Skocz do zawartości

Sny inicjacyjne


STRusz

Rekomendowane odpowiedzi

W starych kulturach szamanistycznych częstym zjawiskiem było, że w procesie stawania się szamanem istotny udział miały sny. Często właśnie we śnie młody adept dowiadywał, że pisany jest mu taki los: przeznaczenie szamana, pośrednika między światem ludzi i duchów, "tym światem" żywych i "tamtym światem" umarłych i przodków.

 

Także później znaczna część życia szamana toczyła się w tej drugiej, alternatywnej rzeczywistości, w przestrzeni snów i wizji. Wielu antropologów wyrażało pogląd, że szamańskie zdolności człowieka są wrodzone , wręcz zapisane w genach, a sny i wizje są sposobem na postrzeganie owej wrodzonej "wewnętrznej przestrzeni" naszej psychiki.

 

Istotną częścią życiorysu szamana była we wszystkich kulturach plemiennych jego inicjacja, która rozgrywała się na dwóch planach: w "tym" świecie były to określone rytuały, polegające zazwyczaj na odosobnieniu, postach, zadawaniu obrzędowych ran, oraz na innych sposobach mających na celu doprowadzenie adepta do krawędzi, za którą jest już faktyczna śmierć. Jednocześnie inicjowany zanurzał się w przestrzeń snów i wizji, gdzie spotykał duchy zwierząt i przodków oraz demony i bóstwa, występujące wobec niego w roli magicznych pomocników, "mistrzów ceremonii" oraz przeciwników niosących śmiertelne zagrożenie.

 

Wydaje się, że rzeczywiście szamańskie zdolności, czy też jak to się mówi "szamański potencjał", są czymś wrodzonym, bo nawet w kręgu kultur Europy, gdzie pozostałości szamanistycznych praktyk nie istnieją już przynajmniej od tysiąca lat, sceny z szamańskich inicjacji stale pojawiają się w snach. Również u nas, we współczesnej Polsce.

 

Inicjacje, na Zachodzie od dawna zapomniane, nie dotyczyły tylko stawania się szamanem. Mircea Eliade wyróżnił trzy rodzaje inicjacji: obrzędy związane z osiągnięciem dojrzałości, przez które przechodzili wszyscy członkowie danego plemienia; po drugie: inicjacje wprowadzające do tajnych obrzędowych stowarzyszeń męskich i żeńskich; i po trzecie, inicjacje szamanów, kreujące specjalistów od "tamtego świata". We współczesnych snach można odnaleźć aluzje do wszystkich tych trzech rodzajów inicjacji.

 

Sny zbieram od prawie trzydziestu lat. Z początku były to głównie moje własne sny; od kilku lat dostaję masę sennego materiału od czytelników tygodnika "Gwiazdy Mówią", oraz od słuchaczy Radia Zet. To jest ogromna literatura, dająca wgląd w podświadome życie współczesnych Polaków.

 

Aby jakoś rozeznać się w chaosie sennych wrażeń, proponuje przyjąć następujące pięć rodzajów snów, albo - mówiąc ściślej - pięć poziomów "organizacji sennej materii". Zapiszę je od dołu do góry, od najbardziej przyziemnych do najbardziej "odlotowych":

 

(5) Wycieczki do transpersonalnych światów - zwykle kompletnie niezrozumiałe, obce, groteskowe, absurdalne, puste (nic z nich nie wynika)

(4) Archetypowe postaci i sceny o charakterze mitologicznym

(3) Sny-sondy, lub: sny-wzierniki; tzn. sny w których umysł (także umysł nieświadomy lub podświadomy) prezentuje samego siebie (na tym poziomie pojawiają się obrazy archetypowe)

(2) "Sny współbieżne", czyli symboliczne komentarze życiowych procesów (tu się mieszczą tzw. sny prorocze)

(1) Reminiscencje (przypomnienia)

 

Reminiscencje to po prostu elementy rzeczywistości odtwarzane przez śniący umysł. Zwykle są surowcem, z którego śniąca podświadomość buduje senne sceny. Jeżeli we śnie nie ma nic więcej poza reminiscencjami, jest on po prostu bezwartościowy dla badacza. ("Zbierałem jagody i potem śniły mi się jagody.")

 

Sny współbieżne najkrócej można określić jako senne fabuły, które są symbolicznym lub fantastycznym odbiciem tego, co realnie dzieje się w naszym życiu. A ponieważ śniący umysł mało przejmuje się czasem (czyli tym, czy coś w psychicznym procesie należy do przeszłości czy do przyszłości), to sny z tej grupy są często snami proroczymi. Sny współbieżne są tymi, które najbardziej interesują autorów senników oraz osoby, które wróżą ze snów. Zwykle kiedy ludzie pytają, co ich sen znaczy, mają na myśli właśnie związek snów współbieżnych z ich życiem.

 

Zdarzają się ponadto sny, których treść najłatwiej zrozumieć, jeżeli się przyjmie, że to umysł w tym śnie ukazuje samego siebie; ukazuje procesy dziejące się w jego wnętrzu. Treści umysłu są wtedy zwykle rozbite na role, odrębne postaci, jak w dobrym dramacie. To są właśnie sny z trzeciego poziomu, sny-wzierniki. Tym snom wiele uwagi poświęcili psychoanalitycy.

 

Na tle tych snów pojawiają się znowu pewne sceny, osoby i krajobrazy, które (jak się czuje) daleko wykraczają poza to, co jest potrzebne do pokazania życiowej sytuacji śniącego względnie stanu jego podświadomości. Oglądane są osoby boskie, sceny z rajów i apokalips. Mamy wtedy wrażenie, że jest nam ukazywana pewna wyższa rzeczywistość. To są sny z czwartego poziomu, nazwane tu mitologicznymi.

I wreszcie miewamy do czynienia z tak dalekimi wycieczkami w głąb sennego świata, że przestajemy cokolwiek pojmować z tego, co doświadczamy. To jest niezrozumiały poziom piąty, poziom snów z gatunku czystego nonsensu. Zwykle sny takie pojawiają się w otoczce kosmicznego komizmu, który może wszystko wykpić i obrócić w absurd.

 

Sny z trzeciego i czwartego poziomu zawierają sceny i postaci które C.G. Jung nazwał "archetypowymi".

 

Sny z poziomu czwartego i piątego mają charakter transpersonalny - oznacza to, że dotyczą zjawisk, które wykraczają poza indywidualną psychikę śniącego. Termin "transpersonalny" wprowadził Stanisław Grof, który podczas badań nad psychiką ludzi poddanych działaniu LSD wykrył u nich zjawiska, których nie dawało się wyjaśnić indywidualnymi doświadczeniami tych osób. Doświadczali oni po prostu wizji rzeczy, których w życiu nie widzieli - które za to mogły być doświadczeniem ich przodków, następnie: innych osób (żyjących lub nie), zwierząt, wymarłych gatunków, czy wreszcie istot, których nie sposób zidentyfikować, i tylko można podejrzewać, że chodzi o duchy lub bóstwa. Warto tu zauważyć, że przeżycia szamanów i mistyków są typowo transpersonalne.

