Skocz do zawartości

Zaklinacz deszczu


McPhee

Rekomendowane odpowiedzi

Na początku zeszłego stulecia, w zachodniej części Stanów Zjednoczonych przez dwa lata utrzymywała się susza. Długotrwały brak opadów zrujnował wielu farmerów. Naciskani przez mieszkańców miast urzędnicy musieli podjąć jakąś decyzję – zaczęto poważnie myśleć o wynajęciu „zaklinacza deszczu”. Człowiekiem, który znakomicie nadawał się do tej roli był Charles Hatfield, sprzedawca maszyn do szycia, mało znany wynalazca i konstruktor...

Urodzony w 1875 roku w Fort Scott w Kansas, Hatfield twierdził, że przez siedem lat sam studiował meteorologię. Nauka ta zaowocowała doniosłym odkryciem. Mężczyzna zrozumiał, iż wysłanie w niebo oparów mieszaniny pewnych substancji powoduje tworzenie się chmur na tyle masywnych, że mogą spowodować deszcz. Mawiał, iż jego „mikstury” działają jak nawozy na polu. Mimo wielu przeciwników – przede wszystkim amerykańskiego Biura ds. Pogody, którego przedstawiciele uważali go za oszołoma – Hatfield cieszył się reputacją osoby skutecznie radzącej sobie z suszą. 
Największą sławę zyskał w 1916 roku, gdy zatrudniło go miasto San Diego. Dzięki niemu w ciągu dwóch tygodni w okolicy spadło 38 cali deszczu. Był to absolutny rekord, nie pobity do dnia dzisiejszego! Niestety z tej przygody Charles ledwo uszedł z życiem: raz wywołany deszcz padał bardzo długo, tak że po suszy nastąpił „potop”. Okoliczni farmerzy – w pierwszym momencie uradowani – po kilku dniach zaczęli ścigać Zaklinacza z zamiarem linczu. 


Nie uprzedzajmy jednak faktów i opowiedzmy tę historię od samego początku. 

Mieszkając jeszcze w Vista w Kalifornii, Hatfield jako młody chłopak zbudował wysoką na 20 stóp wieżę, po czym ustawił na niej ogromną drewnianą kadź. Konstrukcja ta służyła do testowania wpływu pewnych substancji na zachowanie się chmur. Pierwszy eksperyment, jaki przeprowadził razem z bratem Paulem, polegał na wymieszaniu różnych ingredientów, których opary powędrowały do nieba. Po południu padało i był to jedyny deszcz, jaki tego dnia spadł w całym stanie. Wędrując od Zachodniego Wybrzeża aż po Alaskę, Hatfield zdobył sławę najskuteczniejszego „zaklinacza deszczu” w USA. Opowieści o jego wyczynach docierały do najdalszych zakątków Ameryki. Z wielu stron płynęły słowa zachęty, by sprowadzaniem deszczu zajął się zawodowo. W kilka lat po pierwszym eksperymencie podpisał kontrakty z władzami wielu miast, np. Los Angeles, ale też małych mieścin w dolinie San Joaqin. W zależności od potrzeb zobowiązywał się dostarczyć mżawkę, deszcz, albo burzę. 

A wszystko zaczęło się w roku 1904, gdy za sprowadzenie deszczu do dotkniętego suszą miasta Izba Handlowa Los Angeles zaoferowała mu 50 dolarów. Na wzgórzach otaczających LA Zaklinacz zbudował wieżę, a następnie rozpylił sporządzoną przez siebie mieszankę. Umowa zakładała, że deszcz pojawi się w okolicy nie mniej niż trzy godziny i nie więcej niż pięć dni po wykonaniu zadania. Gdy czwartego dnia spadł cal wody, Charles przeżył chwile chwały. Miało to konkretne przełożenie na propozycje biznesowe, prośby o cykle wykładów i oferowane czeki. 

10 sierpnia 1905 roku kontrakt z Hatfieldem zawarła rada Yukon; w 1906 roku zobowiązał się przywieść swoje akcesoria do Klondike. Ustalono, że jeśli deszcz spadnie w wystarczającej ilości (miała być ona zmierzona przez komisję składającą się z siedmiu osób!), Hatfield otrzyma 10 tysięcy dolarów. Jeśli do tego nie dojdzie, ma zagwarantowany zwrot kosztów podróży i transportu.

