Administrator Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Ismer Napisano 18 Marca 2021 Administrator Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Udostępnij Napisano 18 Marca 2021 Poniżej przywołuję fragmenty artykułu Toma Nicholsa (profesor bezpieczeństwa narodowego w US Naval War College i adiunkt w Harvard Extension School) który to artykuł dotyczy funkcji i roli eksperta w doradztwie politycznym, lecz ma zastosowanie uniwersalne, jeśli chodzi o wszelkie dyskusje wymagające wkładu wiedzy w jakiejkolwiek dziedzinie, także (a może przede wszystkim) ezoterycznej. A już szczególnie mogą być przydatne tym osobom, które bezkrytycznie wierzą we wszystko, co znajdą na "uczelni" Google. Jestem (a przynajmniej tak mi się wydaje) ekspertem. Nie we wszystkim, lecz w szczególnej dziedzinie, jaką są nauki polityczne. Kiedy wypowiadam się na te tematy, spodziewam się, że moja opinia waży więcej niż opinia większości innych ludzi. Nigdy nie uważałem, by stwierdzenie to było szczególnie kontrowersyjne. Okazuje się jednak, że jest bardzo kontrowersyjne. Powoływanie się na wiedzę wywołuje dziś w pewnych kręgach eksplozję gniewu. Zewsząd podnoszą się głosy, że takie roszczenia to nic innego jak fałszywa „pretensja do władzy”, niechybna oznaka obrzydliwego elitaryzmu i oczywista próba stłumienia dialogu, który stanowi o „prawdziwej” demokracji.Tymczasem demokracja to ustrój polityczny, nie zaś rzeczywisty stan równości, co oznacza, że cieszymy się równymi prawami wobec władzy i siebie nawzajem. To, że mamy równe prawa nie oznacza, że posiadamy takie same talenty, umiejętności czy jednakową wiedzę. A już na pewno nie oznacza to, że „opinia każdego na dany temat jest tak samo dobra, jak kogokolwiek innego”. I choć to w sposób oczywisty nonsens, to takie jest niestety credo niemałej rzeszy ludzi. Obawiam się, że jesteśmy świadkami „agonii wiedzy”. Otóż Google, Wikipedia, blogi – wszystko to sprzyja zanikowi jakiejkolwiek granicy między profesjonalistami a laikami, uczniami a nauczycielami, znawcami a poszukującymi, czyli innymi słowy między tymi, którzy coś osiągnęli na danym polu, a tymi, którzy tego nie dokonali. Nie mam na myśli agonii wiedzy jako takiej, znajomości konkretnych rzeczy, która odróżnia jednych ludzi od drugich w poszczególnych dziedzinach. Zawsze będą lekarze, prawnicy, inżynierowie i inni specjaliści w różnych dyscyplinach. Obawiam się raczej tego, że wiedza straciła swój autorytet jako coś, co powinno kształtować nasze myśli lub zmieniać sposób życia. Tak, to prawda, że eksperci mogą popełniać błędy, o których przypominają nam tragiczne wydarzenia od afery Talidomidu po katastrofę Challengera. Eksperci mają jednak całkiem dobrą statystykę w porównaniu z laikami: lekarze, choć nie są nieomylni, lepiej radzą sobie z większością chorób niż uzdrowiciele czy ciocia Ginny ze swoim okładem z jelit kurczaka. Odrzucanie pojęcia wiedzy i głoszenie z moralizatorską emfazą, że każdy ma prawo do własnego zdania, jest niemądre. Gorzej, to jest niebezpieczne. Agonia wiedzy jest nie tylko odrzuceniem jej samej, ale także sposobów, jakimi ją zdobywamy i jakimi uczymy się różnych rzeczy. Generalnie jest to odrzucenie nauki i racjonalizmu, które stanowią fundament cywilizacji Zachodu. Nie chodzi tylko o politykę, choć i wtedy byłoby już wystarczająco źle. Jest jeszcze gorsza rzecz: agonia wiedzy ma ten przewrotny skutek, że w braku rzeczywistych ekspertów każdy czuje się ekspertem we wszystkim. Oto szokujący przykład: żyjemy dziś w wysoko rozwiniętym postindustrialnym kraju, który walczy z odradzającą się epidemią krztuśca – choroby wyeliminowanej sto lat temu. A to dlatego, że skądinąd inteligentni ludzie kwestionują decyzje lekarzy i odmawiają szczepienia swoich dzieci po przeczytaniu