 

Sny, które zawierają sceny inicjacyjne, sięgają poziomu czwartego. Mają postać mitologicznych "podróży", i zawsze robią ogromne, często wręcz wstrząsające wrażenie na śniących.

 

Zanim przejdę do snów typowo inicjacyjnych, przedstawię próbkę tego, co można zobaczyć na wspomnianym czwartym poziomie. Na przykład śniący spotykają tam... "alternatywne teologie", to znaczy osoby boskie, które są wyraźnie odmienne od tego, co jest przyjęte w naukach kościoła katolickiego.

 

 

Sen 1. Bóg i Pies

 

Byłam w spokojnym, jasnym miejscu, w chmurach. Stanęłam przy progu mówiąc tymi słowami: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" - u progu stojąc i nie idąc dalej, jakbym czekała. Wtedy do mnie przyszedł przystojny mężczyzna, i był to Jezus Chrystus, w starodawnych szatach jako ubraniu. Jezus Chrystus na moich stopach mieczem zrobił znak i wtedy wytrysnęła czysta krew moja. Nie czułam bólu. Poproszono mnie do środka, weszłam przez próg. Podeszłam najpierw do Boga Ojca. Bóg był w postaci wielkiego mężczyzny, starca, miał siwą brodę, młodo jednak wyglądał jak na swoje lata. Zimno mnie trzęsło, bałam się, i wtedy Bóg Ojciec wziął mnie na kolana i przytulił mnie do siebie, objął mnie swoim płaszczem niewidzialnym. Nie bałam się już niczego. Bóg Ojciec spytał mnie spokojnym głosem: "Czego sobie życzysz, co pragniesz mieć w życiu?" [Tu śniąca wypowiada swoje życzenia.] Na boku zauważyłam, że przy nas jest duży, czarny pies. Bałam się tego czarnego psa, i chciałam się schować za Bogiem Ojcem. Wtedy Bóg powiedział: "Nie bój się, on ci krzywdy nie zrobi". Posłuchałam się Boga Ojca i trzy razy pogłaskałam psa czarnego dużego spokojnie.

 

Sen miał dalszy ciąg, związany z tym, że życzeniem śniącej było doprowadzenie do małżeństwa z kochanym przez nią mężczyzną. Autorką snu jest młoda kobieta z okolic Tarnobrzega.

 

Nas interesuje tutaj zupełnie nowatorska wizja Trójcy Świętej. Stanowią ją - na razie zgodnie z Kościołem - Bóg Ojciec i Chrystus Syn Boży. Te dwie postaci wyglądają we śnie dość podobnie jak na popularnych obrazach dewocyjnych, chociaż Chrystus jest uzbrojony zarazem w miecz i gałąź oliwną, co jest już innowacją śniącej. Lecz uzupełnieniem do Trójcy nie jest wcale Duch Święty, lecz wielki i straszny pies, budząca grozę czarna bestia. Nie jest to wcale wcielenie szatana, bo nie występuje on przecież jako kosmiczny przeciwnik Boga czy też wróg ludzi, lecz jako moc groźna wprawdzie, ale pozostająca pod troskliwą kontrolą Boga Ojca. Domyślamy się, że ten Pies to karzące ramię Boga, manifestacja groźniej i straszliwej jego strony. Ten Pies przywodzi nam zarazem na myśl tybetańskich Strażników Dharmy, którzy - w myśl tamtejszych wyobrażeń - otaczają wiernych ochronnym, groźnym kręgiem nieprzebytym dla sił autentycznego zła. Owi Strażnicy, wśród których najbardziej znanym jest Mahakala ("Wielki Czarny") mają również wygląd czarnych, drapieżnych bestii o zębatych ziejących paszczach. Ów Pies w wizji obywatelki spod Tarnobrzega każe również myśleć o Cerberze, mitycznym psiokształtnym potworze, który w mitologii Greków stał na progu krainy zmarłych.

 

Wizja Boga Ojca, Chrystusa i Czarnego Psa różni się także od przyjętej chrześcijańskiej tym, że "obłaskawia" i włącza w krąg boski ciemne i niszczące siły, które w "normalnym" chrześcijaństwie są wypierane i wyrzucane poza niebo, tak iż przybierają jednoznacznie negatywną postać Szatana. Można powiedzieć, że podświadoma teologia tej Tarnobrzeżanki idzie znacznie dalej niż Kościół Katolicki w procesie integracji Cienia i groźnych Mocy zamieszkujących zarówno Kosmos jak i duszę człowieka.

 

 

Sen 2. Jezus na dębie

 

Gdy położyłam się spać i zamknęłam oczy, nagle z ciemności wyłonił się olbrzymi stary dąb o ogromnych konarach bez liści. Zrobiło się szaro i zauważyłam, że na tym drzewie jest ukrzyżowany Pan Jezus. Jego jasne ciało przebijało przez szarość, a jego twarz była spokojna, wyglądał jakby tylko spał. Nie widziałam żadnych ran.

 

Ten sen był początkiem doświadczeń, które przywiodły jego autorkę do bardziej autentycznego życia religijnego. Naszą uwagę zwraca jednak fakt, iż w śnie tym Jezus wisi dosłownie na Drzewie Kosmicznym, a tym drzewem jest dąb, święte drzewo ludów indoeuropejskich (Hetytów, Greków, Latynów, Celtów, Germanów, Słowian); i nie tylko ich, jako że w Biblii zachowały się ślady pamięci o świętości dębu u starożytnych Żydów. Siedzibą Abrahama w Kanaanie były przecież dąbrowy Sychem i Mamre, gdzie słuchano wróżebnych dębów. Dąb u Indoeuropejczyków związany był, wraz z ogniem i orłem, z kultem bogów nieba, Gromowładców w rodzaju Teszuba, Zeusa, Jowisza, Taranisa, Thora-Donara i Peruna. Ciekawe, że jak się wydaje w praktykach katolickich zachowała się pamięć o tym, iż dąb był drzewem pogańskich bogów. Wskazuje na to fakt, że kościoły w Polsce do dziś dzień nie są obsadzane dębami! Spotyka się przy kościołach lipy, wiązy, kasztanowce - nie dęby. (Inaczej jest na Pomorzu, ale ten rejon przeorała reformacja, która przyniosła takie zmiany w świadomości religijnej, że zapewne o klątwie ciążącej na dębach po prostu zapomniano.)

 

Cytowany sen mieszkanki Krzyżanowic przywraca więzi Jezusa z naturą, a jednocześnie buduje wizję kosmosu, w której osią świata jest święte drzewo - dąb - będące zarazem miejscem przyłożenia boskiej mocy uosobionej w Chrystusie. Mam też wrażenie, że w tym śnie podświadomość śniącej sięgnęła do naszego rodowego, indoeuropejskiego (lub jeszcze szerszego) zasobu sakralnych wyobrażeń.

