Skocz do zawartości

Rozmowa z Ewą Seydlitz o astrologii, tarocie, snach, I Cingu i paru innych ciekawych sprawach


Ismer

Rekomendowane odpowiedzi

  • Administrator

Ewa Seydlitz. Autorka komentarzy do Kalendarza tebańskiego, oraz tłumaczenia ze starofrancuskiego na język polski (wraz z opracowaniem) słynnych Centurii Nostradamusa. W sferze jej zainteresowań mieści się astrologia, w tym szczególnie horoskopy na bazie symboli stopni zodiaku, ale też inne sztuki dywinacyjne, m.in.: I Cing, tarot, sny wizyjne. Od 2002 roku sukcesywnie publikuje w „Nieznanym Świecie”. Wydała: „Symbole senne – znaki na Drodze do życia”, „Przemiany w ultrafiolecie”, „Kalendarz tebański” (patrz: recenzja), „Proroctwa Nostradamusa”, „Tarot Mistrza Gry – przewodnik dla początkujących i zaawansowanych” oraz „I Cing. Księga Źródło”. Mieszka na Podlasiu, prowadząc małe, przyjazne środowisku i dobrym ludziom gospodarstwo, o którym można poczytać na jej blogu . Jako że na autorskiej stronie pani Ewa wyczerpująco omówiła najczęściej zadawane przez klubowiczów pytania, rozmowa tyczy się innych, równie ciekawych rzeczy. Zapraszam do lektury.


Ładnych parę lat temu zdecydowała się Pani porzucić miejskie życie na rzecz malowniczego Podlasia. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tej zmianie. Co było do niej impulsem, wejście w świat Tarota, wizje czy może coś jeszcze innego? Co tak mocno zafascynowało Panią w tym miejscu?

Po pierwsze i najważniejsze, pochodzę z małej miejscowości, która w moim dzieciństwie liczyła sobie 2 tysiące mieszkańców. Wieś była tuż tuż, na niewielkiej działce mama hodowała kury, gęsi, indyki, a nawet owce. Był sad, ogródek. Świniobicie, sianokosy i żniwa u dziadków itd. Więc zwyczajnie szybko zatęskniłam do takiego życia po zamieszkaniu w mieście. Bardzo długo nawet nie marzyłam o przeprowadzce. A jednak stało się tak, jak pewnej nocy przepowiedział mi kilka lat wcześniej duch mojego zmarłego taty: „zamieszkasz po drugiej stronie Wisły, w kraju krasnoludków”. Oj, zachodziłam w głowę, o jaką to krainę chodzi… No, i kiedyś Tarot, w rozkładzie, który stawiam rzadko, bo musi zrodzić się i narosnąć wewnątrz wielkie pytanie, wyrzucił mi kartę Rydwan. Rzeczywiście po 7 latach od postawienia tych kart (o których po drodze zapomniałam) przeprowadziłam się do stolicy. Myśląc, że to spełnienie przepowiedni ze snu. Choć wcale nie przekroczyłam wtedy linii Wisły, a krasnoludki można w Warszawie ujrzeć tylko w „King Sajzie”.

Niedługi czas potem postanowiłam zobaczyć miejsca, które znałam w poprzednim życiu. Bo w wieku 39 lat nagle zaczęło przypominać mi się poprzednie wcielenie. Trwało to kilka miesięcy, wiązało się z dziwnymi stanami psychicznymi i emocjonalnymi, które przychodziły spontanicznie, na jawie i we śnie. Niektóre naprawdę mnie szokowały, jak na przykład poczucie bycia mężczyzną. Wyświetliło się kilka odtwarzających się w transie „taśm pamięci”, z szybko biegnącymi po sobie scenami z tamtego życia, jakimiś ludźmi, rozmowami. Z ich wyglądu i ubrania uznałam, że chodzi o wiek XVIII, Polskę (mówili po polsku, ze wschodnim akcentem), arystokrację – w rozmowach padło kilka nazwisk, były też jakieś sceny historyczne, salon pełen wystrojonych kobiet i mężczyzn, szwoleżerowie, ordynans jadący konno pośród bitwy, Napoleon witany przez rzesze wojsk, jakiś duchowny, przemawiający z ambony podczas wielkiego zgromadzenia w świątyni. Wylądowałam z tym oczywiście w bibliotece i wiele godzin spędziłam na przeszukiwaniu herbarza, pamiętników i książek z epoki. W efekcie odkryłam historyczną biografię poprzedniego wcielenia i książkę, którą ten człowiek napisał, relację z podróży po Bałkanach i Grecji (nb. kończy się ona na dotarciu do Delf). Był on związany blisko z Siemiatyczami, a mieszkał niekiedy w rodowej miejscowości na południu Podlasia. Oczywiście wybrałam się tam autostopem, aby zobaczyć „własny” grób. Już go tam nie ma, natomiast na miejscowym cmentarzu znalazłam nić wiodącą moją pamięć do zrozumienia historii, która wydarzyła się niedługo przed jego śmiercią, a której wszelkie ślady zostały starannie wymazane przez rodzinę ze względów obyczajowych i politycznych. Jeśli wierzyć moim zwidom, ów człowiek na łożu śmierci podyktował księdzu koszmarne wizje, które zaczął mieć nieco wcześniej i które między innymi pchnęły go do ostrego politycznego sprzeciwu. Były to obrazy odwrotu Napoleona spod Moskwy i klęski, w którą brnęli Polacy, godząc się na inwazję na Rosję wraz z cesarzem Francuzów. Inwazji i odwrotu ów człowiek nie dożył, zmarł jesienią 1812 roku w wyniku gangreny po ugryzieniu przez świnię na podwórku zajazdu, w którym się zatrzymał. Ja mogę rzec, że była to lewa stopa, którą kopnął szarżującego ku niemu ubłoconego knura. W dzieciństwie utworzył mi się tam paskudny, odnawiający się latami wrzód, po którym do tej pory mam bliznę, i powracający nerwoból. Ważną ciekawostką jest, że zmarł w 39 roku życia, czyli wtedy, gdy mnie spontanicznie odblokowała się pamięć!