bzdur napisanych przez ludzi, którzy nie mają pojęcia o medycynie (tak, mam na myśli ludzi takich jak Jenny McCarthy) [amerykańska aktorka i modelka zaangażowana w ruch społeczny wymierzony przeciw szczepionkom, które mają rzekomo powodować autyzm] Uczestnicy debaty publicznej nie odróżniają już frazy „mylisz się” od „jesteś głupi”. Mieć odmienne zdanie to dopuścić się zniewagi. Sprostować kogoś to być nienawistnym. A odmawiać uznania alternatywnych poglądów, jak nierealne czy bezsensowne by one były, to mieć ciasny umysł. Krytycy mogą wszystko to negować, mówiąc, że każdy ma prawo uczestniczyć w sferze publicznej, w dyskusji. To prawda. Każda dyskusja musi być jednak prowadzona w pewnych granicach i powyżej pewnego poziomu kompetencji. A kompetencji i w życiu publicznym i w specjalistycznych dziedzinach wiedzy w sposób widoczny brakuje. Ignorancja nie przeszkadza ludziom toczyć sporów, jakby byli naukowcami. Skonfrontuj laika ze złożonym problemem, a otrzymasz obcesowe żądanie, aby przedstawiać coraz to większe ilości „dowodów” na poparcie swojej tezy, choć w takich debatach zwyczajny rozmówca nie jest w stanie rozstrzygnąć, co stanowi „dowód”. Posługiwanie się „dowodami” jest wyspecjalizowaną dziedziną wiedzy, której trzeba się długo uczyć, stąd też artykuły i książki recenzował nie byle kto, lecz ekspert. Kiedyś dawno temu – w zamierzchłych czasach poprzedzających rok 2000 – ludzie generalnie wydawali się dostrzegać różnicę między ekspertami a laikami. Jak doszło do tej drażliwości na tle wiedzy i jak to się stało, że spadła ona do tak ogłupiającego poziomu? Częściowo jest to prosty skutek globalizacji komunikacji. Nie ma już sita, jakie zapewniali wydawcy: media, kiedyś starannie redagowane, ugięły się pod ciężarem niczym nieograniczonych blogów. Był pewien okres, kiedy uczestnictwo w dyskusji wymagało opublikowania listu czy artykułu, a ten musiał być napisany inteligentnie, musiał przejść przez cenzurę wydawniczą i figurować wraz z nazwiskiem autora. A i wtedy zamieszczenie takiego listu w poważnej gazecie – to było naprawdę coś. Dzisiaj każdy może bez ograniczeń zamieszczać swoje komentarze na stronie internetowej każdego większego tytułu, na każdym portalu społecznościowym, informacyjnym, Niekiedy skutkuje to burzą mózgów, która podkręca myślenie. Przeważnie jednak oznacza to, że każdy może zamieścić, co tylko chce, kryjąc się pod pseudonimem, bez konieczności obrony swoich poglądów ani zmierzenia się z krytyką. Odbiera to wszelką realną nadzieję na dyskusję, ponieważ cofanie się za każdym razem do absolutnych podstaw, ustalanie od nowa punktu wyjścia, wreszcie nieustanne negocjowanie zasad logicznej argumentacji jest – przynajmniej dla mnie jako eksperta – ni mniej, ni więcej wyczerpujące. Większość napotkanych przeze mnie ludzi nie ma na przykład pojęcia, czym jest non-sequitur ani kiedy on występuje, podobnie jak nie rozumie różnicy między uogólnieniami a stereotypami. Obruszają się i obrażają zanim jeszcze zapoznają się z istotą problemu. Pewność siebie głupca Istnieje także fundamentalny problem w postaci ludzkiej natury. Określa się go obecnie mianem efektu Dunning-Krugera, który głosi, mówiąc najprościej, że im bardziej jesteś idiotą, tym bardziej wierzysz w to, że nim nie jesteś… Tak więc kontestujesz ekspertów, jeśli są przeciwnego zdania, aby utrzymać bezzasadnie wysokie mniemanie o sobie samym. Wszystko to są symptomy jednej choroby: maniakalna reinterpretacja demokracji, w której każdy musi mieć swoje zdanie i nie może być lekceważony. Wołanie o szacunek i równość, nawet – a może zwłaszcza – niezasłużone, jest tak nasilone, że nie ma mowy o sprzeciwie. Tak oto, jawi nam się w pełnej krasie terapeutyczna kultura, w której o wartości człowieka decyduje