 

Sen 3. Matka Boska Konna

 

Idę polną drogą. Po jednej stronie jest pole zielonego jeszcze zboża. Po drugiej stronie widzę wóz wypełniony świeżym mięsem - bez krwi, wygląda ładnie. Nagle pędzi karoca, piękna, kolorowa, zaprzężona w cztery albo sześć koni. Woźnicą jest św. Maryja, a w dłoni trzyma lejce. Karoca wjeżdża do kaplicy, a ja podążam za nią. Klęczę przy konfesjonale, a Ona wysłu****e mnie jak ksiądz przy spowiedzi świętej. Żalę się, proszę o inne, lepsze życie dla mnie, a przy tym strasznie płaczę.

 

Ten sen przyśnił się również młodej, 27-letniej kobiecie. Niezwykły obraz! Gdyby tę wizję Matki Boskiej jakieś chrześcijańskie wyznanie przyjęło za swoją i zaangażowało się w jej przesłanie, skutki byłyby dogłębnie rewolucyjne. Przede wszystkim Maryja, czyli mówiąc w wielkim uproszczeniu, żeński aspekt Bóstwa, jest tu zobrazowana w ruchu, w pędzie, jako postać dynamiczna, w przeciwieństwie do wszystkich istniejących wyobrażeń Maryi, które są statyczne. Matka Boska powożąca karocą wygląda jak tryumfujący wódz-wojownik na rydwanie, jak śródziemnomorski heros lub jak walkiria. Natychmiast kojarzy się także z tryumfatorem wyobrażonym na siódmej karcie tarota. Tak zobrazowana Maryja jawi tu się jako czynnik aktywny, jako uosobienie czynnej, świetlistej i zazwyczaj męskiej energii, w dawnych Chinach nazwanej Jang. Po drugie, Maryja występuje tu jako archetyp kapłanki, zajmując miejsce kapłana-spowiednika za konfesjonałem. Wyznanie, które by się zapatrzyło w ten obraz, natychmiast musiałoby dopuścić kobiety do funkcji kapłańskich, i być może kobiety spełniałyby tę rolę skuteczniej niż to robią mężczyźni. Jest tu wyraźna wizja kapłaństwa kobiet dla kobiet, i jest to wręcz obraz, który mógłby zainspirować działaczki ruchów wyzwolenia kobiet.

 

Wcześniej, gdy miała 12 lat, ta sama kobieta śniła o Maryi, którą ujrzała stąpającą w błękitnych szatach po szczycie dachu kościoła. To również niespotykany obraz, w którym szczególnie uderza tęsknota do tego, aby nie zamykać Bóstwa w murach świątyń, jako że najwłaściwsze miejsce dla Matki Boskiej znajduje się pod otwartym niebem, na szczycie świątyni, nie w jej wnętrzu; co w dalszym ciągu skojarzeń zapowiada wyzwolenie kobiecości z domowych, rodzinnych - czyli "wewnętrznych" - ograniczeń.

 

 

Sen 4. (który jest alternatywną wizją cmentarza) Biała kula na cmentarzu

 

Z moją koleżanką znalazłam się na cmentarzu. Był pogodny, słoneczny dzień. Szłyśmy główną aleją. (...) Zatrzymałyśmy się przy białym budynku. Budynek ten miał komin, z którego pod pewnym kątem uchodził dym. Powiedziałam do swojej towarzyszki, że to jest krematorium. Ona pociągnęła mnie dalej ze sobą, bo poczułyśmy się nieswojo. Doszłyśmy do bramy wyjściowej. Moim oczom ukazał się biały, wysoki słup, na szczycie którego znajdowała się olbrzymia kula, tego samego koloru, odbijająca promienie słoneczne. Gdy spojrzałam drugi raz w tę stronę, przy kuli pojawił się robotnik, który demontował poszczególne jej części.

 

Cmentarz, który jawi się w tym śnie, nie ma nic wspólnego z tymi miejscami chowania zmarłych, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Normalny cmentarz jest mroczny i ponury, jako że jest to miejsce, gdzie manifestują się pochłaniające moce Ziemi; gdzie Ziemia wchłania, pożera i rozkłada zwłoki. Cmentarz z tego snu, przeciwnie, jest nasycony słońcem i światłem. Przeważa świetlisty, biały kolor. Ciała zmarłych nie są chowane do ziemi, lecz poddawane działaniu ognia, a z krematorium wraz z unoszącym się dymem substancja zmarłego (ogólność wywodu nie pozwala mówić wprost o duszy) wznosi się w górę ku niebu i Słońcu. Uzupełnieniem krematorium jest druga instalacja istniejąca na tym cmentarzu - biała, a właściwie zwierciadlana kula na słupie (wyglądająca jak model Słońca lub model wszechświata), która ściąga promienie Słońca i odbija je ku ziemi. Mamy tu obraz krążenia energii pomiędzy ziemią a niebem: wraz z dymem substancja zmarłego unosi się ku niebu; za pomocą lustrzanej kuli substancja Słońca spływa na Ziemię. Podobne wyobrażenia o krążeniu energii pomiędzy niebem a ziemia istniały, jak to jest obecnie rekonstruowane, w religii dawnych Słowian.

 

Dodam, że sen ten miał także bezpośrednie znaczenie dla śniącej (czyli był zarazem snem współbieżnym z poziomu 2) - nakazywał jej odciąć się od jakichś przykrych doświadczeń z przeszłości i przygotowywał ją na zasadnicze, "osiowe" przemiany jej życiowych celów.

 

 

Sen 5. Seks w niebie

 

W mojej kolekcji znajduje się także sen, w którym pewien siedemnastolatek przeżywa swoją śmierć, wyjście z ciała, lot w przestrzeni i przejście przez granatowy tunel "na druga stronę", gdzie znajduje mistyczną krainę, w której spotyka się z bardzo współcześnie wyglądającym Chrystusem:

 

(...) Nagle znalazłem się w pięknej krainie otoczonej pierścieniem gór. W samym środku był pagórek, którego płaski i dość rozległy szczyt otoczony był ciemnozieloną gęstwiną, być może bluszczem. Razem ze mną było tam kilkanaście osób; czułem, że je znam, ale ich twarze nie przypominały mi nikogo z normalnego życia. Podszedł do nas mężczyzna ubrany w szary garnitur, niebieską koszulę i szary krawat, o siwych włosach sięgających trochę za uszy. Powiedział, że jesteśmy w czyśćcu, do którego prowadzi 12 bram. Bramy te są zabezpieczone marmurowymi zaporami, które są po to, aby diabły nie mogły porwać stąd ludzi. Mężczyzna nic nie wspomniał o pagórku obrośniętym gęstwiną.

 

Zapytałem go, czy jest Jezusem. Odparł, że tak. Spytałem go więc, kiedy ściął włosy - odpowiedział, że 50 lat temu. W tym czyśćcu spędziłem około roku, bo pamiętam, że było i lato, i na pewno była też zima. (...) Pewnego dnia przechodząc koło pagórka spotkałem Jezusa. Zapytałem czy na tej górze jest raj; on odpowiedział, że skoro to odkryłem, to jestem gotów, żeby tam iść. Poszedłem więc pod górę; razem ze mną szła piękna dziewczyna ubrana na biało. Kiedy doszliśmy do gąszczu, ten rozstąpił się na dwie strony. Razem z dziewczyną weszliśmy do środka. Było to kino! Leciał jakiś czarno-biały film. Zajęliśmy obok siebie miejsca. W pewnym momencie odwróciłem się i zapytałem: "Czy w raju można uprawiać seks?" Wtedy obudziłem się.

