Skocz do zawartości

Wierzyła w ezoterykę, teraz ostrzega innych przed konsekwencjami


Ariesza

Rekomendowane odpowiedzi

  • Super User

Przez miesiąc prawie nic nie jadła, robiła lewatywy z kawy, stawała na głowie. Chodziła na festiwale ezoteryczne i do wróżek, a nawet uczęszczała do "szkoły psychotronicznej". Dzisiaj opowiada o tych doświadczeniach i przestrzega przed ezoteryką innych, zwłaszcza praktykami o charakterze pseudomedycznym. Podkreśla zarazem, że rozumie tych, którzy szukają głębszego sensu w życiu. Na moje pytania o ezoterykę odpowiada Kaya Szulczewska.

 

**************

 

Jak to się stało, że zainteresowałaś się ezoteryką?

 

Mój tata zawsze interesował się wschodnimi religiami, kupował masę książek o różnych alternatywnych sposobach leczenia, był podatny na cały ten ezoteryczny marketing. Można powiedzieć, że byłam wychowana w domu, gdzie panowała duża otwartość na takie idee. Rodzice nie jedli mięsa, ćwiczyli jogę. W dzieciństwie jeździliśmy do buddystów. Mama mówiła, że coś się "zjangizowało", kiedy coś się jej przypaliło. Było to nawiązanie do energii jang, która oznacza właśnie ogień i aktywność. Wiele lat myślałam, że "zjangizować" to zwykłe słowo w języku polskim, synonim słowa przypalić, a okazało się, że to wynik przyjęcia pewnej nomenklatury, wywodzącej się z religii wschodu. Dla mnie jin i jang były zwykłymi słowami, które oznaczały dopełniające się energie. Jako dziecko nawet nie wiedziałam, że to nie wywodzi się z naszej kultury.

 

Kiedy dorastałam, w ręce wpadały mi książki dotyczące astrologii, alternatywnych metod leczenia, ajurwedy, chiromancji. Zaczęło mnie to fascynować jako coś niewyjaśnionego, tajemnego i magicznego, bo tak było to w tych książkach przedstawiane. Człowiek miał wrażenie, że dostał jakby symboliczny list z Hogwartu. Poza tym wierzyłam, że mogę w ten sposób polepszyć jakość swojego życia, że mogę jakoś pozytywnie wpłynąć na mój los i też pomóc innym. Do tego jako młoda dorosła zaczęłam działać w ruchu prozwierzęcym, a potem pod wpływem nowo poznanych tam znajomych postanowiłam eksperymentować z radykalnymi dietami, jak witarianizm [jedzenie tylko surowej żywności] czy głodówki. W tych kręgach łatwo było trafić na ludzi o zainteresowaniach ezoterycznych, a mnie do nich ciągnęło. Nie wszyscy weganie mieli takie odchyły, ale zdecydowanie było ich sporo w tamtym czasie. Nie ukrywam, że mój tata był wówczas zachwycony moją przemianą, bo wcześniej wyznawałam chrześcijaństwo, a dokładniej byłam w kościele ewangelickim, co on uważał za zły pomysł i pogwałcenie wartości, w których mnie wychował.

 

Chciałam trochę zaimponować tacie, więc weszłam w ezoterykę jak nóż w masło. Zachęcał mnie on, żebym interesowała się innymi religiami, filozofią, a także alternatywnymi wierzeniami. Chciał, żebym została ekspertką od terapii naturalnych i znalazł mi szkołę w Krakowie, określaną jako Studium Psychotroniczne, dodam, że już nieistniejące, gdzie można było nauczyć się od mistrzów w tym "fachu" takich cudacznych rzeczy jak bioenergoterapia, tarot, rozpisywanie horoskopów, chiromancja, różdżkarstwo itd. W tamtym czasie wierzyłam, że można naukowo dowieść tych wszystkich rzeczy, bo nie miałam pojęcia, jak działa nauka. To był czas, kiedy myślałam, że jak coś jest w książce albo jak o czymś mówi guru na YouTube, to musi to być prawda. Byłam dość naiwna, ale miałam dobre intencje.

 

Czyli zaciekawiłaś się tym pod wpływem rodziców, tak jak to często w życiu bywa. Co ci dawało takie hobby? Czy to w ogóle można nazwać hobby?

 

Czy ja wiem, czy to było hobby? To było coś więcej, raczej pasja, styl życia, wyznanie, może misja. Z perspektywy czasu widzę, że to było też trudne dojrzewanie i pchnięcie mnie w objęcia szarlatanerii przez starszych ode mnie ludzi, którym ufałam. W tamtym czasie, było to tuż po tym, gdy skończyłam 20 lat, zaczęłam mieć objawy zaburzonej relacji z jedzeniem. Razem z tatą zrobiliśmy sobie 26 dni głodówki, piliśmy samą wodę, medytowaliśmy. Każdy u siebie w domu, ale spotykaliśmy się tacy wygłodniali na spacery i uważaliśmy, że ratujemy w ten sposób swoje życie i robimy coś super wzniosłego. Nie do końca wiem, co ja niby miałam ratować w swoim życiu i zdrowiu, bo byłam młoda, dopiero dojrzewałam i byłam raczej zdrowa, nie licząc dokuczliwych migren, ale mój tata miał jakieś guzy i stwierdził, że mu się zmniejszają podczas głodowania.

