznał, że

słuszność jest przeciw niemu i odstąpił od zamiaru kupna. Zbliżył się wtedy inny kupiec i

powiedział: „Spytaj, czy mnie zechce, zapłacę cenę, którą słyszałem.” Pośrednik zapytał więc

niewolnicę, a ona przyjrzała się kupcowi i stwierdziła, że jest ślepy na jedno oko. Zawołała

więc: „To jednooki, o którym tak mówi poeta:

Z jednookim się nie brataj, ale go unikaj,

Bowiem zły jest i fałszywy, nie zapomnij o tym.

Gdyby jednooki nie miał duszy nikczemnika,

Allach by na jego oko nie zesłał ślepoty.”

Pośrednik, wskazując na kogoś innego, spytał: „A czy chcesz, by kupił cię ten człowiek?”

Niewolnica spojrzała na tamtego i zobaczyła, że jest bardzo niski, broda natomiast zwisa mu

aż do pępka. Powiedziała więc: „Poeta tak o tym mówi:

Przyjaciela mam, co nosi brodę czarną.

Allach rosnąć jej pozwolił – nie wiem po co.

Rzec by można: broda jest zimową nocą –

Długa, ciemna, jak mrok, który świat ogarnął.”

Na to rzekł pośrednik: „Moja pani, zobacz, kto z obecnych ci się podoba, i namów go, by

cię kupił.” Zumurrud rozejrzała się bacznie po kręgu otaczających ją kupców, przenosząc

wzrok z jednego na drugiego. Gdy wzrok jej padł na Alego Szar, spojrzenie to wyrwało jej

tysiąc westchnień i serce jej przylgnęło do Alego. Odznaczał się on bowiem wspaniałą urodą i

milszy był niż wietrzyk północny. I niewolnica powiedziała do pośrednika; „Możesz mnie

sprzedać jedynie mojemu panu, temu o pięknej twarzy i gibkiej kibici, o którym tak mówią ci,

co go opisują:

Odsłonili twoje urodziwe lica

I ganili tego, który się zachwyca.

Wtedy bym uniknął obłudnej nagany,

Gdyby mi twój widok nie był odsłaniany.

On tylko będzie mym właścicielem, gdyż ma gładkie policzki, ślina jego jest nektarem

Salsabilu, który uzdrawia chorych, a uroda jego oszałamia zarówno tego, kto nanizuje

wiersze, jak i tego, kto układa mowę niewiązaną. A poeta tak o nim mówi:

Ślina jego jest winem, oddech piżmem, zasię

Uśmiech jego dla oczu mych kamforą zda się.

Riduan z domu go wygnał, by się zbyć kłopotów,

Bo hurysy swym czarem zniewolić był gotów.

Że jest dumny, niejeden przyganą go darzy,

A przecież księżycowi z dumą jest do twarzy.

Ma on kędzierzawe włosy, różane policzki i czarowne spojrzenie, o którym tak mówi

poeta:

Obiecała mi gazela schadzkę – ja jej słowom wierzę.

Niespokojne serce moje, oko zerka wciąż w jej stronę.

Jej powieki zapewniają, że mi przyrzekała szczerze,

Lecz jak spełnią obietnicę, skoro tak są umęczone?

A inny poeta powiedział:

Powiadają: «Smuga puszku jawi się na jego twarzy.

Skoro puszek ma na licach, któż pokochać go się waży?»

Rzekłem: «Zaprzestańcie wreszcie, dość już przygan z waszej strony.

Jeśli puszku znak widzicie, to na pewno podrobiony.

Świadczy o tym ogród raju, co olśniewa w jego licach,

W ustach zaś – orzeźwiająca kausaryjskich wód krynica.»

Pośrednik wysłuchał wierszy o zaletach Alego Szar, które mówiła Zumurrud, zachwycony

czystością jej wymowy jak też blaskiem urody. Właściciel zaś rzekł do niego: „Nie dziw się

jej urodzie, która zawstydza słońce dnia, ani temu, że zna na pamięć najbardziej wyszukane

wiersze, gdyż poza tym recytuje ona Koran Wzniosły na siedem sposobów, opowiada baśnie i

opowieści o prawdziwych wydarzeniach, posługuje się siedmioma rodzajami pisma i posiada

wiedzę w takich dziedzinach nauk, jakiej brak niejednemu uczone mu mędrcowi. Ręce jej są

cenniejsze od srebra i złota, gdyż potrafi wyrabiać jedwabne zasłony, które sprzedaje po

pięćdziesiąt denarów za sztukę, a jedną taką zasłonę wykonuje w ciągu ośmiu dni.” Pośrednik

zawołał na to: „Ach jakie to szczęście dla tego, kto będzie ją posiadał w swoim domu! Będzie

dla niego ukrytym skarbem.” Pan niewolnicy zaś rzekł: „Sprzedaj ją temu, kogo tylko będzie

chciała.”

Pośrednik zwrócił się więc do Alego Szar, ucałował mu ręce i powiedział: „Kup tę

niewolnicę, panie, ciebie bowiem wybrała!” Wymienił Alemu jej zalety i uzdolnienia i rzekł:

„Niech ci szczęście przyniesie! Jeżeli ją kupisz, zostaniesz obdarzony szczodrze przez tego,

który nie skąpi darów.” Ali Szar skłonił głowę ku ziemi na dłuższą chwilę, śmiejąc się z

samego siebie i mówiąc sobie w duszy: „Do tej pory jestem bez śniadania, a nie śmiem

przyznać wobec kupców, że nie posiadam pieniędzy na kupno niewolnicy.”

Zumurrud natomiast, widząc go ze zwieszoną głową, powiedziała do pośrednika: „Weź

mnie za rękę i podejdźmy do niego. Gdy przed nim stanę, zapragnie mnie kupić. A tylko jemu

pozwolę się sprzedać.” Podprowadził ją więc pośrednik do Alego Szar i postawił przed nim

mówiąc: „Co o niej sądzisz, panie?” Gdy Ali Szar nic nie odpowiedział, przemówiła

niewolnica: „Panie mój i ukochany mego serca, czemu mnie nie kupujesz? Daj za mnie cenę,

jaką chcesz, a stanę się przyczyną twego szczęścia.” Podniósł wtedy głowę i spytał: „Czy siłą

zmusza się do kupna? Wszak ty kosztujesz tysiąc denarów!” Rzekła: „O mój panie, więc kup

mnie za dziewięćset.” Lecz on odpowiedział: „Nie.” Rzekła: „Za osiemset”, a on odparł:

„Nie!” Wciąż więc obniżała cenę, aż doszła do stu denarów. Na to powiedział Ali: „Nie mam

całych stu denarów.” Zapytała: „A ile brakuje ci do stu?” Wówczas zawołał: „Nie mam ani

stu denarów, ani niczego zupełnie! Klnę się na Allacha, że nie posiadam czerwonego złota ani

białego srebra, ani denara, ani dirhema! Poszukaj sobie innego kupca!”

Lecz Zumurrud, dowiedziawszy się, że Ali nic nie posiada, rzekła do niego: „Weź mnie za

rękę, jak gdybyś chciał mnie lepiej obejrzeć, i pociągnij w tę uliczkę.” A kiedy tak zrobił,

wyjęła z kieszeni kiesę z tysiącem denarów i powiedziała: „Odważ z tego dziewięćset

denarów jako cenę za mnie, a sto pozostaw. Będą nam potrzebne,” Ali uczynił, jak mu kazała,

i kupił ją za dziewięćset denarów, zapłaciwszy pieniędzmi z jej kiesy, i poszedł z nią do

domu. Kiedy weszli tam, dziewczyna zobaczyła pustą komnatę, w której nie było nawet łoża

ani naczyń. Dała więc Alemu tysiąc denarów i powiedziała: „Idź na bazar i kup za trzysta

denarów sprzęty i naczynia domowe.” Skoro to wykonał, rzekła: „Kup teraz coś do jedzenia i

picia za trzy denary.” Kiedy powrócił z tym, co mu kupić poleciła, rozkazała: „A teraz kup mi

jedwabną tkaninę wielkości zasłony, kup srebrnych i złotych nici, a także nici jedwabnych w

siedmiu kolorach.” Nabył to wszystko, a ona urządziła dom, zapaliła świece, po czym usiedli

razem do jedzenia i picia. Potem wstali, położyli się na łożu i zaspokoili swoje pragnienia.

Później zasnęli trzymając się w objęciach, ukryci za zasłonami, jak rzekłby o nich poeta:

Idź do tego, kogo kochasz, słów nie słuchaj zawistnika.

Miłujący wie, co czyni i zawiści słów unika.

We śnie zobaczyłam ciebie, łoże dzielącego ze mną

I z twych ust scałowywałam chłód najsłodszy nocą ciemną.

Wszystko to jest prawdą czystą, chcę, by obraz ten się ziścił.

Dopnę tego, nie zważając na niegodny głos zawiści.

Wszak obrazu piękniejszego nie stworzyły moce boże

Nad kochanków dwojga widok, których jedno tuli łoże.

W swych objęciach spoczywają, kiedy rozkosz ich osłoni,

A ich głowy się wspierają na ramieniu i na dłoni.

Kiedy serca połączone miłowaniem trwają razem,

Ludzie kują zimne ostrze, aby razić ich żelazem.

Jeśli dla serc kochających jeno słowa masz nagany,

Czym ukoić zdołasz boleść, czym zagoisz serca rany?

Jeśli by choć jeden tylko dał ci czyste miłowanie,

Żyj z nim jednym, niech twe serce tylko przy nim pozostanie.