 

Tamten świat, czyściec, w tym śnie wygląda jak typowa mandala. Jest doliną w kształcie koła, otoczoną kręgiem gór. Strzegą go obronne bramy, których liczba, 12, przywodzi na myśl zodiak i symbolizuje całość. Środek tej mandali jest kosmiczną górą, która w gąszczu, w ukryciu przed wzrokiem (i myślą) niewtajemniczonych, kryje raj, miejsce mistycznego spełnienia. Miejsce to jednak budzi w śniącym myśli o seksie... Ten sen ma wyraziste znaczenie w sensie poziomu 2, snu współbieżnego, mianowicie jest rozbudowanym pytaniem o miejsce seksu w życiu, także w życiu religijnym. Zapewne śniący spontanicznie odczuwa naturalną sakralność seksu, i próbuje tę intuicję jakoś dopasować do chrześcijańskich wyobrażeń o religii. Ale przy tym jego senna wyobraźnia dosłownie porusza niebo i ziemię, i każe mu wyruszyć w typową szamańską podróż w zaświaty.

 

Gdyby powyższe sny zestawić z wizjami i mistycznymi lotami szamanów, zasługiwałyby one na miano badania kosmologii i topologii "tamtego świata" oraz spotkań z jego boskimi mieszkańcami. Pora teraz na sny, wyglądające dosłownie jak sceny inicjacyjne.

 

 

Sen 6. Zimna woda

 

Był ciepły letni wieczór, a ja po rozmowie z moim ojcem postanowiłam posprzątać drogę między ogródkami. Idąc drogą dostrzegłam dwa domki z jasnego drewna, lecz bez dachów, które (jak mi się wydało) spłonęły w pożarze. Podeszłam do jednego z domków i chciałam oderwać deskę. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna lat około czterdziestu, z brodą i ubrany w zwierzęce skóry. Zadał mi cios, po którym upadłam na kolana. Nalał do wiadra wody ze studni i zaczął mnie polewać tą wodą po karku i plecach. Spojrzałam po sobie i zobaczyłam, że jestem w zimowej kurtce, a z nieba pada śnieg. Wtedy wszystko zrobiło się bardzo jasne i czyste. Woda w wiaderku, którą zostałam oblana była także bardzo czysta i zimna, jednak ja odczuwałam ciepło. Nie bałam się także tego mężczyzny i czułam się bardzo szczęśliwa. Klęczałam cały czas.

 

Autorką snu jest 17-letnia mieszkanka Szczecina. W starożytnym Rzymie istniał obrzęd luperkaliów, kiedy w lutym młodzieńcy zwani luperkami, odziani w zwierzęce skóry, gonili młode kobiety, które bili skórzanymi rzemieniami, co było dobrą wróżbą i zapowiedzią powodzenia i płodności. U Słowian na przedwiośniu młodzież męska chodziła przebrana za turonie, czyli włochate maszkary z rogatą głową, i znowu obrzęd ten polegał na biciu dziewcząt i polewaniu ich zimną wodą, co również było magicznym zabiegiem wzmagającym płodność. Uderzająco podobny motyw znajdujemy w Ewangeliach, gdzie tym, kto dokonuje inicjacji Jezusa do jego misji, jest "dziki człowiek" - w skóry odziany pustynny asceta, Jan Chrzciciel. (Nie wiemy nic o tym, czy Jan Chrzciciel rytualnie uderzył Jezusa, na pewno zanurzył go w wodzie; ale nie wykluczone, że bił dziewczęta.)

 

Inicjacja, jaka się odbywa w tym śnie jest inicjacją "zwykłą", tzn. nie szamańską; jej sens polega na przeprowadzeniu w nowy etap życia związany z koniecznością pojawienia się u śniącej nowego nastawienia do świata i własnego losu. Początek snu jasno wskazuje na to, że dziewczyna psychicznie odłącza się do domu rodzinnego i przygotowuje się do założenia własnego domu; taki bowiem sens ma początkowa wizja dwóch domów, niekompletnych, gdyż bez dachów. Przejście od stanu dziecka do dorosłej samodzielności podkreślone jednak zostaje owym archaicznym, płodnościowym obrzędem, dokonywanym przez archetypowego Dzikiego Człowieka, żyjącego na pograniczu świata ludzi i zwierząt, który tu występuje w roli pośrednika pomiędzy tym co znane (dom rodziny, status dziecka) - i światem zewnętrznym, nieznanym i obcym (przyszłość, status dorosłego). A zimna woda, jak przed tysiącleciami, pozostaje dla śniącego umysłu nośnikiem życia, seksu, płodności i gotowości na miłość.

 

 

Sen 7. Rybak i jego kruk

 

Innego mistrza inicjacji spotykamy w następnym śnie, który to sen dla jego autorki miał sens bardzo podobny, mianowicie przygotowywał ją do myśli o urodzeniu dziecka.

 

Byłam w Bydgoszczy, gdzie wraz z moją kuzynką spacerowałam po mieście. Kuzynka we śnie była w ciąży (tak samo jak w rzeczywistości). Po drodze kuzynka ganiła mnie, że nie potrafię wykorzystać mężczyzn, i na przykład kiedy idę z jakimś chłopcem do kina, to sama płacę za bilet.

 

Chciałam dojść do dworca, by wrócić do domu, ale kuzynka tak umiejętnie mnie poprowadziła, że pomyliłyśmy drogę i przechodząc przez tunele i mosty znalazłyśmy się w portowej, rybackiej dzielnicy. Domy były jednopiętrowe, z pruskiego muru. Podobała nam się ta dzielnica. Trafiłyśmy do czyjegoś mieszkania. Otworzyłam jedne z drzwi - po drugiej stronie stał właściciel tego mieszkania. Był to typowy rybak. Był stary, nie miał jednego palca. Był żonaty. Wytłumaczyłyśmy mu, dlaczego tu jesteśmy, a on zaczął opowiadać historię tej dzielnicy; mówił o handlu, o rozwoju miasta. Pojawiła się także moja babcia. Była w bardzo dobrym humorze. Byliśmy wszyscy w kuchni. Z okna był widok na rzekę, statki i łodzie. Rybak dalej snuł swoją opowieść, i wtedy do mieszkania wleciał kruk. Bardzo bałam się tego ptaka. Wszyscy, rybak, babcia i kuzynka tłumaczyli mi, że nie mam czego się bać, jednak ja zasłaniałam oczy, w myśl zasady: czego nie widzę, tego się nie boję.