Czytaliśmy książki szarlatanów i braliśmy to, co piszą, za prawdę objawioną. Wejście w ascezę, jakieś ciężkie dla ciała praktyki miały nas wyzwolić z problemów. Były to początki mojej obsesji żywieniowej, przypominającej ortoreksję, czyli zaburzenia odżywiania polegające na przesadnym zwracaniu uwagi na prozdrowotność produktów. W moim przypadku była ona dość umowna, bo za zdrowe uważałam na przykład tylko rzeczy surowe, co, jak dziś wiem, nie było wcale takie dobre, bo surowe jedzenie może zawierać niezniszczone temperaturą toksyny grzybowe albo niebezpieczne pasożyty. Uzupełniłam więc moją zaburzoną relację z jedzeniem o duchowość i wiarę w różne nadprzyrodzone rzeczy. Naprawdę w to wierzyłam, nie było w tym wyrachowania, tylko łatwowierność, podlana ojcowskimi oczekiwaniami. Wydawało mi się w tamtym czasie komplementarne i słuszne, żeby zgłębiać te wszystkie tajemne praktyki i wiedzę. Poszłam więc do wybranej przez tatę szkoły ezoterycznej, uczyć się jak "leczyć energią" i jak czytać los z kart czy linii papilarnych z przekonaniem, że w ten sposób będę mogła pomagać ludziom, a także i samej sobie.

 

Jak właściwie definiujesz ezoterykę?

 

Mówiąc "ezoteryka" mam na myśli cały zbiór przekonań magicznych i tajemnych, które niosą nimb wiedzy zakazanej, tajemnej, wypartej przez mainstream i dostępnej tylko garstce wybranych oświeconych, którzy mają dar czy specjalne zdolności i mądrość. Może to zbytnie uogólnienie, ale z braku lepszego słowa do worka ezoteryki wrzucam wszystkie te nienaukowe wierzenia, takie jak właśnie wróżby, leczenie alternatywnymi metodami typu energią i rzucaniem "czarów", wiarę w anioły, widzenie aur ludzi, rzucanie klątw, astrologię, a także diety oparte na całkowicie nienaukowych podstawach, które mają rzekomo oczyszczać organizm z toksyn itd.

 

Czyli traktowałaś to bardziej jak rodzaj religii lub filozofii życiowej?

 

Zdecydowanie tak. W jakiś sposób zastąpiło mi to wiarę w Boga, którą wcześniej jako chrześcijanka wyznawałam. Można powiedzieć, że w tamtym czasie świadomie szukałam nowej religii, bo chrześcijaństwo nie odpowiadało na moje racjonalne pytania, na przykład o to, dlaczego Biblia, a nie Koran, skoro obie religie twardo twierdzą, że to one mają kontakt z Bogiem i to ich mesjasz, czy tam prorok, jest tym, który dostał od Boga informacje jak żyć.

 

Niestety wpadłam z deszczu pod rynnę w te alternatywne wierzenia, które dawały pozory racjonalności, a tak naprawdę były dla mnie jeszcze bardziej toksyczne od tradycyjnych religii. Zachłysnąwszy się nowością ezoteryczną, przestałam zadawać te same pytania, które wcześniej zadawałam odnośnie do chrześcijaństwa. Wiele rzeczy brałam na duży kredyt zaufania. Nie wierzyłam już chrześcijańskiemu duchownemu mówiącemu o grzechu, ale jakimś dziwnym trafem zaczęłam wierzyć guru mówiącemu o złej energii. "Niechęć do judeochrześcijańskiego monoteizmu prowadzi do nowego zainteresowania religiami orientalnymi", jak zauważyła słusznie Chantal Delsol. Na początku byłam po prostu zafascynowana tym, co oferowały różne ezoteryczne praktyki. Do tego miałam nowych znajomych i społeczność, która podzielała te poglądy i wspierała mnie w trwaniu w tych rytuałach. Dużo dawało to, że wiele tych rzeczy można było robić za darmo, po prostu w wyobraźni lub modulując swoje zachowanie, np. odmawiając jedzenia czegoś, czy ćwicząc.

 

Jakie praktyki ezoteryczne stosowałaś?

