Guest Stilla Posted July 20, 2021 Share Posted July 20, 2021 Fragment książki "Tarot. Karty które wróżą" Jana Witolda Suligi MEDYTACJA Każdy, kto wdraża się w sztukę kartomancji, szybko dochodzi do wniosku, że zapamiętanie wszystkich wróżebnych znaczeń poszczególnych kart przekracza pojemność jego pamięci. Jej braki ujawniają się zwłaszcza wtedy, gdy mając do czynienia z czyimś losem, rozkładamy karty i nie wdając się w niuanse, spłaszczamy lub przekręcamy sens wróżby. Dzieje się tak, ponieważ jedne znaczenia zapadają nam w pamięć bardziej, inne zaś mniej. Powoduje to frustrację, zniechęcenie, brak wiary we własne siły. Medytacja jest metodą pogłębionego wnikania w treść kart Tarota, służy także podobnie jak techniki medytacyjne jogi, zenu czy antropozofii pogłębieniu samoświadomości. Dlatego w Tarocie tak trudno oddzielić treść mistyczną od treści stricte wróżebnej. Cykl medytacji nad Tarotem jest długi i wiąże się z szeregiem czynności i działań, które nie dotyczą wróżbiarskich aspektów Tarota, a ich pobieżne chociażby omówienie wymagałoby ode mnie napisania kilku dodatkowych rozdziałów. Dlatego przedstawię pokrótce tylko te, które może zastosować każdy, bez specjalnej porady nauczyciela, a które są niezwykle pomocne w przyswajaniu znaczeń kart. Do medytacji należy przystępować codziennie wieczorem. Początkowo jej czas nie może przekraczać 15 minut. W tym celu trzeba wybrać odosobnione miejsce, zapalić dwie świece i ustawić je na stole tak, żeby kręgi ich świateł nakładały się na siebie w jednym punkcie, w którym umieszczamy kartę. Medytację rozpoczynamy od karty Głupca, a kończymy na królu Denarów. 2 tego względu najlepiej rozplanować sobie cykl medytacji (np. po trzy karty dziennie). Medytacja przebiega w trzech etapach: medytacji słownej, kontemplacji i wizualizacji. Ich przebieg wygląda następująco: Pierwszego dnia kładziemy kartę Głupca między świecami i powtarzamy w myślach wszystkie jego wróżebne znaczenia, uważnie patrząc na spoczywającą w blasku świec kartę. Po paru minutach odwracamy ją „do góry nogami" i ponownie recytujemy w myślach jej znaczenia. Następnie wpatrujemy się w kartę i usiłujemy przypomnieć sobie jej znaczenia nie zaglądając do opisu. W tej fazie pomocna jest znajomość symboliki karty. Jeżeli jest to blotka z Minor Arkanów, doszukujemy się jej treści w kolorach, w wizerunku, w kształcie kielichów czy mieczy. Nie bójmy się przypisywać znaczenia najdrobniejszym szczegółom karty. Jeśli jest to na przykład czwórka Kielichów, starajmy się zrozumieć, dlaczego rozdzielono je czymś w rodzaju kwietnej strzały skierowanej ku dołowi, dlaczego liście ocieniają dwa kielichy itp. Wtedy strzała może stać się symbolem depresji i smutku, liście — łagodnej zadumy, czerwone wnętrza kielichów — wyobrażeniem krwi, a więc cierpienia... Nie obawiajmy się doszukiwać symbolu tam, gdzie go pozornie nie ma. Wszystko na danej karcie coś znaczy i my te znaczenia tworzymy. Kolejny etap medytacji polega na całkowitym wyłączeniu myślenia. Wpatrujemy się w kartę, jakbyśmy ją zobaczyli po raz pierwszy, aż do momentu, kiedy jej obraz zapadnie w naszą pamięć. Wyczuwamy się w nią, ale bez zbytecznego wysiłku. Następnie zamykamy oczy i staramy się ją odtworzyć w wyobraźni. Najczęściej się to nie udaje. Przerywamy medytację. Drugiego dnia powtarzamy wszystkie czynności, lecz koncentrujemy się głównie na przedostatniej i ostatniej fazie medytacji. Prawdziwą radość przyniesie nam chwila, gdy z wewnętrznej ciemności wychynie twarz Głupca, potem torba, pies kąsający go w pośladek, wszystkie kolory, tło... zatrzymajmy ten obraz. I kiedy już zaistnieje, odwróćmy go ,,do góry nogami" tak, jak czyniliśmy to z kartą leżącą na stole. Obraz rozpierzchnie się, zniknie. Sens wizualizacji sprowadza się do tego, by móc swobodnie operować znaczeniami kart, by w każdej chwili móc odtworzyć ich obraz w umyśle. Dość szybko spostrzeżemy emanację ich „barw", „kolorów". Wtedy trójka Mieczy nie będzie już oznaczać bólu, lecz stanie się czystym, przenikającym nas bólem, dziesiątka Kielichów — czystą miłością, as Kielichów — życiem i tym wszystkim, co niesie życie, co niesie as Kielichów, czym on JEST. Podobnie postępujemy z grupami kart: z Głupcem, Magiem i Papieżycą, z Cesarzem i Cesarzową, z Papieżem, Eremitą