No, więc tak. I dlatego pociągnęło mnie Podlasie. Choć znalezienie miejsca, w którym obecnie mieszkam, też wiązało się najpierw z wizją, a potem z długimi poszukiwaniami na jej bazie. Ukazała mi się mapa z nazwami miejscowości, linią dróg i granicą państwową bardzo blisko położoną. Nazwy zmieniły się w mojej pamięci po obudzeniu, stąd było trochę zamieszania z odnalezieniem. Rzeczywistość potwierdziła mapę i inne wizje, np. domu i jego otoczenia.

Mieszkam teraz w czasach mojego dzieciństwa, bo i moja miejscowość w latach 60-tych miała kocie łby, targowisko, na które zjeżdżały furmanki z okolicznych wsi, i ulice pełne drewnianych domów z wygódkami i piecami kaflowymi, tak jak do tej pory żyje się w tym regionie. To prawdziwa kraina krasnych ludków! (A może się przesłyszałam i chodziło o „ruskich ludków”, kto wie?)

 

Skąd wzięło się Pani zainteresowanie Nostradamusem?

Hm, może też z poprzedniego życia? Przepowiednie zawsze mnie fascynowały, oraz umiejętność trafnego przewidywania biegu zdarzeń. Tak trafnego, że aż bezbłędnego. Takie zainteresowanie dość często zdarza się ludziom spod znaku Koziorożca. Dlatego z pasją samodzielnie poznawałam astrologię, Tarot, I-Cing, mitologię i wszelką symbolikę. Nostradamusa (nb. także Koziorożca) właściwie znałam tyle co każdy, z krążących wybiórczych tłumaczeń niektórych czterowierszy, zrobionych jeszcze przed wojną. Wreszcie przeżyłam kilkuletni okres wizyjny, pełen apokaliptycznych obrazów, które wydawały mi się zbieżne z przepowiedniami Mistrza. Czułam, że muszę rzecz poznać, porównać, zrozumieć to, co mi się ukazuje. Długo czekałam na jakieś polskie tłumaczenie całości, daremnie. Aż do chwili, gdy nudząc się pewnego samotnego lata na Podlasiu, pomiędzy dojeniem kóz i pieleniem ogródka sama zabrałam się z pomocą internetu za Centurie w oryginale. To był szaleńczy skok na głęboką wodę. Ledwie pamiętałam język z czasów liceum (chodziłam do klasy z rozszerzoną nauką francuskiego), musiałam go ożywić, wrócić do zasad gramatyki, a do tego był to starofrancuski, inna pisownia, składnia, itd. Tu muszę przyznać, że chyba mam jakiś talent językowy do zagłębiania się w obce mowy, albo zwyczajnie pomagał mi fakt, że moje poprzednie wcielenie wiele lat spędziło we Francji, a jeszcze starsze wręcz było Francuzem (stąd moja sugestia, że wracam do Nostradamusa). Niemniej „taśma pamięci”, która mi się odtworzyła z tamtego życia, miała podkład francuskojęzyczny tak prędki, że nic z tego nie zrozumiałam. I tematu nie rozwinę poza tym, że pamiętam epidemię cholery, która zabrała w dzieciństwie najlepszego 10-letniego przyjaciela owego człowieka, pracownię malarską z XVI wieku, w której odbierał on nauki malarstwa, oraz malowanie portretu ważnego brodatego mężczyzny.