3 czerwca miejscowy dziennik „Weekly Star” zażartował, że gość mógłby „poczęstować miasto malutkim opadzikiem, ot, takim za pięćdziesiąt centów, albo dwoma za ćwiartkę”. Pewnie dlatego, gdy parowiec „Selkirk” przybył do Dawson, Charlesa, jako wybawiciela i osobę mającą nadprzyrodzone moce, witał ogromy tłum ludzi. Na wszelki wypadek pojawili się w kaloszach i z rozłożonymi parasolami. 

Przez pierwsze lata XX wieku obszarem najbardziej dotkniętym brakiem opadów w Ameryce była Południowa Kalifornia. W roku 1912 zapasy wody definitywnie zaczęły się kończyć i nic nie wskazywało, że ten stan rzeczy ulegnie zmianie. W tej sytuacji część obywateli wyraziła gotowość zwrócenia się o pomoc do kogoś, kto rozwiąże ich kłopoty – nieważne w jaki sposób. 
Do Rady Miasta w imieniu Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju San Diego napisał Fred Binney. „Zbiornik przy zaporze Morena jest wypełniony tylko w jednej trzeciej – stwierdził – a funkcjonowanie miasta zależy od regularnych dostaw wody. W związku z tym uważamy, że w celu wywołania deszczu Rada powinna zatrudnić Charlesa Hatfielda”. 
Urzędnicy propozycję odrzucili, a spory wokół tej kwestii trwały jeszcze trzy lata. Wreszcie na początku grudnia 1915 roku delegacja członków Stowarzyszenia złożyła wizytę w siedzibie Hatfielda w Eagle Rock, w pobliżu Los Angeles. Pytanie, jakie zadali, było proste: Czy czuje się pan na siłach napełnić wodą sztuczny zbiornik? 
Hatfield stwierdził, że nie widzi problemu. 

Jezioro Morena stanowiło główne źródło zapasów wody dla San Diego. Było wypełnione w jednej trzeciej i taki stan rzeczy utrzymywał się przez 20 lat. Obecnie sytuacja stawała się niebezpieczna. Gdy Zaklinacz przybył na miejsce, ujrzał jedynie błotnistą, cuchnącą nieckę. Jego oferta przedstawiała się następująco: tysiąc dolarów za każdy cal deszczu, albo dziesięć tysięcy dolarów za wypełnienie wyschniętego zbiornika w całości, co dawało miastu zapasy wody na najbliższe dwa lata. 
15 grudnia 1915 roku Charles porozumiał się z władzami. Urzędnicy przystali na drugą część jego propozycji, lecz ograniczono się do zawarcia umowy ustnej – kontraktu nie podpisano. 
Sześćdziesiąt mil na wschód od San Diego robotnicy Hatfielda zbudowali wysoką na dwadzieścia stóp wieżę z platformą. Gdy budowa została ukończona, na górę wciągnięto zaplombowane pojemniki z nieznaną substancją. 13 stycznia Zaklinacz zabrał się do pracy. Przez 24 godziny, niczym olbrzymi smok, wieża wypluwała w niebo cuchnące opary. 
Następnego dnia nad miastem zgromadziły się potężne chmury. Deszcz zaczął padać około południa. Na ulicach San Diego kobiety i mężczyźni biegali w strugach wody, krzycząc i goniąc się jak dzieci. Tłum wiwatował, a powozy farmerów pędziły w kierunku zapory Morena, w szalonej gonitwie przypominającej wyścig rydwanów. Każdy chciał uścisnąć dłoń temu, kto w ciągu jednej doby uratował miasto przed suszą, każdy chciał osobiście podziękować Zaklinaczowi. 
Przez kolejne trzy dni ulewa nie słabła, zasilając pobliskie stawy i rzeki. Z tego powodu odwołano zawody na nowo otwartym Torze Wyścigowym Caliente.

Prawdziwym problemem deszcz stał się jednak dopiero czwartego dnia. Zbiorniki w Otay i Sweetwater błyskawicznie wypełniły się i wylały. Ściana wody o wysokości 1,5 metra przerwała wszystkie zapory i z impetem runęła w dolinę. Po właścicieli gospodarstw hodowlanych trzeba było wysłać łodzie ratunkowe. Mosty zaczynały chwiać się w posadach, a szyny kolejowe luzować. Zalane zostały linie telefoniczne i telegraficzne. 
19 stycznia woda wyniosła z kanionu kilka ciał. Zauważył to maszynista pociągu zmierzającego do San Diego, który musiał wysadzić pasażerów wiele mil na północ od miasta. Zanim 20 stycznia opady ustały, żywioł pochłonął 50 ofiar głównie spośród mieszkańców terenów podmiejskich. 
Ku przerażeniu władz 26 stycznia wszystko rozpoczęły się od nowa. Poziom wody na zaporze wzrastał z prędkością dwóch stóp na godzinę. Inżynierowie odpowiedzialni za jej funkcjonowanie próbowali poluzować dwa główne zawory, by wypuścić część wody do kanionu. Wreszcie, gdy do szczytu pozostało tylko pięć cali, deszcz zaczął słabnąć. Miasto i zapora uniknęły zatopienia dosłownie w ostatniej chwili. 