Spali tak, trzymając się w objęciach do rana, a miłość zamieszkała w ich sercach. Potem

Zumurrud wzięła tkaninę na zasłonę i poczęła wyszywać ją kolorowym jedwabiem i

przetykać srebrnymi i złotymi nićmi. Obszyła ją pasem, na którym wyhaftowała ptaki, a

pośrodku zasłony wyszyła postaci dzikich zwierząt – a nie zbrakło żadnego zwierzęcia

istniejącego na świecie, którego by nie odtworzyła. Pracowała nad tą zasłoną osiem dni, a

kiedy skończyła pracę, wygładziła zasłonę, zwinęła i dała swemu panu mówiąc: „Pójdź z tą

zasłoną na bazar i sprzedaj ją jakiemuś kupcowi za pięćdziesiąt denarów. Lecz strzeż się, byś

nie sprzedał jej jakiemuś obcemu wędrowcowi, gdyż stanie się to powodem naszej rozłąki!

Mamy bowiem wrogów, którzy o nas nie zapominają.” Ali Szar odrzekł: „Słyszę i jestem

posłuszny”, i pospieszył z zasłoną na bazar. Sprzedał ją kupcowi, jak mu przykazała

Zumurrud, i tak jak przedtem kupił kawałek jedwabiu, nici oraz potrzebną żywność, i

przyniósł jej to wszystko wraz z resztą pieniędzy. I Zumurrud dawała mu gotową zasłonę co

osiem dni, a on sprzedawał ją za pięćdziesiąt denarów i w ten sposób żyli przez cały rok.

Po upływie roku Ali Szar udał się jak zwykle na bazar niosąc zasłonę i dał ją

pośrednikowi. Jakiś chrześcijanin chciał ją kupić za sześćdziesiąt denarów, lecz Ali nie

zgodził się. Chrześcijanin ciągle jednak podnosił cenę, aż doszła do stu denarów, pośrednika

zaś przekupił dziesięcioma denarami. Zwrócił się więc pośrednik do Alego Szar i oznajmił

mu o wysokości ceny, począł go też chytrze namawiać, by sprzedał chrześcijaninowi zasłonę

za tę cenę. Mówił: „Mój panie, nie obawiaj się tego chrześcijanina, nic złego cię od niego nie

spotka!” Inni kupcy też byli za chrześcijaninem, przeto ze ściśniętym sercem sprzedał mu Ali

zasłonę, wziął pieniądze i skierował się do domu. Wtedy zauważył, że ów chrześcijanin za

nim idzie. Zapytał więc: „Dlaczego za mną podążasz?” Tamten odrzekł: „O panie, idę w

pewnej sprawie do końca tej uliczki – niech Allach zachowa, abyś był kiedykolwiek w

potrzebie.” Lecz skoro Ali Szar doszedł do swego mieszkania, a chrześcijanin jeszcze od

niego nie odstąpił, Ali rozgniewał się i krzyknął: „Przeklęty, dlaczego ciągle za mną idziesz?”

Rzekł tamten: „O mój panie, daj mi się napić choć łyk wody, gdyż jestem spragniony, a

Allach Najwyższy cię wynagrodzi.” Ali Szar rzekł sobie wtedy w duchu: „Ten człowiek jest

pod opieką muzułmanów i przyszedł do mnie, chcąc napić się wody. Nie mogę więc, na

Allacha, zawieść jego nadziei.” Wszedł zatem do domu, wziął dzban z wodą, a wtedy

zobaczyła go niewolnica Zumurrud. Zapytała: „Czy sprzedałeś zasłonę, ukochany?” Odrzekł:

„Tak.” Pytała dalej: „Kupcowi czy przybyszowi? Serce moje bowiem przeczuwa rozłąkę.”

Ali odpowiedział: „Kupcowi.” Lecz Zumurrud nalegała: „Powiedz mi prawdę, a wtedy

powezmę środki ostrożności w mojej sprawie. A dlaczego bierzesz dzban z wodą?”

Odpowiedział jej Ali: „Aby dać pić pośrednikowi.” Wówczas rzekła Zumurrud: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym” i wypowiedziała te dwuwiersze:

Ty, co rozstania pragniesz, pamiętaj,

Niechaj nie zwiodą ciebie uściski.

W czasie tkwi zawsze zdrada przeklęta,

A dzień rozłąki zawsze jest bliski.

Gdy Ali Szar wyszedł z dzbanem, zobaczył, że chrześcijanin stoi już w sieni domu.

Zawołał wówczas: „Aż tu przyszedłeś, ty psie! Jak mogłeś wejść do mego domu bez

pozwolenia?” Tamten odrzekł: „O panie, jaka jest różnica między drzwiami a sienią? Z

miejsca, na którym stoję, ruszę się tylko w stronę wyjścia. Ty natomiast okażesz szlachetność,

piękny uczynek, szczodrość i zaskarbisz wdzięczność.” Potem wziął dzban, wypił z niego

wodę i oddał go Alemu, który odebrał dzban i oczekiwał, że chrześcijanin wstanie i odejdzie.

On jednak nie ruszył się z miejsca. Ali spytał wówczas: „Czemu nie wstajesz i nie idziesz

swoją drogą?” Tamten odrzekł: „O mój panie, nie bądź jak ten, który swój dobry uczynek

wymawia, ani jak ten, o którym mówi poeta:

Już odeszli ci, co szczodrość znali samą,

Dla twych pragnień nie skąpili ci dóbr wszelkich.

Inni zasię, kiedyś u ich drzwi przystanął,

Nawet wody odmówili ci kropelki.”

Potem rzekł: „O panie, ugasiłem pragnienie, lecz proszę, byś mnie nakarmił, jeśli

cokolwiek masz w domu. Może to być kęs chleba, suchar lub cebula.” Ali Szar rzekł: „Wstań

i przestań żebrać, nie mam nie w domu!” Chrześcijanin powiedział: „O mój panie, jeśli nic

nie masz w domu, to weź te sto denarów i przynieś z bazaru coś dla nas. Choćby jeden placek

chleba, aby były między nami chleb i sól.” Ali Szar pomyślał: „Ten chrześcijanin jest głupi.

Wezmę od niego sto denarów, a przyniosę mu coś za dwa dirhemy.” I zaśmiał się z niego, a

chrześcijanin powiedział: „Panie, pragnę tylko czegoś, co odpędzi głód. Choćby jeden placek

lub cebulę. Jest dużo dobrych rzeczy, zaspokajających głód, które nie są potrawami

wyszukanymi. Jakże pięknie mówi o tym poeta:

Głody wyżenie chleba kawał suchy.

Czemuż znam trwogę, a nie znam otuchy?

Śmierć – sprawiedliwsza, bowiem jest jednaka

Tak dla kalifa, jako dla biedaka.

Powiedział mu tedy Ali Szar: „Zaczekaj tu chwilę! Zamknę mieszkanie i pójdę przynieść

ci coś z bazaru.” Chrześcijanin odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny.” Ali wyszedł więc,

zamykając komnatę na zamek u drzwi, a klucze zabrał ze sobą. Udał się na bazar, kupił tam

smażonego sera, białego miodu, chleba i bananów i wrócił z tym do domu. Kiedy

chrześcijanin to zobaczył, zawołał: „O panie, starczyłoby tego na dziesięciu ludzi, a ja jestem

sam! Może zjesz ze mną?” Ali odpowiedział mu: „Jedz sam, ja jestem syty.” Ale tamten

mówił: „O panie, mędrcy powiadają, że kto nie je ze swoim gościem, jest dzieckiem

rozpusty.” Skoro Ali Szar to usłyszał, usiadł i zjadł z nim trochę. Wyciągnął rękę, a

chrześcijanin wziął banana, odarł go ze skórki, rozłamał na dwie połowy i położył na jedną z

nich oczyszczony bandż zmieszany z opium. A jedna taka dawka powalić by mogła słonia.

Umoczył potem w miodzie tę połowę banana i rzekł do Alego, Szar: „O mój panie, zaklinam

cię na prawdę twej wiary, zjedz to.” Ali wstydził się sprzeciwić takiemu zaklęciu, wziął więc

od niego banana i przełknął go. Zaledwie jednak banan znalazł się w jego żołądku, Ali upadł

jak długi i wyglądał jakby spał od roku. Skoro to zobaczył chrześcijanin, zerwał się na równe

nogi jak wyleniały wilk lub wszechwładny los, zabrał Alemu klucz od mieszkania i

pozostawiwszy go tak, jak leżał, pobiegł do swojego brata, którego o wszystkim powiadomił.

Bratem zaś chrześcijanina był ów zgrzybiały staruch, który chciał kupić niewolnicę Zumurrud

za tysiąc denarów, lecz ona uniknęła tego dzięki poezji. Był on w głębi duszy niewiernym, a

udawał muzułmanina, używając imienia Raszid ad-Din. Kiedy nie mógł zdobyć Zumurrud,

poskarżył się swojemu bratu chrześcijaninowi, a ten począł przemyśliwać, jak w chytry

sposób odebrać niewolnicę Alemu Szar, który był teraz jej panem. Wreszcie ów chrześcijanin

– o imieniu Barsum – powiedział do swojego brata: „Nie troszcz się o to, wymyślę sposób

taki, że dostaniesz ją nie płacąc ani jednego denara, ani nawet dirhema...”

A był ów Barsum chytrym, podstępnym i rozpustnym czarownikiem. Tak długo motał i

knuł, aż udał mu się podstęp, o którym, wspomnieliśmy. Potem zabrał klucz i pobiegł do

swego brata, aby oznajmić mu, czego dokonał. Staruch dosiadł swojej mulicy, wziął ze sobą

niewolników i razem z bratem udał się do domu Alego Szar. Zabrał też ze sobą kiesę z

tysiącem denarów, aby przekupić walego, gdyby go przypadkiem spotkał. Barsum otworzył

mieszkanie, a niewolnicy, którzy z nim przyszli, dopadli Zumurrud i siłą ją porwali, grożąc jej

śmiercią, gdyby wzywała pomocy. Mieszkanie Alego Szar pozostawili tak, jak je zastali, nic

nie zabierając, jego samego zaś zostawili uśpionego w przedsionku. Zamknęli drzwi od

mieszkania i wsunęli mu klucz z powrotem do kieszeni.