Z Nostradamusem zdarzało mi się łapać osobisty kontakt, duchowy, może telepatyczny? Całkowicie niechcący z mojej strony. Miałam wizje jego oczami, ucieczki z zarażonego miasta, otoczonego płonącymi ogniskami, furą wiozącą cały dobytek, żonę, dzieci i kozę-karmicielkę. Jedno z dzieci zaczęło gorączkować i poznałam uczucia lekarza, wiedzącego, jaki będzie dalszy ciąg. Doznałam jego rozpaczy po całkowitej stracie najbliższych, potem nastały gorączkowe usiłowania wyjrzenia poza czas, aby poznać własną przyszłość. Dowiedział się, że będzie miał jeszcze syna i to go podtrzymywało przez lata samotności. A przy okazji otworzyło się OKO.

Były też i inne „przekazy” od niego (jak sądzę). Spadały na mnie stany świadomości, obrazy, wspomnienia, nie moje, ale tak intensywne, całkowicie na jawie, z innych czasów i miejsc, wywoływane jakimś przypadkowym podobieństwem szczegółu w moim otoczeniu, powtarzające się, które kazały mi wysnuć z nich wnioski, czyli, jeśli kto woli, wiedzę (a może osobistą fantazję?). Otóż Nostradamus w swoim poprzednim życiu był sławnym w Babilonii wróżem, człowiekiem, który zapisał się w Biblii jako prorok Daniel. Jeśli ktoś jest dociekliwy, to na pewno znajdzie w proroctwie Daniela przepowiednię, że narodzi się pod koniec czasów… no, właśnie, urodził się jako Nostradamus. Miał jeszcze jedno wcielenie, trzecie i ostatnie, na przełomie XVIII-XIX wieku we Francji. Był dobrze sytuowanym mieszczaninem, rentierem albo antykwariuszem, który cały swój czas poświęcał na kolekcjonowanie zabytkowych manuskryptów i ksiąg tajemnych, czegoś dociekał i coś odkrył w starych szyfrach, co pozostało na marginesach jego zbiorów, zapisanych własnoręcznie. Zmarł na raka żołądka. No, ale dość, bo ktoś powie, i może wcale się nie pomyli, że fantazjuję, że brak dowodów, i nie warto o tym mówić.

 

Którą z wielu bredni na temat Nostradamusa, funkcjonujących w tak zwanym szerokim obiegu, chciałaby Pani odkłamać najbardziej?

Co do bredni, ale i zwykłych kłamstw, rozpowszechnianych na temat proroctw i osoby Nostradamusa, to istotnie jest ich wiele, o ile nie większość w popularnych opracowaniach i artykułach na jego temat. Można się co do nich spierać, a nawet upierać przy nich, bazując zwyczajnie albo na złym tłumaczeniu, albo tendencyjnym, czasem zafałszowanym specjalnie ze względów propagandowych, a niekiedy w dobrej wierze przez nawiedzonego tłumacza. Ale zawsze będzie to mielenie plew, które w większości pozostawili przed wiekami jego wrogowie, zajadli pamfleciści, ewentualnie fałszerze, epigoni i naśladowcy. To, co mnie zaskoczyło, gdy poznałam oryginał, to ścisły, racjonalny, trzymający się ziemi, a często bardzo dowcipny język, jakiego używał. Jego czterowiersze są popisem niesamowitego mistrzostwa lingwistycznego, szyfrem, a jednocześnie genialną poezją, prostą i głęboką jak morze. Był też wielkim erudytą, ze swadą posługującym się cytatami, nawiązaniami do znanych klasycznych autorów, mitów, anegdot. Pisał dla intelektualistów, ludzi myślących samodzielnie, z dużą wiedzą merytoryczną, nie dla tłumu. Jako alchemik słowa stworzył własny język brzmiący w uszach Francuza bardzo pierwotnie, dziwnie, zdumiewająco. Gdyby nie miał łatki ludowego proroka, z pewnością paryskie uniwersytety nauczałyby, że Nostradamus to największy renesansowy poeta Francji, idący łeb w łeb z Villonem i Rabelais`em. Niestety, działa wyparcie i Nostradamus cały czas pozostaje w poczcie najpoczytniejszych jarmarcznych pisarzy świata. O których wstyd się wypowiadać (wszech)wiedzącym wyższego stanu.

Ci naprawdę nim zainteresowani i zainspirowani, hermetyści, liczeni palcami rąk i nóg, oczywiście zawsze byli i są. Podobnie jak i wrogowie, którzy są autorami owych kłamstw, pomówień, ironii, prześmiewczych opinii oraz błędów, przypisywanych Mistrzowi od wieków. Pierwsze wydania dzieł Nostradamusa szły w liczbie 25 sztuk, były naprawdę bardzo drogie – i na taką ilość można szacować jego prawdziwych wielbicieli, znawców, uczniów w każdym pokoleniu. Pcha ich do tego jakiś wewnętrzny nakaz, może przeznaczenie, może karma. Przede wszystkim dłubią pracowicie w historii, dokumentach, oryginalnych tekstach, słownikach i odrzucają to, czym fascynuje się gawiedź. Powiem tyle: odstręcza mnie ton pseudo-prorocki, apokaliptyczny, w jakim tłumaczone są jego teksty na polski, mający przerazić, głosić, nakazywać, straszyć. Nostradamus nie straszył! Jego ton jest zwykły, obiektywny, a nawet dowcipny i satyryczny. A styl uczy przede wszystkim myśleć, kojarzyć, wsłuchiwać się w samego siebie, aby dojść do obrazu i prawdy.

