Skocz do zawartości

Sobótka, Noc Kupały


Ismer

Rekomendowane odpowiedzi

  • Administrator

SOBÓTKA - OBRZĘD PRASŁOWAŃSKI 
Zygmunt Gloger Encyklopedia staropolska ilustrowana  Wydanie 1900-1903

 

"Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest, swoje - obowiązek"

 

 uwaga: pisownia według reguł polszczyzny z początku w. XX

 

Sobótka, Najnowsze badania wyjaśniły nam w zupełności początek nazwy sobótki. Biskup poznański Laskarz w wieku XIV statutem swoim zakazuje tańców nocnych w wigilje przedświąteczne,  t.j. w soboty i w wigilje uroczystości, przypadających w lecie, a zatem przed świętem Jana Chrzciciela, Piotra i Pawła. Z zabaw tego rodzaju najwspanialszą być musiała  s o b ó t k a  w okresie kategzochen świątecznym, t. j. na Zielone Świątki. Kaznodzieja krakowski Jan ze Słupca powiada, że tańczą podczas Świątek w lecie niewiasty, śpiewając pieśń pogańską. Stwierdza ten obyczaj, jako jeszcze pogański, statut synodu krakowskiego z  r.1408. Na sobótkę, którą zawsze obchodzono wieczorem w sobotę przed jednem ze świąt letnich, zbierali się jeszcze w wieku XVI wszyscy, zarówno kmiecie z wioski, jak drużyna i szlachta ze dworu, do ognia roznieconego na pagórku za wioską.
Ta łączność obyczajowa i charakter obrzędu gromadzkiego przebija się jeszcze w pieśni  Jana Kochanowskiego o sobótkach w Czarnymlesie:

 

"Tam goście, tam i domowi 
Sypali się  ku ogniowi.'

W pieśni sobótkowej mazowieckiej słyszymy: "Tam dziewczęta się schodziły"; w pieśni znowu ludu podkarpackiego:

"Kto na sobótce nie będzie, 
Główka go boleć wciąż będzie."

 

Ponieważ sobótka jest niewątpliwie starodawną uroczystością czci słońca, które jako źródło życiodajnego ciepła i światła od wszystkich dawnych ludów cześć odbierało, palenie więc stosów i igrzyska gromadne przy nich obchodzili Polacy w noc najkrótszą z całego roku, t. j. w przesilenie dnia z nocą. Oczywiście po zaprowadzeniu kalendarza chrześcijańskiego zwyczaj starożytny musiał się na początku lata do świąt i świętych chrześcijańskiej wiary przystosować, w jednych więc miejscach obchodzono go na Zielone Świątki, gdzieindziej w przeddzień św. Jana Chrzciciela. I tak przez wiele wieków to widzimy. W r. 1468 np. król Kazimierz Jagiellończyk, na żądanie opata benedyktyńskiego klasztoru świętokrzyskiego, zakazuje pogańskich uroczystości (sobótek), na Łysej górze w Zielone Świątki odprawianych. Tymczasem o kilka mil w Czarnymlesie sobótkę obchodzono około św. Jana, jak o tem wyraźnie zaświadcza Kochanowski, który utworowi swemu nadal tytuł "Pieśń świętojańska o sobótce" i zwyczaj ten uważa za odwieczny. "Sobótkę, jako czas niesie, zapalono w Czarnymlesie". A dalej mówi znowu, nie widząc nic gorszącego w zwyczaju, który bynajmniej wiary chrześcijańskiej nie obrażał:

 

'Tak to matki nam podały, 
Same znowu z drugich miały, 
Że na dzień świętego Jana 
Zawżdy sobótka palana."

