Skocz do zawartości

Jan Witold Suliga - technika medytacji nad Tarotem i niebezpieczeństwa


Gość Stilla

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Stilla

Fragment książki "Tarot. Karty które wróżą" Jana Witolda Suligi

 

 

MEDYTACJA 


Każdy, kto wdraża się w sztukę kartomancji, szybko dochodzi do wniosku, że zapamiętanie wszystkich wróżebnych znaczeń poszczególnych kart przekracza pojemność jego pamięci. Jej braki ujawniają się zwłaszcza wtedy, gdy mając do czynienia z czyimś losem, rozkładamy karty i nie wdając się w niuanse, spłaszczamy lub przekręcamy sens wróżby. Dzieje się tak, ponieważ jedne znaczenia zapadają nam w pamięć bardziej, inne zaś 
mniej. Powoduje to frustrację, zniechęcenie, brak wiary we własne siły. 

 

Medytacja jest metodą pogłębionego wnikania w treść kart Tarota, służy także podobnie jak techniki medytacyjne jogi, zenu czy antropozofii pogłębieniu samoświadomości. Dlatego w Tarocie tak trudno oddzielić treść mistyczną od treści stricte wróżebnej. 

 

Cykl medytacji nad Tarotem jest długi i wiąże się z szeregiem czynności i działań, które nie dotyczą wróżbiarskich aspektów Tarota, a ich pobieżne chociażby omówienie wymagałoby ode mnie napisania kilku dodatkowych rozdziałów. Dlatego przedstawię pokrótce tylko te, które może zastosować każdy, bez specjalnej porady nauczyciela, a które są niezwykle pomocne w przyswajaniu znaczeń kart. 

 

Do medytacji należy przystępować codziennie wieczorem. Początkowo jej czas nie może przekraczać 15 minut. 
W tym celu trzeba wybrać odosobnione miejsce, zapalić dwie świece i ustawić je na stole tak, żeby kręgi ich świateł nakładały się na siebie w jednym punkcie, w którym umieszczamy kartę. 

 

Medytację rozpoczynamy od karty Głupca, a kończymy na królu Denarów. 2 tego względu najlepiej rozplanować sobie cykl medytacji (np. po trzy karty dziennie). Medytacja przebiega w trzech etapach: medytacji słownej, kontemplacji i wizualizacji. Ich przebieg wygląda następująco: 
Pierwszego dnia kładziemy kartę Głupca między świecami i powtarzamy w myślach wszystkie jego wróżebne znaczenia, uważnie patrząc na spoczywającą w blasku świec kartę. Po paru minutach odwracamy ją „do góry nogami" i ponownie recytujemy w myślach jej znaczenia. 

 

Następnie wpatrujemy się w kartę i usiłujemy przypomnieć sobie jej znaczenia nie zaglądając do opisu. W tej fazie pomocna jest znajomość symboliki karty. Jeżeli jest to blotka z Minor Arkanów, doszukujemy się jej treści w kolorach, w wizerunku, w kształcie kielichów czy mieczy. Nie bójmy się przypisywać znaczenia najdrobniejszym szczegółom karty. Jeśli jest to na przykład czwórka Kielichów, starajmy się zrozumieć, dlaczego 
rozdzielono je czymś w rodzaju kwietnej strzały skierowanej ku dołowi, dlaczego liście ocieniają dwa kielichy itp. Wtedy strzała może stać się symbolem depresji i smutku, liście — łagodnej zadumy, czerwone wnętrza kielichów — wyobrażeniem krwi, a więc cierpienia... Nie obawiajmy się doszukiwać symbolu tam, gdzie go pozornie nie ma. Wszystko na danej karcie coś znaczy i my te znaczenia tworzymy. 

 

Kolejny etap medytacji polega na całkowitym wyłączeniu myślenia. Wpatrujemy się w kartę, jakbyśmy ją zobaczyli po raz pierwszy, aż do momentu, kiedy jej obraz zapadnie w naszą pamięć. Wyczuwamy się w nią, ale bez zbytecznego wysiłku. Następnie zamykamy oczy i staramy się ją odtworzyć w wyobraźni. Najczęściej się to nie udaje. Przerywamy medytację. 

 

Drugiego dnia powtarzamy wszystkie czynności, lecz koncentrujemy się głównie na przedostatniej i ostatniej fazie medytacji. Prawdziwą radość przyniesie nam chwila, gdy z wewnętrznej ciemności wychynie twarz Głupca, potem torba, pies kąsający go w pośladek, wszystkie kolory, tło... zatrzymajmy ten obraz. I kiedy już zaistnieje, odwróćmy go ,,do góry nogami" tak, jak czyniliśmy to z kartą leżącą na stole. Obraz rozpierzchnie się, zniknie. 

 

Sens wizualizacji sprowadza się do tego, by móc swobodnie operować znaczeniami kart, by w każdej chwili móc odtworzyć ich obraz w umyśle. Dość szybko spostrzeżemy emanację ich „barw", „kolorów". Wtedy trójka Mieczy nie będzie już oznaczać bólu, lecz stanie się czystym, przenikającym nas bólem, dziesiątka Kielichów — czystą miłością, as Kielichów — życiem i tym wszystkim, co niesie życie, co niesie as Kielichów, czym on JEST. 