Dlatego razi mnie podejście do Nostradamusa u ludzi zajmujących się skądinąd przewidywaniem (np. astrologów oraz reszty „rozwijających się duchowo” na przeróżne sposoby). Mają odruch pogardy, wstrętu, wręcz otrząsają się na samo brzmienie jego nazwiska. Przecież według nich, proroctwa Nostradamusa to to samo co Apokalipsa, czyli kod determinujący umysły mas, które mają wykonać to, co im zaplanowały ciemne siły. Zatem sługa ciemności. A przecież współczesna astrologia jest humanistyczna, radzi, a nie nakazuje, przestrzega, a nie grozi, całkowicie zdeterminowana przyszłość jest zwyczajnie źle widziana. Teraz każdy z nas umysłem i siłą woli potrafi zmieniać przeznaczenie jak chce! Nostradamus przeczy temu, więc do diabła z nim. Na śmietnik historii. Obśmiać go, pogardzić, wyprzeć, otrząsnąć się. My zmienimy to, co on zapowiedział, i niechaj nikt w to nie wątpi…

 

A ja się pytam, zwyczajnie, czy naprawdę ktoś z was wie, co on przepowiedział? Co mówią wszystkie jego dzieła? Co powtarzał wielokrotnie jak katarynka, wciąż na nowo? I od czego z taką drażliwością i bez namysłu się odżegnujecie?

Tak, chciałabym odkłamać powszechne przekonanie, wynikłe z tendencyjnego tłumaczenia z łaciny, jakoby Nostradamus rzucił klątwę na wszystkich „głupich astrologów”, że nigdy nie zrozumieją jego dzieła. To nieprawda. Sam był astrologiem i zwracał się w swoich almanachach do astrologów, tylko oni mogli pojąć jego specjalistyczne wywody i odczytać horoskopy, na które się powoływał. Spotkał jednak takich nadwornych gwiezdnych wróżów, którzy chcieli go wydrwić w obliczu króla, i to oni posłużyli mu za obraz wszelkich wrogów tego typu w przyszłości. Wiele razy pisał do nich wprost, poprzez czas, w swoich tekstach prozą, nazywając głupcami, tępakami przekręcającymi jego przepowiednie i naśladującymi go bez zrozumienia ducha jego przekazu i bez żadnej głębszej wiedzy o samych sobie. Wyśmiewał też tych, którzy w przyszłości zechcą obliczać daty wydarzeń, o których pisze, oraz ogłaszać na bazie horoskopów wybrańcami Boga ludzi, którzy nimi nie są. Święty ryt według niego jest specjalnie chroniony, nienaruszalny, niezmienialny i obroni się sam.

 

Jak rozumie Pani przeznaczenie? W jaki sposób i na ile determinuje ono życie jednostki?

Istnieje, jak najbardziej, nie wątpię w to. Ale to wcale nie znaczy, że jestem deterministką! Paradoks jest zawsze źródłem życia i rozwoju. Świat, w którym żyjemy, przejawiony, już dawno się stał, narodził, trwał i się skończył. Niektórzy jego mieszkańcy rosną wraz z nim i ich przyszłość jest im nieznana i nie do poznania, zanurzona w zbiorowej nieświadomości jak kropla w morzu, oni szukają swego pierwszego wyboru i doświadczają go po to, aby zbudować swoje indywidualne ego, linię pamięci. Są też tacy, nieliczni, którzy wracają tu z własnej woli, w jakimś celu, choć już stąd wyszli i naprawdę mogą się zadowolić byciem poza. Oni znają przyszłość (lub intuicyjnie kierują się tym, co się wydarzyło) i nie mają wątpliwości, że się stanie, tak jak się stała. Ktoś powie, że wrócili po to, aby zmienić bieg wypadków. Ja w to wątpię. Grają w tę grę w jakimś własnym wyższym celu. A ten zamknięty, przeszły świat jest dla nich polem gry.

W jaki sposób przeznaczenie determinuje? W każdy możliwy. Jedynie świadomość obserwatora pozostaje poza tym, co uwarunkowane. Dlatego świadomości nigdy dość. Jednak rozwijanie jej nie budzi serca, przynosi wieczny chłód. Z tego powodu ważniejsza wydaje mi się bezwarunkowa miłość i akceptacja świata, w tym także własnego życia i przeznaczenia. Takimi, jakie były, są i będą. Miłość wyzwala i prowadzi w swoją nieprzejawioną nieskończoność; świadomość obserwatora trwa wiecznie w wielkim chłodzie i pustce, bez emocji, nie tworzy, przygląda się temu, co było, jak nałogowy oglądacz telewizji.