 

Marcin z Urzędowa w drugiej połowie XVI w. pisze w swoim zielniku: "U nas w wilją św. Jana niewiasty ognie paliły, tańcowały, śpiewały, djabłu cześć i modłę czyniąc(!); tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać, ofiarowanie z bylicy czyniąc, wieszając po domach i opasując się nią, czynią sobótki, paląc ognie, krzesząc je deskami, aby była prawie świętość djabelska, śpiewając pieśni, tańcując". Nazwa sobótki nie była powszechną w Polsce. Lud np. mazowiecki i podlaski, nad Narwią i Bugiem zamieszkały, obrzęd ten znal tylko pod mianem "Kupalnocki". U Mazurów nadnarwiańskich w wigilję św. Jana, po zachodzie słońca, gospodynie i dziewczęta, zebrane na łące nad strumieniem, rozpaliwszy "kupalnockę", patrzyły czy zebrały się wszystkie; gdyby której nie było, tę uważano za czarownicę. Następnie biesiadowały, tańczyły przed ogniem i z każdego gatunku przyniesionych pęków ziół rzucały po gałązce w ogień, wierząc, że dym z tych ziół zabezpieczy je od złego; resztę zabierały do domów, aby pozatykać w strzechy chat, obór i stodół. Około północy, mocniejszy roznieciwszy ogień, pozostałe napoje weń wlewały, a jedna z dziewcząt wieniec, uwity z bylicy i ziół innych, rzucała na wodę strumienia, przyczem wszystkie zawodziły prześliczną starodawną pieśń (ob. Wieniec, wianki):

 

"Oj czego płaczesz, moja dziewczyno? 
 Ach, cóż ci za niedola? i t. d."

 

Sobótka na Rusi zowie się Kupałą, a liczne ślady tego obrzędu z Wołynia, Ukrainy, Litwy i Białejrusi opisali nasi zbieracze rzeczy ludowych: Marcinkowski, Stecki, Eust. Tyszkiewicz i wlelu innych, jak u ludu polskiego uczynili to: Kolberg, Gregorowicz, Gloger i t.d. Seweryn Goszczyński osnuł cały poemat na tle sobótki karpackiej, a Wincenty Pol w "Pieśni o domu naszym " opiewa "wielkie wianków święto". Piotr Chmielowski podał w Tyg. Ilustr. (r. 1875, t. XV) obszerną rozprawę p. n. "Sobótka-zestawienie dwuch wieków i dwuch indywidualności". Każdy naród, który chce życie własne rozwijać, ma obowiązek w swoich zabawach, rozrywkach i widowiskach podnosić i odtwarzać obrazy obyczajowe ze swej przeszłości i zachowywać piękne zwyczaje ojczyste, do których należy u nas sobótka. 

 

Rys geografii Królestwa Polskiego, skreślił K. Krynicki, wyd. 1902

Wigilia ś-go Jana (24 czerwca) łączy się z dniem najdłuższym, gdy słońce doszło najwyższej swojej potęgi. Liczne musiały być w tym czasie pogańskie obrzędy, z których pozostały dotąd sobótki, puszczanie wianków, majenie domów i inne. Sobótki są to pozapalane stosy słomy, gałęzi lub beczki smoły, wkoło których zebrana młodzież śpiewa pieśni i tańczy, a niekiedy parami przez ogień przeskakuje. Ogień wyobraża palące, piekące słońce. Cała uroczystość odbywa się późnym wieczorem.

Na Litwie, Rusi, w Czechach przepędzają przez ogień bydło, co ma pomagać przeciw rozmaitym chorobom.

Wianki puszczają dziewczęta na każdą wodę, szczególniej na bieżącą. Ta prędzej za mąż wyjdzie, której wianek rychlej przez czatujących chłopców zostanie porwany.

Podług ludowego wierzenia, tejże nocy, z 24 na 25 czerwca, zakwita po lasach paproć błyszczącym, jako gwiazda, kwiatem, a kto go znajdzie, przed tym odkryją się zawarte pod ziemią i t. p. skarby. Że paproć kwitnie, tego dowiedli uczeni (Polacy: Sumiński i Strasburger), ale kwitnie niekoniecznie w wigilię ś-go Jana, przytem nie gwiaździstym kwiatem, lecz innym, wcale niepozornym i cudownych własności nieposiadającym. Sobótki odprawiają się na kształt pogańskiej uroczystości Kupały. W Lubelskiem bywa to pod jesień, gdy już wszystkie zboża sprzątnięto.

 

źródło: SOBÓTKA

  • Super 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator

Maria Ziółkowska , Szczodry wieczór, szczodry dzień.  Obrzędy, zwyczaje, zabawy. LSW 1989.