A staruch zabrał Zumurrud do swojego pałacu i umieścił ją wśród swoich niewolnic i

nałożnic, mówiąc: „Ty ladacznico, ja jestem tym starcem, który ci się nie spodobał, i nie

pozwoliłaś, aby cię mu sprzedano. A oto teraz dostałem cię, nie płacąc ani jednego denara,

ani nawet dirhema!” Oczy Zumurrud napełniły się łzami i powiedziała: „Niech ci Allach

odpłaci, ty podły staruchu, za to, że rozłączyłeś mnie z moim panem!” Starzec krzyknął: „Ty

ladacznico, ty rozpustnico! Zobaczysz, jakie męczarnie tobie wymyślę! Przysięgam na

Mesjasza i Dziewicę, że jeśli nie będziesz mi posłuszna i nie przyjmiesz mojej wiary,

zamęczę cię wymyślnymi sposobami.” Zumurrud odparła: „Choćbyś posiekał moje ciało na

kawałki, nie porzucę wiary islamu. Może Allach Najwyższy ześle mi szybkie wyzwolenie,

gdyż On może wszystko, co zechce. Mędrcy zaś powiadają: «Nieszczęście może spotkać

ciało, lecz wiary nie dosięgnie.»” Staruch zakrzyknął wtedy na służbę i niewolnice i rozkazał

im: „Rozciągnijcie ją na ziemi!” Powalili ją więc, a on począł ją bić długo i okrutnie, ona zaś

krzyczała wzywając ratunku, lecz żadna pomoc nie nadeszła. Potem przestała już wołać, tylko

jęczała: „Dosyć, na Allacha, dosyć.” Wreszcie oddech jej się urwał i jęki ustały.

Kiedy ucichła wściekłość panująca w sercu starucha, rozkazał on sługom: „Wywleczcie ją

za nogi i rzućcie w kuchni! A nie dawajcie jej nic do jedzenia!” Przeklęty staruch położył się

potem spać, a gdy wstał rano, zażądał, by mu przyprowadzono Zumurrud i bił ją znowu, po

czym rozkazał sługom, aby ją rzucili w tym samym miejscu. Uczynili, jak kazał, a skoro

ciosy ustały, ona powiedziała: „Nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest Jego

Prorokiem! Allach jest moim oparciem i najlepszym opiekunem.” Potem błagała pomocy

Pana naszego Muhammada – niech go Allach błogosławi i da mu zbawienie. Tyle o jej

sprawach.

A co do spraw Alego Szar, to spał on bez przerwy aż do następnego dnia, kiedy to uleciał

bandż z jego głowy. Otworzył wtedy oczy i zawołał Zumurrud, lecz nikt mu nie

odpowiedział. Wszedł więc do mieszkania i zobaczył pustą przestrzeń, cel zaś pielgrzymki

daleki. Zrozumiał, że przyczyną tego, co go spotkało, nie był nikt inny, tylko ów

chrześcijanin, i począł rozpaczać, płakać, jęczeć i zawodzić. Łzy polały mu się z oczu i

wypowiedział takie wiersze:

O, miłości! Nie masz dla mnie znikąd zmiłowania.

Serce moje w utrudzeniu i trwodze się słania.

O, władczyni! Okaż litość i przywróć nadzieję,

Wzbogać niewolnika, który w smutkach ubożeje.

Gdy wrogowie są w pobliżu, cóż z łucznikiem bywa?

Chce wypuścić strzałę, ale pęka mu cięciwa.

Gdy już troski i udręki młodzieńca obarczą,

Gdzie się przed swym losem skryje, kto mu będzie tarczą?

Przed rozłąką mnie zaprawdę ostrzegano nieraz,

Lecz gdy przyjdzie przeznaczenie, to nam wzrok odbiera.

Skończywszy te wiersze westchnął ciężko i wypowiedział jeszcze takie:

Zostawiła dom w górzystej ziemi, śród bezdroży.

Próżno dąży doń, a serce jeno smutek ściska.

Popatrzyła ku domowi. Ślad obozowiska

Ledwie widny – wzmógł tęsknotę i bólem zatrwożył.

Jęła pytać się o niego, odrzekł jej głos echa,

Ze już do spotkania żadna nie powiedzie droga.

Jeszcze blask swój ześle niby błyskawica sroga.

Po czym zniknie już na zawsze i świecić zaniecha.

Żalił się tak Ali Szar, choć nic mu to nie pomogło. Płakał, podarł swoje szaty, wziął w ręce

dwa kamienie i począł krążyć po mieście, bijąc się nimi w piersi i wołając: „O Zumurrud!”

Dzieci biegły za nim i krzyczały: „Szalony! Szalony!” A ludzie, którzy go znali, płakali nad

nim mówiąc: „To przecież Ali Szar, co mu się stało?” W ten sposób krążył aż do końca dnia,

a kiedy noc zapadła, przespał ją w jakimś zaułku. Rano wstał i dalej włóczył się z owymi

kamieniami po mieście aż do wieczora. Potem wrócił do swojego mieszkania, aby tam

zasnąć. Zobaczyła go wówczas sąsiadka, stara, dobra kobieta, i powiedziała: „O mój synu,

niech cię Allach wybawi, kiedy ogarnęło cię to szaleństwo?” Odpowiedział jej tymi

wierszami:

Rzekli: „Przez tę, którą kochasz, dusza w tobie oszaleje.”

Odrzekłem im: „Rozkosz życia jest szaleńców przywilejem.”

Dajcie szaleństw mych przyczynę i dozwólcie być szaleńcem.

Jeśli ona mnie uzdrowi, wy mnie już nie tajcie więcej.

Stara sąsiadka pojęła wtedy, że jest on zakochany i tęskni, powiedziała przeto: „Nie ma

potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Chcę, mój synu, abyś mi opowiedział o

twoim nieszczęściu. Może Allach pozwoli mi, bym ci dopomogła, jeśli takie są Jego wyroki.”

Opowiedział jej więc wszystko, co mu się wydarzyło z chrześcijaninem Barsumem, bratem

czarownika, który przyjął imię Raszid ad-Din. Gdy dowiedziała się o tym, rzekła: „Jesteś

usprawiedliwiony, mój synu.” Potem uroniła łzę z oka i wypowiedziała te dwuwiersze:

Zakochani, zanim przyjdzie rozstać się z tym światem,

Cierpią dosyć. Po ich mękach nie trzeba im piekła.

Z miłowania zmarli, w duszy tając je, a zatem

Są niewinni, o czym nieraz wieść prawdziwa rzekła.

Gdy skończyła wiersz, rzekła do Alego Szar: „Idź teraz, mój synu, i kup koszyk taki,

jakich używają złotnicy. Kup również bransolety, pierścienie, naszyjniki i nausznice, jakich

używają kobiety, nie szczędząc pieniędzy. Włóż to wszystko do koszyka i przynieś mi. Ja zaś

wezmę ów koszyk na głowę i jako pośredniczka obchodzić będę i przeszukiwać wszystkie

domy, dopóki nie dowiem się czegoś o twojej niewolnicy – jeśli Allach Najwyższy pozwoli.”

Ali Szar uradował się tymi słowami, ucałował ręce sąsiadki, po czym pobiegł szybko i

przyniósł jej to, o co prosiła. Wtedy wstała, wdziała połataną odzież, osłoniła głowę żółtym

izarem, wzięła koszyk na głowę i kij do ręki i poczęła krążyć po uliczkach i domach.

Nieustannie wędrowała z miejsca na miejsce, z uliczki w uliczkę i z zaułka w zaułek, póki nie

skierował jej Allach Najwyższy pod pałac Raszid ad-Dina, przeklętego chrześcijanina. Z

wnętrza pałacu dobiegły ją jakieś jęki, zastukała więc do bramy, a wówczas zeszła

niewolnica, pozdrowiła ją, a staruszka powiedziała: „Mam ze sobą różne ładne rzeczy na

sprzedaż, czy znajdzie się ktoś u was, kto by je chciał kupić?” Niewolnica odrzekła: „Tak”, i

wprowadziła ją do domu. Ledwie usiadła, otoczyły ją niewolnice, a każda z nich chciała coś

kupić. Staruszka rozmawiała z nimi uprzejmie i łatwo obniżała cenę, a one rade były z jej

dobroci i miłych słów. Ona tymczasem rozglądała się po wszystkich kątach, aby zobaczyć,

kto tak jęczy. Nagle wzrok jej padł na leżącą dziewczynę, zwróciła się więc szybko do

niewolnic i zajęła je przyjemną rozmową, a równocześnie patrzyła uważnie na leżącą i

rozpoznała w niej Zumurrud, niewolnicę Alego Szar. Rozpłakała się wówczas i rzekła: „O

moje dzieci, czemu ta dziewczyna jest w takim stanie?” Niewolnice opowiedziały jej wtedy o

całej sprawie mówiąc: „Nie robimy tego z własnej woli, lecz na rozkaz naszego pana, który

obecnie wyjechał.” Powiedziała do nich staruszka: „O moje dzieci, chcę was prosić, byście

uwolniły tę biedaczkę z więzów do czasu powrotu waszego pana. A kiedy się dowiecie, że

wraca, zwiążecie ją, tak jak była. Uzyskacie za to nagrodę Pana Światów!” Niewolnice rzekły

na to: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne”, po czym uwolniły Zumurrud, nakarmiły ją i napoiły.

Staruszka rzekła: „Obym nogi połamała, zanim weszłam do tego domu.” Później podeszła

do Zumurrud mówiąc: „O moja córko, niech cię Allach otoczy opieką i wyzwoli!” Szepnęła

jej również, że przybywa od jej pana Alego Szar, i przykazała, aby następnej nocy była w

pogotowiu i wytężała słuch. Wyjaśniła: „Pan twój przyjdzie pod pałac, usiądzie na ławie i

zagwiżdże. Kiedy go usłyszysz, odpowiedz gwizdnięciem i zejdź po linie przez okienko. On

cię zabierze i uciekniecie.” Zumurrud podziękowała i staruszka wyszła, udając się do Alego

Szar, i tak go pouczyła: „W połowie następnej nocy udaj się na taką a taką ulicę, gdzie jest

dom tego przeklętnika o takich a takich znakach szczególnych. Stań pod pałacem i zagwiżdż,

a Zumurrud zejdzie do ciebie po linie. Zabierz ją wtedy i uciekaj, dokąd chcesz.” Ali Szar

dziękował jej za to, co dla niego uczyniła, potem zaś zalał się łzami i wypowiedział takie,

wiersze:

Dosyć przygan i obmowy moje serce wycierpiało

I już wielce jest znużone, już osłabło moje ciało.