 

Skąd bierze się zło? Jaka jest różnica pomiędzy nim, a dobrem?

To brak dobra. Jeśli dobro, światło i miłość istnieje nieskończenie, to i jego cień również! Choć w innym sensie niż ono, dokładnie odwrotnym. Jego wieczność (wieczystość) przemija wraz z materią i ciałem, lecz odradza się w krótszych i dłuższych, niewyobrażalnie długich cyklach istnienia. Dobro istnieje zawsze i nieustannie rośnie, płodzi światy, rozszerza je i pomaga im zakwitnąć, pierwotnie i ostatecznie bez konieczności materialnego bytu i pozostawania w przejawionym świecie. Dlatego niektórzy szykują się z radością do wyjścia, a nie dalszego budowania tego świata. Paradoksalnie wygląda to jak oddanie materii walkowerem ciemnym siłom. W końcu to one są jej właścicielami i władcami.

Widzę to na taoistyczny sposób. I tak to mi przekazują sny i wizje. Jest Niebo i Piekło (tu się nieco różnię od miłośników chińszczyzny). I dążenie do równowagi między nimi. Z piekła można zawsze wyjść, jeśli się tylko w to uwierzy, a z nieba zstąpić lub spaść, jeśli się tego samemu zechce. Piekło też jest wieczne, ale na materialny sposób. Odradza się po wieczny czas i panuje w świecie przejawionym, gdzie zgrzytają zęby. Niebo istnieje poza czasem i wielowymiarową materią.

Wieczyste zło jest nudą, perwersją, nieskończonym okrucieństwem, złośliwością i destrukcją, gdyby chcieć przedstawić je jako rodzaj świadomości.

 

Symboliczne znaczenia poszczególnych stopni koła Zodiaku, czyli symbole monomeryczne to dość unikatowa dziedzina we współczesnej astrologii. Co skłoniło Panią do opracowania ich polskiego spisu z obszerną interpretacją?

Najpierw trafiłam na symbole sabiańskie. I dość długo ich używałam, nie mając innego narzędzia. Mój typ wyobraźni lubi mieć jakąś podpowiedź, obrazową, gdy patrzę na obliczony horoskop. One podsuwają pomysły, sugerują bieg zdarzeń, trochę jak karty. Jednak sabiany mają mankament. Wyrosły ze świata i korzeni Ameryki Północnej, często trudno jest je nam zrozumieć bez dodatkowych wyjaśnień. Na przykład, co nam mówi obraz „Chińska pralnia”? Trzeba wiedzieć jak wygląda życie w chińskiej dzielnicy, jak taką pralnię widzi Amerykanin. Europejczyk nie ma bezpośredniego skojarzenia obraz-życie, nie doznaje drgnienia wyobraźni i emocji przy analizie.

Kiedy natknęłam się na symbole tebańskie byłam bardzo zaciekawiona. Czemu nic nam o tym nie wiadomo w Polsce? Choć są tak popularne w krajach romańskich od prawie tysiąca lat? Gdy zaczęłam je stosować, a potem układać sobie ich znaczenia, odkryłam porządek, sens, ciekawostki, możliwe mitologiczne źródła poszczególnych obrazów. Przestudiowałam wiele horoskopów, setki, pewnie więcej niż tysiąc, pod kątem zrozumienia znaczeń wszystkich 360 punktów zodiaku. Sam symbol tebański jest jak karta Tarota (zresztą na zachodzie stosowane są też karty do Kalendarza), może ilustrować wiele sytuacji, ale jakościowo i znaczeniowo zbliżonych, zarówno drobnych jak ważnych. Starannie notowałam sobie charakter owych sytuacji, jakie rozgrywały się rzeczywiście w życiu analizowanych właścicieli horoskopów, chwilach historycznych, aktualnych zdarzeniach czy w horoskopach wyrocznych. I to wszystko ułożyło się potem w książeczkę „Kalendarz Tebański”. Myślę, że warto z niej korzystać, gdy chce się wysnuć wnioski na temat własnego czy cudzego przeznaczenia (misji, jak kto woli). Także daje się stosować jako wyrocznia, dając odpowiedź na pytanie. Trochę podobnie do kart, ale symbole są losowane przez horoskop chwili zadania pytania.

 

Spis Symboli Sabiańskich powstał w San Diego na początku 20 wieku za sprawą Marca Edmunda Jonesa, znanego amerykańskiego astrologa i okultysty, oraz utalentowanej jasnowidzącej, Elsie Wheeler. Jedna z najbardziej popularnych talii wróżebnych świata Tarot Thota powstał we współpracy Fridy Harris i Alistera Crowleya. Czy w trakcie opracowywania Symboli Tebańskich korzystała pani z tego rodzaju wsparcia? Czy Pani droga twórcza to raczej ścieżka Pustelnika?