 

Noc świętojańska
Noc świętojańska zjawiająca się na chwilę, jasna, prawie przezroczysta, wonna akacjami i jaśminem, zwiewna - jest porą wyjątkową. I to od zamierzchłych czasów, kiedy nie nazywała się nocą świętojańską, bo na jej patrona, św . Jana Chrzciciela jeszcze długo przyszło światu czekać. Ale już wtedy była nocą zabaw. Nasi dalecy pradziadowie, wrażliwi na każdy impuls natury jak ptaki, wyczuli w kościach i pojęli sercem to przedziwne zjawisko przesilenia letniego. Zdjęci nagłą wesołością rozpalali ogniska, by skakać koło nich, prowadzić korowody. Już wtedy, w okresie ustalania się prymitywnych wierzeń religijnych uważano taniec za rzecz piękną, więcej - za czynność magiczną. Najpierwsze tańce powstały wcale nie z radości, lecz ze strachu. Nasz daleki protoplasta kierujący się tylko intuicją i rozumujący na podstawie wrażeń zmysłowych - bał się wszystkiego, co go otaczało, nawet własnego cienia. W roślinach, zwierzętach, kamieniach, w słońcu, księżycu, błyskawicach widział złe duchy, czyhające na niego, biedaka, podstępne i zajadłe. Znał wprawdzie i dobre duchy, ale zawsze bardziej zależało mu na przekupieniu złych, niż na przypodobaniu się dobrym, z natury swej niegroźnym. Taniec był jedną z możliwości przypodobania się tym złym duchom, wyprowadzenia ich w pole, dosłownie, jak najdalej od siedzib ludzkich. Wyczyniano więc różne tańce dla zimnego wiatru, aby powiał gdzieś daleko za góry, za lasy, tańczono dla słońca, by nie wypaliło traw sypiących ziarnem i nie wysuszyło wodopojów , skakano dla zwierza, aby nie pożarł myśliwego, lecz przeciwnie, sam pozwolił pożreć się z kopytami. Skakanie koło ognia i przez ogień w dobie przesilenia letniego jest jednym z najstarszych nabożeństw, radosnym obrzędem ku czci słońca, "białego boga". Nie zanikło w czasach, gdy nasz praprzodek stworzył sobie już materialną formę swoich bogów, ulepił je z gliny na obraz i podobieństwo swoje albo wyciosał z pni drzew po borach. Stało się jednym ze stałych świąt pogańskich, które niewiele zmieniając formę przetrwało długie wieki i zakorzenione w tradycji licznych narodów istnieje szczątkowo do dziś. Święto palenia ognisk było także, w czasach odległych od naszej ery, porą powrotu na świat ludzi zmarłych. Korzystali tu ze sposobności ogrzania wystudzonych dusz. A ludzie żywi mieli okazję do praktykowania najrozmaitszych wróżb i guseł, którym duchy zmarłych skutecznie patronowały.

 

Sobótka

Zacznijmy od znanego już w zamierzchłych czasach "stada", czyli stadnego zbierania się ludzi na swawole, które następowały po obrządkach kultowych ku czci "białego boga". Łukasz Gołębiowski w oparciu o stare świadectwa relacjonuje: "Słowianie w swym tańcu mieli zapewne coś uroczystego i religijnego, kiedy się zbierało Boże stado" kiedy z dziewiczej góry zstępowały młodociane, przyszłe mężów oblubienice, z miejsc swoich mołojcy hoże, zamężne niewiasty i żonaci, starce i dzieci, klaszcząc w ręce i wykrzykując Łado, Łado! wśród pląsów i śpiewów postępowali ku horodyszczom, gdzie się odbywały ofiary, obrządki i biesiady wspólne".

Józef Ignacy Kraszewski (l812-1887), pisarz uznany za ojca powieści polskiej, widzi stado mniej romantycznie, z zaangażowaniem uczuciowym odtwarza wyszukane w starych dokumentach fakty: "Szał czasem opanowywał te gromady, i dziksze z nich szły jak stada w las, porywając gwałtownie dziewczęta; zwano też te szały stadem; rodzina jednak każda pilnowała swoich i stała na czatach, aby do stada nie dopuścić i od porwania bronić".