 

Tym, czego obawia się śniąca, a właściwie do czego nie czuje się gotowa, jest macierzyństwo. Skąd ten wniosek? Jest studentką i mieszka w Toruniu. Toruń i Bydgoszcz to dwa opozycyjne miasta, istna para przeciwieństw. Sąsiadują ze sobą, ale Toruń leży na wyżynie, a Bydgoszcz zbudowano na dawnych bagnach, w dolinie rzeki. Toruniacy uważają Bydgoszcz za miasto "brzydkie" i "gorsze". W istocie Toruń reprezentuje tu pierwiastek Jang (to co świetliste, wysokie, aktywne, męskie, świadome), zaś Bydgoszcz pierwiastek In (to co mroczne i wilgotne, niskie, pasywne, żeńskie i podświadomie instynktowne).

 

Perspektywa urodzenia dziecka i związanego z tym przerwania lub opóźnienia studiów kojarzy się śniącej z przenosinami ze "słonecznego" Torunia do "wilgotnej, wodnistej" Bydgoszczy. Śniąca znajduje w sennej Bydgoszczy cała nadwodną rybacką dzielnicę, której tam naprawdę nie ma. Rybak, człowiek wyławiający ryby z otchłani, jest magicznym przewodnikiem, który umożliwia przejawienie się tego, co istniało dotychczas tylko jako możliwość; zatem znakomicie nadaje się on na "wyławiacza dzieci"! Rybakowi towarzyszy kruk. Mężczyzna i kruk stanowią razem jedną całość, jako że rybak nie ma palca, co każe nam się domyślać, że owym brakującym palcem jest kruk właśnie. Mężczyzna, palec i kruk, ptak o wydatnym dziobie, razem układają się w szereg o znaczeniu zapładniającego fallusa, co znowu ujawnia to, co się dzieje pod progiem świadomości śniącej.

 

Wreszcie zrozumiała jest obecność kruka nad wodami, gdyż w długiej serii mitów rozmaitych ludów z północnej półkuli kruk był kojarzony z potopem. Kruk występuje też w najbardziej znanej wersji mitu o potopie, w biblijnej opowieści o Noem, gdyż to kruka właśnie Noe wypuszcza z arki na świat jako pierwszego swojego wysłannika po kończącej się wielkiej powodzi. Kruk jest tam tą istotą, która pierwsza wchodzi w kontakt ze światem, który dopiero co wyłonił się spod oczyszczającej i odnawiającej wodnej fali. Kruk jest więc również powołany do tego, aby zwiastować wyłonienie się nowych istot (dzieci) z bezmiaru wód, a właściwie z pierwotnej i bezforemnej materia prima.

Kolejne sny przedstawiają sceny, które łudząco przypominają inicjacje szamańskie, i co więcej jako takie zostały rozpoznane przez samych śniących.

 

 

Sen 8. Klucze do jogi

 

Jestem w chacie pokrytej strzechą z trzciny. Ściany wewnątrz tej chaty są koloru białego, nieco przybrudzone. Podłogę stanowi klepisko. Drzwi, a raczej otwór w ścianie, zasłonięte są narzutą w kolorowe pasy, z przewagą zieleni. Nagle widzę siebie; obok mnie - na tle tamtej pasiastej tkaniny - stoi szaman. Ma ciemną cerę i włosy splecione w warkoczyki. Po mojej lewej stronie stoi szamanka. On mówi do niej: "Teraz wypędzimy, wyciągniemy z niej szatana!" Szamanka jest stara, ubrana w kolorową suknię w kwiaty; stoi przygarbiona i wiem, że się boi. Ja też odczuwam ogromny strach. Wiem, że ona chciałaby mi pomóc, ale nie może. Nagle szaman schwycił mnie w pół i pochylił do przodu. Z mojego kręgosłupa wyciągnął grubą linę, która się wiła w jego dłoniach jak wąż. Szeptał przy tym jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa-zaklęcia. Czułam wielki ból.

 

W tym śnie scena inicjacji jest przedstawiona tak dosłownie jak to tylko możliwe. Ktoś, kto miałby zamiar takie inicjacje przeprowadzać, znajdzie w tym śnie dokładna instrukcję, jak to zrobić. Być może rzeczywiście inicjacje dla naszej "rasy" powinny być wykonywane na odosobnieniu w trzcinowych chatkach. Wynika też z tego snu, że na pewnym etapie szamańskich doświadczeń kobieta powinna wyjść poza krąg ściśle kobiecy i oddać się kierownictwu mistrza-mężczyzny. Również motyw wymiany części ciała (tu części tak ważnej, jak rdzeń kręgowy, zgodnie z prastarą tradycją przyrównany do węża) występuje w szamanizmie syberyjskim. I tam także wizjom wymiany kości i kawałkowania ciała towarzyszą niewymowne cierpienia adeptów. Mogę sobie wyobrazić, że inicjacyjna magia, podczas której przyszły szaman widzi w wizji wyjęty z ciała własny kręgosłup, rzeczywiście obdarzałaby inicjowanych skutecznymi mocami.

 

Sen jednak w tym miejscu się nie skończył. Dalej śniąca widzi siebie w tłumie ludzi zgromadzonych wokół papieża, którzy skandują: "Precz z szatanem! Ocal nas!". W ręce trzyma klucz, a po chwili dostaje drugi klucz, podawany z rąk do rąk od papieża:

 

...Od strony papieża klucz wędruje poprzez tłum, z rąk do rąk, aż czyjaś ręka podaje go mnie. Ludzie krzyczą: Weź go, szybko! Wyciągam lewą rękę i w tym momencie tamten klucz, który trzymałam w prawej ręce, chowam do kieszeni. Czuję ulgę. Biorę ten drugi klucz, który mi podają, i zaciskam go kurczowo w lewej dłoni. Moja ręka zaczyna drżeć, wyginać się, jakby przeszedł po niej prąd.

 

Na poziomie 2, jako sen współbieżny, sen ten rozwiązuje osobisty duchowy konflikt śniącej, która, będąc katoliczką, zarazem ćwiczyła jogę i wykonywała ćwiczenia na oczyszczanie czakramów. Ten sen pokazał jej, że inspiracje rodem z Indii (czyli pierwszy klucz) powinna "schować do kieszeni", czyli zachować do własnej prywatnej praktyki, i przy tym nie rezygnować z "rdzennych", a więc katolickich nauk, praktyk i źródeł mocy (drugi klucz, papieski).

 

Dla nas, na poziomie 4, mitologicznym, sen ten jest wyraźnym wskazaniem, że praktyki indyjskiej jogi, w tym również buddyjskie, z jednej strony, i zachodnia droga chrześcijańska z drugiej, choć tak odrębne, dadzą się pogodzić i zintergrować pod warunkiem, że będziemy zdolni sięgnąć do trzeciego źródła: w głąb własnej rodowej tradycji, do zapisanych w naszych genach praktyk szamańskich.