Kiedy następnego dnia Hatfield demontował swą wieżę i pakował tajemnicze chemikalia, otrzymał wiadomość, że tłum mieszkańców San Diego poszukuje go z zamiarem dokonania linczu. Nie namyślając się długo wsiadł na konia i uciekł, co uratowało mu życie. 
Po wykonaniu pracy Charles zażądał zapłaty, lecz Rada Miasta odmówiła argumentując, że gdyby wypłaciła honorarium, byłoby to równoznaczne z wzięciem na siebie odpowiedzialności za szkody wywołane opadami. Hatfieldowi nie zwrócono nawet jego kosztów własnych, które wycenił na 4 tys. dolarów. 
Zaklinacz nie poczuwał się do winy. Twierdził, że poinformował radę ile wody może spaść i to ona powinna podjąć właściwe kroki. Tak jak obiecał dostarczył deszcz, nie otrzymując w zamian ani centa. 
Hatfield zaskarżył władze San Diego do sądu. Proces ciągnął się aż do 1938 roku i zakończył werdyktem Sądu Najwyższego Kalifornii. W orzeczeniu stwierdzono, że deszcz nie był dziełem Hatfielda, lecz... Boga. 
„Ponieważ przez wiele dni z nieba lała się woda – wyjaśniał wynajęty przez miasto prawnik – jest rzeczą naturalną, że opady napełniły zbiornik przy zaporze Morena. Z tego powodu, dopóki nie zostanie udowodnione, że deszcz był wynikiem działań przedsięwziętych przez pana Hatfielda, nie wypłacimy żadnych pieniędzy”. 

Mimo iż sprawę przegrał, jego popularność gwałtownie wzrosła. Kontrakt zaproponowali mu wysłannicy ze Środkowego Wschodu i z Australii. Tych zleceń jednak nie przyjął, ponieważ – jak podkreślał – wolał pracować w Kalifornii. 

W czasie Wielkiego Kryzysu susza dotknęła zachodnie stany Ameryki. Hatfield złożył ofertę sprowadzenia deszczu w ten rejon, lecz prezydent Roosvelt zdecydowanie ją odrzucił.

W tamtym czasie na działania mające wywołać opady (m.in. artyleryjski ostrzał nieba) Kongres przeznaczył ponad 20 tysięcy dolarów. Była to sromotna porażka. Technologia, jaką do modyfikacji pogody stosował Hatfield, pozostała tajemnicą. Aż do swej śmierci w 1958 roku Zaklinacz nie wyjawił jakich używał substancji. Nie wiedział tego nawet jego brat Paul, choć razem dokonali ponad 500 udanych operacji.

Oczywiście Hatfield był celem niewybrednych kpin. Wielu złośliwców twierdziło, że uważnie obserwuje zjawiska meteorologiczne i przybywa w newralgiczny punkt w momencie, gdy warunki pogodowe zaczynają sprzyjać opadom. Niewykluczone, że czasem tak właśnie było, lecz w żaden sposób nie wyjaśnia to wszystkich jego sukcesów – niekiedy bardzo spektakularnych 

Kilka lat po „potopie” w San Diego, w pobliżu zbiornika Morena wmurowano tablicę pamiątkową, zawierającą opis dramatycznych wydarzeń. Historia „zaklinacza deszczu” zainspirowała też twórców hollywoodzkich. W filmie „The Rainmaker” w rolach głównych zagrali: Burt Lancaster i Katharine Hepburn. Postać Charlesa Hatfielda jako element miejscowego folkloru zyskała nieśmiertelność w wierszach i piosenkach. Przebój zatytułowany „Hatfield” wykonuje amerykańska grupa Widespread Panic. Mówi się, że ilekroć grają ten utwór, na niebie pojawiają się chmury i zaczyna lać jak z cebra..

 

źródło: Wojciech Chudziński

  • Lubię to! 3
  • Cool 1
  • Super 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...