Uroczystości te nazywano na niektórych obszarach naszego kraju i u sąsiadów na wschodzie kupalnocką, co jedni wywodzą od nocy poświęconej rzekomemu bóstwu starosłowiańskiemu Kupale, a inni po prostu od obrzędowego kąpania się w tę noc. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa mądrzy kapłani, doceniający potęgę tradycji w wierzeniach religijnych i obrzędach, postanowili włączyć kupalnockę do kalendarza kościelnego (w nadziei rychłego oczyszczenia jej z pogańskiego szkaradzieństwa) i oddali ją pod opiekę św. Jana Chrzciciela. Zmiana patrona nie zmieniła jednak istoty święta związanego z wyobrażeniami i praktykami zabobonnymi. Ludzie młodzi nadal odprawiali misteria i zabawy "biesom jeno miłe, a Panu Bogu obmierzłe".

Sobótka jest kontynuacją stada. Ta nowa nazwa nadana została starym zabawom w noc świętojańską już po wprowadzeniu chrześcijaństwa. Stanowi zdrobnienie wyrazu "sobota" Początkowo bowiem na dużych obszarach naszych ziem hasano przy obrzędowych ogniach nie w wigilię św. Jana, lecz w sobotę poprzedzającą... Zielone świątki. Z czasem określenie "sobótka" przyjęło się ogólnie.

Tu mała dygresja. Istnieje legenda, według której sobótka jest uroczystością ku czci pewnej dziewicy. Krótko: Dawno, dawno, nie wiadomo ściśle kiedy, kochało się dwoje młodych - czysta, wierna dziewica Sobótka i szlachetny, waleczny rycerz Sieciech. Sieciech wrócił z wojny i już miał pojąć czekającą nań Sobótkę za żonę, już nawet zapalono weselne ognie i zamierzano puścić się w tany, gdy nagle, jak spod ziemi, wyrosła horda najeźdźców. Kto żyw, rzucił się w wir walki. Sobótka także. Wraży pocisk trafił ją w samo serce. Ale wroga odparto. Działo się to w noc świętojańską.

 

Wróćmy jednak do historii obrzędu.

Ponieważ sama należę do osób, które chętnie widziałyby Polskę ojczyzną wszelkich prastarych zwyczajów, obyczajów, zabaw , pozwolę sobie przytoczyć zdanie tylokrotnie, już cytowanego ks. Kitowicza, jakoby "Sobótka bez wątpienia wzięła początek od Polaków jeszcze pogan, którzy na cześć bożków swoich ognie palili i przez nie skakali". Ale prawda wygląda inaczej. Sobótka znana jest.. od dawien dawna we wszystkich krajach Europy i gdzieniegdzie poza nią. A wszędzie była nocą nie tylko zabaw , lecz i odprawiania wróżb, i różnych innych zabobonnych abrakadabra.

Oto kilka przykładów.

Czesi, podobnie jak Polacy, przepasywali się wieńcami z bylicy i skakali przez ognisko, co miało obronić ich przed duchami, żyjącymi wiedźmami i wszelkim nieszczęściem, z bólami krzyża włącznie. Wierzyli również, że popiół z ogniska, wystudzony i rozsypany na dachu, chroni domostwo od pożaru, zasuszony wianek z bylicy stanowi niezawodny lek dla bydła, a dym ze świętego ogniska zaostrza wzrok, "jeśli się dobrze wgryzie w wyropężone oczy". .

Węgrzy uważali, że ogień św. Jana chroni bydło przed wiedźmami i że kto nie przyjdzie na sobótkową zabawę, będzie miał dużo ostu w jęczmieniu i chwastów w owsie.

Serbowie po skończonej sobótce zapalali od dogasającego ogniska pochodnie z kory brzozowej i obchodzili z nimi zagrody dla wykurzenia złych duchów i wszelkich uroków.

W Danii i Norwegii palono ogniska na rozstajnych drogach, gdzie, jak wierzono, zwykle spotykają się wiedźmy ze swymi ukochanymi diabłami.

W Szwecji wigilia św. Jana była jednocześnie świętem ognia i wody, więc ogniska palono nad brzegami jezior i rzek, co sprawiało, że woda nabierała właściwości leczniczych. Szczególnie "krostawi i parchaci" po zanurzeniu się w niej  wychodzili gładcy jak piskorze.

W Rosji skoki przez ogień odbywały się parami, a właściwie we troje, bo para "mająca się ku sobie" niosła na ramionach figurę Kupały. Gdy figura ta fiknęła w ogień, wróżyła koniec miłości.