Moje łzy, jak opowieści, co się z prawdą wiążą w jedno,

Ledwo broczą, to znów płyną, twarz mi oblewając biedną.

O ty, której myśl udręki mej i troski nie zna wcale,

Nie dopytuj się o klęski, co przypadły mi w udziale.

Gibkość kształtnej twej postaci, słodycz warg i ciało młode

Zniewoliły serce moje jako ulem, tak i miodem.

Odkąd znikłaś, cierpi serce, sen nie tyka źrenic moich,

Ni nadzieja, ni wytrwałość już mnie w troskach nie ukoi.

Zostawiłaś mnie smutnego, przeto jestem zabłąkany

Wśród zawistnych i tych, którzy nie szczędzili mi nagany.

Nie znam już pociechy żadnej, co by wiodła ku radości,

I nikt oprócz ciebie jednej w moich myślach nie zagości.

Skończył wiersz, westchnął i łzę z oka uronił, po czym wypowiedział te dwuwiersze:

Niechaj Allach nagrodzi zwiastuna sowicie,

Wszak radości przysporzył, wieszcząc twe przybycie.

Dam mu łachman, jeżeli przyjąć się nie wzbrania;

Moje serce rozdarte w chwili pożegnania.

Gdy wreszcie zapadła noc i nadeszła pora spotkania, Ali skierował się w uliczkę opisaną

przez sąsiadkę, rozpoznał pałac i usiadł pod nim na ławce. Ogarnęła go senność i zasnął – a

błogosławiony niech będzie Ten, który nie śpi – dłuższy bowiem czas nie spał z powodu

swojej tęsknoty i był jak obłąkany. Kiedy tak spał, pewien złodziej obchodził tej nocy

najdalsze krańce miasta, chcąc coś ukraść, a przeznaczenie zawiodło go pod pałac owego

chrześcijanina. Obszedł pałac dookoła, lecz nie znajdował sposobu, by się do niego dostać.

Krążył tak wokół pałacu, aż doszedł do ławki, na której ujrzał śpiącego Alego Szar i zabrał

mu zawój. Ledwie nałożył go sobie na głowę, gdy oto wyjrzała Zumurrud i zobaczyła go

stojącego w ciemności. Sądziła, że to jej pan, i gwizdnęła, a złodziej odpowiedział jej

gwizdnięciem. Spuściła się więc po linie, zabrawszy ze sobą worek pełen złota. Gdy ją

zobaczył złodziej, pomyślał: „Cóż to za dziwna sprawa, o nieznanej przyczynie.” Potem wziął

worek i Zumurrud na ramiona i uniósł z szybkością błyskawicy. Zumurrud powiedziała do

niego: „Mówiła mi staruszka, że straciłeś siły z mojej przyczyny, a ty jesteś silniejszy od

konia.” Nie słysząc żadnej odpowiedzi dotknęła jego twarzy i poczuła na niej brodę jak

szczotka w łaźni. Jakby był wieprzem i połknął pióra, których końce wystają mu z gardła.

Przeraziła się i zawołała: „Kim jesteś?”, on zaś odparł: „Jestem Kurd Dżawan, rozbójnik z

bandy Achmada ad-Danaf, ty ladacznico! Jest nas czterdziestu takich i wszyscy zabawimy się

z tobą tej nocy, od wieczora do rana!” Usłyszawszy jego słowa, Zumurrud poczęła szlochać i

bić się po twarzy, gdyż zrozumiała, że zły los ją zwyciężył i pozostała jej tylko ufność w

Allacha Najwyższego. Nabrała otuchy, powierzyła się boskim wyrokom i powiedziała: „Nie

ma boga prócz Allacha! Ilekroć uwolnię się od jakiejś biedy, wpadam w drugą straszniejszą

od poprzedniej.”

A Kurd Dżawan znalazł się pod pałacem Raszid ad-Dina z następującej przyczyny:

Powiedział mianowicie do Achmada ad-Danaf: „Wiedz spryciarzu, że byłem już kiedyś w

tym mieście i mam za miastem jaskinię, w której znajdzie się miejsce dla czterdziestu ludzi.

Chcę zajść tam przed wami z moją matką i zawrócić jeszcze do miasta, by ukraść w nim, co

się da, na wasze szczęście. Zachowam to dla was, na wasze przybycie, i będziecie tego dnia

moimi gośćmi.”

Achmad ad-Danaf rzekł mu: „Czyń jak chcesz.” Dżawan pospieszył więc naprzód, przybył

przed towarzyszami do jaskini i umieścił w niej matkę. Wyszedłszy ujrzał żołnierza, który

spał, a przy nim zobaczył uwiązanego konia. Zarżnął śpiącego, zabrał konia i odzież i ukrył to

wszysto w jaskini u matki. Potem nastąpiło to, o czym uprzednio wspomnieliśmy: kradzież

zawoju Alego Szar i porwanie jego niewolnicy Zumurrud. Dżawan biegł z nią, a potem rzucił

ją na ziemię przed swoją matką i powiedział: „Pilnuj jej do czasu, gdy wrócę do ciebie jutro

rano”, i odszedł, a Zumurrud powiedziała sobie w duchu: „Dosyć już opieszałości. Muszę

uwolnić się jakimś sposobem. Czy mam czekać, aż przyjdzie tych czterdziestu mężczyzn i

posiądą mnie wszyscy po kolei, czyniąc ze mnie statek tonący w morzu?” Zwróciła się do

starej matki Kurda Dżawana i powiedziała: „Ciotko moja, może wyjdziemy przed jaskinię, to

cię wyiskam na słońcu?” Staruszka odparła: „O tak, na Allacha, moja córko, już tak dawno

nie byłam w łaźni, gdyż te wieprze nie przestają włóczyć mnie z miejsca na miejsce!”

Wyszły więc przed jaskinię i Zumurrud poczęła iskać starą i zabijać wszy na jej głowie, a

starą ogarnęła błogość i zasnęła. Wtedy Zumurrud zerwała się, wdziała szaty żołnierza

zabitego przez Dżawana, przypasała jego miecz i zawiązała zawój upodabniając się do

mężczyzny. Wskoczyła na konia, biorąc ze sobą worek ze złotem, i powiedziała: „O dobry

opiekunie, ochroń mnie dla zasług Muhammada – niech go Allach błogosławi i da mu

zbawienie.” Potem pomyślała: „Jeśli wrócę do miasta, może mnie zobaczyć ktoś z rodziny

żołnierza i nie będzie to dla mnie dobre.” Porzuciła więc myśl, by wejść do miasta, i

pojechała przez pustynię. Podążała tak konno z workiem złota, żywiąc się płodami ziemi i

karmiąc nimi konia, pijąc też wraz z nim wodę ze strumieni, przez dziesięć dni. Jedenastego

dnia zbliżyła się do jakiegoś pięknego miasta, które było spokojne, bogate i warowne.

Opuściła je właśnie pora zimowa ze swoim chłodem i nadeszła wiosna z kwiatami i różami.

Rozwijały się kwiaty, wzbierały strumienie i świergotały ptaki.

Gdy Zumurrud była blisko owego miasta i podjechała do jego bram, ujrzała przy nich

wojsko, emirów i dostojników. Zdziwił ją ich widok i pomyślała: „Niewątpliwie musi to mieć

jakiś powód, że cała ludność miasta wyległa do bram.” Skierowała ku nim swego konia, a

gdy się przybliżyła, żołnierze wystąpili naprzód, zsiedli z koni, ucałowali przed nią ziemię i

zawołali: „Niech Allach obdarzy cię zwycięstwem, nasz panie i władco.” Dostojnicy stanęli

przed nią rzędem, a żołnierze poczęli ustawiać ludzi, wołając do Zumurrud: „Niech ci Allach

ześle zwycięstwo i uczyni twe przybycie błogosławieństwem dla muzułmanów, o władco

wszystkich ludów! Niech obdarzy cię mocą, o królu czasów, jedyny w swym stuleciu!”

Zumurrud spytała wreszcie: „Co tu się dzieje, ludzie?” Jeden z dostojników odpowiedział;

„Ten, który darów nie szczędzi, obdarował cię i uczynił królem tego miasta, panem życia i

śmierci wszystkich jego mieszkańców. Wiedz, że istnieje w tym mieście taki zwyczaj, iż gdy

król zemrze bezpotomnie, wojska wychodzą za miasto i oczekują tam trzy dni. A ktokolwiek

nadejdzie drogą, którą ty przybyłeś, tego czynią swym władcą. Chwała Allachowi, który

zesłał nam potomka Turków o pięknej twarzy! Gdyby bowiem pojawił się ktoś gorszy od

ciebie, też zostałby naszym władcą.” Zumurrud postępowała rozumnie we wszystkich swoich

poczynaniach, więc rzekła: „Nie sądźcie, że pochodzę z tureckiego pospólstwa! Jestem synem

szlachetnych, lecz rozgniewał mnie mój ród i odszedłem, porzuciłem ich. Spójrzcie, oto

worek złota, które zabrałem ze sobą, by obdarzać nim biednych i nieszczęśliwych przez całą

drogę.” Ludzie wznosili więc modły o pomyślność dla niej i cieszyli się, a i Zumurrud

doznała radości z ich powodu. Pomyślała tylko: „Skoro już tyle osiągnęłam, może pozwoli mi

Allach, bym spotkała się tutaj z moim panem, gdyż On może wszystko, co zechce.” Potem

ruszyła przed siebie, a żołnierze powiedli ją do miasta, następnie zaś wprowadzili do pałacu.