To drugie. Jeśli już, to jestem sobie sama medium. Ale, jak mówię, w opracowywaniu symboli pomagał mi rozum wsparty intuicją, zdolność porównywania i syntetyzowania, nigdy wizja czy podpowiedzi z zaświatów. Pracując w domu, czy na gospodarstwie rozmyślałam nad każdym symbolem przez wiele godzin, dni, otwierając się na przypływy skojarzeń. Nie przeczę, że zdarzał mi się stan natchnienia. Ale żaden głos nie przemawiał, ani ręka sama nie pisała.

 

 

  • W punkt 1
  • Super 4
  • Dziękuję 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator

Poza Tarotem i astrologią zajmuje się Pani Księgą Przemian. Traktuje ją Pani jako swoistą filozofię życia, filozofię procesu?

To ciekawa i prastara wyrocznia, a wyrocznie oparte na logicznym systemie zawsze mnie interesowały. Poznawałam ją właściwie równolegle z Tarotem. Księga jest sama w sobie całym światem, pięknym doskonałym systemem, nad którym można rozmyślać całe życie. Miałam wizje na jej temat, gdy ją zgłębiałam, i wcześniej, gdy jeszcze jej nie znałam, ale miałam dopiero poznać. Trochę tego pozostaje w zapisach na forum dyskusyjnym o księdze I-Cing, które prowadzę od lat w necie. W życiu nie jestem jednak ani taoistką ani deterministką, ani żadną inną –istką. Księgę stosuję na zmianę z Tarotem i symbolami tebańskimi. Gdy jedna wyrocznia „zmęczy się” moimi pytaniami, czy moją bezmyślnością w danej chwili, stosuję drugą i odświeżam kontakt. Siła, z którą się kontaktuję, Źródło wszelkiej wiedzy, Akasza, jest jedna, zmienia się tylko wyszukiwarka. Chyba mam jakąś własną filozofię życia, którą mogłabym ubrać w słowa, ale tak naprawdę jest to głównie instynkt, który mnie prowadzi i z którym porozumiewam się za pomocą kilku poznanych systemów dywinacyjnych, no, i przede wszystkim snów i wizji, albo głębszych medytacji.

 

Który z obecnych na polskim rynku przekładów Księgi Przemian Pani poleca?

Nie wiem, co polecić, bo nie znam wszystkich. Z każdego można coś wybrać. Warto jest porównywać różne warianty i żadnemu nie wierzyć do końca. Ja korzystałam przez lata z tłumaczenia Wilhelma. W mojej książce „Księga Źródła” dałam własną kompilację Wilhelma z tłumaczeniem I-Cing z Mawangdui, która jest pierwotniejsza, bo w czasach Konfucjusza ją wyczyszczono. I przy tym pozostaję, już nie szukam nowinek.

 

 W zalewie przeróżnych talii wiernie trzyma się Pani Marsyla. Co Panią pociąga w tej talii? I dlaczego „przygodę” z Tarotem warto zaczynać od niej, a nie żadnej innej?

Moimi pierwszymi taliami były dwie talie J. W. Suligi. Jednak, gdy obudził się świat wizji i sny rozwinęły się jak wachlarz, doceniłam wyraźną kreskę i podstawowe barwy wypełniające karciane postaci. Podświadomość reaguje na to pozytywnie, jak małe dziecko zachwycone pięknem świata. Bo właśnie w takim ilustrowanym stylu ukazują się wizje z wyższych przestrzeni. Gdy trafiłam na Tarot Marsylski wydał mi się prosty, nieskomplikowany. Dopiero medytacja nad każdą kartą odkryła mi go jak bramę do cudownego ogrodu. Przyznaję, że także do świata mojej inkarnacyjnej pamięci, zamiłowania, jakie mam do czasów, gdy powstawał. Dlatego zupełnie rozumiem, że kogoś może on nie kręcić. Spotkałam się z reakcjami strachu na widok niektórych kart marsylskich. On świetnie ujawnia i czyści wszelkie podświadome kody założone nam, chrześcijańskim Europejczykom, przez katolicyzm. Dlatego może straszyć, wywoływać koszmary, gdy ktoś był straszony religijnymi zakazami i został silnie zaprogramowany przez otoczenie i obrzędy. Ale to jest do przejścia, gdyż te karty jednocześnie chronią przed atakiem niedobrych zjawisk psychicznych i para-psychicznych, mają takie właściwości. Ich cudem jest to, że się ruszają. Są narysowane przez mistrza rysunku. Powierzchowny ogląd nie zdradza ruchu, można być zdegustowanym pozornym prostactwem i niezgrabnością kreski, ale właśnie w tej niezgrabności tkwi kruczek. Znajdź w każdym arkanie wielkim rzecz, która niezręcznie wygląda, zacznij się w ten punkt wpatrywać nieruchomymi oczami, a nagle obraz drgnie i zacznie migotać, wirować, pulsować. I zrozumiesz, co ukrywa treść karty, jakie jest rozwiązanie. I w tym momencie twoja podświadomość na zawsze ją zapamięta. Przestaniesz bać się Pustelnika, Księżyca, Diabła, Śmierci, Wieży, Wisielca i tym samym nieuchronnego losu! Będziesz wiedzieć, jak traktować to, co zdeterminowane, jak przezwyciężyć strach przed losem i wykorzystać każde wydarzenie ku własnemu wzrostowi.