 

 

Sen 9. Wewnątrz głowy szamana

 

Czuję, że lecę poprzez mgłę gęstą i białą jak mleko. Prócz tej mgły nie widzę nic, nie wiem, czy jestem nisko czy wysoko, a mimo to się nie boję. Nagle mgła się rozrzedza i widzę polanę, a właściwie okrąg, w którym ktoś siedzi. Czuję, jak jakaś siła ściąga mnie na dół do tego okręgu. Jestem już na dole, w tym kręgu - a naprzeciwko mnie siedzi starszy mężczyzna, Indianin. Przygląda mi się uważnie i nic nie mówi, i wiem, że jest szamanem. Znów czuję ciąg tajemniczej siły, siła ta porywa mnie i pomiędzy jego brwiami wpadam mu do głowy. Wiem, że jestem w jego głowie, a mam wrażenie, jakbym był w kosmosie. Dochodzi mnie jego powtarzający się głos: "Teraz na ciebie kolej!" Czuję szarpnięcie jakbym wyskoczył ze swego ciała i znowu lecę, tym razem w górę. Znów otacza mnie gęsta mgła, teraz koloru różowego. W oddali widzę ludzką dłoń prawej ręki. Im bardziej się zbliżam do niej, tym lepiej ją widzę. Dłoń jest otwarta; w jej środku widzę jakiś znak. Jest to trójkąt, w którym znajduje się ludzkie oko. Widząc ten znak czuję przerażenie; czuję mocne szarpnięcie i budzę się.

 

Ten sen jest przeżyciem młodego mężczyzny ze Skarżyska-Kamiennej. Mamy tu komplet wyobrażeń szamańskich, zresztą jako takie właśnie rozpoznanych przez śniącego. Sen zaczyna się od szamańskiego lotu duszy. Miejscem, do którego zmierza duch śniącego, jest mandaliczny krąg, w którym czeka na niego Indianin, szaman, mistrz ceremonii, w którym zwolennik Junga natychmiast rozpozna archetyp Starego Mędrca. Indianie pojawiają się w wielu snach tego rodzaju i to zapewne nie tylko dlatego, że kultura Indian była szamanistyczna, ale również dlatego, że Indianin jest jedną z postaci Dzikiego Człowieka, mieszkańca natury i tej części świata, która pozostała dziewiczo naładowana pierwotnymi mocami. Wpadnięcie do wnętrza głowy jest obrazowym przedstawieniem faktu, iż śniącemu dane jest poznać archetypowe treści umysłu.

 

Co ujrzał śniący podczas tego pięknego obrzędu wtajemniczenia? Znowu obraz, jaki nam przekazano we śnie, ma charakter syntezy nauk szamańskich i chrześcijaństwa. Oko w trójkącie to przecież symbol chrześcijańskiego Boga w Trójcy; to zaś, że symbol ten znajduje się na dłoni, wskazuje, iż chrześcijańska Moc wciąż zdolna jest do aktywności, do skutecznego działania. Jednocześnie słuszna jest druga, równoległa interpretacja tej wizji, mianowicie, że śniącemu zostaje pokazane, iż posiada zdolności jasnowidzenia, które ma możność urzeczywistnić.

Ciekawe też, że w tym śnie śniący doświadcza wrażeń identycznych z tymi, jakie towarzyszą faktycznej eksterioryzacji - mam na myśli szarpnięcie, po którym wychodzi się z fizycznego ciała. Podobnych wrażeń doświadcza się także podczas przebijania się podczas szamańskich lotów przez kolejne "nieba", względnie poziomy niebios.

 

Następne sny podejmują temat zadawania inicjacyjnych ran, nieodłącznych od szamańskich wtajemniczeń. Nie trzeba przypominać, jak ogromną rolę odgrywają rany w symbolice chrześcijańskiej. Trzy sny, które cytuję poniżej, otrzymałem w listach trzech kobiet, które śniły je (oczywiście nic nie wiedząc o sobie) w ciągu mniej więcej dwóch miesięcy. Dwie z nich są mieszkankami mojego rodzinnego Łowicza.

 

 

Sen 10. Kobieta przebita mieczem

 

Jestem na przyjęciu z kamerą wideo. Nagrywam tańczące pary. Tancerze jednak mnie nie widzą, chociaż stoję tuż obok nich. Widzę piękną kobietę w białej koszuli, która tańczy z mężczyzną i trzyma w dłoni miecz. Z boku słyszę męski głos, jakby to był głos lektora w filmie, który właśnie nagrywam. Głos ten mówi: "Ta kobieta zaraz przebije sobie mieczem plecy. Jest to satanistyczny obrzęd. Miecz przebije ją. Potem go wyjmie i by nie umrzeć, musi pójść pod prysznic, trzeć ranę, aby nie wyciekła krew i wymawiać tajemne zaklęcia." Tak też się stało. Kobieta nienaturalnym gestem wbiła sobie miecz (a był długi) w plecy. [Śniąca narysowała to. ] Paradoksalnie, nie zrobiła nic swojemu partnerowi. Następne ujęcie pokazuje już tę kobietę pod prysznicem, jak szepcze zaklęcia. Jest całkowicie ubrana, lecz mokra od stóp do głów, a rękami trze "dziurę" po mieczu. Krwi nie ma wcale. Nagle zauważa mnie. Jej oczy stają się czerwone, wysyłają laserowe światło. Słyszę swój krzyk, ale z boku, jakby to krzyczał ktoś inny. Budzę się.

 

 

Sen 11. Błękitny miecz

 

Stoję naprzeciwko starszego mężczyzny, który siedzi na ziemi po turecku. Ubrany jest w grubą suknię. Patrzy przed siebie, jego twarz jest nieodgadniona. Zaczynam się orientować, że jest on istotą duchową, ponieważ jego ciało i jego suknia są łagodnej niebieskiej barwy. Momentami jego postać lekko faluje, jak przezroczyste powietrze. Wnętrze tej istoty rozświetla co jakiś czas niebieskie światło. Stoję zdumiona i zafascynowana. Podchodzi do tej istoty młody mężczyzna i odbiera od niej - trzymając na dwóch otwartych dłoniach - obosieczny miecz. Domyślam się, że to miecz duchowy, ponieważ jest tej samej barwy i budowy, co ta istota duchowa. Mężczyzna ten podchodzi do grupy ludzi, i podnosząc miecz wbija go każdemu po kolei w bok, a potem raz jeszcze przez wierzchołek głowy do ich wnętrza. Widzę ten miecz w ich ciałach. Domyślam się, że są poddawani próbie, dotyczącej ich rozwoju duchowego. Miecz wchodzi w ich ciała bez oporu. Odczuwam lekki niepokój, czy moja próba wypadnie dobrze. Mężczyzna podchodzi do mnie, unosi ręce nad głową kierując miecz w dół, i wbija go w mój prawy bok, bez jakiegokolwiek oporu. Następnie trzymając go w moim ciele przesuwa go w kierunku pachy, jakby chciał się przekonać w jaki sposób moje ciało będzie stawiało opór. Patrzę na siebie i tego mężczyznę, jakbym sama siebie widziała z tyłu. Miecz nie napotyka na żaden opór, wręcz wyczuwa dziurę pod moją pachą. Na jego twarzy odmalowała się lekka troska. Powiedział do mnie: "W tym tkwi pewne niebezpieczeństwo". Chciałam, by mi wyjaśnił, na czym polega to niebezpieczeństwo, ale mi nie odpowiedział. Uniósł miecz nad moją głową, i przez wierzch głowy wbił go bez oporu do mojego wnętrza. Następnie przeszedł do innych osób.

 

Inny wariant tego obrzędu przedstawia..