Książęta i dostojnicy wzięli ją pod ręce, posadzili na tronie, ucałowali przed nią ziemię i

zgromadzili się przed nią.

Zasiadłszy na tronie, Zumurrud kazała otworzyć skarbiec i obdarowała z niego całe

wojsko, które życzyło jej długiego panowania. Potem złożyli jej hołd niewolnicy i wszyscy

inni mieszkańcy miasta. Zumurrud rządziła przez pewien czas, wydając nakazy i zakazy, i

zdobyła sobie w sercach ludzi wielkie poważanie, dzięki swej szlachetności i umiarowi.

Zniosła podatki i niesprawiedliwości i uwolniła tych, którzy byli w więzieniach. Kochali ją

wszyscy, lecz ona, ilekroć wspomniała swego pana, płakała i błagała Allacha, aby pozwolił

jej go odzyskać. I zdarzyło się pewnej nocy, że wspominała Alego Szar i dnie razem

spędzone, uroniła łzę z oka i wypowiedziała takie dwuwiersze:

Mej tęsknoty do ciebie żaden czas nie zmniejsza.

Łzy ranią moje oko i płyną obficie.

Gdy płaczę, to namiętność płacze najwierniejsza.

Ten, kto kocha, w rozłące ciężkie wiedzie życie.

Kiedy skończyła mówić wiersze, otarła łzy i weszła do pałacu, kierując się do haremu.

Tam wydzieliła osobne komnaty niewolnicom i nałożnicom, ustanowiła dla nich dochody i

utrzymanie. Oświadczyła, że chce przebywać sama, by poświęcać czas na służbę bożą,

pościła i modliła się. A emirowie mówili: „Ten władca ma niewzruszoną wiarę.”

Zumurrud miała przy sobie ze służby tylko dwóch młodych eunuchów do posługi. I

zasiadała tak na tronie królewskim przez rok, nie słysząc w tym czasie żadnej wieści o swoim

panu ani nie natrafiwszy na jego ślad. Ogarniał ją stale wyrastający niepokój, aż wreszcie

wezwała swoich wezyrów i szambelanów i rozkazała, by sprowadzili cieśli i budowniczych,

tym zaś poleciła zbudować przed pałacem dziedziniec długości i szerokości jednego farsacha.

Uczynili to, czego sobie życzyła, w bardzo krótkim czasie, a kiedy dziedziniec był gotowy,

Zumurrud przyszła tam i rozbito dla niej ogromny namiot, pod którym ustawiono rzędem

siedzenia dla emirów. Kazała wtedy wnieść nakryte stoły, pełne wyśmienitych potraw

rozmaitego rodzaju, i ustawić je na dziedzińcu. Uczyniono wszystko zgodnie z jej rozkazami,

a wtedy ona zaprosiła dostojników swego państwa do jedzenia i wszyscy zaczęli jeść z owych

potraw. Potem zwróciła się do emirów mówiąc: „Chcę, byście ogłosili w całym mieście, że na

początku każdego miesiąca nikomu nie wolno otwierać sklepu, lecz wszyscy mają tu przybyć

i posilać się z królewskiego stołu. Każdy, kto by postąpił inaczej, zostanie powieszony na

drzwiach swego domu!”

Kiedy więc nastał nowy miesiąc, uczynili wszyscy, jak im rozkazała, i postępowali wedle

tego zwyczaju, aż nadszedł pierwszy miesiąc nowego roku. Wówczas Zumurrud zeszła na

dziedziniec, a herold ogłosił: „Słuchajcie, ludzie! Każdy, kto by otworzył swój sklep,

spichlerz lub dom, zostanie natychmiast powieszony na drzwiach swego mieszkania!

Wszyscy macie obowiązek przybyć tutaj i jeść u królewskiego stołu!” Gdy tylko skończył

ogłaszać, rozstawiono stoły i grupami nadchodzili ludzie. Zumurrud kazała im zasiąść przy

stołach i jeść do syta ze wszystkich rodzajów potraw. Zasiedli więc i pożywiali się, tak jak im

poleciła. A ona zasiadła na królewskim tronie i patrzyła na nich, a każdy z siedzących przy

stołach myślał sobie: „Król na mnie patrzy”, i pilnie jedli. Emirowie powiadali do ludzi:

„Jedzcie śmiało, to się podoba królowi.” Najedli się więc do syta i odeszli błogosławiąc

władcy. Mówili jedni do drugich: „Przez całe nasze życie nie widzieliśmy władcy, który by

tak kochał biedaków jak ten król.” I modlili się o długie panowanie dla niego. Zumurrud

poszła do swego pałacu, zadowolona z tego, co przygotowała, mówiąc sobie w duchu: „Jeśli

Allach Najwyższy zechce, zdobędę w ten sposób wieści o mym panu Alim Szar.” Kiedy

nadszedł miesiąc następny, uczyniła zgodnie ze zwyczajem to samo. Rozstawiono stoły,

Zumurrud zasiadła na tronie i poleciła ludziom, by jedli.

Kiedy tak siedziała u szczytu stołu, do którego grupami i pojedynczo podchodzili ludzie,

wzrok jej padł nagle na chrześcijanina Barsuma, który niegdyś kupił zasłonę od jej pana.

Poznała go i pomyślała: „To pierwsza pociecha i osiągnięcie celu.” Barsum zaś zbliżył się i

usiadł razem z ludźmi do jedzenia. Zobaczył półmisek słodkiego ryżu posypanego cukrem

dosyć daleko od siebie, docisnął się jednak do niego, wyciągnął ręce, chwycił półmisek i

postawił przed sobą. Człowiek siedzący obok niego powiedział: „Dlaczego nie jesz tego, co

masz przed sobą? To nieładnie wyciągać rękę do rzeczy stojących daleko. Wstydź się!”

Odpowiedział mu Barsum: „Będę jadł tylko to!” Człowiek ów rzekł: „Więc jedz i niech ci

Allach nie udzieli przez to łaski.” Jakiś inny człowiek, używający haszyszu, wtrącił się:

„Pozwól mu jeść, to i ja zjem razem z nim.” Pierwszy zawołał: „O ty, najnędzniejszy z

haszyszowych braci! To nie jest jedzenie dla was, to książęca potrawa. Zostawcie ją, niech

wraca do swoich właścicieli, by ją spożyli!” Lecz Barsum sprzeciwił się temu. Wziął garść

ryżu i włożył sobie do ust. Sięgał już po następną garść, gdy Zumurrud, która patrzyła na

niego przez cały czas, przywołała kilku żołnierzy rozkazując im: „Przyprowadźcie mi tu

człowieka, przed którym stoi półmisek ze słodkim ryżem, i nie pozwólcie mu zjeść tego, co

ma w garści!”

Podbiegło więc czterech żołnierzy, przewrócili Barsuma na twarz, wytrąciwszy mu

przedtem z ręki ryż, powlekli za sobą i postawili przed królem. A ludzie przestali jeść i

mówili między sobą: „Na Allacha, to niegodziwiec, nie chciał jeść potraw, które my jemy!”

Jakiś człowiek powiedział: „Mnie bardzo smakował ten kiszk stojący przede mną.” Palacz

haszyszu zawołał: „Dzięki Allachowi, że nie dał mi skosztować słodkiego ryżu z tego

półmiska! Czekałem, aż on skończy, i półmisek, który trzymał przed sobą, odda mnie, abym

wtedy dopiero zaczął jeść. I oto patrzcie, co go spotkało!” A inni mówili: „Zaczekajmy i

zobaczmy, co się z nim stanie.”

Gdy przyprowadzili Barsuma przed Zumurrud, powiedziała: „Biada ci, niebieskooki! Jak

się nazywasz i po co przybyłeś do naszego kraju?” A ów przeklęty miał na głowie biały zawój

i zataił swoje imię. Powiedział: „O królu, mam na imię Ali, jestem tkaczem i przybyłem do

tego miasta w sprawach handlowych.” Zumurrud rozkazała: „Przynieście mi deskę z piaskiem

i miedziane pióro!” Przynieśli jej natychmiast, czego żądała, a ona wzięła deskę i sypnęła na

nią garść piasku, po czym nakreśliła na piasku piórem postać małpy. Podniosła wreszcie

głowę i przyglądała się przez chwilę Barsumowi, a potem zawołała: „Ty psie! Jak śmiesz

kłamać przed królem! Jesteś chrześcijaninem, na imię masz Barsum, a przybyłeś tu w pewnej

sprawie, szukając kogoś! Powiedz mi natychmiast prawdę, bo jeśli nie, to przysięgam na

cześć mojego królestwa, że zetnę ci głowę!” Chrześcijanin zaczął coś bełkotać, lecz emirowie

i inni ludzie powiedzieli: „Nasz król zna się na wróżbach z piasku. Chwała Temu, który nam

go dał!” Zumurrud zaś krzyknęła: „Wyznaj prawdę albo każę cię stracić!” Chrześcijanin

począł wówczas błagać: „Przebacz mi, o królu czasu, gdyż prawdę mówi twoja wróżba z

piasku – jestem chrześcijaninem.” Wszyscy obecni, emirowie i inni ludzie podziwiali

wówczas doskonałą umiejętność króla we wróżeniu z piasku i mówili: „Nasz król jest

astrologiem, na całym świecie nie mającym równego sobie.” Zumurrud zaś kazała obedrzeć

chrześcijanina ze skóry, wypchać tę skórę słomą i powiesić na bramie dziedzińca, a następnie

wykopać dół poza miastem, spalić w nim jego mięso i kości i przysypać je śmieciem i

nieczystościami. Służący odpowiedzieli: „Słyszymy i jesteśmy posłuszni”, i wykonali

wszystko tak, jak im kazała Zumurrud.