 

Dużo tego było. W najbardziej gorącym okresie mojej ezoterycznej drogi żyłam jak mniszka. Zgoliłam głowę, wstawałam o świcie, stałam codziennie kilka minut na głowie, potem śpiewałam mantry Hare Krishna, żeby oczyścić umysł. Wierzyłam, że soki owocowe i surowe jedzenie mnie oczyszczą, więc jadłam tylko to. Byłam młodą i totalnie nawiedzoną adeptką ezoteryki, jak z jakiejś przerysowanej komedii, ale mówimy o dziewczynie tuż po liceum, która, zamiast na studia, poszła do szkoły psychotronicznej. Za namową taty.

 

Z takich mniej niebezpiecznych rzeczy stawiałam sobie i innym tarota. Naprawdę dobrze mi szło, bo mam intuicję do ludzi i potrafiłam ponieść się temu, co "mówią" karty. Dla mnie to jednak zawsze była bardziej pomoc i symbole do lepszego zrozumienia siebie, więc nic nie sugerowałam, a raczej starałam się poprzez zadawanie pytań pomóc sobie samej czy komuś. Znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania. To była jedna z mniej radykalnych rzeczy, które robiłam.

 

Niestety robiłam też rzeczy niebezpieczne jak na przykład wspomniane przeze mnie wielodniowe głodowanie i radykalne restrykcyjne diety eliminacyjne, pełne niedoborów. Regularnie robiłam też sobie lewatywy, czasem z kawy lub z ziół. Tak naprawdę to nie wiem po co, bo problemów z wypróżnieniem na surowej diecie nie miałam, ale wyczytałam, że tak trzeba, żeby oczyścić jelito. Był moment, że uwierzyłam, że trzeba kłaść na siebie okłady z uryny. Są całe książki o tym, jak "leczyć" w ten sposób, dałam im niestety wiarę, co dziś mnie naprawdę śmieszy. Bo jak można w coś takiego uwierzyć? No, ale można, jak widać. Padłam ofiarą tej szarlatanerii.

 

Miałaś jakieś konsekwencje zdrowotne stosowania takich metod?

 

Zniszczyłam sobie tym wszystkim zdrowie i potem wiele lat zmagałam się z problemami żołądkowo-jelitowymi. Finalnie pomógł mi prawdziwy lekarz, a nie żaden szarlatan. Był to klasyczny gastroenterolog, który przywrócił mi zdrowie odpowiednimi lekami i zaleceniami. Jednak wielokrotne głodówki i lata wymyślnych diet "oczyszczających" zaburzyły mój apetyt, który był dość niepohamowany. Po okresach głodzenia ciężko było mi powstrzymać się przed objadaniem. To z kolei skutkowało poczuciem winy i potrzebą kolejnego "oczyszczania", mechanizm jak w bulimii.

 

Brzmi masochistycznie.

 

Ciężko wytłumaczyć, co dzieje się z psychiką człowieka, który długo nie je, a potem się objada. Stąd też moje zrozumienie dla ludzi z zaburzeniami odżywiania. Wiem z własnego doświadczenia, jak ciężko to pohamować.

 

Kiedy zaczęła ci się przebijać myśl, że z ezoteryką coś jest nie tak?

 

Dopiero z czasem zaczęłam być bardziej sceptyczna. Tym bardziej że w tym czasie mój brat zaczął studiować i opowiadał mi, jak działa nauka, jak weryfikuje się badania, jak liczy się statystyki, co to korelacja, na czym polega ślepa próba itd. To zderzało się z tym, co widziałam i czego uczyłam się w tej szkole dla ezoteryków. Zaczął pojawiać się konflikt. Wiele rzeczy było w świecie ezoterycznym niewyjaśnione, nie poddawało się empirycznym eksperymentom. Okazało się, że po prostu trzeba wierzyć, a jak nie, to ci znachorzy i szarlatani robili się nerwowi. To mi się nie podobało, jestem z natury sceptyczna i nie chciałam łatwo kupić wyjaśnienia na zasadzie: "bo tak". Pamiętam, że jednym z przełomowych momentów było pojechanie na wielkie wówczas targi ezoteryki do Katowic. To, co tam zobaczyłam, mną wstrząsnęło.

 

Co tam się wydarzyło?

 

Na całej hali rozstawione były takie jakby boksy z zasłonkami, które tworzyły intymne pokoiki, gdzie miały dziać się cuda. Jakie cuda? Przed każdym takim stanowiskiem wisiał lub stał plakat z informacją o proponowanych usługach. A były to najczęściej bioenergoterapia albo wróżenie, ale zdarzały się też rzeczy tak odjechane, jak leczenie raka za pomocą ziarna ciecierzycy włożonego w celowo zrobioną w tym celu ranę. Nie żartuję! Ktoś uważał chyba, że to ziarno będzie przez kontakt z krwią w magiczny sposób wyciągać nowotwór i inne choroby z ciała.