i Wisielcem... Można układać karty Major Arkanów w ,,drabinę" (po siedem w każdym rzędzie), w „ósemkę", w koło, budować z nich Ogród i Drzewo Życia lub, jeśli interesuje nas rozwój jaźni, w kabalistyczne Drzewo Życia i w Mandalę. Medytacyjna i kartomancka praktyka Tarota kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo. Przejawia się ono różnorako: zaburzeniami snu, nerwowością, nadpobudliwością, poczuciem niespełnienia, niedowartościowania i wrażeniem, że coś nam w Tarocie umyka. Nie przywiązujemy do tego wagi. Gorzej — a zdarza się to bardzo często osobom o bogatej, plastycznej wyobraźni — gdy ulegamy wrażeniu, że Tarot zaczyna nad nami panować. Po jakimś czasie wydaje nam się, że nie umiemy się od niego uwolnić. W snach pojawiają się karty, całe układy. Oceniamy poprzez nie fakty codziennego życia — na przykład obserwując czyjeś przygnębienie mówimy do siebie: „Stan ten wyrażony jest przez piątkę Mieczy. Gdybym powróżył temu człowiekowi, z całą pewnością piątka Mieczy znalazłaby się w układzie kart". Bywa, że jakaś karta zaczyna nas prześladować. W moim przypadku była to karta wyobrażająca Demona. Cokolwiek robiłem, czułem ją w sobie. Ukazywała mi się w najprzedziwniejszych sytuacjach niczym diaboliczny symbol Tarota. Z biegiem czasu stała się moją prawdziwą obsesją. Nie potrafiłem o niej zapomnieć. Wciąż ją widziałem. Jeśli coś takiego się przytrafi, lepiej wycofać się na jakiś czas z medytacyjnych i kartomanckich praktyk, nie zaglądać do kart Tarota pod żadnym pozorem, nawet wtedy kiedy odczuwamy silną pokusę, by to uczynić. W istocie bowiem (nie ma w tym żadnej przesady) Tarot jest przekornym, złośliwym partnerem hazardu, który zwie się KARTOMANCJĄ. Po zachwycie nad jego możliwościami — przez etap ten przechodzi niemal każdy Adept kartomancji — nachodzi moment, w którym Tarot wyzwala się i wdaje z Adeptem w swoistego rodzaju grę. ,,Straszy" dramatycznymi opowieściami, podsuwa fałszywe układy i interpretacje, nawiedza we śnie, prześladuje Demonem czy jakaś równie nieprzyjemną kartą. Kpi i naigrywa się na podobieństwo żyjącego, diabelskiego stworu. Największa tajemnica kartomancji polega na tym, że wdrażając się w tę sztukę przeprowadzamy doświadczenie na sobie samych. Wróżenie nie jest moralnie obojętne. Nie wolno nam też eksperymentować na innych. Skoro więc postanowiliśmy wypróbować jakiś system wróżebny — chociażby Celtycki Krzyż — najpierw musimy go dobrze opanować, najlepiej na sobie. Daje to wspaniałe pole dla harców Tarota, który z premedytacją obnaża prawdę o nas samych, wytykając bez litości grzechy, błędy i sprawy, o jakich wolelibyśmy zapomnieć, to znów kreśląc obraz przyszłości godny bohatera sensacyjnej książki, a nie zwykłego człowieka wtłoczonego w szarą codzienność. Na tym etapie granica oddzielająca prawdę od kłamstwa jest niemal niewidoczna. Pochłonięty przez kartomancki hazard Adept czuje nieodpartą chęć wróżenia i z przyjemnością popisuje się swoją umiejętnością przed innymi. I nieustannie chybia. Myli się. Eksperymentuje na sobie i także się myli. Narasta w nim gniew i gorycz. Tarot kocha takie sytuacje. Ci, którzy nie mieli nigdy do czynienia z Tarotem, nie uwierzą mi i powiedzą z przekąsem, że niepotrzebnie mitologizuję 78 głupawych, śmiesznych i martwych obrazków. Niczego nie zrozumieli. Ci, którzy rozpoczęli kartomancką praktykę, powiedzą, że trzeba Tarota ujarzmić i zmusić do uległości, i popełnią jeszcze większy błąd. Chodzi o to, by Tarot przeistoczył się w cząstkę naszego ciała. Tarot musi być Tarotem tego, który go posiada, który nad nim medytuje, który się z nim wykłóca, rozmawia, nosi go w torbie, w kieszeni, nie rozstając się z nim ani na chwilę. To „oswajanie" Tarota trwa długo, chwilami jest bolesne i przykre, a czasem miłe, pełne niespodzianek. Dopiero gdy Tarot i Interpretator staną się jednym i gdy zniknie między nimi wszelki dystans, Tarot okaże się tym, czym jest — talią kart, zwyczajnym narzędziem służącym do poszerzania samoświadomości i do odczytywania czyichś losów. Narzędziem podobnym do ręki czy palców dłoni. Niczym więcej. Nie zbiorem obrazków i nie przekorną istotą. Oda reszta jest w nas i my odpowiadamy przed sobą za to, co nosimy. Łódź, kwiecień—czerwiec 1988 roku Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.