Kiedy ludzie zobaczyli, jaki los spotkał chrześcijanina, powiedzieli: „Taką nagrodę

otrzymał, na jaką zasłużył. Nieszczęsna była dla niego ta garść ryżu.” Jakiś człowiek zawołał:

„Przysięgam na rozwód i niech Allach uchowa! Przez całe życie nie wezmę do ust słodkiego

ryżu.” Palacz haszyszu krzyczał: „Dzięki niech będą Allachowi, że mnie ocalił od tego, co się

z tamtym stało, powstrzymując mnie od spożycia ryżu.” Potem ci ludzie wyszli, a następni

uważali, by nie siąść przy półmisku ze słodkim ryżem, na miejscu opuszczonym przez

chrześcijanina.

Gdy nadszedł trzeci miesiąc, zgodnie ze zwyczajem rozstawiono stoły i napełniono

półmiski. Zumurrud zasiadła na tronie, a przy niej ustawili się żołnierze, pełni lęku i szacunku

wobec jej władzy. Jak zawsze, przybyli mieszkańcy miasta i otoczyli stoły, zerkając na

miejsce, gdzie stał półmisek z ryżem. I rzekł któryś do drugiego: „Ej, Hadżdżu Chalafie!”

Tamten spytał: „Słucham cię, Hadżdżu Chalidzie?” Ów rzekł: „Unikaj półmiska ze słodkim

ryżem i nie jedz go. Gdybyś przełknął odrobinę ryżu, zostaniesz powieszony!” Potem zasiedli

do stołów i pożywiali się, a Zumurrud siedziała przy nich. Nagle ujrzała jakiegoś człowieka

wbiegającego przez bramę. Przyjrzała mu się uważnie i poznała Kurda Dżawana, złodzieja,

który zamordował kiedyś żołnierza. A powód jego przybycia był następujący:

Kiedy zostawiwszy matkę w jaskini, wrócił do swoich towarzyszy, powiedział: „Zdobyłem

wczoraj piękny kąsek! Zabiłem żołnierza i zagarnąłem jego konia, a tej nocy przypadł mi

jeszcze w udziale worek złota i dziewczyna, o większej jeszcze wartości niż złoto w worku!

Wszystko to zostawiłem w jaskini przy mojej matce.” Rozbójnicy bardzo byli z tego radzi i

pod koniec dnia udali się do jaskini. Kurd Dżawan wszedł do środka pierwszy, chcąc im

pokazać to wszystko, o czym mówił, lecz znalazł tylko puste miejsce. Zapytał matkę, co się

stało, a kiedy opowiedziała mu o wszystkim, począł gryźć sobie ręce z rozpaczy i wołał: „Na

Allacha, odszukam tę ladacznicę i porwę z każdego miejsca, w którym będzie, choćby się

skryła w skorupce fistaszka, i zaspokoję swoją żądzę!”

Wyruszył więc na poszukiwanie i krążył po całym kraju, aż wreszcie przybył do miasta, w

którym panowała Zumurrud. Kiedy tam wszedł, nie znalazł nikogo na ulicach i zapytał o

przyczynę jedną z kobiet wyglądających przez okna. Od niej dowiedział się, że na początku

każdego miesiąca król każe zastawiać stoły i wszyscy ludzie przychodzą do niego na ucztę, i

wskazała mu królewski dziedziniec. Przybiegł więc tam Kurd Dżawan, ale nie znalazł już

innego wolnego miejsca poza miejscem przy wspomnianym półmisku. Usiadł więc, a widząc

przed sobą półmisek, wyciągnął ku niemu rękę. Ludzie zawołali wtedy do niego: „O bracie,

co ty robisz?”, a on odparł: „Chcę najeść się do syta z tego półmiska.” Ktoś powiedział: „Jeśli

z niego będziesz jadł, zostaniesz powieszony!” Lecz Dżawan krzyknął na niego: „Milcz i nie

wymawiaj takich słów!” Wyciągnął rękę po półmisek i przysunął go do siebie. Kiedy

zobaczył to wspomniany przedtem palacz haszyszu siedzący obok Dżawana, haszysz uleciał

mu z głowy, palacz uciekł ze swego miejsca i usiadł daleko mówiąc: „Nie mam nic

wspólnego z tym półmiskiem!” Kurd Dżawan zaś pogrążył w półmisku palce o kształcie

szponów kruka, a gdy wyciągnął dłoń z powrotem, była jak kopyto wielbłąda. Obracał ryż w

dłoni, aż stał się niby ogromna pomarańcza, a wtedy błyskawicznie wrzucił go do ust. Ryż

znikł w jego gardle, wydając łoskot podobny do gromu, a w miejscu, skąd Dżawan zaczerpnął

ryżu, ukazało się dno półmiska. Jeden z sąsiadów powiedział; „Chwała Allachowi, że mi nie

kazał jeść z tobą. Za jednym kęsem opróżniłeś półmisek!” Palacz haszyszu powiedział:

„Pozwólcie mu jeść, już go sobie wyobraziłem jako wisielca.” Potem zwrócił się do Dżawana

i rzekł: „Jedz i niech cię Allach nie obdarzy za to dobrem!” Mimo to Dżawan wyciągnął rękę

po następną garść ryżu, by ugnieść ją w dłoni jak poprzednio, lecz Zumurrud przywołała

swych żołnierzy i tak im powiedziała: „Przyprowadźcie mi tu szybko tego człowieka i nie

pozwólcie, by zjadł ryż, który trzyma w garści!”

Żołnierze podbiegli do Dżawana pochylonego nad półmiskiem, chwycili go i postawili

przed królem, ludzie zaś cieszyli się z jego nieszczęścia i mówili jeden do drugiego:

„Zasłużył sobie na to! Radziliśmy mu dobrze, a on nas nie słuchał. To miejsce sprowadza

śmierć na każdego, kto je zajmie, podobnie jak półmisek przynosi nieszczęście każdemu, kto

z niego je.” A Zumurrud spytała Kurda Dżawana: „Jak się nazywasz, jaki jest twój zawód i po

co przybyłeś do naszego miasta?” Odparł: „O nasz panie i władco! Na imię mam Osman, a z

zawodu jestem ogrodnikiem. Przybyłem tu w poszukiwaniu pewnej rzeczy, która mi zginęła.”

Zumurrud rozkazała: „Przynieście mi deskę z piaskiem.” A kiedy spełniono żądanie, wzięła

rylec i rozsypała piasek, patrzyła nań przez chwilę, po czym podniosła głowę i zawołała:

„Biada ci, ty przewrotny! Ośmielasz się kłamać przed królem? Ten piasek mówi mi, że jesteś

Kurdem o imieniu Dżawan i złodziejem z zawodu! Zabierasz bogactwa ludziom i mordujesz

ich, mimo że Allach zabronił bezprawnie zabijać.” I krzyknęła: „Ty wieprzu! Powiedz mi

zaraz prawdę, bo jeśli nie, zetnę ci głowę!”

Kiedy Kurd Dżawan usłyszał te słowa, twarz mu zbladła, a zęby poczęły szczękać, lecz

sądził, że wyratuje się mówiąc prawdę, powiedział więc: „Prawdę mówisz, o królu, lecz

żałuję tego wszystkiego przed tobą i powrócę od tej chwili do Allacha Najwyższego.” Lecz

Zumurrud rzekła: „Nie godzi się pozostawiać takiej zarazy na drodze muzułmanów”, a do

swych ludzi powiedziała: „Weźcie go, obedrzyjcie ze skóry i uczyńcie z nim to samo, co

zrobiliście z takim samym jak on w ubiegłym miesiącu.” I wykonali, co im rozkazała. Palacz

haszyszu natomiast widząc, że żołnierze chwytają Dżawana, odwrócił się plecami do

półmiska z ryżem i powiedział: „Wstyd mi siedzieć do ciebie twarzą.” A gdy ludzie skończyli

jeść, rozeszli się do swoich domów, Zumurrud zaś wróciła do pałacu i zwolniła swych

mameluków.

Gdy rozpoczął się czwarty miesiąc, zgodnie ze zwyczajem przygotowano dziedziniec,

przyniesiono potrawy i ludzie zasiedli oczekując pozwolenia, by zacząć jeść. Nadeszła

Zumurrud, usiadła na tronie i przyglądała się ludziom. Zauważyła, że cztery miejsca wokół

półmiska z ryżem są puste, i zdziwiło ją to. Błądząc tak wzrokiem, zobaczyła człowieka

wchodzącego spiesznie przez bramę dziedzińca. Dobiegł on do stołów, a nie znalazłszy

żadnego wolnego miejsca prócz tych wokół półmiska, usiadł tam. Zumurrud przyjrzała mu

się uważnie i poznała przeklętego chrześcijanina, który nadał sobie imię Raszid ad-Din.

Rzekła sobie w duchu: „Jakże błogosławione jest to jedzenie, w którego sieci wpadł i ten

zdrajca.”

A przyczyna jego przybycia była bardzo dziwna: Kiedy mianowicie powrócił z podróży,

dowiedział się od swej służby pałacowej, że Zumurrud zniknęła, a z nią razem worek złota.

Rozdzierał wówczas szaty, bił się po twarzy i wyrywał sobie włosy z brody. Potem wysłał

swego brata Barsuma, aby jej szukał po całym kraju. Nie otrzymawszy długo od niego wieści,

wyruszył sam w poszukiwaniu brata i Zumurrud, a losy rzuciły go do jej miasta. Przybył tam

w pierwszym dniu nowego miesiąca i szedł przez puste ulice z zamkniętymi sklepami. Gdy

zaś ujrzał w oknach kobiety, zapytał je, co tu się stało, a one odpowiedziały mu, że na

początku każdego miesiąca król zastawia stoły i wszyscy mieszkańcy pożywiają się przy

nich, gdyż nikomu nie wolno wtedy pozostać w domu lub sklepie. Wskazały mu dziedziniec,

a skoro on tam przybył, zobaczył ludzi cisnących się do potraw i nie znalazł innego miejsca

prócz tego, gdzie stał półmisek z ryżem.