Najgorsze było to, że kiedy szło się wzdłuż tych stanowisk, łapali cię za ręce różni bioenergoterapeuci lub wróżki, i paroma słowami starali się zachęcić do skorzystania ze swoich usług. Wyglądało to tak, że szłam i nagle ktoś chwytał mnie za rękę, patrzył mi na linie papilarne albo od razu prosto w oczy i wyskakiwał z jakąś diagnozą lub krótką wróżbą. Brzmiały emocjonująco. Tak, żebym zdecydowała się zapłacić te kilkadziesiąt złotych, wejść za zasłonkę i usłyszeć resztę. Ilość tych nagabywaczy i sprzeczne diagnozy lub nietrafione próby szybkich wróżb, jakie słyszałam, przechodząc przez te targi, przytłoczyły mnie i przeraziły. Zrozumiałam wtedy, że to po prostu cyniczny biznes, a nie żadne szczere intencje, żeby komuś polepszyć jakość życia.

 

Wtedy, na tych targach, pierwszy raz poczułam, że nie pasuję do tego środowiska. Moje intencje były inne, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym stać się taką osobą. Całe te targi zrobiły na mnie wrażenie jakiegoś cyrku i były pierwszym poważnym pęknięciem w wierze w te wszystkie ezoteryczne kocopoły.

 

Czyli przełomem był przyjazd na targi ezoteryczne?

 

Wtedy poczułam, że raczej to nie będzie moja droga. Niedługo potem rzuciłam tę szkołę, ale nadal byłam mocno wkręcona w głodówki i witarianizm. Nie myślałam, że moje podejście do jedzenia też ma ezoteryczny charakter. Nie zdawałam sobie sprawy, że wiara w to, że można jeść tylko surowe, bo ma "lepszą energię", albo że gotowane prowadzi do odkładania się toksyn, to też myślenie magiczne.

 

Media pisały ostatnio o rosyjskiej blogerce witariance, która doprowadziła się do takiego stanu, że zmarła.

 

Nagłówki w większości mediów pisały, że chodzi o weganizm, ale ja weszłam na jej profil i od razu rzuciło mi się w oczy, że była ona radykalną witarianką, z okresami frutarianizmu, czyli jedzenia samych owoców. Nie stosowała leków. Wierzyła, że wyleczyła COVID samą głodówką. Prawdopodobnie umarła właśnie z powodu braku leczenia jakiejś tropikalnej choroby, na co wskazywałyby opowieści o tym, że coś jej ciekło z opuchniętych nóg. Ona wręcz słynęła z praktykowania głodówki zamiast przyjmowania konwencjonalnych leków. Dla kogoś z boku to brzmi jak szaleństwo, ale ja znam ludzi, którzy tak myślą i sama miałam okres, w którym mogłabym w ten sposób postawić na szali własne życie. Przykre dla mnie jest, że media opisują tak nierzetelnie jej przypadek, wprowadzając w błąd czytelników, że chodzi o weganizm, gdy tak naprawdę chodzi o coś innego. O ile weganizm przy odrobinie wysiłku i odpowiedniej suplementacji można w miarę zbilansować, i nikt bezpośrednio z jego przyczyny nie umiera, to w przypadku długotrwałego głodowania i trudnej do zbilansowania diety witariańskiej oraz odmowy leczenia sprawa wygląda dość drastycznie.

 

Tu też widzę największy problem z alternatywnymi metodami leczenia czy szerzej ezoteryką. Wydaje mi się, że co innego, gdy jest to nieszkodliwe hobby czy sposób na złapanie wewnętrznej harmonii i znalezienie sensu w życiu, a co innego, jak nas całkowicie pochłania i odsuwa od naukowo sprawdzonych metod leczenia, alienuje od rodziny i znajomych albo wpędza w jakieś piramidy finansowe czy wyłudzaczy, którzy obiecują nam złote góry, podczas gdy wszystko, co mogą zaoferować, to bujna fantazja, urok osobisty i charyzma.

 

Czy odejście od ezoteryki było dla ciebie trudne?

 

Nie było to trudne. Moment, w którym już do reszty postanowiłam to wszystko zarzucić i zrozumiałam, że tkwiłam w błędzie, nie tylko co do kwestii wiary w moc planet i jej wpływu na nasze życie, ale co do kwestii diet, oczyszczania ciała z toksyn itd., zbiegł się w czasie z tym, jak skończyłam zawodową szkołę dietetyki. Wtedy bardzo dosadnie zrozumiałam, że metody alternatywne mają bardzo dużo dziur i niedociągnięć, że choć często bazują na tradycjach jak ajurweda, medycyna chińska itd., gdzie są zawarte pewne wielopokoleniowe intuicje dotyczące odżywiania czy życia, to jednak rozmijają się z wiedzą i konsensusem naukowym. Ezoteryka jest atrakcyjna, bo bazuje na archetypach, na tradycjach, które odzwierciedlają pewne uniwersalne prawdy czy stereotypy. Zaspokaja też potrzebę człowieka, żeby wyjaśnić trudne i niezrozumiałe zagadnienia w prosty sposób. Bo taka jest prawda, że ezoteryka tłumaczy świat w sposób często o wiele prostszy i bardziej strawny dla przeciętnego człowieka niż nauka, która posługuje się trudną terminologią i nie daje 100 proc. pewności, bo paradygmat naukowy się zmienia tak jak i konsensus co do wielu rzeczy.