 

Podobnie postępujemy z grupami kart: z Głupcem, Magiem i Papieżycą, z Cesarzem i Cesarzową, z Papieżem, Eremitą i Wisielcem... Można układać karty Major Arkanów w ,,drabinę" (po siedem w każdym rzędzie), w „ósemkę", w koło, budować z nich Ogród i Drzewo Życia lub, jeśli interesuje nas rozwój jaźni, w kabalistyczne Drzewo Życia i w Mandalę. 

 

Medytacyjna i kartomancka praktyka Tarota kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo. Przejawia się ono różnorako: zaburzeniami snu, nerwowością, nadpobudliwością, poczuciem niespełnienia, niedowartościowania i wrażeniem, że coś nam w Tarocie umyka. Nie przywiązujemy do tego wagi. Gorzej — a zdarza się to bardzo często osobom o bogatej, plastycznej wyobraźni — gdy ulegamy wrażeniu, że Tarot zaczyna nad nami panować. 

 

Po jakimś czasie wydaje nam się, że nie umiemy się od niego uwolnić. W snach pojawiają się karty, całe układy. Oceniamy poprzez nie fakty codziennego życia — na przykład obserwując czyjeś przygnębienie mówimy do siebie: „Stan ten wyrażony jest przez piątkę Mieczy. Gdybym powróżył temu człowiekowi, z całą pewnością piątka Mieczy znalazłaby się w układzie kart". 

 

Bywa, że jakaś karta zaczyna nas prześladować. W moim przypadku była to karta wyobrażająca Demona. 

 

Cokolwiek robiłem, czułem ją w sobie. Ukazywała mi się w najprzedziwniejszych sytuacjach niczym diaboliczny symbol Tarota. Z biegiem czasu stała się moją prawdziwą obsesją. Nie potrafiłem o niej zapomnieć. Wciąż ją widziałem. Jeśli coś takiego się przytrafi, lepiej wycofać się na jakiś czas z medytacyjnych i kartomanckich praktyk, nie zaglądać do kart Tarota pod żadnym pozorem, nawet wtedy kiedy odczuwamy silną pokusę, by to uczynić. 

 

W istocie bowiem (nie ma w tym żadnej przesady) Tarot jest przekornym, złośliwym partnerem hazardu, który zwie się KARTOMANCJĄ. Po zachwycie nad jego możliwościami — przez etap ten przechodzi niemal każdy Adept kartomancji — nachodzi moment, w którym Tarot wyzwala się i wdaje z Adeptem w swoistego rodzaju grę. ,,Straszy" dramatycznymi opowieściami, podsuwa fałszywe układy i interpretacje, nawiedza we śnie, prześladuje Demonem czy jakaś równie nieprzyjemną kartą. Kpi i naigrywa się na podobieństwo żyjącego, diabelskiego stworu. 

 

Największa tajemnica kartomancji polega na tym, że wdrażając się w tę sztukę przeprowadzamy doświadczenie na sobie samych. Wróżenie nie jest moralnie obojętne. Nie wolno nam też eksperymentować na innych. 

 

Skoro więc postanowiliśmy wypróbować jakiś system wróżebny — chociażby Celtycki Krzyż — najpierw musimy go dobrze opanować, najlepiej na sobie. Daje to wspaniałe pole dla harców Tarota, który z premedytacją obnaża prawdę o nas samych, wytykając bez litości grzechy, błędy i sprawy, o jakich wolelibyśmy zapomnieć, to znów kreśląc obraz przyszłości godny bohatera sensacyjnej książki, a nie zwykłego człowieka wtłoczonego w 
szarą codzienność. Na tym etapie granica oddzielająca prawdę od kłamstwa jest niemal niewidoczna. Pochłonięty przez kartomancki hazard Adept czuje nieodpartą chęć wróżenia i z przyjemnością popisuje się swoją umiejętnością przed innymi. I nieustannie chybia. 
Myli się. Eksperymentuje na sobie i także się myli. Narasta w nim gniew i gorycz. Tarot kocha takie sytuacje. 

 

Ci, którzy nie mieli nigdy do czynienia z Tarotem, nie uwierzą mi i powiedzą z przekąsem, że niepotrzebnie mitologizuję 78 głupawych, śmiesznych i martwych obrazków. Niczego nie zrozumieli. Ci, którzy rozpoczęli kartomancką praktykę, powiedzą, że trzeba Tarota ujarzmić i zmusić do uległości, i popełnią jeszcze większy błąd. Chodzi o to, by Tarot przeistoczył się w cząstkę naszego ciała. Tarot musi być Tarotem tego, który go posiada, który nad nim medytuje, który się z nim wykłóca, rozmawia, nosi go w torbie, w kieszeni, nie rozstając się z nim ani na chwilę. To „oswajanie" Tarota trwa długo, chwilami jest bolesne i przykre, a czasem miłe, pełne niespodzianek. Dopiero gdy Tarot i Interpretator staną się jednym i gdy zniknie między nimi wszelki dystans, Tarot okaże się tym, czym jest — talią kart, zwyczajnym narzędziem służącym do poszerzania samoświadomości i do odczytywania czyichś losów. Narzędziem podobnym do ręki czy palców dłoni. Niczym więcej. Nie zbiorem obrazków i nie przekorną istotą. Oda reszta jest w nas i my odpowiadamy przed sobą za to, co nosimy. 


Łódź, kwiecień—czerwiec 1988 roku

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...