W Grecji przez ognisko skakały najpierw dziewczęta wołając: "Pozostawiam za sobą moje grzechy". Dopiero za nimi ponad ogniem i piekącymi się grzechami dawali susy młodzieniaszkowie. Na Lesbos skakano przez ogień z kamieniem na głowie, aby głowa była twarda, mądra i zdrowa jak kamień. Kto skakał bez tego obciążenia, ujawniał się jako głupek albo kandydat na wariata.

Palenie ognisk w noc przesilenia letniego praktykowano było również przez ludy mahometańskie Afryki Północnej.

 

W wielu krajach ludziom biednym i pokornego serca przewracało się tej nocy w głowach: ogarniała ich nagła żądza bogactwa i wyniesienia. A że niezrównany w mocy odkrywania skarbów zakopanych w ziemi był złoty, lśniący jak ogień, ale widzialny tylko przez okamgnienie kwiat paproci, błądzili po lasach, by go zdobyć. Legendy o kwiecie paproci przetrwały do dziś w podaniach różnych ludów, z niewielkimi tylko zmianami w tekście. 
W czeskich i niemieckich klechdach szczęśliwy zdobywca kwiatu paproci powinien szukać skarbów w ciemnym borze. We francuskich - biec z tym kwiatkiem jak z pochodnią na najwyższe wzgórze w okolicy, by tam rozgarniając ziemię gołymi rękami odkryć żyłę złota lub drogie kamienie promieniujące niebieskawym światłem.

W rosyjskich - zerwawszy gorejący kwiat paproci rzucić go jak najwyżej w powietrze i tam, gdzie spadnie w postaci złotej gwiazdy , szukać skarbów. W Polsce też wielu, bardzo wielu młodzieńców ( o pannach nic nie wiemy) opętanych łaknieniem bogactwa próbowało znaleźć kwiat paproci w ciemnym borze. Jak dotąd nie słychać jednak, aby się to komuś udało. Może dlatego, że niewidzialne - ale wyjące, czyniące okropny łoskot i huki - oraz widzialne straszydła, które strzegą zazdrośnie owych skarbów, robią wszystko, aby śmiałka do kwiatu paproci nie dopuścić. A może dlatego, że - jak twierdzą ludzie wierzący podręcznikom botaniki, nie zbiorom bajek - paproć nie rozkwita ognistą gwiazdką, lecz jest rośliną skrytokwiatową, zarodnikową i na spodzie liścia ma tylko malutkie brunatne brodaweczki?

 

Na północnych i wschodnich obszarach naszego kraju w wigilię św. Jana o zmierzchu po doszczętnym wygaszeniu wszelkich palenisk w całej wsi krzesano nowy ogień. W tym celu wbijano dębowy kół w ziemię, nakładano nań ściśle dopasowaną dębową tarczę i szybko obracano tą tarczą (robili to młodzi ludzie na zmianę), aby wykrzesać iskry Gdy kół wreszcie od  silnego tarcia zajął się płomieniem, zapalano od niego głownie i roznoszono po wsi nowy ogień. Tego samego wieczoru odprawiano wszędzie wróżby miłosne. Osoby gotowe kochać, ale jeszcze nie wiedzące kogo, musiały w wielkiej dyskrecji i w całkowitym milczeniu narwać różnych kwiatów polnych i ułożyć je w równiankę, czyli w girlandkę. Potem o północy wziąć naczynie z wodą, otoczyć tą równianką i patrząc w nie mówić: "Najmilszy przychodzi pić", albo, gdy wróżył sobie chłopiec: "Najmilsza sercu niech przyjdzie i da mi pić". Jeśli miłość była bliska, na dnie naczynia ukazywała się twarz  ukochanej osoby. Podobno niektórzy młodzieńcy widywali buziaki swoich dziewcząt na dnie otoczonego równianką.... kieliszka.