 

Co ciekawe wielu ludzi interesujących się ezoteryką godzi to z wiarą chrześcijańską. Z boku wygląda, że jest pewien konflikt między tymi podejściami, a przynajmniej powinien być, tymczasem poznałam masę katolików, czy ogólnie chrześcijan, czerpiących sobie co nieco z ezoterycznych metod. Chyba nie ma ludzi w pełni na to odpornych, a jeśli są, to stanowią zdecydowaną mniejszość. Ja do niej już w tym momencie należę.

 

W moim przypadku to właśnie nauka o żywieniu pomogła mi odpuścić obsesje związane ze zdrowym odżywianiem i tzw. oczyszczaniem ciała z toksyn. Nie każdy jednak będzie chciał zgłębiać dietetykę naukowo. Czasem prościej jest uwierzyć, że jakieś jedzenie nie pasuje do naszej doszy, czyli takiego jakby energetyczno-fizycznego typu ciała według Ajurwedy. Dodajmy do tego pozorne korelacje. Ktoś zaczyna praktykować jakąś ezoteryczną terapię i mija mu katar i bóle głowy. Czasem to przypadkowa koincydencja, a czasem jakaś drobna zmiana, którą przy okazji się zrobiło, ale ciężko dojść do tego, co to dokładnie, jednak sukces przypisuje się "magicznej" terapii. Placebo też ma swoją moc, nie można więc wykluczyć, że praktyki wymagające wysiłku i zmieniające dużo w życiu mogą dawać lepsze efekty, niż coś konwencjonalnego, co ktoś robił wcześniej, ale na przykład przez krótki czas. Łatwo popaść w złudzenie i wyciągnąć błędne wnioski.

 

Jak dziś patrzysz na ezoterykę? I co byś powiedziała osobom, które ciągle w nią wierzą?

 

Na początku, gdy odeszłam od ezoteryki, miałam bardzo dużo negatywnych odczuć. Wtedy każdego próbowałam przekonać, że to bzdura. Chciałam się mocno odcinać i wszystko punktować. Czułam się oszukana, wpędzona w maliny przez tych wszystkich ezo-guru. Teraz mam bardziej liberalne podejście. Z punktu widzenia psychologii rozumiem, że ezoteryka może pełnić ważne funkcje w życiu człowieka, podobnie jak religia. Że umiar i pozostanie krytycznym są kluczowe, ale nie trzeba odrzucać wszystkich wierzeń czy nawracać ludzi na aezoizm, czyli coś jak ateizm tylko w kontekście ezoteryki. Masa moich znajomych wierzy w jakieś ezoteryczne rzeczy, ale bez obsesji. Mam koleżanki, które czytają horoskopy czy senniki, ale śmieją się z nich, robią to dla zabawy, z dystansem. Mam też takie, co chodzą do wróżek, ale bez szczerej wiary w ich wywody. Po prostu ciekawi je ta forma kontaktu z "namaszczonym" człowiekiem. Interesującą pozycją w kontekście polskiej ezoteryki jest książka "W co wierzą Polacy" Tomasza Kwaśniewskiego. Autor bada na własnej skórze polski rynek ezoteryczny i pokazuje, w które mechanizmy psychologiczne sam wpada, gdy udaje się do kolejnych magików.

 

Dokładnie, dlatego rozumiem, że ludzie szukają w ten sposób sensu w życiu, jakiejś narracji, która pozwoli im zrozumieć siebie i świat. Różne ezoteryczne nurty mogą dać człowiekowi nie tylko trochę rozrywki, czym na przykład dla wielu osób jest czytanie horoskopów, ale też dać poczucie przynależności do grupy, które jest jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka. Różnego rodzaju warsztaty, festiwale ezoteryczne czy ezoteryczne kręgi towarzyskie dają ludziom poczucie wspólnoty i więzi, uniesienie duchowe wynikające ze wspólnych wierzeń czy praktyk. Nie mam odwagi mówić ludziom, jak mają żyć i co robić. Jestem tolerancyjna. Mam dużo pokory wobec nawet odjechanych wierzeń, póki się mi ich nie narzuca i nie dotyczą naruszenia zdrowia dzieci. Mnie osobiście już ezoteryka nie pociąga i widzę w tym dużo naciągaczy i kłamstw, ale przyjmuję do wiadomości, że ktoś może być w innym momencie życia i potrzebować do czegoś tej całej szeroko pojętej ezoteryki i że są osoby, którym to nie zaszkodzi, mimo że mi samej trochę zdrowia to zabrało.