 

 

Sen 12. Śmierć i następne życie

 

Leżę na wózku pod białym prześcieradłem, na szpitalnym korytarzu. Nie żyję. Po drugiej stronie korytarza leży jakiś mężczyzna. Również nie żyje. Wychodzę z ciała z pełną świadomością tego, co się dzieje. Jestem spokojna, opanowana, wiem, co robić dalej. Ten mężczyzna jest za to przerażony i zdezorientowany. W myślach mówię mu, aby szedł za mną - i zapominam o nim, bo właśnie widzę długi, wąski korytarz, na końcu którego świeci białe światło. Podążam w kierunku tego światła. Kiedy znalazłem się w jego bieli, zobaczyłam, że jest to sala, której ściany utworzone są z białego światła. Pośrodku tej sali w kręgu siedzieli po turecku ludzie. Usiadłam i ja. Przed każdym z zebranych leżał duży ozdobny sztylet o białej rękojeści, wysadzanej różnokolorowymi kamieniami - przeważały czerwone i zielone.

 

Najważniejszą osobą w kręgu była niebieska postać o niezwykłych niebieskich oczach. Oczy te z ogromną miłością zatrzymywały się po kolei na każdej osobie w kręgu. Trzeba było powiedzieć wtedy, czym się zgrzeszyło tym życiu. Jeżeli był to wielki grzech, trzeba było przebić się sztyletem i w ten sposób powrócić w następne życie aby to naprawić. Przebijanie nie bolało, ale nikt nie chciał wracać. Kiedy te cudowne, kochające oczy zatrzymały się na mnie, zaczęłam sobie przypominać z trudem, co mogło być złe w moim dawnym życiu. Wymieniałam wiele zdarzeń. Ale cudowna istota ciągle mówiła, że nie o to chodzi. Wreszcie powiedziałam o swoim zainteresowaniu parapsychologią (...) i wtedy zrozumiałam, że i ja mam się przebić sztyletem. Nie chciałam. Wszystko we mnie wzdrygało się przed nowym życiem. Zaczęłam uciekać. Zrobiło się na chwilę ciemno i wyrósł przede mną mur bez końca. Bez zastanowienia przeniknęłam go i znalazłam się po drugiej stronie, w drugim życiu, już jako osoba dorosła. Znalazłam się nad brzegiem morza, które tonęło w czerwonym świetle, i poszłam z ogromną niechęcią w głąb lądu.

 

 

Te trzy sny układają się w logiczna całość. Wspólna jest w nich wizja tajemnych ceremonii, których istotą i punktem kulminacyjnym jest bycie przebitym mieczem lub sztyletem. Gdyby taki cios został zadany w normalnych warunkach, skutek byłby jeden: śmierć. W scenach ze snów przebijanie mieczem jest jednak sposobem na przejście do nowego życia, lub do nowego wymiaru życia. Przebicie mieczem lub włócznią w oczywisty sposób kojarzy się z ukrzyżowaniem Chrystusa, kiedy to włócznia Longinusa zagłębiła się w lewym boku Zbawiciela. Sam motyw przebicia ciała jako czynności inicjacyjnej jest jednak starszy. Inicjacyjne rany, często dotkliwe i okrutne, były stosowane przez tubylców Australii i przez Indian, którzy nie wiedzieli nic przecież o mistycznej śmierci Jezusa. Do dziś mieszkańcy prerii, Lakotowie i Czarne Stopy praktykują niewiarygodnie okrutny (dla nas, Europejczyków) ceremoniał Tańca Słońca, podczas którego adepci zawisają na pniu kosmicznego drzewa zawieszeni za rzemienie przeciągnięte przez przekłutą skórę i mięśnie na piersiach. Z okolic bliższych nam znane są greckie malowidła, które można interpretować jako sceny inicjacyjnego ugodzenia oszczepem; a przede wszystkim motyw ciosu włócznią, który otwiera przed adeptem tajemnice bogów, jest osią inicjacji w kulcie Odyna, starogermańskiego boga wojowników. W Eddzie, zbiorze starych pieśni spisanych we wczesnym średniowieczu na Islandii, zachowały się następujące strofy wypowiedziane przez Odyna:

 

Wiem, że wisiałem na wiatrem owianym drzewie

Przez dziewięć nocy,

Oszczepem zraniony,

Odinowi ofiarowany

Sam sobie samemu.

Na tym drzewie, o którym nikt nie wie

Z jakich wyrasta korzeni."

("Edda Poetycka", Wrocław 1986, przekład Apolonii Załuskiej-Stromberg.)

 

Odyn jest tu prototypem młodego wojownika poddanego inicjacji, która polegała, jak dosłownie zostało powiedziane, na zawieszeniu na drzewie (był to jesion, wzorem kosmicznego drzewo Germanów, jesionu Yggdrasill) i zranieniu włócznią. Zachowane świadectwa pozwalają sądzić, że temu zranieniu towarzyszyło wrażenie uderzenia jasnym światłem, podobnie jak to ma miejsce podczas klinicznej śmierci.

 

Przed inicjowanym otwierały się w tym momencie tajemnice zaświatów i od tej pory, podobnie jak szamani, wyzbywał się lęku przed śmiercią. Kult Odyna z postacią zawieszonego na drzewie, zmartwychwstającego w aurze światła boga, był przyczyna, dla której Germanom tak łatwo przyszło przyjęcie chrześcijaństwa w wersji ariańskiej, kiedy zetknęli się z nową wiarą u granic Imperium Rzymskiego nad Dunajem. Odyn i Chrystus zlali się w ich świadomości w jedną postać. W powyższych snach występuje podobna jak w tamtej mitologii zbitka obrazów: miecz, który jest zarazem światłem.

 

Warto w tym miejscu przypomnieć, że szamani tureckich ludów południowej Syberii mieli na swoim ciele szczególne miejsca zwane "przeręblami", gdzie mogli bez szkody dla zdrowia i bez upływu krwi wbijać sobie w ciało ostre narzędzia.

 

Zauważmy że w snach ostrze zagłębiające się w ciało nie wnika w miejsca przypadkowe. Celem magicznego miecza jest klatka piersiowa - lub szczyt głowy, a więc miejsca rozpoznane przez hinduskich joginów jako czakramy - noszące nazwy, odpowiednio, anahata i sahasrara. Rozumiemy więc, że w sensie symbolicznym przebijanie ciała ostrzem oznacza otwieranie czakramów. Kiedy ktoś śni o tym, że świetlisty miecz zagłębia się w jego czakram serca, na planie "życiowym" powinno towarzyszyć temu otwarcie na bezpośrednie i intensywne przeżywanie uczuć, otwarcie zarówno na miłość jak i na współczucie; otwarcie, które uczula na wszelkie pasje żywych istot. Podobnie, miecz wbity w czubek głowy, sahasrarę, otwiera na doświadczenia mistyczne i na widzenie świata ducha.