Zioła zerwane w dzień św. Jana miały czarodziejską moc. W Kieleckiem i na Podhalu zrywano je bardzo rano, "przed piersem ptoskiem", w innych regionach wieczorem. Ale wszędzie musiało być dziewięć rodzajów ziół, w tym koniecznie rumianek i kwiaty dzikiego bzu. Wito z nich wianki, suszono pod poduszką, a następnie używano jako leku przeciwko wszelkim chorobom ludzi i zwierząt. Zielem szczególnie mądrym w sprawach miłosnych był cząber, pikantna roślina przyprawowa. Osoba pragnąca dowiedzieć się, czy małżeństwo jej dojdzie do skutku, brała dwa krzaczki cząbru z ziemią i stawiało w izbie, w niewielkiej odległości jeden od drugiego. Jeśli krzaczki przy dalszym wzroście połączyły się z sobą, małżeństwo było zapewnione. Jeśli nie, nie wiadomo. Najgorzej, gdy któryś z krzaczków zwiądł, bo to wróżyło śmierć. Krzaczek po lewicy, gdy się stało do nich twarzą, wyobrażał dziewczynę, po prawicy chłopca.

 

Nawet szczypiorek cebuli też miał coś do powiedzenia w tę niezwykłą noc. Dziewczęta naznaczały kolorowymi nitkami kilka rosnących szczypiorków nadając im imiona swoich adoratorów. Wierzyły, że który chłopiec najgoręcej kocha, tego szczypiorek najbardziej urośnie do rana. Niewiasty leciwe, gospodynie pragnące poznać, choćby w ogólnych zarysach, najbliższy los swego domu, wybierały dwa szczypiorki. Jeden oznaczał szczęście, drugi nieszczęście. Który więcej pchnął się w górę, ten wskazywał, czego należy oczekiwać.

 

Pomiędzy godziną 11 a 12 w nocy niezawodnym wróżem stawał się również krzew ligustrowy, pod warunkiem jednak, że skończył siedem lat. Ligustr albo inaczej kocierpka,  krzew używany na żywopłoty, dorasta do 4 metrów wysokości. Siedmioletni jest już w sile wieku, więc i wzrost ma odpowiedni. Kwitnie w czerwcu pachnącymi kwiatkami. Osoba pragnąca się dowiedzieć, czy jej najgorętsze pragnienia zostaną spełnione, szła w oznaczonej porze do ligustru i starała się z zamkniętymi oczami dosięgnąć jego kwiatów. Jeśli zdołała urwać trzy, mogła mieć nadzieję na powodzenie.

 

Za najbardziej świętojańskie ziele uchodziła u nas wieków, podobnie jak w innych krajach, bylica. Na Mazowszu, na Podlasiu i w Krakowskiem przyozdabiano nią bramy i wejścia do budynków wierząc, że roślina ta ma właściwości odbierania jadu złym oczom, napojonym zawiścią, zdejmowania zadanych już uroków i leczenia chorób (zwłaszcza febry) powstałych z nasłania diabelskiego. W Sandomierskiem dodawano do bylicy gałęzie bzu, znanego także ze swych magicznych mocy, szczególnie w dziedzinie odpędzania upiorów.

Powszechnie panowały wierzenia, że osobom biorącym czynny udział w sobótkowych tańcach, skokach przez ogień i, powiedzmy oględnie, innych swawolach nic złego stać nie może aż do następnego św. Jana.

 

Wobec tak wybitnie zabobonnego charakteru sobótki, która uparcie nie dawała się dostosować do chrześcijańskich wymogów, kapłani jęli zwalczać to ludowe święto. Potępiali je w kazaniach, nie dawali rozgrzeszenia przy spowiedzi i grozili ogniem piekielnym każdemu, kto dołożył ręki do rozpalania pogańskich ognisk. Zakonnicy z krzyżami i zapalonymi świecami przychodzili procesją na zabawy i rozpędzali tańcujących.