 

Ezoteryka też niestety czasem zastępuje ludziom terapię indywidualną czy grupową. Zaobserwowałaś to?

 

Wiem, że to kontrowersyjne i może być niebezpieczne, bo jednak wróżka, astrolog czy bioenergoterapeuta nie mają superwizji i nie podlegają żadnym ścisłym standardom, ale są ludzie, którzy nigdy nie pójdą do psychologa, a do wróżki na tarota, czy do astrologa na horoskop urodzeniowy już tak. Taki pseudospecjalista zastępuje niektórym ludziom terapeutę, w pewnym sensie. Wielu ludzi korzystających z wiedzy znachorów czy wróży ma jakieś deficyty psychologiczne albo problemy życiowe. Obecni rozpasani księża i chrześcijaństwo tracące pozycję autorytetu w społeczeństwach zachodnich, o którym filozofka Chantal Desol mówi, że weszło w fazę późnego popołudnia, już nie zapewniają takiego poczucia przynależności, jak kiedyś, nie odpowiadają na wiele potrzeb współczesnego człowieka. Wspólnoty sąsiedzkie przestały niemal istnieć. Praca zdalna może zmniejszać możliwość codziennych spotkań i nawiązywania relacji. Dzisiejszy świat odbiera nam często to, czego potrzebujemy, a gdy ktoś ma tego szczególny deficyt, może być łatwą ofiarą dla szarlatanów. Nie można więc powiedzieć, że ezoteryka na pewno nie pomaga, bo są ludzie, dla których już sam kontakt z drugim człowiekiem będzie kojący.

 

Czyli uważasz, że ezoteryka w jakimś sensie działa?

 

Nie do końca, że działa, ale warto dodać, że wiele praktyk opiera się na chłopskim rozumie i intuicji, bo zwykle wróży się na podstawie tego, co się widzi w człowieku, a nie tego, co wyczytało się w gwiazdach, kartach czy dłoni. Nie przypadkiem wróżki to często kobiety dojrzałe, z dobrą intuicją interpersonalną. Po stylu ubioru, wyrazie twarzy, dominującym nastroju, reakcji na różne słowa, doświadczona społecznie osoba jest w stanie szybko wychwycić pewne informacje. Tak właśnie robią wróżki.

 

Oczywiście niebezpieczeństw takich pseudo terapii jest mnóstwo, bo taka szeptucha czy wróżbita mogą zasugerować coś szkodliwego klientowi, mogą też od siebie cynicznie uzależnić, ale prawda jest taka, że zapotrzebowanie na takie usługi jest ogromne i nie sądzę, by zaczęło spadać. Drastyczny upadek zaufania do chrześcijaństwa w Europie z pewnością nasili takie irracjonalne zapędy. Z perspektywy czasu doceniam chrześcijańskie wartości, a gdybym miała dzieci, wychowywałabym je po chrześcijańsku dla ich dobra, choć dla mnie samej, jako dorosłej już ateistki, wiara w Boga nie wchodzi w grę, podobnie jak wiara w magiczną moc kamieni czy wpływ planet w dniu urodzin na mój charakter. Dostrzegam pozytywy religii, podobnie jak widzę pozytywy ezoteryki, mimo że jestem ich krytyczką i pozostaję sceptyczna.

 

Myślisz, że na popularność ezoteryki wpływa też kryzys służby zdrowia?

 

Tak, niby mamy publiczną, ale ewidentnie coraz większa część tej branży przechodzi na czystą komercję, a niedofinansowanie NFZ jeszcze temu niestety sprzyja. Prywatne przychodnie i kliniki za każdą dodatkową małą czynność każą pacjentowi płacić, jakby zdrowie było kwestią luksusu, a nie podstaw funkcjonowania biologicznego. Człowiek potem rozważa, czy wykosztować się na bezpieczniejszą technikę operacji, czy jednak zaoszczędzić i skorzystać z mniej pewnej. Nie powinniśmy być stawiani przez lekarzy i pielęgniarki w takiej sytuacji, bo to łamie podstawy etyki lekarskiej. Prywatne przychodnie zwykle więc wyciskają z chorych ludzi ostatni grosz na prywatne leczenie, a że coraz więcej ludzi korzysta z prywaciarzy, to kolejki mają coraz częściej takie, jak na NFZ, bo prywatna służba zdrowia jest w rzeczywistości jeszcze bardziej niewydolna od publicznej, tylko póki ma niewielu pacjentów, to tego nie widać.