samouwielbienie, a nie osiągnięcia, i która z dnia na dzień nas ogłupia. Tak więc niektórzy ludzie, wbrew temu, co często twierdzą, nie mogą się poszczycić niezależnością myślenia. Odrzucają bowiem wszystko to, co mogłoby zadać kłam przekonaniu, że ich opinia jest tak wiele warta. Co więc możemy zrobić? Niestety niewiele, ponieważ jest to kwestia kulturowa i pokoleniowa, której długo zajmie wyjście na prostą, jeżeli to w ogóle nastąpi. Osobiście nie uważam, że technokraci i intelektualiści powinni rządzić światem: mieliśmy tego pod dostatkiem w końcówce XX wieku, wystarczy, i powinno być jasne, że pozbawiony zdrowego rozsądku intelektualizm płodzi nędzną politykę. Wiedza jest jednak niezbędna. Jeśli nie przywrócimy jej zdrowej roli, będziemy z dnia na dzień mieć coraz głupsze i mniej produktywne argumenty. Oto więc – przedstawione bez skromności i politycznej wrażliwości – rzeczy, o których warto pomyśleć, angażując ekspertów w obszarze ich specjalizacji. 1. Wszyscy możemy stwierdzić: ekspert nie zawsze ma rację 2. Jednak istnieje dużo większe prawdopodobieństwo, że to ekspert ma rację, nie ty. W kwestii obiektywnej interpretacji czy oceny, świadomość, że pogląd eksperta jest prawdopodobnie bardziej wiarygodny niż twój, nie powinna rodzić żadnego niepokoju czy poczucia zagrożenia. 3. Eksperci interweniują na wiele sposobów, nabywając wiedzę i przez edukację, i przez doświadczenie, przy czym zazwyczaj połączenie tych dwóch jest oznaką prawdziwego eksperta na danym polu. A jeśli nie posiadasz ani wykształcenia, ani doświadczenia, to powinieneś zechcieć rozważyć dokładnie, co właściwie wnosisz do dyskusji. 4. W każdej dyskusji masz obowiązek mieć wystarczająco dużo wiedzy, by umożliwić rozmowę. Uniwersytet Google się nie liczy. Pamiętaj: zdecydowana opinia na dany temat nie jest tym samym, co wiedza na ten temat. 5. Tak, twoje poglądy mają wartość. Oczywiście, że tak: jesteś członkiem demokratycznej społeczności i to, czego chcesz, jest tak samo ważne, jak to, czego chce każdy inny wyborca. Jeśli jesteś jednak laikiem, to dlatego twoja analiza ma dużo mniejszą wartość i prawdopodobnie – a nawet z pewnością – nie jest tak dobra, jak uważasz. źródło: za T.Nicholsem 1 2 8 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Moderator Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Lunaria Napisano 19 Marca 2021 Moderator Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Udostępnij Napisano 19 Marca 2021 Podpisuję się pod tym rękami i nogami. Dodatkowo przeraża mnie fakt, że każde media mają swoich "nadwornych specjalistów", którzy w ramach powiedzenia: "pecunia non olet" są w stanie zrobić i stwierdzić wszystko. W takim propagandowym świecie trudno dziwić się, że większość przeciętnych ludzi czuje się zagubiona i zdezorientowana. 17 godzin temu, Ismer napisał: Eksperci mają jednak całkiem dobrą statystykę w porównaniu z laikami: lekarze, choć nie są nieomylni, lepiej radzą sobie z większością chorób niż uzdrowiciele czy ciocia Ginny ze swoim okładem z jelit kurczaka. Odrzucanie pojęcia wiedzy i głoszenie z moralizatorską emfazą, że każdy ma prawo do własnego zdania, jest niemądre. Gorzej, to jest niebezpieczne. Dokładnie tak. Moim zdaniem caly artykuł przedstawia współczesne problemy. Doszliśmy do takiego chorego momentu, że teraz większe prawa powinni mieć idioci, poniewaz ich jest więcej... to jest totalne wypaczenie wiedzy i demokracji. W obu artykułach bardzo ładnie pokazałaś z jednej strony Chiny, których władze powolnym, ale ciągłym terroryzowaniem społeczności wymuszają dyscyplinę i ład. Z drugiej zaś cywilizację zachodu (USA), w którym pod pozorem ładu panuje całkowite rozprężenie i wynaturzenie cenionych wartości 1 4 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.