Usiadł więc przy nim i wyciągnął rękę, by nabrać sobie nieco, lecz Zumurrud przywołała

kilku żołnierzy i rozkazała im: „Dajcie mi tu tego, który usiadł przy półmisku z ryżem!”

Schwycili go zatem i postawili przed nią, a ona zapytała: „Jak się nazywasz, jakie jest twoje

rzemiosło i po co przybyłeś do naszego miasta?” Odparł: „O królu czasu, na imię mam

Rustam, a rzemiosła nie uprawiam żadnego, gdyż jestem ubogim derwiszem.” Wówczas

rozkazała Zumurrud: „Dajcie mi deskę z piaskiem i miedziany rylec.” A gdy przyniesiono to,

czego żądała, wzięła rylec, kreśliła nim na piasku i przyglądała się temu przez chwilę, po

czym podniosła głowę i krzyknęła: „Ty psie! Jak śmiesz kłamać przed królem? Twoje imię

brzmi Raszid ad-Din, jesteś chrześcijaninem, a twoim rzemiosłem jest wymyślanie

podstępów w celu odbierania niewolnic muzułmanom. Podajesz się za muzułmanina, a w

duszy jesteś chrześcijaninem! Powiedz prawdę, bo jeśli nie, zetnę ci głowę.” Raszid ad-Din

wybełkotał: „Prawdę mówisz, o królu czasu.”

Zumurrud kazała wówczas rozciągnąć go na ziemi i wymierzyć mu w każdą stopę sto

batogów, a tysiąc w grzbiet, następnie zaś obedrzeć go ze skóry, wypchać ją pakułami,

wykopać dół poza miastem, spalić w nim zwłoki i przysypać nieczystościami. Kiedy

wypełniono jej rozkazy, dała ludziom znak, by przystąpili do jedzenia. Usłuchali więc, a

skończywszy, rozeszli się, każdy w swoją stronę. Zumurrud wróciła do swojego pałacu i

rzekła sobie w duchu: „Dzięki niech będą Allachowi, który uwolnił mnie od ciemiężycieli.”

Dziękowała Stwórcy ziemi i niebios, a potem wypowiedziała takie wiersze:

Sprawowali rządy swoje, panowali lat niemało,

Aż na koniec ich władanie, jako sprawił los, ustało.

Za uczynki sprawiedliwe – sprawiedliwość jest zapłatą.

Oni byli ciemięzcami – los inaczej płaci za to.

Tak to się im przydarzyło, jako dziś nam wieści niosą:

„Wet za wet. Tak rządzą losy. Nie ma co przyganiać losom.”

Skończywszy te wiersze, przypomniała sobie swojego pana Alego Szar i zapłakała

rzewnymi łzami. Po chwili opanowała się i pomyślała: „Może Allach, który dał mi moc

pokonania mych nieprzyjaciół, okaże mi swą łaskę i zwróci ukochanego?” Błagała więc

Allacha Potężnego i Wspaniałego mówiąc: „Oby Allach pozwolił mi niedługo połączyć się

znów z moim ukochanym Alim Szar. Co bowiem On zechce, to może, dla sług swoich jest

łaskawy i wie o wszystkim.” Potem wysławiała Allacha, błagała Go o przebaczenie i poddała

się zrządzeniom losów, w przekonaniu, że wszystko, co miało początek, musi mieć swój

koniec. A później wypowiedziała słowa poety:

Nie udręczaj się i swoim nie niepokój stanem,

Bo koleje życia w rękach Boga są jedynie.

Nie zagraża ci nic z tego, co nieprzewidziane,

Ale co jest przeznaczone, to ciebie nie minie.

A potem wypowiedziała słowa innego poety:

Dozwól dniom mijać jak czas chyżym,

Ale omijaj trosk siedziby.

Bywa, że to, co nie chce przybyć,

Jeden szczęśliwy traf przybliży.

I jeszcze wypowiedziała takie słowa poety:

Łagodny bądź, gdy gniewny los ciebie druzgoce,

Gdy cię jakieś nieszczęście spotka, bądź cierpliwy.

Zaiste, w naszych czasach brzemienne są noce,

A z każdej z nich, ciężarnej, zrodzą się nam dziwy.

I wypowiedziała słowa innego poety:

Miej cierpliwość, w niej jest dobro. Gdybyś wiedział o nim,

Żyłbyś w szczęśliwości, która wszelki ból wyżenie.

Jeśli się ku wytrwałości dusza twa nie skłoni,

Będziesz cierpiał, poróżniony ze swym przeznaczeniem.

Skończyła mówić wiersze, po czym przez cały miesiąc od tego wieczoru rządziła i

rozkazywała ludziom za dnia, nocami zaś płakała i szlochała za swoim panem Alim Szar. A

gdy się zaczął nowy miesiąc, jak zawsze kazała rozstawić na dziedzińcu stoły i usiadła przy

ludziach, a oni oczekiwali na znak od niej, by rozpocząć jedzenie. Miejsce wokół półmiska z

ryżem było puste, Zumurrud siedziała u szczytu stołu, wytężając wzrok w kierunku bramy

wejściowej, aby widzieć każdego, kto wejdzie. Mówiła sobie w duchu: „O Ty, który wróciłeś

Jusufa Jakubowi i uwolniłeś od cierpień Ajjuba, okaż mi swoją łaskę i zwróć mi mego pana,

Alego Szar, przez Twoją moc i wspaniałomyślność! Ty możesz wszystko, o Panie Światów,

Przewodniku błądzących, Wysłu****ący głosów i Odpowiadający na błagania, spełnij moją

prośbę, Panie Światów!” Nie skończyła jeszcze swoich modłów, gdy przez bramę dziedzińca

wszedł jakiś człowiek, o postaci jak gałązka banu. Mimo wychudłego ciała i bladości był

pośród młodzieńców najpiękniejszy, prześcigając ich dokonałością umysłu i wychowania.

Wszedłszy, nie znalazł innego wolnego miejsca, jak tylko przy półmisku z ryżem. Usiadł

więc tam, a gdy Zumurrud go ujrzała, serce jej zatrzepotało, utkwiła w nim wzrok i poznała w

nim swojego pana, Alego Szar. Chciała krzyknąć z radości, lecz powstrzymała się od tego ze

wstydu przed ludźmi. Chociaż więc wszystko w niej drżało i tłukło się serce, zataiła swoje

uczucia.

A przyczyna przybycia Alego Szar była taka: Kiedy zasnął na ławce, a Zumurrud zeszła po

linie i porwał ją Kurd Dżawan, Ali Szar ocknął się w chwilę po jego odejściu i zauważył, że

ma gołą głowę. Zrozumiał, że ktoś wyrządził mu krzywdę, zabierając zawój podczas snu.

Wypowiedział więc słowa, które dodają otuchy temu, kto je wymawia: „Należymy do

Allacha i do Niego wszyscy powrócimy.” Następnie poszedł do starej sąsiadki, która

przyniosła mu była wiadomość o miejscu pobytu Zumurrud, i zastukał do jej drzwi. Gdy

wyszła do niego, począł płakać przed nią, aż wreszcie upadł zemdlony. Odzyskawszy

przytomność opowiedział jej o wszystkim, co się zdarzyło. Staruszka zganiła go i złajała za

to, co uczynił, wołając: „Sam jesteś winien swojego nieszczęścia i biedy!” I wciąż mu

wymyślała, aż wreszcie krew pociekła mu z nosa i stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał,

zobaczył, że staruszka płacze nad nim, roniąc łzy z oczu. Rozpacz go ogarnęła i

wypowiedział te dwuwiersze:

W czym się więcej goryczy mieści niż w rozłące?

Cóż słodsze niż zbliżenia chwila upragniona?

Allachu! Połącz wszystkie serca kochające

I bądź mi ku pomocy, bowiem rychło skonam.

Staruszka powiedziała litując się nad nim: „Posiedź tu i czekaj. Idę zasięgnąć wieści i

wrócę szybko.” Ali Szar odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny.” Pozostawiła go więc i

odeszła. Nie było jej przez pół dnia, a potem wróciła i powiedziała: „O Ali, sądzę, że umrzesz

z rozpaczy i nie ujrzysz już swojej ukochanej przed śmiercią. Kiedy bowiem mieszkańcy

pałacu zbudzili się rano, znaleźli okno wychodzące na ogród otwarte, a Zumurrud przepadła i

z nią razem worek złota należący do chrześcijanina. Wchodząc tam zauważyłam walego,

który stał przed bramą pałacu z gromadą ludzi. Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim

i Mocnym!”

Skoro Ali Szar usłyszał od niej te słowa, światło przed jego oczyma zmieniło się w mrok,

utracił nadzieję życia i pewny był śmierci. Płakał, póki nie upadł zemdlony, a kiedy odzyskał

przytomność, powaliły go miłość i rozłąka i ciężko zaniemógł. Nie opuszczał swego

mieszkania, a sąsiadka sprowadzała mu lekarzy, poiła napojami i przyrządzała mu jedzenie

przez cały rok, aż wreszcie znów duch w niego wstąpił. Wtedy natychmiast naszły go

wspomnienia tego, co minęło, i wypowiedział te wiersze:

Troska biegnie za troską w rozstania godzinie,

Ogień pali się w sercu i za łzą łza płynie.

Nie znający wytchnienia słabnie w duszy swojej;

Zgnębiła go tęsknota, dręczą niepokoje.

O, Panie! Ratuj! Niech Cię nie błagam daremnie,

Dopóki iskra życia tli się jeszcze we mnie.

Z początkiem następnego roku staruszka powiedziała do Alego:

„Mój synu, przez to, że się pogrążasz w smutku i rozpaczy, nie odzyskasz swojej

ukochanej! Wstań, pokrzep serce i ruszaj na poszukiwanie Zumurrud. Wędrując po krajach

możesz natrafić na wieści o niej.” I nie przestawała dodawać mu otuchy i sił, aż wreszcie

duch w niego wstąpił. Kazała mu wówczas pójść do łaźni, poiła go rosołem i karmiła kurami.