 

Co by Pani powiedziała ludziom, którzy chcą zmienić swoje życie? Chcą zacząć żyć swoją pasją…
Niechaj je zmieniają! Niech oddadzą się pasji. Namiętność to głos Boga. Po co się zastanawiać? To strata czasu.

 

Jakimi cechami powinna charakteryzować się dobra tarocistka i astrolog? Jakie pułapki czyhają na adeptów tych dziedzin wiedzy?
Nie znam dobrych tarocistów ani astrologów, łącznie z samą sobą. Jeśli chodzi o trafność przepowiedni, wszyscy jesteśmy omylni i jesteśmy tylko ludźmi. Jesteśmy częścią szerszego procesu, na styku wróżący-pytający tworzy się trzecia siła, która rządzi i jednym, i drugim. Każde odbiera swoją naukę z wzajemnego spotkania i rozmowy.
Pułapką jest poczucie wszystkowiedzy i pycha. Poczucie władzy nad drugą osobą, gdy cię „słucha jak świnka grzmotu”. Także poddawanie się maniom, obsesjom i lękom pytającego. Wyjściem z pułapki jest dystans, dystans, dystans. I skromność, która się z nim wiąże automatycznie.
Coraz więcej ludzi zaczyna interesować się ezoteryką, medycyną naturalną, mówi się o pokoleniu new age i indygo.

 

Myśli Pani, że to znak zmiany pewnego porządku świata, tak zwane Novus Ordo Mundi?
Nie wiem. Może tak, może nie. Teraz łatwiej jest spotkać w Internecie rzesze podobnie myślących ludzi, którzy byli na swoich miejscach zawsze, jednak wcześniej nie miało się świadomości ich istnienia. Stąd można odnieść takie subiektywne wrażenie. Np. nie interesuje mnie politykowanie czy religia panująca, i raczej nie spotykam takich ludzi w swoim życiu. Ale czy to znaczy, że nie istnieją? Przecież choćby z dziennika TV mogę się dowiedzieć, że jednak są w wielkiej masie, być może nawet rosnącej, i że wydają się większością, bo pełno ich czasem na ulicy czy na zgromadzeniach. W miejscu, gdzie mieszkam, nikt nie interesuje się ezoteryką w moim jej rozumieniu – ktoś zna się na ziołach, bo je zbiera i stosuje według tradycji swoich przodków, ktoś jest weganinem, ktoś ćwiczy hatha-jogę, znam kilkoro pobożnych prawosławnych, anastazjowców, baptystów, są też w pewnych odległościach odwieczne babki podlaskie, ale osobiście nie miałam nigdy do nich interesu, więc o nich tylko słyszę. Nie znam żadnego dziecka, ani młodego człowieka, który pasowałby do opisu charakteru indygo, a ci znajomi, co uwierzyli w New Age, po latach wcale się nie rozwinęli, tylko utknęli w jakimś egzaltowanym sosie przekonaniowym. W Warszawie czy Łodzi, owszem spotykałam podobnych im, ale jakoś nigdy trwale się nie zaprzyjaźniliśmy. Chyba byłam za mało odleciana i za mocno zdystansowana w stosunku do poglądów i nauk, które przyjmowali, w moim odczuciu, bezkrytycznie i na wiarę. O NWO czytuję w Internecie, ale na razie stoi w przedprożach świata, w którym żyję na co dzień, więc chyba nie mogę się wypowiadać o wnioskach i lękach ludzi, którzy przebywają bliżej tego, o czym mówią. Ale biorę ich twierdzenia pod uwagę, obserwując własny świat, w jakim kierunku zmierza.

 

W jakim kierunku to wszystko (new age) zmierza?
Nie wiem, co to New Age według ciebie, więc nie wiem, co mam odpowiedzieć. Żyję na tyle długo, że to pojęcie mocno się zmieniło w swojej treści i może teraz opisywać coś innego, niż na początku. Teraz zapewne to ideologia, moda, biznes, rzesze do zagospodarowania. A zatem łatwe do zmanipulowania. W większości ludzie są łasi na obietnice, wizje dobra i piękna, polepszenia swego życia i zdrowia, nieśmiertelności itp. Tak przecież poruszają się owce w stadzie. Dokąd poprowadzi je baran rzucający hasło, tam pójdą z radosnym pobekiwaniem.