 

No a do tego narastające problemy społeczne. Ludzie współcześnie są często samotni i zagubieni. Miasta są dzisiaj pełne ludzi, którzy marzą o autentycznej, bliskiej relacji z drugim człowiekiem, o miłości, przyjaźni czy paczce zaufanych, realnych znajomych, a zarazem godzinami siedzą w domu przed ekranami smartfonów lub telewizorów i alienują się, pogrążając swoją psychikę w pseudoznajomościach z forów internetowych i mediów społecznościowych, lub w prostej rozrywce online, do której w ogóle nie trzeba drugiego żywego człowieka. Samotność staje się problemem cywilizacyjnym. W Chinach z kolei właśnie z powodu problemów z publiczną służbą zdrowia promuje się Tradycyjną Medycynę Chińską, która oczywiście w mojej definicji podchodzić będzie pod praktyki ezoteryczne. Trudno się dziwić, że ktoś, kto odbija się od lekarzy ze swoim problemem albo medycyna konwencjonalna go zawiodła, szuka z desperacji jakiejkolwiek metody, która mu pomoże. Niekiedy chory człowiek czuje, że ma naprawdę niewiele do stracenia, spróbuje zatem wszystkiego, nawet okładania moczem. Do tego dochodzą masy hipochondryków, którzy są zdrowi, ale wierzą święcie, że są śmiertelnie chorzy, bo są na swoim punkcie skrajnie przewrażliwieni. Oni też są idealną klientelą dla hochsztaplerów. W Polsce zainteresowanie ezoteryką rośnie. Podobno obecnie na targi ezoteryki wstęp nie kosztuje jak kiedyś kilkadziesiąt złotych, ale od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych, także widzę, że ten rynek ogromnie się rozwinął, również za sprawą mediów społecznościowych.

 

A tak na poziomie indywidualnym, dlaczego tak ludzi ciągnie do ezoteryki?

 

Człowiek idzie na takie terapie i chce zwykle jakiejś porady. Idzie w niepokoju i kontakt z wróżbitką czy jakąś inną specjalistką od sił magicznych może uspokoić, ukoić, zrelaksować, czy nam, sceptykom, się to podoba, czy nie. Łatwo też potem, po takiej wizycie, utwierdzić się w przekonaniu, że wróżka naprawdę miała rację. Wróżki mówią często rzeczy dość prawdopodobne, czytają między wierszami. Bioenergoterapeuci z kolei często zalecają dodatkowo jakieś rzeczy, przykładają przez godzinę ręce, człowiek zdąży się rozluźnić po ciężkim dniu, a na koniec słyszy, że ma pić dużo wody i jeść więcej warzyw oraz codziennie przed pracą pół godziny łapać energię słońca i się rozciągać.

 

Czy pomaga relaks, czy placebo? A może szaman poradził coś logicznego, co po prostu musiało pomóc?

 

No właśnie, bo w końcu komu by się nie przydało jeść więcej warzyw, rozciągać się i wychodzić z domu na słońce, najlepiej jeszcze bez smartfona pod ręką, za to z realnymi znajomymi? Przyznam, że kiedyś na pół roku minęły mi migreny po wizytach u bioenergoterapeutki. Czy pomogła rozmowa z nią o problemach? Czy porada, żeby coś robić? A może jej autorytet? W końcu nawet dorosły człowiek czasem wobec autorytetu zalicza regres i wypełnia polecenia niczym małe dziecko, a jeśli akurat ten autorytet zrobi coś pożytecznego, poradzi coś dobrego, to czy będzie lekarzem, czy wróżką, przysłuży się takiemu człowiekowi. Nie wiem dokładnie, co się zadziałało w moim przypadku, ale takie doświadczenie "magiczne" mam i mogę je wytłumaczyć tylko jako przypadkową koincydencję albo przypisać wróżce magiczne siły. Dla większości ludzi wierzących w ezoterykę to drugie będzie bardziej logiczne, dla mnie to zwykły przypadek.

 

Ewolucja i psychologia mają tu zapewne znacznie większe znaczenie, niż mogłoby się wydawać.

 

Był taki słynny eksperyment na gołębiach, dotyczący warunkowania, a przeprowadzony przez jednego z ojców behawioryzmu, czyli Burrhusa Frederica Skinnera. Otóż rzeczony naukowiec sprawdzał warunkowanie u zwierząt, wytwarzał odruchy poprzez podawanie ptakom jedzenia w określonych sytuacjach. Jednak jednej grupie gołębi wydawał jedzenie zupełnie przypadkowo. Nie było żadnej zasady, kiedy gołąb dostanie jeść, a ptaki mimo wszystko zaczynały kojarzyć sytuacje, w których najczęściej dostawały pokarm i prawdopodobnie wynosiły jakieś swoje ptasie przekonanie o tym, dlaczego dostały jeść, a w każdym razie jakieś ich odruchy łączyły to z nagrodą w postaci jedzenia. Wskutek tego gołębie na przykład podnosiły skrzydła, uderzały dziobem, czy robiły inne wymyślone przez siebie pozy, które zapewne w ich mniemaniu były odpowiedzialne za pojawianie się pokarmu. Mimo że maszyna wydawała pokarm zupełnie losowo, w przekonaniu ptaków był dla tego jakiś powód. W ten sposób gołębie zostały uwarunkowane, a to zjawisko zyskało miano warunkowania magicznego. Czasem mam wrażenie, że jeśli chodzi o ezoterykę, a także szerzej myślenie magiczne, jesteśmy dokładnie jak te gołębie. Warto o tym pamiętać, gdy wydaje nam się, że horoskop się sprawdził albo amulet zadziałał ochronnie. Tym bardziej, że jako ludzie, w przeciwieństwie do gołębi, mamy jeszcze niesamowicie twórczy aparat intelektualny, mogący stworzyć nam za pomocą fantazji dodatkową iluzję, racjonalizację itd.