 

Trzy przytoczone sny o mistycznych ranach układają się w szereg: w pierwszym (nr 10, "Kobieta przebita mieczem"), śniąca jest tylko niby przypadkowym świadkiem takiej ceremonii, do której jeszcze nie dojrzała i dlatego ocenia ją jako obcą i zagrażająca, czyli "satanistyczną". W środkowym śnie (nr 11, "Błękitny miecz") autorka i bohaterka snu najwyraźniej świadomie i dobrowolnie poddaje się próbie miecza, która wypada dla niej pozytywnie. I w trzecim śnie (nr 12, "Śmierć i następne życie", zauważmy przy okazji, że sceny opisane przez śniącą są nie do odróżnienia od prawdziwych relacji ze stanów bliskich śmierci) przebicie mieczem pełni tylko rolę służebną i "techniczną" - służy mianowicie do przejścia do następnego wcielenia.

 

W znanych mi snach pojawia się jeszcze jeden, najbardziej zagadkowy wątek, ściśle związany z inicjacyjnymi ranami. Otóż w tych snach spotyka się dziwną postać: jest to chłopiec, którego ciało zostało przebite na wylot. To jest coś nowego. Nie znam ani mitologii, które opisywałyby podobną postać, ani też nikt podobny nie pojawiał się w snach opisywanych i analizowanych przez psychoanalityków.

 

 

Sen 13. Laserem wypalona dziura w piersi

 

Jest noc. Znajduję się za plecami mężczyzny, który trzyma mocno za ramiona 8-9-letniego chłopca. Wyczuwam, że chłopiec boi się i chętnie by się wyrwał i uciekł. Ja jestem samą świadomością, nie widzę własnego ciała. Patrzę w twarz chłopca, na której maluje się lęk. Ja również ten lęk czuje. Czuję się bezradna wobec tej sytuacji, mogę tylko patrzeć. Nagle z kierunku, w którym patrzą razem mężczyzna i chłopiec, wytryska strumień jasnego światła i uderza chłopca w pierś. Ten promień jest niezwykły, bardzo jasny. Nie jest to promień rozproszonego światła: światło w promieniu jest skupione i jego strumień przypomina zapaloną lampę neonową; na całej swej długości jest szeroki na około 4 centymetry. Zafascynowana pochylam się w jego kierunku. Widzę drgające cząsteczki światła, mknące z ogromną prędkością w stronę chłopca. Źródła światła nie widzę, ponieważ wytryska ono z czarnej nieprzeniknionej ciemności. Zjawisko to trwa kilka sekund. Promień znika tak nagle jak się pojawił. Zdziwiona patrzę w kierunku chłopca, który nadal żyje. Chłopiec wciąż stoi, a za nim ten mężczyzna. Zdumiona widzę na piersi chłopca, na wysokości serca, okrągłą dziurę o szerokości 4 cm; zafascynowana wpatruję się w nią.

 

Kobieta, której przyśnił się ten sen, najwyraźniej nie znała lasera, a opisała dokładnie wiązkę laserowego światła; nie znała też relacji Roberta Monroe, a opisała zjawisko niemal identyczne z tym, które zapoczątkowało karierę Monroe'go jako badacza alternatywnych rzeczywistości. Monroe zanim stał się mistrzem eksterioryzacji, czyli podróży w ciele astralnym po wyjściu ze zwykłego ciała fizycznego, przeżył "najazd" wiązki światła, które przybyło z nocnych ciemności z północy, prześwietliło jego ciało, i naładowało je niezwykła energią. Od czasu tej spontanicznej szamańskiej inicjacji Monroe uzyskał zdolność dowolnego wychodzenia z ciała i odbywania magicznych lotów w ciele astralnym z zachowaniem pełnej i niezmąconej przytomności. Ciekawe, że jego wyprawy zawiodły go do podobnych rejonów, jak te, które w snach odwiedza się jako wspomniany przeze mnie poziom czwarty (mitologiczny) oraz piąty (absurdalny).

 

 

Sen 14. Opiekuńczy duch z dziurą w środku

 

Mój sen zaczyna się od spaceru z dzieckiem, z jednym z moich wnucząt. Szliśmy prostą drogą nad rzeką, woda była czysta i płynęła spokojnie. Po przejściu kilku metrów znaleźliśmy się na różowej drodze, a o obu stronach tej drogi miały piknik duchy. My mieliśmy przejść tą drogą pomiędzy duchami. Cały ten piknik - stoliczki, kwiaty, duchy - wszystko było w kolorze delikatnego różu. (...) Uspokoiłam wnuka, że ma się nie bać; powiedziałam: Zobacz, one się do na nas uśmiechają. [Tu następuje opis, jak śniąca uspokaja i wycisza duchy. ] Wkroczyliśmy na normalną drogę, ale przed nami szedł chłopiec w wieku 10 lat. Był ubrany na czarno, a przez jego ubranie zobaczyłam, że ma na plecach powyżej pasa ranę w kształcie koła, jakby po oparzeniu, trudną zresztą do określenia, też w kolorze różu. Pomyślałam, że jakby włożyć rękę w tę ranę, to by przeszła na wylot. Powolutku zaczęliśmy go mijać, aż go minęliśmy. Czułam się dziwnie nieswojo. Obejrzałam się. On szedł krok w krok za nami. Moja intuicja mówiła mi, że jest to mój duch opiekuńczy.

 

W dalszym ciągu snu ów duch z dziurą wskazuje śniącej drogę wyjścia z krainy umarłych; wiedzie ona w górę po hałdzie węgla (symbol energii). Śniąca z wnukiem wychodzą, duch pozostaje w zaświatach.

 

Obie relacje są znowu łudząco podobne. Podobny jest wiek tajemniczego chłopca: od 8 do 10 lat. Pierwszy z tych snów wygląda jak inicjacja owego ducha opiekuńczego, podczas której wiązka światła (jak w ceremoniach Odyna) wypala otwartą ranę w piersi. W drugim śnie tego ducha widzimy już "na służbie". Kim jest jednak ta dziwna postać? Pewnym śladem może być to, że ów chłopiec ma ciało kompletne, z wyjątkiem otworu w piersi. Więc może, na zasadzie przewrotnej logiki, jest on upostaciowieniem właśnie tej części ciała, której nie widać?

 

Byłby więc ów chłopiec chodzącą, usamodzielnioną anahatą. Tybetańczycy wierzą, że wielcy lamowie potrafią po swojej fizycznej śmierci (bo jak wiadomo, naprawdę w Tybecie nikt nie umiera) "rozmnożyć się" w ten sposób, że każdy z ich czakramów się usamodzielnia i daje początek w następnym wcieleniu odrębnej istocie, a dokładniej osobnemu inkarnowanemu jako nowe dziecko lamie. Czy ta analogia pomoże zrozumieć sens chłopca z dziurą w piersi? A może jest to już postać z piątego poziomu świata snów, z krainy czystego absurdu?

 

Wiele jeszcze zagadek kryją nasze sny. Lecz mimo to, nie czekając aż cokolwiek z tego zrozumiemy, nieustannie, każdej nocy, nasze opiekuńcze moce pompują do naszych mózgów masę oświecającej i inicjującej informacji, której i tak nie jesteśmy w stanie ani pojąć, ani przetworzyć w wartości życia.

Edytowane przez opak
entery
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...