Jeśli jednak chodzi ci o „to wszystko”, czyli nie tylko o ruch New Age, to ważni są naprawdę nieliczni, na koniec pozostaje tylko resztka, która rozpoczyna nowy cykl. Ilość przechodzi w jakość, ponieważ znika i jakość może ukazać swoją wartość w nowych warunkach. Resztka odrzucona przez większość, czyli mody, trendy, zbiorowe obyczaje, trwająca dotąd na uboczu przy pierwotnych zasadach swojej duszy, prawdzie i uczciwości. Nostradamus zwie ich „ludźmi nowego zaczynu”, nowym zakwasem nowego chleba.

Tak, system się zawali, obserwujemy jego pierwsze drgnięcia i pęknięcia skorupy, ale to jeszcze potrwa kilka dziesięcioleci, do końca obecnego wieku. Żadne NWO i ludzkie plany nie zwyciężą.

 

W powszechnym odbiorze osoba zajmująca się ezoteryką kojarzy się z kimś całkowicie oderwanym od ziemi, tymczasem Pani prowadzi gospodarstwo, unika szumu wokół swoje osoby i cytując Młynarskiego po cichu „robi swoje”. Kwestia charakteru, czy element higieny życia i pracy twórczej?

No, tak. Robię „swoje” sery, hoduję „swoje” zwierzęta i „swoje” jedzenie. Szumu nigdy nie było, więc nie ma czego unikać. Tak, to kwestia introwertycznego charakteru, wrodzonej nieśmiałości, ale i higiena. Ludzie, ich emocje i światy wprowadzają mnie, przy mojej telepatycznej wrażliwości, w takie rozedrganie, że tylko pasienie kóz i gadanie z gęsiami potrafi mnie z niego wyprowadzić.

 

Zainteresowania poza ezoteryką?

Samowystarczalne gospodarstwo i wszystko, co się z tym wiąże: sposoby przetrwania w przyrodzie, naturalne budownictwo, permakulturowe uprawy roślin, ekologiczna hodowla zwierząt, pozyskiwanie żywności i przetwarzanie, słowem proste życie w zgodzie z naturą.

Jeśli już jestem teraz w jakimś nurcie, niechcący jak zawsze, to jest to nurt mieszczuchów osiedlających się na wsi w celu realizacji jakichś swoich budowlano-ekologiczno-mistycznych poglądów czy mrzonek. I uciekających przed katastrofą systemu, której się coraz silniej zwyczajnie boją.

 

Najważniejsza książka w życiu?

Przeczytana? I-Cing. Ją można spokojnie brać na bezludną wyspę, nigdy się nie znudzi, gdyż, podobnie jak z Tarotem, daje się z nią rozmawiać. Wciąż niedoczytana? Utwory prozą Nostradamusa, które od kilku lat usiłuję przetłumaczyć.

 

Plany na przyszłość?

Zapoznać się z astrologią klasyczną, by móc może głębiej spojrzeć na wywody Nostradamusa. Interesuje mnie też feng-szuei w praktyce. Tak naprawdę, nie wiem, co mi się jeszcze przydarzy i otwieram się na wszystko, co przyjdzie mi do głowy i serca. Na coś czekam od lat, jednak nie wiem dokładnie, o co chodzi. I biorę pod uwagę, że nigdy się nie dowiem, bo to tylko moja mrzonka.

 

Najciekawsza historia wróżbiarska z pani doświadczenia w tej materii?

Hm, z wróżbami nic dziwnego nigdy mi się nie przydarzyło, jedne były trafione więcej, inne mniej. Najdziwniejsze „magie” przydarzały mi się od dziecka w stanie wizji, transu, rzadko na jawie, wtedy głównie w sytuacjach granicznych. Czasem w wyniku medytacji, wizualizacji, silnej modlitwy.

Ej, może tylko to, że po medytacji kart Tarota spełniły się po latach wszystkie sny wizyjne, jakie miałam na ich temat w tym czasie. Opisałam to w swojej książeczce „Tarot Mistrza Gry” (nb. w pewnych fragmentach „podyktowanej”). Także pierwsze własnoręczne przerysowanie Marsyla mocno zaważyło na moim losie, lub po prostu go antycypowało. Arkana mniejsze intuicyjnie narysowałam z akcesoriami przyrodniczymi i wiejskimi. Wkrótce potem trafiłam w pobliże Puszczy Białowieskiej i w pierwotny świat. Teraz korci mnie, aby przerysować je drugi raz, zmieniając szczegóły. To jest współpraca z siłami duchowymi, nie wątpię. Żywa magia, jak by ktoś powiedział.

 

Dziękuje za ciekawą rozmowę.

źródło: Wywiad z Ewą Seydlitz

 

  • W punkt 1
  • Super 4
  • Dziękuję 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...