Postępowała z nim tak codziennie, przez miesiąc, aż nabrał sił i wyruszył w drogę.

Jechał i jechał, aż przybył do miasta Zumurrud, a tam wszedł na dziedziniec, usiadł przy

stole i sięgnął ręką po jedzenie. Lecz biesiadnicy użalili się nad nim i powiedzieli:

„Młodzieńcze, nie jedz z tego półmiska, gdyż nieszczęście spotyka każdego, kto z niego je!”

Ali Szar odparł jednak: „Pozwólcie mi zjeść, niech czynią ze mną, co zechcą, może uwolnię

się od tego ciężkiego życia.” Po czym wziął pierwszą garść ryżu. Zumurrud chciała, by go

przed nią przyprowadzili, lecz pomyślała, że jest na pewno głodny, i rzekła sobie w duchu:

„Zaczekam, aż się naje.”

Jadł więc Ali Szar, a ludzie patrzyli na niego w osłupieniu i czekali, co się z nim stanie.

Kiedy już zjadł do syta, Zumurrud powiedziała do kilku eunuchów: „Idźcie do młodzieńca,

który jadł ryż, i przyprowadźcie go do mnie, ale łagodnie! Powiedzcie mu tak: «Wstań i

chodź porozmawiać z królem, który chce cię o coś łaskawie zapytać i prosić o odpowiedź.»”

Odparli: „Słyszymy i jesteśmy posłuszni”, po czym podeszli do Alego Szar, a stanąwszy

przed nim, powiedzieli: „O panie, pozwól, porozmawiaj z królem i bądź spokojny.” Ali

odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny”, wstał i poszedł z eunuchami, a ludzie powiadali jeden

do drugiego: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym! Ciekawe, co też król

z nim uczyni?” Inni zaś mówili: „Nie zrobi mu nic złego. Gdyby chciał wyrządzić mu

krzywdę, nie zostawiłby go przy stole, aż się naje do syta.”

Stanąwszy przed Zumurrud, Ali Szar pozdrowił ją i ucałował przed nią ziemię, a ona

powitała go i przyjęła z szacunkiem mówiąc: „Jak się nazywasz, jakie jest twoje rzemiosło i

po co przybywasz do naszego miasta?” Odpowiedział: „O królu, moje imię jest Ali Szar,

pochodzę z Chorasanu, kraju kupców. Przybyłem do tego miasta, szukając niewolnicy, która

mi zginęła, a była mi droższa niż wzrok i słuch. Dusza moja jest ciągle przy niej, odkąd ją

utraciłem. Taka jest moja sprawa.” Potem wybuchnął płaczem i zemdlał. Zumurrud kazała

spryskać mu twarz wodą różaną, spryskiwali go więc wodą różaną, aż się ocknął. Kiedy

przyszedł do siebie, rozkazała: „Dajcie mi deskę z piaskiem i miedziany rylec!” Przynieśli jej

to, czego żądała, a ona wzięła rylec, rozsypała piasek i patrzyła na niego przez chwilę, a

potem powiedziała do Alego Szar: „Twoje słowa są prawdziwe, a Allach pozwoli ci spotkać

twoją niewolnicę w niedługim czasie, więc bądź spokojny!”

Kazała następnie jednemu z szambelanów, by zaprowadził go do łaźni, przyodział w

piękną szatę królewską, wybrał mu konia z najlepszych okazów stadniny króla i wrócił z nim

do pałacu pod koniec dnia. Szambelan odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Zabrał Alego

Szar i odszedł z nim, a ludzie mówili między sobą: „Co to znaczy, że król taki łaskawy dla

tego młodzieńca?” Jakiś człowiek powiedział: „Czy nie mówiłem, że nie zrobi mu nic złego?

Wygląda wszak tak pięknie! Już kiedy król pozwolił mu się najeść, przeczuwałem to.” Każdy

z nich omawiał to wydarzenie, a później wszyscy odeszli swoją drogą.

Zumurrud nie mogła uwierzyć, że z nadejściem nocy spotka się w odosobnieniu z

ukochanym swego serca. Gdy noc zapadła, weszła do swojej sypialni i udała, że ogarnęła ją

senność. A taki był jej zwyczaj, że nikt u niej nie sypiał prócz dwóch małych chłopców do

posługi. Kiedy więc została sama, posłała po swego ukochanego Alego Szar i usiadła na łożu,

u którego wezgłowia i w nogach paliły się świece, a złote lampy oświetlały komnatę. Skoro

ludzie usłyszeli, że posłała po Alego Szar, byli zdziwieni i każdy z nich zaczął sobie różne

rzeczy wyobrażać i wygłaszać swoje zdanie. Ktoś powiedział, że królowi spodobał się ten

chłopiec i że uczyni go nazajutrz dowódcą wojsk.

A gdy Ali Szar wszedł do komnaty Zumurrud, ucałował przed nią ziemię i upraszał

Allacha o łaski dla niej. Ona zaś pomyślała sobie: „Podręczę się z nim trochę, nie dając się

poznać”, głośno zaś spytała: „Czy byłeś w łaźni, Ali?” Odrzekł: „Tak, o mój panie”, a ona

powiedziała: „Zjedz więc nieco tej kury i mięsiwa i spróbuj tego napoju, gdyż jesteś

zmęczony, a potem przyjdź tutaj.” Ali odparł: „Słyszę i jestem posłuszny”, i uczynił, co mu

kazała. Kiedy skończył jeść i pić, powiedziała do niego: „Chodź tu do mnie na łoże i pomasuj

mnie!” Ali Szar począł więc masować jej nogi i kolana i poczuł, że są gładsze niż jedwab.

Rozkazała mu: „Masuj wyżej!” Lecz Ali rzekł: „Wybacz, panie mój, nie posunę się powyżej

kolan.” Zawołała: „Sprzeciwiasz mi się zatem. Złowieszcza będzie dla ciebie ta noc! Lecz

jeśli mnie posłuchasz, będziesz moim ukochanym i uczynię cię emirem.” Zapytał Ali Szar:

„O królu czasu, w czym mam ci być posłuszny?” Rozkazała: „Zdejmij szaty i połóż się na

brzuchu!” Ali zawołał: „Nigdy w życiu tego nie robiłem, oskarżę cię przed Allachem w Dniu

Sądu o przymuszanie do tego! Zabierz wszystko, co mi dałeś, i pozwól mi opuścić twoje

miasto.” Potem płakał i szlochał, lecz Zumurrud znów zawołała: „Zrzuć mi zaraz szaty i

połóż się na brzuchu, bo jeśli nie, zetnę ci głowę!”

Spełnił więc rozkaz, a ona położyła się mu na plecach. Poczuł wtedy coś miękkiego,

gładszego niż jedwab i delikatniejszego niż olej sezamowy, i pomyślał sobie: „Ten król jest

lepszy od wszystkich kobiet.” Zumurrud leżała chwilę na jego plecach, po czym zsunęła się

na podłogę. Ali Szar zaś powiedział sobie w duszy: „Chwała Allachowi, że się nie podniecił.”

Lecz ona rzekła: „Ali, mój członek pręży się tylko wtedy, gdy go pocierać dłonią. Pocieraj go

więc, aby powstał, a. jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię!” To rzekłszy położyła się na plecach,

chwyciła go za rękę i położyła ją sobie między uda, a on poczuł pod ręką coś miększego niż

jedwab, białego i nabrzmiałego, coś, co przypominało gorącem żar łaźni lub serce kochanka

ogarniętego namiętnością. Pomyślał sobie: „Cóż to za dziwy, król posiada to, co mają

kobiety!”, i ogarnęła go taka żądza, że członek mu się wyprężył. Kiedy Zumurrud to

zauważyła, zaśmiała się i zachichotała mówiąc: „O mój panie, do tego już doszło, a ty jeszcze

mnie nie poznałeś?” Zapytał: „A kimże ty jesteś, królu?” Odpowiedziała: „Jestem Zumurrud,

twoja niewolnica.”

Gdy się Ali o tym dowiedział, ucałował ją, pochwycił w objęcia i rzucił się na nią jak lew

na owcę. Poznał, że jest ona jego niewolnicą, i opuściły go wszelkie wątpliwości. Wsunął

swój miecz do jej pochwy, stał się odźwiernym jej wrót i imamem w jej mihrabie, a ona wraz

z nim klękała, biła pokłony, podnosiła się i siadała, a modłom tym towarzyszyły ruchy i

miłosne westchnienia. Posłyszeli to eunuchowie, przybiegli i poczęli podglądać zza zasłony.

Zobaczyli króla leżącego i unoszącego się nad nim Alego Szar, zauważyli, że król pojękuje i

wije się. Mówili więc między sobą: „Tak się nie zachowuje mężczyzna! Czy może to być, że

król jest kobietą?” Zataili jednak tę sprawę i nie wyjawili jej nikomu.

Rankiem Zumurrud posłała po wszystkie swoje wojska i dostojników swego państwa,

każąc im przybyć do siebie, a gdy się stawili, rzekła: „Chcę wyjechać do kraju tego

człowieka. Wybierzcie więc sobie namiestnika, który by rządził do czasu mojego powrotu.”

Odpowiedzieli jej: „Słyszymy i jesteśmy posłuszni.” Później Zumurrud zajęła się

przygotowaniami do podróży. Wybrała sobie zapasy żywności, drogocenne przedmioty,

towary i podarunki, wielbłądy i muły, po czym opuścili miasto. Jechali, dopóki nie przybyli

do miasta Alego Szar. Gdy Ali wszedł do swego domu, począł obsypywać ludzi darami,

rozdawać jałmużnę i nie szczędził datków. Zumurrud urodziła mu dzieci i żyli w

nieustającym szczęściu, aż przyszła do nich ta, która przerywa rozkosze i rozdziela więzi.

Chwała niech będzie Temu, który jest Wieczny i nie ma kresu: chwała Allachowi w

każdym stanie rzeczy.

A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze:

Link to comment
Share on other sites