 

Czyli mimo krytycznej postawy masz dużo zrozumienia dla wierzących w ezoterykę?

 

Byłam tam, gdzie są dzisiejsi wierzący w ezoterykę, i rozumiem ich motywacje. Jestem też przekonana, że nie da się z ludzi myślenia magicznego wyplenić, bo to nasza ludzka natura sprawia, że w nie popadamy. Tomasz Stawiszyński w książce "Ucieczka od bezradności" opisuje z filozoficznym zacięciem właśnie te nasze ludzkie bezradności, które sprawiają, że jesteśmy w stanie wierzyć w to czy tamto. Postawieni przed rzeczami poza naszą kontrolą, takimi jak śmierć, choroba, wydarzenia losowe, traumatyczne wspomnienia, ale także nieznana przyszłość czy po prostu trudy życia, łatwo wpaść nam w wir myślenia magicznego, czy żarliwą wiarę. Czasem jest to właśnie ratunek przed bezradnością i tak też widzę mój i innych pociąg do ezoteryki.

 

Upraszczamy różne rzeczy, staramy się wytłumaczyć sobie nieznane i trudne zjawiska. Nie dziwi nikogo, gdy robi tak małe dziecko, ale wbrew pozorom u dorosłych też istnieją takie mechanizmy. Nasz umysł dba o to, żeby sprawnie działać i tworzy heurystyki, dzięki którym może szybko tłumaczyć sobie świat i podejmować decyzje. Łatwo wtedy o nawet poważne błędy poznawcze czy właśnie wiarę w nieistniejące rzeczy. Można to widzieć jako nasze ułomności. Gdy implementuje się je na przykład w programach sztucznej inteligencji, ta zaczyna rzucać błędami i przestaje nam się to podobać, ale te "ułomności" są nieodzowne, byśmy jako ludzie mogli funkcjonować. Mózg musi sprawnie selekcjonować informacje, szybko podejmować wybory, znajdować sposoby na rozluźnienie nas i wyzwolenie od lęku lub ochronę przed niebezpieczeństwem i motywację do działania. Przez to, jak funkcjonuje nasza psychika, jesteśmy podatni na myślenie magiczne i urok proroków, hochsztaplerów i innych.

Chciałabym na koniec zachęcić każdego, żeby w cokolwiek nie wierzy, dbał o sceptycyzm wobec swojej wiary, sprawdzał, czy da się zadawać swoim guru, czy liderom trudne pytania, żeby bacznie przyglądał się, jak oni reagują i jakie otrzymuje się od nich odpowiedzi. Polecam też nie zamykać się na różne źródła. Najgorsze co można zrobić, to wpaść w informacyjną bańkę i odciąć się od wszystkich o innych poglądach. Wtedy możemy przejść z ezoteryki do prawdziwej sekty, a wówczas będzie nam już bardzo ciężko z tego wyjść. Im bardziej radykalne praktyki robimy, tym ciężej się potem wycofać i przyznać, że nie mieliśmy racji. Zanim więc przytniemy sobie udo, by wsadzić tam ziarno ciecierzycy, naprawdę sprawdźmy wszystkie możliwości i poczytajmy o tym zagadnieniu z różnych stron, także z relacji tych, którzy z ezoteryki i alternatywnych metod leczenia nie wyszli cało.

Źrodło: https://www.onet.pl/styl-zycia/totylkoteoria/wierzyla-w-ezoteryke-teraz-ostrzega-innych-przed-konsekwencjami/86n9b6m,30bc1058
Autor: Łukasz Sakowski

  • Lubię to! 2
  • Cool 1
  • Super 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Moderators

O proszę, nareszcie ktoś zmądrzał i  opowiedział o tym, o czym mater Ágnes od dawna trąbi, w tym na tym forum, które jest przeca ezoteryczne.

Ale bezkrytyczna wiara nie jest zalecana tylko w ezoteryce, dotyczy absolutnie każdej ludzkiej wiary w coś, w cokolwiek, nie wyłączając wiary w boga, w jedynie słuszne racje i w prawdziwe drogi. Howk!

  • Lubię to! 4
  • W punkt 1
  • Super 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...