Najwcześniejszy ze znanych dotychczas zakaz urządzania sobótki, utrwalony w dokumentach, znajduje się w zbiorze przepisów synodalnych biskupa warmińskiego Henryka III (1373-1401). Biskup ów nie był oczywiście jedynym wysokim rangą duszpasterzem walczącym zapalczywie z czartowskimi ogniskami. Co bardziej wpływowi przekonywali nawet królów o zgubnym wpływie sobótek na dusze ludu. Na przykład w roku 1468 opat benedyktyńskiego klasztoru świętokrzyskiego nakłonił króla Kazimierza Jagiellończyka, aby ten wydał zakaz urządzania pogańskich uroczystości na Łysej Górze (gdzie odbywały się słynne zloty na miotłach i sejmy czarownic). Zakaz królewski nie na wiele się jednak przydał, skoro żyjący w sto lat później Marcin z Urzędowa, ksiądz, botanik, profesor Akademii Krakowskiej odnotowuje w swoim Zielniku: "U nas w wilią S. Jana niewiasty ognie paliły, tańcowano, śpiewano, diabłu cześć i modły czyniąc; tego pogańskiego zwyczaju do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać, czyniąc z bylicy ofiarowanie, wieszając ją po domach, i opasując się nią, czynią sobótki paląc ognie, krzesząc je tarciem drzewa, aby była prawie świętość diabelska {...).Gdzie obcego rodu zagnieździły się i przemogły Lutry, tam sobótek odprawiać nie wolno było".

Nie tylko duchowni, ale i liczni panowie szlachta zwalczali sobótkę jako pogański zwyczaj Panu Bogu wielce już uprzykrzony. Sprzeczali się o nią poeci publikując na jej temat pełne uczuciowego zaangażowania utwory. Mikołaj Rej {1505-1569) woła w swej Postylli pełen oburzenia: "W dzień świętego Jana bylicą się opasać, a całą noc koło ognia skakać... toć... niemałe uczynki miłosierne ! a tam nawiętsze czary, błędy w ten czas się dzieją!".

 

 Do obrońców tego starego obrzędu, mającego już formę zabawy , należy pogodny, umiejący patrzeć na świat z przymrużeniem oka, czuły na urok przeszłości Jan Kochanowski {1530-1584). Swoją Sobótką, utworem bardzo przekornym, gdyż wprowadzającym do poezji pierwiastek ludowy, co w XVI wieku było wprost niezwykłe, zwrócił współczesnym uwagę na piękno tej uroczystości. Siedząc pod wonną lipą pisał:

 

Gdy słońce Raka zagrzewa, 
A słowik więcej nie śpiewa, 
Sobótkę, jako czas niesie, 
Zapalono w Czarnym Lesie.

Tam goście, tam i domowi, 
Sypali się ku ogniowi; 
Bąki za raz troje grały, 
A sady się sprzeciwiały.

Siedli wszyscy na murawie; 
Potym wstało sześć par prawie 
Dziewek jednako ubranych i belicą przepasanych. 
Wszytki śpiewać nauczone, 
W tańcu także niezganione...

 

Wśród poetów jawnie występujących w obronie sobótki był także Jan Gawiński (ur. 1622 lub 1626, zm. ok. 16 84), który tak oto się wypowiedział : , 
... Jan święty Chrzciciel przyszedł, więc palą sobótki, A koło nich śpiewając skaczą wiejskie młódki. Nie znoście ich zwyczajów. Co nas z wiekiem doszło i wiekom się ostało, trzeba by w wiek poszło.

I poszło. Chociaż niektórzy twórcy, mający wpływ na kształtowani ogółu nadal zwalczali sobótkę. Wśród nich Kasper Twardowski, wierszopis polski, tworzący, w pierwszej połowie XVII stulecia. Wybrzydzał : 


Wszyscy na rozpust, jako wyuzdani 
Idą bylicą w poły przepasani, 
Świerkowe drzewa zapalone trzeszczą, 
Dudy z bąkami jak co złego wrzeszczą; 
Dziewki muzyce po szelągu dali, 
Ażeby skoczniej w bęben przybijali. 
Włodarz, jako wódz przed wszystkimi chodzi, 
On sam przodkuje, on sam rej zawodzi. 
Za nim jak pszczoły drużyna się roi, 
A na murawie beczka piwa stoi. 
Co który umie, każdy dokazuje, 
Ten skacząc wierzchem płomienia strychuje; 
Ow pożar pali, drudzy huczą, skaczą, 
Aż ich dzień zdybie, to się wzdy zobaczą (opamiętają)

 

Jeszcze w połowie XIX stulecia noc świętojańska płonęła sobótkowymi ogniskami, rozbrzmiewała muzyką i śpiewem. Ale z czasem cichła coraz bardziej, przygasała tłamszona przepisami przeciwpożarowymi i odchodziła w niepamięć przed świtaniem nowych obyczajów.

 

źródło: SOBÓTKA

  • Super 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...